Szyjki rakowe do pulardy
46 komentarzy Published 3 stycznia 2011    |
Nie może być niespodzianką dla stałych czytelników niniejszej strony, że, generalnie rzecz biorąc, lubię czytać Józefa Mackiewicza. Lubię jego styl, ironiczny ton, swoisty timbre wypowiedzi. Lubię jego inteligencję, erudycję, kulturę. Wysoko cenię jego polemiczny ferwor, żelazną konsekwencję myślenia, nie zapominając oczywiście, że najważniejsze w tym pisarstwie jest co raczej niż jak. Rozumie się zatem samo przez się, że czytałem wydane niedawno Listy do Redaktorów „Wiadomości” [1] z wielką przyjemnością. Zaskoczyło mnie jednak, że przyjemność zwiększała się, ilekroć wśród listów Mackiewicza pojawiały się listy jego żony.
Barbara Toporska miała nieszczęście być wielokrotnie „odkrywana”. Debiutowała co kilka, kilkanaście lat, z najrozmaitszych przyczyn: a to drobiazg w postaci wojny, a to niedogodności w rodzaju sowieckiej okupacji, ucieczki do lasu przed wywózką, ucieczki przed sowieckim „wyzwoleniem”, a to rozkosze emigracyjnej tułaczki, podnoszenia oczek w pończochach, żeby tylko jej mąż mógł pisać. Sama pisze o tym w Listach z ciepłym dystansem, czasami z goryczą, że tak się potoczyło jej życie, ale nigdy z wyrzutami. To ona jest cichą bohaterką tych Listów. To ona jest ukrytą sprężyną całej twórczości Józefa Mackiewicza.
Zaczęła pisać do Grydza w 1952 roku, ale początkowo pisywała tylko sporadycznie. Wkrótce koresponduje z Redakcją bardzo często, jednak równie regularnie znika ze stron najnowszej książki Wydawnictwa Kontra ze względu na rozliczne nawroty choroby (np. po 1972 roku pojawia się niewiele więcej niż dziesięć razy).
Jest w jej listach taka obfitość wątków, że z natury rzeczy muszę okroić to bogactwo i skupić się na kilku zaledwie motywach. Zanim jednak zajmę się jednym z tych wątków, pozwolę sobie pozornie odejść od tematu i przypomnieć fascynującą postać Józefa Retingera, wolnomularza i iluminaty, rzekomego przyjaciela Conrada, cichociemnego (zrzuconego do okupowanej Polski w zdumiewającym wieku 56 lat), honorowego genseka Ruchu Europejskiego, jednego z ojców chrzestnych Niuni Europejskiej. Jakiż mógł być związek między tą dziwną osobistością, Barbarą Toporską i Anatolijem Golicynem?
Golicyn twierdzi, że pod koniec lat 50. sowieci z zainteresowaniem obserwowali dyskusje w NATO, w Pentagonie i w CIA na temat możliwości wykorzystania pęknięć w jednolitym bloku komunistycznym. Antykomuniści utrzymywali, że blok jest monolitem i wszelkie pęknięcia mogą jedynie służyć określonym celom strategicznym komunistów. Ich oponenci, z których z czasem wyrosła najdziwniejsza gałąź nauki zwana „sowietologią”, reprezentowali pogląd przeciwny. Ich zdaniem konflikty w łonie kierownictwa kompartii mogły być wykorzystane na korzyść Zachodu, podobnie jak nieuniknione rzekomo konflikty pomiędzy indywidualnymi partiami. Wedle Golicyna, jednym z decydujących czynników, które przekonały kremlowskich strategów, co do długoterminowej użyteczności chińsko-sowieckiego rozłamu, była taśma z nagraniem rozmów ekskluzywnego Klubu Bilderberg.
Józef Retinger zainicjował rozmowy w Hotelu de Bilderberg w maju 1954 roku. Celem dorocznych spotkań była propagacja idei „Stanów Zjednoczonych Europy” i strategiczne rozważania na temat przyszłości świata. Prlowskie służby wywiadowcze przekazały kgb nagranie dyskusji na spotkaniu Grupy Bilderberg w roku 1958 lub 1959. Golicyn pisze:
„To wpływowe grono dystyngowanych zachodnich mężów stanu i komentatorów debatowało możliwości rozłamu w stosunkach chińsko-sowieckich, potencjalne konsekwencje dla bloku komunistycznego i sposoby wykorzystania tej sytuacji z pożytkiem dla Zachodu. Te materiały znalazły się wśród wielu dokumentów, które osobiście przywiózł do Chin generał Sacharowskij. Wśród innych dokumentów przekazywanych Chińczykom przez KGB znalazły się tajne oceny amerykańskiego Departamentu Stanu na temat różnic w komunizmie sowieckim i chińskim, oraz omówienie chińskiej reakcji na wizytę Chruszczowa w USA w roku 1959. Kopia tajnego raportu przedłożonego NATO w 1959 r. przez byłego Sekretarza Generalnego, Spaaka, w którym omawiał rozdźwięki w relacjach sowiecko-chińskich oraz ich konsekwencje dla NATO, została również dostarczona Chińczykom przez KGB.” [2]
I w ten sposób podejrzanej konduity polski emigrant przyczynił się do jednej z najbardziej udanych sowieckich prowokacji. Golicyn pisze o tym w roku 1984, analizując dostępne mu dokumenty historyczne i odwołując się także do własnej wiedzy z czasów przed ucieczką na Zachód. Barbara Toporska pisała o tym w liście do Grydzewskiego w roku 1960, a więc obserwując wydarzenia na żywo:
„Mimo wielkiego nowego hałasu na temat rozbieżności Moskwa-Pekin, źródła wydają mi się bardzo niepoważne, i podejrzewam ciągle, że dezinformacja własna zasilana jest przez dezinformację komunistyczną z bardzo wyraźnym celem.” [List 149]
Jest to komentarz do tekstu wydrukowanego następnie w Wiadomościach w październiku pt. Semantyka i polityka:
„Np. Pan Salisbury, który jest ‘sowietologiem’ pisma o tak wielkim nakładzie jak New York Times, inspiruje gorzej płatnych ‘sowietologów’ z pism o mniejszym nakładzie, a więc i mniejszym autorytecie. Po czym wokół kuli ziemskiej zaczynają obiegać fantazje na temat ‘napięć sowiecko-chińskich’ albo ‘opozycji Susłowa na Kremlu’, i argumentem staje się, że ‘wszyscy’ tak sądzą, widzą, wiedzą.
Ach, żeby ci ‘wszyscy’ zechcieli chociaż trochę myśleć!
