Najnowsze komentarze

III Ankieta Wydawnictwa Podziemnego

Dziecko w szkole uczy się fałszowanej historii od Piasta do równie sfałszowanego Września i dowie się, że obrońcą Warszawy był nie jakiś tam Starzyński, ale komunista Buczek, który wyłamał kraty „polskiego faszystowskiego” więzienia, by na czele ludu stolicy stanąć do walki z najeźdźcą. – Tak w roku 1952 Barbara Toporska opisywała ówczesny etap bolszewizacji Polski.

Przyjmijmy, na potrzeby niniejszej ankiety, że był to opis pierwszego etapu bolszewizacji, klasycznego w swoim prostolinijnym zakłamaniu. Kolejny etap nastąpił szybko, zaledwie kilka lat później, gdy – posługując się przykładem przytoczonym przez Barbarę Toporską – w kontekście obrony Warszawy wymieniano już nie tylko komunistę Buczka, ale także prezydenta Starzyńskiego (i to z największymi, bolszewickimi honorami). Przyszedł w końcu także moment, gdy komunista Buczek albo znikł z kart historii, albo też przestał być przedstawiany w najlepszym świetle – jeszcze jeden, mocno odmieniony okres.

Mamy tu zatem dynamiczne zjawisko bolszewizmu i szereg nasuwających się pytań. Ograniczmy się do najistotniejszych, opartych na tezie, że powyższe trzy etapy bolszewizacji rzeczywiście miały i mają miejsce:

1. Wedle „realistycznej” interpretacji historii najnowszej utarło się sądzić, że owe trzy etapy bolszewickiej strategii są w rzeczywistości nacechowane nieustającym oddawaniem politycznego pola przez bolszewików. Zgodnie z taką wykładnią, historię bolszewizmu można podzielić na zasadnicze okresy: klasyczny, ewoluujący, upadły. Na czym polega błąd takiego rozumowania?

2. Jak rozumieć kolejno następujące po sobie okresy? Jako etapy bolszewizacji? Jako zmiany wynikające z przyjętej strategii, czy ze zmiennej sytuacji ideowej i politycznej, czy może trzeba wziąć pod uwagę inne jeszcze, niewymienione tu czynniki?

3. Trzy etapy i co dalej? Czy trzecia faza spełnia wszystkie ideowe cele bolszewizmu, czy wręcz przeciwnie – jest od realizacji tych celów odległa? Czy należy spodziewać się powrotu do któregoś z wcześniejszych etapów, a może spektakularnego etapu czwartego lub kolejnych?

Zapraszamy do udziału w naszej Ankiecie.

II Ankieta Wydawnictwa Podziemnego

Dorobek pisarzy i publicystów mierzy się nie tyle ilością zapisanych arkuszy papieru, wielkością osiąganych nakładów, popularnością wśród współczesnych czy potomnych, poklaskiem i zaszczytami, doznawanymi za życia, ale wpływem jaki wywierali lub wywierają na życie i myślenie swoich czytelników. Wydaje się, że twórczość Józefa Mackiewicza, jak żadna inna, nadaje się do uzasadnienia powyższego stwierdzenia. Stąd pomysł, aby kolejną ankietę Wydawnictwa poświęcić zagadnieniu wpływu i znaczenia twórczości tego pisarza.

Chcielibyśmy zadać Państwu następujące pytania:

1. W jakich okolicznościach zetknął się Pan/Pani po raz pierwszy z Józefem Mackiewiczem?
Jakie były Pana/Pani refleksje związane z lekturą książek Mackiewicza?

2. Czy w ocenie Pana/Pani twórczość publicystyczna i literacka Józefa Mackiewicza miały realny wpływ na myślenie i poczynania jemu współczesnych? Jeśli tak, w jakim kontekście, w jakim okresie?

3. Czy formułowane przez Mackiewicza poglądy okazują się przydatne w zestawieniu z rzeczywistością polityczną nam współczesną, czy też wypada uznać go za pisarza historycznego, w którego przesłaniu trudno doszukać się aktualnego wydźwięku?

Serdecznie zapraszamy Państwa do udziału.

