Niektórzy nazywają to „upadkiem komunizmu”. Część XXI
0 komentarzy Published 27 stycznia 2022    |
Trump Towers
Wielokrotnie napotykaliśmy w tych rozważaniach te same nazwiska, te same nazwy firm, w rozmaitych miejscach globu, w różnych czasach i kontekstach, na pozór nie mających nic wspólnego ze sobą. Trudno uwierzyć, że stoi za tym wszystkim jakaś zorganizowana klika, ale równie niewiarygodne, że młody Czygiryński, sowiecki emigrant do Hiszpanii, spotyka się z tuzami zachodniego kapitalizmu; równie mało prawdopodobne, że Sater, nowojorski opryszek, trafia prosto z amerykańskiej ciupy do „rosyjskich elit” w Moskwie (mimo że wyemigrował z sowietów przeszło 20 lat wcześniej, jako dziecko bandyty), po czym usłużnie podsuwa CIA numery telefonów bin-Ladena. Ci sami ludzie, którzy współdziałali w stworzeniu obszczaka i czarnej forsy na Zachodzie w latach 70. i 80., pojawiają się ponownie, gdy te środki mają być użyte. Ich dzieci i wnuki także pracują dla tych samych celów. Czyżby międzynarodowy spisek? Czy raczej, wbrew mniemaniom niektórych, komunizm nigdy nie upadł i oglądamy jego kolejne, sprawniejsze wcielenie? Inkarnację o wiele niebezpieczniejszą, bo wyposażoną w środki materialne, których brakło Leninowi, Stalinowi i Mao.
Około roku 2001, Trump wszedł w podobną umowę, jak ta z Bayrock Satera, z kanadyjskim miliarderem, Alexem Shnaiderem, w celu zbudowania luksusowego wieżowca pod nazwą Trump Toronto. Aleksy Sznajder wyemigrował z sowietów do Izraela jako 4-letni chłopiec na początku lat 70. W 10 lat później rodzina przeniosła się do Kanady. Sprzedawał komputery do sowietów, będąc studentem. Jak wiemy z wielu podobnych życiorysów, handel z Zachodem był całkowicie pod kontrolą kgb, zwłaszcza import komputerów. Handlował następnie stalą z biura w Belgii wraz z przyszłym teściem, Borysem Birsztajnem. Podczas prywatyzacji lat 90. kupił największą hutę na Ukrainie. Posiadał także flotę statków handlowych i huty w innych częściach sowieckiego imperium, ale nie miał doświadczenia w przemyśle budowlanym, zwłaszcza w luksusowej części rynku. Nie miał także dostępu do gotówki na skalę potrzebną w finansowaniu projektu takich rozmiarów, jak wieżowiec Trumpa w Toronto.
Nie ma strachu! Sznajder jest zięciem Birsztajna, jednego z pionierów wywożenia pieniędzy kagiebistów na Zachód poprzez firmę Seabeco (por. część II). Birsztajn ma związki z kgb i, wedle FBI, z sołncewską bratwą. Sznajder dokonuje wkrótce trudnej do wyjaśnienia transakcji, [1] w której przekazuje 100 milionów dolarów prowizji anonimowym pośrednikom w sowietach, a po jakimś czasie sowiecki bank – bank państwowy, z niejakim Władymirem Putinem jako prezesem – WEB (por. część XII i XIX) zakupuje ukraińską hutę od Sznajdera. Kto otrzymał 100 milionów? Do dziś nie wiadomo.
Nasi starzy znajomi, Sapir, Kislin, Arif, Sater i Czygiryński, na krótko przed krachem finansowym – do którego przyczynili się, podbijając ceny nieruchomości – wszyscy mieli udziały w Bayrock, a Sznajder i Birsztajn znali dobrze całą grupę. I tak sieć na grubą rybę była gotowa. Chmury nadchodzącego kryzysu były coraz cięższe, ale pojawiały się wśród nich pomocne błyskawice. Najpierw tajemnicza islandzka grupa (uporczywie łączona z Putinem) udzieliła pożyczki Bayrock, a potem Dmitri Rybołowliew kupił dom od Trumpa za niesłychaną cenę 95 milionów. W ciągu następnych kilku lat wszystkie projekty Bayrock i Sznajdera zbankrutowały i zmieniły właścicieli, ale ani Trump, ani sowieccy „finansiści” nie wyszli na tym źle. Nie po raz pierwszy, bankructwo okazało się zyskowne. Inni inwestorzy – a także szaleńcy, którzy złożyli depozyt na kupno apartamentu w nieistniejących budynkach – stracili wszystko.
