Polski październik i okrągły stół. Część V
12 komentarzy Published 14 kwietnia 2009    | 
„Rodzimej dosyć jest kanalii” czyli stan wojenny
Powinienem zacząć od wyznania: ja także byłem jednym z tych długowłosych chłopców, co tęsknili za panną S jak idioci. Ja także malowałem imię jej na płotach i wstydzę się tego dziś. Ale oprócz tego jednego, niewiele z owych lat poczytuję sobie za ujmę. Najpierw sito, a później offset, były bardziej skutecznymi środkami walki z komunizmem, niż uganianie się z zomo po ulicach spowitych dymem łzawiącym, ale próbowałem i jednego, i drugiego. Wydawanie Józefa Mackiewicza w podziemiu mogło bardziej zaszkodzić bolszewikom, niż zawodzenie „pod Kostką” na Żoliborzu, ale uczestniczyłem także w Mszach za Ojczyznę. – Dobrze. Wyznanie zrobione, więc teraz możemy się chłodno zastanowić, co wydarzyło się po 13 grudnia 1981.
Przede wszystkim trzeba odróżnić przyczyny stanu wojennego od interpretacji wydarzeń. Klasyczna analiza, nazwijmy ją tak, „historyczna”, wychodzi ze szczegółowego opisu miesięcy poprzedzających 13 grudnia i w nich doszukuje się przyczyn wprowadzenia stanu wyjątkowego. [1] Wiadomo jednak, że komunistyczna wierchuszka rozpoczęła przygotowania do takiego aktu już w sierpniu 1980 roku, a więc przed utworzeniem Solidarności. W lutym 1981 roku msw przeprowadziło „grę wojenną” wraz ze sztabem prlowskiego wojska, w której przećwiczono rozmaite warianty sytuacyjne. Już na początku września tegoż roku ukończono druk 25 tysięcy obwieszczeń o wprowadzeniu stanu wojennego, a także druk obwieszczenia rady państwa (bez daty ani nazwiska przewodniczącego). Oba dokumenty wydrukowane zostały w Moskwie. Zważywszy, że o północy 13 grudnia wyszło na ulice 70 tysięcy żołnierzy i 30 tysięcy ubeków, a także czołgi, skoty i helikoptery, nie licząc koksowników, jest zdumiewające, że zaskoczenie było zupełne. Można od biedy zrozumieć „długowłosych chłopców i młodych w kasku robotników”, bo mieli inne rzeczy na głowie, ale dlaczego nie wiedzieli o niczym przywódcy Solidarności? Ktoś nazwał operację 13 grudnia „najdoskonalszym zamachem wojskowym w historii”. Jaruzelski i Kiszczak mogli pozwolić sobie na taki perfekcjonizm, ponieważ, wbrew pozorom chaosu, od początku do końca całkowicie kontrolowali sytuację, nikt nigdy nie zagrażał ich władzy. Stan wojenny nie miał zatem nic wspólnego z uchwałami posiedzenia kkp w Radomiu ani ze strajkiem strażaków. Nie został w żaden sposób sprowokowany przez „ekstremę”, bo był od początku zaplanowany.
Akt 13 grudnia był niezależny od działań solidarnościowej opozycji zupełnie tak samo, jak nie był uprzedzeniem mitycznej „interwencji sowieckiej”. Wedle tej wykładni, silnie propagowanej przez obie strony okrągłego stołu (co jest uroczo absurdalne, bo okrągły stół nie ma stron…), Jaruzelski uchronił ludową ojczyznę przed największym złem. Mamy tu znowu do czynienia z powielaniem legendy polskiego października, kiedy to prawdziwy Polak Gomułka miał bohatersko stanąć przeciw kacapom. Na dowód zagrożenia wskazuje się zazwyczaj manewry wojsk układu warszawskiego oraz ciągłe ruchy wojsk sowieckich na granicy z prlem, potwierdzone obiektywnie przez amerykańskie satelity szpiegowskie. Teza ta pomija oczywistość: sowieciarze wiedzieli doskonale, że ruchy ich wojsk są obserwowane z orbity, była to zatem wyłącznie gra, znowu powtórzona z 1956 roku. Jeszcze przed wybuchem strajków w 1980 roku, plan stanu wojennego był zapewne gotów w zarysach. Istnienie tzw. komisji Susłowa, która oficjalnie działać zaczęła w sierpniu 1980, jest dowodem wysokiej wagi, jaką sowieci przykładali do sytuacji w ich „poletku doświadczalnym”. [2] W moim przekonaniu, nie mają racji ci, którzy widzą w ludziach pokroju Jaruzelskiego czy Kiszczaka tylko marionetki w moskiewskich rękach, jednak równie odległa od prawdy wydaje mi się hipoteza, że mogli oni podejmować samodzielne decyzje w oderwaniu od sowietów, a nawet im na przekór. Decyzje były z pewnością podejmowane przez kolektywne kierownictwo międzynarodowego ruchu komunistycznego i obaj prlowscy generałowie byli tego kolektywu członkami.
