Najnowsze komentarze

III Ankieta Wydawnictwa Podziemnego

Dziecko w szkole uczy się fałszowanej historii od Piasta do równie sfałszowanego Września i dowie się, że obrońcą Warszawy był nie jakiś tam Starzyński, ale komunista Buczek, który wyłamał kraty „polskiego faszystowskiego” więzienia, by na czele ludu stolicy stanąć do walki z najeźdźcą. – Tak w roku 1952 Barbara Toporska opisywała ówczesny etap bolszewizacji Polski.

Przyjmijmy, na potrzeby niniejszej ankiety, że był to opis pierwszego etapu bolszewizacji, klasycznego w swoim prostolinijnym zakłamaniu. Kolejny etap nastąpił szybko, zaledwie kilka lat później, gdy – posługując się przykładem przytoczonym przez Barbarę Toporską – w kontekście obrony Warszawy wymieniano już nie tylko komunistę Buczka, ale także prezydenta Starzyńskiego (i to z największymi, bolszewickimi honorami). Przyszedł w końcu także moment, gdy komunista Buczek albo znikł z kart historii, albo też przestał być przedstawiany w najlepszym świetle – jeszcze jeden, mocno odmieniony okres.

Mamy tu zatem dynamiczne zjawisko bolszewizmu i szereg nasuwających się pytań. Ograniczmy się do najistotniejszych, opartych na tezie, że powyższe trzy etapy bolszewizacji rzeczywiście miały i mają miejsce:

1. Wedle „realistycznej” interpretacji historii najnowszej utarło się sądzić, że owe trzy etapy bolszewickiej strategii są w rzeczywistości nacechowane nieustającym oddawaniem politycznego pola przez bolszewików. Zgodnie z taką wykładnią, historię bolszewizmu można podzielić na zasadnicze okresy: klasyczny, ewoluujący, upadły. Na czym polega błąd takiego rozumowania?

2. Jak rozumieć kolejno następujące po sobie okresy? Jako etapy bolszewizacji? Jako zmiany wynikające z przyjętej strategii, czy ze zmiennej sytuacji ideowej i politycznej, czy może trzeba wziąć pod uwagę inne jeszcze, niewymienione tu czynniki?

3. Trzy etapy i co dalej? Czy trzecia faza spełnia wszystkie ideowe cele bolszewizmu, czy wręcz przeciwnie – jest od realizacji tych celów odległa? Czy należy spodziewać się powrotu do któregoś z wcześniejszych etapów, a może spektakularnego etapu czwartego lub kolejnych?

Zapraszamy do udziału w naszej Ankiecie.

II Ankieta Wydawnictwa Podziemnego

Dorobek pisarzy i publicystów mierzy się nie tyle ilością zapisanych arkuszy papieru, wielkością osiąganych nakładów, popularnością wśród współczesnych czy potomnych, poklaskiem i zaszczytami, doznawanymi za życia, ale wpływem jaki wywierali lub wywierają na życie i myślenie swoich czytelników. Wydaje się, że twórczość Józefa Mackiewicza, jak żadna inna, nadaje się do uzasadnienia powyższego stwierdzenia. Stąd pomysł, aby kolejną ankietę Wydawnictwa poświęcić zagadnieniu wpływu i znaczenia twórczości tego pisarza.

Chcielibyśmy zadać Państwu następujące pytania:

1. W jakich okolicznościach zetknął się Pan/Pani po raz pierwszy z Józefem Mackiewiczem?
Jakie były Pana/Pani refleksje związane z lekturą książek Mackiewicza?

2. Czy w ocenie Pana/Pani twórczość publicystyczna i literacka Józefa Mackiewicza miały realny wpływ na myślenie i poczynania jemu współczesnych? Jeśli tak, w jakim kontekście, w jakim okresie?

3. Czy formułowane przez Mackiewicza poglądy okazują się przydatne w zestawieniu z rzeczywistością polityczną nam współczesną, czy też wypada uznać go za pisarza historycznego, w którego przesłaniu trudno doszukać się aktualnego wydźwięku?

Serdecznie zapraszamy Państwa do udziału.

Ankieta Wydawnictwa Podziemnego

1. W tak zwanej obiegowej opinii egzystuje pogląd, że w 1989 roku w Polsce zainicjowany został historyczny przewrót polityczny, którego skutki miały zadecydować o nowym kształcie sytuacji globalnej. Jest wiele dowodów na to, że nie tylko w prlu, ale także innych krajach bloku komunistycznego, ta rzekomo antykomunistyczna rewolta była dziełem sowieckich służb specjalnych i służyła długofalowym celom pierestrojki. W przypadku prlu następstwa tajnego porozumienia zawartego pomiędzy komunistyczną władzą, koncesjonowaną opozycją oraz hierarchią kościelną, trwają nieprzerwanie do dziś. Jaka jest Pana ocena skutków rewolucji w Europie Wschodniej? Czy uprawniony jest pogląd, że w wyniku ówczesnych wydarzeń oraz ich następstw, wschodnia część Europy wywalczyła wolność?

2. Nie sposób w tym kontekście pominąć incydentu, który miał miejsce w sierpniu 1991 roku w Moskwie. Czy, biorąc pod uwagę ówczesne wydarzenia, kolejne rządy Jelcyna i Putina można nazwać polityczną kontynuacją sowieckiego bolszewizmu, czy należy raczej mówić o procesie demokratyzacji? W jaki sposób zmiany w Sowietach wpływają na ocenę współczesnej polityki międzynarodowej?

3. Czy wobec rewolucyjnych nastrojów panujących obecnie na kontynencie południowoamerykańskim należy mówić o zjawisku odradzania się ideologii marksistowskiej, czy jest to raczej rozwój i kontynuacja starych trendów, od dziesięcioleci obecnych na tym kontynencie? Czy mamy do czynienia z realizacją starej idei konwergencji, łączenia dwóch zantagonizowanych systemów, kapitalizmu i socjalizmu, w jeden nowy model funkcjonowania państwa i społeczeństwa, czy może ze zjawiskiem o zupełnie odmiennym charakterze?

4. Jakie będą konsekwencje rozwoju gospodarczego i wojskowego komunistycznych Chin?

5. Już wkrótce będzie miała miejsce 90 rocznica rewolucji bolszewickiej w Rosji. Niezależnie od oceny wpływu tamtych wydarzeń na losy świata w XX wieku, funkcjonują przynajmniej dwa przeciwstawne poglądy na temat idei bolszewickiej, jej teraźniejszości i przyszłości. Pierwszy z nich, zdecydowanie bardziej rozpowszechniony, stwierdza, że komunizm to przeżytek, zepchnięty do lamusa historii. Drugi stara się udowodnić, że rola komunizmu jako ideologii i jako praktyki politycznej jeszcze się nie zakończyła. Który z tych poglądów jest bardziej uprawniony?

6. Najwybitniejszy polski antykomunista, Józef Mackiewicz, pisał w 1962 roku:

Wielka jest zdolność rezygnacji i przystosowania do warunków, właściwa naturze ludzkiej. Ale żaden realizm nie powinien pozbawiać ludzi poczucia wyobraźni, gdyż przestanie być realizmem. Porównanie zaś obyczajów świata z roku 1912 z obyczajami dziś, daje nam dopiero niejaką możność, choć oczywiście nie w zarysach konkretnych, wyobrazić sobie do jakiego układu rzeczy ludzie będą mogli być jeszcze zmuszeni 'rozsądnie' się przystosować, w roku 2012!

Jaki jest Pana punkt widzenia na tak postawioną kwestię? Jaki kształt przybierze świat w roku 2012?




