O dwóch takich, co ukradli strajk
95 komentarzy Published 7 października 2018    | 
Większość szanownych czytelników zapewne domyśla się, o czym mowa w tytule, ponieważ jednak nie wszyscy z wypiekami na twarzy śledzą politmedialne peerelowskie przepychanki, pozwolę sobie na krótkie wyjaśnienie. Tytuł dotyczy treści, która miała zawisnąć na pamiątkowej tablicy z okazji, jak się domyślam (także nie najpilniej studiuję te sprawy) trzydziestej rocznicy tzw. strajków w Stoczni Gdańskiej wiosną 1988 roku. Informacja o planach wywieszenia tablicy wywołała lawinę kpin, tysiące żartów. Tablica miała być opatrzona (mniej więcej) następującą treścią: w tej hali (chodzi o jakiś budynek w Stoczni Gdańskiej im. Lenina) podczas strajków w roku 1988 przebywali Lech i Jarosław Kaczyńscy.
Na marginesie wyłania się kilka ciekawych problemów.
Na ich czoło wybija się niewątpliwie farsowość „historycznych‟ wydarzeń z roku 1988. Strajki i demonstracje tego okresu czekają co prawda wciąż na swoich historyków, ludzi, którzy skłonni byliby rzetelnie przeanalizować ówczesne wydarzenia (biorąc pod uwagę aktualny stan nauki historycznej w peerelu wypadnie na te badania zapewne nieco poczekać), coś niecoś można jednak na temat tamtych wypadków powiedzieć już dziś.
Z perspektywy głębszego podziemia, z perspektywy nie tyle aktualnej, ale przede wszystkim ówczesnej, a więc z tego samego 1988 roku, strajki, o których tu mowa nie miały w sobie nic autentycznego. Nie były wyrazem społecznego niezadowolenia czy determinacji robotników. Musiały wybuchnąć, ponieważ uznano je za niezbędne do rozpoczęcia okrągłostołowej procedury; były ważnym elementem komunistycznej prowokacji, ponieważ nawet ona musi mieć na ogół swoją genezę. Czasem wystarczy zwykły „fakt‟ medialny (jak, powiedzmy, napaść maleńkiej Finlandii na zsrs w 1939 roku), niekiedy potrzebne jest widowisko, choćby miało wypaść szczególnie kuriozalnie; tak jak to oglądaliśmy wiosną 1988 roku. Jednym z najaktywniejszych protestujących na ulicach Gdańska był nie kto inny jak długoletni bojownik o lepszy realny socjalizm, Tadeusz Mazowiecki, szturmujący w pierwszym szeregu zadymiarzy pod rękę z Lechem Wałęsą. Kuriozalność innych zdarzeń z tamtego czasu: niespodziewane umasowienie aktywności strajkowej bez widocznej przyczyny; nagłe poderwanie się do działania niektórych organizacji (jak NZS, WiP – ta ostatnia cieszyła się przez lata zadziwiającą sympatią ze strony komunistycznego aparatu) biło po oczach. Widzieli to nie tylko ludzie aktywni w podziemiu, ale także zjadacze szarej rzeczywistości.
I oto, po 30 latach, mamy do czynienia z opisanym wcześniej planem jubileuszu. Do odsłonięcia tablicy nie doszło, ale sama próba przeforsowania takiego przedsięwzięcia zasługuje na zastanowienie.
Nie wiadomo, kto był faktycznym inicjatorem hołdu. Bohaterów może być bez liku. Po internecie krążą najróżniejsze plotki, których tu powtarzać nie myślę. Wskażę tylko na dwie możliwe ewentualności: inicjatywa wyszła od samego Kaczyńskiego (który wystraszył się był poniewczasie własnej pychy), albo też rzecz wykoncypował któryś z licznych pochlebców. Pierwsza możliwość nie wydaje się prawdopodobna – prezes zdaje się być dostatecznie inteligentny, aby w lot pojąć trywialność podobnego kroku. Pozostają pochlebcy, i tu dopiero otwiera się pole do niełatwych rozważań.
Na powierzchnię wypełza kwestia poziomu umysłowego świty, czy szerzej – środowiska. Projektowania spiżowych tablic, ustalania zapisu, programu, tym podobnych spraw, nie przeprowadza się przecież w pojedynkę. Jeden, mówiąc kolokwialnie, może walnąć byka. W szerszym gronie ludzi, jako tako przysposobionych do publicznej działalności, nie powinno się to przydarzyć. A jednak, choć nie zawisła, tablica z napisem: „tu byli Kaczyńscy‟ pozostaje faktem.
Zebrało się grono działaczy i postanowiło uchwalić namiastkę pomniczka. O czym to świadczy? O głębokim serwilizmie, dzikiej rywalizacji, zaawansowanej nerwowości (co by przypadkiem nie wypaść z zaklętego kręgu nierządu)? Co najbardziej zdumiewa, to ten niewyobrażalny poziom śmieszności. Tysiące, może i miliony normalnych ludzi pojęło w lot kuriozum sytuacji, działacze partii akurat przy korycie – nie! Najpewniej, żyjąc w nieustającym stresie zatracili poczucie humoru – rzecz zrozumiała, że chce im się raczej wyć z rozpaczy niż weselić.
Od bardzo wielu lat, praktycznie od początku prowadzenia Wydawnictwa Podziemnego (a bywało tak i znacznie wcześniej) przypisuje nam się poglądy jakoby bardzo szczególne, specyficzne, ekstraordynaryjne. Tymczasem myślę sobie, że nie ma w tym domniemaniu za wiele z prawdy. Przekonanie, że istnieje ciągłość ustrojowa pomiędzy latami przed i po roku 1989, nie jest przecież równoznaczne ze stwierdzeniem płaskości Ziemi. O tej ciągłości świadczy dobitnie nie tylko praktyka polityczna ostatnich trzydziestu lat, ale i stosowne zapisy „prawne‟, w tym i odmieniona nieco „konstytucja‟ (o której ostatnio jakoś głośno), podpisywana uroczyście wiele lat temu przez niejakiego Kwaśniewskiego, komunistę.
Choćby nie wiadomo jak często zmieniano nazwę potworka (zwanego tutaj, na WP, peerelem), dodawano, ujmowano paragrafy, kłócono się i zgadzano w jakichś bardzo „zasadniczych‟ kwestiach, żaden merytoryczny argument nie przysłoni prostej oczywistości, że żyjemy w ramach tych samych, niezmiennie, instytucji, wykoncypowanych i ustalonych jeszcze w trakcie i tuż po ii wojnie światowej. Nagi i powszechnie znany fakt, że po blisko trzydziestu latach od „ustrojowej transformacji‟, trwają zacięte boje o jakieś „trybunały‟ jest najlepszym dowodem tej ciągłości.
Podsumowując, wszyscy (jako tako politycznie ogarnięci) zdają sobie wyśmienicie sprawę, że to co dumnie nazywają „III RP‟ „Wolną Polską‟ (czy też inną, równie atrakcyjnie brzmiącą formułką) jest kontynuacją (a nie żadnym zaprzeczeniem) porządku ustrojowego zapoczątkowanego przez opublikowanie manifestu polskiego komitetu wyzwolenia narodowego z 22 lipca 1944 roku, zatwierdzonego i podpisanego dwa dni wcześniej w Moskwie przez samego Dżugaszwilego. „Wszyscy‟ o tym wiedzą, zdecydowanie niewielu raczy pamiętać, a to z kolei zjawisko (notorycznego wypierania z mózgu prawdy) musi męczyć. Nie wolno się zapomnieć, zająknąć, chlapnąć coś, choćby po pijanemu.
Ale nie dość na tym. Nie zawsze wystarczy tylko bierne uchylanie się od prawdy. W raczej rzadkich przypadkach występuje potrzeba czegoś więcej, mianowicie – czynnego uczestnictwa. Stąd, poniekąd, problemy kadrowe instytucji politycznych tutejszowa. Każdy obdarzony porcją szarych komórek, odrobiną estetycznego smaku, ani myśli babrać się w smutnej i źle pachnącej profesji „polityka iii rp‟. Dlatego w branży, o której tu mowa, uczestniczą zasadniczo zaledwie dwa gatunki ludzi: polityczne matoły oraz szumowiny. (W sposób szczególny podkreślam przymiotnik „polityczny‟, ponieważ z nie do końca jasnego powodu, „matolstwo polityczne‟ nie zawsze kroczy w parze z matolstwem życiowym.)
Jeżeli wierzyć w prawdziwość fatimskiego objawienia z roku 1917, było ono niebiańskim głosem, przestrzegającym ludzi na całym świecie przed wybuchem bolszewickiej zarazy. Zawsze zastanawiałem się, dlaczego jako posłańców tej złej nowiny wybrano kilkoro niepiśmiennych dzieci z zapadłej portugalskiej wioski. Dlaczego objawienia nie doznał, powiedzmy, Kiereński? Dlaczego światło nie spłynęło na arogancki umysł Piłsudskiego, któremu wystarczyłoby co najwyżej uzmysłowić, że nie jest arbitrem przy szachownicy z białymi i czerwonymi pionami, ale że w jego przypadkowych rękach spoczywa los świata? Odpowiedź zdaje się być banalna. Cóż miałaby do roboty ludzka wolna wola, gdyby wszystkie ważniejsze kwestie rozstrzygała za nas Opatrzność?
I tu wypadałoby zacząć niejako od początku, od zdarzenia, które jakże spontanicznie rozweseliło publikę. Jeżeli własnym swoim gustem i rozumem przeciętny „obywatel‟ peerelu w lot rozpoznaje najzabawniejsze nonsensy „państwa teoretycznego‟ (jak trafnie to to określa jeden z aktywistów ruchu „Wolność i Pokój‟ z roku 1988, niejaki minister spraw wewnętrznych i administracji, Sienkiewicz), dlaczego tenże „obywatel‟ obawia się stąpnąć o krok dalej i przyznać, że żyje nieprzerwanie od kilkudziesięciu lat w oparach politycznej fikcji?
Muszę wyznać, że na postawione przed momentem pytanie nie znam odpowiedzi, natomiast chętnie poznałbym wszystkie możliwe (niesprzeczne z faktami!) interpretacje tego psychologicznego zjawiska.
Prześlij znajomemu
Darek,
Niedawno tu napisałeś „Więc jeżeli korzystać z wolności od polityki, to tylko teraz.”
Stąd moje lekkie zdziwienie po Twoim artykule. No chyba, że ten dość długi wstęp miał tylko podkreślić dwa ostatnie akapity.
Odpowiedzi na Twoje pytanie nie znam nawet w swoim, chorym zapewne przypadku, a co dopiero mówić o innych. To co mi się nasunęło, to po wizycie w kinie na słynnym obecnie filmie „Kler”. Jeszcze nigdy nie byłem w kinie wypełnionym do ostatniego miejsca (może dlatego, że na premiery nie chodzę no i nikt mnie nie zaprasza) no i te kolejki do wejścia jak po papier w latach 80-tych. Widać, że część osób dawno nie była w kinie, sądząc po zachowaniu. To jednak coś innego niż komentowanie w domu przed telewizorem. To tak trochę jak po tej nieszczęsnej tablicy. Takiego PR nikt sobie nie mógł wymyślić. Choć tu bardzo się dziwię, bo trudno doszukać się tu antyklerykalizmu, film raczej delikatniejszy niż np. „Dom zły”, a też chyba bardziej wskazuje przyczyny niż gani. A faktom trudno zaprzeczać.
Przemek,
Najwidoczniej nie byłem dostatecznie klarowny, pisząc o „wolności od polityki‟, dlatego czuję się zobligowany do krótkiego sprostowania.
Otóż, pewnie się zdziwisz, ale pisząc o tejże nieszczęsnej wolności nie miałem na myśli swojej skromnej osoby, bo owa „wolność od polityki‟ ani mnie grzeje, ani ziębi. Mógłbym nawet powiedzieć, że jest mi idealnie obojętna (gdyby w niedoskonałym świecie ideały były możliwe).
Chodziło mi o przeciętnego obywatela peerelu, który ma aktualnie rzadką w totalitarnej rzeczywistości okazję uchylenia się od partycypacji. Nie musi wiecować, głosować, wyrażać poparcia, oburzenia, opluwać czy całować czyjego bądź wizerunku.
Za chwilę, za miesiąc, za rok, za dziesięciolecie… taka możliwość przejdzie do nostalgicznej historii… i znowu trzeba będzie (bo jakże inaczej) skandować, gestykulować i maszerować. Dlaczego nie chce im się (obywatelom) z tej okazji korzystać, nie mam pojęcia. Domniemywam, że po prostu nie bardzo wiedzą na jakim świecie żyją, stąd nieporozumienie, i mimowolna rezygnacja z tego krótkotrwałego przywileju.
Filmu nie widziałem, i pewnie nieprędko będę miał okazję (oraz ochotę). Filmy tego reżysera zdają mi się odrobinę monotonne i przewidywalne. Zapodają widzowi raczej karykaturalną wizję rzeczywistości, aniżeli jej opis, i choć to nie jest żaden zarzut pod adresem autora – wątpię, czy setna część publiczności rozumie, o co w tych obrazach chodzi. Widziałem tylko „zajawkę‟ „Kleru‟ – bardzo była zniechęcająca, choć możliwe, że uzasadniona marketingowo. Podobno filmowcy bardzo liczą się z pieniędzmi, więc potrafię zrozumieć, że chciano, przy pomocy reklamy, zachęcić mniej wybredną (ale masową) publikę.
Widziałeś film, więc skorzystam z okazji i zapytam. Czy poruszane jest w nim kwestia najważniejsza z punktu widzenia moralnej kondycji współczesnej katolickiej hierarchii – nieustającej kolaboracji z bolszewikami?
Czy akurat ten wątek nie pojawia się dlaczegoś wcale?
