Najnowsze komentarze

III Ankieta Wydawnictwa Podziemnego

Dziecko w szkole uczy się fałszowanej historii od Piasta do równie sfałszowanego Września i dowie się, że obrońcą Warszawy był nie jakiś tam Starzyński, ale komunista Buczek, który wyłamał kraty „polskiego faszystowskiego” więzienia, by na czele ludu stolicy stanąć do walki z najeźdźcą. – Tak w roku 1952 Barbara Toporska opisywała ówczesny etap bolszewizacji Polski.

Przyjmijmy, na potrzeby niniejszej ankiety, że był to opis pierwszego etapu bolszewizacji, klasycznego w swoim prostolinijnym zakłamaniu. Kolejny etap nastąpił szybko, zaledwie kilka lat później, gdy – posługując się przykładem przytoczonym przez Barbarę Toporską – w kontekście obrony Warszawy wymieniano już nie tylko komunistę Buczka, ale także prezydenta Starzyńskiego (i to z największymi, bolszewickimi honorami). Przyszedł w końcu także moment, gdy komunista Buczek albo znikł z kart historii, albo też przestał być przedstawiany w najlepszym świetle – jeszcze jeden, mocno odmieniony okres.

Mamy tu zatem dynamiczne zjawisko bolszewizmu i szereg nasuwających się pytań. Ograniczmy się do najistotniejszych, opartych na tezie, że powyższe trzy etapy bolszewizacji rzeczywiście miały i mają miejsce:

1. Wedle „realistycznej” interpretacji historii najnowszej utarło się sądzić, że owe trzy etapy bolszewickiej strategii są w rzeczywistości nacechowane nieustającym oddawaniem politycznego pola przez bolszewików. Zgodnie z taką wykładnią, historię bolszewizmu można podzielić na zasadnicze okresy: klasyczny, ewoluujący, upadły. Na czym polega błąd takiego rozumowania?

2. Jak rozumieć kolejno następujące po sobie okresy? Jako etapy bolszewizacji? Jako zmiany wynikające z przyjętej strategii, czy ze zmiennej sytuacji ideowej i politycznej, czy może trzeba wziąć pod uwagę inne jeszcze, niewymienione tu czynniki?

3. Trzy etapy i co dalej? Czy trzecia faza spełnia wszystkie ideowe cele bolszewizmu, czy wręcz przeciwnie – jest od realizacji tych celów odległa? Czy należy spodziewać się powrotu do któregoś z wcześniejszych etapów, a może spektakularnego etapu czwartego lub kolejnych?

Zapraszamy do udziału w naszej Ankiecie.

II Ankieta Wydawnictwa Podziemnego

Dorobek pisarzy i publicystów mierzy się nie tyle ilością zapisanych arkuszy papieru, wielkością osiąganych nakładów, popularnością wśród współczesnych czy potomnych, poklaskiem i zaszczytami, doznawanymi za życia, ale wpływem jaki wywierali lub wywierają na życie i myślenie swoich czytelników. Wydaje się, że twórczość Józefa Mackiewicza, jak żadna inna, nadaje się do uzasadnienia powyższego stwierdzenia. Stąd pomysł, aby kolejną ankietę Wydawnictwa poświęcić zagadnieniu wpływu i znaczenia twórczości tego pisarza.

Chcielibyśmy zadać Państwu następujące pytania:

1. W jakich okolicznościach zetknął się Pan/Pani po raz pierwszy z Józefem Mackiewiczem?
Jakie były Pana/Pani refleksje związane z lekturą książek Mackiewicza?

2. Czy w ocenie Pana/Pani twórczość publicystyczna i literacka Józefa Mackiewicza miały realny wpływ na myślenie i poczynania jemu współczesnych? Jeśli tak, w jakim kontekście, w jakim okresie?

3. Czy formułowane przez Mackiewicza poglądy okazują się przydatne w zestawieniu z rzeczywistością polityczną nam współczesną, czy też wypada uznać go za pisarza historycznego, w którego przesłaniu trudno doszukać się aktualnego wydźwięku?

Serdecznie zapraszamy Państwa do udziału.

Ankieta Wydawnictwa Podziemnego

1. W tak zwanej obiegowej opinii egzystuje pogląd, że w 1989 roku w Polsce zainicjowany został historyczny przewrót polityczny, którego skutki miały zadecydować o nowym kształcie sytuacji globalnej. Jest wiele dowodów na to, że nie tylko w prlu, ale także innych krajach bloku komunistycznego, ta rzekomo antykomunistyczna rewolta była dziełem sowieckich służb specjalnych i służyła długofalowym celom pierestrojki. W przypadku prlu następstwa tajnego porozumienia zawartego pomiędzy komunistyczną władzą, koncesjonowaną opozycją oraz hierarchią kościelną, trwają nieprzerwanie do dziś. Jaka jest Pana ocena skutków rewolucji w Europie Wschodniej? Czy uprawniony jest pogląd, że w wyniku ówczesnych wydarzeń oraz ich następstw, wschodnia część Europy wywalczyła wolność?

2. Nie sposób w tym kontekście pominąć incydentu, który miał miejsce w sierpniu 1991 roku w Moskwie. Czy, biorąc pod uwagę ówczesne wydarzenia, kolejne rządy Jelcyna i Putina można nazwać polityczną kontynuacją sowieckiego bolszewizmu, czy należy raczej mówić o procesie demokratyzacji? W jaki sposób zmiany w Sowietach wpływają na ocenę współczesnej polityki międzynarodowej?

