Z dziejów pozornej emancypacji
0 komentarzy Published 16 grudnia 2008    |
Bombajski zamach może się okazać pod wieloma względami przełomowy. Tylko „może” ponieważ mimo upływu czasu, niewiele wiadomo na temat aktorów zbrodniczego ataku, celów jakie im przyświecały, także skutków, jakie wywoła. A jednak dość powszechnie takie właśnie panuje przekonanie. Przekonanie, że ostatnie wydarzenia w finansowej stolicy Indii nie były tylko jeszcze jednym wystąpieniem zdeterminowanych bojowników o jakąś tam sprawę.
Ajmal Amir Kasab, niepozorny dwudziestojednoletni terrorysta, o którym poza faktem, że był jednym z zamachowców, że osobiście brał udział w zamordowaniu prawie dwustu osób i jako jedyny spośród terrorystów pozostał przy życiu nie wiemy nic pewnego, jest, jeśli wierzyć jego osobistej relacji, znamiennym przykładem kierunku w jakim zmierza współczesny terroryzm. Pochodzący z zapadłej pakistańskiej wsi Kasab nie jest żarliwym bojownikiem islamskiego dżihadu, przekonanym że swoją bohaterską śmiercią przybliży panświatowe zwycięstwo ekstremistycznych wyznawców Allaha, ale raczej dość przypadkowym typem żołnierza-najemnika, który za niewielkie pieniądze ofiarowane rodzinie wstąpił (niekoniecznie dobrowolnie) w szeregi terrorystycznej organizacji. Jeśli nawet posiadł był na własność pewną ideę, powiedzmy – walki z niewiernymi, to jednak nie tyle dzięki samooświeceniu, co intensywnym kursom agitacyjno-propagandowym, które przebył, doznając przy okazji kształcących charakter kar cielesnych, w rodzimym obozie szkoleniowym. Kasab nie jest typem ideowca, nie jest nawet świadomym swoich obowiązków najemnikiem (nie zdawał sobie sprawy, że bierze udział w zamachu samobójczym), nie wiedział nawet zbyt dokładnie w jakim celu znalazł się w Bombaju i to w tak okrutnej roli (zapytany o powody swojego udziału, wspomniał coś o wrogiej polityce Izraela). Kasab jest nie tyle nawet pionkiem, co trybikiem w wielkiej terrorystycznej machinie, służącej do wywrócenia istniejącego na świecie porządku.
Jeśli to co wiemy, a znamy relacje jednego uczestnika, nie wiedząc przy tym nic na temat pozostałych zamachowców, choćby częściowo zahacza o prawdę, mamy oto do czynienia z narodzinami całkowicie nowej jakości w terrorystycznej branży – terrorystycznego przemysłu wytwarzającego swoich bojowników według określonej sztancy i pod konkretny obstalunek. Możliwości, jakie stwarza ta nowa technologia, są niemal nieograniczone, podobnie jak możliwość manipulacji terrorem, jego urojonymi lub rzeczywistymi celami.
Amerykański publicysta, Patrick J. Buchanan dokonuje przy okazji bombajskiego zamachu rozróżnienia na ataki terrorystyczne służące celom taktycznym oraz takie, które mają znaczenie strategiczne. Do tej drugiej kategorii zalicza słusznie zamach dokonany na austriackim arcyksięciu w czerwcu 1914 roku, choć ani sam Gawriło Princip, ani jego czarnoręcy mocodawcy nie marzyli nawet o skutkach jakie przyniosło kilka rewolwerowych wystrzałów. W przypadku bombajskiego zamachu sytuacja jest nieco inna. Nie można co prawda w pełni ocenić jego skutków, można jednak na podstawie istniejących przesłanek określić wytyczone przez strategów cele, a te wydają się dalekosiężne.
