„Operation Unthinkable” czyli jak Churchill planował bronić świata przed sowiecką zarazą – część I
8 komentarzy Published 4 kwietnia 2014    |
24 maja 1945 roku szefowie połączonych sztabów brytyjskich sił zbrojnych otrzymali teczkę z napisem: ŚCIŚLE TAJNE – ROSJA. ZAGROŻENIE ZACHODNIEJ CYWILIZACJI. Marszałek Sir Alan Brooke, szef Imperialnego Sztabu Generalnego i najbliższy doradca wojskowy Churchilla, zapisał tego dnia w swoim dzienniku, że rozważał plan ataku na Rosję, ale że pomysł „jest oczywiście fantastyczny i nie ma szans powodzenia”. Jakiś czas później zanotował także, iż resort spraw zagranicznych uznał za nie do przyjęcia patrzenie na sprzymierzeńca jako potencjalnego wroga w przyszłości.
Jak do tego doszło, że plan ataku na sowiety w 1945 roku był aż tak bardzo „nie do pomyślenia”? Kryptonimy operacji militarnych są zazwyczaj wybierane zupełnie przypadkowo, w tym wypadku trudno jednak oprzeć się wrażeniu, że Unthinkable – czyli „Nie-do-pomyślenia” – zostało wybrane właśnie celowo. Tylko właściwie dlaczego walka z najgorszym zbrodniarzem II wojny światowej miała być nie do pomyślenia? Dlaczego ten, który ręka w rękę z Hitlerem rozpoczął wojnę, stał się na koniec „świętą krową”? Jeszcze w roku 1919 Winston Churchill argumentował za interwencją po stronie sił antybolszewickich w Rosji. A wówczas przecież krwawe sowiety, otoczone kordonem sanitarnym i kontrrewolucyjnymi siłami rosyjskich generałów, nie prezentowały takiego zagrożenia, jak w ćwierć wieku później, gdy krasnoarmiejcy parli na Berlin. W swej książce The World Crisis pisał bez ogródek, że Niemcy użyli przeciw Rosji w 1917 roku najbardziej makabrycznej broni z przeczuciem nadchodzącej grozy:
„Przetransportowali Lenina jak bakcyl zarazy w zaplombowanym wagonie ze Szwajcarii do Rosji. Lenin przybył do Piotrogrodu 16 kwietnia. Kim był ten człowiek, w którym tkwiły tak okropne możliwości? Lenin był wobec Marksa tym, czym Omar wobec Mahometa. Przełożył wiarę na język czynów. Stworzył praktyczne metody do wprowadzenia w życie marksowskich idej. Wynalazł komunistyczną strategię. Wydawał rozkazy, sformułował hasła, dał sygnał i prowadził atak.” [1]
To z tego właśnie fragmentu wywodził Józef Mackiewicz trafne określenie bolszewizmu jako zarazy (nawet jeżeli tego samego ponoć określenia miał użyć wcześniej Miereżkowski). Czy zatem Churchill mógł mieć wątpliwości, z kim miał do czynienia? W roku 1946, a ściśle 5 marca, wygłosił sławną mowę na uniwersytecie w maleńkim Fulton w południowym stanie Missouri. Przeszła ona do historii jako „mowa o żelaznej kurtynie” (The Iron Curtain Speech). Zaledwie 9 miesięcy po stracie urzędu premiera, naczelny architekt wielkiej koalicji antyhitlerowskiej znalazł się w Ameryce, która widziała się u szczytu potęgi. Churchill nie kwestionował statusu amerykańskiego supermocarstwa, ale rysował wobec amerykańskich słuchaczy trudną sytuację strategiczną.