Interpretowano stan wojenny jako „wojnę z narodem”. Byłoby to w miarę bliskie prawdy, gdyby zwolennicy takiej interpretacji nie byli ślepi na trwanie owej wojny od 1945 roku. Akt wprowadzenia stanu wojennego nie był żadną „targowicą”, co jest zupełnie niedorzeczne, bo jego autorzy byliby zdrajcami dopiero wówczas, gdyby zdradzili komunizm, któremu wiernie służyli całe życie. Usłużnie podsunięta interpretacja Adama Michnika, że „do drzwi polskich domów zastukał faszyzm”, jest typowo michnikowym mąceniem klarownej wody. „Faszyzm”, to znaczy kto? Mussolini? Ubecka akcja grudniowa więcej miała wspólnego z czekistami Dzierżyńskiego niż z faszystami Mussoliniego. Czekiści o ile pamiętam, nie stukali cichutko do okien. Ale też Michnik świadomie wpisywał się swymi słowami w jasno wytyczoną dyrektywę bolszewickiej propagandy, wedle której wszystko co nieładnie pachnie można wrzucić do worka z napisem „faszyzm”. Wprowadzenie stanu wojennego było w rzeczywistości z dawna szykowaną drugą fazą operacji, która miała przygotować grunt dla „serii dramatycznych wydarzeń sugerujących upadek komunizmu”.
Po nadzwyczajnym sukcesie z nocy 13 grudnia, represje były raczej powściągliwie przeprowadzone. Krwawo spacyfikowane kopalnie były wyjątkiem, a nie regułą. Nie było mowy o żadnym terrorze. Długowłosy chłopiec był przesłuchiwany na Mostowie i wprawdzie oberwało mu się pałą po zadku, ale nie można tego porównywać z torturami w kazamatach na Rakowieckiej w latach 50. Więcej ludzi straciło życie w pierwszych dniach stanu wojennego na skutek wyłączenia telefonów, niż od ubeckich prześladowań. [3] Bardzo prędko stan wojenny doprowadził do klasycznie prlowskiej, beznadziejnie przewidywalnej stabilizacji. Malowało się na ścianie „Junta Juje”, a następnego ranka napis był zamalowany. Wstępny bojkot środków musowego przykazu prędko złagodniał i prl staczał się w oparach bimbru w totalny podsowiecki marazm.
Najbardziej przygnębiającym elementem sytuacji było podziemne przywództwo Solidarności. O ile siłą podziemia była jego autentycznie oddolna organizacja, która opierając się na wąskich gronach przyjaciół, była trudna do zinfiltrowania, to ukrywający się wodzowie, Bujak, Lis, Frasyniuk, do znudzenia nawołujący do rozmów, ostrzegający przed prowokacją itp., byli największą słabością podziemnego ruchu. Byli tak dalece pozbawieni autorytetu, że ich gromkie nawoływania do strajku generalnego w listopadzie 1982 roku zakończyły się fiaskiem. Wobec tak oczywistej porażki głównego nurtu Solidarności, bolszewiccy stratedzy mogli pozwolić sobie na korektę kursu, toteż w ciągu kilku dni następują: zaproszenie papieża do Polski, zwolnienie Wałęsy po wiernopoddańczym liście do Jaruzelskiego i – prawdopodobnie nie zaplanowana, choć Bóg raczy wiedzieć! – śmierć Breżniewa. Golicyn pisał o tym w 1984 roku:
„Mianowanie Andropowa, uwolnienie przywódcy Solidarności oraz zaproszenie przez polski rząd Papieża do odwiedzenia Polski, wszystko to wskazuje, że stratedzy komunistyczni prawdopodobnie planują ponowne pojawienie się Solidarności na scenie politycznej oraz utworzenie na wpół demokratycznego rządu w Polsce (pomyślanego jako koalicja partii komunistycznej, związków zawodowych i Kościoła), następnie, poczynając od około roku 1984 pojawią się reformy polityczne i gospodarcze w ZSRR.”