3. Czy wobec rewolucyjnych nastrojów panujących obecnie na kontynencie południowoamerykańskim należy mówić o zjawisku odradzania się ideologii marksistowskiej, czy jest to raczej rozwój i kontynuacja starych trendów, od dziesięcioleci obecnych na tym kontynencie? Czy mamy do czynienia z realizacją starej idei konwergencji, łączenia dwóch zantagonizowanych systemów, kapitalizmu i socjalizmu, w jeden nowy model funkcjonowania państwa i społeczeństwa, czy może ze zjawiskiem o zupełnie odmiennym charakterze?

4. Jakie będą konsekwencje rozwoju gospodarczego i wojskowego komunistycznych Chin?

5. Już wkrótce będzie miała miejsce 90 rocznica rewolucji bolszewickiej w Rosji. Niezależnie od oceny wpływu tamtych wydarzeń na losy świata w XX wieku, funkcjonują przynajmniej dwa przeciwstawne poglądy na temat idei bolszewickiej, jej teraźniejszości i przyszłości. Pierwszy z nich, zdecydowanie bardziej rozpowszechniony, stwierdza, że komunizm to przeżytek, zepchnięty do lamusa historii. Drugi stara się udowodnić, że rola komunizmu jako ideologii i jako praktyki politycznej jeszcze się nie zakończyła. Który z tych poglądów jest bardziej uprawniony?

6. Najwybitniejszy polski antykomunista, Józef Mackiewicz, pisał w 1962 roku:

Wielka jest zdolność rezygnacji i przystosowania do warunków, właściwa naturze ludzkiej. Ale żaden realizm nie powinien pozbawiać ludzi poczucia wyobraźni, gdyż przestanie być realizmem. Porównanie zaś obyczajów świata z roku 1912 z obyczajami dziś, daje nam dopiero niejaką możność, choć oczywiście nie w zarysach konkretnych, wyobrazić sobie do jakiego układu rzeczy ludzie będą mogli być jeszcze zmuszeni 'rozsądnie' się przystosować, w roku 2012!

Jaki jest Pana punkt widzenia na tak postawioną kwestię? Jaki kształt przybierze świat w roku 2012?




Dariusz Rohnka


Bojkot? *)

Pan Ścios, popularny i wpływowy publicysta peerelowskiej blogosfery, postanawia zbojkotować wybory. Nie bardzo wiem, co to oznacza. Czy proponuje bojkot, bo żadna peerelowska quasi-polityczna partyjka nie zasługuje na jego zaufanie? A może bojkotuje, ponieważ kwestionuje podmiotowość peerelu? Jeżeli to drugie, to co właściwie bojkotuje i do czego nawołuje? Czy można bojkotować fasadę państwowości, za którą nie kryje się realna treść? Równie skutecznie można by serwować stek z krowy wyhodowane w potiomkinowskiej wiosce. Gdy byłem bardzo młody, miałem zamiłowanie do paradoksalnych tytułów. Jeden z nich brzmiał: „O antybojkot niewyborów”. To było bodaj w 1988 roku. Chciałem wówczas w ten dziwny sposób powiedzieć, że nie da się bojkotować wyborów do instytucji peerelu, którego się nie uznaje za państwo. Przez trzydzieści lat nie zmieniłem zdania.

Myślę, że warto jeszcze raz powrócić do bojkotu, niekoniecznie w kontekście p. Ściosa, który raczył stanąć na pozycji przysłowiowego pielgrzyma, kupującego szczebel z drabiny wyśnionej przez św. Jakuba. Zostawmy go na boku. Bojkot jest sam w sobie interesujący ponieważ doskonale opisuje rozterki potencjalnego politycznego „malkontenta”. Postarajmy się wydusić z bojkotu kilka inspirujących hipotez.

Przykładowy X bojkotuje wybory, bo:

A) Czuje swoim wrażliwym receptorem smrodu, że wszyscy politycy to niegodne zaufania świnie (o ile mi wiadomo przykład takiego domniemania krąży po internecie w postaci czyjejś piosenki). Zakładając, że darzy jednocześnie szacunkiem tzw. instytucje demokratyczne, jego zachowanie można (choć z wielką biedą) uznać za działanie racjonalne. Zdaje mi się nawet, że opisany przypadek występuje szczególnie często w realnym świecie.

B) Odmawia dania głosu na wybraną przez siebie partię (o innych nie chce nawet słyszeć), bo ta – powiedzmy – zachowuje się nie całkiem fair. Np. nie raczy otworzyć sejfu, w którym od lat spoczywa (chyba, że już nie spoczywa) niezwykle tajny ANEKS do raportu z likwidacji wojskowych służb informacyjnych (czegoś w rodzaju peerelowskiego gru), które działały sobie spokojnie i bez najmniejszych protestów z jakiejkolwiek strony przez lat kilkanaście. A teraz, i mimo wyborczych obietnic… figa z makiem. Cóż robi taki malkontent (całkiem przypadkiem znam kilkunastu, którzy nie wahali się wyrażać dezaprobaty głośno i publicznie). Hm! – obwieszcza święte oburzenie i demonstracyjnie (tylko jak to okazuje?) nie idzie na wybory.

C) Przeżywa światopoglądowy kryzys – coś na kształt nadwątlenia wiary. Nie wyobraża sobie życia poza demokracją, a jednak widzi że jeden jedyny, wyobrażalny dla niego ustrój, opanowany został bez reszty przez demagogów, z których każdy nie robi nic innego, a jedynie zachwala swoją wyborczą kiełbasę. Po namyśle, i pod pretekstem nagłego wyjazdu, uchyla się „od obowiązku”.