Oczywiście, ani zwykły czytelnik ani zwykły dziennikarz, nie może drogą telepatyczną sprawdzić tekstu gazety chińskiej. Ale może i powinien odnosić się krytycznie do wiadomości, które nie są prawdopodobne. Tymczasem co się dzieje: wiosną br. korespondent AFP nadaje depeszę z Pekinu, że w chińskim Czerwonym Sztandarze wydrukowano artykuł, atakujący ‘niedwuznacznie’ Chruszczowa w słowach niezwykle ostrych, bo nazywających jego koncepcje polityczne bredniami i nonsensem. Wiadomość ta ukazuje się na pierwszych stronach najpoważniejszych dzienników Europy i Ameryki, a poważni ‘sowietolodzy’ komentują uczenie, że jest to logiczny bieg wydarzeń, tzn. taki, który ma swoje przyczyny i będzie miał skutki. Tymczasem wystarczy szczypta zdrowego rozsądku, żeby przyjąć, a raczej odrzucić informację jako nieprawdopodobną.”
Toporska relacjonuje dalej, że chiński artykuł był w istocie pochwalny pod adresem Chruszczowa, ale żadne z pism, które wcześniej reklamowały rzekomy „rozłam”, nie zamieściło sprostowania.
„Jest to tylko jeden z bardzo licznych przykładów faktomontażów, które służą za punkt wyjścia dla spekulacji politycznych. Tym, którzy chcieliby się pocieszać, że czynni politycy są mądrzejsi od politycznych publicystów, przypomnę, że po wyjeździe Chruszczowa ze Stanów Zjednoczonych powołano tam coś w rodzaju specjalnej komisji, zbierającej impresje świadków z min Chruszczowa, którymi miał reagować, gdy zagabywano go o stosunek do Chin komunistycznych. Sądzę, że równie dobrze można by szukać informacji w kabale.
Moje wywody nie mają na celu udowodnienia, że między Moskwą a Pekinem panuje harmonia. Raczej w nią wątpię, bo komunizm jest bardzo cierpkim ustrojem, więc harmonia jest trudna. Trzeba jednak zupełnej ignorancji w sprawach komunizmu, by się nie orientować, że wszystko co się dzieje wewnątrz jakiegokolwiek Komitetu Centralnego, lub we wzajemnych stosunkach między sztabami KC, jest otoczone największą tajemnicą. Na zewnątrz nie przenika nic, co nie zostało świadomie przeznaczone dla dezinformacji. (…)
Dlaczego więc Zachód upatruje ciągle kości niezgody między Chruszczowem a Mao Tse-tungiem w tym, że Chruszczow ma być rzekomo za pokojem a Mao za wojną?
Odpowiedź na to pytanie jest niestety jedna: ponieważ Zachód chciałby, żeby tak było.” [3]
Cytuję ten artykuł obszernie, gdyż ku mojemu wielkiemu zdziwieniu, Toporska skreśliła ów fragment ćwierć wieku później, przygotowując tekst do wydania w tomie Droga Pani. Przypuszczam jednak, że wytłumaczenie tego dziwnego postępku znajduje się także w Listach, ponieważ w liście z tego samego roku czytamy:
„Przed chwilą dowiedziałam się z Est et Ouest, że Dallin zaatakował mity chińsko-sowieckich nieporozumień w nowojorskim New Leader, niestety, już 20 czerwca. Bardzo się cieszę, że taki znawca jest po mojej stronie, ale martwi mnie jednak, że mój artykuł będzie mógł być poczytany za swego rodzaju plagiat. New L. nie czytuję. A w ogóle coraz częściej dochodzę do wniosku, że aby dzisiaj pisać należałoby albo wszystko czytać, albo nic nie czytać!” [152]
Oczywiście wiadomo było zawsze, że to nie Golicyn pierwszy rzucił snop światła na rozłam chińsko-sowiecki jako część długoterminowej strategii komunistycznej. Pytanie „kto pierwszy?” jest na ogół mało zajmujące. W wypadku obojga Mackiewiczów interesująca jest ich metoda racjonalnej, chłodnej, chciałoby się rzec „zdroworozsądkowej” analizy. Nie mieli przecież dostępu do żadnych tajnych źródeł, nie mieli żadnego nadprzyrodzonego wglądu w szczegóły sowieckich prowokacji, byli po prostu inteligentnymi, kulturalnymi i krytycznymi obserwatorami otaczającej ich rzeczywistości politycznej.
Ostatnie zdanie zacytowanego powyżej fragmentu listu, jak często u Toporskiej, uderza trafnością, urzeka epigramatycznym stylem i wreszcie zaskakuje jako bez mała proroctwo, ponieważ żyjemy dziś w czasach blogosfery, kiedy miliony stukające w klawisze z rzadka tylko wznoszą się ponad poziom hałasu. O ile więc nie warto czytywać blogosfery – sam rozumiem, że dolewam tylko oliwy do ognia – to z pewnością warto koniecznie czytać Barbarę Toporską, jako niezaprzeczalną wielkość polskiej literatury:
„Język jako nosiciel znaczeń, przede wszystkim jako nosiciel znaczeń, za które każdy piszący i mówiący ponosi odpowiedzialność, jest – może już tylko był? – opoką, na której wyrosła nasza kultura. Ta ewoluująca wraz z ludzkością od nieartykułowanego bełkotu dzikusa do najbardziej precyzyjnie wyrażonych i najbardziej wartych zakomunikowania myśli.” [471]
Mamy prawo potraktować te słowa jako swoiste credo twórcy. Jest to afirmacja moralnego rdzenia kultury: tworzenie jako kategoryczny imperatyw, jasność wypowiedzi jako obowiązek, język jako nosiciel znaczeń i odpowiedzialny twórca jako punctum saliens kultury. Dla tej właśnie jasności myślenia, dla jej klarownego stylu, trzeba koniecznie czytać Toporską. W krótkim zdaniu potrafi bowiem ująć czasem myśl zawiłą, trafia w samo sedno trudnej kwestii:
„Na tym polega niemoralność istnienia komunizmu, że albo jest się niewinnym głupcem, albo za skórę włazi tropiciel.” [150]
To o podejrzliwości, jaką wzbudza w normalnym człowieku zajmowanie się chamstwem komunizmu, włażącego bezceremonialnie w każdy przejaw życia. Toporska wyraziła tu tę dziwną właściwość komunizmu, która z każdego wnikliwego krytyka czyni niepostrzeżenie paranoicznego węszyciela spisków. W innym miejscu mówi o agenturalności:
„Polakami rządzą dwie agentury, amerykańska i sowiecka, przy czym amerykańska działa na rzecz sowieckiej. Och, co to za przekupny naród, Polacy!” [155]
Toporska pisze o komunizmie z tą samą co jej mąż swadą, ale niekiedy z większą precyzją:
„Komunizm dopóty będzie zwyciężał, dopóki zamiast walczyć z nim będzie się walczyło z ‘wiatrakami’. Czy się one będą nazywały ‘żydostwo’, czy ‘antysemityzm, czy ‘kolonializm’, czy ‘rusyfikacja’, czy ‘stalinizm’ – jest to mierzenie w pozory dla komunizmu nieistotne.” [159]
Mój zachwyt zatrzymywał się niekiedy nad krótkimi uwagami na marginesie, rzuconymi jakby od niechcenia, w związku z czym innym:
„Zrezygnowałam więc z tego, jak z szyjek rakowych do pulardy.” [169]
Czyż to nie cudne? Z tylu rzeczy musiała w życiu zrezygnować ta wyrafinowana pisarka o wytwornych gustach, ta różnorodnie utalentowana artystka o wyszukanym smaku, ta wykwintna dama z arystokratycznymi koneksjami, ale porzuciła je – być może nie bez żalu – dla tego co ważne. Porzucenie ułudy blichtru i błyskotek nie było być może rzadkością w porewolucyjnej Europie, a jednak w wypadku Toporskiej, ostatecznym paradoksem jej twórczości, ironicznym odsyłaczem, jest ów wysublimowany, dystyngowany, przepyszny styl, w którym jak w sosie z szyjek rakowych podaje białą, jędrną pulardę swej czystej i jasnej mądrości.