„Od Szczecina nad Bałtykiem do Triestu nad Adriatykiem, żelazna kurtyna przecina kontynent. Za tą linią leżą wszystkie stolice starożytnych państw środkowej i wschodniej Europy. Warszawa, Berlin, Praga, Wiedeń, Budapeszt, Belgrad, Bukareszt i Sofia, wszystkie te sławne miasta i ich ludność leżą w sowieckiej sferze i poddane są w takiej lub innej formie nie tylko sowieckim wpływom, ale także ścisłej i wzrastającej kontroli z Moskwy. (…) Zdominowany przez Rosjan polski rząd został zachęcony do posunięcia się w głąb terytoriów niemieckich i masowe przesiedlenia Niemców na niewyobrażalną skalę mają teraz miejsce. Partie komunistyczne, które były bardzo małe w tych państwach, zostały wyniesione do władzy i znaczenia, i wszędzie próbują zdobyć totalitarną kontrolę. Aparaty policyjne zwyciężają w każdym niemal wypadku i, poza Czechosłowacją, nie ma tam prawdziwej demokracji.” [2]
Nie sądzę, żeby mieszkańcy Czech i Słowacji w marcu 1946 roku byli zdania, że żyją w demokracji, ale w końcu nie jestem ekspertem od demokracji, więc nie będę się spierał. Prawdę mówiąc, zawsze mnie dziwiło, że mowa w Fulton była aż tak wielkim wydarzeniem, ale stało się tak chyba tylko dlatego, że Churchill, w przeciwieństwie do innych mężów stanu, nazywał czasami rzeczy po imieniu. Interesuje mnie pytanie: jak to się stało? Jak do tego doszło, że człowiek świadom skrajnego niebezpieczeństwa bolszewizmu w latach dwudziestych, i z taką jasnością widzący efekty swoich własnych działań z czasów wojny w roku 1946, w tajemniczy sposób nie dostrzegał tego wszystkiego tak długo, jak był u steru władzy? Czyżby stracił rozum na pięć lat wojny? A równocześnie, w tym bezrozumnym stanie nakazał przygotowanie operacji nie-do-pomyślenia? Szukałem odpowiedzi na te dręczące mnie od dawna pytania w książce Jonathana Walkera pod takim właśnie tytułem: Operacja Nie-do-pomyślenia. [3]
Istnienie planu takiej operacji – i to tak wcześnie, bo już w roku 1945 – wydało mi się fascynujące. Musimy przecież pamiętać, że tak zwany „cały świat” (ze wschodnioeuropejskiego punktu widzenia) oczekiwał wówczas konfliktu między zachodnimi aliantami i Stalinem. Dziesiątki tysięcy „uciekinierów od wyzwolenia”, którzy gotowi byli porzucić swój dobytek, byle tylko czmychnąć przed nadchodzącą krasną armią; więźniowie hitlerowskich obozów jenieckich, którzy uciekali na zachód wraz z nienawistnymi niemieckimi strażnikami. Wszyscy zdawali się wiedzieć, co się święci, tylko wielcy politycy Zachodu nie wiedzieli. Ileż to razy słyszymy: nie można było przewidzieć… Czy rzeczywiście? Barbara Toporska wspomina gdzieś, że nie było na Wileńszczyźnie chłopa, który z największym przerażeniem nie oczekiwałby powrotu bolszewików, ale też „chłopi puszczańscy byli raczej ciemni”. Kiedy Józef Mackiewicz znalazł się w 1945 roku we Włoszech, widział Czerkiesów, obdartych, ale dobrej myśli: „Budiet wojna – mówili. – Inacze niewozmożno, niemożliwe przecież pogodzić się demokratycznej Anglii ze Stalinem.” Tych Czerkiesów, razem z Kozakami i Chorwatami, wepchnięto już wkrótce do obozów, dano im jeść i dano im uroczyste „słowo honoru, że nie zostaną wydani Stalinowi”, po czym bez pardonu oddano ich w ręce sowieckich oprawców.