Ankieta Wydawnictwa Podziemnego

1. W tak zwanej obiegowej opinii egzystuje pogląd, że w 1989 roku w Polsce zainicjowany został historyczny przewrót polityczny, którego skutki miały zadecydować o nowym kształcie sytuacji globalnej. Jest wiele dowodów na to, że nie tylko w prlu, ale także innych krajach bloku komunistycznego, ta rzekomo antykomunistyczna rewolta była dziełem sowieckich służb specjalnych i służyła długofalowym celom pierestrojki. W przypadku prlu następstwa tajnego porozumienia zawartego pomiędzy komunistyczną władzą, koncesjonowaną opozycją oraz hierarchią kościelną, trwają nieprzerwanie do dziś. Jaka jest Pana ocena skutków rewolucji w Europie Wschodniej? Czy uprawniony jest pogląd, że w wyniku ówczesnych wydarzeń oraz ich następstw, wschodnia część Europy wywalczyła wolność?

2. Nie sposób w tym kontekście pominąć incydentu, który miał miejsce w sierpniu 1991 roku w Moskwie. Czy, biorąc pod uwagę ówczesne wydarzenia, kolejne rządy Jelcyna i Putina można nazwać polityczną kontynuacją sowieckiego bolszewizmu, czy należy raczej mówić o procesie demokratyzacji? W jaki sposób zmiany w Sowietach wpływają na ocenę współczesnej polityki międzynarodowej?

3. Czy wobec rewolucyjnych nastrojów panujących obecnie na kontynencie południowoamerykańskim należy mówić o zjawisku odradzania się ideologii marksistowskiej, czy jest to raczej rozwój i kontynuacja starych trendów, od dziesięcioleci obecnych na tym kontynencie? Czy mamy do czynienia z realizacją starej idei konwergencji, łączenia dwóch zantagonizowanych systemów, kapitalizmu i socjalizmu, w jeden nowy model funkcjonowania państwa i społeczeństwa, czy może ze zjawiskiem o zupełnie odmiennym charakterze?

4. Jakie będą konsekwencje rozwoju gospodarczego i wojskowego komunistycznych Chin?

5. Już wkrótce będzie miała miejsce 90 rocznica rewolucji bolszewickiej w Rosji. Niezależnie od oceny wpływu tamtych wydarzeń na losy świata w XX wieku, funkcjonują przynajmniej dwa przeciwstawne poglądy na temat idei bolszewickiej, jej teraźniejszości i przyszłości. Pierwszy z nich, zdecydowanie bardziej rozpowszechniony, stwierdza, że komunizm to przeżytek, zepchnięty do lamusa historii. Drugi stara się udowodnić, że rola komunizmu jako ideologii i jako praktyki politycznej jeszcze się nie zakończyła. Który z tych poglądów jest bardziej uprawniony?

6. Najwybitniejszy polski antykomunista, Józef Mackiewicz, pisał w 1962 roku:

Wielka jest zdolność rezygnacji i przystosowania do warunków, właściwa naturze ludzkiej. Ale żaden realizm nie powinien pozbawiać ludzi poczucia wyobraźni, gdyż przestanie być realizmem. Porównanie zaś obyczajów świata z roku 1912 z obyczajami dziś, daje nam dopiero niejaką możność, choć oczywiście nie w zarysach konkretnych, wyobrazić sobie do jakiego układu rzeczy ludzie będą mogli być jeszcze zmuszeni 'rozsądnie' się przystosować, w roku 2012!

Jaki jest Pana punkt widzenia na tak postawioną kwestię? Jaki kształt przybierze świat w roku 2012?




Dariusz Rohnka


Dość tej zabawy w eufemizmy

Na śmierć zdrajcy

Kilka tygodni temu zmarł jeden z dwóch, sprawujących swoje funkcje równolegle, Prezydentów Rzeczpospolitej Polskiej na Uchodźstwie, jedynej legalnej kontynuacji II RP, funkcjonującej w oparciu o zapis Konstytucji RP z 23 kwietnia 1935 roku. Śmierć ta przeszła bez echa, nie licząc kilku nekrologów oraz paru niewybrednych dowcipów pod adresem nieboszczyka. Prezydent S. nie cieszył się popularnością równą popularności jego politycznych rywali (licząc od roku 1972 było ich aż czterech), a zdecydowana większość peerelowskiego społeczeństwa nigdy o nim nawet nie słyszała. Jak do tego doszło, dlaczego to nie on, a jego polityczni przeciwnicy zdobyli uznanie emigracyjnych mediów i resztek politycznego establishmentu, w jaki sposób w ogóle doszło do bulwersującego w skutkach rozłamu z roku 1972, wszystkie te niezmiernie frapujące sprawy odkładam na bok. Znacznie bardziej ciekawa wydaje mi się inna kwestia: jak to się stało, że genialny zapis Konstytucji Kwietniowej, mówiący o przekazaniu najwyższego urzędu w państwie w przypadku wojny, w rzeczywistości zapewniający ciągłość instytucji państwowych w sytuacji braku terytorium, w efekcie poczynań obu stron został jakże haniebnie zmarnowany?

