Najnowsze komentarze

III Ankieta Wydawnictwa Podziemnego

Dziecko w szkole uczy się fałszowanej historii od Piasta do równie sfałszowanego Września i dowie się, że obrońcą Warszawy był nie jakiś tam Starzyński, ale komunista Buczek, który wyłamał kraty „polskiego faszystowskiego” więzienia, by na czele ludu stolicy stanąć do walki z najeźdźcą. – Tak w roku 1952 Barbara Toporska opisywała ówczesny etap bolszewizacji Polski.

Przyjmijmy, na potrzeby niniejszej ankiety, że był to opis pierwszego etapu bolszewizacji, klasycznego w swoim prostolinijnym zakłamaniu. Kolejny etap nastąpił szybko, zaledwie kilka lat później, gdy – posługując się przykładem przytoczonym przez Barbarę Toporską – w kontekście obrony Warszawy wymieniano już nie tylko komunistę Buczka, ale także prezydenta Starzyńskiego (i to z największymi, bolszewickimi honorami). Przyszedł w końcu także moment, gdy komunista Buczek albo znikł z kart historii, albo też przestał być przedstawiany w najlepszym świetle – jeszcze jeden, mocno odmieniony okres.

Mamy tu zatem dynamiczne zjawisko bolszewizmu i szereg nasuwających się pytań. Ograniczmy się do najistotniejszych, opartych na tezie, że powyższe trzy etapy bolszewizacji rzeczywiście miały i mają miejsce:

1. Wedle „realistycznej” interpretacji historii najnowszej utarło się sądzić, że owe trzy etapy bolszewickiej strategii są w rzeczywistości nacechowane nieustającym oddawaniem politycznego pola przez bolszewików. Zgodnie z taką wykładnią, historię bolszewizmu można podzielić na zasadnicze okresy: klasyczny, ewoluujący, upadły. Na czym polega błąd takiego rozumowania?

2. Jak rozumieć kolejno następujące po sobie okresy? Jako etapy bolszewizacji? Jako zmiany wynikające z przyjętej strategii, czy ze zmiennej sytuacji ideowej i politycznej, czy może trzeba wziąć pod uwagę inne jeszcze, niewymienione tu czynniki?

3. Trzy etapy i co dalej? Czy trzecia faza spełnia wszystkie ideowe cele bolszewizmu, czy wręcz przeciwnie – jest od realizacji tych celów odległa? Czy należy spodziewać się powrotu do któregoś z wcześniejszych etapów, a może spektakularnego etapu czwartego lub kolejnych?

Zapraszamy do udziału w naszej Ankiecie.

II Ankieta Wydawnictwa Podziemnego

Dorobek pisarzy i publicystów mierzy się nie tyle ilością zapisanych arkuszy papieru, wielkością osiąganych nakładów, popularnością wśród współczesnych czy potomnych, poklaskiem i zaszczytami, doznawanymi za życia, ale wpływem jaki wywierali lub wywierają na życie i myślenie swoich czytelników. Wydaje się, że twórczość Józefa Mackiewicza, jak żadna inna, nadaje się do uzasadnienia powyższego stwierdzenia. Stąd pomysł, aby kolejną ankietę Wydawnictwa poświęcić zagadnieniu wpływu i znaczenia twórczości tego pisarza.

Chcielibyśmy zadać Państwu następujące pytania:

1. W jakich okolicznościach zetknął się Pan/Pani po raz pierwszy z Józefem Mackiewiczem?
Jakie były Pana/Pani refleksje związane z lekturą książek Mackiewicza?

2. Czy w ocenie Pana/Pani twórczość publicystyczna i literacka Józefa Mackiewicza miały realny wpływ na myślenie i poczynania jemu współczesnych? Jeśli tak, w jakim kontekście, w jakim okresie?

3. Czy formułowane przez Mackiewicza poglądy okazują się przydatne w zestawieniu z rzeczywistością polityczną nam współczesną, czy też wypada uznać go za pisarza historycznego, w którego przesłaniu trudno doszukać się aktualnego wydźwięku?

Serdecznie zapraszamy Państwa do udziału.

Ankieta Wydawnictwa Podziemnego

1. W tak zwanej obiegowej opinii egzystuje pogląd, że w 1989 roku w Polsce zainicjowany został historyczny przewrót polityczny, którego skutki miały zadecydować o nowym kształcie sytuacji globalnej. Jest wiele dowodów na to, że nie tylko w prlu, ale także innych krajach bloku komunistycznego, ta rzekomo antykomunistyczna rewolta była dziełem sowieckich służb specjalnych i służyła długofalowym celom pierestrojki. W przypadku prlu następstwa tajnego porozumienia zawartego pomiędzy komunistyczną władzą, koncesjonowaną opozycją oraz hierarchią kościelną, trwają nieprzerwanie do dziś. Jaka jest Pana ocena skutków rewolucji w Europie Wschodniej? Czy uprawniony jest pogląd, że w wyniku ówczesnych wydarzeń oraz ich następstw, wschodnia część Europy wywalczyła wolność?

2. Nie sposób w tym kontekście pominąć incydentu, który miał miejsce w sierpniu 1991 roku w Moskwie. Czy, biorąc pod uwagę ówczesne wydarzenia, kolejne rządy Jelcyna i Putina można nazwać polityczną kontynuacją sowieckiego bolszewizmu, czy należy raczej mówić o procesie demokratyzacji? W jaki sposób zmiany w Sowietach wpływają na ocenę współczesnej polityki międzynarodowej?

3. Czy wobec rewolucyjnych nastrojów panujących obecnie na kontynencie południowoamerykańskim należy mówić o zjawisku odradzania się ideologii marksistowskiej, czy jest to raczej rozwój i kontynuacja starych trendów, od dziesięcioleci obecnych na tym kontynencie? Czy mamy do czynienia z realizacją starej idei konwergencji, łączenia dwóch zantagonizowanych systemów, kapitalizmu i socjalizmu, w jeden nowy model funkcjonowania państwa i społeczeństwa, czy może ze zjawiskiem o zupełnie odmiennym charakterze?

4. Jakie będą konsekwencje rozwoju gospodarczego i wojskowego komunistycznych Chin?

5. Już wkrótce będzie miała miejsce 90 rocznica rewolucji bolszewickiej w Rosji. Niezależnie od oceny wpływu tamtych wydarzeń na losy świata w XX wieku, funkcjonują przynajmniej dwa przeciwstawne poglądy na temat idei bolszewickiej, jej teraźniejszości i przyszłości. Pierwszy z nich, zdecydowanie bardziej rozpowszechniony, stwierdza, że komunizm to przeżytek, zepchnięty do lamusa historii. Drugi stara się udowodnić, że rola komunizmu jako ideologii i jako praktyki politycznej jeszcze się nie zakończyła. Który z tych poglądów jest bardziej uprawniony?

6. Najwybitniejszy polski antykomunista, Józef Mackiewicz, pisał w 1962 roku:

Wielka jest zdolność rezygnacji i przystosowania do warunków, właściwa naturze ludzkiej. Ale żaden realizm nie powinien pozbawiać ludzi poczucia wyobraźni, gdyż przestanie być realizmem. Porównanie zaś obyczajów świata z roku 1912 z obyczajami dziś, daje nam dopiero niejaką możność, choć oczywiście nie w zarysach konkretnych, wyobrazić sobie do jakiego układu rzeczy ludzie będą mogli być jeszcze zmuszeni 'rozsądnie' się przystosować, w roku 2012!

Jaki jest Pana punkt widzenia na tak postawioną kwestię? Jaki kształt przybierze świat w roku 2012?




Dariusz Rohnka


Spowite w aksamit

Sądziłem do tej pory, że największy cyrk świata, przy którym blednie z zazdrości antyczny Circus Maximus, odegrany został w grudniu 1989 roku w Bukareszcie i na rumuńskiej prowincji. Nie tylko lider i konferansjer „antykomunistycznej” opozycji, Ion Iliescu, okazał się być kumplem z ławy szkolnej samego Michaiła G.; nie tylko rzekomo „niezależny” żongler i nowy premier „rewolucyjnej” Rumunii, Petre Romanu, został, w niejakiej konfuzji, rozpoznany jako przedstawiciel „złotej komunistycznej młodzieży” oraz bywalec komunistycznych salonów, osobnik skrupulatnie zapewne przygotowywany do roli pierestrojkowego rewolucjonisty; nie tylko w bardzo niedemokratyczny sposób zamordowano małżeństwo Ceausescu, najprawdopodobniej w obawie, aby przed zejściem nie chlapnęli czegoś niedyskretnego. Organizatorzy rumuńskiego cyrku byli do tego stopnia zdeterminowani, że gdy w połowie grudnia pamiętnego roku ludność tego kraju nie wykazała się rewolucyjnym zapałem w stopniu satysfakcjonującym, postanowiono podsycić atmosferę, wywlekając z kostnic ciała ludzi zmarłych śmiercią jak najbardziej naturalną i prezentując je w mediach jako ofiary komunistycznej masakry.

Najwyraźniej jednak nie wszystko poszło zgodnie z komunistycznym planem (pewnikiem towarzysze coś tam znowu spartolili) do tego stopnia, że najbardziej zaufani przedstawiciele cyrkowej trupy socjalistycznego bloku – prestidigitatorzy – a więc pracownicy pionu medialnego, zażądali urzędowego potwierdzenia, że mianowicie rumuński cyrk to autentyczne, epokowe wydarzenie. W wydaniu peerelowskim zapewnienie takie sprokurowano przy pomocy zaprawionego w boju towarzysza Mazowieckiego (na usługach socjalistycznej władzy od lat pięćdziesiątych), z którym w tym właśnie celu nagrano telewizyjną audycję. Jak zwykle wylękniony (czy nie warto aby sprawdzić, czego bał się tak bardzo Mazowiecki w drugiej połowie 1989 roku?), zapewnił solennie, że rumuńska kontrrewolucja jest jak najlepszej próby.

Przez lata sądziłem, że tylko moskiewscy puczyści z sierpnia 1991 roku z Borysem J., przemawiającym do rewolucyjnego tłumu z wysokości sowieckiego tanku (niczym Włodzimierz L. w kwietniu 1917), dorównują swoim rumuńskim towarzyszom pod względem cyrkowej sprawności. Po przeczytaniu Do diabła z rzeczywistością… Roberta Buchara nie jestem już tego taki pewien.

Czechosłowaccy towarzysze mieli, jak wiadomo, szczególne problemy z właściwą organizacją areny, a ściślej – lwy kontrrewolucji okazały się niepospolicie niemrawe. The Economist z listopada 1989 roku donosił z lekką nutą zaskoczenia o wstydliwym braku wszelkiej spontaniczności ze strony nieco ospałych manifestantów. Sytuację musiał ratować sędziwy biskup Pragi, wzywając do kontynuowania protestów, dzięki czemu kolejna z serii manifestacja, 17 listopada, wypadła już znacznie lepiej, dając policji pretekst do bardziej brutalnego potraktowania tłumu. Jednocześnie (zapewne w obawie, aby rewolucja nie umarła śmiercią naturalną ze strachu) rząd komunistyczny zapewnił, że od tej chwili demonstranci traktowani będą zdecydowanie łagodniej. Moment kulminacyjny nastąpił 27 listopada, gdy znacznie już śmielszy tłum podszedł do okien centralnego komitetu, skandując: koniec rządów jednopartyjnych (wyrażając w ten sposób postulat sformułowany kilka dni wcześniej przez komunistycznego premiera, Adameca). W odpowiedzi ujrzeli uśmiechnięte twarze i machające w geście radosnego pozdrowienia dłonie etatowych pracowników partii.

Taki przebieg wydarzeń wydawał się raczej typowy dla wschodnioeuropejskich przemian ustrojowych. Wiadomo było przede wszystkim, że coś jest na rzeczy, że miejsce miała tak czy inaczej skrojona komunistyczna prowokacja, z udziałem służb, partii, no i oczywiście – tzw. opozycji. Do dziś nie są znane szczegóły zakulisowych knowań – dużo zdołano ukryć pod kusym, za to aksamitnym, płaszczykiem rewolucji – a jednak czescy rozmówcy Roberta Buchara odkrywają zdumiewająco wiele tajemnic.

Petr Cibulka, sygnatariusz Karty 77, aresztowany w czasie trwania aksamitnej rewolucji i zwolniony na żądanie demonstrantów (Cibulka przesiedział w komunistycznych więzieniach łącznie 5 lat) nie pozostawia złudzeń co do istoty aksamitnego buntu:

Wierzyłem, że zmiany są prawdziwe. Ale już po upływie kilku tygodni zdałem sobie sprawę, że mają one charakter czysto kosmetyczny, że zmieniona jest tylko dekoracja. Zdałem sobie sprawę, że władza pozostanie w rękach komunistów i że nie muszą się oni martwić o utratę czegokolwiek… Kiedy wniknąłem w te kwestie głębiej, uświadomiłem sobie, że wszystko to było rodzajem gry na użytek publiczności, nie tylko zresztą dla publiczności miejscowej, ale przede wszystkim dla Zachodu.

Cibulka szybko przekonał się, że dawni jego koledzy z opozycji, skupieni w Forum Obywatelskim, mają zgoła odmienne cele od jego własnych – zamiast prowadzić aktywną walkę z komunizmem, choćby poprzez wprowadzenie programów dekomunizacyjnych, zdecydowanie woleli zwalczać ludzi takich jak Cibulka, nazywając ich ekstremistami.

Dawna opozycja, związana z Kartą 77, z którą Cibulka kiedyś się utożsamiał (choć jest dzisiaj przekonany, że powstała przy cichej pomocy GRU i KGB), miała teraz inne cele, inny program, poza tym zdominowana została przez nowe twarze – ludzi, którzy, zdaniem Cibulki, wcześniej nie byli aktywni w opozycji, mimo to błyskawicznie zdobyli dominującą pozycję w ruchu. Wszyscy ci ludzie byli i pozostają agentami KGB, GRU i lokalnych służb, co więcej, od tamtego czasu bezustannie kontrolują sytuację w kraju.