Więc jakże to było? Czy jest doprawdy możliwe, że Churchill jednocześnie nakazywał przygotowania do Operacji Nie-do-pomyślenia i wzruszał ramionami na wydanie antybolszewików w ręce Stalina? Że rozkazywał generałowi Alexandrowi agresywną postawę wobec wojsk Tito w tzw. Venezia Giulia (włoskiej prowincji wokół Triestu), a jednocześnie nie interesował go los czetników i generała Draży Mihailovića? Że jednocześnie sprzedawał Polskę Stalinowi i przygotowywał się do posłania brytyjskich Tommys, żeby ponownie „ginęli za Gdańsk”, ale tym razem dosłownie?
***
Książka Jonathana Walkera jest napisana z brytyjskiego punktu widzenia, z pozycji, którą nazwałbym „klasyczną”, a która sprowadza się do apologii: niezależnie od strasznych wyników II wojny światowej, nie było innej możliwości, nie było innego wyjścia; owszem, przystąpiliśmy do wojny dla obrony Polski w 1939 roku, a w 1945 oddaliśmy ją w ręce najgorszego okupanta, ale cóż innego mogliśmy zrobić? Nie jest moim zamiarem polemizować z taką wykładnią, gdyż lepsi ode mnie robili to wielokrotnie i na pewno trafniej. Muszę wszakże zarysować punkt wyjścia Walkera i nie mogę pozostawić go bez komentarza. Walker nazywa Stalina „chorążym marksizmu i wrogiem małych narodów”, ale jednocześnie dostrzega u generalissimusa przywiązanie do starej rosyjskiej idei, że Rosja jest „matką słowiańszczyzny”. Triumf II wojny światowej miał także nauczyć „lud rosyjski”, że wszystko można osiągnąć poprzez cierpienie i poświęcenie. Delikatnie mówiąc, mam wrażenie, że Walker miesza tu dwa różne porządki. Z jednej strony mamy bowiem tradycyjną grę imperialnych sił, brytyjski ideał utrzymania równowagi sił (zwłaszcza na kontynencie europejskim, gdzie przybiera to formę wygrywania Niemiec przeciw Francji, wygrywania Rosji przeciw Niemcom, Turcji przeciwko Rosji itd.; Polska w tej grze równowagi sił nie figuruje) i tym podobne koncepcje z czasów sprzed Wielkiej Wojny, a ściślej sprzed bolszewickiej rewolucji, które stanowią porządek nazwijmy to tak, dyplomatyczny. Z drugiej strony istnieje porządek ideologiczny, porządek „chorążego marksizmu i wroga małych narodów”; porządek, który niewiele ma z tym pierwszym wspólnego. Tak jak marsz Tuchaczewskiego „na Berlin przez trupa Polski” nie miał nic wspólnego z równowagą sił imperialnych w Europie.
Ale wróćmy do założeń wyjściowych Walkera. Po pierwsze, słowianofilskie „matkowanie” było zupełnie obce Stalinowi i to wcale nie dlatego, że był Gruzinem. Narody w oczach każdego totalitarnego ideologa – obojętne, Lenina, Trockiego, Hitlera, Stalina czy Mao – są zawsze pionkami na szachownicy mapy. (Hitler może się wydawać wyjątkiem w tym towarzystwie, ale jest to tylko pozór, ponieważ był gotów zmazać z powierzchni ziemi inne narody, a swój własny naród chciał dowolnie przesuwać po mapie w poszukiwaniu lebensraum.) Zdawałoby się, że gdy ekspansja sowiecka objęła pod koniec II wojny Austrię, Węgry, Rumunię i Niemcy, a wcześniej Estonię, Łotwę, Litwę i Finlandię, a więc kraje nic ze Słowiańszczyzną nie mające wspólnego, to fakt ten mógłby nasunąć Walkerowi myśl, że słowianofilstwo nie było tutaj siłą sprawczą, ale może zbyt wiele oczekujemy. Sowieci nikogo nie rusyfikowali, a wręcz przeciwnie, nieśli niewolę cudzymi rękami: w każdym podbitym kraju tworzyli sowiecki pseudo rząd złożony z autochtonów (o ile to tylko było możliwe); po wielekroć tworzyli np. „renesans kultury narodowej” – choćby na Ukrainie i Białorusi – gdy było im to na rękę. Ich celem nie była rusyfikacja a sowietyzacja, a tę najłatwiej osiągnąć w narodowej formie. Pod narodową formą bowiem można skutecznie przemycić sowiecką treść. Dlatego wszelkie słowianofilskie zapędy do matkowania były raczej tępione niż pochwalane.