Michał Bąkowski


Wraża pieczeń

Asumpt do niniejszych rozważań dały artykuły profesora Jacka Bartyzela zamieszczone na www.konserwatyzm.pl oraz dyskusja z nimi związana. Pierwszy tekst profesora [1] zwrócony był bezpośrednio pod adresem samego Prezesa Wielomskiego we własnej osobie i dotyczył uczestnictwa w Paxie. Bartyzel, słusznie w moim przekonaniu, wskazywał oraz szeroko uzasadniał, że nie może być jakiejkolwiek analogii pomiędzy oczywistą agenturalnością Paxu a zachowaniem de Bonalda wobec Napoleona czy uczestnictwem Dmowskiego w Dumie. Zwracał się wprost do Prezesa tymi słowy:

„Czy naprawdę Autor nie widzi żadnej różnicy pomiędzy zasiadaniem w fasadowym Sejmie PRL z nominacji Luny Brystygierowej czy Zenona Kliszki a byciem wybranym do Dumy jako autentyczny reprezentant narodu (wiem, że to „legitymizacja demokratyczna”, ale nie dyskutujemy przecież na płaszczyźnie ideowej i ustrojowej, tylko pragmatycznej)?”

Nie, Prezes nie widzi. Prezes omamiony swoim rzekomym „realizmem” i pokrzepiony łatwością z jaką obrzucać może swych oponentów epitetem „romantyków”, nie jest zainteresowany rzeczowymi argumentami – ale nie on jest przedmiotem niniejszych refleksji. Bo oto w dyskusji, jaka wywiązała się w związku z artykułem Profesora, Mirosław Habowski zapytał autora, co, zważywszy jego stosunek do Paxu, „skłoniło go do publikacji kilkanaście lat temu na łamach kolaborującego z PRL-em Tygodnika Powszechnego”?

Pytanie wydaje mi się uprawnione, ponieważ Powszechny Obłudnik, wraz z całą grupą Znaku, stał bez wątpienia na gruncie legalności prlu (delikatnie mówiąc, bo mówiąc wprost także był agenturą). Jednakże Bartyzel dostrzegł w pytaniu wyłącznie „wycieczkę osobistą” oraz zarzucił polemistom sprowadzanie dyskusji do absurdu:

„Sugerowanie, że naganną z moralno-patriotycznego punktu widzenia kolaboracją jest współpracowanie z jakimkolwiek pismem, które ukazywało się w okresie PRL, ma dokładnie tyle sensu, co twierdzenie, że kolaborantem był każdy, kto przyjmował podówczas dyplom ukończenia szkoły wyższej. Pogląd ten przenosi w taki rejon absurdu, z którym dyskutować racjonalnie niepodobna.” [2]

Zbyt wysoko cenię Profesora, żeby mu stawiać zarzuty, nie mogę się wszakże oprzeć wrażeniu, że powyższy cytat z profesorskiej repliki jest bardziej winny błędu reductio ad absurdum niż rzekomo impertynenckie pytanie Habowskiego, ponieważ uczęszczanie na wyższe uczelnie czy przyjmowanie dyplomów jest aktem innej kategorii niż publikacja artykułu. To raczej Habowski jest w powyższej dyspucie konsekwentny:

„Wszak to ja wystąpiłem w obronie tej organizacji [tj. Paxu] przed zarzutami ze strony Pana Bartyzela, przypominając mu, że przyjmując tak stanowcze stanowisko w sprawie kolaboracji z PRL może sam się spotkać z podobnym co Piasecki zarzutem. Nie mam pretensji, że pan Bartyzel publikował w koncesjonowanym przez komunistyczne władze Tygodniku Powszechnym, Ładzie czy Znaku (zwłaszcza, że pisał znakomite artykuły). Mam natomiast pretensje o to, że teraz przyjmuje pozę twardego antykomunisty w stylu Mackiewicza.”

Nie muszę dodawać, że jestem całym sercem przeciwny stanowisku Habowskiego, nie można mu jednak odmawiać logiki i konsekwencji poglądów. Z jego punktu widzenia, prl był państwem polskim i cokolwiek czyniło go bardziej znośnym było mile widziane. Problem wydaje mi się jednak głębszy, niż by na to wskazywała dotychczasowa dyskusja i chyba godny poważniejszego rozważenia. Jest to problem „wrażej pieczeni”, jak to określił Henryk Elzenberg, nb. kolejny wybitny współpracownik Znaku.

Elzenberg sformułował trudność w taki mniej więcej sposób: rozpaliłem sobie swoje uczciwe ludzkie ognisko i piekę sobie w tym uczciwym ogniu moją własną ludzką pieczeń, gdy tymczasem podstępny wróg cichaczem i pokątnie piec począł w moim ogniu swoją wrażą pieczeń. Cóż wypada mi czynić? Czy mam obowiązek zgasić ognisko? Ale także z przeciwstawnego punktu widzenia: czy mam prawo ugasić ogień? Postawa i pisarstwo Elzenberga wyraźnie wskazują, że nie miał żadnych złudzeń co do tego, w jaki sposób bolszewicy wykorzystywać będą jego uczciwe ognisko – wykłady, publikacje, tłumaczenia klasyków – dla upieczenia swojej wrażej pieczeni, tj. dla stworzenia fałszywego obrazu prlu jako normalnego państwa, w którym tłumaczy się klasyków, publikuje Kłopot z istnieniem, wykłada aksjologię itp., ale pomimo to był zdania, że uczciwa pieczeń jest ważniejsza, i że cena jest warta zapłacenia. Być może cena nie była zbyt wygórowana, bo wśród jego słuchaczy znalazł się także młody Zbigniew Herbert i przyjaźń, jaka wywiązała się między nimi, była warta podtrzymania ognia, nawet jeśli bolszewiccy barbarzyńcy i to zdołali wykorzystać dla swoich celów.

Józef Mackiewicz natomiast na tak postawioną kwestię byłby bez wahania odpowiedział: natychmiast zgasić ogień! Nie wolno bowiem podejmować żadnych działań, które mogą być wykorzystane przez największego wroga ludzkości. Ceną zgaszenia ognia byłyby złamane kariery, ale być może, choć nie ma co do tego żadnej pewności, być może, bolszewizm mógł był zostać obalony.

Kiedy przed laty medytowałem nad problematem „wrażej pieczeni”, dotarłem niestety do klasycznego pata, który najlepiej ilustruje inne powiedzenie: psy szczekają, karawana jedzie dalej. Na pierwszy rzut oka, to jest jasne: przejściowy jazgot nie powstrzymuje kół historii. Ale kto tu jest psem, a kto karawaną, zależy oczywiście od punktu widzenia. Czy karawaną jest postęp komunistów na drodze do Świetlanej Przyszłości, gdy szczekaniem psów praca profesora Ingardena nad przekładem Krytyki czystego rozumu, Kanta? A może na odwrót? Karawaną byłby wówczas wąski strumyk godnych ludzkich działań, eseje Elzenberga i wiersze Herberta, gdy szczekaniem psów są komunistyczne gromkie plany na przyszłość. Otóż ja po prostu nie potrafię tego rozstrzygnąć. Widzę racje po obu stronach, ale też straszliwe pole do popisu dla bolszewickich prowokacji. Ów pat doprowadził mnie do myślowego kompromisu, co zawsze jest złym znakiem (bo w myśleniu trzeba być bezkompromisowym, gdy działanie jest dziedziną kompromisu), ale w tym wypadku wydawało mi się, że postawa Elzenberga była słuszna w prlu, a postawa Mackiewicza słuszna na emigracji (choć to jest intelektualnie mało satysfakcjonujące).

Życie pod komunistami – czy choćby w najlepszym z prlów, w dzisiejszej tzw. iiirp – jest bezustannym kompromisem, który w końcu prowadzi do kompromitacji każdą postawę. Ale bez kompromisów życie w takich warunkach nie jest w ogóle możliwe. Mackiewicz dostrzegał to jasno. W Drodze donikąd główny bohater zastanawia się, co będzie dalej i dochodzi do wniosku, że jego opór na dłuższą metę jest bez sensu. W prl też nie można było się opierać inaczej, niż to robił kor lub Solidarność, tj. legitymizując ich władzę. Jednym z nielicznych wyjątków było tu podziemie we wczesnych latach osiemdziesiątych, na krótko po wprowadzeniu stanu wojennego, ale też bardzo prędko przeflancowano je na „opozycję”.

