Niektórzy nazywają to „upadkiem komunizmu”. Część XVI
0 komentarzy Published 23 marca 2021    |
„Dacza uszła w offszory”
Pierwsze ślady, że sowieciarze przelewają miliardy dolarów na Zachód, pojawiły się już w lecie 1999, gdy wyszło na jaw dochodzenie FBI w sprawie Bank of New York i operacji wyprania 7-10 miliardów dolarów dla tzw. „rosyjskiej mafii”. We wrześniu odbyły się przesłuchania w Kongresie na temat sowieckiej czarnej forsy i korodującej roli tych pieniędzy w Ameryce. Jurij Szwiec, były rezydent kgb w Waszyngtonie, zeznał:
Zakrojona na szeroką skalę infiltracja zachodniego systemu finansowego przez rosyjską mafię rozpoczęła się przed upadkiem Związku Sowieckiego … Głównymi aktorami w tej grze byli wysoko postawieni przedstawiciele sowieckiej kompartii, przywództwo KGB i szefowie świata kryminalnego.
W porównaniu z późniejszymi operacjami – mołdawska pralnia, lustrzane transakcje itp. – ta pierwsza odkryta machlojka była wcieleniem prostoty. Przelewano pieniądze na konta mało znanych firm, Benex i Becs, w Banku Nowego Jorku, by po chwili przenieść je dalej, do kont w podejrzanych bankach, „w offszory”. Skala tych działań zadziwiła amerykańskich detektywów. Konto Benex otrzymywało przelewy co pięć minut, 24 godziny na dobę, co najmniej przez 18 miesięcy. W 1998 osiągnięto przepływ $200 milionów miesięcznie. Benex okazał się fasadową firmą Mogilewicza (o którym była już mowa, np. w części XII), a ten był człowiekiem kgb już od lat 70. BNY zapłaciło grzywnę, dwoje bankierów rosyjskiego pochodzenia wyleciało z pracy, ale administrację Clintona zablokowała dalsze dochodzenia, nie chcąc zadrażniać stosunków z Jelcynem. Mogilewicz i jego podwładni, Japończyk i Dwoskin, po jakimś czasie przejęli całkowicie kontrolę nad rosyjskimi bandziorami w Nowym Jorku, pozostając nadal pod opieką kgb. Anonimowi rozmówcy Belton (w tym wypadku byli oficerowie kgb i brytyjscy posłowie do Parlamentu, którzy boją się wyjawić swe nazwiska) są zdania, że kgb stworzyło z czarnej forsy „broń potężniejszą od bomby atomowej”. Broń nuklearna jest w zasadzie straszakiem, podczas gdy czarna forsa może być użyta codziennie, na rozmaite sposoby, w wielu miejscach globu, pod przeciwstawnymi szyldami, w różnorakich celach, niekiedy po obu stronach podziałów równocześnie, wszystko po to, by mącić i osłabiać, a w długofalowym efekcie zdemontować różnorodne aspekty zachodniego systemu – finansowe i polityczne, medialne i psychologiczne, kulturowe i prawne – od wewnątrz.
Mogilewicz został zidentyfikowany jako nadzorca czarnej forsy ze strony bandytów, a ze strony kgb na pewno zaangażowany w ten proceder był Władymir Jakunin, znany nam z dacznej kooperatywy Putina. Sprawne pranie pieniędzy było dla Mogilewicza i jego kompanów metodą uniknięcia podatków, umieszczenia funduszy w wygodnych i dostępnych miejscach globu, a jednocześnie procesem klasycznej „legitymizacji”, do jakiej tęsknią wszyscy gangsterzy na świecie. Tylko że nigdy nie robiono tego na taką skalę, z jaką mamy tu do czynienia. Nad większością wysysanych pieniędzy czuwało kgb – zarówno u źródeł jak i ujścia tej rzeki gotówki – i najprawdopodobniej nie dowiemy się nigdy, kto personalnie był za to odpowiedzialny, ale dzięki mołdawskiej pralni wiemy o bliskim udziale Jakunina w szachrajstwach.