Darku,
Jeśli chodzi o „wolność od partycypacji” to wydaje mi się, że przeciętny obywatel peerelu korzysta jednak z tej możliwości kiedy może, tak samo jak korzystał z niej dziesiątki lat temu (sam to robiłem, zaszywałem się w świat muzyki, jeździłem w Bieszczady itd). Korzysta w ten sposób, że gdy tylko nie czuje się do tego zobligowany, z miejsca ucieka w swój własny światek, w którym partycypacja nie jest konieczna (o ile nie pakuje mu się namolnie do jego prywatnej piaskownicy, co się wszakże czasem zdarza i wtedy jest zły). Gdyby nie miał takiej możliwości, pewnie by się buntował. Bynajmniej nie przeciwko „ustrojowi”, chce mieć tylko swój „kawałek podłogi” i zachować go a jeśli się da to powiększyć albo upiększyć. Dziś jednak ma dużo możliwości wyboru, bez porównania więcej niż przed „transformacją”. Polityka jest dla niego obowiązkiem, najczęściej przykrym, niemniej spełnia go płacąc w ten sposób za wspomniane możliwości. Lojalnie wypełnia warunki umowy. Być może tu należy szukać odpowiedzi na Twoje pytanie o przyczynę niechęci do postawienia przezeń następnego kroku, po skonstatowaniu życia w „państwie teoretycznym”. Uznaje, że zwyczajnie się to mu nie opłaca. To mogłoby zburzyć bowiem nie tylko to „państwo” ale i jego piaskownicę. Nie chce jej stracić, musiałby budować ją od zera, niepewny co do możliwości i efektów. Uczestniczy więc w tym co mu zaproponowano bo tak jest bezpiecznie.
Co może być „za chwilę, za miesiąc, za rok, za dziesięciolecie…”? W „Roku 1984″ główny bohater uciekał przez jakiś czas w swój świat „wolności od partycypacji” – tak mu się w każdym razie zdawało. Aż reszcie zabrano mu tę „wolność”, spreparowaną od początku do końca. I okazało się, że „wolność” to niewola. Czy nie sądzisz, że skandowanie, gestykulowanie, wiecowanie i maszerowanie to tylko narzędzia pierekowki? Że ostatecznie liczy się akceptacja i uczestnictwo – głosowanie i wyrażanie poparcia? Uzyskane dowolnymi sposobami. Ale to już przecież jest. Gdy trzeba „obywatel peerelu” głosuje i popiera. A w „wolnych chwilach” idzie do kina obejrzeć film o złych „czarnych” zboczeńcach, bo po pierwsze „wszyscy idą”, a po drugie nie lubi kleru. Filmu o dzisiejszych, złych czerwonych łajdakach już nie zobaczy. Nikt takiego filmu nie nakręci, bo i nikt z „obywateli peerelu” nie jest takim filmem zainteresowany. Kto by na niego poszedł? „Kolejki do wejścia jak po papier w latach 80-tych” w tym przypadku to raczej wolne żarty (bynajmniej nie „wolne”).
Darek,
Od jakiegoś czasu prowadzę pewien eksperyment, polegający na testowaniu niektórych znajomych pod kątem percepcji otaczającej ich rzeczywistości politycznej. Dodam, że w ów eksperyment zaprzęgnąłem również wspomnienia własnych przemyśleń sprzed lat, które dziś oceniam, jako podpadające pod wspomniane przez Ciebie matolstwo polityczne (do dziś mi wstyd). Ale wracając do moich znajomych… A są to ludzie wykształceni, dobrze sytuowani, ciekawi świata. Znaczy, kumaci. Pytam hasłowo: Lech Wałęsa. Bohater, otrzymuję odpowiedź. Symbol, ambasador walki z komunizmem, kontynuują znajomi. Kiedyś nawet jednego próbowałem sprowokować do dalszej dyskusji. Mówię: grudzień ’70, werbunek, współpraca, archiwa, Cenckiewicz, Bolek. Akurat trafiłem na uczestnika strajku w stoczni w ’80 roku. Czyli człowiek był, widział, musiał rozumieć więcej, niż ja teraz (gdyby tylko chciał). I co? I mało po mordzie nie dostałem, tak się zezłościł, że mu szargam herosa. A Ty się dziwisz, dlaczego nie pójdą krok dalej… Dalej skąd? Z pozycji, w której sprzeczności nie do pogodzenia, wydawałoby się, wszyscy łykają, jak pingwin rybę?
Co jest przyczyną tej ślepoty? Jaki mechanizm odbiera ludziom zdrowy rozsądek? Tu pewnie należałoby zapytać jakiegoś psychologa, bo to chyba ta dziedzina wchodzi w grę. Ba! Pytałem. I owszem. Mam takiego znajomego, też go poddałem eksperymentowi. Jesteś paranoik, usłyszałem w odpowiedzi – komunizm upadł, widziałem w telewizorze, lepiej się napijmy.
Napiliśmy się. Przynajmniej nie chciał mi dać w mordę…
Z moich obserwacji wynika, że temat, który poruszasz jest całkowicie ignorowany przez tzw przeciętnego obywatela. Dlaczego jest ignorowany? Bo ów obywatel nie widzi związku pomiędzy swoim obecnym położeniem, powiedzmy sytuacją materialną, a jakimiś abstrakcyjnymi i trochę bajkowymi wydarzeniami politycznymi sprzed lat. Obywatel jest zadowolony, bo ma ciepłą wodę w kranie i pełną michę co wieczór. Czegóż chcieć więcej? Że nie korzysta z chwilowej wolności wypowiedzi? To nawet lepiej, uwierz mi. Gdyby oni wszyscy zaczęli się teraz wypowiadać własnymi słowami, co myślą…
Oczywiście masz rację, że ten system niebawem się domknie i wtedy na publiczne wygłaszanie własnych przemyśleń będzie za późno. Prawdopodobnie skończy się też ciepła woda i pełna micha. A może będą tylko skrupulatnie wydzielane po uważaniu przez jakiegoś politruka? Tak, czy inaczej wizja „1984” przypomniana przez Andrzeja stanie się rzeczywistością. I wtedy lud zagotuje się od gniewu. Tylko, czy będzie to miało jeszcze jakieś znaczenie?
Jacku,
Lud zagotuje się od gniewu? Ostatnie zdanie brzmi: Kochał Wielkiego Brata.
Andrzej,
Słuszna uwaga. Jeśli marksiści doprowadzą do końca proces wykuwania człowieka sowieckiego, to już nikt się nie będzie buntował.
Andrzeju,
Czyli wedle Ciebie, ten aktywny udział w „dyskusji politycznej‟, „głosowaniu‟, w tym pomstowaniu na „przeciwników politycznych‟ (których poglądów ni jak nie można odróżnić) to kwestia naleciałości, sowietyzacji, czy dobrze interpretuję? Mimowolny udział w systemie realnego socjalizmu (choć się jego istnienie werbalnie neguje)?
Jeżeli tak to rozumiesz, to to jest ciekawa koncepcja.
Z tego co mówisz, takie otwarte granie w karty, jak obecnie uprawiają jakieś tam Sienkiewicze swoimi „teoretycznymi państwami‟, to w istocie bat na niesubordynowanych? Przypomnienie, że zaraz możemy wprowadzić czyn społeczny, obowiązkowy udział w 1 maja, odebrać prosiaka, krowę, wyrywać paznokcie komu bądź? Tak to jest odbierane w podświadomości?
To bardzo ciekawa hipoteza, ale czy objaśnia zachowanie ludzi poniżej 40 roku życia? Czy także ich obejmuje zasada „lojalnego wypełniania obowiązków‟ wobec systemu?
A jeżeli w przypadku „młodych‟ to tak nie działa, dlaczego w takim razie nie są skorzy do buntu? Czy brak jakiejkolwiek refleksji z ich strony można przykryć notorycznym zamazywaniem historii, brakami w ogólnym wykształceniu?
„Taśmy‟, o których znowu bardzo głośno, pokazują jednoznacznie z jakiego gatunku „państwem‟ mamy do czynienia. Czy to za mało na jakąś żywszą reakcję? Świnią się świnie – to całe wnioskowanie?
Nie jestem przekonany.
Jacek,
Ten Twój drugi znajomy (o pierwszym z trudem można powiedzieć, żeby dysponował jakimś myślowym horyzontem) reprezentuje przynajmniej jakiś stosunek do rzeczywistości. Zdaje mi się, że to rodzaj refleksji budowanej z pewnego rodzaju uporem na gruzach „straconych złudzeń‟. A swoją drogą to dziwne, że nie otworzył się nawet po wypiciu paru głębszych. Może zbyt wolno nalewałeś, a może głowę ma zbyt tęgą?
Na kilku dowolnie wybranych przykładach trudno budować prawidłowość. Każdy ma poza tym swoje doświadczenia. Z moich wynika przede wszystkim, że cofanie się wstecz o 30 lat, przez zwały medialnej, spożytej w tym okresie, medialnej papki, jest dla większości po prostu zbyt trudne. Mnie się czasami zdaje, że oni po prostu nie mają ochoty wyrzucać ulubionego mebla (czyli telewizora) przez okno.
W tym wiązałbym nawet pewną koncepcję.
Wbrew obiegowej opinii, era tzw. socjalistycznej propagandy nie skończyła się ani w roku 1989 ani w następnym. Została poddana pewnego rodzaju transformacji i… zwielokrotniona, zdywersyfikowana, uatrakcyjniona. Etc. etc. etc.
Darek,
Telewizor na pewno odgrywa tu kluczową rolę. Każda brednia wyemitowana w wieczornych wiadomościach zyskuje na wiarygodności w oczach widza. Na tym polega magia telewizji. Przy czym, do przyswojenia takich treści nie potrzeba żadnego wysiłku, ot po prostu przesącza się to do świadomości przy okazji kolacji. To chyba ma kluczowe znaczenie. Propaganda jest przyjmowana całkowicie bezboleśnie, a wręcz jest to proces przyjemny. Po kilku, kilkunastu, czy kilkudziesięciu latach, spustoszenia w umysłach są już nieodwracalne. Po prostu każda treść, która jest sprzeczna z ugruntowanym przez telewizor poglądem zostanie odrzucona bez głębszej analizy.
Wszystko to powoduje, że zdobycie prawdziwej wiedzy o świecie, wypracowanie własnego, niezależnego poglądu wymaga olbrzymiego wysiłku. Internet nie jest tu wcale takim cudownym medium, jak by się mogło wydawać. Owszem, można w nim znaleźć prawdziwe treści, ale przekopanie się przez gigantyczny śmietnik, żeby dotrzeć do jednego faktu jest dla większości wyzwaniem ponad siły. Przy czym to, dla odmiany jest już proces dość bolesny, bo najczęściej wymaga samodzielnego myślenia.
Z tej perspektywy doskonale widać, jak kluczową sprawą dla komunistów było zapewnienie sobie całkowitego panowania nad telewizją po 1989 roku. To był podstawowy warunek sukcesu gorbaczowowskiego NEP-u.
Darku,
Zdaje mi się, że to raczej nie hipoteza. Takie zachowanie, to przeniesione w teraźniejszość „no, a jakże inaczej” – pomstowanie na boku, a wołanie „hurra!” gdy system tego oczekuje.
„Niektórzy tylko poruszali szczękami, jakby żuli w gębie coś niesmacznego”
Ci poniżej 40 roku życia to my 20 lat temu z tą poprawką, że ochota do buntu jest u nich o wiele, wiele mniejsza.
Czy można powiedzieć, że nasze pokolenie buntowało się? Ja tego nie kojarzę. Kojarzę konformizm i bardzo rzadkie postawy krytyczne „w ramach systemu”. Jeśli zaś chodzi o porównanie niegdysiejszej i dzisiejszej chęci buntu, to wydaje mi się, że nie jest to kwestia wykształcenia czy „wiedzy historycznej” , lecz tego, że my mieliśmy punkt odniesienia w ustroju „klasycznym” i łatwo mogliśmy dostrzec kontynuację (jeśli tylko chcieliśmy zapoznać się z faktami albo też świadomie przeżyliśmy tę dziejową chwilę), a obecni 40-latkowie wydorośleli w ustroju już „przetransformowanym”. Innego nie znają, komunizm to dla nich „martwa” przeszłość, żadnej kontynuacji nie są w stanie dostrzec. Bunt to dla nich co najwyżej Lepper z towarzyszami, a peerel pojmują tylko w formie dobranych odpowiednio haseł, wbitych im do głów na lekcjach w szkole, już w latach obowiązkowej nauki o „upadku komunizmu”. Każde nowe pokolenie peerelu wyznacza nowy poziom dostosowania się. Bunt zanika, aż zaniknie do zera. O to przecież chodzi, o zwielokrotnienie, dywersyfikację (dyzerfikcję?) i uatrakcyjnienie. Tu się z Tobą zgadzam. I z tym także, że praktycznie nikt nie ma ochoty „wyrzucać ulubionego mebla przez okno”. To miałem na myśli pisząc o prywatnej „piaskownicy”, czy też „kawałku podłogi”.
Darek,
Co do filmu, takiego wątku wprost nie było. Ale były sceny o powiązaniu z dużymi pieniędzmi niewiadomego pochodzenia i jedna bodaj ze strajkami w Gdańsku. I tak film trwał ponad 2 godziny, to już i tak trudne do ogarnięcia w moim wieku, zwłaszcza, że kilka wątków było „nie wprost” i trochę trzeba się domyślać. Odnośnie wypowiedzi p. Andrzeja „o złych „czarnych” zboczeńcach” to, jak starałem się już wcześniej napisać, nie jest tak. Warto najpierw coś poznać a dopiero potem wyrażać opinię. Ja odebrałem ten film zupełnie inaczej, spodziewałem się ataku, a tu zaskoczenie. Wskazuje na przyczyny a nie gani skutki. Masz rację co do reklam, producenci nakręcili spiralę, ale też mieli pole do popisu (tu przypadkiem wyszedł mi skrót zupełnie niezamierzenie) po reakcji środowiska „prawicowo- kościelnego”. Myślę, że mówimy o wizji artystycznej i brak wątku o którym pisałeś, nie jest celowy. No chyba, że powstanie dłuuuugi serial.