Nie interesuje mnie przebieg politycznych intryg, które doprowadziły do aktu kapitulacji. Kto kogo namawiał, przekonywał, kusił, straszył; kto jeździł z tajną misją z Warszawy do Londynu, kto w kierunku przeciwnym; jakie formułowano argumenty i jakie roztaczano wizje. Nie interesuje mnie w tej chwili kuchnia bolszewickiej prowokacji i mechanizmy dochodzenia do zdrady. Niezależnie od metod, jakie wobec nich stosowano, podstawowym zadaniem obu było właściwe rozpoznanie sytuacji i podjęcie stosownych kroków. Tego jedynego istotnego obowiązku, obrony symbolu niepodległego państwa, nie dopełnili.

Obaj panowie prezydenci dotrwali na swoich fotelach do roku 1990, aby w ostatnich chwilach urzędowania przejść jednomyślnie (acz w niezgodzie) na bolszewicką stronę, przekazując insygnia sprawowanej przez siebie nominalnie władzy w ręce peerelowskich urzędników. Obaj pogrzebali w ten sposób symbol praworządnej władzy. Nie tylko zaprzepaścili tradycję niepodległego państwa, pielęgnowaną z mniejszym lub większym powodzeniem od roku 1939, ale także uwiarygodnili swoimi decyzjami komunistyczną prowokację z 1989 roku, której zgubne skutki trudno ocenić w pełni nawet dzisiaj. Przy okazji zmarnowali jedyną na przestrzeni dziesięcioleci szansę na otrzeźwienie zbolszewiczałego narodu solidną dawką politycznego realizmu. Wystarczyło tylko jedno słowo protestu, aby zachwiać fundamentami bolszewickiej prowokacji. Kto wie, być może nawet odwrócić bieg historii.

Wybrali inną drogę. Jako „legitymiści” z zawodu wybrali drogę legitymacji, bynajmniej jednak nie własnych urzędów, ale drogę legitymacji fikcji, i to podwójnej: rzekomego upadku komunizmu i zwycięstwa wolności. Nieważne z jakich przyczyn: braku politycznego rozumu, nieśmiałości, chciwości, a może z obawy przed śmiechem innych, jednym gestem przekreślili dorobek kilkudziesięciu lat pracy. Że przyjdzie im z tego tytułu odpowiedzieć jeszcze przed „Bogiem i historią”, marne doprawdy pocieszenie.

Dlaczego ludzie gotowi za ojczyznę umierać z bronią w ręku, znosić trudy wygnania, konspiracji i więzienia, kiedy tylko pojawi się szansa na możliwie dyskretne spuszczenie z tonu, nie, broń Boże, nie na dezercję w blasku jupiterów, ale jakieś tam modus vivendi z wrogiem, dlaczego ludzie ci zwykle porzucają wartości i śmiało wkraczają na drogę kompromisu?

Historia dwóch emigracyjnych prezydentów, zdrajców nieistniejącego państwa, których nazwiska nie zasługują nawet na wzmiankę, to nie jedyne przypadki, gdy pokusa doczesnych korzyści wygrywa z nawykiem trzymania się imponderabiliów. Zdarzało się to wielokrotnie na przestrzeni ostatnich kilkudziesięciu lat. Tak było w przypadku zawartego przez Sikorskiego porozumienia polsko-sowieckiego z 1941, późniejszej o kilka lat decyzji Mikołajczyka o przystąpieniu do „tymczasowego rządu jedności narodowej”, euforii gomułkizmu wywołanej rzekomo buntowniczym uplasowaniem towarzysza Wiesława na stanowisku pierwszego sekretarza – w każdym z tych przypadków akceptacja prowokacji pociągała za sobą euforyczny aplauz rzeszy rodaków.