Jakunin jest być może także prawzorem dla niedawnej historii o „pałacu Putina”. Otóż w 2013 roku ukazał się w Nowej Gazietie artykuł pt. „Dacza Jakunina uszła w offszory”. Rzekoma „dacza” była w istocie marmurowym pałacem, otoczonym 70-hektarowym parkiem pod Moskwą; z basenem olimpijskich rozmiarów, garażem dla 15 aut i osobnym, klimatyzowanym pomieszczeniem przeznaczonym do przechowywania cennych futer. Pałac był wart, lekką rączką, dziesiątki milionów dolarów, gdy biedny jak mysz kościelna Jakunin, zarabiał zaledwie półtora miliona dolarów rocznie jako prezes sowieckich kolei państwowych. Dacza mu „uszła w offszory”, ponieważ, jak w baśni z 1001 nocy, jej własność przeniosła się za dotknięciem magicznej różdżki do tureckiej części Cypru.
Sama historia miałaby tylko anegdotyczną wartość, gdyż było takich multum we współczesnym nam wcieleniu sowietów. Interesuje mnie jednak zewnętrzna powłoka tej anegdoty. W roku 2013 ludzie Putina mieli już pełną kontrolę nad mediami; opublikowanie artykułu, obnażającego korupcję na najwyższych szczeblach władzy – Jakunin był nie tylko dyrektorem kolei, był także wysokim oficerem kgb i osobistym przyjacielem Putina – bez milczącego przyzwolenia ze strony władz, byłoby więc trudne. Wśród komunistów, publiczne oskarżenie o przekupstwo jest pretekstem do czystki. Tak było za Stalina i tak robi Xi prawie od 10 lat, dokonując periodycznych czystek swego aparatu pod pozorem walki z łapownictwem. Mimo to, niektórzy do dziś sądzą, że komunizm upadł. Jakunin przetrwał skandal, ale po krótkim czasie został zmuszony do ustąpienia, gdy jego syn otrzymał obywatelstwo brytyjskie – jak to w bolszewii, gdzie rodzina karana jest za czyny emigrantów.
Analogie między rewelacjami Nawalnego na temat „pałacu Putina na Krymie”, a historią „daczy Jakunina”, są pouczające. W obu wypadkach, komuś było na rękę ujawnienie szczegółów na temat czegoś, o czym i tak wszyscy wiedzą. „O to warto się postarać, to jest nałóg, zrozum to. Tam się żyje jak za cara, i ot co.” Bajeczne warunki życia wierchuszki należą do trwałych legend sowietów, niepewność ich życia jest drugą stroną tego samego medalu. Bezzasadne porównania do caratu, są także pielęgnowanym mitem, na równi z zarzutem kleptokracji, toteż oskarżenia Nawalnego wpisują się łatwo w długotrwałe sowieckie tradycje.
Monarchizm jako zwierzę pociągowe
Belton jest zdania, że część czarnej forsy wysyłanej na Zachód poszła na propagowanie Prawosławia… Mało to przekonujące, ale prześledźmy jej argumentację. Jakunin, Pahlen, Guczkow i Timczenko, znaleźć mieli młodziutkiego Konstantina Małofiejewa, jako idealnego kandydata do prowadzenia agitacji i propagandy Prawosławia na świecie. Małofiejew spotkał Pahlena, gdy był 17-letnim „monarchistą”, podczas pierwszej wizyty Wielkiego Księcia Władymira Kiriłłowicza w sowdepii. „Monarchizm” sprowadza się w sowietach do bezkrytycznego poparcia dla Putina, nic więc dziwnego, że już w 2005 roku Małofiejew założył fundusz inwestycyjny, który prędko urósł do ponad miliarda dolarów, a następnie charytatywną Fundację Św Wasyla. Został dyrektorem firm telekomunikacyjnych – tradycyjnie była to domena gru – a z czasem przejął nad nimi kontrolę. Fundacja natomiast miała być „rosyjską odpowiedzią na wpływy Sorosa”, propagować miała Russkij Mir. [1] Propaganda Prawosławia zakrojona być miała na skalę globalną, ale w rzeczywistości uwieńczona została finansowaniem separatystów we wschodniej Ukrainie i amerykańskimi sankcjami. Belton używa utartych stereotypów na określenie „typowo rosyjskich myślicieli wyjętych z kart powieści Dostojewskiego”, i tyleż wytartych co błędnych frazesów o „wspólnych, słowiańskich wartościach rosyjskiego Prawosławia”, by wskazać na przydatność tradycyjnej moralności dla ideologii Putina. Autorka opisuje „triumfalny wjazd Putina na Krym” w otoczeniu „Nocnych Wilków”, gangu motocyklowych bandziorów, jako przykład takiej ideologii, a ja bezskutecznie próbuję dociec, jak zdołała połączyć konserwatyzm z bandytami na motocyklach. W rzeczywistości, kagiebiści nie po raz pierwszy zaprzęgli rosyjskich monarchistów i nacjonalistów (wraz z ludźmi Cerkwi), do bolszewickiej furmanki, a użycie sloganów prawicy jest w ich wypadku skuteczną prowokacją dla osiągnięcia dwóch celów. Po pierwsze, dla dalszego skonfundowania ideowych dysput poza granicami sowietów, gdzie autentyczna prawica mogła nagle oczekiwać realnego poparcia ze strony Putina (o czym za chwilę). A po drugie, dla ostatecznego zmącenia pojęcia „Rosji”, wykorzystywanego od dziesięcioleci w postaci wygodnego parawana dla zakrycia sowieckiej sromoty.