Pytanie jest takie: czy można żyć pod bolszewikami, nie przestając legitymizować ich władzy, a jednocześnie pozostać wolnym (bo tylko będąc wolnym, można piec tę ludzką pieczeń)? Otóż wydaje mi się teraz, że można, choć tkwi w tym paradoks. Można zachować wolność, radykalnie dokonując biblijnego rozdziału: oddania cesarzowi co cesarskie, a Bogu co boskie. To znaczy, wyrzekając się polityki. Można żyć wolnym życiem, bo wolność jest wewnętrzna i wolnym można być nawet w więzieniu. Nie da się nie iść na kompromisy, zwłaszcza jeśli ma się rodzinę, ale można nadal próbować odciąć się od całej reszty. Tak żyło pod komunizmem wielu wspaniałych ludzi. Elzenberg jest klasycznym takiej postawy przykładem, nawet jeśli w oczach Józefa Mackiewicza byłby niczym więcej niż poputczikiem. Nie mam wątpliwości, że wykładając filozofię, tłumacząc klasyków, pisząc, przyczyniał się do stworzenia kłamliwego obrazu prlu jako normalnego państwa, ale jednocześnie tworzył w wolny sposób wartości, których oni tknąć nie mogli.

Elzenberg przeżył sowiecką i niemiecką okupację Wilna, pisząc do szuflady. W grudniu 1941 roku zapisał, że „na miejsce zwątpienia przyszło spokojne opowiedzenie się przy kulturze; zwiększenie poczucia jej wagi i dostojeństwa”.

„Umocnienie się w przekonaniu – nie! w afirmacji istotniejszej od wszystkich przekonań – że wbrew wszystkiemu te stare zręby warto podtrzymywać, śród świata zbrodni dźwigać ten gmach rozjaśnienia.”

Pozostał temu przekonaniu wierny poprzez wiele lat życia w prlu, ale przypuszczam, że nawet on sam byłby się zdziwił, widząc w jak niecny sposób przykroił go do swych celów Adam Michnik [3]. Próba sprowadzenia prawdziwie „ponadczasowej” filozofii Elzenberga do „myślenia na czas władzy głazów” jest zaiste zbyt już perfidną „wrażą pieczenią”. Być może wiedząc o michnikowym zamachu, nawet sam Elzenberg zdecydowałby się ugasić ogień…

Warto jednak pamiętać, że kiedy Bolesław Piasecki wchodził w układy z Luną Brystygierową, inni usiłowali z bronią w ręku walczyć przeciw bolszewickiej okupacji Polski. Zygmunt Szendzielarz, Łupaszka, też w jakiś sposób podtrzymywał ogień, ten sam ogień, któremu wierny pozostał Józef Mackiewicz na emigracji. Zapłacili za swoją wierność najwyższą cenę, zapłacili męczarniami w bolszewickich kazamatach i śmiercią, a nie wyrzuceniem z partii, jak prlowscy opozycjoniści.

A wracając do publikowania w prlowskiej prasie oraz studiowania na prlowskich uniwersytetach, to doprawdy żaden z tych aktów nie wydaje mi się „naganną z moralno-patriotycznego punktu widzenia kolaboracją”. Jest oczywiście możliwe, że nie dostrzegam wagi przestępstwa po prostu dlatego, iż nie czuję się powołany do wydawania „moralno-patriotycznych cenzurek”. Agenturalność organizacji takich jak Pax czy grupa Znaku wydaje mi się niepodważalna, ale ja nie będę rzucał kamieniem w posłów na sejm prl ani w publicystów Paxu (są od tej zasady wyjątki, jak np. Jasienica, były adiutant Łupaszki, który był zdrajcą, ale niech mu ziemia lekką będzie). Być może wartość przedsięwzięć takich jak szkoła św. Augustyna, w której miałem szczęście pobierać nauki, jak książki wydawane przez Pax, jak wydanie dzienników Elzenberga przez Znak, być może to wszystko usprawiedliwia tę wrażą pieczeń wysmażoną nam przez bolszewików i ich towarzyszy podróży. Wymagać trzeba zawsze w pierwszym rzędzie od siebie, toteż ja sam odmawiam udziału w jakichkolwiek prlowskich instytucjach, pozostaje bowiem dla mnie niezaprzeczalnym faktem, że dzisiejsza Polska jest w całej swej treści „państwowej”: legalną, moralną i kulturalną, polityczną, faktyczną i fizyczną kontynuacją prlu; że w sercu tego tworu leży tajny układ, określający granice suwerenności prlu bis, a pomimo to, wszelkie autorytety „moralno-patriotyczne” uznają ów twór za Wolną Polskę. I to jest prawdziwie wraża pieczeń, jaką udało się wrogom upiec w naszym uczciwie ludzkim ognisku.

 

1. O „zapisywaniu się do PAX-u”, http://www.konserwatyzm.pl/publicystyka.php/Artykul/1421/

2. Pro domo sua, http://www.konserwatyzm.pl/publicystyka.php/Artykul/1431/

3. A. Michnik, Filozofia na czas głazowładztwa, w: Dzieje honoru w Polsce. Wypisy więzienne, Paryż 1985



Prześlij znajomemu

37 Komentarz(e/y) do “Wraża pieczeń”

  1. 1 Daniel

    Panie Michale,

    Szanuję poglądy Józefa Mackiewicza (sam patrzę w podobny sposób), ale z drugiej strony staram się rozumieć wybory ludzi żyjących w PRLu, wiedząc o ułomności natury ludzkiej.

    Przypomniałem sobie przy okazji lektury Pana artykułu, jak to w swoich „Dziennikach” Kisiel zżymał się na Mackiewicza, że nic nie rozumie, że w PRLu nie da się inaczej, a z drugiej strony przyznawał mu rację.

  2. 2 Sonia Belle

    Jasienica, były adiutant Łupaszki, który był zdrajcą, ale niech mu ziemia lekką będzie

    Dlaczego zdrajca ?

    W sierpniu 1944 roku, Jasienica walczyl w antykomunistycznej partyzantce (oddzial Kalenkiewicza). Dostal sie do niewoli i zostal wcielony do LWP, ale zdezerterowal. Od jesieni 1944 byl u Lupaszki. Ranny w nocy z 8 na 9 lipca 1945, znalazl schronienie we wsi Jasienica. Przedostal sie do Krakowa i zaczal pisac dla Tygodnika Powszechnego. Aresztowany przez UB w 1948 roku, wolnosc odzyskal dzieki interwencji Boleslawa Piaseckiego.

    Gdzie tu zdrada ?

  3. 3 michał

    Drogi Panie Danielu,

    Kisiel jest wobec Mackiewicza głównie winien tego, co nazwał „nieopatrzną zaczepką”, w wywiadzie dla „Kultury”, którego udzielił sobie samemu… Ta niebaczna zaczepka, brzmiała tak: „Mam też wobec was pewien zarzut personalny: że drukujecie Józefa Mackiewicza, który zarówno ze względu na swą okupacyjną przeszłość jak i na swe sprzeczne z polską racją stanu poglądy, moim zdaniem, drukowany u was być nie powinien.”

    Są to słowa posła na sejm prlu! Jakoś nie ciągnie mnie do czytania jego dzienników.

  4. 4 michał

    Droga Soniu,

    Paweł Jasienica należał całym sercem do prlu. Ale jako Lech Beynar był zdrajcą Polski. Adiutant, a następnie zastępca Szendzielarza, „Łupaszki”, pisywał artykuły do Paxowskiego „Dziś i Jutro”, gdy Łupaszka był poddany najcięższym – dwa i pół roku trwającym! – torturom w kazamatach bezpieki. Dokładnie w dzień wydania wyroku śmierci na Szendzielarza, Jasienica brał udział w „naradzie intelektualistów i działaczy katolickich zorganizowanej z inicjatywy Polskiego Komitetu Obrońców Pokoju” – tfu! Polak-katolik, który aktywnie uczestniczył w odebraniu Caritasu Kościołowi. A potem, biedaczek, zmaltretowany został – słownie, tylko słownie – przez partyjnego kacyka, niejakiego Gomułkę, więc jego książki mogły się tylko ukazywać w setkach tysięcy nakładów w prlowskich wydawnictwach.