„Ach, naprawdę, dużo rzeczy jest wartych i ładnych tylko dlatego, że giną.” [191]
To z kolei pod adresem Grydza i jego archiwum, w którym zachowały się jej listy. Czuję się zobowiązany wyrazić mą wdzięczność dla Grydzewskiego za zachowanie tych pereł, ale trudno nie zgodzić się z Toporską, że współczesna mania „zachowywania” wszystkiego na taśmie magnetofonowej, bądź filmowej, na zdjęciu, na papierze czy na internecie – jest nie do zniesienia. Nie ma już miejsca na spontaniczność, na autentyczność odczucia, bo wszystko jest zarejestrowane i można będzie do tego powrócić. Ulotna natura piękna umarła wobec doskonałości metod rejestracji. Nie mamy już wspomnień, mamy za to „fotki”, tysiące bezwartościowych zdjęć przechowywanych w chmurach komputerowych. W ten sposób niepostrzeżenie utraciliśmy poczucie wartości rzeczy, wartości naszych własnych wrażeń i doświadczeń. Nie reagujemy już na rzecz samą, ale na jej odbicie. Żyjemy zaiste w „kulturze lunarnej”, jak to przewidywał Oscar Wilde.
Z rozlicznych pereł rozsianych wśród Listów nie mogłem nie wziąć do serca takiego np. fragmentu:
„Pisanie z premedytacją ‘do szuflady’ jest jedną z form autocenzury. Może nie tej najgorszej, w której autor pragnie ‘doskoczyć’, dopasować się do i pod, czy przypodchlebić się możnym tego świata – ale jest.” [277]
Pisuję przecie od lat do szuflady z pełną premedytacją, ale Toporska ma rację, że jest w tym fałsz, bo i co z tego, że nie pragnę łask możnych tego świata? Jeśli tak, to nie powinienem pisać w ogóle. Czuję się jednak zmuszony… w tym wypadku znakomitością pisarstwa Barbary Toporskiej.
______
- Dzieła tom 20, Kontra, Londyn 2010. Numer kolejny przytoczonych listów podałem w nawiasie kwadratowym po cytatach.
- New Lies for Old, p. 160
- B. Toporska, „Semantyka i polityka, Wiadomości nr 42 (759) 1960
Prześlij znajomemu
Nie czytałem niczego autorstwa Barbary Toporskiej! Ale od razu na swe usprawiedliwienie dodam, iż o wiele bardziej niż mej marnej erudycji, jest to jednak znakiem charakteru wolności panującej w tym naszym siermiężnym, podpicowanym na demoliberalizm peerelu.
Ba! Ale cóż tu mówić o wyrobieniu czytelniczej publiki w „zliftingowanym” sowieckim bantustanie, gdy dla większości tejże sama osoba Grydzewskiego to prawdziwa terra incognita, tu akurat w przeciwieństwie do „lansu” wielkiego, niezłomnego (hłe, hłe!) redaktora Giedroycia.
Przywołany tu zaś przez Pana niejaki Retinger to, moim skromnym zdaniem, wyjątkowo szkodliwa, „uśpiona” bolszewicka menda (zresztą zabiegi tej szmatławej postaci wokół prób likwidacji „Wiadomości Polskich” to tylko drobny szczególik z całokształtu jego niezwykłych „dokonań”).
A konflikt sowiecko-chiński to naturalnie jeden wielki pic! Nie było, nie ma i w wyobrażalnej przyszłości raczej nie będzie potencjału do takowego konfliktu (na globalną, ma się rozumieć, skalę wg urojeń różnych tam, pożal się Boże, „geopolityków”). Co naturalnie , jak słusznie Pan zauważył, nie wyklucza rozlicznych, „naturalnych” kłótni w rodzinie, czy może raczej bandyckich porachunków wewnątrzmafijnych, jak to między towarzyszami komunistami w zwyczaju bywa.
Cóż! Smutna konstatacja. Józef Mackiewicz i Barbara Toporska od przeszło ćwierćwiecza nie żyją, a bolszewia cichcem i niepostrzeżenie rośnie niewyobrażalnie w potęgę i kresu temu, excusez-moi le mot, kurewstwu jakoś nie widać!
Retingera nie przywoływałem z aprobatą – Boże broń! To bardzo podejrzany typek, niemniej jednak fascynujący. Zabawna wydała mi się akurat jego rola – bardzo przecież marginalna – w jednej z największych prowokacji: rozłamie sowiecko-chrlowskim.
Nie wypada nam jednak się smucić z tego powodu. Niech się smucą smutasy w swym zaślepieniu. Komu się weselić, jak nie nam, kontrrewolucjonistom? A na dodatek mamy tak pyszną letkurę, jak pisma Toporskiej!
Czy rzeczywiście nie czytał Pan Toporskiej? Proszę zwrócić uwagę, że jest ona współautorką jednego z najlepszych tomów Józefa Mackiewicza, pt. „Droga Pani”.
Życzę wesołej lektury.
Zgadzam się ze wszystkim, co powyżej napisano w sprawie rzekomego „sino-soviet split” jako operacji dezinformacyjnej.
Co zadziwia obecnie, to skuteczność w realizacji jej celów. I to przy widocznej gołym okiem pełnej współpracy Rosji Sowieckiej z ChRL, przy braku nawet szczątkowych poszlak, które przemawiałyby za potencjałem konfliktu.