Nic więc dziwnego, że ci sami ludzie złożyli Trumpowi kolejną propozycję nie do odrzucenia: budowa okazałej Trump Tower nad brzegiem rzeki Moskwy. Projekt w wersji Satera upadł, gdy bankier zaangażowany w negocjacje musiał uciekać z Rosji. Podobnie, projekt Czygiryńskiego spalił na panewce, aż wreszcie Agałarow zaproponował zorganizowanie w Moskwie konkursu piękności Miss Universum, który należał do Trumpa. Trump spędził dwie noce w listopadzie 2013 w luksusowym moskiewskim hotelu i był zachwycony. W rezultacie projekt Trump Tower w Moskwie został ponownie odgrzany. Widzimy tu skoordynowaną akcję, która powoli oplątuje ofiarę, jak pajęczyna (wedle trafnego określenia p. Dajewskiego). W 2015, Trump zaczął mówić głośno o kandydaturze na prezydenta, a Sater powrócił z nowym projektem wieżowca w Moskwie. Tym razem bank WTB (por. części VI, IX, XII i XV) zgodził się finansować konstrukcję wraz z „bankiem” prowadzonym przez Dwoskina, gangstera z Brighton Beach, wyrzuconego ze Stanów. Trump miał otrzymać 100 milionów dolarów za przywilej użycia jego nazwiska. To wówczas Agałarow zorganizował spotkanie między Wieselnicką i Trumpem Juniorem, w celu przedstawienia kompromatu na temat Hilary Clinton.
Dalszy ciąg jest dobrze znany, zatrzymajmy się więc w tym miejscu. Jaki mógł być cel takiej operacji? Zrobienie agenta z Trumpa? „Nasz człowiek w Białym Domu”? Czy przeciwnie, skompromitowanie go? Różnica polegałaby tu na tym, że w pierwszym wypadku należy ukrywać agenturalność osobnika, a w drugim, ogłoszenie kompromitujących związków jest celem operacji: trzeba się głośno afiszować z najdrobniejszymi kontaktami. Jawność stosunków Trumpa z sowieciarzami wskazuje chyba na tę drugą opcję.
Czy nie zachodzi tu także pewna analogia z odejściem Zjednoczonego Królestwa z niuni? Kampania prezydencka Trumpa opierała się na dowodzeniu, że Waszyngton jest bagnem, że służy tylko interesom elity politycznej, a nie Ameryce. Przekonanie połowy ludności Stanów Zjednoczonych, że to prawda, służy w poważnym stopniu Putinowi, ale korzyść dla sowieciarzy w niczym nie umniejsza słuszności krytyki waszyngtońskich elit. Dokładnie tak samo było z krytyką niuni.
Niespodziewane zwycięstwo Trumpa w wyborach 2016 roku, zostało przyjęte w sowietach triumfalnie, szampanskoje lało się strumieniami długo w noc. Czy można zatem poważnie podtrzymywać tezę, że Trump jest agentem Moskwy? Gdyby tak było, to wzniesiono by kielichy w tajemnicy na Łubiance.
Zdaniem Jurija Szwieca, Trump stał się przedmiotem zainteresowania kgb już w latach 70., gdy ożenił się z czeską modelką. Kiedy odwiedził Moskwę w roku 1987, kagiebiści byli przekonani, że dokonali rekrutacji agenta wpływu, ponieważ Trump po powrocie ogłosił w trzech gazetach list otwarty, który wykładał precyzyjnie linię podsuniętą mu przez kgb (domagał się wycofania poparcia dla Japonii i państw Zatoki Perskiej). Już wówczas nie umknęła ich uwadze obsesja Amerykanina na punkcie słowiańskich kobiet. Pojawia się w takim razie pytanie, czy prezydentura Trumpa była uplanowana w Moskwie od początku, czy jest to klasyczny przypadek sowieckiego oportunizmu? Belton nie ma wątpliwości, że „był na ich radarze”. Ja bym dodał, że pojawienie się Czygiryńskiego w Taj Mahal było zaplanowane z myślą o zarzuceniu sieci na Trumpa, ale niekoniecznie w celu wypromowania go na prezydenta.