Cibulka, który na początku lat dziewięćdziesiątych zasłynął ujawnieniem setek tysięcy nazwisk tajnych współpracowników, dziś jest przekonany, że materiały, które udało się pozyskać i opublikować, zostały wcześniej skrupulatnie przesortowane i nie obejmują agentów związanych z wywiadem, kontrwywiadem czy wywiadem wojskowym. Według Cibulki, archiwa zostały specjalnie przygotowane na długo przed 17 listopada, a akta najbardziej obiecujących agentów, którzy działają także dzisiaj, zostały dyskretnie usunięte, dzięki czemu jedynie moskiewscy mocodawcy znają ich prawdziwe życiorysy.

Słowa Cibulki w znacznym stopniu potwierdza Frantisek Doskocil, w przeszłości członek komitetu centralnego partii komunistycznej oraz jednocześnie agent CIA, wtrącony do więzienia, w bezpośrednim związku ze swoją drugą profesją, przez służbę bezpieczeństwa w 1990 roku (doczekał się uwolnienia, po siedmiomiesięcznym areszcie, na polecenie samego Vaclava Havla i za pisemnym zobowiązaniem do dziesięcioletniego milczenia). Doskocil opiera swoją relację w dużej mierze na informacjach uzyskanych od żony, która pracowała w archiwach służby bezpieczeństwa. Okazuje się, że na długo przed wybuchem rewolucji materiały w archiwum były sortowane, pakowane i gdzieś wysyłane. Niektóre z dokumentów były przewożone na lotnisko i wywożone z kraju, najprawdopodobniej do Związku Sowieckiego. Według Doskocila wszystko było zaplanowane i opracowane z wyprzedzeniem, a komuniści, jako planiści i organizatorzy przemian, nie mogli być nimi zaskoczeni.

Do tych głosów przyłącza się Władimir Hucin, aresztowany pod sfingowanym zarzutem uprawiania terroryzmu w 2001 roku na ponad rok (wszczęty przeciwko niemu proces ciągnął się aż do 2006 roku). Hucin odkrył wkrótce po 17 listopada, że prominentni działacze opozycyjni (między innymi późniejszy minister spraw wewnętrznych, Tomas Hradilek) robią co tylko możliwe, aby proces niszczenia zasobów archiwalnych tajnych służb przebiegał bez zakłóceń. Zaczął wówczas podejrzewać, że rewolucyjne wydarzenia z listopada 1989 roku nie były tym, czym się pierwotnie wydawały. Wiele wydarzeń toczyło się poza sceną, a dysydenci okazali się uczestnikami politycznej gry, której celem było zapewnienie immunitetu komunistycznym kryminalistom.

Czescy rozmówcy Buchara (a jest to grono blisko dziesięciu osób w taki czy inny sposób związanych z polityką) nie mają wątpliwości, że tzw. aksamitna rewolucja była w rzeczywistości komunistyczną prowokacją przygotowaną i przeprowadzoną przez czechosłowackich komunistów, nie bez silnego wsparcia ze strony towarzyszy sowieckich, ale także czechosłowackich opozycjonistów. W toku wywiadu padają oskarżenia pod adresem działaczy opozycyjnych, którzy w wyniku rewolucji zajęli prominentne stanowiska, pojawiają się przy tej okazji nazwiska najbardziej znane, takie jak Havel czy Klaus.

Przypadek tego ostatniego wydaje się szczególnie interesujący, choć materiały zebrane w jego sprawie mają zdecydowanie jednostronny charakter. W kontekście życiorysu i działalności Klausa, Buchar powołuje się bowiem na informacje Roberta Eringera, postaci niezwykle barwnej, w przeszłości pracownika kontrwywiadu FBI i autora powieści szpiegowskich, bywalca zarówno arystokratycznych jak i komunistycznych salonów, twórcy i szefa wywiadu Księstwa Monako oraz członka honorowego… Stowarzyszenia Weteranów Wywiadu KGB. Właśnie od Eringera, legitymującego się dokumentem tej ostatniej organizacji, dowiadujemy się rzeczy niezwykłych.

Klaus jako 21-letni student Uniwersytetu Ekonomicznego w Pradze, w 1962 roku, został – wedle relacji Eringera – zwerbowany przez oficerów czeskiego kontrwywiadu i zatrudniony, pod pseudonimem „Vodiczka” jako szpieg przeciwko demokratycznym reformatorom, z którymi studiował, a następnie pracował. W związku ze swoją działalnością Klaus otrzymał dwukrotnie zgodę na podróże zagraniczne w celach naukowych, do Włoch i do USA. W 1970 roku Klaus miał odegrać główną rolę w „operacji Rattrap”, zainscenizowanej przez czeski kontrwywiad przy udziale doradców z KGB. W ramach tej operacji został publiczne uznany za „element antysocjalistyczny” i usunięty z Instytutu Ekonomicznego. Celem operacji było przedstawienie Klausa jako „ofiary” reżimu, dzięki czemu mógł skuteczniej penetrować środowiska dysydenckie. Już wkrótce Klaus zdołał nawiązać osobiste stosunki z – jak go określa Eringer – przywódcą podziemia, Vaclavem Havlem. W 1987 roku został oficjalnie „zrehabilitowany”, dzięki czemu mógł rozpocząć pracę w Instytucie Prognoz Gospodarczych Akademii Nauk, w „gnieździe rewolucji”, jak – zdaniem Eringera – oceniały Instytut służby komunistycznego kontrwywiadu. W 1999 roku, w kilkanaście miesięcy po ustąpieniu ze stanowiska premiera (w związku z głośną aferą korupcyjną), Klaus, który wcześniej miał postarać się o usunięcie obciążających go materiałów z archiwum służby bezpieczeństwa, nawiązał kontakt z praskim rezydentem SVR (spadkobierczyni KGB). Czy Klaus został ponownie zwerbowany przez sowieckie służby, czy też nie, nie jest do końca jasne według relacji Eringera. Moskiewscy informatorzy wspomnieli jedynie o podjęciu stosownych działań przygotowawczych i o nadaniu Klausowi nowego kryptonimu – „Kolesnikow”. Eringer wskazuje jedynie na bliskie stosunki oraz pewnego rodzaju polityczną zażyłość, łączącą Klausa z Putinem. To – zdaniem Eringera – jednoznacznie dowodzi współpracy Klausa z jego dawnymi mocodawcami.

A zatem, tak wypadałoby przynajmniej sądzić z ostatniego fragmentu tej relacji, Eringer jest ostatecznie skazany na domysły. Jego moskiewscy kamraci, z którymi pewnie przebiesiadował wiele długich wieczorów przy wódce i kawiorze, okazali się dziwnie wstrzemięźliwi. Czyżby i im Eringer wydał się nie całkiem godzien zaufania? A może w tym punkcie po prostu urywa się ich wiedza? Eringer z właściwą sobie pogodą ducha jest zapewne święcie przekonany, że podczas żmudnej i wyczerpującej pracy operacyjnej, w stanie najgłębszego alkoholowego upojenia, zdołał wydobyć od swoich bolszewickich kompanów skrzętnie skrywane informacje. Nam myśleć podobnie się nie godzi, jakkolwiek mocną głową dysponuje ten agent.

Nasuwa się więc jedno zasadnicze pytanie: jaki był cel bolszewickiego przecieku, z Eringerem jako medium w roli głównej? Czy chodziło o polityczną kompromitację czeskiego prezydenta oraz przyjaciela Putina w jednej osobie? Czy też może był to rodzaj ostrzeżenia pod adresem Klausa i wszystkich tych, którym teraz lub w przyszłości przyszłoby do głowy odstępstwo od elementarnych przepisów politycznej dyrektywy? Obawiam się, że spekulacje na ten temat można snuć bez końca. Być może jest to po prostu rodzaj gorzkiej pigułki, zadysponowanej do przełknięcia dla zachodniej części zbolszewiczałej europejskiej unii (artykuł Eringera ukazał się na moment przed przejęciem przez Klausa unijnego przewodnictwa w styczniu 2009 roku), która nie powinna zapominać kto rządzi i rządzić będzie w bolszewickiej Europie? Być może zupełnie czym innym, czego nawet – z braku wiedzy – nie możemy się domyślać. Na pewno – pokazem bolszewickiej siły (choć motywy tego pokazu pozostają nie całkiem jasne), chyba że, co wydaje się zdecydowanie najmniej prawdopodobne, Robert Eringer po prostu całą tę historię zmyślił.

W toku czeskiej debaty nad przyczynami i przebiegiem aksamitnej rewolucji dochodzimy do kolejnej relacji, której wiarygodność wydaje się niemożliwa do podważenia – wypowiedzi Ludvika Zifcaka, nie tylko uczestnika listopadowych wydarzeń, ale także bezpośredniego wykonawcy komunistycznej prowokacji.

Zifcak, który co ciekawe po dziś dzień pozostał komunistycznym aktywistą (od 2001 jest przewodniczącym komunistycznej partii Czech), w 1989 roku był funkcjonariuszem czechosłowackiej służby bezpieczeństwa, pracującym pod kryptonimem Milan Ruzicka. Jako Ruzicka był nie tylko założycielem Niezależnego Porozumienia Studentów, ale także liderem studenckiej manifestacji z listopada 1989, która doprowadziła do „wybuchu” aksamitnej rewolucji. To właśnie Zifcak vel Ruzicka odegrał rolę „zmarłego studenta”, Martina Smida, rzekomo „zabitego” w wyniku brutalnego ataku policji. Czytanie jego wypowiedzi daje rzadką możliwość bezpośredniego poznania prowokacji nie od strony ofiary, ale prowokatora:

…Przygotowana była cała historia, przygotowana z wyprzedzeniem. Ta historia musiała być wiarygodna. Nie możesz po prostu wysłać wiadomości, że ktoś umarł. Potrzebujesz jakiejś podstawy. Sytuacja została spreparowana w taki sposób, że ja sam wraz z ludźmi pracującymi ze mną na Alei Narodowej byliśmy otoczeni przez licznych aktywistów Karty 77, którzy mieli być świadkami całej akcji. Cała historia musiała mieć podstawy „w rzeczywistości”. Musiała być wiarygodna.[…] Miała miejsce konfrontacja, fizyczny kontakt z oddziałami policji i ciało człowieka, leżące na ziemi. Inne rzeczy, które działy się dookoła, uwiarygadniały całą bajeczkę. Ciało zostało przewiezione do szpitala. […] Dzisiaj jestem prawdopodobnie jedynym żyjącym na Ziemi człowiekiem, który ma swój własny grób, do którego każdego listopada przychodzą ludzi, aby uczcić moją „śmierć”.

Zifcak, który pomimo swojego udziału w prowokacji, wyraża przekonanie że władza wymknęła się z komunistycznych rąk, nie pozostawia złudzeń, jeśli idzie o przebieg listopadowych wydarzeń: w tym czasie – mówi Zifcak – nie było warunków do przeprowadzenia rewolucji… […] zaledwie 12% społeczeństwa chciało radykalnych zmian… chcieli jedynie jakichś zmian kosmetycznych.

Podobnie jak w przypadku przecieku Eringera, także przypadek Zifcaka nasuwa szereg wątpliwości. Przede wszystkim skąd u doświadczonego oficera służby bezpieczeństwa (który dodatkowo musiał cieszyć się szczególnym zaufaniem przełożonych) taki przejaw beztroski i braku odpowiedzialności, aby AD 1990 opowiadać równie niestworzone historie (Zifcak ujawnił kulisy prowokacji w zaledwie kilka miesięcy od rzekomo dramatycznych wydarzeń, pełniąc wciąż obowiązki oficera czechosłowackiej służby bezpieczeństwa)? Czy to możliwe, że działał na własną rękę? Czy skończyłoby się wówczas tylko na czasowej izolacji (na podstawie sfabrykowanych zarzutów, kilka miesięcy przesiedział w areszcie)? Jeśli nie, jeśli zachowanie Zifcaka wiosną 1990 nie miało charakteru osobistego wybryku, wypada zadać kolejne pytanie – w jakim celu sprokurowano ten przeciek (który nawiasem, nie trafił bodaj wówczas do powszechnej świadomości)? Czyżby sytuacja w Czechosłowacji wiosną roku 1990 była aż tak poważna, a całość prowokacji wisiała na przysłowiowym włosku? Wypowiedzi pozostałych uczestników Bucharowskiego wywiadu nie dają podstaw do takiego przypuszczenia. Wydaje się raczej, że cały proces przebudowy przebiegał nadzwyczaj gładko.

Przykład Zifcaka i jego prowokatorskiej działalności przede wszystkim zdumiewa. Zdumiewa minimalizm środków, jaki postanowiono zastosować w przypadku czechosłowackiej ulicy. Zifcak organizował studencką opozycję, Zifcak organizował manifestacje, wreszcie osobiście padał na praskim bruku w charakterze trupa. Taki obraz „wydarzeń” uzasadnia przynajmniej dwa wnioski: pierwszy na temat nonszalancji komunistycznej władzy, która jak się zdaje ani dbała o nastroje czy też poczynania sprowokowanego tłumu; oraz drugi mówiący o tym, że faktyczne epicentrum rzekomych przemian znajdowało się nie na ulicy, a w zaciszu gabinetów, a ich bohaterami nie byli anonimowi przywódcy rewolty, ale dobrze przygotowywani do swojej roli, wypróbowani polityczni partnerzy.