Golicyn przewidywał także, że kolejnym gensekiem będzie „ktoś w rodzaju sowieckiego Dubczeka” oraz że neostalinowskie represje epoki Breżniewa przeciwko „dysydentom” i wojna w Afganistanie „zostaną potępione, tak jak w roku 1968 został potępiony reżim Novotnego”. [4]
Tymczasem w prlu, zdesperowanym długowłosym chłopcom wydawało się, iż niezależna działalność wydawnicza jest jedyną skuteczną formą walki podziemnej z komunistami. Była to działalność prawdziwie niezależna, wolna bowiem od wpływu „ekspertów”, „opiniotwórców” i podziemnych władców dusz. Długowłosi chłopcy wydawali, co im wpadło do rąk, bez ładu i składu, i w ten sposób przypadkiem pojawiały się w podziemiu książki już nie dysydenckie, nie opozycyjne, ale prawdziwie antykomunistyczne. Rozgłos zyskiwał powoli miesięcznik Niepodległość, którego publicyści konsekwentnie podważali ugodową retorykę Solidarności, ostro krytykując brak choćby śladowej myśli politycznej w podziemiu. Niepodległość argumentowała, że podziemna działalność związkowa nie jest w ogóle działalnością polityczną. Na dłuższą metę komuniści są w stanie spełnić postulaty Solidarności – uwolnić więźniów, znieść stan wojenny, wprowadzić samorządy, zreformować gospodarkę – a wtedy, mimo że nic się naprawdę nie zmieni, Solidarność będzie rozbrojona. Nie muszę dodawać, że tak właśnie się stało. Z czasem poczęły pojawiać się najpierw pojedyncze artykuły, a potem książki, największego polskiego antykomunisty – Józefa Mackiewicza. Główny nurt Solidarności zamierał, a na marginesie podnosiła głowę „ekstrema”, prawdziwi „wrogowie ludu”, nie-koncesjonowana opozycja, która nie chciała poprawiać, lecz obalać. Bolszewiccy planiści musieli zatem podjąć próbę ożywienia Solidarności. W moim przekonaniu, taką świadomą – i diabolicznie skuteczną – próbą było zabójstwo księdza Popiełuszki. Pisałem o tym obszernie na niniejszej stronie w artykule „Nieświęte przymierze”, nie będę więc tego powtarzał. Z zainteresowaniem znalazłem podobną myśl u Aleksandra Ściosa w artykule Czy III RP zaczęła się nad grobem księdza Popiełuszki? [5] Gwoli ścisłości muszę zaznaczyć, że Ścios zatrzymuje się na stawianiu pytań. Jego analizy wskazują na wspólny interes decydentów okrągłego stołu w uciszaniu motywów morderstwa nawet w ćwierć wieku później. Moja hipoteza posuwa się dalej: ks. Popiełuszko został zamordowany, by ożywić główny nurt Solidarności i odnowić autorytet koncesjonowanej opozycji w zmęczonym społeczeństwie.