Po drugie, czy rzeczywiście „lud rosyjski” został przekonany, że dzięki poświęceniom może wszystko osiągnąć? Mam wrażenie, że nikt nie pytał rosyjskiego ludu o zdanie, ale może ważniejsze, że najgorszych cierpień doznali obywatele raju krat nie od bestialskich hitlerowskich najeźdźców, a ze strony bolszewików. Jak inaczej wytłumaczyć fenomenalną cyfrę 3,8 milionów sowieckich jeńców wojennych w ciągu pierwszych sześciu miesięcy wojny? (Ogólna liczba przekroczyła 5 i pół miliona.) Istnieje dziwnie uparty mit, że terror stalinowski zelżał podczas wojny z Niemcami. Jak wiele mitów, nie ma to żadnego potwierdzenia w faktach. Od wybuchu wojny sowiecko-niemieckiej do końca 1942 roku 994 tysiące krasnoarmiejców zostało skazanych, z czego 157 tysięcy rozstrzelanych. W sierpniu 1941 roku Stalin podpisał rozkaz nr 270, który w praktyce zrównywał jeńców wojennych z dezerterami i wyjmował ich rodziny spod prawa. Na wszystkich frontach, za oddziałami szturmowymi szły oddziały nkwd i strzelały do żołnierzy, którzy ociągali się w ataku na linie nieprzyjaciela lub po prostu wykazywali niechęć zamiast entuzjazmu. Trudno doprawdy dziwić się „ludowi rosyjskiemu”, że wolał iść w niewolę niemiecką, niż walczyć za rodinu, za Stalinu; dziwić się natomiast należy angielskiemu historykowi, że opowiada dziś takie głodne kawałki. Ba! Ale bez uciekania się do tych głodnych kawałków, jak inaczej uzasadnić sojusz ze Stalinem? A wracając do poświęceń ludu rosyjskiego, można by powiedzieć, że lud uświadomił sobie kolektywnie, iż przywódcy na Kremlu gotowi są do wszelkich poświęceń ze strony ludu, czy lud zechce ich dokonać czy nie.
Obraz wyłaniający się z książki Walkera jest niezwykle chaotyczny. Nie jest to wadą książki, a raczej cechą czasów. Europa w roku 1945 była morzem ruin, pozbawionym granic i podstawowych wygód, bez tradycyjnych państw, praw i ochrony obywatela. Linie demarkacyjne i fronty zastąpiły granice państwowe, a doraźne decyzje władz wojskowych – rządy prawa. Książka Walkera nie zajmuje się wszakże okropną pozycją indywidualnego Europejczyka, pokazuje w zamian chaos panujący niepodzielnie w głowach wysokich przedstawicieli władz i wojsk alianckich na zachodzie. Najazd na sowiety był nie do pomyślenia właśnie ze względu na ów splot nierozwiązanych sprzeczności, które dzięki dziwnej kombinacji arogancji z ignorancją stały się sprzecznościami nierozwiązalnymi.