Darek,
gwoli uzupełnienia, pada jedno charakterystyczne sformułowanie, które być może przejdzie do tzw. kultowych powiedzeń „towarzysz prosiaczek”.
Panie Przemku,
Jako że faktycznie nie obejrzałem tego filmu i nie planuję tego robić wbrew „spirali reklamy” (dzięki której wszakże dotarła do mnie tematyka filmu, a i z tzw. zwiastuna wynika wprost sformułowanie o „księdzu pedofilu” i nie tylko to) proszę łaskawie o oświecenie mnie na jakież to przyczyny wskazuje ten film? I czego? Z Pańskich wcześniejszych wypowiedzi na temat wiary katolickiej, mniemam że jest Pan ekspertem w tej dziedzinie.
Jacek,
Nie jestem przekonany, czy wszystko można zrzucać na telewizor, choć na pewno jego rola we współczesnej politprogandzie, propagacji nowych obyczajów, wiedzy o świecie, rzekomych modach, trendach, o tym, co wypada a czego (przynajmniej mówić) nie, jest dominująca. Żadne odkrycie, jeśli się pamięta jak wielką rolę ruchomym obrazom przypisywał Lenin.
A jednak coś poza telewizorem ma także wpływ na ludzkie bezmyślenie. Z jakiegoś powodu ludzie oglądający przez wiele godzin co dzień ten sam niemal identyczny przedmiot dokonują różnych wyborów. Jedni są za czymś, inni przeciw czemuś. Zdaję sobie oczywiście sprawę z różnorodności telewizyjnych kanałów, stacji, programów (choć one do siebie wszystkie są bardzo podobne), a jednak – istnienie tej „różnorodności‟ nie wyjaśnia w pełni ludzkich zachowań. Dlaczego część widzów to zwolennicy „partii‟ x, inna jakaś grupa popiera dla odmiany „partię‟ y, z lub d?
I najważniejsze: skąd biorą się te bardzo złe emocje? Przecież wszyscy ci bierni odbiorcy papki medialnej (aktywni „wyborcy‟) muszą mimowolnie odczuwać sztuczność swojej partycypacji. Co (a może kto?) im każe murem stawać za wybraną opcją „polityczną‟?
Pewnie wciąż gonię za tymi samymi pytaniami, ale pewne zjawiska nie dają mi spokoju. Czy to kwestia zaszczepionej podskórnie ideologii demokratycznej? Na zasadzie: jesteś obywatelem-demokratą, dlatego musisz „mieć‟ poglądy? Przymus czy samoistna racja bytu?
Drążę ten temat nie bez powodu. Według mnie, jedynym wyjściem z demokratycznej matni (w każdym razie jedynym, które mogę sobie w tej chwili wyobrazić) jest przekonanie owego „demokraty-obywatela‟, że nie ma rozumu, że powinien sobie siedzieć cicho w domu, oddawać się przyjemnościom albo ascezie (wedle gustu), ale pod żadnym pozorem nie zabierać głosu.
Stąd pytanie, z czego wynika u ludzi potrzeba otwierania dzioba w kwestiach, o których nie mogą mieć przecież zielonego pojęcia. Dlaczego akurat „polityka‟ dotknięta jest tym fenomenem?
Czy krawcowa będzie uczyć hydraulika jego roboty; górnik pouczać rolnika jak siać oziminę; zomowiec pokazywać baletnicy jak prawidłowo wykonać demi-plié? Zdaje się, że nie. Dlaczego w takim razie wszyscy (niemal) mają siebie za politycznych guru?
Bo usłyszeli o tym w telewizorze? Mnie takie wyjaśnienie nie wystarcza.
Andrzej,
Każdy ma nieco inne doświadczenia. Środowisko, w którym ja dorastałem, buntowało się jak cholera. Takie kwestie, czy organizować zbrojne powstanie, pojechać do Afganistanu, żeby walczyć z sowieciarzami, nie były nam obce.
Nie mogę się także z Tobą zgodzić, że młodzi ludzie, oderwani od historycznych realiów „klasycznego ustroju‟ nie mają szansy dostrzec nonsensów współczesności.
Młodzikiem nie będąc, może nie powinienem się wcale wypowiadać, ale trochę obserwuję „młodzież‟ i dostrzegam pewne zachowania. Bierność jest na pierwszym miejscu – bez dwóch zdań. Ale nie jest wszech-dominująca. Da się się też dostrzec inne zachowania – czegoś w rodzaju buntu wobec ześwinienia dookolnej rzeczywistości. Weźmy jako pierwszy z brzegu przykład „niezłomnych‟ (z uporem nazywanych „wyklętymi‟).
Masz na pewno okazję obserwować aktywność „młodych‟ w tym obszarze – działania (czasem bardzo pracochłonne) zmierzające do zachowania pamięci o ludziach takich jak Witold Pilecki. Słyszałeś może też o środowisku kibiców poznańskiego Lecha, które opiekuje się grobami powstańców wielkopolskich. To może nie są przykłady ideowo bardzo klarowne (jak wiadomo, stadiony są w tym kraju opanowane przez quasi-gangi i innego gatunku bandyctwo), samo podtrzymywanie takiej tradycji (kultywowania historycznej pamięci o dzielnych ludziach, godnych naśladowania) nie zdaje mi się motywowane chęcią stworzenia wokół siebie pozytywnej aury (w peerelu to się nazywa piarem), ale zdaje się raczej wynikać ze szczerego przekonania.
Są w tutejszowie młodzi ludzie poszukujący godnej idei, tak mi się zdaje. Czy potencjalnie można na tych dążeniach cokolwiek budować?
Jak na pewno wiesz, Mackiewicz był wielkim wrogiem kultu młodzieży, uważając słusznie, że zbyt łatwo daje się manipulować i kierować na manowce, że brak jej doświadczenia (a więc, w pewnym sensie, rozumu). Nawet jednak Mackiewicz nie chciałby zaprzeczyć, że w czasach II RP istniała ogromna grupa ludzi ogarnięta ideą. Nieszczęście w tym, że byli to na ogół komuniści, nacjonaliści, i przedstawiciele ideologicznych innych skrzywień, jak choćby pro-sanacyjnego Ozonu. Bardzo to zatruwało atmosferę, ale przynajmniej nie było nijako.
Przemek,
Czyli film, nie podejmując najważniejszych kwestii ideowych, jak kolaboracja hierarchii kościelnej ze złem bolszewizmu w budowaniu „nowej rzeczywistości‟ iii rp, jest w istocie filmem o niczym, o czym nie wiedziano by od wieków?
Odkrywa prawdę znaną: ksiądz może być (i często jest) takim samym grzesznikiem jak wierni, którym służy?
Przecież pierwszy lepszy wierny wie doskonale, że nie grzeszny ksiądz stanowi o potędze Wiary i Kościoła. Więc skąd to nagłe zainteresowanie tematem zgranym i w gruncie nieciekawym (choć pewnie nieźle przedstawionym, znając umiejętności reżysera)?
Jak myślisz, czy na film chadzają głównie katolicy, czy katolicy niepraktykujący (poza chrzcinami, komunią, bierzmowaniem, ślubem i pogrzebem)?
A może to bolszewicy, wrogowie każdej wiary (poza satanizmem)?
Darku,
Środowisko tak, ale co było wokół tego środowiska? Na pewno miałeś na studiach różnych znajomych (w większości zapewne rówieśników). Jak postrzegałeś większość z nich? Czy wielu tam było antykomunistów? Wśród moich może kilku, ale większość nie interesowała się walką z komunizmem, chcieli jak najlepiej „urządzić się” po studiach, w komunizmie.
Nie miałem na myśli tego że młodzi ludzie nie mają szansy na dostrzeżenie nonsensów współczesności. One są dostrzegane (ostatnio mam okazję rozmawiać na ten temat także z osobami 20-30 letnimi). Chodziło mi o trudności w dostrzeżeniu przez nich peerelowskiej ciągłości i o to także, że akt buntu wymaga punktu odniesienia. A „nowy, wspaniały” peerel (wygląda na to) jest coraz doskonalszy, coraz lepszy, pomimo nonsensów. Wobec czego, jak tu się przeciw niemu buntować? Można chcieć co najwyżej go poprawiać. Tak został pomyślany i taka jest jego natura.
Darek,
Pytasz o podstawy, fundamenty systemu demokratycznego. Toż to właśnie telewizor adoruje lud, wmawiając mu, że ma na cokolwiek wpływ, że jest podmiotem, że przyszłość zależy od jego wyboru przy urnie. Gdyby nie ten przekaz, żadnemu Zenkowi ani Cześkowi, pracowicie osuszającym butelkę jabola pod płotem, nie przyszłoby do głowy, że mogą decydować o polityce zagranicznej, albo budżecie państwa. Bo też dopiero zaprzęgnięcie Zenka i Cześka tworzy doskonałą iluzję sprawnego mechanizmu demokratycznego, w którym każdy obywatel, itd…
Wydaje mi się, że przeciętny człowiek (obywatel) nie ma najmniejszej chęci zabierania głosu i uczestnictwa w wyborach. Jest natomiast do tego prowokowany przez machinę medialną i wręcz zmuszany do zajęcia stanowiska. A jak nie zajmie, to powinien się wstydzić, że taki bierny. No to obywatel mobilizuje się, może nawet zerknie na wieczorne wiadomości, albo do gazety, żeby wyrobić sobie „pogląd”. A potem idzie do urny.
Powyższe pisałem mając na myśli ten nasz PRL, ale zastanawiam się, czy demokracja, taka modelowa, w ogóle może gdziekolwiek funkcjonować zgodnie z założeniami. To znaczy, czy jest możliwe, żeby obywatel był świadomy własnych czynów, wyborów, decyzji. Wydaje mi się to bardzo mało prawdopodobne.
Panie Andrzeju,
Film, moim skromnym zdaniem, nie jest antykatolicki ani nawet antykościelny. Jeżeli anty to tylko przeciw hierarchii. Myślę, że jest wart obejrzenia. Nie chcę być opowiadaczem. Rzeczywiście rozgłos medialny, sprzeczne i czasami nerwowe opinie spowodowały niepotrzebne emocje. Co do zwiastuna to ma Pan rację, ale to tylko reklama. Kilkanaście lat temu była podobna sytuacja przy filmie o pralniach Magdalenek, to była produkcja chyba irlandzka. Film zdecydowanie bardziej drastyczny. Jednak mimo tak skrajnych reakcji nie wzbudził wielkiego zainteresowania. Być może dlatego, że nie dotyczył „tej ziemi”. Dla mnie szokiem i niedowierzaniem był czas, proceder (bo trudno to inaczej określić) trwał do połowy lat 60-tych XX wieku.
Co do Pana delikatnej złośliwości (no choć raz nie ja) dotyczącej mojej wiedzy a raczej niewiedzy na temat wiary katolickiej to przyjmuję z pokorą i uśmiechem (takim pozytywnym). O ile pamiętam zarzucił mi Pan swego czasu bluźnierstwo, może i słusznie, choć nie taka była moja intencja. Dlaczego film budzi takie emocje. Przychodzi mi do głowy stare trochę zapomniane słowo – zgorszenie.
Tu wspomogę się internetem (dla uspokojenia – to nie wikipedia).
„Kto by się stał powodem grzechu dla jednego z tych małych, którzy wierzą we Mnie, temu byłoby lepiej kamień młyński zawiesić u szyi i utopić go w głębi morza (Mt 18,6)”
I jeszcze z Katechizmu:
„Art. 2285. (…) Zgorszenie jest szczególnie ciężkie, gdy szerzą je ci, którzy, z natury bądź z racji pełnionych funkcji, obowiązani są uczyć i wychowywać innych. Takie zgorszenie Jezus zarzuca uczonym w Piśmie i faryzeuszom, porównując ich do wilków przebranych za owce (por. Mt 7,15).”
Panie Przemku,
Uchylił się Pan od odpowiedzi na moje pytanie o to, na jakie przyczyny wskazuje film oraz czego one dotyczą. Wydaje mi się, że nie trzeba w tym celu streszczać filmu, że wystarczą tu dwa lub trzy zdania syntezy. Chyba, że temu mają służyć przywołane przez Pana fragmenty Ewangelii i Katechizmu. Jeśli tak, to dalszą dyskusję na ten temat uważam za bezcelową, bowiem w pełni zgadzam się tu z Darkiem w kwestii grzeszności. Powtórzę za nim: o Wierze i Kościele nie świadczy to, że kapłani bywają grzeszni tak samo jak inny ludzie.
Andrzeju,
To oczywiste, że większość nie myśli o walce, tym bardziej o walce z komunizmem, którego fenomen polega na tym między innymi, że doskonale radzi sobie z tonowaniem nastrojów, wyciszaniem niepokojów, zamykaniem ust otwierających się do krzyku. Rzadko jedynie sięga po radykalne środki, na ogół, dla osiągnięcia celu wystarczy mu perswazja. Ludzka masa doskonale wyczuwa, że z komunistami żartów nie ma, trzeba się po prostu dostosować do ich życzeń i… może będzie dobrze, albo przynajmniej nie gorzej.
To kwestia prostej psychologii. Komuniści odkryli podstawową właściwość ludzkiej natury. Ta natura jest bardzo wiotka, pełna obaw o własną doczesność. Jeżeli umiejętnie utrzymać ją w tym stanie, permanentnej niepewności o własny byt, można praktycznie wszystko. Jedyny warunek to nie przeciągać struny. Można by na ten temat pisać tomy.
Mechanika komunistycznego fenomenu działała, rzecz jasna, także na uniwersytetach w latach 80. Może i znalazłyby się setki antykomunistycznych aktywistów, tyle że w percepcji masy nie było się po prostu przeciwko czemu buntować. Ideologia praktycznie nie gościła na wykładach i zajęciach. Unikali jej nawet prelegenci z tzw. „studium wojskowego‟. Jeden jedyny wykładowca (uchodzący, co zabawne, za „liberała‟) ośmielił się zanegować podczas wykładu sowieckie autorstwo zbrodni katyńskiej – w odpowiedzi usłyszał niemiłosiernie głośne dudnienie w pulpity ławek. Mimo posiadanej władzy (cała sala po kilku tygodniach zdawała u niego egzamin) nie mógł bezkarnie wygadywać podobnych bezeceństw. Przeciągnął strunę, czyli jako komunista zachował się nieprofesjonalnie.