Inny publicysta blogosfery, podpisujący się FYM, zwraca uwagę, że
„III RP, wbrew temu, co sugeruje Aleksander Ścios nie zaczęła się mordem założycielskim na ks. J. Popiełuszce, ale 13 grudnia 1981. Zabicie Popiełuszki było jedną z konsekwencji (tzw. żelaznych) funkcjonowania komunizmu wojennego, który w zamyśle miał doprowadzić do porządku i faktycznie doprowadził. Ten porządek został tak perspektywicznie zaprojektowany, że mimo oddania władzy w 1989 r., komuniści pozostali wciąż głównymi graczami na scenie politycznej i są nimi po dziś dzień, w czym dzielnie sekunduje im niekomunistyczny odłam Partii Okrągłostołowej. Bez tego ostatniego komuniści wisieliby na drzewach albo przynajmniej spędzaliby resztę życia w celach więziennych.” [6]
Jest w tym fragmencie wiele słuszności. prl bis nie rozpoczął się nad grobem księdza Popiełuszki, ale o wiele wcześniej, w faryzejskim geście Episkopatu, który już w 1950 roku zaprzedał żołnierzy wyklętych, albo w 1956 roku w poparciu Wyszyńskiego dla Gomułki, o czym była mowa w pierwszej części tych rozważań. A jednak zabójstwo księdza było ważnym etapem w procesie budowania „państwa całego narodu”. Nie mogę atoli zgodzić się z konkluzją FYMa wyrażoną w powyższym fragmencie, nie sądzę bowiem, żeby w ciągu ubiegłych 20 lat istniała szansa na odkomunizowanie prlu. Bolszewicka gwardia jest wystarczająco blisko żłobu, wystarczająco blisko władzy, by na to nie pozwolić, czego najlepszym dowodem wydarzenia 1992 roku. Komuniści są silni nie tyle pozycją koncesjonowanych opozycjonistów w rodzaju Bolka czy Michnika, ale powszechną w polskim społeczeństwie akceptacją iiirp jako Wolnej Polski.
Wybiegam zbyt daleko w przyszłość, bo nie zająłem się jeszcze prowokacją okrągłego stołu. Cytowałem już wielokrotnie precyzyjnie wyrażaną opinię Kiszczaka, że „stan wojenny i okrągły stół to dwa końce tej samej polityki”. Bolszewicy, mistrzowie politycznej szarady i kłamstwa, czasami mówią prawdę bez ogródek, tylko nikt nie chce ich słuchać.
-
Takie podejście prezentuje np. Andrzej Paczkowski w referacie Operacja wprowadzenia stanu wojennego – przesłanki i przebieg http://www.ipn.gov.pl/portal.php?serwis=pl&dzial=2&id=4320&poz=2. Prof. Paczkowski pisze np.: „Na pytania najczęściej stawiane w kontekście wprowadzenia stanu wojennego – czy był on nieuchronny oraz czy istniała możliwość innego rozwiązania? – w ramach standardowych rygorów badawczych nie ma zasadnych odpowiedzi [podkr. moje]. Można oczywiście próbować rysować różne – jedne mniej, inne bardziej prawdopodobne – scenariusze. Cofając się wstecz od dnia 12 grudnia 1981 r. można poszukiwać wydarzenia, po którym nie było odwrotu (point de non-retour) z drogi wiodącej ku konfrontacji i zastanawiać się czy nie można go było uniknąć, niezależnie od tego czy wydarzenie to zaistniało z woli jednej ze stron, czy z przypadku. Nie powinno się jednak mieć złudzeń ani że będzie to łatwe zadanie, ani że nawet jeżeli wskażemy takie wydarzenie będzie absolutnie i dla wszystkich pewne, że spełnia ono wymóg odwracalności.” W ramach standardowych rygorów badawczych nie ma miejsca na przyjęcie hipotezy o długofalowej strategii, nie może być miejsca na opis fenomenu, jakim jest międzynarodowy komunizm. Do tego potrzebna jest, jak to określił Golicyn, „nowa metodologia”, co w niczym nie zmienia faktu, że tekst Paczkowskiego jest bardzo ciekawy i rzetelny.
-
Formalnie, komisja Susłowa ds. polskich rozpoczęła działania 25 sierpnia 1980. Wiadomo o jej istnieniu głównie od towarzysza Jelcyna: „Przywiozłem Lechowi Wałęsie kopie materiałów komisji Susłowa – pełne dossier Solidarności. Polscy i radzieccy czekiści rozłożyli na czynniki pierwsze całe życie przywódców tego ruchu robotniczego. Niekiedy czytanie owych dokumentów wywoływało wręcz przerażenie – do tego stopnia bezlitosny był kagiebowski rentgen. Położyłem rękę na teczce i powiedziałem: „Tutaj jest wszystko. Proszę”. Wałęsa zbladł.” Przytaczam za: A Ścios, My – z IPN-u, http://cogito62.salon24.pl/394956.html Dossier Jelcyna jest oczywistym ostrzeżeniem dla władców prlu bis.