Z historycznego punktu widzenia, musi być oczywiste dla każdego, że Europa Wschodnia została oddana Stalinowi w niepodzielne władanie już w Jałcie, a nie na polach bitew. Walker przytacza jednak wiele cytatów, w których Churchill twierdzi, że Stalin źle zinterpretował umowy jałtańskie. (Mam ochotę krzyknąć: czy źle zinterpretował przesuwanie zapałek po stole?! Ale jeszcze raz oprę się pokusie.) 12 maja 1945 roku w telegramie do Trumana, Churchill wyraził obawy, że potęga militarna Stalina wraz z „komunistyczną techniką podboju” stworzy zagrożenie dla Europy zachodniej. Czy doprawdy nie mógł się tego domyśleć wcześniej? W tym samym pismie użył po raz pierwszy określenia „żelazna kurtyna”. Walker uczciwie wskazuje, że nagły sceptycyzm wobec Stalina był nowością, zaskoczył otoczenie, gdyż dotąd charakteryzowała Churchilla stanowcza ufność wobec wielkiego Soso. Co więcej, niewielu polityków irytowało brytyjskiego premiera tak gruntownie jak polscy emigranci ze swymi ponawianymi bezustannie ostrzeżeniami pod adresem sowietów. Wśród brytyjskich przywódców wojskowych panowało przekonanie, że „Rosja nie zagraża interesom brytyjskim”, natomiast w ministerstwie spraw zagranicznych dominowało przypuszczenie, że Stalin pragnie mieć we wschodniej Europie przyjazne rządy – koncepcja taka zostanie z czasem nazwana finlandyzacją – i że taki stan rzeczy „nie zagraża interesom brytyjskim”. A zatem nagła przemiana w poglądach Churchilla, nagły lęk o skutki jego własnych działań, były zaskoczeniem dla jego otoczenia; niespodziewane obawy wobec zamiarów Stalina wyrażane w 1945 roku padały jednakże na niepodatny grunt, i były ogólnie kładzione na karb paranoi starzejącego się przywódcy. Dodam od siebie, że Churchill z owych czasów wydaje mi się nie tyle paranoikiem, co schizofrenikiem, ponieważ otwarcie prowadził nadal tę samą idiotyczną politykę, ale prywatnie i w tajemnicy wyrażał ogromne wątpliwości, aż do rozważania ataku na „naszego wielkiego sojusznika” włącznie.
Jako się rzekło, prawda jest taka, że już w Jałcie ustalono podział Europy. Zasadniczym przedmiotem obrad był los Polski, ale byłoby błędem utrzymywać, że Polska była kością niezgody między „wielką trójką”. Roosevelt widział się wówczas w roli arbitra w sprawie polskiej, ponieważ „Rosjanie mieli polski rząd w Moskwie, a Anglicy w Londynie”. Polityka Roosevelta była polityką antyimperialną, a więc zwróconą przeciw Imperium Brytyjskiemu i „archaicznym, średniowiecznym ideałom imperialnym” (sic! na wszelki wypadek podaję źródło cytatu: Roosevelt, As he saw it, s. 121). Ale zanim zaczniemy winić jedynie Roosevelta za Jałtę, przypomnijmy sobie tzw. „niegrzeczny dokument” (naughty document) z października 1944 roku, w którym Churchill zaproponował Stalinowi „procentowy podział wpływów” na Bałkanach i w Europie południowo-wschodniej. Roosevelt był politykiem tak niezwykle naiwnym na arenie międzynarodowej, że zdawało mu się, iż Churchill pragnie ustanowić brytyjskie wpływy w Europie wschodniej z powodów imperialnych i ideologicznych czyli po to, by uniemożliwić naturalne i pożądane w jego oczach przesunięcie się Europy na lewo… Innymi słowy, wszyscy godzili się chętnie na pozostawienie Polski w sowieckiej strefie wpływów, a tylko jeden Churchill dbał o pozory w postaci „demokracji”.