Oczywiście dominował konformizm (jakże inaczej). Szczególnie popularna była jakaś wiejska młodzieżówka para-komunistyczna. Odebranie stosownej legitymacji otwierało perspektywy wyjazdu na enerdowskie „saksy‟. Procent znajomych, którzy skorzystali z tej możliwości istotnie szokował.
I dokądże mają te wspominki prowadzić? Donikąd? Masa nie wyzwoli nas spod komunizmu, jest pozbawiona znaczenia i niewarta uwagi. W walce, czy w jakiejkolwiek innej rozumnej aktywności liczy się wyłącznie jednostka.
Jeśli idzie o współczesnych młodych ludzi, jest dokładnie tak samo. Jeżeli, który z nich nie potrafi zadać sobie trudu, żeby dokopać się do korzeni peerelu, sięgnąć po stosowne analogie, wyciągnąć wnioski, pies z nim tańcował.
Jacek,
Ależ oczywiście, że demokracja jako forma ustroju, jest psu na budę. Cały problem w tym, że przez ostatnie 200 czy ileś tam lat, została skutecznie implementowana w umysły ludzkiej masy. Masz rację – dla większości (normalniejszej części bezwolnej masy) jest „cichym‟ ciężarem, oficjalnie – legitymacją obywatela (a może i człowieczeństwa).
W praktyce życia ludzie na ogół mają dość rozsądku, żeby zdawać sobie sprawę z licznych nierówności, jakie zachodzą między nimi. Jeden jest bogaty, drugi biedny; jeden szpetny, inny piękny; zdrowy versus chory etc. etc. Choć nie są to różnice jednoznaczne i w pełni wymierne, na ogół nikt ich nie neguje. Jedynie w sprawach polityczno-ustrojowych, partycypacji w demokratycznym szambo-cyrku, panuje przymus równoważności.
Demokracja jest złem, jak każdy fałsz, i zasługuje tylko na jedno – na zniesienie.
Jak ten cel osiągnąć? Przekonując obywateli, że powinni dobrowolnie zrezygnować z nałożonego na nich idiotycznego obowiązku udziału w mechanizmach fikcyjnego ustroju?
Czy to nie zanadto oderwane od rzeczywistości? Czy istnieje wyobrażalna alternatywa?
Darek,
Oczywiście nie potrafię odpowiedzieć na Twoje pytania. W ogóle patrząc na zjawisko w takiej makroskali czuje się trochę przytłoczony. Ingerencja w jakikolwiek zastany ustrój społeczny niezmiennie zalatuje prochem strzelniczym. Planowanie zmian tego rodzaju zawsze wiąże się z ryzykiem rozdeptania niechcący jakichś nieszczęśników, których istnienie umknęło planiście. Nawet, jeśli tą zmianą miałby być „tylko” bojkot mechanizmów demokratycznych w skali globalnej.
Ale z drugiej strony, od dawna czysto teoretycznie frapuje mnie problem następujący: jeśli nie demokracja, to co? Ostatnio w kręgach tzw konserwatywnych panuje moda na mówienie o przywróceniu monarchii. Ja, niestety, nawet teoretycznie nie potrafię sobie takiego procesu wyobrazić. Monarchie tworzono tysiącleciami, to proces naturalny, powolny i mozolny. Monarchię i owszem, można zlikwidować w ciągu jednego bandyckiego przewrotu, ale odtworzyć jak za dotknięciem czarodziejskiej różdżki się nie da. W każdym razie to, co wtedy powstanie na pewno nie będzie monarchią.
Więc co w zamian demokracji?
Próbowałem, jak mogłem, powstrzymać się przed braniem udziału w tej dyskusji (i kilku poprzednich), bo co ja doprawdy mogę mieć do powiedzenia o wyborach prlowskich? Nie mam nic do powiedzenia. Zmilczałem zatem, gdy ktoś – nie żaden „ktoś”, tylko p. Przemek – wyraził opinię, że świadoma decyzja odmowy brania udziału w wyborach, to jest przejaw bierności. Początkowo miałem wówczas zamiar drwić sobie do woli z takiej „bierności”, bo czy niby leżąc na łące i czytając książkę, jestem aktywny czy bierny? Ale dałem spokój i słusznie, bo jeżeli Pan, Panie Przemku, nie odróżnia suwerennego aktu VETO!, NIE POZWALAM!, odmawiam, nie zgadzam się – od biernej obojętności, to obawiam się, że nie zrozumie Pan także, jak można być aktywnym, leżąc na piasku.
A jednak zachwiałem się w mojej decyzji uchylenia się od udziału w niniejszej dyskusji, bo oto p. Przemek postanowił „wspomóc się internetem”, by zacytować z Pisma Świętego… Naprawdę? A czy mleko, Pańskim zdaniem, jest od krowy czy z lodówki? Bo widzi Pan, żeby cytować z Natchnionego Pisma, trzeba sięgnąć do Pisma, a nie do rynsztoku. Z Pismem Świętym nie ma żartów, bo jak sama nazwa wskazuje, to jest Święte Pismo. Jeżeli dla Pana nie jest, to niech je Pan zostawi w spokoju, najlepiej w Świętym Spokoju.
Z Pańskich rozlicznych i raczej sprzecznych wypowiedzi, trudno dociec, czy jest Pan agnostykiem, ateistą czy tylko antyklerykałem; domniemywam, że sam Pan nie wie. Ale zważywszy, że otaczający nas świat jest w ogromnej większości antyklerykalny, ogólnie agnostyczny, a tylko z rzadka wojująco ateistyczny, czemu zawdzięczamy, że czuje się Pan zobowiązany aż schodzić do Podziemia, żeby produkować takie głodne kawałki? Czy nie lepiej udać się wprost do wybiórczych gazetek? Ja wiem, ja wiem, że Pan nie lubi prześmiewczych nazw, ale (proszę mi wierzyć) mnie to doprawdy ani ziębi, ani grzeje.
A co do meritum. Słowo „zgorszenie” nie jest stare, ale nie wątpię, że zapomniane w tym najlepszym z prlów. Nie było zapomniane za moich czasów, w tym gorszym prlu, i niejeden ksiądz mówił mi, że największą bronią diabła w walce z Kościołem Świętym jest zgorszenie siane przez duchownych. To nie jest żadna nowość. Księża są ludźmi i, podobnie jak ja, grzeszą. Jeżeli Pan jest bez grzechu, to niech Pan pierwszy rzuci we mnie kamieniem. Ale Pan się właśnie przebudził do tej prawdy starej jak świat, że ludzie są grzeszni, i postanowił stać w kolejce, by obejrzeć dzieło sztuki filmowej na ten temat i rozsiewać antykatolicką propagandę pt. „to nie jest film antykatolicki ani nawet antykościelny”. W jakich kolejkach Pan zamierza wyczekiwać, to jest Pańska prywatna sprawa, tylko dlaczego musi się Pan tym dzielić z nami tutaj? Czemu zawdzięczamy ten zaszczyt? Michnik Pana przyjmie z otwartymi ramionami, może przytuli do serca, weźmie na kolana, ech, nigdy nie wiadomo.
Panie Michale,
Pomimo, że nie wskazał mnie Pan wprost, jako odbiorcę wpisu czuję się zobowiązany do odpowiedzi.
Proszę zwrócić uwagę, że wątek filmu pojawił się w zupełnie innym kontekście, jako przykład (być może nieszczęśliwy) na pytanie Darka. Podając ten przykład, myślałem tylko o tym, że pewne działania mogą spowodować reakcję nawet mówiąc o trudnych tematach. Tak przynajmniej ja to odbieram, może naiwnie, ale szczerze. Dalsze losy wątku wynikały z pytań, na które, jak być może Pan zauważył, nie odpowiadałem wyczerpująco bo to chyba nie miejsce, ale to też skończyło się przyganą.
Nigdy nie napisałem, że świadome odrzucenie udziału w wyborach jest biernością. Mówiłem tylko o statystycznym ujednoliceniu i chęci odróżnienia świadomego wyboru od rzeczywistej bierności „stada baranów” i obawie przed zgodą tegoż stada na wszystko byle tylko było mi dobrze, albo niech się dzieje co chce. Choć w tym przypadku rzeczywiście powinienem przeprosić rogaciznę. Tu chcę podkreślić, że rozumiem i doceniam wielokrotnie tu podkreślany wybór jednostki i zgodę z własnym sumieniem, jako nadrzędny.
Jeszcze co do internetu. Czy naprawdę widzi Pan aż taką różnicę między słowem drukowanym a zapisanym elektronicznie. Czy naprawdę uważa Pan że, parafrazując pisarza, cały internet z wyjątkiem WP rynsztokiem jest.
Rozumiejąc Pana delikatną sugestię znikam. Tym razem postaram się być konsekwentnym, choć jest to trudne. Udało się ze złośliwościami, może uda się więcej, choć to tak trochę jak z rzucaniem papierosów.
Pozostaję z szacunkiem
Panie Przemku,
Nie ma w moich słowach żadnej „delikatnej sugestii”, ani nawet niedelikatnej, żeby Pan „zniknął”. Każdy ma prawo pisać co chce i gdzie chce i z pewnością nigdy przed nikim nie zamkamy tu drzwi. Było tylko pytanie: dlaczego? Było wyrażenie zdziwienia, że tak powszechnie utrzymywane poglądy pragnie Pan wyrażać akurat w Podziemiu.
Jacek,
Wyczuwam w Twojej wypowiedzi pewnego rodzaju dystans wobec rozważania kwestii drastycznych, jak odwracanie tendencji ustrojowych, popularnych (a bodaj – niemal niepodważalnych) we współczesnym świecie. Takie nastawienie byłoby jak najbardziej godne polecenia, gdybyśmy żyli w świecie w miarę normalnym, uporządkowanym, zezwalającym na ignorowanie drobnych nieprawidłowości, od których nigdy nie był i pewnie nigdy nie będzie wolny żaden ustrój, stworzony przez człowieka. Niestety świat (po obu stronach żelaznej kurtyny, dziś nieznacznie uchylonej) zapada się coraz głębiej w szaleństwo. W moim osobistym przekonaniu, nie wypada przyglądać się temu procesowi z obojętnością, przynajmniej nam – ludziom wędrującym w podziemiu.
Na witrynie WP opisujemy od czasu do czasu dwa porządki, istniejące we współczesnym świecie: ten, który nazywamy umownie peerelem (umownie – bo nie o sam peerel przecież chodzi) oraz tzw. do niedawna „wolny świat‟. Zatrzymajmy się przy drugim.
Do niedawna, trzydzieści, pięćdziesiąt lat wstecz, panowało przekonanie, że świat „wolny‟ funkcjonuje sobie całkiem sprawnie w oparciu o niedoskonały system demokratyczny. Biedni demokratyczni wyborcy (oni są zawsze biedni) nie musieli bez reszty polegać na swoim własnym niedoskonałym rozumieniu spraw publicznych (jak zagadnienia ekonomii, polityki wewnętrznej, zagranicznej itp.), ponieważ w państwach ich osiedlenia funkcjonowały w miarę unormowane instytucje polityczne: parlamenty, wymiary sprawiedliwości, partie polityczne. Szary obywatel nie musiał wspinać się na wyżyny własnego intelektu i roztrząsać kwestii, o których nie miał pojęcia. Działo się tak dlatego, że miał do dyspozycji zawodowych polityków, profesjonalistów (a w każdym razie – ludzi za takich uchodzących), na barki których miał prawo przenosić ciężar odpowiedzialności podejmowania niełatwych decyzji. Jeżeli w swoich poglądach był raczej zachowawczy – wybierał konserwatystów; jeżeli oczekiwał gruntowych zmian (np. w kwestiach społecznych) jego głos padał na socjalistów i tak dalej.
Taką mniej więcej mechanikę świata demokratycznego opisywała w jednym ze swoich świetnych esejów (który wciąż domaga się dogłębnej analizy) Barbara Toporska. To był obraz sprzed mniej więcej pięćdziesięciu lat.
Można chyba powiedzieć, że był to obraz schyłku pewnej epoki. Epoki demokratycznej, jako-tako funkcjonującej (i to w zaledwie niektórych państwach świata). Od tamtego czasu sprawy zaczęły się toczyć, jak by to powiedział Mackiewicz, po równi pochyłej.
Na Zachodzie dokonano dokładnie tego samego odkrycia, które pozwoliło bolszewikom zdobyć władzę pięćdziesiąt lat wcześniej – szarym człowiekiem, demokratycznym wyborcą można z wielką łatwością, za marne pieniądze, dowolnie manipulować. Dzięki temu wtórnemu odkryciu rozpoczął się proces upadku zachodniej demokracji.
Oczywiście, manipulacja tłuszczą nie jest odkryciem współczesnego świata. Z powodzeniem stosowali ją egipscy kapłani wiele tysięcy lat temu, nieobca była zapewne także władcom Mezopotamii (choć to też odrębny, bardzo złożony temat). Różnica w zastosowaniu manipulacji (przed tysiącami lat i współcześnie) jest jedna, zasadnicza. Dawniej, bywało, ogłupiano tłum doraźnie, żeby zdobyć lub zachować władzę. Współcześnie manipuluje się człowiekiem notorycznie, dzień po dniu, dekada po dekadzie. Manipulacja stanowi o istocie rządzenia.
Jest jeszcze jeden aspekt godny zapewne uwagi – konwergencja. Demokracja zlewa się w jedno z bolszewizmem – sam to to, za Mackiewiczem (choć użył tego słowa jeden raz i nie pamiętam gdzie), nazywam demobolszewizmem. Świat wpada w tę pułapkę z wielką prędkością. I choć nigdy w życiu prochu nie wąchałem, nie zamierzam się przyglądać temu procesowi bezczynnie.
