Poemat dygresyjny Barbary Toporskiej
0 komentarzy Published 29 listopada 2008    |
Kim jest Teresa Białecka? Renia, narratorka powieści Barbary Toporskiej pt. Spójrz wstecz, Ajonie!*, jest jednocześnie jedną z postaci książki. Daleka kuzynka, odległa, bo tylko wakacyjna, przyjaciółka głównej bohaterki, także Teresy, Butwiłłowiczówny, Tesy o dwóch osobowościach. Toporska igra sobie z czytelnikiem, bo choć w pierwszych dwóch częściach powieści, wykreowana narratorka konsekwentnie opowiada w pierwszej osobie, nawet wówczas, gdy młoda Renia nie mogła była znać wydarzeń tak intymnie, jak je opisuje, to w trzeciej części Renia staje się dramatis persona i jej udział opisywany jest w trzeciej osobie, by wreszcie padło zasadnicze pytanie: „Pamiętasz, Renia? Renia?…” Renia? Czy raczej Basia? Po czym autorka przyznaje się od razu do swej gry, co wydało mi się zrazu zbędne, wydało się niemal nadużyciem, ale tylko do czasu aż zrozumiałem, że przecież Toporska zwracała się ze swym wyjaśnieniem do czytelników takich jak ja, którzy „zauważyli, a może nawet obruszyli się, że narratorka o podwójnej Teresie, jest także rozdwojona: raz ona Renia, raz autorka”.
Wszakże Spójrz wstecz, Ajonie! to nie jest jakaś pseudo-gombrowiczowska gra w ciuciubabkę. Toporska sugeruje, że jest to powieść o czasie, o upływie czasu, „o wieczności i o Wieczności”.
„Nie należę zapewne do wyjątków: najbardziej otrzaskało mnie z nim [tj. słowem wieczność] powiedzenie: ‘Cóż to wszystko znaczy wobec wieczności?!’ I wieczność w tym wykrzykniku jest jakby lokowana na przodzie, w przyszłości co nas czeka.”
Autorka jest jawnie świadoma, że wieczność, czyli trwanie, jest poza czasem, ponad czasem, a nie „w przyszłości”. Ajon, czy Eon, a może nawet Aeon, nie patrzy wstecz, na to co było, bo wieczność jest obecna zawsze – i nigdy – z własnej swej natury. Kiedy zatem Toporska nalega w zakończeniu powieści, że „prawo do niezmiennego jest ma tylko to co było”, to nie czyni tak z niewiedzy, ani przypadkiem. Prawo do niezmiennego „jest” ma bowiem nie przeszłość sama – która, ściśle rzecz biorąc, w ogóle „nie jest” – ale jej opis, pamięć o niej zapisana w powieści.
„Bo chociaż być to chyba coś więcej niż być postrzeganym, przecież nie ma innego sposobu na przedłużenie jakiegokolwiek istnienia poza kres jego materialnej trwałości, jak przez utrwalanie jego obrazu w cudzej pamięci.
Czy powiedzie mi się z tym lepiej niż Teresie? Podobne pytanie stawia sobie zapewne każdy powieściopisarz. Przy czym odpowiedź przecząca bynajmniej nie pada z ust najskromniejszych. Cała wyniosła pychą i reklamą awangarda gardzi utrwaleniem przeszłości. A że współczesność ma żywot coraz krótszy, więc rzeczywistością w ogóle, chyba że zdeformowaną w jakiś ‘ponadczasowy’ symbol czy groteskę.”