Myśl, że Trump nie przejawiał żadnych ambicji politycznych do czasu pierwszej wizyty w Moskwie, jest płodna w rozmaite konsekwencje, ale nie wychodzą one poza sferę spekulacji. Tymczasem kasyna były pierwszorzędnym miejscem do prania pieniędzy (w stosunkowo małych ilościach), a późniejsze operacje budowlane Trumpa, zwłaszcza spekulacja na gruntach pod pola golfowe, okazały się lepszą metodą prania znacznie większych sum. Taka była zapewne główna motywacja sowieciarzy. A jednak nic nie jest proste wśród takich ludzi, bo kiedy w końcu Trump okazał się poważnym kandydatem na prezydenta, to powstało tzw. „dossier Steele’a”, dowodzące, że kgb ma „taśmę”, na której prostytutki wynajęte przez Trumpa w moskiewskim hotelu, oddają mocz na łóżku, w pokoju, w którym zatrzymał się przed nim Obama. Udowodniono już ponad wszelką wątpliwość, że całe dossier było sowiecką prowokacją podsuniętą byłemu oficerowi brytyjskiego wywiadu. Jeżeli rzeczywiście Trump miałby być ich człowiekiem, to po co było to robić? Zaznaczę tu tylko dodatkowy aspekt sprawy, na który rzadko zwraca się uwagę. Raport Steele’a został opłacony przez Demokratów, była to więc celowa próba oczernienia kandydata na prezydenta, co nie jest nowością wśród amerykańskich polityków. Jednak kompromat podsunięty usłużnie Steele’owi działał w obie strony; w pierwszej chwili kompromitował Trumpa, ale nieuniknione w przyszłości odkrycie autorów prowokacji kompromituje na dłuższą metę Obamę i Hilary Clinton, a zatem wzmacnia narrację Kremla, że zachodni system jest do niczego. Innymi słowy, dossier Steele’a było klasyczną sowiecką machinacją, typowym przypadkiem mącenia i tak już mętnych wód amerykańskiej polityki.
Darowanemu koniowi w zęby się nie zagląda
Trudno odkryć pierwotne intencje oficerów kgb, którzy w 87 roku rozpływali się nad Trumpem w Moskwie, rozumiejąc jego chorobliwą osobowość, a zwłaszcza osobliwy egotyzm, lepiej niż on sam. Chodziło im najprawdopodobniej o dogłębne uwikłanie Trumpa w sowieckie sieci. Przykładem zastosowania tak cierpliwej strategii są dziwne związki z Deutsche Bank.
Kiedy nikt nie chciał udzielać kredytów Trumpowi, gdy wszystkie banki na świecie uważały jego operacje za zbyt ryzykowne, niemiecki bank pozostał wyjątkiem. Niepotwierdzone pogłoski łączą Deutsche Bank z operacjami Trumpa od wczesnych lat 90. Sumy były ponoć ogromne i sięgać miały ponad 4 miliardów dolarów, w postaci pożyczek, gwarancji, obligacji i restrukturalizacji długów. Po roku 2008 Trump odmówił spłacania swych zobowiązań, argumentując, że Deutsche jest winne kryzysu i nie powinno było udzielać mu pożyczek. Ale krótko po niewykonaniu wcześniejszej obligacji, otwarto dla niego nową linię kredytu na sumę większą niż zaległa (były to wprawdzie odmienne dywizje wielkiego banku, ale jest to nadal niespotykane w praktyce bankowej).
O Deutsche Bank była już mowa wielokrotnie. Począwszy od tajemniczej operacji Łucz, gdy zamordowany został prezes banku, Alfred Herrhausen, bliski doradca kanclerza Kohla (część I), przez lustrzane transakcje (opisane w części XII i XV) i mołdawską pralnię (część XV), przez ścisłe związki z bankami kagiebistów WTB i WEB oraz osobiście z Timczenką, Rotenbergiem, Kowalczukiem, Patruszewem, Kostinem, a także z Dwoskinem, aż do samobójczej finansowo strategii popierania Trumpa niezależnie od okoliczności (i wbrew ich własnym zasadom). Na Deutsche mogli polegać sowieciarze i ich najbliżsi, Trump i jego rodzina.