Monarchia. Nie mogę o sobie powiedzieć z pełnym przekonaniem, że jestem wielkim zwolennikiem tego systemu rządzenia. Mierzi mnie myśl, że mógłbym nazywać „Panem‟ kogoś, kto może na to wcale nie zasługuje. Wyobrazić sobie jednak mogę monarchię, opartą na odrobinę chwiejnych, ale też bardziej racjonalnych zasadach. W skrócie – jeżeli monarcha nie spełnia pokładanych w nim nadziei, oczekiwań – można go przecież zawsze zdetronizować.
Monarchie tworzono tysiącleciami? Zdaje Ci się tak tylko. Bywało, powstawały równie gwałtowanie jak wybuchliwe rewolucje.
Darek,
Mój dystans do omawianych manewrów ustrojowych wynika wyłącznie z braku obycia ze skalą przedsięwzięcia. Może dlatego, że to jakoś wiąże się z moją profesją. Dla mnie projektowanie, planowanie, to architektura, a nie urbanistyka. Ale zostawmy moje ograniczenia na boku, one nie mają tu znaczenia.
Ja się zgadzam z Twoją diagnozą, co do zainfekowania zachodnich demokracji komunizmem. Myślę, że zjawisko jest widoczne gołym okiem dla każdego uważnego obserwatora. Mam też podobną opinię na temat monarchii, ten system władzy niesie ze sobą dość oczywiste zagrożenia. Pytanie, czy demokracja, albo monarchia mają jeszcze jakikolwiek potencjał we współczesnym świecie. Zastanawia mnie to, czy są dostępne jakieś mechanizmy polityczne, które zapewniłyby ochronę jednemu i drugiemu systemowi przed tą czerwoną zarazą. Systemową słabość caratu bolszewicy wykorzystali z całą bezwzględnością. A wydawałoby się przecież, że monarchia powinna być z natury znacznie skuteczniejsza w odpieraniu tego typu zagrożeń.
No ale, jeśli monarchia okazała się tak słaba, to z demokracją jest wręcz fatalnie. Demokracje pozwoliły Leninowi utrzymać władzę, wykreowały Stalina jako władcę połowy świata, przegrały wojnę z komunizmem w Wietnamie, a teraz przegrywają wewnętrzny konflikt podczas marszu marksistów przez instytucje.
Z dwojga złego wydaje mi się, że jednak monarchia powinna być, przynajmniej teoretycznie lepiej przystosowana do walki z czerwonymi.
Co z tego, skoro jako system władzy przestała istnieć? Jak według Ciebie można ją wskrzesić?
Jacek,
Ściśle biorąc bolszewicy nie obalili caratu, choć ten błędny pogląd zakorzenił się na dobre w obiegowych wyobrażeniach historycznych. Carat został obalony przez mgliste zjawisko nazywane powszechnie „opinią publiczną‟. Uległ pod naporem nastrojów i skandowanych haseł. Można nawet powiedzieć, że carat w ogóle nie został obalony, a jedynie wycofał się z historycznej planszy, na której swoją partię szachów koniecznie chcieli rozgrywać demokraci najróżniejszych odcieni. Tym ostatnim wystarczyło zaledwie pół roku, żeby przygotować grunt pod bolszewicki zamach. Bolszewicy nie mogli obalić caratu, bo po prostu w lutym/marcu 1917 roku byli prawie nieobecni w Rosji.
Jak wiadomo, przewrót Lenina, Trockiego i spółki udał się wyłącznie przy pomocy splotu najbardziej nieszczęśliwych w dziejach świata, dziwacznych okliczności. Dlatego wolno pewnie dywagować, czy carat nie poradziłby sobie lepiej od demokratów z nieudacznie przygotowanym zamachem bandy bolszewickich rzezimieszków. Może tak, może nie. Mikołaj II był wyjątkowo słabym monarchą, o raczej wąskich horyzontach, więc trudno z tego gdybania wysnuć twarde przekonanie, że historia potoczyłaby się może całkiem inaczej i dziś nie mielibyśmy nawet o czym dyskutować.
W oderwaniu od tego, konkretnego historycznego przypadku, zdaje się, że masz rację. Monarchia ma o wiele większe szanse w zderzeniu z bolszewizmem. Demokracja przegrywa z łatwością i zdaje się (sądząc na podstawie aktualnego stan spraw na świecie) nie ma najmniejszych szans na przetrwanie. Decydujący jest jeden czynnik: demokracja, podobnie jak bolszewizm, oparta jest na kłamstwie. Może nie Aż na takim kłamstwie jak bolszewizm, ale to właśnie ono (kłamstwo) decyduje o jej słabości.
Doskonale te kwestie opisywał Zdziechowski, nazywając demokratów po prostu półbolszewikami. Ustrój, którego rdzeniem jest fikcja równości (która, jak wiemy dobrze, nie występuje w naturze) nie ma prawa przetrwać.
Można, oczywiście, kontrargumentować stwierdzeniem, że także monarchia, jako ustrój, rozmija się z prawdą. Nie znamy z absolutną precyzją mechaniki jej powstawania na przestrzeni dziejów, wolno nam się jednak domyślać, że w większości (jeżeli nie we wszystkich) przypadkach powstała przy użyciu siły. A gdy już powstała, odrobinę okrzepła, uzasadniano jej istnienie jakimś szczytnym, fałszywym, ideałem. Jeżeli, jako ustrój, zdecydowanie zdominowała dzieje świata, działo się tak dlatego, że możliwie najtrafniej odzwierciedlała naturalną nierówność panującą wśród ludzi.
Jak wskrzesić monarchię, zakładając, że warto się nad tym potrudzić? Pytanie warte pokojowego Nobla, czyli stosunkowo niewiele. Najbardziej celną odpowiedź znajdziesz w przedostatnim akapicie.
Darek,
Twoje twierdzenie, że „Nie znamy z absolutną precyzją mechaniki jej [tj. monarchii] powstawania na przestrzeni dziejów, wolno nam się jednak domyślać, że w większości (jeżeli nie we wszystkich) przypadkach powstała przy użyciu siły”, pomimo arabeskowych zastrzeżeń, wypowiedziane jest z apodyktycznością, która nie da się (chyba?) utrzymać.
Po pierwsze, w dociekaniach historycznych nie może być mowy o „absolutnej precyzji”, o niezachwianej „znajomości mechaniki procesów”. Porzućmy tę absolutną precyzję, gdy mówimy o świecie ludzkim, zostawmy ją inżynierom i mechanikom. Kiedy mowa o sprawach ludzkich wystarczy precyzja adekwatna do nieprzewidywalnej „wolnej przyczynowości”, która charakteryzuje historię ludzkości.
Ale ważniejsze, że jest wystarczająco wiele hipotez (starych jak świat) na temat wyłaniania się trzech podstawowych typów konstytucji: monarchii, arystokracji i demokracji. Polibiusz mówił o tym na 150 lat przed Chrystusem i nie był pierwszym, którego to zajmowało. Zajrzyj do Księgi VI jego Historii, gdzie opisuje, jak takie formy organizacji społecznej mogły powstać. W żadnym wypadku nie miało to nic wspólnego z „użyciem siły”, więc skąd Twoja pewność, że jest odwrotnie? W najgorszym wypadku jest MOŻLIWE, że jednostka wysunięta została do sprawowania władzy królewskiej przez grupę.
Dopiero wynaturzenie tych trzech podstawowych form – w tyranię, w oligarchię i w ochlokrację – opiera się na gwałcie, bo bez gwałtu nie może się utrzymać.
Monarchia chrześcijańska opiera się na przekonaniu, że Pomazaniec Boży odpowiedzialny jest przed Bogiem i jako taki, jest najlepszym gwarantem pokoju i dobrobytu swych poddanych. Opiera się zatem na absolutnej akceptacji, że Król sprawuje władzę z Boskiego przyzwolenia i rozkazu. Bez takiej akceptacji nie może być monarchii.
Na zakończenie, chciałbym nieśmiało zasugerować, że wyczerpujących odpowiedzi na pytania postawione w powyższej dyskusji, udzieliła Barbara Toporska w swym cyklu o demokracji, który można znaleźć w „Drogiej Pani” i w „Metafizyce na hulajnodze”. Toporska zajmowała się w swym pisarstwie (nie tylko we wspomnianym cyklu) problemami demokracji w sposób wszechstronny i, jak zwykle, nadzwyczaj ciekawy. A do tego pisała jak marzenie.
Darek,
No tak, aluzju poniał. Bez sprawnej i lojalnej armii żadnej politycznej idei wprowadzić w życie nie sposób.
Swoją drogą, ciekawe, jak długo będzie trwał taki stan pośredni, jak obecnie. Zewnętrzne znamiona demokracji wciąż są aktywnie promowane, a marksiści już w zasadzie przejęli władzę. No, może jeszcze nie wszędzie, ale chwila ta jest bliska. Z reszta może demokratyczna fasada zwyczajnie jest im potrzebna teraz i będzie potrzebna w przyszłości.
Zastanawiam się, czy w zachodnim świecie są jakieś większe środowiska (bo jednostki są na pewno), które to zjawisko właściwie zdiagnozowały i uznały za zagrożenie. Nie chce mi się wierzyć, że taki proces można zaaplikować całkowicie bez oporu pacjenta. To wręcz niepojęte…
Michał,
Wybacz „arabeskową‟ formę mojej wypowiedzi, choć sam w niej nijak nie dostrzegam nadmiernej ilości ozdobników, ale o gustach… etc.
Jest bardzo wiele teorii powstawania państwa, mnie najbardziej przekonuje teza o powstawaniu państw w drodze podboju oraz przemocy. Wydaje mi się zdroworozsądkowa i wolna od naleciałości.
Można oczywiście zakładać, że idea władzy pochodzi od Boga, a monarcha (każdy) jest Bożym pomazańcem (na przykład „król słonce‟ Ludwik XIV). Jak w takim razie wytłumaczyć przypadki ludzkich bestii, występujących w charakterze władców: Gilgamesza, Kaliguli, Iwana Groźnego?
Zdaje mi się, że w kontekście pisarstwa Barbary Toporskiej, pisałem o jej świetnym eseju na temat demokracji.
Jacek,
Gdybyśmy tu pisali na przykład o peerelu, żadnej sprawnej armii nie trzeba by nam tworzyć. Nie śledzę tych spraw uważnie, ale słyszałem, że to to (czyli ludowa armia peerelu), poddaje renowacji hełmy sprzed 50 lat, odmalowuje czołgi (bodaj czy nie T-72 – naprawdę nie znam się na tym), rezerwistom powołanym na tygodniowe szkolenia każe się podpisywać (każdemu z nich z osobna) kwity, że wystrzelali na strzelnicy ze swoich kałasznikowów każdy po 10 razy (tyle że nabojów żaden z nich na oczy nie widział). Co dzień przejeżdżam koło ogromnej jednostki wojskowej (z gigantycznym poligonem), jednostki której strzegą pracownicy prywatnej firmy ochroniarskiej, wszyscy zapewne emeryci ze sporą nadwagą. Gdyby ktoś chciał im ukraść czołg, jedynym jego problemem byłaby, zdaje się, zagwozdka: jak to cholerstwo się uruchamia, gdzie sprzęgło, gaz itp. pytania. Jako oblatany w sprawach motoryzacji, pewnie byś sobie poradził.
Czy równie łatwo można by zorganizować „przewrót‟ w Bułgarii, Rumunii, Francji, dedeerowie, tego nie wiem, ale to pewnie można sprawdzić w internecie.
To co powyżej, to oczywiście mizernej jakości, beznadziejne, żarty. Nie widzę, podobnie jak Ty, sprawnego sposobu eliminacji ustrojowej choroby, która spycha współczesnego człowieka/obywatela/suwerena w przepaść bolszewizmu. Aktualny brak odpowiedzi nie oznacza, że nie należy jej szukać. A nóż, ktoś znajdzie takową, w mniej lub bardziej odległej przyszłości.
Panie Jacku,
Ale pacjentem nie są jednostki, ani nawet nie „środowiska”. Pacjentem są ci wszyscy, którzy godzą się być sprowadzeni do poziomu „masy”. Jak Pan słusznie zauważa, są jednostki, które widzą, co się święci, ale nic z tego nie wynika. Podobnie było w Rosji, podobnie było w przedwojennej Polsce. Niech Pan przeczyta raz jeszcze „Biesy” Dostojewskiego, które przecież były czytane szeroko w Rosji (i są nadal), a w których jest wprost mowa o tym, co nadchodzi. I co z tego? Ludzie czytają i nie dokonują zadnej myślowej operacji po takiej lekturze, nie zostaje żaden duchowy ślad. Na domiar złego, w Rosji jeszcze był poważny opór przeciw bezbożnemu bolszewizmowi, a później – z chwalebnymi wyjątkami Hiszpanii i Chile – zwycięstwa bolszewii były coraz łatwiejsze.
Darek,
Arabeskowa jest tylko forma zastrzeżenia, gdy jednocześnie „wolno się domyślać”, a zaraz potem „w większości (jeżeli nie we wszystkich) wypadkach”. Ale ok. Nie podoba Ci się słowo „arabeska”, to powiem to samo inaczej: nie wolno się domyślać, bo jest wystarczająco wiele hipotez przeciwnych Twojemu domysłowi. Jeżeli zatem istnieje możliwość przeciwna, to nie można sensownie twierdzić, że „w większości (jeżeli nie we wszystkich) przypadkach” monarchia powstała gwałtem. Istnieje bowiem przynajmniej MOŻLIWOŚĆ, że tak nie było.
Król Słońce nie był oczywizda żadnym pomazańcem, bo był łachudrą. Absolutyzm jest przeciwieństwem chrześcijańskiej koncepcji monarchii.
Nie sądzę także, żebyś mógł znaleźć jakiekolwiek źródło, które podtrzymałoby twierdzenie, że „idea władzy pochodzi od Boga”? Idea władzy? Naprawdę? Chyba że chcesz powiedzieć, że wszystko pochodzi od Boga, bo Stworzenie, z definicji, zostało stworzone…, ale to nie byłaby treściwa enuncjacja.