Swąd ulatniającej się koniunktury

W maju 1989 roku porozumienie organizacji politycznych wydało wspólne oświadczenie, w którym pisano między innymi:

„Ugrupowania i organizacje niezależne działające na rzecz pełnej demokracji i niepodległości Polski odmawiają zgody na udział w wystawieniu świadectwa lojalności dla nielegalnej władzy. Władzy, która była i jest przyczyną społecznych, gospodarczych, politycznych i ekonomicznych klęsk dotykających nasze społeczeństwo od z górą 40 lat.

Wszystkich tych, dla których słowa niepodległość i demokracja nie są frazesami, lecz wyznaczają drogę ku wolności, wzywamy do solidarnej odmowy udziału w wyborach.”

W innym tekście z tego samego okresu dowodzono:

„Czwartego czerwca mamy dać świadectwo, że odnowa komunizmu nam wystarcza. Jeśli je damy, zostanie to w świecie przedstawione jako zwycięstwo demokracji w Polsce. Wprowadzenie systemu prezydenckiego i unormalnienie kraju. Domaganie się wolności i niepodległości straci wszelką siłę nośną i zrozumienie.

Współudziału w tym oszukańczym procederze, w samodzielnym budowaniu sobie obszerniejszego więzienia, w zapewnieniu sukcesu komunistycznej strategii, nie są w stanie usprawiedliwić żadne argumenty.”

Nic dodać, nic ująć. Kolejne miesiące i lata w pełni potwierdziły trafność powyższej prognozy. Udział w porozumieniu z komunistami oznaczał w pierwszym rzędzie zgodę na zamazanie rzeczywistości i to nie tylko przed samym sobą. „Polacy wybrali wolność (wedle swojej miary i wagi) – widać taka im wystarczy” – domniemywać poczęły establishmenty świata.

Dajmy jednak spokój zachodnim politykom oraz ich reakcjom na wydarzenia roku 1989. Nie po raz pierwszy w zetknięciu z bolszewicką prowokacją wykazali ignorancję. Zważywszy aurę tego czasu, ich naiwność może być do pewnego stopnia usprawiedliwiona. Tym razem nie oni oszukiwali, a padli ofiarą oszustwa.

O wiele ciekawsza wydaje się reakcja ludzi, którzy jeszcze wiosną 1989 roku twierdzili słusznie, że współudziału w oszukańczym procederze nie mogą usprawiedliwić żadne argumenty. Co stało się z grupką antykomunistycznych działaczy skupionych w kilku partiach? Na jak długo starczyło im animuszu, wytrwałości, uporu, aby przeciwstawiać się dyktatowi bolszewickiej koalicji, zanim zdecydowali się na współudział w „oszukańczym procederze”?

Nie minął nawet rok od bojkotu czerwcowych wyborów a przedstawiciele wszystkich bez wyjątku antykomunistycznych organizacji odnaleźli swoje miejsce w korycie nurtu „demokratycznych przemian”. Ujawniono podziemne struktury i rozpoczęto działania w oficjalnych instytucjach politycznych peerelu, biorąc udział w wyborach (casus Morawiecki), a nawet zgłaszając akces do komitetów obywatelskich przy… Lechu Wałęsie (ldpn).

Cóż spowodowało tak radykalną odmianę? Czyżby „sejm kontraktowy” zdobył nagle w ich oczach legitymację? Jaruzelski wymazał swoją komunistyczną przeszłość? „Wicepremier” Kiszczak okazał się szczerym demokratą? Tadeusz Mazowiecki wyrósł na przywódcę wolnościowego zrywu? Jaki element gry politycznej przekonał wątpiących? A może żaden? Może to jedynie swąd ulatniającej się koniunktury na antykomunizm, radykalizm, konsekwencję? Czy rzeczywiście naiwnie sądzili, że wyjście na powierzchnię pozwoli na odwrócenie biegu spraw?