Nie ma żadnego komunizmu, który się przeżył. Pozostała ta sama „Rosja”, która komunizmem posługuje się jedynie dla swych celów imperialnych. Wobec tego walka z komunizmem jako takim jest bezprzedmiotowa. Tego rodzaju optymistyczna minimalizacja groźby komunistycznej nawisłej nad światem szczególnie odpowiadała (i odpowiada) gustom rządów mocarstw zachodnich, niechętnym wszelkim „krucjatom” ideowym. Podtrzymywana zresztą w tym optymizmie przez „antyrosyjskie” nacjonalizmy narodów ujarzmionych i ich tradycyjne cele: walka nie z komunizmem, lecz z „rusyfikacją”…
Słowa te można z łatwością odnieść do współczesności, ale wypowiedział je Józef Mackiewicz prawie pół wieku temu. I wówczas wierzono, że komunizm dawno się rozmył, pozostała wieczna Rosja, gdzie jedyną nadzieją są dysydenci. Wtedy Sacharow i Sołżenicyn, dziś Nawalny czy Chodorkowski.
Ale powróćmy do przaśnej teraźniejszości, do Małofiejewa i jego matactw. Jego charytatywna organizacja była w centrum przepychanek na Ukrainie. Jego kurierzy przywozili walizki pełne gotówki do „rządu donieckiej respubliki ludowej” i do poszczególnych oddziałów rosyjskich na Ukrainie. To on urządził np. uroczystą procesję świętego relikwiarza z Góry Atos, ze złotem, kadzidłem i mirrą, do Moskwy, Kijowa i na Krym. Belton przytacza oskarżenia, że uroczystości związane ze świętymi relikwiami były tylko pretekstem dla misji wywiadowczej, ale trudno doprawdy przyjąć, żeby taki rekonesans był potrzebny sowieciarzom, nawet gdyby chcieli podbijać całą Ukrainę, a co dopiero zająć dwie niewielkie prowincje. Autorka zapomina, że Moskwa utrzymywała bazy floty na Krymie przez wszystkie lata przynależności Krymu do „wolnej Ukrainy”, nie było więc potrzeby wysyłać Małofiejewa na przeszpiegi.
Odniosłem wrażenie, że operacje ukraińskie nie są dobrym przykładem użycia czarnej forsy. Tak, gotówka wysysana z telekomunikacji i przesyłana w walizkach do bojowników o wolność i demokrację w Doniecku poprzez fasadową organizację monarchistyczną, to z pewnością ilustracja kagiebowskich metod, ale finansowanie sowieckich sołdatów, którzy „ochotniczo” walczyć mieli na Ukrainie i na Krymie, odbywało się bezpośrednio z Moskwy, bez uciekania się do funduszy wyssanych na Zachód.
Belton widzi w operacjach na Ukrainie przykład odgrzewania starych wzorców z podręcznika kgb. Putin prowadził w Drezdnie zarówno „prawicowych” neo-nazistów, jak i lewacką bandę Baader-Meinhof. Podobnie było na Ukrainie, gdzie pieniądze i broń płynęły do obu stron, by „dzielić i skłócić”. Ale tak samo mieli w zwyczaju postępować wszyscy przywódcy sowdepii od Lenina począwszy. Putin nie musiał wszakże niczego odgrzewać, choć chwała Belton za to, że przynajmniej dostrzega tu kontynuację. Rzadko kto idzie tak daleko. Wszyscy myślą do dziś, że reżym Putina jest kleptokracją – potwierdza to z uporem sam Nawalny – a oni, od lat 80., bez ustanku budują fundamenty dla sieci skorumpowanych polityków na całym świecie. Owszem, także na Ukrainie i Krymie, również w prlu czy na Łotwie, na Węgrzech i w Czechach – ale w pierwszym rzędzie na Zachodzie. Wielu zachodnich obserwatorów, zwłaszcza w sferach finansowych, chciało widzieć w rzece pieniędzy płynącej z sowietów ostateczny dowód na zwycięstwo kapitalizmu: – Kradną i wywożą do nas, co nagrabili? Doskonale. Dlaczego nie? Chętnie zajmiemy się ich skradzionym bogactwem i dobrze na tym zarobimy. Pieniądze będą wydawane u nas, a nie u nich, co tylko ich osłabia. – Mniejsza już o tę moralność paskarzy, ale nikomu w głowie nawet nie postało, że za tą spienioną rzeką mamony kryje się długofalowa strategia.