Przykład: http://jaszczur09.salon24.pl/269522,chrl-vs-usa-wojna-imperiow-video#comment_3834695
http://jaszczur09.salon24.pl/269522,chrl-vs-usa-wojna-imperiow-video#comment_3834797
Rozłam sowiecko-chiński jest oczywistą operacją dezinformacyjną. Przytoczyłem jednak tak obszernie Barbarę Toporską nie po to, żeby podkreślić oczywistość, ale raczej wskazać na znakomitą metodę myślenia. Mówiąc prawdę, jest to jedyna metoda dostępna nam, zwykłym śmiertelnikom. Poleganie na uciekinierach sowieckich jako źródłach, jest bardzo niebezpieczne, bo słuchając ich, wchodzi się do gabinetu luster i diabli wiedzą, gdzie rzeczywistość, a gdzie podsunięta teza.
W wypadku jednak Toporskiej, Mackiewicza, a także Dallina (jak widać z listu Toporskiej) i wielu innych inteligentnych obserwatorów, nie mieli oni dostępu do sowieckich archiwów, czy sowieckich źródeł (jak to np. dziś demonstruje Nyquist), mieli w zamian rozum. Rozumnie analizowali dane łatwo deostępne wszystkim, ale odmawiali ulegania powszechnemu chceniu. Chceniu być oszukanym.
…dlatego ja uważam Mackiewiczów jako podstawę sowietologii, że się trochę karkołomnie i niezgrabnie wyrażę.
Co do uciekinierów i źródeł z sowiecji, problem zdaje się leżeć w metodzie ich weryfikacji.
Z kolei cały wolny świat „chce się oszukiwać”, bo (a) nie zna natury komunizmu, (b) nie chce przyjąć, co jest niezbędne w jakiejkolwiek strategii politycznej, ewentualności najgorszych. Wreszcie (c) – ma żywotny interes w zwąchiwaniu się (albo i jeszcze bardziej sprośnych rzeczach) z komunizmem.
I jaka jest na to rada?
Czy to jest pytanie retoryczne?
A poważnie – jaki jest wpływ na dyskurs polityczny USA czy Wielkiej Brytanii mają ludzie tacy jak profesor de Carvalho, Christopher Story czy choćby Nyquist (przy wszystkich swoich błędach…) ?
To nie było pytanie retoryczne.
Pan Story był na marginesie nawet za życia, a nikt nie zwrócił uwagi na jego śmierć. Proszę jednak zwrócić uwagę, że jakkolwiek słuszna byłaby nasza krytyka polityki USA czy Wielkiej Brytanii, to oni są w nieco innej sytuacji niż Polska, gdzie zdołano „zamienić wielki niegdyś Kraj w ciasną zagrodę dla bydła,” że pozwolę sobie zacytować komentarz pana Marka spod sąsiedniego tekstu.
No właśnie. Tu jest pies pogrzebany. Ameryka czy Wielka Brytania, mimo chlubnych tradycji Demokratów, prosowieckich labourzystów czy lewactwa, mimo dezinformacji, której ulegają, mają jeszcze mechanizmy obronne: potencjał kulturowo-cywilizacyjny, polityczny, wreszcie technologiczny, by bolszewii dać odpór. Myślę, że „nowa zimna wojna” (z lokalnymi konfliktami zbrojnymi) to kwestia czasu; oby tylko nominatem Republikanów był gen. Petraeus, Sarah Palin albo inny neoconowski „jastrząb”.
O śmierci Ch. Story dowiaduję się od Pana, teraz. Niech spoczywa w Pokoju… Swoją drogą, umieściłem kiedyś na blogu (a wielokrotnie w komentarzach) dwa wywiady z Nim, z programu McIlhany Report. Nie było żadnej reperkusji, oprócz tj1111 i P. Amalryka.
Od paru dni na You Tube krąży polskojęzyczne tłumaczenie, niestety dość mocno pocięte.
Sarah Palin?? Przystojna kobieta, ale pozbawiona mózgu. Równie dobrze mógłby Pan mieć nadzieję, że Ciciolina zastąpi Berlusconiego i da odpór…
Nie, nie spodziewałbym się żadnego odporu. Ameryka ma chlubną tradycję socjalistycznych prezydentów, których nb. bronił tu Nyquist (coś w rodzaju us-realizmu) oraz ugodowych administracji republikańskich. Anglicy mają tradycje wywiadu przeżartego sowieckimi szpiegami i wybór między… socjalistami i ugodowcami.
Różnica w sytuacji jest chyba inna: oni nadal staczają się po równi pochyłej z własnej nieprzymuszonej woli, gdy Polska już się dawno stoczyła.
Drogi Panie Michale,
Być może elity zachodu nie mają świadomości długofalowej strategii sowieckiej (moskiewskiej i pekińskiej)? Bądź świadomość o tejże nie do końca i nie do wszystkich dotarła, jak skwitował to P. Zeppo (o ile miał na myśli Zachód). Czy wówczas możemy mówić o „dobrowolnym” zsuwaniu się do czerwonej dziury?
Jest jeszcze jedno wytłumaczenie, choć uznaję je za nieco naciągane. Elity zachodnie mają świadomość zagrożenia, jakie niesie zmaterializowane widmo komunizmu, jednak działają w stopniu ograniczonym i zakulisowym, nie chcąc budzić mas swoich obywateli z oświeceniowego, snu…
Elity zachodnie nie mają rzeczywiście świadomości długofalowej strategii sowieckiej. To prawda, ale zsuwanie się następuje nadal dobrowolnie, bo przecież sowiecka prowokacja ma co najmniej dwa wymiary: pierwszym są działania na skalę międzynarodową, jak operacja „rewolucje 89″, a drugie to sławetny marsz przez instytucje Gramsciego. Ponieważ to właśnie zachodnie elity maszerują przez owe instytucje, trudno powiedzieć, że robią to bezwolnie. Nie sądzi Pan?
Jeśli chodzi Panu o lewaków, gramszystów, to jestem w stanie przyznać Panu rację. Tyle, że elity polityczne (szeroko pojęte) USA czy Wielkiej Brytanii nie składają się jedynie z „wychowanków” pastora Wrighta czy uczestników lewackich protestów z 1968 r.
A kto jest jeszcze?
Neokonserwatyści (dla których mam wiele sympatii) są w ogromnej większości ex-trockistami. Paleo-konserwatyści są po pierwsze rzadkością, a po drugie mało to jest pociągające i wreszcie są ludzie pokroju Nyquista, którzy jak tylko poskrobać okazują się nacjonalistami. Więc kto jest jeszcze?
Kto jeszcze? Na przykład niejaki David Duke
Oczywiście, z DD to był żart, ma Pan rację, że zostali tylko wyżej wymienieni. Tyle że w przypadku neokonserwatystów fakt bycia ex-trockistą (czy ex-komunistą w ogóle) w zasadzie nie determinuje niczego. Z kolei nacjonalizm (w swojej specyficznej, amerykańskiej czy wersji) Nyquista czy Kish’a nie wydaje mi się jakąś szczególną przeszkodą ku temu, by mogli oni skutecznie choćby zatrzymać „zsuwanie się” USA. Ewentualnie – skłonić mainstream Republikanów do takich działań.