Ajon jest medytacją na temat naszego stosunku do przeszłości, stosunku nasączonego tyleż dojmującą tęsknotą, co niedowierzającą ironią. Tęsknotą nie tylko za „różowymi okularami młodości” i czasem minionym, ale także tęsknotą za światem, który zginął bezpowrotnie, przepadł bez śladu, oprócz śladów pozostawionych w ułomnej pamięci, nawet gdy wywołane powodują tylko zdziwione: „tacy byliśmy?” Karty książki Toporskiej wypełnione są postaciami z innego świata. Znakomita Sabina, służąca Tesy, ale także jej nie zawsze lojalna opiekunka i najsurowszy krytyk. Pan Parendi, Włoch zakochany w Rosji, carski sędzia śledczy, oczekujący w Warszawie upadku bolszewickiej zarazy. Cudowna postać Doroty Świrskiej: najpierw nieprzystępna i wyniosła arystokratka, potem ukochana ciocia z „zielonymi palcami”, a wreszcie rywalka; raz znienawidzona Niemra, której późne małżeństwo otoczone jest skandalem, a potem nieszczęsna ofiara mezaliansu, a może nawet zabójstwa? Jej wspaniały brat, wuj Cezary, zwłaszcza w krótkiej scenie z szewcem Kwiatkowskim. Jej siostra Justyna, w zakonnym habicie, nie tracąca ani na chwilę wyniosłej pańskości. Te nadzwyczajne postacie poruszają się w świecie, w którym nawet nazwy miejscowości brzmią jak wyjęte z bajki: rozkoszny dworek w Dziewanówce i podupadły dwór w Krewercach, wspomnienie o wspaniałym kurlandzkim majątku Flechowo, ale także bogata warszawska kamienica przerobiona z wielkopańskiego pałacu z kariatydami.
Czymże więc jest ta książka? Opowieścią o przeszłości czy medytacją nad naturą powieści? Władymir Nabokov nazywał niektóre semi-autobiograficzne zamierzenia „kuchnią zawodowego pisarza, ze źle pasującymi kawałkami, pływającymi w letnim wywarze z tego co osobiste i tego co literackie”. Przypuszczam, że można sobie wyobrazić postawienie podobnego zarzutu autorce Ajona, gdyby nie fakt, że jej dygresje jak najbardziej pasują do opowieści, jej pozornie oderwane refleksje rzucają interesujące, a często wręcz odkrywcze światło na opisywane wydarzenia, i wreszcie, cokolwiek by myśleć o mieszaniu treści osobistych z materiałem literackim, Barbara Toporska nigdy nie była „letnia”, ale zgodnie ze wskazaniem Ewangelii zawsze „zimna bądź gorąca”.
Przywołanie nazwiska Nabokova jest tu jak najbardziej na miejscu i to wcale nie dlatego, że postacie takie jak pan Parendi albo spolszczone i zruszczone potomstwo Joachima von Krausenberg, poruszały się w świecie dzieciństwa Nabokova. Majętność Nabokowów, Wyra, była prawie równo odległa od Sankt Petersburga co od Narwy, i pierwszych osiemnaście lat jego życia musiało upłynąć w podobnym trybie do dziedziców Flechowa, a ojciec pisarza należał do partii Kadetów, tak jak pan Parendi. Tego rodzaju powierzchowne analogie są jednak bez znaczenia wobec duchowego powinowactwa autorów. Tak jak Toporska buntuje się przeciw zbywaniu przeszłości wobec Wieczności, tak Nabokov buntuje się przeciw więzieniu czasu. Bije pięściami w czarne ściany bezczasowości, po obu stronach naszego krótkiego życia, tego „błysku pomiędzy dwiema wiecznymi ciemnościami”. W oczach Nabokova, „wyobraźnia jest najwyższą radością nieśmiertelnych i niedojrzałych”. Barbara Toporska natomiast widzi to w taki sposób:
„Utrwalać czas przeszły można tylko w ten sposób, jak to teraz robię: w powieści. Przy mojej predyspozycji – lepiej w powieści niż w pamiętnikach, bo to co w powieści nie jest autentyczne, jest przynajmniej moją autentyczną, nie skrępowaną żadnymi względami wyobraźnią, gdy do osobistych zwierzeń bynajmniej nie jestem skłonna. Lubię prawdę, a podejrzewam, że interesująco opowiadać o sobie potrafią tylko blagierzy.”