Na co liczyli mocodawcy dziesięciu terrorystów wysłanych do Bombaju? Pakistańska tożsamość zamachowców oraz ich przynależność do radykalnej islamskiej organizacji, jak również zakładane rzekomo rozmiary masakry (5000 zamordowanych osób), w końcu także fakt, że celem ataku stała się finansowa stolica Indii, wskazuje z jednej strony na chęć wywołania skojarzeń z zamachem z 11 września, z drugiej strony chodziło przede wszystkim o zdecydowane zaognienie wzajemnych indyjsko-pakistańskich stosunków. Z tej perspektywy ofiarą zamachu są nie tylko Indie, ale także Pakistan, który zawdzięczając zbrojnej inicjatywie dziesięciu uzbrojonych po zęby własnych obywateli może stanąć w niedalekiej przyszłości na krawędzi wojny.
Ten hipotetyczny, z pozoru bilateralny konflikt, może mieć reperkusje o charakterze globalnym. Oba te wielkie ludnościowo i terytorialnie kraje (przy ogromnej przewadze Indii) dysponują nie tylko bogatą tradycją wzajemnej wrogości, ale również bronią atomową. Perspektywa użycia tej ostatniej wywołuje widmo powszechnego zniszczenia i niewyobrażalnych cierpień, daje także ogromne pole do popisu dla wszelkiego rodzaju spekulacji. Gdzie oba kraje szukać będą sprzymierzeńców; jak zachowają się Stany Zjednoczone, Chiny, Rosja Sowiecka; czym zakończyć się może ewentualne wyciągnięcie pomocnej dłoni w kierunku jednej ze stron? I najważniejsze – w jaki sposób pierwsza w historii ludzkości wojna atomowa wpłynąć może na teorię i praktykę prowadzenia takiej wojny w przyszłości? Czy zagłada indyjskich i pakistańskich miast, gdyby do niej doszło, dostarczy dostatecznie dużo materiału badawczego aby ze znacznie większą precyzją, aniżeli dzieje się to obecnie, przygotować funkcjonalny scenariusz konfliktu z udziałem już tym razem głównych aktorów światowych zmagań? Czy może wręcz odwrotnie, konflikt taki ujawni bezcelowość podobnych planów?
Hipotetyczny konflikt indyjsko-pakistański wypada też rozważyć w wymiarze nieco mniej spektakularnym, nie tyle nawet wojny, co zaognienia wzajemnych stosunków. Jak postąpią pakistańskie władze, oskarżane dziś niemal jawnie o cichą inspirację zamachów, gdy Indie zdecydują się na bardziej stanowczą demonstrację niechęci? Jak przedstawiać się będzie sytuacja na afgańsko-pakistańskim pograniczu, gdy stacjonujące tam obecnie oddziały pakistańskiej armii przemaszerują na południowy wschód? Jak wpłynie to na kondycję afgańskich talibów i walczącej z nimi koalicji? Jakie będą skutki zwycięstwa islamskich radykałów w tej części świata? Czy zagrożony ze strony Indii Pakistan zdoła obronić się przed własną ekstremistyczną opozycją? Podobne pytania można mnożyć.
Guy Sorman w artykule „Bombajska strategia” upatruje w niedawnych wydarzeniach momentu przełomowego. Pisze: „[Zamachowcy] przypominają nam, że islamski radykalizm czerpie znacznie więcej z klasycznej myśli leninowskiej aniżeli z Koranu. To nie było jakieś desperackie posunięcie w celu zamanifestowania swojego stanowiska. Była to starannie zaplanowana operacja przeprowadzona pod doskonale przygotowaną komendą – według licznych raportów, grupa była powiązana z al-Kaidą – z zamiarem osiągnięcia strategicznego, globalnego celu.”
Niezwykle trafne uwagi Sormana zdają się nie wyczerpywać tematu. Pisząc o leninowskich korzeniach terroryzmu, al-Kaidzie i globalnej strategii, wyśmienity francuski publicysta nie dostrzega, a raczej pomija, związek jaki zachodzi pomiędzy współczesnym terroryzmem a sowiecką strategią. Fakt, że islamski ekstremizm nie narodził się w beduińskich namiotach Arabii, ale za murami bolszewickiego Kremla nie oznacza wyłącznie przywiązania do zasady bezwzględnej, organizacyjnej dyscypliny.