Dlatego lepszym przykładem użycia czarnej forsy jest finansowanie długiej listy zachodnich organizacji politycznych we Francji, we Włoszech, w Grecji, w Niemczech…
Białogwardziści-czekiści
Pahlen, Guczkow i Trubeckoj służyli kiedyś w sieci szpiegowskiej Szczegolewa we Francji (por. część XII), a teraz wszyscy pracowali dla Małofiejewa. Trubecki jako prezes firmy telekomunikacyjnej, Pahlen i Guczkow w zarządach firm i instytucji charytatywnych, a Szczegolew nadzorował ferajnę jako minister telekomunikacji.
W Czechach kultywowali Zemana, na Węgrzech Jobbik, a poprzez Belę Kovacsa (którego nawet parlament europejski uznał za agenta kgb) dotarli do Orbana. Belton wykazuje tyleż naiwności, co nieznajomości Wschodu Europy, gdy twierdzi, że „konserwatywne wezwania rosyjskiej Cerkwi przeciw liberalizmowi Zachodu znalazły posłuch w Europie Wschodniej”, a marzenia Guczkowa o dobrowolnym „zjednoczeniu Polski, Czech, Bułgarii i Węgier z Rosją” były czymś więcej niż rojeniem czekistowskiego białogwardzisty. Ma wszakże rację, gdy wskazuje, że wezwania te zbiegły się z kryzysem emigracyjnym w niuni, który u swych źródeł miał militarne zaangażowanie Putina po stronie reżymu Assada w Syrii. Może trafniej byłoby więc domniemywać, że nawet Guczkow nie mógł się łudzić co do ochotniczego przyłączenia się prlu do sowietów – o przepraszam, Polski do Rosji – ale jego mącenie obliczone było na podkreślenie istotnych różnic między wschodnimi peryferiami niuni a jej zachodnim rdzeniem.
Wprowadzanie zamieszania, niepokoju i zamętu, gmatwanie i plątanie, było głównym zadaniem sowieckiej polityki zagranicznej od zarania bolszewizmu. Ich propaganda nastawiona była na mącenie klarownych wód. Putin jest wyłącznie kontynuatorem tej tradycji, czego kanał telewizyjny RT jest najlepiej znanym przejawem. Innym jest „instytut demokracji i współpracy” w Paryżu, na którego czele stoi stara czekistka, Natalia Narocznickaja. Protegowana Primakowa, przyjaciółka Jakunina, oprócz publikowania proputinowskich gniotów, zajmowała się identyfikacją przyszłych potencjalnych agentów wpływu na Zachodzie. Jednym z nich był Jean-Luc Melanchon, francuski Corbyn, drugą – Marine le Pen. Szczegóły udzielenia „pożyczki” Front National są interesujące, gdyż zezwalają na wgląd w metody działania sowieciarzy. Kredyt w wysokości 9,4 miliona €uro został otwarty w banku o dziwnej nazwie „First Czech Russsian”, którego właścicielem był niejaki Roman Popow. Okazał się on drugorzędnym urzędnikiem w departamencie finansów firmy budującej gazociągi, Strojtransgaz, która należy w całości do Timczenki. Małofiejew był następnie osobiście wplątany w aferę przekazywania gotówki dla Jean-Marie le Pena.