Nie rozumiem niestety Twoich słów o Toporskiej. To co z tego, że pisałeś w kontekście jej pisarstwa? A propos niniejszej dyskusji pozwolę sobie przytoczyć:
„Byłam monarchistką. Przestałam nią być dlatego, że istniejące monarchie nie są i nie mogą już być owym Najwyższym Trybunałem Ziemskim odpowiedzialnym tylko przed Najwyższym Trybunałem Niebieskim. O jednego sprawiedliwego powinno być łatwiej niż o rozsądne masy. Więc chociaż dotarcie do tego Trybunału bywało trudne, sama świadomość, że taka Szklana Góra istnieje, nawet jeśli dostępu bronią do niej złe potwory, ułatwiała zapewne życie. Bo czegóż poza chlebem powinni łaknąć ludzie jak nie Słuszności i Sprawiedli wości? A któż może być jej większym gwarantem, niż ktoś odpowiedzialny tylko przed Bogiem? Jaka niezawisłość sądów może być tak niezawisła, tak nie skażona dążeniem do robienia karier, jak niezawisłość kogoś, kto z urodzenia jest tak możny, że nie potrzebuje się liczyć z niczym oprócz sumienia? Na to jednak, aby taki układ działał skutecznie, potrzeba, by ci władcy i ci poddani wierzyli w praktyczne funkcje sumienia, czyli rzeczywistą przed owym Bogiem odpowiedzialność.”
Panie Michale,
Oprócz mas są na pewno jakieś grupy interesu, silne i wpływowe środowiska, którym bieżące zmiany mogą pokrzyżować plany. Nie potrafię wskazać palcem, raczej zgaduję. Nie może być przecież tak, że zjawisko tej skali będzie akceptowane przez wszystkich możnych tego świata. Zastanawiam się, czy znalazłyby się siły, które mogłyby powstrzymać pochód komunistów, rzecz jasna nie z pobudek ideowych, ale bodaj dla obrony własnych interesów.
Przykład Armanda Hammera pokazuje niestety coś wręcz przeciwnego, ale może są osobistości, które szukając możliwości rozwoju i zysku postąpią odwrotnie, niż on.
Tak tylko szukam choćby potencjalnych możliwości obrony…
Darek,
Zdecydowanie trzeba szukać możliwości przeciwdziałania. Nigdy nie wiadomo, jak potoczą się dalsze losy marksistowskiego przewrotu. Może wystarczy tylko czekać na ich błąd i wtedy uruchomić mechanizmy obronne.
Tak na marginesie: co do kondycji tutejszej armii, to mam odmienne wrażenia. Zauważam wręcz wzmożona aktywność.
Drogi Panie Jacku,
Istnieją niewątpliwie wpływowe środowiska, którym to co się dzieje na świecie, nie jest na rękę, ale tak jest z powodów utylitarnych, z interesu, z powodu utraty zysków, lub z motywacji nacjonalistycznych. Nikt nie zamierza się opierać z powodów zasadniczych (poza tym ostatnim motywem). A przecież jeden zysk można zastąpić innym. Tak jak handel z carską Rosją zastąpiono prędko handelkiem z wrogami ludzkości. Chrl jest tu jeszcze lepszym przykładem. Wszyscy doskonale wiedzą – jest o tym mowa często w powszechnie dostępnych mediach, a nie w jakichś podziemnych poletkach – że chrl prowadzi wojnę podjazdową z Zachodem. Wojnę gospodarczą, cybernetyczną, militarną i kulturalną. Ale nikt nie zrobi nic w związku z tym, bo trzeba dbać o własne zyski.
Zmierzam do tego, że nie liczyłbym na powstrzymanie pochodu komunistów ze względu na własny interes. Lenin wiedział, co mówił, gdy twierdził, że „kapitaliści sprzedadzą nam sznur, na którym ich powiesimy”. Może ściślej byłoby powiedzieć: oddadzą go na kredyt, a bolszewicy kredytów honorować nie zamierzają.
Jacek,
Rzeczywiście dostrzegać poprawę kondycji ludowego wojska? Czy możesz wskazać sfery, w których to się odbywa, jakieś charakterystyczne symptomy?
Jeżeli chodzi o walkę z bolszewizmem, wedle mnie samo się nic nie wydarzy. Oczywiście bardzo mogłyby pomóc sprzyjające warunki, ale po pierwsze – na czym miałyby one polegać? Kto miałby je wykorzystać w stosowny sposób?
W ostatnich dniach ujawniono taśmy bardzo mocno kompromitujące młodego Morawieckiego, który wypowiada się na nich o obywatelach kierowanego przez siebie obecnie niby-państwa w sposób mówiąc bardzo delikatnie – lekceważący. Czytałem, że wyniki jego „popularności‟ czy też „wiarygodności‟ zwyżkują zamiast lecieć na łeb. Jeżeli to prawda (niby jak to sprawdzić?) można chyba założyć, że lud nie tylko daje się oszukiwać, ale wprost chce być oszukiwany.
Niby nic zaskakującego. Każda dodatkowa miska ryżu przyda się w gospodarstwie domowym. Pal licho lud i jego serwilizm. Tylko czy na tak rozpowszechnionej glebie łaknienia wszelkiego dobra za cenę elementarnej godności może wykiełkować ziarno indywidualnego buntu?
Michał,
O Toporskiej i jej eseju napisałem po prostu tak:
„Taką mniej więcej mechanikę świata demokratycznego opisywała w jednym ze swoich świetnych esejów (który wciąż domaga się dogłębnej analizy) Barbara Toporska. To był obraz sprzed mniej więcej pięćdziesięciu lat.”
Nie bardzo widzę, co tu jest do rozumienia czy nierozumienia.
We wcześniejszym komentarzu napisałem tak: „Można oczywiście zakładać, że idea władzy pochodzi od Boga, a monarcha (każdy) jest Bożym pomazańcem (na przykład „król słonce‟ Ludwik XIV).‟
Odpowiedziałeś na to, że Ludwik XIV to łachudra. Ok, wyrzucamy absolutyzm poza nawias, tylko co wówczas zrobimy z przekonaniem, że każda władza pochodzi od Boga?
Napisałeś: „Nie sądzę także, żebyś mógł znaleźć jakiekolwiek źródło, które podtrzymałoby twierdzenie, że „idea władzy pochodzi od Boga”?
Może za stosowne źródło uznasz fragment rozdziału 13 z Listu do Rzymian Św. Pawła? „1 Każdy niech będzie poddany władzom, sprawującym rządy nad innymi. Nie ma bowiem władzy, która by nie pochodziła od Boga, a te, które są, zostały ustanowione przez Boga. 2 Kto więc przeciwstawia się władzy – przeciwstawia się porządkowi Bożemu. Ci zaś, którzy się przeciwstawili, ściągną na siebie wyrok potępienia.‟
A może przekona Cię fragment „De Civitate Dei‟ Św. Augustyna?
„Nie przypisujemy nikomu władzy udzielania potęgi królewskiej ani cesarskiej, jak tylko prawdziwemu Bogu.‟
Oczywiście podobnych w znaczeniu cytatów można podać znacznie więcej. Nie chodzi przecież o ilość, ale o jakość. Nie mam też zamiaru wdawać się w polemikę, wolę pytać.
Czy na podstawie tych dwóch wypowiedzi (przede wszystkim wypowiedzi Św. Pawła), wniosek, że idea władzy pochodzi od Boga nie jest uzasadniony (a przynajmniej niesprzeczny z tekstem)?
Erm… ja chyba wymiękam.
Napisałeś, jak sam przytaczasz akuratnie, że „IDEA władzy pochodzi od Boga”, a nie że każda władza pochodzi od Boga. To drugie jest dość oczywiste, to pierwsze nie bardzo. Pan Bóg dał Izraelowi Sędziów, bo On jeden był Królem swego Narodu Wybranego, ale Izrealici chcieli być jak inne narody, i zapragnęli – króla. Jest dość zasadnicza różnica między „ideą władzy”, która należy wyłącznie do Boga, a władzą, która pochodzi od Boga.
Nie może być żadnej władzy na tym padole łez, która nie wywodziłaby się od Boga. Bo niby jakże mogłoby być inaczej?
Ty natomiast po raz któryś mieszasz „ideę” władzy, z władzą samą. Ani ze Świętego Apostoła, ani z największego Ojca Kościoła, których z taką erudycją przytaczasz, nie wynika, że „wniosek, że idea władzy pochodzi od Boga jest uzasadniony (a przynajmniej niesprzeczny z tekstem)”.
Wręcz przeciwnie, jest jak najbardziej sprzeczny z tekstem, bo to są dwa różne porządki.
Darek,
Jeśli chodzi o Morawieckiego, to nie jest to postawa jakoś wyjątkowa. Władza zawsze traktuje lud z pogardą. A ludowi wcale to nie przeszkadza. To przecież ten sam lud, który wybrał dwukrotnie Kwaśniewskiego na prezydenta. Tu buntu nie ma co oczekiwać.
Jeśli chodzi o sytuację w tutejszej armii, to przepraszam ale będzie mała dygresja. Mam inne wrażenia, niż obraz, który przedstawiłeś. Z moich własnych obserwacji: wszystkie jednostki wojskowe w okolicach Warszawy zostały otoczone nowym systemem ogrodzeń z drutem kolczastym na szczycie, wyposażone w monitoring, a okolicę patrolują uzbrojeni wartownicy, bynajmniej nie z prywatnych firm, tylko z (tak na oko) żandarmerii wojskowej. Wiem, że brzmi to nieco humorystycznie w kontekście zwiększania wartości bojowej armii, ale jeszcze trzy, cztery lata temu na teren tych samych jednostek mógł się bez wysiłku dostać średnio wygimnastykowany uczeń podstawówki, a dziury w ogrodzeniach powiększały się co sezon. Niektóre jednostki, jak np strzelnica w okolicy Cybulic w Kampinosie została niedawno odcięta od postronnych gapiów przez wygrodzenie przylegających terenów leśnych – kilka hektarów. Wiem stąd, że mi to akurat pokrzyżowało plany, bo w tym rejonie regularnie biegałem, a tu nagle tablice „wchod zaprieszczien”… znaczy wróć – „keep out, military zone. Podobnie sytuacja wygląda na Mazurach. Na leśnych drogach przy jednostkach można spotkać patrole grzecznie sugerujące wyniesienie się z okolicy.
Jeśli chodzi o strzelnice wojskowe, to np ta na Wojskowej Akademii Technicznej ma całodobowe obłożenie – słyszę w domu każdy pojedynczy strzał. Broń długa, krótka, do wyboru.
Jeszcze taka ciekawostka. Od jakichś dwóch lat kadra oficerska (czyli tak na prawdę urzędnicy w mundurach), żeby mieć jakiekolwiek widoki na awans, musi zdawać regularnie egzamin ze sprawności fizycznej, w tym zawiera się m.in. przebiegnięcie w określonym czasie dystansu 10 kilometrów.
W wojskach pancernych rzeczywiście T 72 nadal jest najliczniejszym modelem, ale od 2014 roku trwa wymiana sprzętu. I tak, sukcesywnie bataliony wyposażone w ten model są przezbrajane w PT 91 Twardy – około 230 sztuk. To jest zmodyfikowany T 72, wyposażony w pancerz reaktywny, poprawiony system celowniczy z noktowizją pasywną. Z Bundeswehry przejęto około 100 sztuk Leopardów 2 A5 obecnie na wyposażeniu dwóch batalionów w Żaganiu. To jest czołg porównywalny z Abramsem, przez ekspertów określany jako jeden z najnowocześniejszych na świecie. Jest też około 140 sztuk starszych Leopardów 2 A4, wciąż znacząco lepszych od T 72 i Twardych.
Są też spore zmiany w wojskach lotniczych, długo by opowiadać, ale nie chcę przynudzać.
Domyślam się , że zmiany te zostały wymuszone przez Amerykanów, żeby choć trochę dopasować tubylców do współpracy z planowanym kontyngentem US Army w tym sektorze. Powyżej to opis tylko i wyłącznie aspektu sprzętowo – organizacyjnego, bez wdawania się w szczegóły specyfiki politycznej, a zwłaszcza kwestii penetracji struktur armii przez służby sowieckie. Ten temat pozostaje nadal niedostępny. W każdym razie dla ludzi z zewnątrz.
Panie Michale,
No tak, nie ma sił politycznych, które walczyłyby z komunizmem z przyczyn światopoglądowych, jeśli liczy się dziś cokolwiek, to perspektywa zysku.
Ale w przypadku ChRL, to czy nie jest aby tak, że Zachód właśnie nie chce widzieć tam komunistycznego zagrożenia dla cywilizacji, tylko wciąż bredzi coś o chińskiej drodze do gospodarki rynkowej i raczkującym kapitalizmie? To jakby usprawiedliwienie, że jednak należy z nimi handlować, żeby wspomóc siły postępu. Nic się nie zmieniło od czasów wizyty Nixona u Mao.
Drogi Panie Jacku,
Chyba nie tylko dzisiaj tak jest, ale zawsze tak było, choć jestem gotów się zgodzić, że dziś jest gorzej niż kiedykolwiek w przeszłości. Wrangel czy Denikin byli przeciw komunizmowi z przyczyn ideologicznych, Franco czy Pinochet walczyli z komunizmem nie dla osobistego zysku. Ale dzisiaj, skoro nikt nie zauważa nawet istnienia komunizmu, trudno spodziewać się ideowości.
Co do percepcji chrl, jesteśmy w zgodzie, bo wskazywałem właśnie na paradoks, że pomimo oczywistego i otwarcie dostrzeganego zagrożenia, Zachód nie widzi w Chinach żadnego komunizmu. Ma Pan absolutnie rację, że nie ma żadnej koneksji pomiędzy sprawozdaniami na temat klarownego i natychmiastowego zagrożenia, a chrlowskicm politbiurem ck kompartii.
Na marginesie, czy ja dobrze Pana rozumiem, co do kondycji „wojska polskiego”? Jak Pan interpretuje tę wzmożoną aktywność?
