Polemika nie jest łatwą formą wypowiedzi z wielu powodów. Zazwyczaj jej istotny przedmiot nie jest na wstępie jasno zdefiniowany, nierzadko dyskutanci nazbyt uporczywie starają się przeforsować swój punkt widzenia, do samego końca nie odkrywając przy tym swoich kart, niekiedy nie patrząc nawet na już odkryte karty przeciwnika, w dowolny za to sposób dobierają atuty. Polemika nie jest łatwa, ale nie znaczy to wcale, że musimy się od razu poddawać. Wystarczy uporządkować nieco panujący chaos argumentów, określić stanowisko jednej, jak i drugiej strony, uściślić co je łączy, a co dzieli i wówczas pokusić się o sformułowanie wniosków.
W przypadku polemiki uprawianej na łamach Wydawnictwa Podziemnego przez Pana Orła zachodzi, tak mi się zdaje, jeszcze jedna, rzadka trudność. Otóż Pan Orzeł, w swoich polemicznych wystąpieniach, nie jest, generalnie, przeciw. Nie dość na tym: nie tylko nie jest przeciw, ale wręcz aprobuje, przyklaskuje, może nawet wspiera oraz, co zdecydowanie jeszcze bardziej gmatwa sytuację, sprawia wrażenie osoby absolutnie szczerej. Nie ukrywa jednocześnie swojego wahania: idea dobra i chętnie bym na nią przystał – powiada – mnie jednak nie całkiem satysfakcjonuje. A mówiąc tak zbliża się niebezpiecznie do stanu klasycznej niemożności: chęci zachowania oraz potrzeby konsumpcji.
Nie chciałbym być mylnie odebrany. Nie chodzi tu o kwestię osobistego sporu, który z pewnością nie ma tu miejsca. Niekiedy dzieje się tak, że istota polemiki wyrasta ponad dyskutantów i jestem głęboko przekonany, że będzie tak i tym razem. Przejdźmy do meritum.
Z czym zgadza się Pan Orzeł?
Z pozoru to pytanie nie nastręczające problemów. Pan Orzeł deklaruje przecież jasno: „idea na pierwszy rzut oka wydaje się atrakcyjna i sam bym się pod nią podpisał.” Problem jednak w tym, czy rzeczywiście tę samą „ideę” mamy na myśli. Nie mogę się wyzbyć wrażenia, że sytuacja w tym punkcie nie jest całkiem klarowna. Wyrażając uznanie, ową „ideę” popierając, Pan Orzeł przechodzi bowiem jednocześnie gładko i bez większego namysłu ponad konsekwencjami z owej „idei” wypływającymi.
„Idea”, jaką starałem się wyrazić w „Rubikonie…” wydała mi się jasna. Jest tylko jedna rzeczywistość. Nie można, żyjąc w tej jedynej, pozostawać jednocześnie drugą nogą w jej bolszewickiej karykaturze. To wartość graniczna normalności, warunek jakichkolwiek działań podejmowanych w przyszłości. Bez wypełnienia tego warunku w ogóle nie ma o czym mówić. Byłem najwyraźniej niezbyt czytelny. Jakże inaczej mógłby Pan Orzeł wyrażać aprobatę z jednej, krytykować z drugiej strony, uznając jednocześnie za niezbędną jakąś tam formę aktywności po stronie bolszewickiej? Jest dla mnie oczywiste, że tę moją „myśl przewodnią” poczytał za retoryczny jedynie zawijas, nie zaś za istotę rzeczy.
Przyznam że, uświadomiwszy sobie powyższe, poczułem rodzaj zawodu. Popiera, nie rozumiejąc? Oczywiście, że tak można i nawet dzieje się w ten sposób bardzo często. Nie spodziewałem się jednak, że będzie to miało miejsce w przypadku adwersarza, który przy wielu innych okazjach ujawniał i ujawnia doskonały zmysł analityczny. Wniosek może być tylko jeden i niezbyt dla mnie pochlebny. Dlatego polemikę w tym punkcie uważam, jednostronnie, za rozstrzygniętą. Wynikła z nieporozumienia, a wina leży wyłącznie po mojej stronie.
Aktywność czy kolaboracja
Stawiam sprawę „kanciasto” z kilku przynajmniej powodów. Przede wszystkim dlatego, że nie chodzi o drobiazgi. Podczas naszej dyskusji: o tożsamości, wolności, niepodległości i o czym tam jeszcze, znajdujemy się jednocześnie w sytuacji całkowicie wyjątkowej, w zupełnie szczególnym punkcie ludzkiej historii. Warto to sobie chyba uświadomić. Nigdy dotąd nie chodziło o tak wiele. Przedmiotem tych zmagań nie jest terytorium, życie lub wolność tej lub tamtej społeczności. Wojna, ta wojna, którą notorycznie przegrywamy ma zupełnie inny wymiar. Jej przedmiotem są dobra duchowe, sens człowieczeństwa; na tej wojnie ścierają się „dwa światy kultury, dwa wyobrażenia o życiu, dwie idee człowieka” – jak pisał o istocie walki z bolszewizmem Tymon Terlecki.