Historia współczesnego terroryzmu jest ściśle związana z sowiecką strategią przynajmniej od drugiej połowy lat 60., kiedy to na Kubie odbyło się spotkanie w sprawie międzynarodowego terroryzmu pod nazwą Konferencji Trzech Kontynentów. Od tego momentu na całym świecie rozpoczęły się skoordynowane akcje terrorystyczne o niespotykanej wcześniej intensywności. Rok później na czele KGB stanął Andropow, w przyszłości mentor twórcy pierestrojki. Ulubionym terrorystą KGB stał się od początku przywódca al-Fatah i laureat pokojowej nagrody Nobla w jednej osobie, Jaser Arafat, którego OWP szkoliła bojowników o wolność ze wszystkich praktycznie rejonów świata: Nikaragui, Salwadoru, Europy, RPA, Iranu. Panowało powszechne przekonanie, że terroryści wszystkich krajów obok realizacji własnych planów wypełniają także cele sowieckie. Niespodziewanie, gdy w bloku komunistycznym „wybuchła wolność” o wszystkim zapomniano. Terroryści przestali być rzekomo klientami Moskwy, wiernymi wykonawcami komunistycznych rozkazów, przeszli rzec by można na własny rachunek, wyemancypowali się spod komunistycznej kurateli. Próżno dociekać w jaki sposób tak piramidalna manipulacja faktami przedostała się do zachodniej świadomości. Ważne jest jedno – emancypacja światowego terroryzmu była nakazem chwili, jednym z kluczowych elementów strategii. Należało wypełnić lukę po „upadłym” Związku Sowieckim, dać Ameryce nowe zagrożenie, nowego śmiertelnego wroga, zaangażować i roztrwonić jej ogromne środki w walce z terrorystycznymi cieniami, aby tym lepiej zakamuflować własne kalkulacje i plany.
Bolszewickie związki z tak aktywnym obecnie islamskim terroryzmem sięgają lat 20. minionego stulecia. Już w 1922 roku nawiązano kontakt z Abdulem Hamid Saidem, przywódcą egipskich terrorystów z grupy Nasrat ul-Hakh, obiecując „każdą niezbędną pomoc dla osiągnięcia waszych celów”. Zainteresowano się także islamską Indonezją, dzięki czemu w 1946 roku zainstalowano na urzędzie prezydenta utajonego przedstawiciela komunistów, Ahmeda Sukarno (w 1962 roku otrzymał w Moskwie Order Lenina). Kolejnym sukcesem okazało się dojście do władzy w Egipcie Gamala Abdel Nassera. Nawet zwycięstwo Chomeiniego w Iranie nie odbyło się bez sowieckiego udziału. Osławiony przywódca al-Kaidy, Osama bin Laden, zanim jeszcze zaprzyjaźnił się z samozwańczym mułłą Omarem, rozpoczynał swoją terrorystyczną karierę u boku Gulbuddina Hekmatyara, długoletniego agenta KGB. Kagebowskimi koneksjami może poszczycić się także człowiek numer dwa al-Kaidy, a być może jej rzeczywisty przywódca, Ajman al-Zawahiri
Islamscy ekstremiści już od niemal stulecia kroczą ramię w ramię z bolszewickimi sojusznikami i mocodawcami, a kwestie światopoglądowe nigdy nie stanowiły istotnej bariery. Szczególnie wówczas, gdy cele okazują się tożsame, a śmiertelny wróg wspólny. I choć zestawienie bezbożnego bolszewizmu z radykalnym islamem wydaje się niemożliwe, praktyka kolejnych dziesięcioleci udowadnia coś przeciwnego. W tym świetle „bombajska strategia” nabiera całkiem nowych znaczeń.
Prześlij znajomemu
0 Komentarz(e/y) do “Z dziejów pozornej emancypacji”
Prosze czekac
Komentuj