To samo – jak na ironię – z paleocons, zresztą prędzej to właśnie ich określiłbym jako amerykańskich nacjonalistów, aniżeli Nyquista i jemu podobnych. Ale tu jest mały szkopuł: Patrick Buchanan uważa, że Sowiety upadły, a co więcej, że to „Rosja” ma prawo do swojej sterfy wpływów w Europie Środkowo-Wschodniej czy na Kaukazie, i że to „Rosja” jest zagrożona choćby przez świat islamu czy Chiny.
Teraz już zupełnie Pana nie rozumiem. Czyżbyśmy się nie zgadzali, że nacjonalizm jest instrumentem w rękach bolszewików? Skąd więc nagle przekonanie, że nacjonalizm Nyquista może „skutecznie choćby zatrzymać ‚zsuwanie się’ USA”? Skąd to nagle? Nyquist ze swoją deklaracją „ein volk, ein reich, ein fuehrer” nie może być żadnym zagrożeniem dla bolszewików (nie mówię już nic o klace, która go otacza).
A co do paleokonserwatystów, zgoda, nie ma czego od nich oczekiwać. Jak powiedziałem powyżej, mało to jest pociagające.
Wielce Szanowny Panie Michale,
Rozumiem, że Mackiewicz nie lubił niektórych osób z AK. Ale nie mogę zaakceptować jego ataków na całą organizację. Według Mackiewicza AK to „bolszewiccy kolaboranci” (tak napisał w jednym z listów).
Armia Krajowa działała w całej Polsce. Miała kilkaset tysięcy żołnierzy. W latach 1939-1941 organizacje, które potem utworzyły AK, działały przeciw Niemcom i Sowietom. Po 1941 AK prowadziła bardzo trudną akcję na rzecz Polski. Zapewne popełniano błędy. Ja sam widzę jeden podstawowy – ile to razy oficerowie AK zaufali Sowietom i kończyło się to wywiezieniem na wschód.
Jednak określenie „kolaboranci” jest niewłaściwe.
Drogi Panie Pawle,
„Ko-laborować” to tyle co „współ-pracować”. Współpraca AK z sowietami jest historycznym faktem. Dlaczego więc uważa Pan to określenie za niewłaściwe? Przypadków działania AK przeciw sowietom jest tyle co kot napłakał i w każdym razie wbrew rozkazom z góry, czego najlepszym przykładem Łupaszka i jego ODMOWA udziału w operacji Ostra Brama, tj. wspólnego wyzwalania Wilna z … bolszewikami.
Pisze Pan: „ile to razy oficerowie AK zaufali Sowietom – kończyło się to wywiezieniem na wschód”. Wybaczy Pan, ale skąd to nagłe zaufanie? Dlaczego w ogóle mówimy o zaufaniu? Czy powiedziałby Pan kiedykolwiek, że AK nie powinno ufać Wehrmachtowi? Przecież słowa takie nie przeszłyby Panu przez gardło, bo jakże to?! Ufać wrogom? Wrogów bije się po głowie, a nie jedzie z nimi debatować, po to tylko, żeby być „zdradzonym”. Znowu typowa akowska terminologia: sowieci nas zdradzili! „Zdradzić”, drogi Panie, może tylko przyjaciel, albo „współpracownik”, ale nie wróg. Sowieci nigdy nie zdradzili AK, postępowali tak, jak im kazał Lenin i Stalin, zdradziliby dopiero, gdyby postępowali inaczej. AKowcy natomiast słusznie utrzymują: „to my z nimi grzecznie współpracowaliśmy, a oni do nas tak? Świnie.”
Ja wiem, jak trudno to zaakceptować. Wszyscy wychowani byliśmy w uwielbieniu dla AK. Kiedy czyta się po raz pierwszy Mackiewicza, jego argumentacja jest szokująca, wręcz oburzająca. Warto jednak zastanowić się nad treścią jego argumentacji i naszą emocjonalną na te rzeczowe argumenty reakcją.
Panie Michale, ale ja nie napisałem, że Sowieci nas zdradzili. Napisałem tylko, że AK popełniła błąd, ufając Sowietom.
Najważniejszym dowodem na to, że AK nie była „bandą sowieckich kolaborantów” (list JM z 13.05.1970) jest to, że Powstanie Warszawskie zostało przeprowadzone samodzielnie przez Polaków. AK nie chciała uzgadniać terminu z Sowietami. W ten sposób AK powstrzymała bolszewików na kilka miesięcy i Europa Zachodnia została uratowana.
Ja wiem, co Pan napisał. Oskarżenia o „zdradę” ze strony sowietów wychodziły wielokrotnie od Akowców, z czego wynika jednoznacznie, że uważali się za sprzymierzeńców albo współpracowników, ergo – kolaborantów sowieckich.
Wyznaję, że nie słyszałem dotąd hipotezy, że powstanie warszawskie „uratowało Europę Zachodnią”…
Oczywiście, dowódcy AK na pewno o tym nie myśleli. Ale każde działanie ma skutki, które są niezależne od intencji twórców. AK chciało ocalić niezależność Polski od Sowietów (w końcu po to było Powstanie). To się nie udało, ale skorzystał Zachód. Gdyby nie Powstanie, Sowieci doszliby na pewno do Morza Północnego, zajęli Hamburg i mieliby znakomite usytuowanie dla możliwego ataku na Europę Zachodnią.
Jak wiadomo, Niemcy w sierpniu 1944 wystosowali do AK propozycje rozejmu. Argumentowali, że w obliczu Armii Czerwonej, atakowanie Niemców jest osobliwe. To brzmi sensownie, ale czy Niemcom w 1944 można było wierzyć ?
Powstanie było z pewnością na rękę sowieciarzom. Dojście do Hamburga można między bajki włożyć. Najcięższe walki czekały ich dopiero po wejściu do Niemiec i czerwoni marszałkowie, wiedzieli doskonale, że pretekst do odpoczynku i przygotowania do ostatecznej rozprawy był mile widziany.
Nie, nie sądzę, żeby powstanie uratowało Zachód.
Ale mniejsza o to. Mówiliśmy o AK i ich polityce – POLITYCE – wobec nadchodzącego okupanta sowieckiego. Mackiewicz pisał wówczas – nie z perspektywy czasu, nie z emigracji, ale na żywo w polskim podziemiu – że wysadzanie pociągów idących na front wschodni jest dowodem infantylizmu politycznego.
I miał rację.
Ostatecznie problem dotyczy sprawy – kto był groźniejszy: III Rzesza czy Sowieci. Każdy ma tutaj swój pogląd. Ja uważam, że najgorszy byłby ponowny sojusz Hitlera z Rosją (kolor mniej istotny). Akcja „Wachlarz” przeciwdziałała większej fraternizacji Niemców i Rosjan, gdyż hitlerowcy sądzili, że to Rosjanie wysadzają pociągi. A właśnie o taką dwuznaczność chodziło.