W porównaniu z bezkrytycznym Rooseveltem wątpliwości wyrażane przez Churchilla pod adresem jego własnej polityki, dobrze o nim świadczą. „Chamberlain kiedyś ufał Hitlerowi, tak jak my ufamy Stalinowi,” miał powiedzieć kiedyś. „Nasza chęć zaufania rosyjskim aliantom może obrócić się przeciw nam.” Takie słowa w ustach Roosevelta, Kennedy’ego czy Obamy, byłyby po prostu śmieszne, ale wypowiedział je mąż stanu, który widział w komunizmie zarazę, z czego niestety wynika, że sam stał się tej zarazy ofiarą. Gdyby bowiem od początku, czyli od 22 czerwca 1941 roku, zastosował swą wiedzę na temat bolszewizmu w formułowaniu polityki brytyjskiej wobec Stalina, to nie miałby żadnych wątpliwości w roku 1945. Błędem nie były jego wątpliwości, błędem była „chęć zaufania rosyjskim aliantom”.
Roosevelt pisał do Churchilla 12 marca 1945, domagając się od niego „powściągnięcia polskich antykomunistów”, tak samo jak Stalin powściągał swój rząd lubelski, na co Churchill odparł, że „nieprzenikniona zasłona skrywa Polskę” (16 marca), i że Stalin zamierza skonsolidować swą władzę w Polsce (26 marca). Podaję daty tych wypowiedzi, ponieważ pokazują one jak bardzo jasna była sytuacja i jak nie sposób utrzymywać, że Churchill nie wiedział, co się święci. 27 marca w Pruszkowie miała odbyć się „konferencja” przywódców podziemia z Sierowem. Osobiście nie jestem za tym, żeby przywódcy podziemia konferowali z najeźdźcą, ale z punktu widzenia Churchilla, który wbrew oczywistości „nie chciał” widzieć w Stalinie okupanta Polski, czy mogły być jeszcze jakieś wątpliwości co do jego intencji po tajemniczym zniknięciu szesnastu przywódców?
Walker przypisuje Churchillowi „wzrastającą rozpacz i poczucie winy wobec Polski”, a także rosnące przekonanie, że pomimo niechybnego zwycięstwa nad Hitlerem, Europa znajdzie się pod znacznie gorszą dyktaturą. O ile mogę uwierzyć w ten drugi punkt, to pierwszemu przeczą fakty i zachowanie Churchilla wobec rządu polskiego i wojska polskiego w Wielkiej Brytanii. „Rozpacz” mogła dotyczyć co najwyżej jego miejsca w historii, jeżeli jak się spodziewał, Polska przepadła w łapach Stalina. Tak czy owak, to ze względu na Polskę miał pod koniec kwietnia 1945 roku zwrócić się do planistów Połączonych Sztabów Sił Zbrojnych ze ściśle tajnym rozkazem, by przygotowali plan ataku na sowiety. Wszystkie przygotowania miały być utrzymane w najściślejszej tajemnicy, ponieważ z wszystkich stron zagrażały mu wrogie siły. Nie mam tu wcale na myśli szpiegów z Cambridge ani rozległej sieci agentów sowieckich, ale raczej resort spraw zagranicznych, który był za zacieśnieniem przyjaznych więzów z sowietami, koncerny prasowe, które zaangażowały się bez wyjątku po stronie Stalina, tzw. opinię publiczną, która była z gruntu prosowiecka, oraz najpotężniejszego sojusznika Wielkiej Brytanii, prezydenta Stanów Zjednoczonych Ameryki, który był jawnie prosowiecki.
Przeanalizuję plan operacji w następnej części.
________
- Winston S. Churchill, The World Crisis: Aftermath. Vol. 5
- Winston S. Churchill: His Complete Speeches 1897-1963 Volume VII: 1943-1949 (New York: Chelsea House Publishers, 1974
- Jonathan Walker, Operation Unthinkable, The Third World War, British Plans to Attack the Soviet Empire, 1945, London 2013
Prześlij znajomemu
Książka Jonathana Walkera jest napisana z brytyjskiego punktu widzenia
Wydaje mi się, że powyższe stwierdzenie można odnieść także do postawy bohatera tej książki.