Przebieg czechosłowackiej aksamitnej rewolucji, która z jakichś powodów uchodziła przez lata za rzadki przykład udanej antykomunistycznej rewolty, stanowi kolejny dowód na to, że w wydarzeniach z lat 1989-1991 nie było nic spontanicznego i, co więcej, że ta niezwykła, przerażająca swoim ogromem operacja sterowanego upadku komunizmu nigdy nie wymknęła się spod kontroli planistów.

———————————————–

http://www.amazon.co.uk/Reality-Damned-Undoing-America-Communism/dp/1609111664/ref=sr_1_1?s=books&ie=UTF8&qid=1280875032&sr=1-1

http://www.amazon.com/Reality-Damned-Undoing-America-communism/dp/1609111664/ref=sr_1_1?ie=UTF8&s=books&qid=1267671484&sr=1-1



Prześlij znajomemu

83 Komentarz(e/y) do “Spowite w aksamit”

  1. 1 Jason

    Great piece. Thank you for translating.

  2. 2 Jaszczur

    Panie Dariuszu,

    Dekomunizacja jest warunkiem sine qua non zbudowania nowej, suwerennej państwowości krajów znajdujących się pomiędzy Odrą a Morzem Ochockim, Bałtykiem a Adriatykiem (i nie tylko zresztą). Powstaje w tym kontekście pytanie: czy ten proces jest możliwy do przeprowadzenia za pomocą instrumentarium, jakie oferuje koncepcja demoliberalnego Rechtsstaat? Zadając je, odkrywamy kolejny mit pieriestrojkowej dezinformacji: „komunizm został obalony przez demokrację i wolny rynek”.

  3. 3 Dariusz Rohnka

    Drogi Panie,

    Bardzo się cieszę, że się Pan wreszcie odezwał, poruszając do tego tak interesujące sprawy. Myślę, że należałoby zacząć od ściślejszego ustalenia tematu dyskusji.

    Weźmy, na pierwszy ogień, kwestię dekomunizacji, którą raczył Pan umieścić w b. atrakcyjnym geograficznie kontekście. Nie jestem całkiem pewien, ale wydaje mi się, że popełniamy (proszę zwrócić uwagę na formę osobową tego czasownika) pewnego rodzaju przeoczenie, upatrując w dekomunizacji leku na cokolwiek. Zakładamy bowiem w tym punkcie, że istnieją potencjalne warunki, żeby taką dekomunizację przeprowadzić. Ten błędny pogląd wynika z mimowolnego mniemania (wchodzimy tu już pewnie w dziedzinę psychoanalizy), że coś się tam jednak, w okolicach nieszczęsnego roku 89, zmieniło na lepsze. Otóż, nie zmieniło się (co najwyżej wódka potaniała, choć i z owym polepszeniem poziomu życia zanadto bym nie szarżował). To mi się przynajmniej wydaje dość klarowne.

    Zupełnie inna kwestia jest w przypadku Pańskiego demoliberalnego Rechtsstaatu. Pojęcia nie mam co z tym począć. Czy ma Pan myśli jakieś bardzo konkretne rozwiązanie ustrojowe, któreś z funkcjonujących obecnie na świecie? Czy mówi Pan jedynie o pewnym modelu idealnego państwa prawa, państwa liberalnego i z elementami demokracji? W tej dziedzinie istnieje ogromne zamieszanie pojęciowe, więc będzie pewnie lepiej, jeśli ustalimy na wstępie o czym mowa.

  4. 4 Amalryk

    Jeżeli mogę się wtrącić… Poruszyliście Panowie bardzo ciekawą kwestię – myślę o tej „legendarnej” (tak to się teraz mówi?) dekomunizacji. Szczerze mówiąc ten „wynalazek”, skopiowany żywcem ze swego denazyfikacyjnego pierwowzoru, uważam za zwykły humbug (denazyfikację w dużym stopniu również,zresztą). Jak łatwo zauważyć tego pomysłu nigdzie konsekwentnie w życie nie wcielono. Jeszcze, jeżeli chodzi o denazyfikację w Niemczech, gdzie czas dostępny na indoktrynację i dobór kadr narodowosocjalistycznego państwa nie objął swym zasięgiem nawet jednego pokolenia, przynajmniej punkt wyjściowy jednak był inny – lecz po tej stronie „Żelaznej Kurtyny” ?

    Czy można prowadzić dekomunizację, gdy nie ma się samemu pojęcia czym jest komunizm? Wszak na tak postawione pytanie, nawet w miarę rozgarnięty rozmówca, zacznie nam przecież wygadywać ,w najlepszym wypadku, jakieś ideologiczne brednie o uspołecznieniu środków produkcji, o walce klasowej i temu tam podobne majaki, nie zbliżając się nawet na cal do sedna problemu (o kadrze dydaktycznej wydziałów humanistycznych uniwersytetów się nie wypowiadam, bo nie posiadam wiedzy, ale „toto” co dociera do publiczności za pośrednictwem mediów, to nie nadaje się nawet do komentowania).

    Czy w rzeczywistości nie jest przypadkiem tak, że mamy do czynienia ze śmiertelną infekcją, która opanowała naszą i tak już ciężko chorą na uwiąd starczy cywilizację? Dodajmy ,pierwszą i nie wiadomo w cale ,czy nie ostatnią cywilizację prawdziwie globalną?

  5. 5 Jaszczur

    Panie Dariuszu,

    Zadałem pytanie retoryczne.

    Sytuacja jest – w porównaniu z pierwszym peerelem (czy szerzej – pierwszymi sowietami) – gorsza, gdyż prawdziwy charakter bolszewickich tworów państwowych był dość jasno artykułowany; wiadomo było z grubsza o tym na przykład, że PRL była okupowana wewnętrznie przez kompartię i uzależniona na poziomie międzynarodowym od Sowietów.

    Obecnie – pod fasadą suwerenności, formalnej (i faktycznej!) demokracji, formalnego (i także faktycznego) liberalizmu na modłę zachodnioeuropejską – mamy do czynienia z wewnętrzną okupacją „ukrytych” struktur komunistycznych i ich kooptantów, z kolei na poziomie międzynarodowym – status Polski jako kondominium, w którym głównym rozgrywającym jest Rosja Sowiecka. Dezinformacja działa jednak na tyle skutecznie, że ten, który zdarł jej zasłonę, wyrzucany jest – jak Pan to bardzo ładnie ujął – poza „Rubikon poczytalności”.

    Tenże demoliberalizm jednak – wracam do mojego retorycznego pytania – będąc wcale niepoślednim instrumentem władzy „pieriestrojonych” struktur komunistycznych, umożliwił jednak dojście do stanowisk antykomunistów, którzy próbowali wprowadzić procedury oczyszczenia instytucji politycznych z komunistów bądź likwidacji tych, których oczyścić się nie da i tworzenia nowych. Gdy jednak przyszło „co do czego”, gdy struktury komunistyczne przeszły do kontrataku, ci wycofali się, uzasadniając swe decyzje właśnie troską o demokrację, rezygnując z rozwiązań siłowych (gdzie jak gdzie, ale w Podziemiu nie muszę chyba tego przypominać, adm. Merino i gen. gen. Pinochet i Leigh przeprowadzili zamach stanu właśnie po rezolucji parlamentu Chile o upadku demokracji w tym kraju).

    Inna sprawa – jak potoczyłby się bieg wydarzeń np. w Polsce, gdyby Macierewicz faktycznie wydał rozkaz wojsku marszu na Belweder i internowania Bolka. Ale tu już wchodzimy w historię kontrfaktyczną…

  6. 6 Jaszczur

    Panie Amalryku,

    Wymiernym efektem denazyfikacji jest jednak wyeliminowanie Tysiącletniej z europejskiej i światowej gry geopolitycznej; narodowy socjalizm znajduje wyznawców chyba jedynie wśród łysych po syntholu, w inwariancie nieraz bardzo odbiegającym od nauk pewnego niedoszłego artysty. To, że ostatnimi laty, w formie nieraz zakamuflowanej, odradza się w Niemczech, to już inna sprawa…

    Ponadto – dzięki pokonaniu III Rzeszy, USA faktycznie okupują znaczne połacie świata do dzisiaj, stanowiąc – bardzo niedoskonałą skądinąd – zaporę przeciw Sowietom/Rosji Sowieckiej w wymiarze geostrategicznym. Ważnym elementem jest tu pozycja Eretz Israel (a także państwa tytułującego się Strażnikiem Świętych Meczetów), które powstrzymują w niemałym stopniu ekspansję sowiecką na Bliskim Wschodzie i Afryce.

    Pies jest pogrzebany tu: Czy można prowadzić dekomunizację, gdy nie ma się samemu pojęcia czym jest komunizm? Wszak na tak postawione pytanie, nawet w miarę rozgarnięty rozmówca, zacznie nam przecież wygadywać ,w najlepszym wypadku, jakieś ideologiczne brednie o uspołecznieniu środków produkcji, o walce klasowej i temu tam podobne majaki, nie zbliżając się nawet na cal do sedna problemu. A z kretynami (za przeproszeniem) i cynikami z kilkoma literami, czy zgoła ciągiem liter przed nazwiskiem miałem „przyjemność” przez dobre pięć lat. BTW – jestem w stanie zrozumieć weteranów WUML-i czy wykładowców znanych z pierwszych stron „Wybiórczej”, ale wprost rozwalił mnie doktor z Tajwanu, sympatyzujący z Kuomintangiem, który stwierdził, że „w Chinach (kontynentalnych) nie ma już komunizmu, więc możemy się z nimi zjednoczyć”.

    Co do kondycji naszej ginącej (a może już zabitej, poruszanej jedynie gazami gnilnymi) cywilizacji, mam podobne refleksje. Obawiam się tylko, że kolejną cywilizacją światową może być antycywilizacja komunizmu, z Rosją Sowiecką i ChRL jako członkami jakiegoś „Dyrektoriatu Światowego”. Po wegetarianach przychodzą kanibale…

  7. 7 michał

    Pan Amalryk, wydaje mi się, ma rację, mówiąc o „legendarnej dekomunizacji”; jest to legenda w tym sensie, że nigdy się nie to nie wydarzyło, w przeciwieństwie do denazyfikacji Niemiec po wojnie, która przeprowadzona została wszędzie na byłych obszarach Rzeszy, poza enerdowem i częściowo poza sowietami, dokąd czmychnął był na przykład Heinrich Mueller, co jest raczej mało znane i nie do końca pewne.

    Jedno jest dla mnie jasne: nie można przeprowadzić dekomunizacji znajdując się pod kontrolą komunistów.

  8. 8 Jaszczur

    Pytanie więc brzmi: czy i jakie są możliwości wymknięcia się spod tej kontroli?

  9. 9 Jaszczur

    Jeszcze jedno odnośnie wypowiedzi P. Amalryka; w środowiskach, takich jak naukowcy kojarzeni z prawicą czy (mniej lub bardziej umownie) antykomunizmem, identyfikowanie komunizmu takie samo bądź zbliżone do prezentowanego tutaj, nie jest rzadkie.

    Rzecz jednak w tym, że cały dyskurs publiczny jest zdominowany przez komunę, pożytecznych idiotów i sianą przez nich dezinformację. A przykładowo: Cenckiewicz, Darski czy FYM zepchnięci są do legalnych (póki co!), aczkolwiek niszowych wydawnictw ksiązkowych, prasowych czy blogów.

  10. 10 michał

    Jakie są szanse wymknięcia się spod kontroli, kiedy nie przyjmuje się nawet do wiadomości, że jest się pdo kontrolą? Żadne. Jakie są szanse, kiedy nawet wymienieni przez Pana, namawiają do głosowania na jednych przeciw drugim, bo inaczej to jest prl bis? Żadne. Jakie są możliwości usunięcia tej kontroli, kiedy nawet ludzie pokroju Macierewicza należą duszą i ciałem do dzisiejszej inkarnacji prlu? Żadne.

  11. 11 Dariusz Rohnka

    Panie Amalryku,

    Jeśli o “legendarną dekomunizację” chodzi, a pomijając przy tym oczywiste kwestie techniczne (tzn. komunistyczne rządy nad krajem), najważniejszy wydaje mi się brak społecznego zapotrzebowania (pisałem na ten temat szerzej w tekście „Dałoj” – na tej witrynie). Pomijając ofiary owej hipotetycznej „dekomunizacji” – wraz z rodzinami pewnie kilka milionów (od których raczej nie należałoby oczekiwać entuzjazmu) – pozostała zbolszewiczała masa współobywateli tkwi w komunizmie po uszy, choćby tytułem zasiedzenia, nie zdając sobie nawet z tego sprawy.

    Może być przypadkiem tak, że ma Pan rację pisząc o śmiertelnej infekcji oraz innych katastroficznych zjawiskach. Niemniej mój wrodzony optymizm (a może tylko obawa paraliżu) każe mi się dystansować od tego rodzaju scenariuszy.

  12. 12 Dariusz Rohnka

    Do Pana Jaszczura (jak pewnie wszyscy, mam oczywiste problemy z odmianą pańskiego pseudonimu),

    A więc, Drogi Panie…

    Ma Pan absolutnie rację… sytuacja obecna jest zdecydowanie gorsza, jeśli idzie o kwestie rozpoznania rzeczywistości, czy świadomości, choć nie popadałbym w nadmierny optymizm, jeśli idzie też o ocenę okresu starszego w nieprzerwanej historii peerelu.

    Zgadzam się co do ukrytych struktur komunistycznych, które pewnie jakoś tam sobie funkcjonują i działają… to zdaje się być oczywiste.

    Mam natomiast ogromne wątpliwości jeśli idzie o formalną czy faktyczną (jeden pies – nie dajmy się zwariować) demokrację, która jak wiadomo nie może istnieć choćby bez niezależnych form komunikowania; tym bardziej nie widzę nawet cienia zachowań liberalnych, szczególnie na modłę zachodnioeuropejską (gdzie jeśli występują, to chyba jedynie w jakich socjologicznych skansenach), jeśli już to może w rycie północnoamerykańskim, gdzie semantycznie liberalizm równa się po prostu z socjalizmem.