W Niemczech nie wystarczyło Putinowi całkowite oddanie Gerharda Schroedera, finansował także marksistowską Die Linke. W Grecji marksistowską Syrizę i narodowca Kammenosa. We Włoszech Berlusconi był od dawien dawna w kieszeni sowietów, więc finansowali separatystyczną Ligę Północną i populistyczny Ruch Pięciu Gwiazd. Czasami im samym musi się już wszystko mieszać i nie mają pojęcia, kogo mają wspierać. Nic więc dziwnego, że odgrywający monarchistę Małofiejew, wspomagał równocześnie Salviniego i Syrizę, której członkowie mieli wieloletnie związki z Duginem. Niemiecka AfD i austriacka Partia Wolności dopełniają obrazu hańby.
Rzekomy plan, prezentowany m.in. przez Guczkowa, oderwania połowy Europy od niuni w zrzeszeniu z Rosją, wydaje mi się jednak niczym więcej jak mydleniem oczu. Rozmówcy Belton pragną przedstawić wizerunek głębokiej penetracji, zręby szeroko zakrojonej koalicji między populistami i Putinem, gdy w istocie operacje kagiebistów oparte były najwyraźniej na chęci skompromitowania kontrahentów. W każdym wypadku – od Le Pena, przyłapanego ze srebrną walizką po spotkaniu z Małofiejewem; przez austriackiego wicekanclerza, Heinza-Christiana Strache, który był zmuszony zrezygnować, gdy ukazało się nagranie jego spotkania z tajemniczą Rosjanką na Ibizie (rząd Kurza wkrótce upadł); do Salviniego, który miał otrzymać 65 milionów dolarów z nielegalnego kontraktu na ropę – skandal powstał w rezultacie tajemniczego wycieku informacji o korupcji. To nie wygląda na żmudne budowanie szerokiej koalicji, opartej na wspólnych wartościach. Przypomina mi to raczej klasyczny czekistowski kompromat. A zatem sowieciarzom zależało na usunięciu populistów z politycznej sceny.
Dotykamy tu istotnego punktu tych rozważań. Punktu przecięcia rozbieżnych interesów, które wiodą do krytycznego pytania o istotę wzajemnej atrakcji między pewnego typu ugrupowaniami politycznymi – celowo nie nazywam ich „nacjonalistami”, „populistami”, „konserwatystami” ani „prawicą” – a putinowskimi czekistami.
Fatalny powab
Czy jest to obustronna atrakcja, jak utrzymują lewicowcy na Zachodzie? Ich zdaniem Putin jest autokratą, co czyni go ideologicznie i duchowo bliskim zachodnio-europejskiej „prawicy” w dążeniu do obalenia demokracji. „Rządy silnej ręki w Rosji” mają być wzorem dla Orbana i Kurza, dla Front National i dla AfD. Załóżmy przez chwilę, że to prawda. Dlaczego w takim razie, otwarcie antykomunistyczna AfD nie wyraża wątpliwości wobec nieskrywanej bliskości Putina z marksistami Syrizy, Die Linke i Podemos? Dlaczego nie przeszkadza im przytulne ciepło stosunków z Mellanchonem i Corbynem, że nie wspomnę o pomocy dla komunistycznej Wenezueli? Z drugiej strony, dlaczego pryncypialni i skromni komuniści zachodni nie protestują głośno przeciw rzekomej autokracji w Rosji? (To ostatnie mogą zresztą uczynić w dowolnym momencie na rozkaz z Moskwy.)
W rzeczywistości, eurokomuniści wiedzą doskonale, że ich sowieccy towarzysze mówią to, co na danym etapie jest im na rękę powiedzieć, że robią to dokładnie, co należy robić, aby zawrócić w głowach niedoświadczonym politykom z nowo powstałych stronnictw. Kagiebiści Putina bez trudu podbijają serca zachodniej gawiedzi, odwołując się do zrębów tradycyjnej moralności, głośno broniąc praw tradycyjnej, nuklearnej rodziny, jako najlepszego środowiska dla wychowania dzieci, występując w obronie małżeństwa jako związku mężczyzny z kobietą, i centralnej roli kobiety w społeczeństwie. Z łatwością przybierają maskę reakcjonistów, konserwatystów, adwokatów państwa narodowego i tradycyjnej moralności, tylko po to, by móc wydać się nieprzygotowanemu obserwatorowi godnym partnerem w debacie. W rzeczywistości, bolszewizm przyczynił się do zniszczenia podstaw tradycyjnych struktur społecznych i moralności, a zwłaszcza do zagłady rodziny. Ale kto o tym pamięta?