    Nie mam pewności, co do wartości tego uczciwego ogniska, jakie rozpalić zechciał Jasienica, dla mnie to jest wyłącznie polrealizm. Ale Elzenberg czy Ingarden, nigdy nie stali z bronią w ręku, nie odwrócili się od swych towarzyszy, nie zaprzeczyli równie gwałtownie temu, za co jeszcze tak niedawno gotowi byli zginąć. Dlatego w moich oczach, ludzie pokroju Jasienicy są wyjątkiem.

  5. 5 Sonia Belle

    Michal,

    Twoja definicja „zdrajcy” jest absurdalna. Jasienica bylby „zdrajca”, gdyby wspolpracowal z UB w latach 1944-1948 i pomoglby im zlapac Lupaszke.

    Jasienica byl zolnierzem Lupaszki, bohaterem antykomunistycznnego podziemia. To, ze skorzystal z laski Luny Brystrygierowej, ktora z sobie tylko znanych powodow ocalala polskich antykomunistow z ubeckich kazamatow, oznacza tylko ze udalo mu sie ocalic swoje zycie. A co mial zrobic? Odmowic laski? Prosic, zeby jego tez torturowano i zabito?

    Miedzy „zdrajca” a „meczennikiem” jest dosyc szeroka „szara sfera”, w ktorej znajdziemy nie tylko Jasienice, ale wielu innych Polakow. Ludzie pokroju Jasienicy nie sa wcale wyjatkiem…

  6. 6 michał

    No, to jest ciekawe. I zastanawiające (żeby nie powiedzieć przekonujące…). Zatem zastanówmy się. Nie zaproponowałem powyżej żadnej definicji „zdrady” i nie wiem wcale czy chciałbym się pokusić o takową, będę więc tylko ‘głośno myślał’.

    Zostawmy na boku zdradę państwa i prawne definicje. Kiedy mówimy o zdradzie, mamy zazwyczaj na myśli – w najpoważniejszej postaci – akt wydania przyjaciela w ręce wroga, bądź wydania sekretu wobec kogoś, kto nie jest uprawniony go znać. Ale w mniej formalnym sensie nazywamy zdradą także akt nielojalności wobec wyznawanych zasad oraz wobec przyjaciół, zwłaszcza wówczas, gdy ci znaleźli się w trudnej sytuacji. Dlatego polski język za synonimy „zdrajcy” uważa „zaprzańca”, „odstępcę”, „odszczepieńca”, w kązdym z tych określeń nacisk kładąc na akt „odejścia” od przyjaciół czy wyznawanych idej, bądź „zaprzeczenia” temu, w co się wierzyło uprzednio. Przeciwieństwem takiego postępowania byłoby trzymanie się wyznawanych zasad niezależnie od ceny, jaką przyjdzie za to zapłacić. Czy moglibyśmy się zgodzić na takie robocze ustalenia?

    A teraz wróćmy do Jasienicy. Jako Lech Beynar pisał jeszcze w 1941 roku:

    „Jedynie dwa narody zasługują na miano krzyżowców i obrońców chrześcijaństwa w walce z bolszewizmem: Polacy i Finnowie. To my i tylko my zatrzymaliśmy pochód bolszewicki w r. 1920, w okresie heroicznego bolszewizmu. To my powtórnie skrzyżowaliśmy z nimi szpady w strasznych dniach września 1939 r.”

    W lipcu 1944 roku walczył u Kotwicza i brał udział w akcji „Ostra Brama”, która miała na celu wyzwolenie Wilna z rąk niemieckich u boku armii czerwonej. Czy zatem zasługą w jego oczach było walczenie z bolszewikami czy raczej nie-walczenie? Gdyby zechciał trzymać się swych poglądów tak dosadnie wyrażonych trzy lata wcześniej, to niedaleko Kotwicza stacjonował Łupaszka, który odmówił „wyzwalania” Wilna dla bolszewików. Ale trzeba mieć szacunek, bo ujrzawszy czerwonoarmiejców z bliska, zdezerterował i przyłączył się do Łupaszki. W lipcu 1945 roku został ranny, ale wyzdrowiawszy wolał pisać recenzje dla „Obłudnika Powszechnego”, w niecały rok później.

    Masz rację, był aresztowany przez ubecję w 1948 roku, by już w 1950 roku zarządzać Caritasem, który odebrano właśnie kościołowi. Pisywał wówczas dla paxowskiego „Słowa Powszechnego”, które 24 października 1950 informowało czytelników o rozpoczęciu „procesu zdrajców i morderców”, tj. jego byłych towarzyszy broni, z Łupaszką na czele. A gdzie był wtedy redaktor Jasienica? Na „naradzie intelektualistów i działaczy katolickich zwołanej z inicjatywy Polskiego Komitetu Obrońców Pokoju”. A jak to pisał Lech Beynar 9 lat wcześniej? „Polacy jako krzyżowcy i obrońcy chrześcijaństwa w walce z bolszewizmem”? Tak, Szendzielarz pozostał wierny takiej wykładni. Ale Jasienica chyba nie. Czy zdradził wyznawane uprzednio poglądy?

    Masz oczywiście rację, nie wydał swych towarzyszy. Co miał zrobić? Pójść dobrowolnie na tortury? Masz rację! Dlatego też, nie będę rzucał w niego kamieniem, bo miałem szczęście nie stać nigdy przed takimi wyborami, a i tak nie jestem bez grzechu. Ale czy pozostał wierny swoim przekonaniom? Przyznasz, że chyba nie. Masz rację, że moja wykładnia jest absurdalna. Pozostać wiernym wobec diabolicznego terroru z lat czterdziestych, to jest kompletne szaleństwo. Tym większa chwała tym, co pozostali wierni.

  7. 7 Sonia Belle

    Tym większa chwała tym, co pozostali wierni.

    Oczywiscie.

    Jest jednak jedno male „ale”…

    Nigdy nie bedziemy wiedziec, czy Lupaszka i inni bohaterowie pozostali wierni z wyboru, czy z koniecznosci. „Krwawa Luna” nie uwalniala wszystkich wrogow komuny. Byla bardzo selektywna w swoim „altruizmie”. Co ja motywowalo? Komu proponowala uwolnienie ze straszliwych tortur za cene wspolpracy z Pax-em i Caritasem?

    To jest kwestia, w ktorej tkwi sedno zagadki komunizmu i jego upadku (czy tez, z twojego punktu widzenia, „upadku”) 40 lat pozniej, gdy jedyni komunisci jacy zostali to byli wlasnie tacy „janczarzy”, ktorzy dostali sie w struktury komparti z laski roznych „Lun Brystrygierowych” w roznych urzedach.

    Odwracajac kolejnosc slynnego powiedzenia Mackiewicza, „Czlowiek, który w wolnej Polsce jest patriota, a po obaleniu wolnej Polski, staje sie komunista, nie jest ani patriota, ani komunista, tylko – szmatą”.

    I takie wlasnie „szmaty” owinely sie wokul struktur komunistycznej partii i zablokowaly jej dzialanie w latach 80-tych. Na czele komunistycznych parti staneli ludzie, ktorych rodzice byli mordowani przez komunistow w latach 40-tych, a ktorzy, zamiast walczyc, dali sie zwerbowac wrogowi.

    Sa to losy nie tylko Jasienicy i Jaruzelskiego, ale i wielu innych „szmat”…

    Ale wrog zwerbowal ich az tylu, ze w pewnym momencie, opanowali oni kontrole nad partia od srodka. Z janczarskich „szmat” przeksztalcili sie w Konradow Wallenrodow…

  8. 8 Daniel

    Drogi Panie Michale,

    Wymienionego cytatu nie znałem. Ale czy uważa Pan, że taka wiedza dotycząca Józefa Mackiewicza i jego działalności w czasie wojny, jaka dostępna jest dziś, mogła być znana Stefanowi Kisielewskiemu, w czasie gdy pisał swój „donos”? Mam wątpliwości.