Jest inny problem. Skoro AK potrafiła wysadzać pociągi niemieckie daleko na wschodzie, dlaczego nie stało się tak w czasie Powstania na liniach kolejowych do Warszawy. Niemcy swobodnie przewozili swoich żołnierzy na przykład z Poznania. Wiadomo, zabrakło czasu na przygotowanie akcji.
Teraz łatwo mówić, ja również rozważam ten problem – Niemcy opóźniali wejście Sowietów do Polski. Tak by się wydawało. Tylko, że wtedy wyglądało na to, że Niemcy pokonają Sowietów. Potęga III Rzeszy byłaby wtedy bardzo trudna do pokonania. Hitler podobno twierdził, że pozostawi Stalina na stanowisku zarządcy Rosji.
Z punktu widzenia Polaków może Stalin był gorszy, ale co mieli powiedzieć Żydzi ?
Nie, Panie Pawle. Nie każdy ma w tej kwestii swój pogląd. Jest jedna, „obowiązująca wszystkich zdrowo myślących Polaków” opinia w tej sprawie i, ku mojemu wielkiemu zdziwieniu (może nie powinienem się dziwić, ale co robić?) Pan postanowił ją zaprezentować w Podziemiu…
Ale ja się nie zgadzam z tą powszechnie obowiązującą opinią. Ja zgadzam się z Józefem Mackiewiczem. Pisałem o tym obszernie w Votum separatum, pisałem o tym tutaj wielokrotnie i nie widzę powodów, żeby się powtarzać. Czy wie Pan jak wyglądała teoria dwóch wrogów w oczach generała Roweckiego?
„1. Jako głównego przeciwnika widzę Niemców znajdujących się na terenie powstania….
2. Jako dalszego przeciwnika widzę wojsko niemieckie wracające ze wschodu przez Polskę do Rzeszy.”
To jest cytat z Raportu operacyjnego nr 154 z 13.9.1942 roku. Mackiewicz słusznie twierdził:
„Nie wojna z Niemcami była błędem, a błędem była kolaboracja z bolszewikami. O ile do roku 1943 można było ukrywać ją jeszcze pod dezorientującym szyldem ‘sojuszu wojennego’, o tyle po Katyniu, po zerwaniu stosunków, utworzeniu Komitetu Patriotów w Moskwie i po wszystkich znanych powszechnie wypadkach, a zwłaszcza po wkroczeniu armii czerwonej w granice Rzeczypospolitej, przybrała ona charakter współpracy z najeźdźcą sowieckim, który ani chciał, ani nie ukrywał swych prawdziwych co do Polski zamiarów.”
Ale ma Pan rację, że Żydzi byli w znacznie gorszym położeniu. Pomimo to jednak, i dla nich wybór powinien być jasny: Stalin był wrogiem ludzkości i czy Żydzi, czy Polacy, wszyscy powinni byli z nim walczyć.
Ale generał Rowecki planował powstanie antyniemieckie, aby uprzedzić Sowietów. W sensie politycznym Powstanie Warszawskie było wymierzone w ZSRR.
związek socjalistycznych respublik r…?
W jakim sensie powstanie wymierzone było w ten nieznany mi bliżej związek?
Rowecki planował powstanie antyniemieckie wymierzone w zsr… by uprzedzić sowieciarzy o czym?
Czy chce Pan powiedzieć, że pokonawszy Wehrmacht, AK zwróciłoby się przeciw czerwonoarmiejcom?
Niestety, fakty zdają się Panu przeczyć.
Sytuacja była tragiczna. AK chciała zająć Warszawę, aby stworzyć podstawowy fakt polityczny – w stolicy rządzą Polacy reprezentujący legalny rząd polski. Tragizm polegał na tym, że wschodnia część Polski była już zajęta lub zajmowana przez Sowietów, którzy zresztą mieli plan podejścia do Warszawy także od zachodu. Wtedy Warszawa byłaby izolowaną wyspą. Czy AK zwróciłaby się przeciw bolszewikom ? Przypomina się rozkaz Rydza-Śmigłego; nieprawdą jest, że nakazał tylko nie walczyć. W razie prób rozbrojenia polskich oddziałów mieli oni wystąpić przeciw Sowietom. I tak bywało, i tak na pewno byłoby w Warszawie.
Ale znam inny motyw wybuchu powstania warszawskiego. Okulicki uważał, że skoro i tak Sowieci zajmą Polskę, należy stworzyć wydarzenie, które w pamięci narodu będzie trwać jako dowód siły i możliwości Polaków, chociażby to wydarzenie było nieudane. Ale i klęski przechodzą do historii. I tak się stało. Powstanie było wydarzeniem, którego komuniści nie mogli zlekceważyć, ani poniżyć, choć bardzo się starali. A zatem to Okulicki był wizjonerem, który wezwał do boju ze świadomością klęski. Tym bardziej dowodzi to tragizmu Powstania.
Mam wrażenie, że mówimy różnymi językami.
Widzi Pan, w moim słowniku, że „wschodnia część Polski była już zajęta przez sowiety”, to się nazywa „podstawowy fakt polityczny”. Natomiast niedostrzeganie tego faktu być może jest rzeczywiście tragiczne.
Czy nie widzi Pan doprawdy, że już sam fakt, iż zwrócenie się AK przeciw bolszewikom podlega dyskusji – jest skandalem. Dlaczego my to w ogóle debatuejmy?! A co innego miała robić najpotężniejsza siła podziemna w Europie, jak nie zwrócić się przeciw najeźdźcy? Dlaczego to trzeba dyskutować? Trzeba, ponieważ nie miała takiego zamiaru, co nie domaga się niestety dalszego komentarza. Natomiast martwi mnie, że Pan prezentuje tu polrealistyczną wykładnię historii, PO lekturze Józefa Mackiewicza.
Niech Pan łaskawie spojrzy na swe własne słowa o rozkazie Rydza. „W razie prób rozbrojenia polskich oddziałów mieli oni wystąpić przeciw Sowietom.” Aha! W takim razie „nieprawdą jest jakoby…” itd. No, wie Pan! Mówimy o rozkazie wodza naczelnego nakazującym walkę z najeźdźcą TYLKO w razie prób rozbrojenia. I Pan to mówi poważnie? Czy może Pan sobie wyobrazić rozkaz odwrotny: walczyć z Niemcami TYLKO w razie próby rozbrojenia? Przecież to śmieszne!
Ale Pan jest tak omamiony polrealizmem, że nie dostrzega dwuznaczności swej własnej pozycji.
Ja nie mówię jak powinno być, tylko jak mogłoby być. Oczywiście byłoby pięknie gdyby bolszewicy zostali pokonani w 1919.
Nie rozumiem, dlaczego się Pan gorszy przywołaniem rozkazu Rydza. Taki był. To nie polrealizm tylko realizm! Ocena to inna sprawa – sam się zastanawiam, czy ten rozkaz nie doprowadził do Katynia.