    Ale to wszystko drobiazgi, bez większego znaczenia, przy takiej zgodności.

    To co mnie niepokoi to pobrzmiewająca u Pana wizja rzekomego męża opatrznościowego, który zdarł był obmierzły woal z gęby Sowieckiej Rosji i powiedział głośno i wyraźnie, co zacz. Czy to nie ów peerelowski Józef K., który pod pozorem zaskoczenia, zagubienia, zniechęcenia, czego tam jeszcze, tak naprawdę współtworzy (i z jakim powodzeniem) gmach komunistycznej dezinformacji? Czy to nie ten Józef K., który jeszcze w czerwcu tego roku perorował, że w kraju tym nie występuje już przecie komunizm, czy też postkomunizm, ale tylko poczciwa (acz lewicowa) lewica? Jeśli mylę się w swoich przypuszczeniach i mówię kompletnie od rzeczy, proszę mnie sprostować.

    Nie widzę także jakoś marszu na Belweder pod wodzą Macierewicza (niby przy użyciu jakich sił), ale to już pewnie był zwykły żart.

  13. 13 Amalryk

    Nieco obok tematu, ale do rzeczy. Trafiłem na stronę WP w ślad za blogiem Jaszczura i z rosnącym zainteresowaniem, w ciągu dwóch dni, przeczytałem metodycznie punkt po punkcie wszystkie posty, zresztą z pewnym zdziwieniem, że tak późno tutaj trafiłem. Ale moje zdziwienie znacznie wzrosło, gdy zauważyłem dość szczupłe grono komentatorów. Od razu nieco smutno skonstatowałem, że jest to też widoczny signum temporis, powszechnego królowania myślenia życzeniowego i uporczywego, dziecinnego zamykania oczu na niewygodną rzeczywistość. I nie myślę tu o tych milionach błogo znieczulonych medialnymi dopalaczami, których głębsza refleksja nad otaczającym ich światem sprowadza się do niekończących się dywagacji na tym co by zrobili z główną wygraną w totolotka, lecz o wszystkich aspirujących do posługiwania się umysłem na nieco wyższym poziomie abstrakcji.

    Sprawa jest jasna w przypadku beneficjantów (w sensie ekonomicznym ma się rozumieć, bo w ogólnoludzkim w komunie beneficjantów nie ma) tej ponurej mistyfikacji, ale pozostali ? Czyż nazywając wszystkich głośno wątpiących w publicznie ogłoszoną „śmierć komunizmu”, oszołomami, nie są sami przypadkiem podmiotem tej prześmiewczej konstatacji Szpota z „Towarzysza Szmaciaka”;

    „(…)bo jak nas uczy Freud profesor,
    w człowieku rodzi się agresor,
    gdy mu o sobie złe mniemanie
    nasunie z innym porównanie,
    gdyż nikt nie godzi się z ochotą
    z tym, że jest zwykłym idiotą.(…)”

    A odnośnie ludzi pokroju Maciarewicza to robią oni ten sam błąd, który robi uczciwy człowiek siadający do pokera z zawodowymi oszustami, biorą karty do rąk.

  14. 14 michał

    Cha, cha! To dobrze powiedziane!

    Tak jest. Z bolszewikami się nie rozmawia, o czym, zdawało się, Macierewicz wiedział (vide: Magdalenka i jej rycerze okrąłgłego stołu). Dlaczego zatem dał się przekonać później? A jeśli była to tylko zrozumiała próba na początku lat 90., to dlaczego podjął następną? Nie, z bolszewikami rozmawiać nie wolno, tak jak nie siada się do pokera z szulerami.

    Dziękuję za dobre słowo na temat naszej witryny. Pocieszam się, że jeden inteligentny czytelnik jest więcej wart niż milion papug.

    Ach, byłbym zapomniał! Co by Pan zrobił z główną wygraną w totolotka?

  15. 15 Amalryk

    No, mam wszakże nadzieję, że gdzieś się jednak różnimy, w przeciwnym razie zewnętrzny obserwator, dość jednak mało zaszczytnym mianem „papugi”, mógłby obdarzyć moją skromną osobę!

    Nie mogę, niestety, zaspokoić Pańskiej ciekawości co dyspozycji dotyczących mojej przyszłej fortuny, zdobytej w szalenie popularnej grze losowej, z prozaicznego powodu – nie gram.

  16. 16 michał

    Wbrew enuncjacjom proroka okrągłego stołu z wybiórczej gazetki, nie to co nas łączy, ale to co nas dzieli, jest istotne. Bardzo się zatem cieszę, że się różnimy, bo możemy przedyskutować nasze różnice. Jeżeli mnie Pan przekona, to moje rozumienie się poprawi. Jak słusznie powiedział Churchill: I’ll be even more right than before.

    Nie podejrzewam Pana nawet przez chwilę o bycie papugą, tzn. człowiekiem bez opinii, wyłącznie powtarzającym bezmyślnie cudze zdanie. Tacy rzadko tu komentują i rzeczywiście trudno z nimi podjąć dyskusję.

    I na koniec, bardzo się także cieszę, że Pan nie grywa w totolotka… Podobno to podatek dla głupców, ale skąd ja mogę wiedzieć?

  17. 17 Sonia Belle

    A odnośnie ludzi pokroju Maciarewicza to robią oni ten sam błąd, który robi uczciwy człowiek siadający do pokera z zawodowymi oszustami, biorą karty do rąk.

    Niezupelnie. „Uczciwy czlowiek” robi to zwykle bez swiadomosci, ze siada do stolu z „zawodowymi oszustami”.

    „Ludzie pokroju Macierewicza” wierza natomiasty, ze sa od „zawodowych oszustow” sprytniejsi, i ze latwo z nimi wygraja w karty.

    A wiec, „zawodowi oszusci” to komunisci, „uczciwi ludzie” to PO, a „ludzie pokroju Macierewicza” to PiS. A „gra w pokera” to wspolczesna historia Polski….

    Ja osobiscie wole byc „ograna” w pokera przez „zawodowych oszustow”, niz dostac kulke w tyl glowy w lasku katynskim, ale to tylko ja…

  18. 18 michał

    Ach, Soniu! To jest (jak zwykle) znakomicie powiedziane, ale czy słuszne?

    Bardzo rzadko jest tak, żeby uczciwi ludzie nieświadomie zasiadali do pokera z szulerami. Bywa tak tylko w wypadku skrajnej naiwności, bądź kiedy szulerzy zadają sobie wiele trudu, by ukryć swą szulerkę (przypomina się Paul Newman w „Żądle”, ale tam on nabierał oszustów). Moim zdaniem, słusznie podana przez Ciebie możliwość (owi „uczciwi ludzie” sądzą, że są od szulerów sprytniejsi) sprowadza się do przypadku skrajnej naiwności.

    Jeśli o mnie chodzi, czy poo czy piss, jest mi szczerze obojętne. Macierewicza postawa boli mnie bardziej, bo uważałem go za uczciwego człowieka. Wydaje mi się, że Amalryk powyżej uważa go także za uczciwego człowieka, nie dokonując wcale rozróżnienia, które proponujesz.

    Natomiast co do Twojej puenty… Nie sądzę, żeby taki był wybór.

  19. 19 Amalryk

    Oczywiście, że chcę wierzyć w uczciwość Maciarewicza. Uzyłem jego nazwiska, gdyż wywołał go „do tablicy” Jaszczur. Osobiście byłbym dość wstrzemięźliwy w wydawaniu jakichkolwiek certyfikatów uczciwości, gdy mamy do czynienia z tak wieloletnią i perfidną grą niezwykle biegłego w przerabianiu ludzi w gówno przeciwnika.

    Pani Sonia miałaby jednak (i chwała Bogu) bardzo małe sznse na ową kulkę (pomijając las katyński gdzie rozstrzelano tylko jedna kobietę, córkę Dowbór-Muśnickiego) teraz mamy czasy wymagające subtelniejszych i znacznie skuteczniejszych metod panowania nad ludźmi.

  20. 20 michał

    Tak, ale jeżeli wolno mi zabierać głos niejako w imieniu Soni, to sądzę, że chodzi jej o pewien schemat przedstawienia obecnej sytuacji w prlu: o ile siadanie do okrągłego stołu jest odpowiednikiem zasiadania do pokera z szulerem, to Sonia wybrałaby przegraną w pokera raczej niż kulę w tył głowy.

    W moim przekonaniu, taka alternatywa jest fałszywa. Bolszewicy robią wszystko, co na danym etapie jest konieczne. Na pewnym etapie koniecznym wydaje się strzelanie w tył głowy śmietance narodu, na innym, siadanie do okrągłego stołu z wybiórczymi elementami tegoż narodu.

    Nie tyle jest to zatem kwestia „subtelności czasów”, co po prostu etapu. Innymi słowy, jeśli kulka nam pisana, to jeszcze ją dostaniemy. Tak mi się przynajmniej zdaje.

  21. 21 Amalryk

    Ależ taka alternatywa wyłaczająca (pomijając jej wątpliwą atrakcyjność ) – albo graj albo giń, nigdy w Polsce (ale nie sadzę aby Polska była tu jakimkolwiek wyjatkiem – te bajki o „najweselszym baraku w obozie „socrelu, można śmiało rzucić za psem ) nie występowała. No chyba że pojęcie gry rozciągniemy również na wszystkich „emigrantów wewnętrznych”, ale to już za cenę nidopuszczalnego nagięcia definicji. Z resztą chetnych do „gry”, w jej nierozszerzonej wersji, nigdy nie brakowało – wręcz przeciwnie, rzekłbym, iż tutaj stale występowały znaczne „nadwyżki” podaży nad popytem.

    Ale pal sześć ten nasz peerelowski „pierdolnik”, jądro sporu, jak wiemy, przebiga wokół innej alternatywy; komunizm się zdemokratyzował lub też wolny świat skomunizował – i tu rozpoczyna się triumfalny pochód natchnionych „miłośników dialogu”, przeróznych teorii konwergencji i innych takich tam rozbudowanych piramidalnie opowięści „z mchu i paproci”, dyskretnie omijających sedno problemu. Sedno, które tkwi od zawsze tam gdzie tkwiło – w definicji komunizmu.

  22. 22 michał

    Sonia na pewno lepiej wytłumaczyłaby swoje własne stanowisko. Mówiła to u nas wielokrotnie: dzisiejszy prl jest lepszy, bo nie mordują, nie torturują, nie ma kazamatów bezpieki ani łagrów. Co z tego zatem, że szulerzy, skoro żyć można? Taka wydaje mi się Soni pozycja, ale się z nią nie zgadzam. W moich oczach to tylko inny etap.

    Być może źle się wyraziłem, bo nigdy chyba nie było mowy o alternatywie „graj albo giń”.

    Co do pozostałych Pańskich punktów, to mam wrażenie, że komunizacja świata jest bardziej widoczna niż „demokratyzacja komunizmu”. Pozory z jednej strony, realne zmiany z drugiej.

    Bardzo ciekawy jest problem „najweselszego baraku”. Nie wiem czy ma Pan rację do końca, ale może zajmę się tym osobno.

  23. 23 Jaszczur

    Drogi Panie Dariuszu,

    Mój pseudonim odmienia się… normalnie. :)

    Teraz do rzeczy. Ja nie tyle suponuję wizję „męża opatrznościowego” (chociaż przydałby się ktoś na miarę gen. LeMay czy MacArthura, a najlepiej z siedmiu), co byłem skłonny wierzyć, że rządy Kaczyńskiego w l. 2005-07 mogły uruchomić pewne procesy, które odsunęłyby od władzy komunistów. Zaczęły się bowiem przebijać do szerszego gremium odbiorców informację, kto tak naprawdę rządzi Polską, kto stoi za największymi tzw. aferami, że z tzw. „transformacją ustrojową” (swoją drogą – pojęcia tego nie powstydziłby się chyba nawet Mao) coś było „nie tak”, tak samo jak z tzw. „legendami Solidarności”, itd. I tu odniosę się do Pańskiego artykułu pt. „Dałoj”: ofiarami bardzo symbolicznej, o ograniczonym zakresie próby lustracji czy dekomunizacji poczuły się zsowietyzowane masy, ludzie tkwiący w peerelu przez zasiedzenie, jak Pan napisał. Przykład: włączając wówczas telewizję, można było posłuchać historyków czy politologów, mówiących, że okrągły stół był operacją, mającą zapewnić ciągłość władzy komunistom. Można było, w pierwszej lepszej księgarni, zobaczyć na witrynie trzy ksiązki o „Bolku”, a nawet je kupić i przeczytać. I co? I nic. Reakcja to demagogiczne inwektywy ze strony tzw. „salonu”, później próby represji prawnokarnych. I obojętność, przechodząca we wrogość, ze strony ludzi zmanipulowanych przez (szeroko pojętą) komunę. Czy pamięta Pan, czy pamiętają Państwo, np. stutysięczną demonstrację pod redakcją „GW”?