D) Jest przykładem najbardziej niemożliwym. D. jest patriotą. D. chce służyć krajowi i demokracji. To niemal ideał obywatela. Uporczywie wsłuchuje się w codzienne dyskusje polityków, starając się zachować możliwy obiektywizm, z wysokości którego analizuje postawy poszczególnych pretendentów. D. najchętniej zagłosowałby na Z. Z. ma najzdrowsze poglądy w wielu sprawach, tyle, że jest jednocześnie niepoczytalnym idiotą, zaś D. poważnym człowiekiem. D. nie mógłby powiedzieć znajomym, że głosował na Z. Nie może też skłamać (ma chłop zasady), że głosował na kogoś innego. D. jest w kropce. Właściwie D. powinien wybrać opcję emigracji politycznej do jednego z krajów uznawanych za niespełniającego standardów demokratycznych (może Białoruś?), w ten sposób z czystym sumieniem uniknąłby przywileju oddania głosu na cokolwiek.

Pora teraz na literki reprezentujące przypadki negowania systemu politycznego, w którym żyje głosujący. Tego gatunku osobnicy wydają mi się co prawda skrajnym dzisiaj marginesem, ale na pewno interesującym. Impulsem dla opisania pierwszego z tego typu przypadków była wypowiedź Andrzeja Dajewskiego:

E) Andrzej: „Lecz w czasach ‚pierwszego’ peerelu przyjęło się interpretować fakt nie brania udziału w ‚wyborach’ jako wyraz odrzucenia systemu i oporu wobec niego. Czy w tym sensie, nie jest to demonstracja postawy? Jeśli się jednak zastanowić to faktycznie, słowo bojkot zupełnie nie jest tu na miejscu, świadczy bowiem o emocjonalnym zaangażowaniu w to co się bojkotuje. A „nowy, wspaniały” peerel powinien być bez zbędnych emocji, konsekwentnie odrzucony jako coś, co udaje wolną Polskę.”

Pierwsze zdanie (wyróżnione) zdaje się być bez zarzutu. Ujmując problem nieco inaczej: obywatele peerelu (nie rezygnując z tego swojego peerelowskiego obywatelstwa) wypowiadali władzy posłuszeństwo. Mówili: nie chcemy TAKIEGO systemu, chcemy LEPSZEGO! A więc, wypowiadając posłuszeństwo, żądali reform (niekiedy bardzo głębokich). Warto zaznaczyć, że jako masa (lub masa indywidualnych przypadków) nie kwestionowali legalności systemu, a wręcz – czuli się jego częścią.

To niewątpliwie demonstracja postawy. Nie bardzo mogę się jednak zgodzić, że słowo bojkot tu nie pasuje. Owszem, pasuje i to nawet bardzo. Ponieważ bojkotować można tylko i wyłącznie „od wewnątrz”, to znaczy w ramach uznawanego porządku.

Dobrą ilustracją tej zasady może być tzw. list 59 – protest przeciwko zmianom w peerelowskiej konstytucji z roku 1976. Emigracja polityczna stanęła za protestującymi peerelowskimi „intelektualistami” murem. A przecież, jak dowodził Mackiewicz, nie można oprotestowywać czegoś, czego się nie uznaje. W połowie lat 70. emigracja polityczna (póki co) nie uznawała jeszcze peerelu jako podmiotu prawa, a więc nie mogła także stawać w obronie uchwalonej przez organ tego ciała konstytucji. Mackiewicz trafnie wykładał, że to absurd, zachowanie obarczone wewnętrzną sprzecznością. Rzecz jasna, prawie nikt go nie zrozumiał.

Analogicznie, bojkot „wyborczy” z lat 80. nie był absurdem; był zachowaniem wewnętrznie konsekwentnym, ponieważ uczestnicy bojkotu nie wyobrażali sobie egzystencji poza systemem. Nie negowali „porządku”, ale praktykę jego stosowania. Chcieli zmian.

F) Negacja uwarunkowana. Jako przykład ilustrujący tego rodzaju zachowania z pogranicza polityki i rozdwojenia jaźni, proponowałbym lata 1991-1993, pomiędzy jednymi „wolnymi wyborami” i drugimi, już mniej „wolnymi wyborami”. Ponieważ pierwszy z tych smutnych incydentów przyniósł zwycięstwo stronie jakoby niekomunistycznej, całe „spectrum polityczne” (poza podziemiem, rzecz jasna), wszystkie mniejsze lub większe kanapy i kanapki lilipucich partii politycznych oraz bardziej liczne ugrupowania zgodnie uznały, że mamy oto do czynienia z końcem komunizmu. Po dwuletnim okresie bicia się z myślami (być za czy jednak przeciw?) prowokacja została przełknięta przez najbardziej nieprzejednanych przeciwników komunizmu, np. środowisko skupione wokół krakowskiego Klubu im. Józefa Mackiewicza, którego przedstawiciele mówili i pisali jednoznacznie (i bez cienia wahania) o upadku komunizmu, tu i teraz. W efekcie podobnych nastrojów powstała efemeryda Olszewskiego, o której może innym razem. Upadając, spowodowała raptowny przewrót w myśleniu politycznym. Co uznano przed zaledwie momentem (w 1991 roku) za upadłe (czyli komunizm), poczęto nagle dostrzegać jako wszechobecne, niesłychanie groźne; jak na nieboszczyka – zdecydowanie za rześkie.

Dlatego pozwoliłem sobie nazwać to zjawisko negacją uwarunkowaną, a zatem: jeśli nasze na górze, nie będziemy roztrząsać niewygodnych szczegółów, jeżeli dostajemy „wyborczego” łupnia, ooo… to całkiem zmienia kształt spraw na tym świecie. [Post]komunizm ma się wcale wcale, a wybory do kolejnego szejmu trudno doprawdy uznać za demokratyczne.