Po pierwsze, na nic się nie gorszę.
Po drugie, powiedział Pan verbatim: „Przypomina się rozkaz Rydza-Śmigłego; nieprawdą jest, że nakazał tylko nie walczyć. W razie prób rozbrojenia polskich oddziałów mieli oni wystąpić przeciw Sowietom.”
Po trzecie, rozkaz, jaki był, każdy wie. Ale rozkaz ten dowodzi, że regularna armia polska nie miała walczyć z bolszewickim najeźdźcą, co – przyzna Pan chyba – jest dość niezwykłe.
Po czwarte, przytoczył Pan przykład Rydza w obronie Pańskiej tezy, iż nazwanie AK kolaborantami bolszewików jest nie na miejscu, bo rzekomo AK walczyła przeciw bolszewikom, a „nieprawdą jest, że [Rydz] nakazał tylko nie walczyć”.
Po piąte, Darek dowodzi Panu pod swoim tekstem, że aktywność bojowa nie była taka znowu nadzwyczajna, a ja dodałbym tylko za Mackiewiczem, że „strzelanie do agentów Gestapo, to akt samoobrony koniecznej, wysadzanie pociągów z amunicją przeznaczoną do walki z bolszewikami, to świadectwo niedojrzałości politycznej.”
Jak powiedział pewien polityk francuski: „to gorsze niż zbrodnia, to błąd!”. Taki błąd popełnił Rydz-Śmigły. Niech mu ziemia lekką będzie.
Właściwie to nad tym wszystkim może lepiej zapłakać.
Panie Pawle,
Pisze Pan: „Oczywiście byłoby pięknie gdyby bolszewicy zostali pokonani w 1919.” – ale zapomina pan dodać, dzięki komu tak sie nie stało. Późniejsze zdecydowane polskie nie, wobec wspólnej z Niemcami Hitlera wyprawy na sowiety, spowodowało iż wystawiony do wiatru w 1919r. przez Polaków Denikin (zresztą po kądzieli Wrzesiński) z przekąsem po latach zauważył, iż Polacy już po raz drugi uratowali władzę sowietów w Rosji i to w przeciągu tylko dwudziestu lat!
A co do rozkazu Rydza – rzeczywiście paradny! Że też Hitlerowi nie wpadło do głowy wydanie takiego wspaniałego rozkazu Wehrmachtowi, gdy alianci sforsowali Ren…
Denikin miał rację, ale Polacy z Hitlerem iść nie mogli, bo Hitler tego nie chciał.
Tak.Inna sprawa, że radzieccy towarzysze znacznie mu sprawę ułatwili, a zaczęli tę grę już w 1935 (no a Soso Dżugaszwilli mógł później spokojnie rozmówców sowieckich oskarżyć o współpracę z Niemcami).
Marszałek Piłsudski powiedział: „ja nikomu nie wierzę, a cóż dopiero Niemcom”.
Już kiedyś prosiliśmy Krzyżaków o pomoc. Wtedy weszli na Pomorze Gdańskie i nie można było ich wyprosić przez 140 lat.
Ale jednak muszę coś jakby pozytywnego powiedzieć o Niemcach. W czasie Powstania Wielkopolskiego, które wygrywaliśmy, potężna armia niemiecka na Wschodzie (Ober-Ost) spokojnie wracała do Niemiec nie atakując Polski, chociaż miała bardzo blisko. Ale to chyba dlatego, że niedawno przegrali wojnę światową i nie chcieli znów walczyć z Francją. W końcu Marszałek Foch zagroził Niemcom w 1919.
A Wanda podobno nie chciała Niemca, co jest w moim mniemaniu znaczące.
Pomorze gdańskie przebrzydłe gebelsy z krzyżami zabrały Polsce. Wiem, pamiętam. Eisenhower i Adenauer to też byli Krzyżacy – tak przynajmniej utrzymywała prlowska agit-prop.
Nie bardzo tylko rozumiem Pańskie użycie liczby mnogiej? Ja ani Krzyżaków nie prosiłem o nic, ani nie wygrywałem żadnego powstania w Wielkopolsce (nawet jeśli jeden z moich dziadków w nim zginął). Czyżby to było pluralis maiestatis?
Adenauer był honorowym członkiem zakonu krzyżackiego od 1958 roku. Ale dzisiaj krzyżacy to mili chrześcijanie, pomagają ludziom i szczerze się modlą.
Co do Wandy (ale pan Michał się cieszy, że dałem się wciągnąć w temat mitycznej Wandy); otóż imię Wanda nieprzypadkowo podobne jest do słowa Wandal. Kiedyś mieszkali nad Wisłą Wandalowie, którzy potem doszli do Afryki i stamtąd zaatakowali Rzym. Domyślam się, że pan Michał pęka ze śmiechu, ale naprawdę, to nie Kadłubek tylko Wielka Encyklopedia PWN (30-tomowa).
Chylę czoło przed dziadkiem pana Michała, który zginął w Powstaniu Wielkopolskim. Kto powiedział – „Polska to ziemia i groby” ? A Miłosz zauważył: „czy mam być ciągle płaczką żałobną ?” I między tymi dwoma biegunami jestem. Po prostu czuję związek z naszymi przodkami, chociaż z Wandalami niekoniecznie. Pan Michał też na pewno czuje, ale zapewne uważa, że mówić można tylko za siebie. I dobrze. Najważniejsze abyśmy zdrowi byli.
Kto powiedział, że Polska to ziemia i groby? Nikt tak nie powiedział. To zostało powiedziane o ojczyźnie, a akurat w Polsce jest trudne do zastosowania, bo ziemia i groby takiego np. Józefa Mackiewicza nie są w ogóle w Polsce, przynajmniej nie w tej dzisiejszej.
Panie Pawle, jeśli ja pękam ze śmiechu, to nie dlatego że Pan chyli czoła albo czuje związek z przodkami, ale dlatego że mówienie, iż „my”, polski naród, prosiliśmy o coś w XII wieku jest genialnei zabawne. Nie było wówczas współczesnego pojęcia narodu, nie istaniało polskie państwo, w takim sensie w jakim istniało 100 lat później. Mówimy o szeregu małych skłóconych księstw, których interesy były dynastyczne i rozbieżne, a spory między nimi nie różniły się bardzo od zajazdów o miedzę.
Pomorze natomiast nie było polskie w żadnym sensie, nie było nawet słowiańskie. Na Boga, polrealizm zasłania Panu świat.
Pomorze Gdańskie należy do Polski od czasów Mieszka I. I słowiańskie było; do dzisiaj tam mieszkają słowiańscy Kaszubi. A że czasem tam jacyś inni się pojawiali ? To i na Rusi bywali Wikingowie.
A miedza to obecnie bardzo nośny temat w ekologii, a zwłaszcza w teorii bioróżnorodności.