Jacek,
„Lud wybrał Kwaśniewskiego dwa razy‟, tak napisałeś. Przede wszystkim wybory, nawet wybory demokratyczne, żeby zasługiwać na to miano, muszą odbywać się w państwie suwerennym. Peerel państwem suwerennym nie jest.
Ale nie to jest w tej sytuacji najważniejsze. Ważniejsze, że Kwaśniewski (o ile mi wiadomo) nigdy nie został przyłapany na wypowiedzi równie chamski na temat „ludu‟ lub jego części, jak to mieliśmy sposobność czytać w przypadku Morawieckiego. To dość istotna różnica.
Bardzo lubię dygresje, więc nie masz za co przepraszać, szczególnie za to, że Twoje obserwacje są odmienne od moich. Czy jednak różnimy się w ocenie możliwości bojowych ludowego wojska aż tak bardzo. Przyznasz na pewno chętnie, że drut kolczasty, monitoring etc. to żaden argument (zresztą, przecież sam to nazywasz argumentem humorystycznym).
Aktywne całą dobę strzelnice należą raczej do tej samej kategorii. Umiejętność strzelania w wojsku może i jest przydatna, ale przy obecnym stanie techniki wojennej ma raczej drugorzędne znaczenie.
Kadra oficerska ma obowiązkowe egzaminy ze sprawności fizycznej? Hm. Może będzie mniej zawałów do leczenia w wojskowych szpitalach?
Jeżeli chodzi o czołgi, nie znam się na tym kompletnie. Zdaje mi się jednak, że skoro zmodyfikowana wersja czołgu skonstruowanego wiele dziesiątek lat temu jest gorsza czołgów produkcji niemieckiej, pochodzących, jak się domyślam, z demobilu (czyli zostały, jako przestarzałe, wycofane z cudzej armii) to to raczej nie stanowi powodu do dumy dla ludowego wojska.
Zmiany w wojskach lotniczych mogą być rzeczywiście nudne, na pewno głośne, jak mogą o tym zaświadczyć mieszkańcy pod-poznańskiej miejscowości, notorycznie i złośliwie „atakowani‟ hałasem z powietrza.
Ważniejsze od tych wszystkich drobiazgów wydaje się pytanie, komu będzie służyć ludowe wojsko peerelu w razie ewentualnego konfliktu zbrojnego na terenie tutejszowa. Jaki jest zakres sowieckiej penetracji? Czy mają wszystkie walory przy orderach, czy np. jaki dupek żołędny spadł im niebacznie pod stół? Tego nie wiemy, a dlaczegoś jestem gotowy przypuszczać, że nie wiedzą tego także Amerykanie, którzy być może mają chęć wprowadzić się tu na stałe w nieco większej liczbie, za grube – jak słyszałem – choć nie swoje, pieniądze.
Tak czy siak, kwestie militarne mają poślednie znaczenie. Wojna (choć nie wiem czy można nazywać wojną coś, co nie ma wyraźnie zarysowanych stron konfliktu?) rozgrywa się na innych płaszczyznach. Siła militarna może mieć znaczenie tylko wówczas, jeżeli gdziekolwiek na świecie ostaną się resztki wolnej ludzkości, zdecydowanej stawić czoła wrogowi.
Czy tak będzie, tego przewidzieć nie możemy.
Panie Michale,
Wygląda na to, że Wuj Sam postanowił uchwycić przyczółek w Europie wschodniej i osiąść tu na pewien czas, być może nawet dłuższy. Amerykanie wykazują dużą inwencję w neutralizowaniu różnego rodzaju przeszkód w realizacji swoich operacji militarnych. Jak na ich drodze pojawi się góra, to ją zniwelują, jak rzeka, to zawrócą, jak bagno, to osuszą. Mają najlepsze portfolio na świecie w tej branży, od dżungli Guadalcanalu, po pustynię iracką. Tu los ich potraktował łagodnie, bo musieli zadbać tylko o to, żeby im nikt przypadkiem nie wlazł z ulicy do tubylczej bazy wojskowej. Stąd te nowe druty kolczaste i jeszcze kilka innych gadżetów. Tak myślę.
Darek,
Pytasz, komu będzie służyła tutejsza armia? Wydaje mi się, że stanie ramię w ramię z U.S. Army, być może tylko zadania będzie miała mniej odpowiedzialne. Gdyby doszło do jakiegoś konfliktu zbrojnego (w co wątpię), ze strony sowietów można będzie oczekiwać po tej stronie frontu co najwyżej jakichś drobnych dywersji i oczywiście klasycznego szpiegostwa. Na pewno mają tu wystarczające aktywa do takiej działalności. Ale jeśli miałeś na myśli masowy bunt przeciwko Amerykanom, to myślę, że wątpię. Nie po to zainwestowali tu w swoich sukinsynów, żeby im się mieli buntować.
Drogi Panie Jacku,
Bardzo mnie Pan zaniepokoił. To suszenie bagien, niwelowanie gór, i „bez wysiłku wielkich rzek zawracam bieg”, to brzmi jak senny koszmar. Czy trudny kunszt baletu także USArmy posiadła najlepiej na planecie tej?
Ale dalej, czy myśli Pan poważnie, że Nato będzie bronić wschodniej Europy, gdyby miało dojść do takiej sytuacji? Mowy nie ma. To jest strefa wpływów Moskwy i palcem nie kiwną.
I wreszcie ludowe wojsko polskie, które stanie ramię przy ramieniu z armią amerykańską? Jeżeli tak, to nie jest prl i powinienem natychmiast pakować manatki i wracać, ale wyznaję, że nie jestem przekonany.
Gdyby Putin zechciał zająć całą Europę Wschodnią i Środkową – w co ja także wątpię, bo i po co, skoro ją kontroluje bez akcji militarnej – to nikt na całym świecie nie kiwnie palcem, a Trump co najwyżej każe zrzucać ulotki, namawiające do zaprzestania rozlewu krwi.
Panie Michale,
Kunszt baletu, to jeszcze nie wszystko. U nich Niagara jest największy z wodospadów,
i gwiazd pięćdziesiąt ich flaga ma!
NATO raczej nikogo nie będzie bronić, bo w zasadzie nie istnieje jako blok militarny. Znaczenie ma tylko armia amerykańska. Czy Jankesi będą bronić Europy przed sowietami? Diabli wiedzą, raczej zrobią wszystko, żeby się jak najmniej zaangażować, osiągając maksimum korzyści. Ale widzę, że obaj zgadzamy się, co do prawdopodobieństwa takiego konfliktu.
Natomiast, gdyby jednak doszło do wymiany ciosów, to przy obecnej sytuacji, jeśli Amerykanie zaangażowaliby się tutaj, nasze zuchy pójdą z nimi w bój, jak nic. Wygląda na to, że dzisiejsza ekipa „rządowa”, to pionki rozstawione przez Waszyngton, więc wykonają każdy rozkaz. Rzecz jasna, może się to niebawem zmienić, jeśli sowieci odzyskają inicjatywę i wypchną do pierwszego szeregu kogoś w rodzaju Komorowskiego.
Póki co, ta roszada z planowaniem ustawienia tutaj ciężkiej brygady, wydaje mi się próbą zmiany strefy wpływów. Nic nie jest dane raz na zawsze. Ale kto wie, być może, całe zamieszanie zakończy się jakimś kolejnym resetem i amerykańscy chłopcy pojadą do siebie, a tu wszystko wróci do „normy”. Z Trumpem nigdy nic nie wiadomo.
Jacek,
Wracając do Twojego poprzedniego komentarza, nie łapię, co piszesz o jakiś „sukinsynach‟, ale mniejsza o to.
Pytając komu będzie służyć ludowe wojsko, ani mi do głowy nie przyszło, że wojsko nagle „zbuntuje się‟ i przejdzie na drugą stronę. Na co komu takie puste gesty. W razie ewentualnego konfliktu można przecież stosować o wiele bardziej wysublimowane (w kontekście ludowego wojska to trochę śmieszne słowo) metody. Można na przykład – bo ja wiem – nie zdążyć z odsieczą; omyłkowo pokryć ogniem (czy tak się mówi?) zaprzyjaźniony batalion, czy inne jakie zgrupowanie; plany najbardziej zaskakującego ataku przekazać drugiej stronie etc. etc. Nie trzeba do tego celu organizować szarych żołnierzy, wystarczy paru generałów, pułkowników. Ranga nie ma większego znaczenia.
Zastanawiasz się czy Jankesi będą bronić Europy, ale może być przecież całkiem inaczej i np. za jakiś czas to sowieci zostaną zaproszeni przez kogoś do obrony Europy przed kimś… może to będzie państwo islamskie, może USA (a może już CUSA)?
Wariantów tyle, że trudno nawet gdybać.
Prezentujesz ciekawą teorię (myślę o tych pionkach „rządowych‟ rozstawianych jakoby przez Amerykanów). Nie jest dla mnie nowa. Kilka miesięcy temu usłyszałem podobną (choć o wiele bardziej radykalną) od osoby, która powinna się raczej dobrze orientować w obszarze potencjału wywiadowczego CIA i innych amerykańskich literek? Ale może masz na myśli amerykańskie naciski polityczne na „polski‟ nierząd? Może chodzi o sferę medialną? Czy ona aby nie jest tylko dla widzów tv, przypadkiem?
Czy nie warto w tej sytuacji zastanowić się, kto tu realnie rządzi? Wybierzmy: sowieci czy Amerykanie? Zgódźmy się (jeżeli to możliwe), że albo jedni albo drudzy (przynajmniej na razie).
Czy z takiego nowego punktu warto kontynuować, wedle Ciebie, dyskusję?
Darek,
Pytanie „kto tu rządzi” jest rzecz jasna kluczowe. Ale nie nam, maluczkim posiąść taką wiedzę. Mi w każdym razie brak rzetelnych informacji wywiadowczych. Stąd tylko dywagacje. Może być tak, i to wydaje mi się najbardziej prawdopodobne, że Amerykanie dysponują, nazwijmy to pakietem kontrolnym, to znaczy mają lewar na wszystkich wyższych oficjeli tu i powiedzmy w Rumunii (bo to chyba dla nich też strategiczny rejon), a sowieci kontrolują sytuację na niższym poziomie, uruchamiając w razie potrzeby swoją agenturę punktowo, dla zdestabilizowania działań Waszyngtonu.
Sfera medialna też może być jakąś poszlaką w poszukiwaniu prawdy, ale to raczej cienki lód. Rzadko oglądam tv, ale zdaje się że tak zwana „rządowa”, czyli TVP, uprawia regularną propagandę proamerykańską. Czy to coś znaczy w kontekście rozdania kart na scenie politycznej? Myślę, że to jest jakiś trop.
Dywersja na polu bitwy, o której piszesz jest możliwym scenariuszem, chociaż trzeba założyć, że figurant, który by się tego procederu dopuścił byłby jednorazowym pionkiem. Nie wiem, czy sowieci znaleźliby chętnego frajera. Masz rację, że w grę wchodziłby tylko wysoki oficer, po profesjonalnym kursie w jakimś GRU. Nie wiem, czy jeszcze się tacy uchowali, być może tak. Natomiast żołnierze i młodsza kadra oficerska jest według mnie stuprocentowo lojalna i nastawiona anty… rosyjsko? sowiecko? Nie wiem, jaka jest teraz percepcja tego problemu w młodszym pokoleniu.
Perspektywa sowieckich wyzwolicieli od np islamistów jest dość niepokojąca, ale chyba chwilowo raczej mało realna. Kto miałby ich zapraszać? Marksiści rządzący EU? Oni póki co plują na Putina, jako prawicowego wykolejeńca. Narodowcy, pokroju Korwina? Oni pewnie byliby do tego zdolni, ale nie mają władzy. Póki co…
Panie Jacku,
Czy ja dobrze Pana rozumiem? Mój punkt widzenia jest taki: to jest prl i ludowe wojsko polskie, które tyle ma ochoty „bronić” prlu co w roku 1981. W razie konfliktu zbrojnego ani Nato, ani Ameryka, nie będą tego prlu bronić, bo należy do sowieckiej strefy wpływów i w imię pokoju oraz spokoju trzeba będzie się pogodzić z faktami dokonanymi.
Pan zdaje się mówić – bardzo proszę mnie poprawić, bo wcale nie jestem pewien – to owszem jest prl, ale wojsko jest polskie i patriotyczne, więc stanie do walki z Putinem. Nato nie będzie bronić prlu, ale Ameryka jak najbardziej i to właśnie u boku US Marines stanie wojsko polskie i pokona odwiecznego wroga czyli kacapów. Pis czy Popis to są pionki Amerykanów, więc wykonają każdy ich rozkaz. Ale co zrobią, jeżeli rozkaz z Waszyngtonu będzie brzmiał: stać z bronią u nogi, gdy nasi rosyjscy sojusznicy wyzwolą wasz kraj? Właściwie, sam znam odpowiedź: podobnie jak AK przed nimi, wykonają rozkaz, po czym będą narzekać, że zostali „zdradzeni przez rosyjskich sojuszników”.
Prawdopodobnie pozwoliłem sobie na zbyt wiele ironii w opisie Pańskiego stanowiska, więc proszę o wybaczenie. Ale poważne pytanie pozostaje nadal: jak Pan to widzi?
W moim głębokim przekonaniu, o żadnej zmianie strefy wpływów mowy nawet być nie może. Putin się na to żali – „Nato na granicy Rosji!” – ale prawdy w tym nie ma żadnej. I rozumieją to zarówno w Moskwie jak w Pentagonie.
Darek ma oczywiście rację, mówiąc o innych wariantach, o „zaproszeniu armii czerwonej” itd. Ale zatrzymajmy się na chwilę przy najbardziej skrajnym wariancie, otwarta agresja Putina na prl. Co wtedy, Pańskim zadaniem?