Coraz popularniejszy staje się obecnie pogląd, że „rewolucja” roku 1989 była komunistyczną prowokacją, która jednak wymknęła się z rąk planistów. Tak można bez końca i do zanudzenia. Rzecz w tym, że AD 1990 myśl podobna nie mogła zagościć w umyśle w miarę rozgarniętego antykomunisty, pilnego studenta bolszewickiej tradycji, dzieł Mackiewicza, czy choćby tez wyartykułowanych przez Golicyna (te ostatnie znane były dzięki obszernemu, w formie broszury, streszczeniu niejakiego Józefa Darskiego). Nie było takiej opcji, iluzji, prowokacji, na którą bolszewicy złapać by mogli któregoś z owych doświadczonych antybolszewików. Jedyne co było to przemożne pragnienie wyjścia z mysiej dziury, czy, jak kto woli, chęć „współudziału w /…/ oszukańczym procederze, w samodzielnym budowaniu sobie obszerniejszego więzienia”.

 



Prześlij znajomemu

11 Komentarz(e/y) do “Dość tej zabawy w eufemizmy”

  1. 1 Marek

    Panie Dariuszu,

    postawił Pan pytania zasadnicze, ale gdzie szukać odpowiedzi? Wiem tylko tyle (choć czasami wydaje się, że to „aż tyle”), gdzie ich nie szukać. Nic poza tym.

  2. 2 Dariusz Rohnka

    Panie Marku,
    Byłoby mi znacznie łatwiej, gdyby określił Pan o jakie pytanie chodzi. Postawiłem ich tu pewnie kilka.

  3. 3 Marek

    Dlaczego Kaczorowski i Sokolnicki przekazali insygnia, uprawnienia Bolkowi?
    Gdzie się podziali antykomuniści? Co się stało z działaczami SW, LDPN, KPN, że zaakceptowali „okrągły stół”? Dlaczego tak bardzo pragnęli wyjść z mysiej dziury? itp. itd.
    A może nigdy antykomunistami nie byli?

  4. 4 RyszardT

    Szanowni Panowie,

    Jeśli chodzi o LDP”N” czy SW – te organizacje nie zaakceptowały okrągłego stołu. Oni (przynajmniej najbardziej znane osoby – jak choćby Chmielowska, Morawiecki czy Targalski) przyjęli do wiadomości dany fakt i wychodzą z założenia, że należy bić się o swoje nawet na ringu, którego zarówno parametry jak i sędziowie są wyznaczeni przez – UBkistan, struktury ukryte (jak zwał, tak zwał). Problem – czy taka strategia jest słuszna i skuteczna? Kilka komentarzy temu pisałem, że nie. Od dawna jestem przekonany, że jedyną możliwością obalenia II PRL jest przewrót wojskowy i co najmniej 10 lat rządów wojskowych (ze względu na charakter współczesnego WP – rządy organizacji paramilitarnej). Niestety – Olszewski to nie Pinochet, Lech Kaczyński to nie Salazar, a Jarosław to nie Franco :(

    Najlepiej byłoby, gdyby wypowiedział się tu ktoś bezpośrednio zainteresowany, a nie jakiś ledwie ćwierćwieczny gówniarz.

  5. 5 Dariusz Rohnka

    Panie Marku,

    Wie Pan, że mogę jedynie domniemywać. Najbardziej prawdopodobna wydaje mi się teza, że po prostu bali się przeoczyć jedyną okazję na pozbycie się kłopotu (jeśli idzie o prezydentów). Domyślam się, że podobne motywy kierowały działaniami panów z sw czy ldpnu.

    Dla mnie to była i jest kliniczna schizofrenia. Nie wiem co sobie myśleli panowie prezydenci, lokalni nasi działacze wiedzieli doskonale w jakie bagno wdeptują.

    Czy byli czy nie antykomunistami? Ja bym im tego miana nie odmawiał. Ot po prostu, uwiarygadniając prowokację, przeszli na stronę wroga.

  6. 6 Dariusz Rohnka

    Panie Ryszardzie,

    Zrelacjonował Pan dokładnie sposób argumentacji tych osób. Problem w tym czy rzeczywiście mogli tak myśleć. Osobiście miałbym nieco więcej szacunku dla ich inteligencji. Mówiąc wprost – to aż nadto bezrozumne.

    Jeśli idzie o zamach wojskowy, obawiam się, przeoczył Pan czynnik nie najmniej istotny – do takiej operacji potrzebne jest… wojsko.