    Cały błąd prawicy polega na traktowaniu neopeerelu jako wolnego, suwerennego bytu politycznego, przy czym przeżartego patologiami systemowymi, których źródłem jest oddziaływanie struktur komunistycznych. Uzupełniając Amalryka i Sonię Belle: są to ludzie uczciwi siadający do pokera z zawodowymi oszustami, nieznający wszystkich ich tricków i przekonani, że „siłą i godnością osobistą” zmuszą tychże do gry fair, albo wierzący, że oszustwo wyjdzie na jaw. Ach, i w międzyczasie można jeszcze oszustom zacytować fragmenty encyklik Jana Pawła II, mając nadzieję na ich szczere nawrócenie…

    Co do „Józefa K.” – też zauważam, że współtworzy on neopeerel, co wynika moim zdaniem z błędu scharakteryzowanego powyżej. Z czego wynika jego przedwyborcza wolta? Oficjalnym jego wytłumaczeniem jest chęć pozyskania głosów wyborców, którzy dotychczas głosowali na część komuny przefarbowaną na socjaldemokrację, ale jest to dowód na sowietyzację bardzo dużej części społeczeństwa, sowietyzacji polegającej na uznaniu komunistów i ich bezpośrednich spadkobierców za normalną, polską orientację polityczną. W tym kontekście zastanawiam się, jaki cel miało dopuszczenie do instytucji ludzi pokroju Kaczyńskich i Macierewicza. Być może stworzenie peerelowskiego Emmanuela Goldsteina, oczywiście jako konstruktu propagandowo-dezinformacyjnego, którym w erze mediatyzacji (nie lubię określenia „mediokracja”) niezwykle łatwo jest operować? I vice versa, podsunięcie prawicy „zła wcielonego” , partii zewnętrznej, która ogniskuje na sobie całą jej niechęć.

  24. 24 Jaszczur

    Panie Amalryku:

    Ale pal sześć ten nasz peerelowski “pierdolnik”, jądro sporu, jak wiemy, przebiega wokół innej alternatywy; komunizm się zdemokratyzował lub też wolny świat skomunizował – i tu rozpoczyna się triumfalny pochód natchnionych “miłośników dialogu”, przeróżnych teorii konwergencji i innych takich tam rozbudowanych piramidalnie opowieści “z mchu i paproci”, dyskretnie omijających sedno problemu. Sedno, które tkwi od zawsze tam gdzie tkwiło – w definicji komunizmu.

    Problem tkwi oczywiście w definicji komunizmu, ale także w powszechnym przyjęciu takiej czy innej wersji koncepcji „końca historii” Fu(c)kuyamy…

  25. 25 Amalryk

    Gdybym był złosliwy przypomniałbym słowa „wielkiego nauczyciela narodów” wypowiedziane bodajże w r. 1938; „Żyje się lepiej, żyje się weselej !” Ale tak serio, to opinia Pani Soni nie nosi żadnych cech niezwykłości, wręcz przeciwnie, ja skutkiem notorycznego okreslania naszej rzekomej IIIRP (excuse le mot ); „pierdolonym neopeerelem”, uchodzę we własnym domu za z lekka nawiedzonego…

    A że nie mordują i nie torturują – to fakt, ale tylko dlatego, że nie ma takiej potrzeby. Ba, nie ma nawet formalnej cenzury! Tu kłania się N.G.D. :
    „(…)Ponieważ odbierający idee intelektualny aparat naszych współczesnych nastawiony jest wyłącznie na tę częstotliwość, która autoryzowana została przez nowoczesne dogmaty, to przebiegłe demokracje zrozumiały, jak dalece zbędna jest cenzura.(…)”

    A nasza najnowsza historia ? To historia pewnego miasteczka, które najechali bezwzględni bandyci i po wymordowaniu opierających się im obywateli zaprowadzili swe krwawe rządy. Niebawem inna, konkurencyjna ale o międzynarodowym rozmachu mafia, wybiła poprzednich bandytów, lecz na ich miejsce, do nadzorowania udręczonych tubylców, osadziła typków dobranych sobie spośród miejscowych szumowin. I tyle.

  26. 26 Jaszczur

    Nie mordują ani nie torturują na skalę taką jak za „słońca narodów” czy „wielkiego sternika”, cenzura prowadzona jest przy użyciu metod, jakie oferuje państwo demoliberalne (demobolszewickie – czy też realny liberalizm, jak to określa Triarius) nie tylko dlatego, że nie ma takiej potrzeby ale i dlatego, że (za przeproszeniem) „nasz” gang międzynarodowej mafii do tej pory nie widział w tym interesu.

    Tyle, że teraz – użyję odniesienia do ezoteryki będącej nb. instrumentem komunistów – „Era Wodnika” zdaje się kończyć i wchodzimy w „Erę Strzelca”…

  27. 27 Amalryk

    Jaszczur:
    Tiaa, koniec historii – ehem! Niewątpliwie spowodowany upadkiem komunizmu, ale na łeb szacownego profesora i jego wytrawnych analityków. Efekt tego zamortyzowanego przez drogich mózgowców upadku – komunizm ma się swietnie, szacowni intelektualiści niekoniecznie.

  28. 28 Jaszczur

    Zgodnie z prawidłami dialektyki, komunizm upadł… i na głowy swoich ofiar, i na cztery łapy.

    Tragiczne jest jednak to, że w zasadzie wszyscy dzisiaj w ów „koniec historii” wierzą, choć ta brednia funkcjonuje w bardziej zawoalowanej formie panekonomizmu, głoszącego, że motorem wszelkich działań (także wojennych) w polityce międzynarodowej jest utrzymanie pozycji na „światowym rynku”.

    Analitycy, którzy snują prognozy np. wojny światowej wywołanej przez Rosję Sowiecką albo/i ChRL są traktowani jako lekkie świry (no i oczywiście – zimnowojenni fanatycy, bo cóż może jakiś obwieszony orderami dwuzębny dziadek z flaszką w jednej, a garścią Amanita muscarina w drugiej). Bo przecież ani Putin, ani Hu nie sfajczy atomicą własnych rynków zbytu…

  29. 29 michał

    Panie Amalryku,

    „Nie mordują i nie torturują – to fakt, ale tylko dlatego, że nie ma takiej potrzeby.” Wydaje mi się, że wypowiedział Pan tę samą myśl, którą określiłem innym etapem.

    Panie Jaszczurze,

    „Uruchomić pewne procesy, które odsunęłyby od władzy komunistów”? Ale jak? Wewnątrz struktur pseudo-państwowych, stworzonych po to tylko, by utrzymać u władzy komunistów? Kiedy w takie fixum-dyrdum wdał się Macierewicz, to napisaliśmy do niego list otwarty, ale Pan?

    Proszę mi powiedzieć, że raczył Pan żartować!

  30. 30 Amalryk

    „… uruchomić pewne procesy, które odsunęłyby od władzy komunistów.(…)” No! Te procesy są od dość dawna znane; załadować, przeładować, wycelować, wstrzymać oddech łagodnie ściągając spust – ale nie jestem pewien czy wymienionym przez Jaszczura procesouruchamiaczom akurat o to chodziło…

  31. 31 michał

    Nie wiem, czy miał Pan okazję sięgnąć po ostatni tom Dzieł Józefa Mackiewicza, tzn. Listy obojga Mackiewiczów do Redaktorów Wiadomości. Oboje wypowiadają tam myśli, których polrealistyczna cenzura emigracji nie dopuszczała do publikacji.

    Wszelkie „procesy” mogą tylko im być na rękę, bo z definicji zawierać będą kompromis z tymi, z którymi kompromisu być nie może.

  32. 32 Amalryk

    Nie,nie miałem okazji, ale mogę się domyślić jak miłośnicy dialogu i porozumienia „ponad podziałami” musieli reagować, na przykład, na takie słowa:
    „[…] My musimy komunizm wyniszczyć, wyplenić, wystrzelać! Żadnych względów, żadnego kompromisu! […] nie możemy stwarzać takich warunków walki, które z góry przesądzają na naszą niekorzyść. Musimy zastosować ten sam żelazno-konsekwentny system. A tym bardziej posiadamy ku temu prawo, ponieważ jesteśmy nie stroną zaczepną, a obronną![…]”

  33. 33 michał

    Tak. Rzadko cytowane słowa. Ale, wie Pan, mam wielkie wątpliwości co do tego „stosowania tak samo żelazno-konsekwentnego systemu”. Józef Mackiewicz napisał kiedyś artykuł pt. „Gdyby Lenin był dziś – antykomunistą…”, który rozwija tezę, iż należy uczyć się od wodza kontrrewolucji. Otóż mnie się zawsze to wydaje sprzeczne z istotą myśli Mackiewicza. Komunizm jest tak absolutnie „czymś innym”, że mowy być nie może o braniu przykładu z ich działań, bądź o naśladowaniu ich metod.

    Innymi słowy, nie można diabła diabłem pokonać.

  34. 34 Sonia Belle

    Michal,
    Amalryk,

    teraz mamy czasy wymagające subtelniejszych i znacznie skuteczniejszych metod panowania nad ludźmi.

    Niestety, ani Hugo z Caracas, ani Robert z Harare, ani Mommar z Tripoli, nie sa przekonani o „skutecznosci” owych „subtelnych” metod.

    Na pewnym etapie koniecznym wydaje się strzelanie w tył głowy śmietance narodu, na innym, siadanie do okrągłego stołu (…) że nie mordują i nie torturują – to fakt, ale tylko dlatego, że nie ma takiej potrzeby

    Historyczne fakty przecza tej hipotezie. Polscy oficerowie w Katyniu nie zostali zamordowani poniewaz walczyli bohatersko z sowieckim najezca. Zostali zamordowani po tym jak Rydz-Smigly ZABRONIL im walczyc z Armia Czerwona. Polskie elity lat 30 byly duzo bardziej skomunizowane niz dzisiaj (i nie mowie tylko o Putamentach i Wasilewskich, ale nawet o samym Mackiewiczu, ktorego niektore artykuly z lat 1937-1939 pachna polrealistycznym, narodowym kolektywizmem – takie jak „Miasto z ktorego nie mozna wyjsc” czy „Jak to bylo naprawde w Brzesciu” – byly to oczywiscie wyjatki w jego z reguly bardzo anty-kolektywistycznej publicystyce. Wspominam wiec o tym tylko by przypomniec jak bardzo kolektywistyczna – czasami czerwona, czasami brunatna – byla owczesna mentalnosc, jesli nawet Mackiewiczowi zdarzylo sie czasami jej ulec).

    Tak wiec, moim zdaniem, Polacy w 1939 byli duzo bardziej podatni na kolektywistyczne mzonki, niz Polacy 50 lat pozniej. A wiec dlaczego tym pierwszym strzelano w tyl glowy, a tych drugich zapraszano do okraglego stolu ? Moim zdaniem, to wlasnie w 1989 byla wieksza „potrzeba” strzelania w tyl glowy (z punktu widzenia czerwonego kolektywizmu). Hugo, Robert i Mommar doskonale to rozumieja. I ciagle strzelaja.

  35. 35 Jaszczur

    Pani Soniu,

    Owszem, towarzysz generał Chavez, tow. Robert Mugabe i tow. Muammar Kaddafi strzelają, ale trzeba wziąć na poprawkę rzecz następującą: komunizm w Rodezji Pd. (tzw. Zimbabwe) trwa trzy dekady z rzędem, w Wenezueli – dekadę. Znajduje się więc mniej więcej na tym etapie, co komunizm w Sowietach w latach 1917 – 1939, czyli na etapie, na którym – z punktu widzenia interesu komunistów – konieczna jest dekapitacja tradycyjnych elit, a z reszty społeczeństwa zrobienia gówna. Jadąc przykładami, odpowiednio: antykomunistycznych kolegów z wojska, farmerów – gł. Rodezyjczyków pochodzenia europejskiego. W przypadku Zimbabwe dochodzi jeszcze specyficzny rasizm murzyńskich komunistów. Libia – to już chyba osobna para kaloszy. To jest dość ciekawy przykład „bolszewizmu niedoskonałego”, będącego połączeniem arabskiego nacjonal-socjalizmu, komunizmu właściwego i wojującego islamu. Nie mówiąc już o sojuszu z Moskwą i Pekinem.

    Jeszcze co do Zimbabwe – tow. Mugabe czyni już przymiarki do tamtejszej wersji okrągłego stołu z Morganem Tsvangirai (o ile dobrze pamiętam nazwisko) w roli koncesjonowanej opozycji. Zresztą – czy w obliczu potężnego wsparcia ze strony rzekomo ChRL (jako „sowietnicy” w rodezyjskiej bezpiece służą… oficerowie Guoanbu) opłacalna z punktu widzenia rodezyjskich komunistów jest pieriestrojka na modłę wschodnioeuropejską.

    Jest jeszcze jeden przypadek, który Pani pominęła, a równie obrazowy co Wenezuela, Zimbabwe czy Libia, mianowicie Birma.

    Ponadto, my tutaj, zgadzając się raczej co do istoty komunizmu jako teorii, strategii i praktyki władzy totalitarnej, pomijamy jedną kwestię: komuniści (zarówno teoretycy, jak i praktycy) to w przeważającej większości psychopaci.

  36. 36 Jaszczur

    Odniosę się jeszcze do komentarza P. Michała. Panie Michale, ja nie żartowałem! Gdybym był złośliwy, powiedziałbym, że parę lat temu zdarzało mi się nadużywać pewnych sarmackich specyfików. Ach! I to jeszcze wespół z pięknymi, czarnowłosymi Gruzinkami i Arabkami, których to w Lechistanie nie sięgał wzrok Allaha.

    A poza tym – gdzie mi tam do Macierewicza ! ;)

    Żart, teraz poważnie – nie brałem pod uwagę tego, na co uwagę zwracać każe cytowany przez P. Dariusza Edward J. Epstein, czyli na pewną szerszą perspektywę czasową, w ramach której komunistyczna strategia się odbywa, z reguły przy użyciu nie do końca jej świadomych graczy politycznych.