A kto się nie bił o ziemię ? Europa Zachodnia tonęła we krwi od upadku Cesarstwa Rzymskiego, aż do 1945. Niemcy w XVII wieku mieli wojnę trzydziestoletnią. Włochy płonęły w XIX wieku. Hiszpania w XX. Niderlandy i Francja krwawiły w wojnach religijnych w XVI i XVII wieku.
Może w XII wieku nie było współczesnego pojęcia narodu, ale naród polski się wtedy właśnie tworzył.
Józef Mackiewicz nie przepadał za nowoczesnymi (czyli XX-wiecznymi) kategoriami politycznymi.
Panie Pawle,
Prowadziliśmy już niegdyś dyskusję na temat Krzyżaków, Prusów, Pomorza i nacjonalizmu. Może ją Pan znaleźć pod artykułem Starego chrzana, tu:
http://wydawnictwopodziemne.rohnka5.atthost24.pl/2009/05/31/kapitan-klos-w-drugim-prlu/#comments
Nie zamierzam odgrzewać tych samych argumentów raz jeszcze. Tak samo jak nie miał Pan racji wówczas, nie ma jej Pan dziś, bo nic się w międzyczasie nie zmieniło: nowożytne pojęcie narodu było nadal obce i Krzyżakom i plemionom bałtyckim zamieszkującym coś, co ahistorycznie nazywa Pan „pomorzem gdańskim”. Wikingowie nie mają z tym nic wspólnego, ani bioróżnorodność (sic!), ani bitwy o ziemię, ani tworzenie się polskiego narodu w wieku XII (sic!!!), ale co Pana natchnęło, żeby przywołać tu Mackiewicza?
Mackiewicz jest wszędzie. Nawet w XIX wieku chociaż nie było go jeszcze na świecie. Otóż z Mackiewiczem kojarzy mi się Zygmunt Krasiński. W latach 50-ych XIX wieku sformułował on pogląd, iż w Rosji panuje komunizm! Dosłownie, takiego słowa użył. Więcej na ten temat jest w książce „Rosja Krasińskiego. Rzecz o nieprzejednaniu.” której autorem jest Jerzy Fiećko.
Panie Michale, plemiona bałtyckie zajmowały tereny dzisiejszej Litwy, Łotwy, Mazur i Warmii. Sięgały do Wisły. Rejonu Gdańska nie zajmowały. Oczywiście Pomorze Gdańskie wykracza na wschód za Wisłę, a zatem częściowo ma Pan rację. Jest jednak drastyczna różnica między Ełkiem a Gdańskiem.
Panie Pawle,
Zbyt wysoko cenię Krasińskiego, żeby przejmować się, co napisał na jego temat pan Fiećko.
Jakichkolwiek słów użył był Krasiński, to nie miał – ani mieć nie mógł – na myśli tego samego, o czym mówimy my. Bardzo możliwe, że gdyby Krasiński żył w XX wieku to byłby wyznawcą tezy „nic, tylko Rosja”, najpełniej wyłożonej w słynnej książce Kucharzewskiego, ale to w niczym nie zmienia mego przekonania, że taka teza jest głęboko niesłuszna.
Bolszewizm jest zaprzeczeniem Rosji, a nie jej kontynuacją. Bolszewizm przerwał ciągłość historyczną Rosji. Rosja nie istnieje.
Wielce Szanowny Panie Michale,
Myśl Krasińskiego jest o tyle ciekawa, że paradoksalna i z dzisiejszego punktu widzenia przekorna. Oczywiście, nie należy wyrywać zdania z kontekstu (podobno jest to gorsze niż leninizm). Ja nie wyrokuję na tej podstawie na temat związku Rosji z komunizmem (temat jak sądzę wart jest osobnego seminarium).
Zygmunt Krasiński przedstawił swój pogląd w „Memoriale dla Napoleona III” z roku 1854 (oczywiście po francusku). Rzecz jest wydrukowana w zbiorze tekstów Krasińskiego zatytułowanym „Pisma filozoficzne i polityczne”, wydanym w Warszawie, w roku 1999 (jest tam francuski oryginał memoriału oraz jego tłumaczenie). Przywołany przeze mnie fragment wygląda tak (str. 214):
„Rosja jest wielkim komunizmem, rządzonym przez władzę zarazem wojskową i teokratyczną; ta władza zaś równa terrorowi z roku 1793 w okropności, jest od niego nierównie wyższą w swej organizacji i swojej zdolności trwania. Danton, Marat, Robespierre, to figury blade, jeżeli się je postawi obok rewolucjonistów takich jak Iwan Groźny, jak Piotr Wielki, jak Mikołaj I. Sami tylko cesarzowie rzymscy, władcy motłochu stojącego na granicy socjalizmu mogliby godnie znieść to porównanie”.
Wypowiedź Krasińskiego wydaje się być powodowana bardziej anty-rosyjskością niż jakimkolwiek trzeźwym spojrzeniem na rzeczywistość. W tym samym mniej więcej czasie Fiodor Dostojewski odwiedził Londyn. Niech Pan koniecznie przeczyta ten opis piekła na ziemi. Porównywanie Iwana Groźnego do Robespierre’a jest już tylko śmieszne. A dlaczego nie do Henryka VIII? Ponieważ Iwan w porównaniu wyszedłby nie najgorzej.
Panowie, Panowie!!!
Zwróćcie proszę uwagę, że artykuł Pana Michała to hołd złożony Barbarze Toporskiej. Tylko tyle i aż tyle.
Panie Michale,
Daleki jestem od możliwości docenienia wszystkich smaków dań zaserwowanych nam przez Barbarę Toporską, nie mniej czuję, że brałem udział w prawdziwej uczcie. Dla mnie lektura tak „Listów do redaktorów…” jak i zbioru artykułów „Droga Pani…” była jak uczta kogoś kto po raz pierwszy miał okazję spożyć posiłek w prawdziwej restauracji. W restauracji, w której serwuje się wykwintne dania a nie polrealistyczną papkę. Czytając tak listy jak i artykuły pióra Barbary Toporskiej utwierdzałem się w przekonaniu, że bez niej nie byłoby Józefa Mackiewicza. Gotów jestem sobie wyobrazić, iż gdyby tylko los złączył był Mackiewicza z jakąś inną kobietą, dajmy na to, Świderską, osobą przedkładającą wygodę codziennego życia nad dążenie do prawdy i wolności nie byłoby ani dzieł Mackiewicza ani niniejszej witryny.
„Nie klękajcie wy przede mną,
Bo nie jestem żaden święty,
Jeno Polak jestem prawy”
Chciałoby się zacytować w imieniu Barbary Toporskiej. Nie trzeba jej składać hołdów, a może samodzielne myślenie już byłoby wystarczającym hołdem.
Cherchez la femme? Tak, pewnie coś w tym jest.