  7. 7 Marek

    Panie Ryszardzie,
    odpowiem Panu historią z życia wziętą. Miałem kiedyś kolegę śp. Macieja Frankiewicza, założyciela Oddziału SW w Poznaniu i najaktywniejszego działacza SW w tym mieście. Ideowy antykomunista, odważny, człowiek-skała. Zgarniali Go, tłukli, a On po chwili pojawiał się z ulotami na zadymie. W 1989 r. byłem „ledwie ćwierćinteligentnym gówniarzem”, podziwiałem Go i wierzyłem bezgranicznie, że pogonimy z Poznania i z Polski czerwoną hołotę, wraz z Bolkami i innymi pseudoopozycjonistami. Gdy w Magdalence lała się wóda my uprawialiśmy różne uliczne dyscypliny sportowe.

    W 1998 r. Maciej został wiceprezydentem Poznania. A oto fragment wywiadu, jaki Pan wiceprezydent udzielił wybiórczej na początku roku bieżącego:

    „A gdy w kwietniu 1989 r. ogłoszono, że będą częściowo wolne wybory czy dostęp opozycji do mediów, to co pan pomyślał? Że mówienie o kolaboracji było błędem?

    – Stanęliśmy przed dylematem. I formalnie – podkreślam formalnie – nadal Okrągły Stół bojkotowaliśmy. Ale w praktyce, w Poznaniu, Solidarność Walcząca robiła, co mogła, żeby opozycja wybory czerwcowe wygrała. Zaangażowaliśmy w to wszystkie siły. Myśleliśmy tak: skoro te wybory już są, to niech Solidarność je wygra.

    To skomplikowane: byliście za i przeciw. Jak pan na to patrzy po latach?

    – Z perspektywy czasu uważam, że Okrągły Stół zakończył się absolutnym sukcesem. Bo do czego by doszło, gdyby nie ustalenia, które przy nim wypracowano? Może władza sama by upadła, a opozycji udałoby się od razu rozliczyć i nie dopuścić do uwłaszczenia nomenklatury. Ale co, jeśli nie? Tysiące młodych wyszłyby z karabinami na ulice?”

    Świeć Panie nad Duszą Macieja, ale uchowaj od takich sukcesów (absolutnych).

  8. 8 Marek

    Panie Dariuszu,

    „kliniczna schizofrenia” – trafne określenie tego zjawiska. Jak to JM powiadał: nie można równocześnie obalać i ulepszać. A radykalizm prezentowany przez „ulepszaczy” zawsze prowadził na manowce. Prowadził i zaprowadził…

  9. 9 Dariusz Rohnka

    Panie Marku,

    Przykład z Maciejem Frankiewiczem jest wyjątkowo trafny. Także czytałem tę jego wypowiedź – wydała mi się bardzo charakterystyczna, a jednocześnie bardzo niepasująca do jego bojowej przeszłości.

    Cały dowcip w tym, że oni doskonale wiedzieli, że tego czegoś ulepszyć się nie da, tym bardziej obalić poprzez włączenie się do szeregu. Nie wierzę, aby mogli liczyć, że uda im się cośkolwiek uszczknąć politycznie przez ową afiliację.

    Pogrzebali kilka lat pracy i tyle.

  10. 10 michał

    Drogi Panie Ryszardzie,

    Marilyn Monroe wypowiada taką, dającą do myślenia sentencję, w filmie „Some Like It Hot”:

    „Quarter of a century – makes a girl think.”

    Sądzę, że w tym wypadku można brać przykład z Sugar Kowalczyk.

    Darek,

    „Pogrzebali kilka lat pracy i tyle”? Mnie na taką pracę szkoda nawet ręką machnąć. „Mnie na to, Guciu, pluć. Mnie pluć!”

  11. 11 Dariusz Rohnka

    Michał,

    A cóż innego oznacza owe „i tyle”?

    A poważniej, nie w kategorii jakiegoś tam trwałego dorobku (którego nie ma), ale w kategorii chwilowego otwarcia oczu, przebudzenia – to jednak było coś, te kilka lat 80-tych – może nie do samego końca, ale jednak zrozumiano z kim i o co toczy się walka (no, waleczka). A fakt, że spłynęło jak, nie przymierzając, z gęsiego kupra.

Komentuj





Language

Książki Wydawnictwa Podziemnego:


Zamów tutaj.

Jacek Szczyrba

Czerwoni na szóstej!.

Jacek Szczyrba

Punkt Langrange`a. Powieść.

H
1946. Powieść.