    Patrząc na to, co dzieje się w Polsce (czy peerelu i nie tylko) wydaje się, że jedynym sposobem ostatecznego rozwiązania kwestii komunizmu (ach, jednak jestem złośliwy, ma się serce blisko d…) wydaje się jednak rozwiązanie zbrojne. I pomiędzy Odrą a Bugiem, i pomiędzy Odrą a deltą Mekongu. Wojny i postulowane przez Mackiewicza rozwiązanie niosłoby ze sobą straszne konsekwencje, to oczywiste, ale wydaje się, że stajemy, albo staniemy, przed dylematem: kill or be killed. Inna sprawa – czy przegnity demoliberalizmem, torującym drogę bolszewizmowi Zachód (w sensie kulturowo-cywilizacyjnym, nie tyle geograficznym) jest w stanie wydać z siebie ludzi na miarę choćby gen. Andersona czy LeMay’a? Którego nb. odwiódł od realizacji zamiaru nuklearnego spopielenia Phenianu, Pekinu i Moskwy pewien wysoko postawiony handlarz krawatów.

  37. 37 Sonia Belle

    Jaszczur,

    na etapie, na którym – z punktu widzenia interesu komunistów – konieczna jest dekapitacja tradycyjnych elit

    Otoz wlasnie nie. „Tradycyjne elity” Rodezji poddaly sie bez walki. Biali farmerzy pracowali ofiarnie dla rezymu Mugabe. A Mugabe – wbrew wlasnym interesom – kazal ich zabijac i wypedzac, rujnujac komunistyczne Zimbabwe. A uczynil to poniewaz, jak sam twierdzisz:

    komuniści (zarówno teoretycy, jak i praktycy) to w przeważającej większości psychopaci.

    Nie „w przeważającej większości”. TYLKO I WYLACZNIE psychopaci. Od Lenina do Stalina do Mao do Castro do Mugabe do Chaveza… Psychopaci, ktorzy dzialaja nawet przeciw wlasnych interesom. A ci rzekomi komunisci, ktorzy dzialaja we wlasnym interesie, nie sa ani psychopatami ani komunistami, tylko zwyklymi szmatami, oportunistami, jakich swiat znal od epoki kamienia lupanego…

  38. 38 Jaszczur

    Moja wiedza na temat historii Rodezji (Zimbabwe i Zambii) jest dość pobieżna, ale o ile wiem, to właśnie biali, rząd Iana Smith’a był głównym punktem oporu przeciwko komunistom z ZANU-PF i ZAPU.

    I jeszcze jedno – komunistom nie chodzi o interes państwa rozumianego instytucjonalnie, ale o interes swój. Zarówno kolektywny interes partii z bezpieką czy struktur ukrytych, jak i indywidualny, swoich członków.

    Komuniści, których Pani wymienia to faktycznie, sami psychopaci, ja pisząc o przeważającej większości miałem na myśli tzw. „doły partyjne” i użytecznych idiotów, którzy – gdyby się im przyjrzeć bliżej – są ofiarami, przede wszystkim manipulacji i dezinformacji oraz własnej głupoty (która w sensie klinicznym chorobą nie jest).

    I jeszcze jedno – Marks chyba też nie miał równo pod sufitem: wystarczy sięgnąć po jego „twórczość” z okresu zainteresowania satanizmem i bywania w lożach wolnomularskich. Na szczęście (jeśli ktoś czytał bądź zamierza to uczynić) to tylko parę dość krótkich wierszy…

    Co zaś się tyczy zwykłego szmaciarstwa i oportunizmu – to jest element komunizmu rozumianego jako metoda, jako teoria i praktyka władzy. Owszem – świat zna takich od paleolitu (gdzie, zdaje się, była to raczej dość powszechna postawa), ale dopiero komunizm/bolszewizm i infekowany przezeń zachodni liberalizm wplotły oportunizm do swojego programu działania i wypisały je na sztandarach.

  39. 39 michał

    Soniu,

    Zdumiał mnie Twój komentarz. Hugo i Robert nie są przekonani, ponieważ to jest inny etap. W Caracas i w Harare okrągły stół nie miałby wiele sensu w 1989 roku.

    Twoja enuncjacja na temat Katynia jest równie zdumiewająca. Polacy NIE walczyli z sowietami. Kropka. Ale nie dlatego oficerowie zginęli w Katyniu, że NIE walczyli, ale dlatego że na tamtym etapie, likwdacja kilkunastu tysięcy oficerów była dogodna. Podatność Polakó okresu międzywojennego nie ma tu wiele do rzeczy. Tak, w moim przekonaniu, przedwojenna Polska prostowała ścieżki dla bolszewickiego proroka, ale ludność nie była wówczas zsowietyzowana. Stąd potrzeba było bolszewikom Katynia, gdy 50 lat później – nie.

    Jeżeli taka jest potrzeba strzelania w tył głowy dziś – to dlaczego nie strzelają?

  40. 40 michał

    Panie Jaszczurze,

    Dobrze, więc Pan nie żartuje. Ale jaka jest naprawdę odpowiedź? To jest przecież sedno sprawy: nie ma żadnego sposobu na obalenie komunizmu od wewnątrz. Nie ma takiej możliwości. Żadne „procesy” nie zbliżą nas do tego. Żadne stoły – okrągłe czy nie – ani dowolna ilość aksamitu nie zbliży nas do celu. Jak zatem można bra udział w tych instytucjach? Jak można popierać jedną jaczejkę przeciw innej? Jak można głosować na jedną frakcję zamiast przeciwnej?

  41. 41 Sonia Belle

    Jaszczur,

    rząd Iana Smith’a był głównym punktem oporu przeciwko komunistom z ZANU-PF i ZAPU

    Rzad Iana Smitha nie walczyl z komunistami. O walczyl z Murzynami. I tylko dlatego, ze Murzyni byli komunistami, to rzeczywiscie, przypadkowo, walczyl rowniez z komunistami (dokladnie tak jak Pilsudski walczyl w 1920 roku z Rosjanami, a tylko dlatego ze niektorzy Rosjanie byli komunistami, to rzeczywiscie, przypadkowo, walczyl rowniez z komunistami). I tak jak Pilsudski zdradzil Denikina, tak Vorster zdradzil Smitha.

    komunistom nie chodzi o interes państwa rozumianego instytucjonalnie, ale o interes swój. Zarówno kolektywny interes partii z bezpieką czy struktur ukrytych, jak i indywidualny, swoich członków

    Trocki mialby chyba pewne watpliwosci, czy komunisci rzeczywiscie troszcza sie o „indywidualny interes swoich członków”. Beria rowniez…

    Wirus chorobynie tez nie troszczy sie o swoj interes. Gdy zabija organizm ktory zaatakowal, sam takze umiera.

    Michal,

    Ale nie dlatego oficerowie zginęli w Katyniu, że NIE walczyli

    Nie chcialam sugerowac, ze dlatego zgineli. Moj blad.

    likwdacja kilkunastu tysięcy oficerów była dogodna

    Dogodna do czego ? Sam Mierkulow sie kiedys przed Berlingiem wygadal, ze „mysmy z nimi zrobili blad”. Czyli rozstrzelali bez powodu. Jak psychopaci.

    ludność nie była wówczas zsowietyzowana. Stąd potrzeba było bolszewikom Katynia

    Katyn mial pomoc bolszewikom w zsowietyzowaniu Polski ? To dlaczego aresztowali wszystkich, ktorzy o Katyniu glosno wspominali ?

    Jeżeli taka jest potrzeba strzelania w tył głowy dziś – to dlaczego nie strzelają?

    Prawdziwi komunisci strzelaja…. Tyle, ze nie w Polsce…

  42. 42 Amalryk

    Chciałoby sie zaspiewać:
    „Dziś prawdziwych komunistów już nie ma…” – tzn. zdaniem Pani Soni w Polsce.
    Ale pomijając liche żarty. Ne znajdziemy w tej materii porozumienia, jeżeli Pani nie zaakceptuje „naszej” (tzn. przez nas uznawanej) definicji, jak sądzę. I stąd cały nasz ambaras.

  43. 43 michał

    Soniu,

    Kiedy mówi się „Katyń”, to ma się zazwyczaj na myśli zabójstwo z górą 15 tysięcy polskich jeńców wojennych. Jest to skrót myślowy, chodzi oczywiście o celową likwidację kadry armii, która MOGŁA wystąpić przeciw bolszewikom w przyszłości. Masz rzecz jasna rację, że na takie wystąpienie się nie zanosiło – Mackiewicz napisał w 1950 roku List do Wiadomości pt. „Nasze 11 lat ‚walki’ z bolszewikami”, którego naturalnie nie opublikowano – ale cel likwidacji był jasny.

    Sprawa tuszowania Katynia po wojnie, prześladowania tych nielicznych, co chcieli o tym mówić itp., należy do innej części strategii: do agit-prop. Skoro w Norymberdze najgorsi zbrodniarze byli sędziami, oskarżycielami i katami, to nie można było dopuścić do postawienia ich przed tym samym sądem. To nie bolszewików trzeba oskarżać o prześladowania „wszystkich, ktorzy o Katyniu glosno wspominali”, ale Zachód. Wolnych ludzi, którym nie groziły tortury czy choćby utrata posady, ale woleli nie znać prawdy, woleli milczeć, bo tak było wygodniej.

    Słynne „my sdiełali oszybku” było wypowiedziane także pod adresem Polaków, szukających w sowietach zaginionych oficerów, bo taka była potrzeba chwili: formowano armię i każdy żołnierz mógł się przydać w sytuacji, w jakiej znalazła się „władza krat”. Kiedy Anders wyprowadził tę armię z sowietów, to odtąd nie byłio już mowy o oszybkach, bo potrzeby się zmieniły.

    Ale zastanówmy się nad Twoją hipotezą, a mianowicie, że to „tylko psychopaci” czyli nie ma żadnej Metody, jest tylko mechanizm wypływania szumowin na wierzch. Jak w takim razie wytłumaczyć wydarzenia opisane w artykule powyżej? Zwróć uwagę, że Zifcak nie jest szumowiną, ale czymś na kształt ideowego komunisty. Po co w takim razie formuje związek studentów opierających się komunizmowi? Po co organizuje demonstracje? I wreszcie udaje trupa? Czy tak postępują psychopaci?

  44. 44 Sonia Belle

    Michal,

    to “tylko psychopaci” czyli nie ma żadnej Metody, jest tylko mechanizm wypływania szumowin na wierzch.

    Niestety, obok psychopatow-szumowin, sa wsrod komunistow rowniez psychopaci-idealisci, ktorym wogole nie zalezy na wlasnym interesie. I ci sa najbardziej niebezpieczni. Stalin, gdy umieral, mial na koncie 200 rubli. Watpie, czy Pol Pot mial konto w banku szwajcarskim.

    Zifcak nie jest szumowiną, ale czymś na kształt ideowego komunisty.

    Moim zdaniem, jest raczej zdrajca prawdziwego komunizmu, dzialajacym na rzecz systemu, ktory obecnie dominuje nad calym swiatem (a ktory ja – w odroznieniu od was – uwazam za duzo lepszy od prawdziwego komunizmu).

    Amalryk,

    Ne znajdziemy w tej materii porozumienia, jeżeli Pani nie zaakceptuje “naszej” (tzn. przez nas uznawanej) definicji

    Nie szukam porozumienia. Szukam tylko wyjasnienia zagadki upadku (lub „upadku”) komunizmu. Wasza teoria jest fascynujaca i wyjasnia wiele rzeczy. Ale nie wyjasnia wszystkiego.

  45. 45 Amalryk

    Aaa! Advocatus diaboli – to zmienia postać rzeczy.

    Lecz tak czy siak, od definicji nie uciekniemy. Jeżeli nie definicja, nazwijmy ją, mackiewiczowska, to jaka? I w rzeczonym kontekście; „(…)systemu, który obecnie dominuje nad całym światem (a który ja – w odróżnieniu od was – uważam za dużo lepszy od prawdziwego komunizmu).(…)”; pojawia się pytanie – a cóż to za system?

  46. 46 Sonia Belle

    cóż to za system?

    Ten system jest skorumpowany, idiotyczny i hipokrycki. Ale jest w nim „zycie” i „daje sie zyc”. I na pewno nie jest nudny. A nuda to warunek sine qua non komunizmu. Nie ma nudy – nie ma komunizmu.

  47. 47 Jaszczur

    Wchodząc między wódkę a zagrychę – komunizm ze swej natury tworzy mechanizmy selekcji szumowin, w tym psychopatów; jako Metoda został w tym celu zaprogramowany. Można powiedzieć, że psychopatyzacja struktur władzy i społeczeństw jest elementem „kodu źródłowego” komunizmu. Dość szeroko o tym Henryk Glass w „Metodach ekspansji komunizmu” i ks. Józef Pastuszka w „Psychologii komunizmu”.

    Pani Sonia myśli niejako równolegle w stousnku do większości tu komentujących (co się bardzo chwali, bo nie należy ulegać opinii większości), ale wyciąga inne niż my wnioski wyjściowe , tu na podstawie obecnego, acz niekoniecznego efektu ubocznego – „nudy”. Której pojęcie jest dość relatywne… Co do taksonomii systemu, który panuje bez mała od Vancouver po Władywostok i od Murmańska po Harare: autor niniejszego artykułu nazywa „to-to” demobolszewizmem, a z kolei prof. Anna Pawełczyńska w swoich pracach pisze wręcz o „liberalnym komunizmie”, wykazując, że globalistyczny kapitalizm i bolszewizm sowiecki, wywodząc się z tych samych źródeł ideowych, zlewają się w jeden system władzy.

  48. 48 Jaszczur

    Ten system jest skorumpowany, idiotyczny i hipokrycki. Ale jest w nim “zycie” i “daje sie zyc”. I na pewno nie jest nudny. A nuda to warunek sine qua non komunizmu. Nie ma nudy – nie ma komunizmu.

    W drugim zdaniu ma Pani absolutną rację, ale – jak pisałem powyżej – nuda to odczucie bardzo subiektywne.