Kiedyś wyraziłem zdanie (być może niezbyt zręcznie i zrozumiale), że Churchill dlatego odstąpił na czas wojny od potępiania bolszewizmu a nawet został jego sojusznikiem, że wyżej postawił interes brytyjski (i brytyjskiego commonwealthu), zgodnie z tamtejszą tradycją polityczną z czasów imperialnych. Raczej nie dopatrywałbym się u niego chwilowego (aż 4 lata) zarażenia się bolszewizmem lecz zastowowania właśnie owej brytyjskiej tradycji. To ona nakazywała mu paktować z diabłem i wspierać go kiedy został jego aliantem. Klęska takiego podejścia musiała poskutkować u niego powojennym kacem moralnym.
Podejście takiego rodzaju, zastosowanie wobec bolszewizmu narodowych albo państwowych klisz politycznych (tzw. odwiecznych i sprawdzonych metod prowadzenia polityki, które wszakże nie mogą mieć zastsowania wobec bolszewizmu mającego w istocie swojej charakter ponadnarodowy i ponadpaństwy), realizacji swoich własnych interesów w sposób tradycyjny, skutkować może tylko i wyłącznie ostatecznymi porażkami wobec niego. Bolszewicy potrafią to przewidzieć i rozpracować, po czym wykorzystują nieomal „na pewniaka” i na zgubę swoich ofiar które potem w większości (im więcej w nich narodowo-państwowego egoizmu wobec sytuacji w której się ostatecznie znalazły) w ogóle nie dostrzegają błędów jakie popełniały, zamiast tego szukając wroga wśród takich samych ofiar jak one same.
Drogi Panie Andrzeju,
Jak Pan pamięta, debatowaliśmy na ten temat kiedyś. W mom przekonaniu, istnienie planu takiej operacji otwiera jednak zupełnie inne perspektywy w tej kwestii. Bo jakże to! Jednocześnie przygotowywał atak na sowiety i robił to, co robił??
Kiedy pisałem o „brytyjskim punkcie widzenia” Walkera, to nie miałem wcale na myśli nacjonalizmu, ale specyficznie brytyjską wizję kontynentu europejskiego. jako pola rozgrywania interesów brytyjskich. Wielka Brytania była przez wieki krajem raczej biednym, i Europa nie grała wówczas w polityce brytyjskiej (a ściślej angielskiej) wielkiej roli (i vice versa: Anglia była małym biednym krajem na rubieżach kontynentu). Kiedy stała się bogata (dzięki handlowi raczej niż podbojom), i wypłynęła na szersze wody globalnej polityki, Polska nie była już znaczącą siłą. Stąd wzięła się ignorancja brytyjska w tej kwestii. Celem dyplomacji brytyjskiej stało się utrzymanie równowagi sił w Europie, żeby żadne z europejskich mocarstw nie mogło konkurować z brytyjskim imperium. Przeciw Hiszpanii mieli Portugalię (zupełnie sztuczny kraj, stworzony przez poparcie angielskie), przeciw Francji wspomagali Niemcy, przeciw Habsburgom Włochy i Turcję, przeciw Niemcom Rosję, przeciw Rosji Turcję. Mile witali kłopoty na zachodnich granicach carskiego imperium, bo zmniejszały one zagrożenie rosyjskie wobec Indii i Chin. Polska jak Pan widzi nie figurowała w tych planach wcale, albo tylko jako „wewnętrzna kwestia rosyjska”.
O to mi głównie chodziło. A także oo ten drobiazg, że ów tradycyjny punkt widzenia uniemożliwa im zrozumienie sowieckiej polityki, która jest nie-państwowa, nie-narodowa, nie-imperialna itd. Pan natomiast zdaje się twierdzić, że i Walker, i Churchill, są nacjonalistami i widzą wszystko z brytyjskiej perspektywy, co nie jest z pewnością zgodne z moją intencją, a chyba także jest niezgodne z prawdą.