Lata 1991 – 1993 to tylko przykład. Negacja uwarunkowana sprawdza się doskonale w każdej innej konfiguracji politycznej. Zależnie od sytuacji, jedni drugim (albo i drudzy pierwszym), wysuwają wobec siebie wzajem dowolne oskarżenia i epitety, byleby tylko miały coś wspólnego z totalitarną niby przeszłością. W tym kontekście nadąsany pan Ścios, który: „obraził się na ‘III RP’ i odmawia udziału w jej ‘polityce’ dopóki ta nie przyjmie jego warunków” nie jest jakimś wyjątkowym dziwakiem politycznym, a raczej klasycznym reprezentantem peerelowskiej „klasy politycznej”.

G) Negacjonizm wybiórczy. To akurat zjawisko nie ma zbyt wiele wspólnego z bojkotem instytucji „wyborczej”, w istocie bliżej mu do bojkotu instytucji „demokratycznych”. Wpisuję to to na listę, bo dobrze ilustruje pragmatykę drugiego eszelonu, który akurat przy korycie. W pewnym stopniu opisuje także pragmatykę oponenta. (Warto zwrócić uwagę, że zawsze występuje na scenie jakiś oponent, choćby nie było ku temu widocznych pobudek „światopoglądowych”). W ramach tego zjawiska, wybiera się jeden, czasem dwie istotniejsze instytucje i atakuje. Swojego czasu było to np. likwidacja wsi, jakiś czas temu dezubekizacja, obecnie „zamieszanie” wokół trybunału konstytucyjnego. Czy np. pacyfikacja tk ma coś wspólnego z negacją systemu „demokratycznego‟? Jak najbardziej.

Rzecz wyłożył najdosadniej jeden z obecnych kacyków (minister od milicji obywatelskiej): „tydzień temu w Polsce skończył się komunizm” (tak powiedział około grudnia 2017 roku niejaki Błaszczak w odniesieniu do „ustawy sądowniczej”). Otóż powiedział, jako przedstawiciel „rządzącego‟ establishmentu mnie więcej tak: barani obywatelu, wiedz przynajmniej tyle, że przez ostatnich lat niemal trzydzieści My, a więc wszyscy rządzący w elastycznych ramach pierestrojkowej prowokacji, oszukiwaliśmy cię najbezczelniej, wbijając w twoją baranią głowę, że żyjesz sobie w czymś w rodzaju demokratycznego systemu. Jakiż tyś jednak tępy, suwerenie!

Chlapnął za wiele? Nie zdaje mi się. Nie słyszałem, żeby spotkały tego osobnika jakieś szczególniejsze partyjne szykany. Powiedział, co powiedział, mimowolnie odkrywając twarde prawidło: demokratyczny motłoch zniesie wszystko, byle miło opakowane.

To zresztą bez znaczenia. Nieważne co się mówi, co pisze, co się głosi. Cel jest zawsze jeden – wytworzenie kolejnej kontrowersji, wokół której da się skutecznie zgromadzić możliwie wielu zjadaczy politmedialnej papki, ta zaś powinna być przede wszystkim ekscytująca.

Można by po prostu powiedzieć: „tak toczy się światek”, ale czynić tego nie wypada, przynajmniej nam, ludziom innego porządku.

____________________

*) Tekst powstał ze zlepku komentarzy pisanych w odpowiedzi na inspirujące wypowiedzi Andrzeja Dajewskiego, któremu serdecznie niniejszym dziękuję. Czy powyższa klasyfikacja stanowi wiarygodną ilustrację stanu rzeczy w quasi-państwowym koszmarku pretendującym do miana iiirp, pozostawiam do oceny czytelnikowi.



Prześlij znajomemu

15 Komentarz(e/y) do “Bojkot? *)”

  1. 1 Przemek

    Darek,

    Z ciekawością przyglądałem się Waszej dyskusji. Parę razy chciałem się wtrącić, ale co pytanie się nasunęło to odpowiedź w Twoim kolejnym wpisie. Telepata jakiś jesteś, bo chyba nie Kaszpirowski.
    Chciałem napisać o cezurze, czy i gdzie można ją postawić. Ale po Twoim wpisie o postrzeganiu demokracji to chyba nie ma sensu. Szanuję, staram się zrozumieć, ale pozwól, że pozostanę w niezgodzie. Jeżeli to nie problem nakieruj mnie na źródła poglądów, o których pisałeś „Istnieje pogląd, że demokracja dobra jest na szczeblu codziennych dupereli.”.
    Co do testów wyborczych, to myślę, że jest duża szansa, iż zostałbyś Jednowładcą (głosując na Siebie przy jedynym ważnym głosie), co zapewne mogłoby zaowocować rewolucją. Tylko skąd broń jak bazary pozamykane, a w marketach (na razie) nie ma.
    Jeszcze wracając do cezury, czy korzystanie z internetu jest może tym miejscem. Czy to właśnie społeczeństwa demokratyczne a nie jednostki dają nam tą możliwość (nie mówię o pomyśle, a tylko o możliwości korzystania).
    Niestety jakoś nie odnajduję się w twoich genotypach „bojkociarzy „ wyborów. Wychodzi na to, że jestem pod literą „H”, a może „CH”. Co do ortografii poglądy też są różne.

  2. 2 BaSz

    Aby nie było nieporozumień: nie upatruję wśród tu-dyskutujących nikogo, kto by pałał jakąś wielką miłością do demokracji. Piszę to dlatego, że zamierzam ją zaatakować, i nie chciałbym, aby ktoś uznał, że (całkiem niepotrzebnie) „wywołuję go do tablicy”. Nikogo nie wywołuję, lecz dodaję kolejne, istotne przywary tego niby „najlepszego z ustrojów”.