    Bo z poglądami mógł się nie zgadzać i uważać je za szkodliwe. Jego ocena.

  9. 9 Sonia Belle

    Daniel,

    taka wiedza dotycząca Józefa Mackiewicza i jego działalności w czasie wojny, jaka dostępna jest dziś, mogła być znana Stefanowi Kisielewskiemu, w czasie gdy pisał swój “donos”?

    Kisiel oparl swoj „donos” na informacjach wlasnie Jasienicy, ktory znal Mackiewicza i byl jego wrogiem politycznym jeszcze przed 1944 rokiem. Jasienica byl endekiem, ktory uwazal unie z Litwa za najwiekszy blad w historii Polski. Jasienica uwazal Mackiewicza („krajowca” i zwolennika odbudowy Wielkiego Ksiestwa Litewskiego) za wroga swej, „piastowskiej” i endeckiej wizji Polski.

    Kisiel byl duzo blizszy wizji „piastowskiej” Jasienicy, niz „jagiellonskiej” wizji Mackiewicza (zarowno Jozefa jak i Cata). Nota bene, Kisiel byl absolutnie oburzony gdy Cat Mackiewicz (po powrocie do Polski w 1956 roku) nie chcial nigdy jechac do Szczecina, mowiac „Do Niemiec nie pojade”…

  10. 10 michał

    Soniu,

    Wydaje mi się, że nie ma aż tak wielkiej tajemnicy co do motywów Brystygierowej i Borejszy. W końcu nie była to tylko ich decyzja, a wykonywali po prostu leninowską politykę: każdego wroga wykorzystać do jakiegoś celu. Zatem Jasienica mógł pisać i zgrywać katolika albo historyka, Piasecki mógł „pociągnąć młodzież”; to jest zupełnie ta sama technika, która bolszewikom kazała używać „ekspertów”, tj. ludzi z rzadkimi zawodami, którzy byli niezbędni – do czasu. Nie było w tym ani krzty altruizmu. Żołnierze też mieli rolę do spełnienia, jedni (Radosław na przykład) mogli wyciągnąć ludzi z podziemia, a inni, ci ideowi, jak Łupaszka, służyć mogli za przykład, co się stanie z wrogami. To była tylko czysta kalkulacja, jak to wśród gangsterów.

    Nie jestem pewien czy mógłbym się zgodzić z Twoją interpretacją janczarskich komunistów, ale to pewnie dlatego, że ja biorę ten upadek w cudzysłów. Nie wydaje mi się, żeby struktury zostały zatkane w latach 80. Wręcz przeciwnie, struktury partyjne robiły to, czego od nich żądano, tj. tworzyły wrażenie słabości i chylenia się ku upadkowi, jak zaplanowane zostało przez Szelepina, Mironowa i Andropowa we wczesnych latach 60. W sowietach istaniała zawsze paralelność struktur. Wielu sowietologów zwracało uwagę na pełną równoległość struktur państwowych i partyjnych. Po co? Skoro jest tylko jedna partia? Ale wszyscy uważali, że nie ma żadnej równoległości jeśli chodzi o struktury kgb (Józef Mackiewicz powtarzał to wielokrotnie: aparat bezpieczeństwa jest tylko zbrojnym ramieniem partii). Z dzisiejszej perspektywy wydaje mi się, że wszyscy częściowo pomyliliśmy się co do tej równoległości. Na poczatku lat 90. wydawało mi się, że aparat państwa łatwo zastąpił partię, kiedy została poświęcona na ołtarzu „upadku”. Ale teraz wydaje mi się, że stworzyli raczej kolejną paralelę i to kgb przejęło rolę graną w dawnych sowietach przez partię.

  11. 11 michał

    Panie Danielu,

    Kisiel czerpał swą wiedzę z nagonki prowadzonej na Mackiewicza z bardzo wielu źródeł. Na emigracji były koła żołnierzy AK z Korbońskim i Nowakiem – i niestety także z Giedroyciem, jak to pokazał Bolecki – a w prlu były „Moralne zwłoki szlachcica kresowego” niejakiego Pawła Jasienicy, jak słusznie wskazuje Sonia. Warto przeczytać – co za kanalia z tego Jasienicy.

    Soniu,

    Rozróżnienie pomiędzy przedwojenną „koncepcją jagiellońską”, a prlowską „koncepcją piastowską” pochodzi o ile wiem od Stanisława Stommy, przedwojennego sekretarza samego Mariana Zdziechowskiego, bardziej zajadłego w swym antykomunizmie nawet niż Mackiewicz. Subtelne rozróżnienie Stommy potrzebne mu było dla uzasadnienia kolaboracji z bolszewickim okupantem, dla ubrania zdrady – zdrady przekonań swego mistrza, Zdziechowskiego – w piórka „koncepcji” politycznej. Kisiel, przyjaciel i bliski współpracownik Stommy w Znaku i w sejmie prlu, na pewno uznawał takie sofizmaty za swoje.

  12. 12 Daniel

    Panie Michale,

    Nie wątpię, że Kisiel miał wiedzę o Mackiewiczu rozpowszechnianą w PRLu, ale czy mógł mieć świadomość, że było zupełnie inaczej?

  13. 13 michał

    Drogi Panie Danielu,

    Mógłbym zapytać: odkąd to ignorancja jest usprawiedliwieniem? Ale Kisiel doskonale wiedział, co robił. Miał kontakty z ‚Kulturą’, mógł doskonale zapoznać się z prawdą, gdyby tylko zechciał. Jego atak na Mackiewicza, to był świadomy wybór, ponieważ uzasadnić musiał swoją opcję polityczną, opcję uznania prlu za państwo polskie. Najbardziej znamienną jest jego hipokryzja. Kiedy w 1986 roku, gdy Józef Mackiewicz (dzięki nieugiętym zabiegom Wydawnictwa Kontra) stał się właśnie najpopularniejszym pisarzem podziemia, Kisiel pisał w „Pulsie”:

    „Udzieliłem też ‚Kulturze’ wywiadu, który sam napisałem – nieopatrznie zaczepiłem tam Józefa Mackiewicza, który polował na mnie potem do samej śmierci.”

    Ta „zaczepka” to właśnie ów cytat powyżej… Proszę pamiętać, że mówimy o człowieku, który przez 40 z górą lat był wziętym felietonistą „Obłudnika Powszechnego” drukowanego z błogosławieństwem Bieruta, Gomułki i reszty; który będąc posłem na sejm prlowski, wykładał emigracyjnej ‚Kulturze’, jak rozumieć należy polską rację stanu, gdy Mackiewicz żył w biedzie, bo nie mógł znaleźć emigracyjnych pism, które odważyłyby się drukować jego artykuły.

    Proszę wybaczyć, ale trudno mi znaleźć usprawiedliwienie dla Stefana Kisielewskiego. On nie podtrzymywał uczciwego ognia, on pomagał smażyć wrogi kotlet. Jego wypowiedź w „wywiadzie, który sam napisał”, jest zwykłym łajdactwem.

  14. 14 Sonia Belle

    Michal,

    “Moralne zwłoki szlachcica kresowego” niejakiego Pawła Jasienicy, jak słusznie wskazuje Sonia. Warto przeczytać – co za kanalia z tego Jasienicy.

    Zapominasz, ze Jasienica napisal ten tekst w PRL-u, i to w dodatku na roku przed „polskim pazdziernikiem”, gdy stolica Gornego Slaska byl Stalinogrod. Gdyby napisal recenzje pozytywna, cenzura by nie puscila, a kto wie, moze by wrocil do wiezienia. Mogl oczywiscie nie pisac nic, ale uznal, slusznie, ze lepiej pisac negatywnie, by przynajmniej cos o Mackiewiczu w Polsce ktos uslyszal. „Visibility at all cost”.