Zachód jest od wielu lat w stanie permanentnej wojny kulturowej, która zaostrzyła się gwałtownie w ciągu ubiegłych dwunastu miesięcy. Tradycyjny, zachowawczy, nazwijmy to tak: zdroworozsądkowy obraz świata poddawany jest bezpardonowej krytyce i demontażowi. Podam tylko jeden przykład, choć jest ich codziennie wiele. Parę tygodni temu młoda kobieta została porwana z ulicy w Londynie i zamordowana. Tego rodzaju ataki dokonane przez przypadkowych sprawców są rzadkością w Wielkiej Brytanii, a mimo to zapanowała tu psychoza. Rozwścieczone feministki obarczają winą za przypadek brutalnego morderstwa – każdego mężczyznę oraz sam fakt bycia mężczyzną, pod dowolną etykietką „toksycznej męskości”. Mężczyźni są winni, ponieważ nie są kobietami. A zatem ukarać należy wszystkich mężczyzn. Zaowocowało to propozycją, która byłaby cudownie komiczna, gdyby nie była poważnie rozważana. Oto niejaka Jenny Jones, członkini Izby Lordów z ramienia zielonych (czyli czerwonych), zażądała wprowadzenia godziny policyjnej o 6 wieczorem dla wszystkich mężczyzn w Zjednoczonym Królestwie, aby kobiety mogły się czuć bezpieczniej na ulicach. Pomińmy ten drobiazg, że poddani tu jesteśmy od dawna najsurowszym zakazom wychodzenia z domu w ogóle, a także, że kobiety są statystycznie w większym niebezpieczeństwie we własnych domach niż na ulicy. Idiotek zawsze było tyle samo co idiotów, czego dowiódł pierwszy minister lokalnego rządu Walii (niestety istnieje takie dziwo), poważnie rozważając propozycję baronowej Jones. Czy można się dziwić, że Putin i jego kagiebiści jawią się nagle normalnym ludziom, jak promyk słońca w ciemnicy?
Stronnictwa gotowe przyjąć wsparcie od Putina są bardzo naiwne i bardzo niemądre, od Jobbika począwszy, a na Beppe Grillo skończywszy. Biorą pieniądze, nie oglądając się na konsekwencje. Przyjmują z pocałowaniem ręki ideowe wsparcie wobec codziennych niedorzeczności modnego „wokes populi”, bez refleksji nad ukrytymi motywami.
Ale tego samego nie można powiedzieć o brytyjskiej partii Torysów. Najdoskonalsza partia władzy na świecie, o wielowiekowej tradycji parlamentarnej, nie powinna zachowywać się jak Jobbik. Zatem zajmiemy się osobno wpływem sowieckiej czarnej forsy na Wielką Brytanię.
*
Sankcje wprowadzone przez Zachód w 2014 roku, po „aneksji Krymu” – osobny zestaw sankcji ze strony Ameryki i inne od niuni – odniosły pewien skutek. Biedny Timczenko nie mógł latać swoim pięknym, prywatnym odrzutowcem marki Gulfstream, ponieważ amerykański producent samolotu pozbawił go dostępu do satelitarnego systemu nawigacyjnego i odmówił serwisu. Nieszczęśliwy Timczenko musiał zostawić swój pałac nad Jeziorem Genewskim, bo obawiał się „amerykańskich prowokacji”. Ponoć nawet żalił się przyjaciołom, że jest przecież międzynarodowym finansistą… Ale interesy toczyły się dalej. Największym, z mojego punktu widzenia, odkryciem Belton w kwestii kar wobec otoczenia Putina, okazała się rewelacja, że Timczenko wiedział o nadchodzących sankcjach, na długo wcześniej, niż je wprowadzono w życie. Na kilka dni przed ich ogłoszeniem zmieniono strukturę własności firmy Gunvor. Udziały Timczenki zostały wykupione przez jego partnera, Torbjörna Törnqvista, i Gunvor działa nieprzerwanie do dziś. Törnqvist zabawia się wyścigami jachtowymi w America’s Cup, a rzeka pieniędzy płynie dalej.
_______
- Dobre podsumowanie koncepcji „rosyjskiego świata” (Russkij Mir) oferuje praca Orysi Łucewicz: https://www.chathamhouse.org/sites/default/files/publications/research/2016-04-14-agents-russian-world-lutsevych.pdf Mam rzecz jasna, na myśli fakty, a nie konkluzje.
Prześlij znajomemu
0 Komentarz(e/y) do “Niektórzy nazywają to „upadkiem komunizmu”. Część XVI”
Prosze czekac
Komentuj