-
Nie zamierzam dezawuować ofiar stanu wojennego. Zamordowani górnicy są ofiarami bolszewizmu na równi z generałem Fieldorfem i chwała im za to, że podnieśli rękę na władzę ludową.
-
A Golicyn, op.cit.
-
Dokończyć dzieło stanu wojennego,
http://niepoprawni.pl/blog/74/dokonczyc-dzielo-stanu-wojennego
Prześlij znajomemu
Probuje sobie wyobrazic Kubanczyka (albo Polnocnego Koreanczyka), ktory czyta twoj artykul i ciezko wzdycha: „Dlaczego Fidel (Kim) nie mogli wymyslec takiej diabelsko skutecznej pro-komunistycznej prowokacji jak Jaruzelski ?”…
„W ramach standardowych rygorów badawczych nie ma miejsca na przyjęcie hipotezy o długofalowej strategii, nie może być miejsca na opis fenomenu, jakim jest międzynarodowy komunizm.”
Ale dlaczego nie ma miejsca? Dlaczego historycy zgodnym chórem powtarzają wciąż te same mity? Dlaczego nie szukają odpowiedzi na najważniejsze pytanie: Czym jest komunizm? Czym był i jest prl? Czy jakiś polski historyk bada te zagadnienia? Czy są tacy którzy nie zajmują się bolkami, ubekami i innymi łapsami, miast planistami? Nie znam odpowiedzi na te pytania i bardzo mi to doskwiera.
Soniu,
Dla każdego więźnia poprawa warunków w więzieniu jest szansą. W porównaniu z izolatką, spacer w kółko po dziedzińcu to jest raj na ziemi. Dlatego podkreślałem różnicę w „optyce” uczestników wydarzeń i kogoś, kto stara się obiektywnie je analizować. Ty chcesz się zatrzymać na akceptacji najlepszego z prlów, bo żyje się w nim lepiej niż kiedykolwiek pod rządami komunistów. Przypuszczam, że Koreańczycy woleliby odwilż niż to, co mają, ale my nie dyskutujemy tu, co oni by woleli, tylko jakie są tego obiektywne skutki. W moim przekonaniu, nie można tego nazwać „upadkiem komunizmu”, na co Ty odpowiadasz niezmiennie: to jest najlepsza opcja. Blisko 40 milionów Polaków zgadza się z Tobą, a nie ze mną.
Dodam jeszcze tylko, że słowa o diabolicznej skuteczności odnosiły się do hipotezy, iż zabójstwo Popiełuszki było zaplanowane, by wzmocnić koncesjonowaną opozycję. Jeśli ta hipoteza jest słuszna, to byłaby to iście diabelska efektywność i nie sądzę, żeby Kubańczycy mogli sobie takiej skuteczności życzyć.
Panie Marku,
Nie jestem pewien czy odczytał Pan ironię w moim zdaniu, które Pan przytacza. Ironia była skierowana pod adresem profesora Paczkowskiego, którego cenię (nie wiem czy przeczytał Pan jego referat – bardzo rzetelny). Historycy prlowscy boją się wyśmiania ze strony tego, co w prlu nazywa się „salonem”, który jest spadkobiercą owej koncesjonowanej opozycji. Cytowanie Mackiewicza bądź Golicyna kompromituje i prawdopodobnie zamyka drogę do akademickiej kariery (nie znam się na tym!).
W ramach standardowych rygorów, profesorowie domagają się „dokumentów”, dostępu do archiwów. Twierdzę w takim razie, że w ramach tych rygorów nie sposób opisać komunizmu, bo ich archiwa to są gabinety luster. Zawsze mnie śmieszyło, że w prlu wybrano do sprawdzania archiwów termin „lustracja” – nomen omen! Niech Pan weźmie przykład komisji Susłowa. O ile wiem, wiadomo o niej tyle, ile nam podał Jelcyn. Jakiekolwiek dokumenty, to tylko to, co oni zechcieli ujawnić. Domniemanie, że ujawniając je nie mieli politycznych motywów jest śmieszne, ale przyjęcie takich politycznych motywów jest poza rygorystycznym badaniem naukowym – i to jest „paragraf 22″!