    Sam tekst jest oczywiscie potwornym atakiem na samego Mackiewicza, ale jednoczesnie Jasienica stara sie jak moze pochwalic sama ksiazke: „Trzeba przyznać, że druga i trzecia część utworu Józefa Mackiewicza są lepsze od pierwszej”, „na karty ich zwycięsko wkracza reportaż. Autor tej powieści jest bowiem utalentowanym reporterem”, „Książka Józefa Mackiewicza jest od tej przywary romantycznej najzupełniej wolna”.

    A takze ten ustep, ktory, choc negatywnie napisany, jest prawdziwym „backhanded compliment”: „Postacie Drogi donikąd ciągle plują charkają, ucierają nosy palcami, skrobią się w tyłki, rzygają. Jeżeli ktoś siada na podłodze, to już koniecznie na zaplutej, i jeszcze rozkłada tam jedzenie” – toz dla wielbicieli zolowskiego naturalizmu, jest to chyba najwyzsza pochwala.

  15. 15 michał

    Soniu,

    Jesteś chyba winna „nadinterpretacji”. Jeden z cytatów z Jasienicy brzmi w całości tak: „Obraz społeczeństwa Polskiego na Litwie w roku 1812 jest w Panu Tadeuszu nieprawdziwy, wyidealizowany. Prawdziwa jest natomiast wielka, bezmierna miłość autora do ludzi i kraju. Książka Józefa Mackiewicza jest od tej przywary romantycznej najzupełniej wolna.” Twierdzę, że nie ma tu żadnego komplementu, ale ostro postawiony, choć ironicznie sformułowany, zarzut, że Mackiewicz nie kocha „ludzi i kraju”.

    Ale ważniejsze od szczegółów jest ogółniejsze pytanie: Czy chcesz poważnie powiedzieć, że Jasienica mógł był napisać recenzję pozytywną?? To Ty zdaje mi się zapominasz, że to był prl. Jasienica musiał napisać to, co mu kazali i mógł napisać tylko tyle, na ile mu pozwolono. Czy też wyobrażasz sobie, że Jasienica dostał nielegalnie kopię książki z wrażego Zachodu, po czym zaproponował redakcji „Światu”, że może opublikuje recenzję? A redaktorzy na to: „Świetnie! Tylko wiesz, napisz tak, żeby pochwały były ukryte pod pozorem ataku, bo inaczej nam cenzura nie puści, a ciebie wsadzą do ciupy.” Czy tak to było?

    Nie, Soniu, cenzurował pisma strach. Potworny strach o karierę. Mackiewicz pisał o tym wielokrotnie: tam jest tylko autocenzura i ona zupełnie wystarczy. Jasienicy wręczono książkę do ręki i powiedziano, że recenzja ma być gotowa za dwa tygodnie. Nikt mu nie musiał mówić, co ma się w niej znaleźć. On sam doskonale wiedział, więc po stachanowsku i z ochotą zabrał się do dzieła. „Moralne zwłoki szlachcica kresowego” to klasyczny przykład recenzji na partyjne zamówienie.

    Co rzekłszy, Jasienica pisał ją z pewnością bez większych oporów, ponieważ, jak sama pisałaś powyżej, był politycznym wrogiem Mackiewicza co najmniej od roku 1941, a najpewniej wcześniej, bo należał ideowo do grupy „Kuriera Wileńskiego” – „kurwil”, jak na to mówiono w redakcji „Słowa” – która miała z Mackiewiczem na pieńku od lat i stała za późniejszą, powojenną nagonką.

    Jasienica jest dla mnie znakomitym przykładem do czego prowadzi polrealizm. Jest przykładem równi pochyłej, po której nieuchronnie staczają się polrealiści wszelkich maści.

  16. 16 Sonia Belle

    Czy też wyobrażasz sobie, że Jasienica dostał nielegalnie kopię książki z wrażego Zachodu, po czym zaproponował redakcji “Światu”, że może opublikuje recenzję? A redaktorzy na to: “Świetnie! Tylko wiesz, napisz tak, żeby pochwały były ukryte pod pozorem ataku, bo inaczej nam cenzura nie puści, a ciebie wsadzą do ciupy.” Czy tak to było?

    Nie. Bylo zupelnie inaczej. Ksiazke zostala przekazana z Ministerstwa Kultury do redakcji „Slowa”. Nikt nie chcial jej dotknac. (Tak jak nikt nie chcial dotknac tematu Katynia, nawet w jego „burdenkowskim” wydaniu). Kazdy redaktor „Swiata” myslal tak; „Po do, cholera, oni przyslali to nam ? Nie mogli wyslac tego do Trybuny Ludu ? Czy to jest test lojalnosci ? Cokolwiek, cholera, napisze, zawsze beda sie mogli przyczepic, ze propaguje tworczosc wroga komunizmu. Zalatwia mnie. Jestem skonczony.”

    Tak wiec nikt nie odwazyl sie nic napisac. Jasienica byl jedynym odwaznym i napisal JEDYNA krytyke „Drogi donikad”, opublikowana w PRL-u.

    A co myslal Jasienica ? Prawdopodobnie to: „Ja, cholera, siedze w tym PRL-owskim wiezieniu, a ten pro-litewski, pro-carski, pro-niemiecki lobuz zyje w luksusie na Zachodzie, i ma jeszcze czelnosc nawolywac do walki z komunizmem. Boje sie pisac, bo zawsze moga przeczytac na opak, ale musze temu Mackiewiczowi przysolic ile sie da. Jego NKWD przesluchiwalo przez 48 godzin i struga meczennika, a ja siedzialem 2 miesiace torturowany przez Rozanskiego i Krwawa Lune, a Mackiewicz widzi we mnie zdrajce, bo Karol to przeciez ja. Tylko, cholera, ciezko zle pisac, bo ksiazka znakomita (z wyjatkiem pierwszej czesci, tej o Karolu, zupelny belkot)…”

    Dla mnie nie ma watpliwosci, ze Jasienica widzial „Droge donikad” za osobisty atak Mackiewicza na siebie, i „Moralne zwłoki szlachcica kresowego” byl kontratakiem. Ryzykownym kontratakiem (bo pisanie o Mackiewiczu, nawet zle, bylo BARDZO ryzykowne w 1955 roku), ale wscieklosc daje ludziom odwagi. A za „Karola”, Jasienica byl na pewno wsciekly… To on w 100%.

  17. 17 michał

    Soniu,

    Po pierwsze, Karol to był Leon Bortkiewicz, przyjaciel Mackiewiczów, który nb. mieszkał z nimi ponownie (o ile mnie pamięć nie myli!) podczas niemieckiej okupacji. Dla Wilniuków DD była powieścią z kluczem. To było bardzo małe środowisko i wszyscy się znali, więc Jasienica nie mógł pomyśleć, że Karol to jego portret. Zresztą nie sądzę, żeby kiedykolwiek znali się aż tak blisko z Mackiewiczem.

    Po drugie, tkwimy po uszy w hipotezach (to moja wina, ja zacząłem!). Nie wiemy oczywiście, jak to wyglądało, ale możemy domniemywać. We wstępie do swojej recenzji, Jasienica pisze, że od jakiegoś czasu „pilniej czytuje prasę i wydawnictwa emigracyjne”. Twierdzę stanowczo, że Jasienica nie miał w tej kwestii wyboru, ale że dostarczano mu pism emigracyjnych i żądano sprawozdań na temat tego, co się na emigracji dzieje. Hipoteza, że książka tak wybuchowa jak DD pojawiła się nagle i bez komentarza w redakcji „Światu” jest niemożliwa do utrzymania. Za samo posiadanie jej można było pójść do ciupy. Wobec czego cały Twój, przekonujący skądinąd, passus o myślach i lękach prlowskich redaktorów, jest chybiony. Dodaj do tego, że o ile wiem, Jasienica nie był wcale członkiem redakcji „Światu”, co tym bardziej wykluczałoby Twoją interpretację.