    Zacznę może od rzeczy nawiązującej do przedstawionej przez Darka klasyfikacji przyczyn, dla których różni ludzie bojkotują instytucje „demokratyczne”. Otóż już od dawna mam głębokie przekonanie, że to, jaka jest frekwencja wyborcza — powinno mieć jakiś wpływ, zarówno na uprawnienia wyłanianych dwóch izb, jak i na obsadzenie mandatów. No i tak mi się marzy, aby te głosy „wstrzymujące się” — były równoznaczne, z głosowaniem za… monarchią. A gdy ta już, w sposób wszak po prostu nieunikniony, zapanuje, to by były one wypowiedzeniem się za tym, aby je policzyć jako decyzję, że wyliczone odpowiednio mandaty, obsadzałby monarcha.

    Wszak jeśli ludzi demokracja nudzi, to należy to uszanować! A poza tym to dla naprawy Rzeczpospolitej konieczne jest wy-destylowanie tak boleśnie przetrzebionych elit, za sprawą dwóch okupantów, z czego zdecydowanie jednak gorszy był bolszewizm, bo co nie wyrżnął, to skundlił. Zaś dla tej odbudowy po prostu króla nam trzeba, króla! Mam nawet kandydata (czy też ~ów), acz nie jest to pomysł łatwy do zaakceptowania: kogoś z Habsburgów. A czemu? Bo mogłoby to doprowadzić do realizacji koncepcji trójmorza. Wszak większość tych terenów to dawna domena tego właśnie domu panującego. I wydaje mi się, że dla żywiołu słowiańskiego ten kandydat byłby, paradoksalnie, dość atrakcyjny, natomiast konsternacja, i to spora, zapanowałaby w samej republice Österreich…

  3. 3 michał

    BaSzu,

    Nieporozumienia są nieuniknione, bo BaSzem będąc, BaSzem być musisz; BaSzem być musząc, BaSzem jesteś. Co robić.

    Powoływanie się na Michalkiewicza w kwestiach monarchicznych, to jakbyś kazał karłom skakać o tyczce. Króla nam potrzeba, nie Srula Michalkiewicza. Uś, czy to jest już antysemityzm, nazwać antysemitę Srulem? Uś, a może to ja jestem Żyd, tylko jaki ja mam w tem interes? Ha?

    No, dobrze. Bolesny temat odwołań do Michalkiewicza na bok i można nawet zająć się treścią. Więc frekwencja wyborcza powinna mieć wpływ na uprawnienia izb? Człowieku kochany! Czy Ty nie rozumiesz, że nie żyjesz w żadnej demokracji, a nawet gdybyś żył, to nie miałoby żadnego znaczenia, jaka jest frekwencja, ani na kogo zachciało Ci się głosować?

    Nie mieszkasz ani w demokracji, ani w suwerennym kraju, ani w niepodległym, ani w ogóle w państwie, a zaledwie w bolszewickim tworze, który jest bez reszty zanurzony w sowieckiej sferze wpływów i nikt na całym świecie nie kiwnie palcem w obronie tego tworu. Może nie nikt, bo ja akurat pewnie kiwnę palcem, ale moje palce i moje kiwanie jest tyle warte, co publicystyka Srula Michalkiewicza.

  4. 4 Dariusz Rohnka

    Przemek,

    Dobrze jest wiedzieć, że się nie zgadzasz, byłoby jeszcze lepiej, gdybyś napisał z czym. Demokracja na poziomie dupereleli jest raczej dość powszechna, więc nie wiem, czy jakiś bardzo konkretny przykład jest tu potrzebny. Wiem np., że istnieje coś takiego jak „wspólnoty mieszkaniowe‟. Tam się rozstrzyga kwestie, czy malować klatkę schodową, czy zostawić brudną; czy zakładać kamery, podglądające sąsiadów (i ewentualnych zbójów), czy nie zakładać. Przyznać Ci się muszę, że niewiele mnie to interesuje, ale dostrzegam, że takie procedury istnieją i na takim właśnie poziomie demokracja zdaje mi się do przyjęcia – ponieważ problemy, poruszane w jej ramach, są w miarę do ogarnięcia dla wszystkich dysponujących głosem.

    Nie jestem za, ani przeciw. Nie mam czasu interesować się podobnymi sprawami.

    Jeżeli chodzi o „testy wyborcze‟ (ja tak napisałem?), rzecz wynikła w toku wielce interesującej dyskusji w wąskim gronie – co mianowicie zrobić, żeby uniknąć ogólnoświatowego mordobicia ustrojowego? Skoro wiadomo, że demokracja jest bodaj czy nie najbardziej absurdalnym narzędziem obierania władzy (oczywiście rozważania dotyczyły demokracji jako takiej, bez najmniejszego związku z peerelem, który nie licząc zabawnych pozorów, z demokracją nie ma nic wspólnego), pojawił się w toku dyskusji pomysł, żeby możliwie zredukować poziom absurdu zagnieżdżonego w tejże demokratycznej procedurze, przy pomocy testu kwalifikującego delikwenta do udziału w głosowaniu.

    W teorii pomysł rzucony przez pewnego młodzieńca wydać się może nawet interesujący, w praktyce – ręce opadają już przy pierwszym zastrzeżeniu. Wybacz, że nie wdaję się tu w szczegóły, ponieważ musiałby powstać na ten temat kolejny, odrębny tekst, a owe potencjalne zastrzeżenia łatwo sobie przecież wyobrazić.