Richard Dearlove, były szef brytyjskiej MI6, chyba najlepiej podsumował sytuację:
Problemem dla Trumpa jest pytanie, jakie zawarł układy – i na jakich warunkach – kiedy rosyjskie pieniądze uratowały go po krachu finansowym, a zachodnie banki nie chciały udzielać mu kredytów.
Samo istnienie takiego pytania już jest kompromitujące. Krytycy Trumpa wskazują, że transakcja ze Shnaiderem, łączy go bezpośrednio z samym Putinem, choć najprawdopodobniej on sam nie mógł o tym wówczas wiedzieć. A jednak, nawet jeżeli nie było żadnych qui pro quo, nawet gdyby wszystko zostało zrobione legalnie i otwarcie, to pytania ciągnęłyby się za nim jak zły zapach. A przecież w rzeczywistości, nic tu nie było jawne: każdy układ jest otoczony mrokiem, każda postać ma coś do ukrycia, każdy z aktorów ma zakulisowe konszachty, o których nie trzeba głośno mówić, każda transakcja jest jakoś dwuznaczna. I w każdym momencie za aktorami tych wydarzeń czai się kgb.
Mimo to, stare powiedzonko, że darowanemu koniowi nie zagląda się w zęby, jest z gruntu słuszne. Trump nie był pierwszym hochsztaplerem, który zauważył, że kiedy człowiek jest winien bankowi tysiące, to jest problem dla niego, ale kiedy jest winien bankowi miliony – to się staje problemem banku. Nie on pierwszy używa motta życiowego: bierz, kiedy dają; nie od niego zaczęło się życie na wysokiej stopie za pożyczone pieniądze. W końcu, czy nie inaczej postępują wszystkie rządy państw, pożyczając na potęgę i obciążając tymi długami własne społeczeństwa i następne pokolenia? Ludzie zawsze żyli nieodpowiedzialnie i odkorkowywali szampana w chwili, gdy ich weksle szły do oprotestowania. To nie jest nowość. Trump robi to na większą skalę, ale nawet w tym nie jest pionierem. Podobnie jest z przymykaniem oczu na operacje prania pieniędzy. Robiono to tak długo, jak istnieje system bankowy, od włoskich lombardów, fałszywych florenów i potęgi Medyceuszy. Czy powinien był być bardziej podejrzliwy, gdy ofiarowywano mu ogromne sumy za nic? Zapewne, ale ilu z nas podejrzewa złe intencje, gdy spotyka nas czyjaś hojność? Kagiebiści wiedzieli już w 1987 roku, że jest „intelektualnie słaby i podatny na perswazję przez pochlebstwo”. W całkowitej zgodzie z tą diagnozą, brał pochlebstwa Satera i towarzyszy za należne mu hołdy. Jego własne ego nie pozwalało mu dostrzec oczywistego szwindla, zadufanie w sobie zamykało mu oczy na matactwa, których padał ofiarą. Byli z pewnością gorsi szachraje przed Trumpem, i nawet pośród elitarnej grupy czytelników niniejszej witryny bywa, że nie zagląda się darowanemu koniowi w zęby. Różnica polega na tym, że żaden z tych dawnych aferzystów, ani żaden z czytelników Wydawnictwa Podziemnego, nie został prezydentem Stanów Zjednoczonych.
Wydarzenia tego rodzaju, jak spotkanie Jareda Kushnera, zięcia prezydenta-elekta, z Sergiejem Gorkowym, wysokim oficerem kgb, szefem banku WEB i członkiem najwęższej kliki wokół Putina, w grudniu 2016 roku, byłyby ambarasujące dla każdego, ale po Trumpie wszelkie implikacje spłynęły jak po kaczce. Jednak wypowiedź Richarda Dearlove wskazuje, że jest inna możliwa interpretacja stosunków Trumpa z sowieciarnią. A co jeżeli mają na niego haka? Zwolennicy tej koncepcji wskazują na najważniejszy czynnik – posunięcia polityczne prezydenta. Ich zdaniem, jego prezydentura osłabiła NATO, osłabiła Europę, a nawet oddała Syrię Putinowi. Nie wydaje się to przekonujące. NATO było i jest słabe tak czy owak; żądanie Trumpa, by bogate państwa płaciły przynajmniej 2% swego budżetu na obronę, mogłoby raczej wzmocnić Pakt Atlantycki, niż go osłabić. Trump ma być winien osłabienia niuni, ponieważ poparł odejście Zjednoczonego Królestwa, ale to się stało na pół roku przed zaprzysiężeniem go na prezydenta. Syria była od dziesiątków lat w orbicie sowieckiej. Istniała jakaś szansa na wyrwanie jej z ich szponów, gdyby Obama poparł powstanie przeciw Assadowi. W porównaniu, niekompetencja Trumpa wobec konfliktu syryjskiego – to pestka.