Drogi Panie Michale,
Jeśli uznamy, że Churchill nie przewidywał swojej porażki wyborczej w 1945 roku (chyba nic na to nie wskazywało, dla swojego kraju wojnę przecież wygrał choć kosztem połowy Europy co mogłoby jednak jakoś wpłynąć na wynik, w maju miał jeszcze niemal 80% poparcie), to gotów jestem przyznać Panu rację co do tego, że próbował coś zmienić gdy jeszcze miał na to wpływ. Czy jednak nie była to tylko próba uspokojenia brytyjskiego sumienia albo też pokazania sowietom, że są granice uległości wobec nich (biorąc pod uwagę skalę ówczesnej infiltracji sowieckiej w strukturach politycznych Wielkiej Brytanii wydaje mi się niemal pewne, że wiedzę na temat tego planu posiedli natychmiast po jego stworzeniu)?
Nie upieram się przy tezie, że na jego postawę w czasie wojny mogło mieć myślenie kategoriami nacjonalistycznymi i imperialnymi. Mogło to być tylko ślepe zastosowanie starych metod analizy politycznej, wtedy gdy należało odłożyć je na bok bo nie miały zastosowania. Jeśli jednak uznamy, że celem premiera Wielkiej Brytanii jest dbanie o interesy własnego kraju nawet za cenę interesów innych, to w sytucji jaka wtedy była, Wielka Brytania swoje interesy zrealizowała (wygrała wojnę, obroniła swoją suwerenność i pozycję w świecie). Takie podejście w przypadku zagrożenia komunistycznego, kojarzy mi się z ciasnotą myślenia narodowocentrycznego i stąd moje skojarzenie z nacjonalizmem. Mnie także, w gruncie rzeczy chodzi jednak o to, że ustalony w zupełnie innych okolicznościach, w innym wzorcu politycznym świata – bez komunizmu, tradycyjny schemat postępowania, nie ma wobec niego zastosowania i jest zgubny.
Drogi Panie Andrzeju,
Problem z Pańskim założeniem jest taki, że Churchill przewidywał porażkę, a od maja był jej mniej więcej pewny. Jakie znaczenie miała wygrana wojna, skoro nie było marmolady w sklepach?? Ale to dopiero prowadzi do paradoksu, bo chce mi Pan przyznać rację w związku z czymś, czego nie powiedziałem, a nawet będę w dalszych częściach utrzymywał coś wręcz przeciwnego. Moja hipoteza jest jescze inna, ani sumienie, ani pokazanie sowietom.
Churchill nacjonalistą nie był. Myślał niewątpliwie kategoriami racji stanu – nie on jeden – ale to samo przez się nie powinno go rzucić w ramiona Stalinowi. Jeśli zadaniem szefa rządu jest bronienie iinteresów własnego państwa, to czy rzeczywiście Churchill powinien wspomagać Stalina, wydawać Kozaków, sprzedać Polskę i czetników? Nie widzę – i nigdy nie mogłem dostrzec – związku.
Dlatego Churchill jest tak ciekawą postacią, a Operation Unthinkable tak zajmującym epizodem historii.
Drogi Panie Michale,
Nie pozostaje mi zatem nic innego niż cierpliwie poczekać na ciąg dalszy Pańskiego artykułu aby poznać Pańskie tezy i dalsze argumenty które za nimi przemawiają. Widzę, że poruszana kwestia bynajmniej nie jest tak prosta jak sobie myślę „na pierwszy rzut oka”.
Och, tak, ale czy nie miło porozmawiać?
Oczywiście że miło Panie Michale. Ale najbardziej miło, że mogę się przy tym czegoś nowego dowiedzieć i pomyśleć więcej na temat, którego dotyczy rozmowa.
Muszę się w takim razie spieszyć z dalszymi częściami. Ale druga będzie dotyczyła głównie samego planu operacji, bo to jest na swój sposób zdumiewająca historia, raczej niż przyczyn i konsekwencji rozważania takiej operacji.