    Rzecz najoczywistsza w świecie – nie była to bynajmniej pierwsza próba ożywienia tego ustrojowego trupa, jakim jest demokracja. Próbowano wielu sztuczek: cenzusów siakich i owakich, najprzeróżniejszych barier (w postaci choćby głosowanie dalece pośredniego), systemu kurii (czy jak to licho było nazywane). Prędzej raczej niż później kończyło się nieodmiennie eskalacją roszczeń. Nie brakowało momentów pozornie bardzo śmiesznych. Skończyło się, jak wiemy z historii tragicznie – dziś prawo głosu mają wszyscy.

    Sugerujesz (jeśli dobrze rozumiem), że internet jest jakimś dobrodziejstwem demokracji, a więc dzięki niej właśnie możemy sobie teraz dyskutować. Jest dokładnie odwrotnie. Internet jest zasługą niebywałego postępu technologii, za którym ociężała, zbiurokratyzowana instytucja demokratyczna po prostu nie nadąża. Możesz być jednak o tę sferę całkiem spokojny. Prędzej czy później sieć padnie ofiarą demokracji.

  5. 5 Dariusz Rohnka

    BaSzu,

    Pięknie jest pomarzyć, ale jak to marzenie zrealizować w praktyce? Nie twierdzisz chyba, że po to stworzono ten system, żeby wsłuchiwać się w głosy malkontentów, którym – póki co – wolno jeszcze nie głosować, ale i to z czasem zapewne się zmieni.

    Demokratyczni depozytariusze władzy ani myślą się nią dzielić. Ich celem jest rządzić, nakładać coraz to nowe obciążenia, nakazywać. Potrafią nie tylko skutecznie manipulować masą suwerenów, ale także deprawować.

    Cóż ich może obchodzić choćby nawet większość zniechęconych i przeciwnych? Demokratyczny biurokrata nie rozważa spraw z punktu widzenia słuszności lub jej braku. Mogłoby to sugerować, że zamiast drugiego śniadania, zabrał do biura sumienie. No… raczej nie. Chyba tylko jakiś bardzo początkujący pedel w ministerstwie.

  6. 6 BaSz

    Darku, pod każdym Twoim słowem podpisać się tu muszę obydwiema rękami, lecz jest wiele środowisk, którym możliwość zaprowadzenia monarchii w naszym nieszczęsnym kraju jawi się jako wybawienie. Warto w Google wrzucić „referendum wprowadzenie monarchii”, i pokazuje się ich spora lista. I do tego przykłady, gdy w różnych krajach odrzucono możliwość jej zniesienia. Choć dodać należy, że była ona tam jedynie fasadowa.

    Michale, widzę, że z obrzydzenia nawet nie zechciało Ci się kliknąć. Z podlinkowanymi tekstami p. Stanisław nic wspólnego nie miał, jedynie to, że znalazły się na firmowanym jego nazwiskiem forum. Gdzie każdy może wypisywać swoje koszopały, wedle swej woli i fantazji.

    Co do „sowieckiej sfery wpływów”, to nieśmiało zauważę, że choć Rosja nigdy nie zrezygnuje z chęci połknięcia każdej swej „bliskiej zagranicy”, to już fakt, że nie napędza tego bolszewizm, tylko „zwykły” imperializm, jest, wg. mnie pewną różnicą na plus. Bo choć gdyby nas zagarnęli, to oczywiście dla zysków, to już nie upieraliby się, aby instalować u nas ten niewydolny, a do tego zbrodniczy system. A jedynie klikę sprzedawczyków. Gdy jest jednak jakiś wybór między dżumą a cholerą, to trzeba się zastanawiać nad tym, na co mamy szczepionkę!

  7. 7 michał

    Baszu, masz rację, nie zaglądałem, ale chyba nie z obrzydzenia, raczej z niechęci. Nie jestem przekonany, czy bardziej mnie zachęca myśl, że każdy wypisuje tam swoje dyrdymałki.

    Słusznie czynisz, że zauważasz „nieśmiało”, bo zawsze lepiej mylić się nieśmiało, niż z fantazją i po sobiepańsku głosić, jak to nazywasz, koszopały. Och, gdybyż to była „Rosja”! Ale nie jest i być nie może. Och, gdybyż to był „zwykły imperializm”, ale nie jest. Rosja została zamordowana i utopiona we krwi 100 lat temu, na jej miejscu powstał barbarzyński twór, ani państwo, ani naród, ani żadna rzecz podobna do znanych w historii krajów. Skoro centrala międzynarodowego komunizmu znajduje się w Moskwie, to nie ma w tym doprawdy wiele dziwnego, że kierunki jej ekspansji są podobne – zwłaszcza wobec „bliskiej granicy” – do kierunków ekspansji Rosji. Podobne, bo nie identyczne. Rosja nie miała interesów na Kubie ani w Wietnamie, w Indonezji ani w Wenezueli. Mateczka Rossija była, owszem, imperium, i miała imperialne dążenia; owszem rusyfikowała swoich poddanych. Tak jak sowieciarze sowietyzują. Ty na przykład żyjesz w zsowietyzowanej Polsce. Czyżbyś wierzył, że grozi Ci rusyfikacja?

    Domyślam się z Twoich zaszyfrowanych enuncjacji, że masz szczepionkę na rusyfikację, więc wybierasz „rosyjskiej zagrożenie”. Ale na tę zarazę, na zarazę bolszewizmu, nie ma szczepionki, jedynym lekarstwem jest walka.