Dlaczego Pan sam nie zajmie się odpowiedzią na swoje pytania? Chętnie udzielimy Panu miejsca na niniejszej stronie, bo gdzie indziej jak nie w podziemiu, można to dyskutować?
Ty chcesz się zatrzymać na akceptacji najlepszego z prlów
na co Ty odpowiadasz niezmiennie: to jest najlepsza opcja.
Ja nie chce sie nigdzie „zatrzymac”. Nie „najlepszy z prlow”, tylko LEPSZY. Nie „najlepsza opcja”, tylko LEPSZA.
Nie zgadzam sie z twoja teza, wedlug ktorej te wszystkie „okraglostolowe” prowokacje WZMACNIAJA komunizm. Moim zdaniem one go OSLABIAJA. Polska w 2009 jest LEPSZA niz w 1988 (tak jak w 1957 byla lepsza niz w 1952). To wszystko.
Twoja teza opiera sie, ironicznie, na leninowskiej zasadzie „heightening the contradictions” (nie wiem jak to jest po polsku), czyli „im gorzej – tym lepiej, bo ludzie sie wreszcie zbuntuja i bedzie rewolucja (wedlug Lenina) lub kontrrewolucja (wedlug ciebie)”. Tak oczywiscie nie jest – im jest gorzej, tym mniej ludzie sie buntuja. Ale dla Lenina, ktory nie chcial zadnej „rewolucji”, tylko chcial wladzy, byla to sytuacja idealna – im bardziej Rosjanie byli glodni, tym latwiej bylo nimi manipulowac.
Semantyka, semantyka! Najlepszy z prlów, to moje określenie na prl bis, ponieważ jest, jak słusznie twierdzisz LEPSZY niż poprzednie wcielenia, ergo, NAJLEPSZY jaki kiedykolwiek istniał. Pozostaje jednak prlem.
Twierdzenie o „najlepszej opcji” pochodzi (chyba) od Ciebie, z dyskusji na temat zarazy i niemożliwości jej pokonania; najlepszą opcją nazwałaś wtedy uodpornienie i przyzwyczajenie w stylu prlu bis. (Cytuję z pamięci i jeśli się mylę, to błagam o wyrozumiałość!)
Wiem, że się nie zgadzasz, nie jestem tylko pewien dlaczego. Okrągłostołowe układy wzmacniają komunizm w tym sensie, w jakim wzmacniał go NEP, czynią go trudniejszym, a nie łatwiejszym do obalenia.
Jednak Twoja uwaga o Leninie jest najbardziej wnikliwa i trafia w istotny punkt. Leninowska sytuacja rewolucyjna, to było właśnie owo wzmożenie sprzeczności. Wąska grupa konspiratorów potrzebuje koniecznie sytuacji rewolucyjnej czyli chaosu, by móc uchwycić ster rządów. „Im gorzej – tym lepiej” było natomiast, jeśli mnie pamięć nie myli, hasłem AK z czasów okupacji. Miało to wyjaśniać ludności, że nawet jeśli opór przynosi represje, to skróci wojnę, bo osłabia wroga.
Moja teza atoli, nie opiera się ani na Leninie, ani na AK, a wyłącznie na chłodnej analizie rzeczywistości. Zarówno Lenin, jak państwo podziemne, dokonywali ideologizacji opisu rzeczywistości, co może być zrozumiałe, kiedy chce się osiągnąć polityczny cel – zrozumiałe, choć w moim mniemaniu błędne, co znakomicie wykazał Mackiewicz. Mnie wszakże nie przyświeca żaden ideologiczny cel, ja nie chcę zagarnąć władzy wraz z grupą międzynarodowych opryszków (jak Lenin), ani nie chcę pokonać Niemców za wszelką cenę (jak państwo podziemne). Mnie przyświeca cel o wiele skromniejszy, choć poważny – ja chcę mówić prawdę. Odmawiam nazywania prlu bis WOLNĄ POLSKĄ, choć mogę się zgodzić na określenie „lepszy prl”. Odmawiam nazwania wydarzeń z lat 89-91 upadkiem komunizmu, gdy pozycja komunizmu została wówczas wzmocniona.