Z całą pewnością nie jesteśmy w tej wojnie „faworytem”, dlatego z tym większym uporem należy dbać o konsekwencję i skrupulatne przestrzeganie elementarnych reguł. Owych reguł nie ma wiele, nie jesteśmy wszakże bolszewikami. Przynajmniej jednak dwie wydają mi się być poza dyskusją: zachowanie naszej antybolszewickiej świadomości oraz druga: żadnych kompromisów z bolszewikami (co zresztą w oczywisty sposób można sprowadzić do jednego). Tak, można by chyba rzec, wygląda nasz Rubikon pola walki, nasz aksjomat, nazwijmy go ideowym. Dlatego właśnie, rozmawiając o Rubikonie nie rozmawiamy o taktyce, ale o zupełnie elementarnych zasadach.
Nie chodzi o drobiazgi i chodzić nie może. Tajemnicze siły medialne, o których w swoim artykule wspomina Pan Orzeł, które miały jakoby „przeciwstawiać się hurtowym kłamstwom…”, a które „zostały wymiecione na pozycje dużo mniej nadające się do nagłaśniania swoich poglądów”, otóż siły te nie mogą stać się przedmiotem naszej dyskusji. Należą do innej zupełnie sfery, innego świata, ich podglądanie z naszej pozycji, z drugiej strony Rubikonu jest po prostu bezcelowe.
Chętnie za to porozmawiam o Piłsudskim, którego działania chciałby Pan Orzeł widzieć w charakterze argumentów przemawiających za jego tezami. Nie przez uszczypliwość, ale w prostym odruchu takie zestawienie aktywności Marszałka i argumentów Pana Orła na rzecz działalności „jawnej”, wydało mi się w pierwszej chwili zabawne. Bo czyż, gdyby nie całkowicie inna, prebolszewicka epoka, w jakiej większość swojego życia przepracował Piłsudski, gdyby nie ilość potwornych błędów, jakie był popełnił w zetknięciu z bolszewizmem, czyż wówczas nie byłby idealną wręcz „ikoną” Podziemia? Czy nie Piłsudski był głównym bohaterem świata podziemnego ostatnich dekad caratu; czy nie on drukował „Robotnika” na maszynie drukarskiej, „w której ‚R’ jest zamazane, a ‚L’ w ogóle wypada”; czy nie on organizował akcję na Placu Grzybowskim (bez, zdaje się, uprzedniej zgody warszawskiego cyrkułu); czy nie Piłsudski podróżował po broń do Japonii, tworzył Organizację Bojową, napadał na pociąg w Bezdanach? A działo się to przecież w całkiem innej historycznej erze, gdy bolszewizm mógł uchodzić co prawda za groźne, ale jednak tylko widmo przyszłych zdarzeń. Gdy nawet tak wielki samodzierżca jak car Rosji zmuszony był się liczyć z poglądami poddanych, przekazując w ich ręce ostatecznie władzę. Fakt, że Piłsudski poszedł w końcu na współpracę z Austriakami nie jest argumentem celnym, z dwóch powodów: po pierwsze ze względu na niewspółmierność polityczną dwóch epok, oddzielonych cezurą nieszczęsnego października 1917 roku; po drugie dlatego, że w sytuacji wojny pomiędzy zaborcami, wybór jednego z nich w charakterze taktycznego sprzymierzeńca był politycznie jak najbardziej uzasadniony. W zestawieniu z rzeczywistością nam współczesną nie ma tu żadnej analogii.
Deprecjacja podziemia
Pominę całkowicie nietrafną, moim zdaniem, metaforę getta. Nie o metafory przecież idzie, ale o właściwy sens wypowiedzi. Cóż zatem mówi Pan Orzeł? Otóż wbrew podtytułowi nieco powyżej, wyraża się o Podziemiu z uznaniem, jako o idei ważnej, w każdym razie takiej, której z racjonalnego punktu widzenia nic zarzucić nie można. To oczywiście bardzo miłe.