  8. 8 Dariusz Rohnka

    BaSzu,

    Ludzie zamknięci w kanciastych ramach demobolszewizmu, poobijani i zniesmaczeni idiotyzmami i opresyjnością tego tworu, starają się znaleźć jakieś wyjście z dyskomfortowej sytuacji. Nie jest to dla mnie zaskoczenie, raczej naturalna kolej rzeczy oraz (częściowo) potwierdzenie, że to co tu piszemy, znajduje zrozumienie w świadomości czytelników. Zasadniczy problem (lub rozbieżność) tkwi w sposobie wyjścia z tej, jakże nieprzyjemnej, sytuacji.

    Bo czy szukanie ratunku w obrębie ustalonych reguł (jak np. demokratyczne referendum) może przynieść pożądany skutek? Czy muszę Cię przekonywać, że odpowiedzieć zawsze wypadnie negatywnie? ONI doskonale wiedzą, jak podobnych do Ciebie natrętów, pragnących (mimochodem) wywrócić ustalony stan rzeczy do góry nogami, jak ich skutecznie zneutralizować.

    Niestety, nie da się ustalić kompromisu z prawdą. Jest tylko jedna droga, jeżeli zachce Ci się zerwać z ustalonym „porządkiem‟: ab ovo. To żmudne i trudne rozwiązanie, ale innego nie widzę.

  9. 9 Przemek

    Darek,

    Gwoli wyjaśnienia, pisałem o demokracji lokalnej w związku z wyborami samorządowymi. To tak trochę w powiązaniu z głosami, które tu padały, na temat Szwajcarii. I tu pytałem o możliwość postawienia cezury – do tego momentu tak, dalej to już raczej nie. Choć jeśli mówisz A to powinieneś też B i C. Twoja odpowiedź na temat demokracji jest jasna, nie oczekuję dodatkowej. Wyjaśnia wszystko. Choć myślę, że o tą najbliższą „powierzchnię” trzeba zadbać, nawet po to aby było gdzie wychodzić, choćby po ocet. Tu moja jedna niezgoda. Choć ludzie podziemni zapewne mają inne zdanie.
    Co do internetu, tak widzę wyraźnie zakusy jakie są na jego ograniczanie. Do tego dochodzi bezpłatność korzystania – tu też jest pułapka. Jednak przyznasz chyba, że na razie w społeczeństwach demokratycznych jest lepiej niż w reżimach, o których pisałeś w przybliżeniu „wolisz bo przynajmniej wiadomo z kim walczyć”. Tylko jest mały problem, bo niewielu się chce, a nawet jeśli to ich los jest zazwyczaj marny. Jeszcze o jednostkach, to one i ich wizje, jak starałem się napisać a nie postęp technologiczny stanowią o tym, że możemy tu dziś pisać.
    Od pierwszego pomysłu połączenia dwóch komputerów, do Billa Gatesa, który wpadł na pomysł i dodatkowo go wprowadził, masowego dostępu do internetu. Postęp technologiczny tak, ale to już tylko biznes i pieniądze.

  10. 10 Dariusz Rohnka

    Przemek,

    Jeżeli pytasz, czy ludność danego szwajcarskiego kantonu winna mieć bezwzględne prawo wypowiedzi, czy malować tramwaje i trolejbusy na zielono lub różowo, bez hamulca powiem – tak! Niech sobie głosują. Jeśli chodzi, o kwestie poważniejszej natury, np. ekonomiczne, jak to ostatnio miało u nich miejsce, należałoby się zastanowić, czy przeciętny obywatel jest w stanie ogarnąć tego gatunku komplikacje, skoro nawet tzw. ekonomiści (którzy rzadko cokolwiek rozumieją w swojej profesji) nie bardzo potrafię oszacować ewentualne skutki zmiany.

    O ocet na pewno warto zadbać. Zdaje mi się, warto też zadbać o to, żeby procesy chemiczne w stosownym momencie powstrzymać. Ocet jest bardzo niezdrowy, wino odrobinę mniej.

    Rozpatrując zagadnienie: lepiej kontra gorzej, warto pamiętać o płaszczyźnie rozważań. Możemy zerkać na nasze potrzeby i wygody miarą hedonistycznych zachcianek, możemy nasze cele lokować nieco wyżej. Demokracja to jarzmo głupoty. Za wąskie na moją szyję, myślę, że na Twoją także.

    Internet, ze wszystkimi jego wadami (trafnie piszesz o jego „bezpłatności‟), przytrafił nam się jak ślepej kurze ziarno. Trudno przewidzieć, kiedy zostanie ograniczony w stopniu uniemożliwiającym swobodną wymianę myśli, ale zdaje się to być nieuchronne. Słyszałeś pewnie o poznaniaku, który w lipcu, na „twarzoksiążce‟ pozwolił sobie na upust emocji: „Kurwa – tak napisał – rozumiem, że jest lato, ale czy dlatego koniecznie trzeba włączać ogrzewanie w tramwaju?!‟

    Zdaje się, że w związku z niewinnym akcentem „kurwa‟ (powszechnie stosownym) kilka dni temu zapukali do jego drzwi miejscy strażnicy i będzie miał chłopak nieprzyjemności. A to przecie drobny tylko, bez większego znaczenia, incydent.

  11. 11 BaSz

    Przemku, to co napisałeś:
    Billa Gatesa, który wpadł na pomysł i dodatkowo go wprowadził, masowego dostępu do internetu” — nie jest prawdą, M$ przeoczył potencjał WWW, i wszedł na ten rynek z poślizgiem. Samego Gatesa odwiedzili twórcy jakiejś przeglądarki, która była jak na owe czasy wielkim krokiem w przód, i usiłowali go namówić, aby ich wykupił (czy wszedł w jakąś spółkę, nie pamiętam). A on stwierdził, że nie widzi dla tego większych zastosowań.