Czas przeszły powieści utrwala Polskę, jakiej już nie ma, ale nawet w latach trzydziestych, kiedy toczy się akcja powieści, był to już świat upadku; świat patrzący wstecz na świetność „czasów niewoli”, nie inaczej niż narratorka patrzy wstecz na świetność i marność Międzywojnia. Ale jest to jednocześnie świat przeczuwający klęskę, świadom, że nie może przetrwać, świat balansujący niepewnie na krawędzi i wyglądający lękliwie przez okno zza firanki, jak to czyni Tesa.
„Może potrzeba dochodzenia prawdy o innych wynika stąd, że prawda o nas samych ustawicznie nam się wymyka? Tylko z innych potrafimy skomponować jakąś skończoną całość, niechby z wielu kawałków, podczas gdy własne „ja” bełcze się jak galareta, przy jakimś tam uproszczonym schemacie „charakteru”. I sądzę, że nie ma precyzyjniejszej metody określenia kształtu i możliwości owej galarety, czyli sprawdzania granic i ograniczeń własnej wyobraźni, własnej tolerancji, i wszystkich innych zalet i przywar własnej duszy, niż przy obmowie innych. W kawiarni albo w powieści – to już sprawy techniczne.”
Czyżby zatem apollińskie gnothi seauton, „poznaj siebie samego”, leżało w sercu powieści Toporskiej? Rzecz chyba w tym, że ta znakomita powieść tyle będzie miała znaczeń co czytelników. Wedle najlepszych wzorów Beniowskiego mamy tu do czynienia z pierwszorzędnym poematem dygresyjnym. Historia Tesy, historia kamienicy, historia rodzinna, są tylko pretekstem do rozważań, do wspomnień, do refleksji nad międzywojenną Polską, nad kulturą i polityką, nad czasem minionym i nad wiecznością, nad naturą powieści i nad sobą samą.
Ma także pisarstwo Barbary Toporskiej jeszcze inną znamienną cechę, a w moich oczach wielką zaletę, jest to mianowicie pisarstwo otwarcie i swobodnie kobiece. Nie chodzi mi wcale o wyraziste postacie kobiet, bo te potrafili malować także wielcy pisarze, wystarczy spojrzeć na Madame Chauchat, na Nastazję Filipowną, bądź którąkolwiek z bohaterek Conrada. Nie ma to także nic wspólnego z fiu-bździu feminizmu, od którego zresztą Toporska była jak najdalsza. Zachwyca mnie u niej raczej coś tak nieuchwytnego jak kobiecy punkt widzenia, ton, timbre głosu. Kobiecość nie potrzebuje uzasadnienia, ponieważ kobiecość w najlepszym wydaniu, jest pełnią człowieczeństwa, podczas gdy męskość domaga się, zawiera w sobie roszczenie: mężczyzna musi być jeszcze czymś innym, musi działać, rozumieć, osiągać, tworzyć, zmagać się, by stać się mężczyzną, gdy kobiety, prawdziwe kobiety, po prostu są. I zachwycają. I w taki właśnie sposób, „po prostu jest”, rozdwojona Tesa, ze swoją „wielką miłością” i jej strasznymi konsekwencjami. I tak też właśnie, „po prostu jest” Barbara Toporska znakomitą powieściopisarką.
„Lubię prawdę, a podejrzewam, że interesująco opowiadać o sobie potrafią tylko blagierzy” – pisze Toporska. Czyżbym się mylił, gdy widzę w tym delikatny, ironiczny przytyk pod adresem jej męża? Bo przecież „nie tylko prawda jest ciekawa”…
* Wydawnictwo Kontra, Londyn 2008
Prześlij znajomemu
0 Komentarz(e/y) do “Poemat dygresyjny Barbary Toporskiej”
Prosze czekac
Komentuj