Na tym kończą się jednak superlatywy, a zaczynają zarzuty: braku pragmatyzmu, skuteczności oraz bodaj najważniejszy – braku wyraźnej wizji. To oczywiste słabości, z którymi nie mam zamiaru polemizować. Podobnie pewnie jak papież Pius XII, który ani myślał polemizować z żartem Stalina, pytającym na konferencji w Poczdamie o liczbę papieskich dywizji. Jak wiemy, Pius XII zareagował w zgoła inny sposób i bynajmniej nie na żart głównego komunisty tamtej doby, ale po prostu na komunizm oraz wszystkich, którzy ośmielali się z tymże komunizmem współpracować, nakładając na tych ostatnich karę ekskomuniki. Nie znaczy to oczywiście, że chciałbym zestawiać swój marny głos z siłą papieskiego autorytetu. Chodzi raczej o zilustrowanie prostej myśli, tej mianowicie, że nie zawsze wobec potęgi materialnej trzeba odpowiadać tym samym. Nie zawsze siła 100 dywizji znaczy więcej od siły idei. Bywa, że jest całkiem odwrotnie. „Idee rządzą światem” – pisał Marian Zdziechowski, że przypomnę to niezwykle trafne spostrzeżenie wileńskiego profesora.
Przejdźmy do konkretów, na które liczy, zdaje się, nasz adwersarz. Nasze podziemie nie ma planu, nie ma taktyki, broni, zastępów gotowych na wszystko żołnierzy. Czy to przesądza sprawę dziś, czy przesądza w przyszłości? Czy nie znane są dzieje katakumb albo gett, w których powstawały wielkie idee, decydujące w przyszłości o losach świata czy poszczególnych narodów? Wyśmienicie obznajomiony z historią Pan Orzeł na pewno sam może sobie na te pytania odpowiedzieć.
Prześlij znajomemu
Idea… Podziemna, idea antykomunizmu… Niepodatna na żadną manipulację, bo impregnowana na zgubny wpływ „powierzchni”, nieugięta, bo pewna swych racji, nieuchwytna, bo wymykająca się w labiryncie katakumb powierzchniowym siepaczom, wytyczająca kierunek i cierpliwie drążąca skałę… A jednocześnie wzbierająca w siłę, skupiająca wciąż coraz to nowych wyznawców, przekazujących sobie szeptem zakazane treści, rozprzestrzeniających wolną myśl… Idea, która z czasem sięgnie powierzchni i przerazi wszechwładnych, wydawałoby się tyranów.
Czy to jedyna droga? Czy taktyczny manewr zejścia do podziemi można potraktować jako inwestycję..? Inwestycję w PRAWDĘ, jako wartość nadrzędną, którą trzeba bezwzględnie uchronić przed barbarzyńcami…
Ta droga z pewnością wymaga rozważenia, nawet gdyby nasze rozważania miały być przerywane krzykiem ofiar rozrywanych na sztuki przez lwy na arenie. A tego uniknąć będzie raczej trudno.
No cóż… Najpierw chrześcijanie dla lwów, ale za to później, Lwów dla…
Być może, być może… To z pewnością jet pole do dyskusji.
Jako przypis do powyższego artykułu pozwolę sobie zamieścić pełen tekst owego Dekretu z 1949 roku.
Święte Oficjum
DEKRET PRZECIWKO KOMUNIZMOWI
z 1 czerwca 1949 w odpowiedzi na zapytania licznych biskupów, wydany na wniosek Piusa XII
Q. Czy godzi się zostać członkiem partii komunistycznej lub wspierać taką partię ?
R. Odpowiedż przecząca. Komunizm cechuje materializm i antychrystianizm; sami przywódcy komunistów, nawet jeśli twierdzą iż nie są przeciwko religii, jasno świadczą słowami i czynami o swoim byciu przeciwko Bogu, prawdziwej religii i Kościołowi Chrystusowemu.
Q. Czy godzi się wydawać, propagować lub czytać książki, czasopisma lub ulotki, które szerzą doktryny komunistyczne lub w nich publikować swoje teksty ?
R. Odpowiedż przecząca. Jest to zabronione mocą samego prawa
Q. Czy Wierni Chrześcijanie, którzy dokonują aktów opisanych w pytaniach 1 lub 2 mogą być dopuszczani do sakramentów ?
R. Odpowiedż przecząca. Ponieważ zasady udzielania sakramentów nie dopuszczają do nich tych, którzy nie są w odpowiednim stanie (dyspozycji)
Q. Czy Wierni Chrześcijanie, wyznający materialistyczną i antychrześcijańską doktrynę komunistyczną, a przede wszystkim ci, którzy bronią jej lub ją propagują, za te czyny mocą samego prawa zaciągają na siebie ekskomunikę zarezerwowaną Stolicy Apostolskiej?
R. Odpowiedź potwierdzająca.