    Co do samej „sieci wszystkich sieci”, to od samego początku jej komercjalnego wdrożenia, została ona pomyślana jako system całkowicie zdecentralizowany. I różni tacy, co to chcieliby dziś nałożyć pozostałym wykrojony według własnych poglądów „oświaty kaganiec” — bardzo tej decentralizacji nie lubią, oj nie lubią. Acz co większe, światowe portale „społecznościowe” — coraz bardziej ulegają polit-poprawności, a nawet wręcz stają się lewacką monokulturą.

    Michale, stwierdzasz że:
    Domyślam się z Twoich zaszyfrowanych enuncjacji, że masz szczepionkę na rusyfikację, więc wybierasz „rosyjskiej zagrożenie”.” — ależ nie, nie pragnę wcale, aby nam znów Moskwa narzucała to, jak mamy rządzić się w Polsce. Odeślę do innego, swojego komentarza, nie będę go tu powtarzał.

  12. 12 michał

    Cha, cha, Bartusiu, no, to są dopiero głodne kawałki! I ten Bazyli, z którym nasz Basz się zgadza:

    „Rosja od czasow mongolskich byla zarzadzana autokratycznie. Czy rzadzil nia bialy car, czerwony car, czy obecnie demokratyczny car to nie ma znaczenia. Ustroj caly czas sie niewiele zmienia – zamordyzm i tyle.”

    Ale im dalej, tym komiczniej:

    „Rosja jest dla rządzących jednym wielkim prywatnym folwarkiem.”

    Nie wiem, dlaczego nie chciałeś powtarzać tu swego komentarza. Dlaczego pozbawiać nas takich perełek? Taż ta, panie, geniusz! I jak Ty doszedłeś do takich odkryć? Czy to od Bazylego? Zaiste, ministerialna głowa.

    Ale zaraz. Przecież tak w tym Waszym prlu mówią tylko wszyscy, więc po co z tym schodzić do Podziemia? Takie mądrości – „nic, tylko Rosja”, „od białego do czerwonego caratu” – powtarzają tam u Wasz wszyscy do znudzenia, więc po co zatruwać czymś takim czyste podziemne powietrze?

  13. 13 Andrzej

    Panie Przemku,

    Zgadzam się z tym, co napisał BaSz w kwestii Gatesa i Internetu, siedzę w tej branży od czasu studiów w latach 80. Czy Pan się nie myli Panie Przemku? Coś mi się zdaje, że Bill Gates ma niewiele wspólnego z pomysłem masowego dostępu do Internetu. Za to z biznesem i pieniędzmi jak najbardziej. Pomysł WWW to pomysł brytyjski, a poczta elektroniczna istnieje od 1965 roku. Windows to od początku (połowa lat 80) kopia sytemu operacyjnego Apple (Mac OS). Na początku tylko srodowisko graficzne, jako system dopiero od 1990 roku. Nawet pierwsze przeglądarki internetowe nie były przeglądarkami Microsoftu. Co takiego wymyślił Gates, co można uznać za pionierskie rozwiązanie?

  14. 14 michał

    Panie Andrzeju,

    O ile pamiętam, Gates jako nastolatek napisał pierwszy program regulujący zmiany świateł na skrzyżowaniach w jego mieście. Tak chyba powstało Microsoft i to jest jego główny wkład do rozwoju ludzkości. Ich paszportem do milionów stał się kontrakt z IBM, kiedy ich program operacyjny – MS DOS – został założony na wszystkich PCs wyprodukowanych przez tę firmę. Szefom IBM wydawało się, że program jest bez znaczenia, bo ich maszyny są najlepsze, tymczasem ich maszyny były łatwo skopiowane, a inni producenci użyli tego samego programu.

    I w ten sposób IBM prawie upadła, a Microsoft stało się gigantem.

    Druga klasyczna historia to jest powstanie Windows, tzn. zerżnięcie „ikon” z Apple i zastąpienie nimi MS-DOS, które było właściwie tylko dla programistów. Wspomina Pan o tym powyżej.

    Interesująca w obu wypadkach wydaje mi się „biznesowa” strona tych historii. Całe książki o tym napisano. Upadek IBM jest ponoć obowiązkową lekcją we wszystkich FAANGS (Facebook, Amazon, Apple, Netflix, Google itd.), żeby ich dyrektorzy zdołali uniknąć tych samych błędów. Podobnie zresztą jak późniejsze (po klęsce spowodowanej przez Windows) odrodzenie Apple – równie poglądowa lekcja, że pokonane Apple powstało z popiołów, jako „coś innego”.

  15. 15 Przemek

    Panie Andrzeju,

    Jako laik w sprawach komputerowych piszę o swoich doświadczeniach i skojarzeniach.
    Pierwszy raz z internetem spotkałem się na pokazie chyba w Politechnice. Moje pierwsze nawiązane połączenie na tradycyjnym analogowym modemie nastąpiło właśnie na Windows (chyba jeszcze 3.0) i standardowym „Pececie”. Może stąd moja myśl. Dla większości osób w tym czasie to był jedyny sposób na takie, jakże jeszcze wtedy niesamowite, fanaberie. To właśnie taniość rozwiązań, brak zabezpieczeń oprogramowania, chyba zresztą celowy na początku – dopiero potem, jak się już wszyscy przyzwyczaili zaczęła się walka z piractwem. Wiem to nieładne, ale mówimy trochę o innych czasach. Kogóż było stać wtedy na Apple? Mnie na pewno nie. Windows to był taki „internet pod strzechy”.

Komentuj





Language

Książki Wydawnictwa Podziemnego:


Zamów tutaj.

Jacek Szczyrba

Czerwoni na szóstej!.

Jacek Szczyrba

Punkt Langrange`a. Powieść.

H
1946. Powieść.