Szałwa Czygiryński twierdził z rozkoszą w rozmowie z Belton, że Trump postępuje zgodnie z obietnicami: wycofuje się z Syrii, osłabia NATO i wspomaga Rosję. Jednak Belton zdaje się nie dostrzegać jego sarkazmu. Czygiryński mówi z udawaną groźbą, że jedyne, co pozostanie Rosjanom do zrobienia, to „wziąć wszystkie kobiety w Europie”. Trudno umknąć konkluzji, że gdyby tak bliscy byli kompletnego zwycięstwa w 2018 roku, to nie byłby o tym mówił w ten sposób.
Pozostaje tylko dziwny osad niepewności, gdy przyjrzymy się ponownie spotkaniu między Putinem i Trumpem w Helsinkach w 2018. Łaszenie się i płaszczenie przed moskiewskim watażką było zaiste trudne do oglądania. Problemem jest nie Trump, tylko amerykański system, który tworzy Trumpów i Bidenów. Gdy New York Times i CNN zajmowały się wykrywaniem podejrzanych koneksji między Deutsche Bank, kgb, mafią i Trumpem, to całkowicie pomijały milczeniem powinowactwa z wyboru Sandersa, Clintonów, Kamali Harris, Bidena i całej wierchuszki partyjnej z partii Demokratów. Słusznie wyciągano na wierzch machlojki i korupcję Trumpa, ale zbywano zwierciadlane odbicie tych szwindli w wykonaniu syna Bidena.
Na zielonej Ukrainie
Hunter Biden był dyrektorem mało znanej ukraińskiej firmy energetycznej pod nazwą Burisma. Założona przez Mykołę Złoczewskiego 20 lat temu, i nikt by o niej nie słyszał, gdyby nie syn przyszłego prezydenta. Firma ma udziały w produkcji i eksploracji gazu i ropy na Kubaniu, w Donbasie, na Krymie, ale także na Zachodniej Ukrainie, w okolicach Lwowa i Czerniowców (innymi słowy, nie tylko w tzw. pro-rosyjskich regionach). Burisma specjalizuje się w operacjach wiertniczych, w poszukiwaniu i produkcji gazu. Złoczewski był człowiekiem Janukowicza, był nawet członkiem jego rządu. Wiemy dokładnie, jakie koneksje były konieczne dla założenia takich firm w sowietach – o, przepraszam, w postsowieckiej demokraturze. Złoczewski je posiada, toteż Burisma jest zarejestrowana na Cyprze, a on sam rezyduje w Monte Carlo. W kilka miesięcy po ucieczce Janukowicza z Kijowa w 2014 roku, okazało się, że dyrektorami Burismy są niejaki Aleksander Kwaśniewski i Hunter Biden. Po kilku latach do dyrekcji dołączył były szef sekcji antyterrorystycznej CIA, Joseph Cofer Black. Zaznaczmy, że w 2014 roku Joe Biden był nadal wiceprezydentem Stanów Zjednoczonych. Nie będzie dla nikogo niespodzianką, jeśli dodam, że Burisma, Złoczewski i Biden mają silne związki z Deutsche Bankiem.
Jeszcze wcześniej, bo już od 2013 roku, Hunter był dyrektorem i udziałowcem chrlowskiej firmy inwestycyjnej BHR, która współdziała z funduszem powierniczym, Harvest Fund Management, finansowanym przez Bank of China i … Deutsche Bank. Firma młodszego Bidena ma udziały w ekspansji chrlu w Afryce, zwłaszcza w Kongo, w kopalniach kobaltu i miedzi, ale czerpie zyski także ze strategicznego dla komunistycznych Chin przemysłu nuklearnego. Hunter został zmuszony do rezygnacji ze swej roli w firmie podczas kampanii wyborczej tatusia w 2020 roku, ale pozostał do dziś akcjonariuszem BHR (nabył swoje 10% z dużym rabatem, co najprawdopodobniej oznacza, że otrzymał akcje w prezencie za dostęp do Białego Domu).