Panie Michale,
historyk musi bazować na dokumentach, choćby nie wiem jak krzywe lustra go otaczały. Tylko dlaczego badacze prl nazywają Polską? Paczkowski swoją syntezę dotyczącą lat sowieckiej okupacji nazwał „Pół wieku dziejów Polski”. Już sam tytuł mąci w głowach, nie mówiąc o treści. Nie wiem, czego się obawiają, wiem, że powtarzają w kółko stare, nudne mantry. Przykładowo, jeśli Polska nie powstała w 1945 r. to już na pewno narodziła się w 1956, kiedy to minął bezpowrotnie czas błędów i wypaczeń. Wprawdzie i później różnie czasami bywało, ale w końcu narodził się wielki, demokratyczny ruch, który zgodnie z zapowiedzią odmienić miał oblicze tej ziemi. I według nich odmienił. Ciekawe, że okrągły stół zaczął pasować do tej przepowiedni.
Dziękuję za zaproszenie, tu się z Panem zgadzam – gdzie, jak nie w podziemiu? Myślę, że jak czas pozwoli, ale ostatnio nie pozwala.
Mackiewicz mówi gdzieś, że historia nie jest nauką o faktach, ale nauką o źródłach. Historyk, który bezkrytycznie przyjmuje dokumenty z gatunku „archiwum Mitrochina” pisze historię pod dyktando; pod dyktando tych, którzy mu takie archiwum podsuwają, wiedząc, że historyk musi bazować na dokumentach. Innymi słowy, to nie dokumenty czynią historię, ale ich interpretacja.
W ramach standardowych rygorów badawczych sowieci będą historykom podsuwać dokumenty pasujące jak ulał do takiej interpreatcji, jakiej domagać się będzie aktualna koniunktura, a wszystkich innych zbędzie się jako komiwojażerów spiskowych teorii. Jestem zdania, że nie można polegać na żadnych dokumentach sowieckich. Żadnych. Nawet kiedy dostały się w obce ręce bez czastuszek takich, jak w wypadku Mitrochina, to nadal sowieckie dokumenty mogły łżeć w żywe oczy i najprawdopodobniej łgały. Taki to już mój starczy feblik.
Oczywiste jest, że nie ma „Polski” ani, że komunizm upadł. Nie można miec też pretensji do „zachodu” czy CIA, oni nie rozumieją istoty komunizmu, jak to maja zrozumiec jak sami ich wprowadzamy w błąd! Piszecie przecież sami, że znakomita większość dorosłych mieszkańców Prl-bis uznaje za pewnik „upadek komunizmu”. Naoczni świadkowie, uczestnicy tej maskarady nie potrafią wyciągnąć właściwych wniosków! Interesuje mnie sprawa na ile była lub nie, kontrolowana sama geneza powstania ruchu „Solidarność”?
Drogi Panie,
Była o tym mowa w poprzednich częściach, a zwłaszcza w części IV. Wydaje mi się, że wiele wskazuje na ubecką inspirację (a ściślej, moskiewską), a także inwigilację i kontrolę, a wszystko pod porasolem „koncesji”. Koncesji na opozycję.
Lepiej byłoby powiedzieć „koncesji na opozycyjność”.
Cóż rocznica „wielkich wydarzeń”, 4 czerwca kolejnego roku. We wczorajszej Rzepie Stanisław Kwiatkowski, doradca Jaruzelskiego, pułkownik „wojska polskiego”, organizator i pierwszy dyrektor CBOS i GfK Polonia (z noty pod artykułem) zadaje pytania: „Owo przekazanie władzy nazywają obaleniem komunizmu. Jakiego komunizmu? Jakie obalenie?”
No, właśnie, jakie obalenie? Nic komunistom nie wymknęło się spod kontroli. Rok 1989 to tylko i wyłącznie poszerzenie bazy w oparciu, o którą sprawują władzę.