  49. 49 Jaszczur

    Kończąc ten wątek (= miłościwie panującego nam „new World order”), spróbuje odpowiedzieć na pytanie P. Sonii i Amalryka, przepraszam PT Dyskutantki, Dyskutantów i Gospodarzy strony za tak chaotyczne zasypywanie komentarzami.

    A więc, cóż to za system totalitarny (quasi-? semi-?) „lepszy od komunizmu”? „Lepszy” w sensie: doskonalszy w działaniu czy może bardziej znośny?

    Na podstawie zarówno cech, jak i genezy możnaby określić go mianem neobolszewizmu/neokomunizmu, przy czym „demobolszewizm” byłby pojęciem adekwatnym najbardziej do neokomunizmu w krajach „post” komunistycznych Europy Środkowej oraz szeroko pojętej poprawności politycznej na Zachodzie.

    Nie daje mi spokoju „zdrada Denikina przez Piłsudskiego” i Smitha przez Vorstera. Odpowiednio: i Piłsudski, i biali Rosjanie popełniali błędy. Piłsudski wychodził z założenia, że Rosja „biała” zagraża w Polsce tak samo, jak Rosja Sowiecka. Stąd uważał, że wszelki chaos na wschodzie osłabi zagrożenie dla Polski. Nie doszacował on bolszewików, a przeszacował białych, z którymi z kolei nie dało się zbytnio współpracować, gdyż – nie mając do tego prawa – stawiali Polsce wygórowane żądania , za co zresztą później sam Denikin pluł sobie w brodę).

    Z kolei i Smitha, i Afrykanerów zdradził Zachód, na czele z USA i Wielką Brytanią; jedynym krajem, który czynnie z Rodezją i RPA współpracował właśnie na polu walki z komunizmem, z sowiecką i chińską infiltracją był Izrael. Do połowy lat 70. była jeszcze Portugalia Caetano. Rzecz jednak w tym, że ta była ogarnięta nastrojami rewolucyjnymi, w tym antykolonialnymi; w pobliskich Angoli i Mozambiku zwyciężyli czerwoni. Taka sytuacja geostrategiczna uniemożliwiła pomoc Smithowi ze strony RPA. Dodatkowo, przy trudnym ukształtowaniu terenu Rodezji i kiepskim uzbrojeniu armii rodezyjskiej (w zasadzie tylko piechota zmotoryzowana), klęska antykomunistów była chyba przesądzona… Acha, Murzyni z Rodezji niespecjalnie lubili komunistów i trzeba było naprawdę okrutnej przemocy, by przechodzili na ich stronę.

  50. 50 Sonia Belle

    Jaszczur,

    Taka sytuacja geostrategiczna uniemożliwiła pomoc Smithowi ze strony RPA.

    Nieprawda. W 1974 roku Vorster rzucil komunistom Rodezje na pozarcie (majac nadzieje ze sie nia udlawia i zostawia w spokoju jego kraj). Dokladnie to samo uczynil Pilsudski w 1919 i 1920 roku, gdy zatrzymal polskie ofensywy dokladnie w momentach gdy Denikin i Wrangel przechodzili do natarcia. Pilsudski, jak Vorster, tez mial nadzieje ze Lenin udlawi sie Denikinem. Oboje zyskali tylko na czasie (w obu przypadkach, dokladnie 20 lat, 1919-1939 i 1974-1994)

    klęska antykomunistów była chyba przesądzona

    Najpierw musieli by byc jacys anty-komunisci w Afryce, zeby ich kleska byla „przesądzona”. Jedynym autentycznym antykomunista w Afryce byl chyba Jonas Savimbi. Ani Iana Smitha, ani Vorstera do antykomunistow zaliczyc nie mozna. To byli biali nacjonalisci, walczacy na rzecz swoich grup rasowych.

    Murzyni z Rodezji niespecjalnie lubili komunistów i trzeba było naprawdę okrutnej przemocy, by przechodzili na ich stronę

    Polacy tez „niespecjalnie lubili komunistów”, choc nie trzeba bylo „naprawdę okrutnej przemocy”, by Dzierzynscy, Marchlewscy, Swierczewscy i Bieruty przechodzili na ich stronę.

  51. 51 michał

    Soniu,

    Mówiliśmy już o tym, moim zdaniem wyciągasz z Mackiewiczowskiego opisu jeden element i dochodzisz wówczas do nieuniknionego wniosku: nie ma nudy – nie ma komunizmu. Jasne, jeśli nuda o nim stanowi… ale nie musi. Mówiłem Ci także wielokrotnie, że ja się świetnie bawiłem w prlu w latach 80. Timbre tej zabawy zaostrzony był niebezpieczeństwem, odrobinką, bo nawet jeśli na Mostowie nadal bili, to nie torturowali, a wypadki śmiertelne zdarzały się bardzo rzadko. A zatem wedle Twojej definicji w prlu w stanei wojennym nie było komunizmu…

    Ocieramy się tu o ten sam problem, który poruszył Amalryk powyżej: prl jako najweselszy barak w sowieckim łagrze. Coraz bardziej myślę, że może to jest temat wart ujęcia.

    Panie Jaszczurze,

    Co do Piłsudskiego i RPA, to Sonia ma w moim mniemaniu rację. Przekleństwo komunizmu przejawiało się w ten sposób w historii po wielekroć. Zamiast tworzyć barierę pomiędzy sobą, a komunizmem, najrozmaitsi przywódcy przyczyniali się do niszczenia samej bariery. Zaraza jakaś czy co?

  52. 52 Amalryk

    Jeżeli jesteśmy przy impresyjnym postrzeganiu komunizmu to ja bardziej identyfikuję go z takim pięknym niemieckim określeniem jak glajszaltung. Te same betonowo-szklane mrowiska wypełnione tak samo odzianymi tłumami, karmionymi ta samą medialną sieczką (te same odmóżdżone sitcomy, te same teleturnieje dla idiotów, te same drące ryja Dody, ta sama nibysztuka, ten sam dyżurny zestaw ludzi znanych z tego że są znani etc, etc). Słowem przestrzeń wypełniona tym ortegiańskim człowiekiem masowym, który już nie ma poglądów, ma opinie…

  53. 53 michał

    …cudze. Opinie przejęte bezmyślnie od „opiniotwórców”.

    20-30 lat temu był wybór pomiędzy anty-kulturą bolszewizmu i pseudo-kulturą Zachodu. Teraz już się zeszły – konwergencja, zaiste.

  54. 54 Jaszczur

    …przez co – człowiek masowy charakterystyczny i dla demoliberalizmu, i dla komunizmu – dokonuje internalizacji zniewolenia przez totalitarne struktury. Często nie będąc nawet tego świadomym.

    Antykultura komunizmu i pseudokultura zachodu zeszły się choćby dlatego, że mają te same źródła. Ponadto, pseudokultura zachodu powstała przy silnej indukcji ze strony sowieciarzy, o czym wykładał choćby Jurij Bezmienow.

  55. 55 michał

    Drogi Panie Jaszczurze,

    Ma Pan bez wątpienia rację do wspólności źródeł. Mniej przekonywa mnie wpływ sowiecki na wytworzenie się zachodniej pseudokultury. Nie wątpię, że taki wpływ w rzeczywistości mieli, ale mam wrażenie, że taka kultura wytworzyłaby się sama z siebie, ponieważ od czasu Renesansu i Oświecenia rozum ludzki boryka się z dylematem związku między wolnością i wartościami. Odkąd wolność uznana została jednoznacznie za wartość, rozwój kultury stał się dość przewidywalny. Jak słusznie mówi Iwan Karamazow: jeśli Boga nie ma, to wszystko wolno.

    Natomiast ta „internalizacja zniewolenia przez totalitarne struktury”, to już za mądre dla mnie. Co ma Pan na myśli? Próbuję się w to wmyśleć, ale czasami zawodzi mnie moje wyczucie polszczyzny. Muszę Panu wyznać, że dla mnie „post” to wstrzymywanie się od posiłków… sam Pan więc widzi z kim ma do czynienia.

    „Internalizacja zniewolenia” w moim naiwnym pojęciu, to byłoby coś na kształt „zracjonalizowania swego niewolnictwa”, czy tak? Ale jak zracjonalizować niewolę nieświadomie? I do tego jeszcze te struktury. Nie wiem. Proszę o wyjaśnienia. (Tylko niech Pan nie zapomina, że cokolwiek Pan powie, może być wykorzystane przeciwko Panu!)

  56. 56 Jaszczur

    Panie Michale,

    Ma Pan rację, upatrując w odrodzeniu i oświeceniu źródeł antykultury.

    Antykultura czy antycywilizacja nie tyle wytworzyłyby, co wytworzyły się bez udziału czynników zewnętrznych. Ale proces upadku (czy w wersji bardziej optymistycznej – kryzysu) cywilizacji Zachodu, którego ta jest motorem wyglądałby inaczej, gdyby w międzyczasie nie powstały dwie formacje geopolityczne będące bazą terytorialną komunizmu.

    Internalizacja to nie tyle racjonalizacja, co dobrowolne, często nieświadome, tj. przebiegające bez użycia wolnej woli uwewnętrznienie czegoś.

  57. 57 michał

    Wybaczy Pan, ale będę potrzebował dalszych wyjaśnień. (Zostawiam oczywiście na boku te punkty, w których się zgadzamy, bo nie ma doprawdy o czym mówić.)

    Mówi Pan: internalizacja to uwewnętrznienie – tego nawet ja się domyśliłem – ale co to znaczy? Kiedy upiję łyk z kieliszka wina – na zdrowie! – to uwewnętrzniam to wino. Jeśli mi Pan powie, że deszcz pada, to mogę to przyjąć do wiadomości czyli jakoś „uwewnętrznić” Pańską informację, ale mam wrażenie, że coś tu naciągam. Czyżby rzeczywiście chodziło Panu o przyjęcie do wiadomości? Czy da się to zrobić nieświadomie?

    Im bardziej się nad tym zastanawiam, tym mniej pojmuję. Mówi Pan teraz, że internalizacja jest dobrowolna, ale nieświadoma, tj. bez użycia wolnej woli. Ale dla mnie „dobrowolnie” to tyle co bez przymusu, samorzutnie, z własnej nieprzymuszonej woli. Czy można działać dobrowolnie, ale nieświadomie? Ja z pewnością nie potrafię! Jeśli działam nieświadomie, to działam bezwolnie, tj. bez udziału woli.

    Proszę mi wybaczyć te dociekania. Mam nadzieję, że dostrzega Pan, iż wcale nie czepiam się słów. Tu chodzi o rzecz zasadniczą. Pewien bardzo poważny ksiądz, który pochodził z Pańskich stron, zwykł był mawiać, że „za każdym zdaniem stoi jakaś metafizyka”. Otóż mam przeczucie, że za tą „internalizacją” coś stoi i chciałbym dociec co.

  58. 58 Sonia Belle

    Michal,

    internalizacja to uwewnętrznienie – tego nawet ja się domyśliłem – ale co to znaczy?
    ——————————–
    Klasyczny przyklad, to dziecko, ktorego rodzice sie rozwodza i prowadza ze soba wojne. Dziecko ma trzy wybory: wziasc strone ojca, wziasc strone matki, albo „uwewnętrznić” ten konflikt (i udawac stronnika ojca przy ojcu, a stronnika matki przy matce)…

  59. 59 michał

    Ale w takim razie internalizacja jest aktem świadomym.

    Zdanie, którego sens mi się wciąż wymyka, brzmiało tak:

    „człowiek masowy charakterystyczny i dla demoliberalizmu, i dla komunizmu – dokonuje internalizacji zniewolenia przez totalitarne struktury. Często nie będąc nawet tego świadomym.”

    Zatem jakie jest tu zastosowanie Twojej wykładni? Proszę, zrozum mnie dobrze: ja nie mówię, że nie ma zastosowania. Ja po prostu nie rozumiem tego zdania.

  60. 60 Amalryk

    Ale,ale! Panie Michale! Że się wtrącę w tą „internalizację” (strasznie trudne słowo, fakt!).
    I zacytuję Panu fragment, który wydaje mi się nie będący „od rzeczy” w roztrząsanej materii.;
    „[…]Gdybym nie był poznał pism Mackiewicza w mętnych i smętnych czasach stanu wojennego,[…]Uważałbym prl za państwo, jakkolwiek niedoskonałe, to jednak polskie. Przyjąłbym zapewne Magdalenkę i jej rycerzy okrągłego stołu z całym dobrodziejstwem inwentarza, wedle uświęconej formuły tak trafnie wyrażonej przez Mackiewicza w Drodze donikąd: „No, bo jakże inaczej?” Cieszyłbym się, że „w moim kraju obalono komunizm”, […]”.
    Myślę, że o to chodzi. Oczadzone medialnymi „Tańcami z dupami”, czy innym szalenie ambitnym „Szkłem kretynowym”, czy temu podobnym badziewiem, masowy ludek powtarza zasłyszane brednie z głębokim, wewnętrznym przekonaniem „No bo jakże inaczej?”… Czy używa do tej akceptacji świadomości? Ba! Czy w ogóle ją posiada?

  61. 61 michał

    Bardzo być może, że to nas zbliża do czegoś.

    Formuła „no bo jakże inaczej?” jest formułą sowietyzacji. Czyli wychodzi na to, że człowiek masowy jest zsowietyzowany, czy tak? Zsowietyzowany przez swoją bierność, przez swą nieświadomość, przez fizyczne zniewolenie, które internalizuje, przez strach, przez układy, które uważa za nieodwracalne, przez strutury, które wydają mu się nadprzyrodzone, przez prawo mimikry, przez zwykłe ludzkie dążenie do szczęścia, przez chęć przeżycia, przez pragnienie kariery, przez nadzieję, przez wiarę, a nawet przez miłość, przez lenistwo, pychę i siedem grzechów głównych, przez ludzką naturę, przez wolność, przez brak wolności itd., itp.

    Czy tak?