    Nie, nie widzę w tym nawet śladu odwagi, a tylko służalczą chęć przypodobania się „panom”, którzy mieli przecież nad nim władzę życia i śmierci. Ale też ważniejsze jest chyba, że to była robota polityczna, tj. Jasienica był całym sercem po stronie prlu. W takim samym stylu jak środowisko Obłudnika Powszechnego, w stylu „poprawiaczy”, jak Stomma, finlandyzatorów, jak Kisiel. I nie oszukujmy się – to oni wygrali. Zrobiono poprawiony prl, sfinlandyzowano prl i teraz wszyscy są szczęśliwi.

  18. 18 Krystian Soliński

    Panie Michale,
    wrócił Pan do tematu paxowskiego Liceum, po raz kolejny stwierdzając: „miałem szczęście pobierać nauki” w szkole św. Augustyna. Dopowiedzmy więc do końca: w fakcie, że pobierał Pan nauki na koszt Paxu widzi Pan powód do dumy. Powyższa dyskusja dotyczyła Jasienicy, którego mecenasem również był Piasecki. Dlaczego więc Jasienicy ma przynosić hańbę to, czym Pan się szczyci?

  19. 19 michał

    Co proszę? Czyżby Jasienica chodził do świętej szkoły Augustyna? Czy ja oszalałem, czy też powyżej była mowa o zdradzie ideałów?

    Pan z pewnością ma lepsze wyczucie subtelności języka polskiego, ale w moim ułomnym odczuciu „mieć szczęście”, a „być dumnym z czegoś”, to są dwie różne rzeczy. Ma się np. szczęście, że nie przejechał człowieka samochód, kiedy przebiegał przez ruchliwą ulicę, ale czy trzeba być z tego zaraz dumnym? Zatem ani ja się nie szczycę, ani Jasienica nie może być zhańbiony przez świętego Augustyna. I Bogu dzięki!

    Natomiast co do Pańskiego „na koszt Paxu”, to Augustyn był prywatną szkołą, w której rodzice musieli płacić za swoich synów. Niestety nie interesowałem się wówczas takimi rzeczami, więc nie znam szczegółów, a niestety nie mam kogo zapytać.

    Dopowiedzmy więc do końca: nie rozumiem, co chce Pan powiedzieć. Albo Pan nie czyta uważnie, albo ja nie wiem, co mówię.

  20. 20 Krystian Soliński

    Panie Michale, „Augustyna” finansował Piasecki. Opłaty rodziców, łącznie z internatem, były symboliczne. Gdzie napisałem, że Jasienica chodził do tej szkoły? Stwierdziłem, że jego mecenasem był Piasecki (bo po uratowaniu go od stryczka dał mu pracę). Pańskim mecenasem również był Piasecki, bo zafundował Panu edukację. Czego tu można nie rozumieć?

  21. 21 michał

    Napisał Pan: „’Augustyna’ finansował Piasecki. Opłaty rodziców, łącznie z internatem, były symboliczne.” Wie Pan więcej na ten temat niż ja. Proszę powiedzieć skąd? Nie wątpię, że szkoła była finansowana przez Pax, choć Pan zapewne będzie twierdził, że to sam Piasecki ją finansował, nie zmienia to jednak w niczym postaci rzeczy, że moi rodzice płacili za moją edukację. A Pańscy? Czy płacili choćby symbolicznie? Czy też ma Pan do nich pretensje, że posłali Pana do prlowskiej szkoły, finansowanej – mój Boże! przez kogo?! – przez towarzysza Wiesława, czy może przez spawacza? Czy tak jest „lepiej”?!?! Chodzić do szkoły bolszewickiej byłoby lepiej niż do prywatnej szkoły należącej do bolszewickiej agentury, czy tak?? To jest oczywiście nonsens i – zanim Pan zapyta – nie powiedział Pan nigdzie niczego podobnego, ale takie są niestety konsekwencje Pańskich własnych założeń.

    Dalej: „Gdzie napisałem, że Jasienica chodził do tej szkoły?” Pan tak nie napisał, ani ja nie napisałem, że Pan tak napisał. Użyłem w zamian słowa „czyżby”, w celu wykazania, że nie ma żadnej analogii pomiędzy Jasienicą a uczniem Augustyna. Pańskie spostrzeżenie, że Piasecki był „mecenasem” zarówno szkoły jak Jasienicy, sprowadza się do twierdzenia o moralnej ekwiwalencji pomiędzy uczęszczaniem czternastoletniego chłopca do liceum „sponsorowanego przez Piaseckiego” i zachowaniem dorosłego człowieka, który najpierw był adiutantem Łupaszki, a potem podczas procesu, który nieuchronnie prowadzić musiał do śmierci jego byłego dowódcy, zachował się tak, jak to opisałem powyżej. Twierdzę z całą stanowczością, że takiego moralnego znaku równości postawić nie można i że prawdę mówiąc, kompromituje się Pan, stawiając go w słowach: „Dlaczego więc Jasienicy ma przynosić hańbę to, czym Pan się szczyci?” Mówiłem powyżej, że hańba Jasienica polega na zdradzie ideałów, a jakie ideały mógł był zdradzić świadomie czternastolatek, idący do jednej z najlepszych szkół w prlu??? Zostawmy, że wcale się tym nie szczycę, a wyłącznie stwierdzam fakt, który miał poniekąd materialne znaczenie dla powyższych rozważań.

    Zostawiam także na boku drobiazg, że Piasecki nie uratował wcale Jasienicy od stryczka, bo nie miał takiej władzy, a uwolniony Jasienica pisywał najpierw w Obłudniku, zanim odbierał Kościołowi Caritas z ramienia katów Łupaszki.

  22. 22 Krystian Soliński

    Być może rzeczywiście wiem więcej, bo z pierwszej ręki, od samych paxowców.
    Napisał Pan:
    „Nie wątpię, że szkoła była finansowana przez Pax, choć Pan zapewne będzie twierdził, że to sam Piasecki ją finansował, nie zmienia to jednak w niczym postaci rzeczy, że moi rodzice płacili za moją edukację.”

    Temu zdaniu brakuje spójności. Najpierw oświadcza Pan (bez cienia wątpliwości), że szkoła była finansowana przez Pax, później sugeruje Pan, że jak Pax, to nie „sam Piasecki” (a niby kto dyktatorsko zarządzał Paxem?), z czego wynikać ma, że to jednak rodzice opłacali edukację. Mamy do czynienia z fałszywymi wnioskami z prawdziwych przesłanek, więc zdanie nie jest tautologią.
    Powtarzam Panu po raz kolejny: moje uwagi nie dotyczą wyborów nastoletniego chłopca, tylko ciężko mi zrozumieć, dlaczego obecnie antykomunistę Michała Bąkowskiego „uszczęśliwia” to, że kształcił się w szkole prowadzonej przez agenturę bolszewicką.
    Zgadzam się, że analogia z Jasienicą jest chybiona, ale to Pan ją rozwinął. Ja miałem na myśli jego pracę redakcyjną w Paxie. Piasecki nie miał „takiej władzy”, ale dobrze Pan wie, że mógł interweniować to tu, to tam, w takiej, a nie innej sprawie.

  23. 23 michał

    Motto: „Poza logiką jest tylko bełkot.”

    „Mamy do czynienia z fałszywymi wnioskami z prawdziwych przesłanek, więc zdanie nie jest tautologią.”

    Ach, więc to nie jest tautologia? Zgódźmy się, nie jest. Ale to chyba dobrze, nieprawdaż? Czy też Szanowny Pan wypowiada wyłącznie tautologie? Bo, widzi Pan, ja nie. Ani zamierzam je wypowiadać. A to dlatego, że tautologie nie mówią nic o rzeczywistości, bo są prawdziwe przy każdej interpretacji zmiennych albo, jak to ładnie powiedział Henryk Elzenberg: „asymptotycznie zbliżają się do akosmizmu”. Pozwoli Pan zatem, że pozostanę buńczucznie przy swoim rozumieniu logiki, a także spójności kwestionowanego przez Pan zdania.