Ludzie pokroju Bidena juniora czy Blacka, i wielu im podobnych w otoczeniu Trumpa, odgrywają rolę w promocji globalnych interesów chińskich komunistów i sowieciarzy. Ukraińskie związki są bardziej skomplikowane. Trump miał rację, gdy próbował je wyciągnąć na powierzchnię, ale w typowy dla siebie sposób, zrobił to z wdziękiem ciężarnej słonicy. Połączenie pomocy gospodarczej dla Kijowa z wyjawieniem kontaktów Bidena było jednocześnie przykładem korupcji i samobójczą bramką (jak się wkrótce okazało). Właściwie, po zastanowieniu, wycofuję porównanie, bo jest obraźliwe dla słoni: żaden słoń nie zachowałby się tak jak Trump, który nawet gdy słuszność jest po jego stronie, potrafi się skompromitować.
Żeby zrozumieć wagę ukraińskich kontaktów, musimy powrócić do Borysa Birsztajna i Seabeco. To przez niego szły zachodnie inwestycje w sowietach w latach 80. i 90. Oprócz bliskich związków z kagiebistami i Putinem osobiście, nowy obywatel kanadyjski, Mr Boris Birshtein, był w przyjaźni z nie istniejącą sowiecką mafią, z Mogilewiczem i spółką. Nikt nie zdołał nigdy wytłumaczyć pozycji, władzy ani zasobów finansowych Birshteina, wiadomo jednak, że ktokolwiek chciał robić interesy w Kirgistanie, Mołdawii i Ukrainie, musiał najpierw porozumieć się z Seabeco. Tajny raport FBI mówi rzekomo, o wielodniowym spotkaniu w październiku 1995 roku w biurach Birshteina w Tel Awiwie, podczas którego szefowie mafii podzielić się mieli wpływami na Ukrainie. Dla porządku dodajmy, że FBI odmawia potwierdzenia istnienia takiego raportu, a Birshtein zaprzecza, że spotkanie miało miejsce. Inny raport, tym razem szwajcarskiego kontrwywiadu, konkluduje bliskie kontakty z Mogilewiczem i „Michasiem” Michajłowym, ale dodaje także, iż młody Borys Birsztajn był oficerem kgb. Krytyk nazwał go „księgowym kompartii”. [2]
Powie ktoś, że to wszystko domysły, nieuzasadnione przypuszczenia, w najlepszym wypadku hipotezy, a w najgorszym – oczernianie dobrego imienia osób, które wydostawszy się z raju krat, ciężką pracą doszły z nędzy do pieniędzy. Powie tak i będzie miał rację, bo nie ma żadnych dowodów na rolę Birsztajna w całej operacji. Jest mało prawdopodobne, że istnieją gdzieś dokumenty ze spotkania Mogilewicza i innych w Tel Awiwie, i podziału Ukrainy. Jest jednak wystarczająco wiele poszlak, śladów i wskazówek; znany jest także modus operandi sowieckich służb; wiadomo o ich konszachtach z mafią i o upodobaniu czekistów do ciemnych spisków. Burisma może istnieć tylko za przyzwoleniem kgb i Mogilewicza, więc macki Birsztajna sięgają do Bidena równie wyraźnie jako do Trumpa.
Pajęczyna, którą oplątany został Trump, jest znacznie większych rozmiarów i na długo przed jego prezydenturą oblepiła obu Bidenów, i z pewnością wielu, wielu innych, o których może nigdy nie usłyszymy. Ale o tym milczą media, bo są zdania, że komunizm upadł.
________
- https://www.ft.com/trumptoronto Artykuł zawiera graficzne przedstawienie transakcji, ale także interesujące szczegóły na temat sowieckich koneksji Birsztajna i Sznajdera.
- Więcej o Birsztajnie można znaleźć tu: https://www.theglobeandmail.com/canada/investigations/article-boris-birshtein-investigation/ Autor pisze także m. in. o machlojce z firmą Ukraina AG, poparciu „spisku” w celu obalenia Jelcyna, o roli Birsztajna w Kazachstanie i związkach z Bayrock.
Prześlij znajomemu
0 Komentarz(e/y) do “Niektórzy nazywają to „upadkiem komunizmu”. Część XXI”
Prosze czekac
Komentuj