  62. 62 Amalryk

    No, no! Może to nie przypadkowy splot okoliczności; pojawienie się człeka masowego, „kompletnego” komunizmu i sowietyzacji – praktycznie w tym samym przedziale czasowym? I ta rzekomo ulubiona książka „drogiego Illicza” („Psychologia tłumu”) na dokładkę…

  63. 63 michał

    Nie, to z pewnością nie jest przypadek, ale też każdy człowiek w historii ludzkości zawsze stał wobec JAKICHŚ okoliczności. Kiedy staniemy przed Stwórcą, to okoliczności naszych czasów, którym ton nadaje masowy człowiek, nie będą dla nas żadnym usprawiedliwieniem.

    To zabawne, że prowadzimy dwie równoległe dyskusje w dwóch różnych miejscach. Przyzna Pan jednak chyba, że te dwa wątki zbiegają się w cytacie z Dávili, który tak celnie uwypuklił Jaszczur.

    Nawet jeśli nie mamy żadnej szansy na zwycięstwo w walce z masowym człowiekiem, z tym „gównem, co równomiernie rozpełzło się wszędzie”, to mamy obowiązek spisywać akta tego świętego sporu. Mamy obowiązek odrzucać proste wyjaśnienia i drążyć.

  64. 64 Amalryk

    Taak, zabawne… A Gomez Davilla, to absolutny geniusz był! Cóż, „prawda nie ma udziału w klęskach jej obrońców”, w ostatecznym rachunku zwycięstwo zawsze bedzie po naszej stronie.

  65. 65 michał

    Nie znam niestety Dávili. Jego książki są niedostępne, a publikowanie ułamków na internecie wydaje się jak gdyby na przekór jego myśli (Dávila on Twitter!!!).

    Z tych ułamków wyłania się jednak myśl arcyciekawa: klasyczna fundamentalistyczna krytyka, który godzi (jak mi się zdaje) pesymizm (nazwijmy to tak) antropologiczny czyli krytykę współczesności i ludzkiej natury, z apokaliptycznym optymizmem, że „prawda zwycięży”.

    Tego rodzaju fundamentalizm jest mi bardzo bliski. Jak słusznie Pan mówi, Prawdzie jest najzupełniej obojętne czy będziemy jej świadczyć, czy tez przeczyć; czy odniesiemy przy tym sukces, czy poniesiemy klęskę. Ale nie jest to obojętne mnie. W tym sensie zatem zwycięstwo nie będzie naszym udziałem, byłoby raczej czymś na kształt zaprzaństwa. Nie dla zwycięstwa trzeba jej świadczyć, ale dla niej samej.

  66. 66 Amalryk

    U nas pracowicie przybliża Davillę Krzysztof Urbanek i jego wydawnictwo Furta Sacra.

    Tak! Gdy pierwszy raz człowiek spotyka sie z tak krystaliczną formą swych niewypowiedzianych myśli to czuje wręcz metafizyczne powinowactwo duchowe z autorem. Prawdzie jest obojętne czy wygramy czy przegramy, dopiero gdy to sobie uświadamiamy, to zaczynamy rozumieć dlaczego „tylko twarde kamienie i mocne dusze daja się polerować”.

  67. 67 michał

    Diamenty nie występują masowo. Czasami, bardzo rzadko, uda się znaleźć jakiś w Podziemiu.

  68. 68 JerzyS

    Wszystkim polecam Volkoffa.
    To co on tam wypisuje to
    „Niby fikcja!”

    Do tego portal Autonom i spółka prof Mazur doc. Józef Kossecki

  69. 69 Jaszczur

    Oj, Kosseckiego trzeba traktować z dystansem. Jakkolwiek dobrze opisuje mechanizmy psycho- i socjomanipulacji to należy pamiętać, że był on nadwornym cybernetykiem Jaruzela i założycielem niejakiego Zjednoczenia Patriotycznego (excusez le mot) „Grunwald”.

  70. 70 michał

    Czy chodzi o zapaśnika Volkoffa czy o pisarza? Bardzo się cieszę, że go Pan poleca, ale w jakim kontekście? A „do tego portal i spółka”? Ale do czego?!

    Miałem szczęście dotąd nie słyszeć ani o Kosseckim ani o Mazurze, ale po takim poleceniu „do tego” wydało mi się koniecznością uzupełnić białe plamy w mojej wiedzy na temat prlowskiej nauki i po pobieżnym przejrzeniu biogramów tych panów, nie wiem już doprawdy do czego ten prof i ten doc i ten portal. To są albo komuniści albo poputczycy pogrążeni w prlu po uszy.

    Tu jest Podziemie. Tutaj poddaje się całą zawartość prlu najsurowszej krytyce, ponieważ cała ta „nauka” była li tylko narzędziem do sowietyzacji. Prof Mazur służył bolszewikom jako akademik, naukowiec, a nawet jako „inspektor komunistycznego ministerstwa”. Czy Pan wie, co robili tacy „inspektorzy” w latach czterdziestych? Jestem pierwszy, żeby przyznać, że przy podłym bolszewickim ogniu uczciwi ludzie mogli piec swoją uczciwą ludzką pieczeń – pozostaje to moralnie wątpliwe, ale ja nie rzucę w nich pierwszy kamieniem. Tylko że jakoś mnie nie ciagnie do tego, żeby dowiedzieć się, jak smakowała pieczeń prof i doc spod znaku stowarzyszenia Grunwald.

  71. 71 Jaszczur

    Panie Michale,

    Ma Pan oczywiście rację w ocenie Kosseckiego i Mazura. Mnie jednak frapuje, dlaczego na prawicowej blogosferze (czy raczej tym, co za prawicę chce uchodzić) prace Kosseckiego są stosunkowo popularne, przy małej wiedzy kim ta postać jest.

    Co prowadzi nas na kolejną ścieżkę – jakie zadania ma (i pozostali endekomuniści) obecnie.

    Jeszcze ad rem: kolejnym, funkcjonującym na prawach dogmatu kłamstwem w ramach „perestroika deception” jest kłamstwo o zdekomunizowanych, zjednoczonych Niemczech. O tym, że „Niemcy poradziły sobie ze spuścizną komunizmu”, świadczą choćby tacy politycy, jak Genosse Schroeder, Genossin Merkel i realizowany przez nich sojusz z Rosją Sowiecką.

  72. 72 michał

    Drogi Panie Jaszczurze,

    „Zdekomunizowane i zjednoczone Niemcy” są niczym w porównaniu z prlem bis. Chętnie przyłączę się do Pańskiej krytyki, kiedy uzgodnimy stanowisko wobec prlu. Wydaje mi się, że dopiero wówczas gdy dostrzeżemy skutki działalności Kaczyńskich czy Macierewicza, możemy sensownie krytykować innych. Inaczej ta krytyka sprowadza się do powtarzania w kółlk tych samych antyniemieckicj formułek.

    Pyta Pan, dlaczego „na prawicowej blogosferze (czy raczej tym, co za prawicę chce uchodzić) prace Kosseckiego są stosunkowo popularne”. Dlatego, że to nie jest żadna prawica? Dlatego, że „popularność” po prawej stronie nie ma żadnego znaczenia? Dlatego, że tylko bełkot może byc popularny? Nie wiem, doprawdy.

  73. 73 gniewoj

    Witam,

    W powyższej dyskusji Pan Almaryk podał pewną (w znaczeniu skuteczną) metodę walki z komunizmem:

    „[…] załadować, przeładować, wycelować, wstrzymać oddech łagodnie ściągając spust”.

    Pytanie moje to: w co celować? Gdzie jest kolektyw kierujący dziś putinami, tuskami, orbanami? Gdzie go szukać: w Moskwie, w Brukseli, w Pekinie, w stolicach krajów przywoływanych przez Panią Sonię? W jednym miejscu czy raczej we wszytkich tych miejsach jednocześnie?

  74. 74 gniewoj

    Dotyczy mojego, powyższego wpisu.

    Panie Amalryku proszę wybaczyć mi błąd w pisowni Pana pseudonimu.

  75. 75 michał

    Prawdę mówiąc, nie wiem, do kogo celować. Sytuacja jest tak zła, że uświadomienie sobie sytuacji człowieka wolnego w dzisiejszym świecie już jest wielkim sukcesem.

  76. 76 gniewoj

    Panie Michale,

    W książce „Nowe kłamstwa w miejsce starych” A.Golicyn poświęcił rozdział opisowi metod koordynacji sowieciarskich działań po roku 1958, a więc po rozpoczęciu opracowywania i wdrażania nowej, długofalowej strategii. Strategii zakładającej wyzyskiwanie gry na fikcyjne rozłamy i pęknięcia w komunistycznym monolicie. Konsekwencją przyjęcia takiej strategii była niemożność koordynowania działań w sposób jawny. W miejsce wcześniejszych kominternów czy kominformów trzeba było zastosować inne metody koordynowania przedsięwzięć. W tymże rozdziale Golicyn definiuje kanały, za pośrednictwem których miała być dokonywana taka koordynacja. Wymienia tam: „spotkania na szczycie”, „koordynację przez kanały dyplomatyczne” i wreszcie „dwustronną koordynację wewnątrz bloku”. Niby nic nowego pod Słońcem, ale czyż oni wymyślili coś nowego? Chyba nie, za to potrafią wszystko wykorzystać w sposób, którego nikt inny by nie wymyślił.

    Minęło ponad 20 lat od cudownego rozpadu komunistycznego bloku, ale przecież (czy może pomimo tego) sowieciarze muszą jakimiś kanałami koordynować swoje działania. Jeżeli tak jest, to polecam lekturę artykułu „Spotkania z agentem” (Gazeta Polska, wydanie internetowe z 15 listopada br.). Wiem, wiem nie czyta Pan prlowskiej prasy, ale przecież i Mackiewicz i Golicyn opierali swoje analizy na informacjach zaczerpywanych między innymi z sowieciarskich publikatorów.
    Czy nie sądzi Pan, że śledzenie tego typu doniesień może prowadzić do ustalenia aktualnego składu kolektywu?

  77. 77 michał

    Drogi Panie Gniewoju,

    Nie wątpię, że śledzenie tego typu doniesień może prowadzić do ustalenia aktualnego składu kolektywu. Nie twierdziłem nigdy, że Mackiewicz bądź Golicyn nie opierali swych analiz na takich informacjach. Mówiłem w zamian z całą skromnością, że mnie takie rzeczy mało interesują. Cała sprawa wydaje mi się jasna i dowodzenie sobie samemu, że sufit jest biały, jakoś mało mnie pociąga, ale to tylko taki mój osobisty feblik.

    Proponuję, żeby Pan się tym zajął i to opisał. Dlaczegóż by nie?

  78. 78 gniewoj

    Panie Michale,

    zdecydowanie muszę odmówić Pana propozycji. A to dla wielu powodów, że wymienię kilka:
    – tow.nikołaj patruszew i jemu podobni pewnie nie zwykli upubliczniać interesujących ich rozgrywek sportowych czy miejsc niespodziewanych międzylądowań
    – zaprzestano wydawać wielką encyklopedię sowiecką (chyba?)
    – na przywołany przeze mnie artykuł natrafiłem w sposób tak nieprawdopodobnie przypadkowy, że nie mogę liczyć na ponowne wystąpieniu podobnej koincydencji.

  79. 79 amalryk

    W nawiązaniu do „Spowitego w aksamit”, obejżałem sobieostatnio coś takiego:

    http://www.youtube.com/watch?v=HDwddqlsXR4

    I z pewną dozą melancholii westchnąłem nad żałosną bezsilnością wobec bolszewickiej beszczelności – no i co z tego, że jest internet, że funkcjonuje w nim, dajmy na to, pewne „Wydawnictwo Podziemne”…

    A ten cały „Klub Ronina” (cóż za pretensjonalna nazwa?) to też, jak sądzę, skupia, niczym w soczewce, iluzje większości demoludziarskiej inteligencji (że można zlikwidować komunizm w sposób i na warunkach zaproponowanych przez komunistów…, a i jeszcze się dziwić , że jednak coś poszło gdzieś tam, nie ten teges, trzeba wprowadzić pewne korekty, jakieś JOW-y, nowe partie etc – żenada!)

  80. 80 michał

    Panie Amalryku,

    Mam wrażenie, że oni wszyscy stoją na głowach od tak dawna, że już nie wiedzą, gdzie góra gdzie dół. „Przywiązany do myśli” naukowiec, który przyznaje się, że nic nie wie o Czechach, ale mówi. A „myśl” do której był przywiązany? Że im większy ruch antykomunistyczny, tym trudniej wyjść z komunizmu….

    Ja nie wiem czy śmiać się z tych ludzi, czy płakać nad nimi. Nie rozumiem w ogóle, co oni naprawdę mówią. Rozliczenie z komunizmem? Czyli co? Komunizm upadł, tak? Ale wiele z tego co mówią, wskazuje, że właśnie nie upadł. Pokazują, jak się nie udała lustracja, ale „naukowo zajmują się procesem rozliczenia z komunizmem”.

    Ja wymiękam.

  81. 81 amalryk

    Płakać! Zdecydowanie płakać! Toż to istny cyrk pcheł! Oni chyba sobie wogóle nie zdają sprawy z tego jak fantastycznie przydatną ekipą są dla bolszewików! Ręce opadają!

  82. 82 michał

    „…ale skąd ich wziąć łez tych?”

  83. 83 amalryk

    „[…]Kłują mnie rzęsy, a w piersi łzy mi się burzą,
    Czuję bez lęku, że się zanosi na burzę.[…]”

Komentuj





Language

Książki Wydawnictwa Podziemnego:


Zamów tutaj.

Jacek Szczyrba

Czerwoni na szóstej!.

Jacek Szczyrba

Punkt Langrange`a. Powieść.

H
1946. Powieść.