    Jak już Panu powiedziałem przy innej okazji, fakty mnie rzadko uszczęśliwiają, one po prostu są. Stwierdzanie faktów jest częścią mówienia prawdy. A tylko prawda jest ważna, nawet jeśli nie tylko prawda jest ciekawa.

    Zważywszy, że artykuł, który zapoczątkował tę wymianę wziął się z dyskusji na temat uczestnictwa w Paxie, postąpiłbym nieodpowiedzialnie, nie wspomniawszy o mojej edukacji w paxowskiej szkole. Czy usatysfakcjonowałbym Pana bardziej, gdybym powiedział, że to była zła szkoła, czy też gdybym przemilczał, do jakiego liceum uczęszczałem? Którą z tych dwóch postaw byłby mi Pan zalecił, patrząc z wyżyn swego antykomunizmu?

  24. 24 Krystian Soliński

    W Pańskim stwierdzeniu tylko słowa „miałem szczęście” zabrzmiały niefortunnie. Być może zwróciłem na nie uwagę z powodu naszej wcześniejszej wymiany zdań.
    Hejże, Panie Michale, czy te „wyżyny” to ironia, czy pochwała głupoty mistrza Erazma?

  25. 25 michał

    Ironia, Panie Krystianie, ironia. Nie przepadam za renesansowym humanizmem.

    Aha, nie docenia Pan zdaje się, że ja po prostu miałem szczęście…

  26. 26 Krystian Soliński

    Doceniam, doceniam, tylko, że Jasienica też miał szczęście i Bolo miał szczęście, jakościowo dużo większe. Obydwaj zmarli śmiercią naturalną, choć przecież mogło być inaczej.

  27. 27 michał

    Różnica chyba polega na tym, że w ich wypadku to była także kwestia wyboru. Mieli szczęście, bo im złożono ofertę, w końcu nie każdemu składano, ale mieli wybór, bo mogli jej nie przyjąć, przecież nie wszyscy przyjęli. Oczywiście nie znamy i pewnie nigdy nie poznamy szczegółów i ja nie chcę wcale tych ludzi oskarżać, ponieważ miałem szczęście – znowu to szczęście! – nie stać nigdy przed takimi wyborami, ale przyzna Pan chyba, że Jasienica nie pozostał wierny swym przekonaniom, o które zaledwie kilka miesięcy wcześniej walczył z bronią w ręku. Gotów był pójść od Kotwicza przez berlingowców do Łupaszki, aż znalazł się w Obłudniku. To znowu jest tylko stwierdzenie faktu. Ja posuwam się jeszcze o krok dalej i nazywam to zdradą ideałów.

  28. 28 Krystian Soliński

    Tak, to prawda nie pozostał wierny swym przekonaniom. Zmienił przekonania, „dostosował je do rzeczywistości”, niektórzy mówią – realpolityk. W ten sposób przeszedł na stronę wroga. Ale Pani Sonia słusznie zauważyła, że Łupaszki nie zdradził i właściwie trudno sobie wyobrazić, aby wobec procesów i morderstw kolegów pozostawał obojętny. Cóż, wyobraźnia ludzka jest ułomna.

  29. 29 michał

    Czy to wiadomo na pewno? Czy są protokoły zeznań Jasienicy? Ale ja nie chcę go oskarżać o niewiadome przewiny. Proszę jednak pamiętać, że ubecja aresztowała go w 1948 roku, gdy już w 1950 ufano mu na tyle, żeby w jego ręce oddać zabrany Kościołowi Caritas. Ale może lepiej w tym względzie oddać głos Józefowi Mackiewiczowi:

    „Nie będę też tu wchodził na nieujawnione w dokumentach ścieżki lasów białostockich i pomorskich, ani wspominał o losach, których – i dlaczego – Jasienica nie podzielił.”

    Ważniejsze wydawało się Mackiewiczowi, że człowiek tak w zupełności dyspozycyjny wobec bolszewików, jak Jasienica, okrzyknięty został zarówno w prlu jak na emigracji, za bohatera, patriotę i „nauczyciela historii Polski”.

  30. 30 Krystian Soliński

    Łupaszko aresztowany został tego samego dnia co Olechnowicz – 26 czerwca 1948 r., a Beynar kilka dni później – 2 lipca, kiedy już wszyscy najważniejsi oficerowie Okręgu Wileńskiego byli w rękach UB i struktury przestały istnieć. Informacja o Jasienicy pojawia się 28 czerwca w zeznaniach Olechnowicza.
    Cóż więc mógł mieć wspólnego Beynar z rozpracowywaniem środowiska wileńskiego?

  31. 31 michał

    Nie wiem. Jak już powiedziałem wyżej, nie wiem. Ale kiedy Szendzielarz i Olechnowicz poddani byli strasznym torturom, to Beynar był oddelegowany do rozgłośni Kraj, żeby nawoływać emigrację do powrotu do „wolnej Polski”.

  32. 32 Krystian Soliński

    I chyba jednak udzielał się z przekonań, a nie ze strachu.

  33. 33 michał

    Otóż to. Jasienica jest bohaterem prlu.

  34. 34 gniewoj

    Witam Panie Michale,

    W dyskusji pod „Droga Pani…” zadał Pan pytanie a ja nie raczyłem odpowiedzieć.

    „Czy dobrze rozumiem, że doszedł Pan do powyższego artykułu na niniejszej stronie i na tym chce Pan poprzestać? Miałem nadzieję, że jeszcze coś godnego uwagi napisaliśmy w ciągu ostatnich dwu i pół roku, ale to pewnie znowu tylko ta przeklęta pycha z mojej strony.”

    Teraz odpowiadam: oczywiście nie zamierzałem poprzestać, co więcej Pana nadzieja nie była bezpodstawna.

    „Wraża pieczeń”: jest nad czym się zastanowić. Co by było gdyby wszyscy, tak jednocześnie, zgasili ogniska?

    pozdrawiam,

  35. 35 michał

    Zaiste, co wtedy? Może nie byłoby już komunizmu?

    Wie Pan, jest taka hipoteza, że czarny rynek utrzymał komunizm przy życiu, bez niego bolszewicy wymarliby z głodu.

  36. 36 gniewoj

    Kilka nie związanych ściśle ze sobą uwag, po lekturze:

    1) chyba pierwszy raz natrafiłem ślad „postawy rozkracznej” w Pana poglądach

    2) Dlaczego niegaszenie ognisk było potrzebne bolszewikom? Najprostsza odpowiedź to słowa Z.Nałkowskiej, która miała powiedzieć: „naprzód zrobią z człowieka szmatę, a potem nią powiewają”. Rozbudowaną odpowiedź zawarła moja ulubiona BT w „Bolszewizm i klasa inteligencka” ze zbioru „Droga Pani…”

    3) Czy gaszenie ognisk doprowadziłoby do upadku komunizmu? Niegaszenie na pewno do upadku nie doprowadziło. Gaszenie zmusiłoby zapewne do konieczności podtrzymywania zarazy terrorem, a wtedy idea walki o pokój nie odniosłaby takiego sukcesu, więc kto wie: może niebyłoby już komunizmu.

  37. 37 michał

    Niegaszenie ognisk jest bolszewikom potrzebne, żeby mogli upiec swą wrażą pieczeń – to oczywiste. Zgaszenie ognisk dla wytępienia komunizmu byłoby bolesne dla tych, co palili swój uczciwy ludzki ogień.

    Nie wiem, czy to jest postawa rozkraczna, ale nie potrafię tego rozsądzić. Widzę uczciwe argumenty po obu stronach.

Komentuj





Language

Książki Wydawnictwa Podziemnego:


Zamów tutaj.

Jacek Szczyrba

Czerwoni na szóstej!.

Jacek Szczyrba

Punkt Langrange`a. Powieść.

H
1946. Powieść.