Panie Jacku,
Krótki przypis do Pańskiego komentarza z 6:31. Nie śledzę wypowiedzi eurokomunistów z wyjątkiem Corbyna i jego bandy. Mogę Pana zapewnić, że corbyniści nie plują na Putina. Starają się o nim mówić jak najmniej, a wiedząc jak bardzo jest niepopularny, niekiedy pozwolą sobie na delikatną krytykę. To wszystko.
Nie mam żadnych wątpliwości, że zachodzi tu głębokie, ideowe porozumienie i nic nie stoi na przeszkodzie, by zapraszać Putina na ratunek przed niebezpieczeństwem faszyzmu.
Jacek,
Zgadzam się z Michałem, więc nie będę na razie nic dodawać, żeby nie komplikować sytuacji „dyskusyjnej”.
Panowie,
Ja to widzę tak: Jakieś kręgi władzy w Stanach (niekoniecznie z Białego Domu ale na pewno powiązane) postanowiły wspomóc możliwości negocjacyjne prezydenta (kto by nim nie był) z Chrl i sowietami. Stąd wzmożona aktywność Amerykanów, między innymi w naszym regionie. Nie są to, rzecz jasna przygotowania do wojny, tylko prężenie muskułów i poszerzanie wpływów politycznych w regionie. Oczywiście nikt nie taktuje lokalnych figurantów podmiotowo, są to wyłącznie pionki w grze światowych mocarstw. Mają przystosować infrastrukturę do współpracy militarnej i tyle.
Natomiast na niższym poziomie, powiedzmy armii, zwykłego żołnierza, młodszego oficera, panuje atmosfera jak najbardziej patriotyczna. Bóg, honor, ojczyzna. Nie wiem, na ile są to głębiej przeanalizowane przez nich hasła, ale takie nastroje zauważam. Chociaż muszę się zastrzec, ze z armią bezpośredniego kontaktu nie mam. Nie mam też wątpliwości, że ci ludzie, gdyby padł rozkaz, poszliby na Putina, choćby i z bagnetami. I pewnie towarzyszyłaby temu marszowi narracja „pokonać odwiecznego wroga czyli kacapów”. Ja nie oceniam, tylko opisuje, co sam zaobserwowałem.
A gdyby padł rozkaz stać z bronią u nogi i witać wyzwolicieli ze wschodu, to pewnie by stali. Rozkaz, to rozkaz. I pewne, Panie Michale, by potem narzekali, że zostali zdradzeni.
Czyli, podsumowując, przy całkowitym braku prawdziwego państwa, wychowano (przynajmniej w pewnym stopniu, bo przecież takie postawy, jak opisałem wyżej, to raczej mniejszość) pokolenie w kulcie Inki, Łupaszki i żołnierzy wyklętych. Oczywiście na poziomie haseł, a nie uczciwej analizy sytuacji politycznej. Co daje w sumie dość surrealistyczny efekt.
Panie Michale,
Może w przypadku Corbyna nie ma ostentacyjnej niechęci do Putina, ale ogólnie lewica raczej jednak chyba za nim nie przepada. W odróżnieniu od narodowców wszelakich.
Panie Jacku,
Lewica nie przepada za Putiniem, bo cierpi na „dziecięcą chorobę”, ale lewica jest mdła, „liberalna” i nie wie czego chce. Natomiast komuniści, owszem, nie mają nic przeciwko, a może nawet, no, jakby to powiedzieć, popierają.
Cała ta historia z prężeniem muskli dla dowolnego prezydenta, wydaje mi się ciut naciągana. Ale załóżmy, że jest tak, jak Pan mówi. Wówczas, w najlepszym razie, prl jest pionkiem w grze. Innymi słowy nie przestał być całkowicie w sowieckiej strefie wpływów, a tylko grać nim można, zagalopował się na drugą stronę szachownicy, więc można go poświęcić, jak to bywa z pionkami. Ale to jest bardzo odległe od twierdzenia, że ludowe wojsko polskie stanie u boku armii amerykańskiej w walce z siłami Putina.
Czy jest Pan pewien powszechności tego kultu Łupaszki i żołnierzy wyklętych? Mnie się to wydaje trudne do uwierzenia. Jakie są na to argumenty? Nie mam na myśli dowodów, bo o to może być trudno, ale dlaczego Pan takie właśnie odnosi wrażenie?
Jacek,
Nie dalej jak dwie godziny temu czytałem rozmowę „Uskoka‟ z „Jastrzębiem‟, oficerem 27 Dywizji AK. Rozmowa miała miejsce w lipcu 1944. Obaj byli już przekonani, że nie da się „dogadać‟ z sowieciarzami. A jednak obaj respektowali zalecenie „burzy‟ – nie walczyć z armią czerwoną.
„Jastrząb‟ opowiadał jak kilka tygodni wcześniej sowieci zaprosili na „szkolenie‟ znaczący oddział dywizji (pada liczba 1 100 żołnierzy). Nikt nie wrócił. Nie było wiadomo czy spotkał ich drugi Katyń, czy pojechali „na białe niedźwiedzie‟. Naiwność w dywizji pozostała.
Gdy „zaproszenie‟ zostało ponowione, tym razem dla całego zgrupowania, nie zdecydowano się na sprzeciw. W wyznaczonym terminie, 25 lipca, sowieci po prostu zażądali złożenia broni i ot, cała historia 27 dywizji AK znalazła swój finał.
Nie chcę być źle zrozumiany. Nie odmawiam żołnierzom takim jak „Uskok‟ tytułu do chwały w ich późniejszej walce z czerwonymi.
Chcę jedynie powiedzieć, że nawet w połowie 1944 roku nikt (niemal) z kadry dowódczej podziemnej armii AK nie rozumiał sytuacji politycznej.
Dokładnie taka samo, sytuacji politycznej nie rozumieją czciciele tzw. „wyklętych‟. Nie rozumieją, że są jedynie przedmiotem manipulacji funkcjonariuszy dzisiejszej odmiany peerelu.
Panie Michale,
Słowo „powszechność” odnośnie kultu żołnierzy wyklętych nie najlepiej oddaje stan faktyczny. Zjawisko istnieje gdzieś na marginesie życia, ale ze względu na wykreowaną niedawno ikonografię jest jednak widoczne. Trudno mi mówić o konkretnych liczbach, nie mam wyników żadnych badań na ten temat, to tylko moje wrażenia.
Zauważam pewne zainteresowanie młodych ludzi wspomnianą tematyką. Młodych, czyli roczniki z lat 90-tych, wczesnych dwutysięcznych. Jest to, tak sądzę efektem akcji promującej działalność AK, NSZ, ogólnie Państwa Podziemnego. Jest nawet firma, która na tej działalności zbudowała mocną pozycję na rynku. Może Pan słyszał: Red is Bad. Produkują koszulki i gadżety z odpowiednimi grafikami. I właśnie na poziomie gadżetów ta tematyka trafiła do pewnego kręgu młodzieży. Zamiast Iron Maiden, czy Metalliki, grafiki z Łupaszką, cytatami z Herberta, warszawskimi powstańcami. I powtórzę jeszcze raz: to nie jest żadna pogłębiona analiza zagadnienia, to się zaczyna i kończy na poziomie ikonografii.
To w Warszawie. Natomiast na wschodzie kraju ta tradycja jest jeszcze żywa, bez podgrzewania gadżetami. Tam ludzie są, jakby to powiedzieć, trochę mniej podatni na „nowoczesność” i „postęp”, więc lewacka propaganda jest mniej skuteczna i tradycja niepodległościowa jest głębiej zakorzeniona. Mam sporo znajomych w rejonach na wschód od Lublina i dla nich takie hasła jak „niepodległość”, „Polska”, „patriotyzm”, mają bardziej emocjonalne zabarwienie, niż w innych regionach. Wielu z tych ludzi wstępuje do armii. I w razie czego, oni będą walczyć, ich nie trzeba będzie do tego namawiać.
Jakieś pojęcie o skali zjawiska daje obserwacja popularności Wojsk Obrony Terytorialnej, ale o tym więcej mógłby opowiedzieć pewnie Jaszczur.
I teraz tak: opisane wyżej zjawiska nie mają żadnego przełożenia na charakter państwa, w którym występują. Jego status pozostaje bez zmian. To są dwa równoległe światy. Wygląda na to, że pewne tematy mimo jakiegoś mniej lub bardziej pogłębionego zainteresowania historią, pozostają nieznane. Geneza, autorstwo, prawdziwy charakter państwa stworzonego przez Kiszczaka i Jaruzelskiego pod koniec lat 80-tych, dla większości nie ma żadnego znaczenia. Stąd, jak sądzę teki chaos pojęciowy.
Darek,
No zgadza się, nie rozumieją. Większość akceptuje oficjalną narrację. I chociaż ostatnio pojawiają się się pojedyncze głosy mówiące, że to wszystko atrapa z dykty, to nikt nie wyciąga z tego wniosków.
Nie napisałeś Darku na czym polegało owo „dogadywanie się” z sowietami 27 Dywizji AK. Do czasu zlikwidowania jej, lojalnie z nimi współdziałała, wspomagając ich czynnie (jak sądzę realizując ich rozkazy bojowe). W ostatniej fazie będąc w okrążeniu niemieckim część 27 DP AK przebijała się nawet na sowiecką stronę frontu. Do tego stopnia „dogadała się”. Druga część też się „dogadywała” po lewej stronie Bugu z sowieckimi generałami i z komunistami polskimi obiecując im wsparcie w zamian za dozbrojenie. Alowcy tego zdecydowanie już nie chcieli, bo i po co, skoro murzyn zrobił już swoje). Kiedy dotarł do nich front, ponownie próbowali „dogadać się” z sowietami. Ci już chcieli od nich tylko jednego – złożenia broni. I dostali to co chcieli, bo dowódcy AK uznali opór za bezcelowy. Kilka dni potem w Warszawie wybuchło powstanie, w którym AK biło się niemal do końca z Niemcami, bez szans na żadną realną pomoc (chociaż też liczyło na „dogadanie się” z sowietami, co zdaje mi się było głównym powodem tak długiej walki).
Jacku,
Czy na Twoje postrzeganie „wojska polskiego” ma wpływ to, że aktualnie zarządza nim „politycznie” taka a nie inna formacja, aktualnie określająca się mianem patriotyczno-narodowej i tak właśnie postrzegana przez swoich zwolenników? Jak byś na to patrzył gdyby, dajmy na to, zmienili ją jutro niebyli polscy komuniści? To chyba nie jest nierealne? Czy wówczas, w dalszym ciągu byłbyś przekonany o dużym prawdopodobieństwie podjęcia walki przez tę armię „w obronie ojczyzny”? Zresztą jakiej to ojczyzny? Peerelu? Jeśli tak, to dlaczego mamy pokładać w tym jakiekolwiek nadzieje? A jak było cztery lata temu gdy peerelowskim ministrem był niejaki Siemioniak a nie Błaszczak a prezydentem wspomniany Komorowski a nie Duda? Też pokładałeś nadzieję w patriotyzmie tej armii? Względem czego?
Co do „tutejszych sukinsynów”, to Amerykanie od samego początku „Kaczyńskich” mieli w dupie, stawiając tu na niebyłych komunistów. To z nimi robili i robią wspólne interesy (oczywiście duże jak na skalę peerelu, bo do „Rosji” nie ma co ich porównywać), bo tylko oni mieli i mają odpowiednie środki i wpływy. I tak zapewne pozostanie, bo nie dostrzegam nikogo innego kto by dysponował odpowiednim kapitałem i „zasobami”. Moim zdaniem tylko to Amerykanów interesuje w tym regionie świata, tj. własne interesy finansowe (za którymi podąża strategia polityczna utrzymywania wpływów niezbędnych do realizacji tych interesów). Pozostałe interesy mają gdzieś bo dobrze wiedzą co tu się tak naprawdę stało 30 lat temu i co się dzieje (a dzieje się fikcja wolnego państwa) i „kto tu rządzi”. Gdyby tego nie wiedzieli, ich służby nie nadawałyby się do niczego. Dobrze wiedzą i wybierają udział w tej grze, aby uzyskać coś dla siebie. Reszta, jakieś tam „gadki-szmatki”, bataliony w ramach NATO itp. to z ich strony nic nie znacząca „dekoracja”. Ale to jest właśnie ten sznur…
Po co sowietom zajmować swoją armią peerel, gdy mają tu armię peerelowską? Co z tego, że Krzysiek czy Maciek, obaj patrioci w wieku 30 lat są w tej armii, w „partyzanckich” WOT wedle pomysłu Macierewicza (nie sądzisz chyba, że jego realizacja nie wymagała stosownego przyzwolenia)? Albo wykonają rozkaz albo pójdą pod sąd wojskowy. Pierwsze co im odbiorą to broń, to kwestia chwili. Nie wiemy kto tak naprawdę dowodzi tą peerelowską armią, ale można się domyślać, że te same siły, które naprawdę decydują dziś o peerelu. Nieprzypadkowo w ostaniej fazie polskiej pierestrojki oparto się na kadrach komunistycznej armii, na zaufanych towarzyszach Jaruzelskim i Kiszczaku. Że kadry wymierają? Zanim wymrą znajdą sobie nie mniej zaufanych następców. Co miał do gadania Macierewicz, poza zwyczajowym biciem patriotyczno-narodowej piany i urządzeniem paru harcerskich ognisk i podchodów? Rola tej armii jest moim zdaniem zupełnie odmienna od tej, którą się w niej dostrzega. Jest to rola wabia na polowaniu. Poza tym, nie znaczy ona nic istotnego.
Andrzej,
Ja nie pokładam żadnych nadziei, nie nie gloryfikuję, nie uprawiam wishfull thinking. Opisuję tylko moje wrażenia z obserwacji sytuacji w okolicy, przy czym dopuszczam, że mogę się mylić, bo nie mam twardej wiedzy. Nie postrzegam armii, o której rozmawiamy jako sprawnego mechanizmu realizującego ideały patriotyczne w rozumieniu, bo ja wiem, sprzed roku 1939, tylko zauważam, że są w niej ludzie, którzy w jakiś tajemniczy sposób takie ideały przechowali, lub przejęli, niejako wtórnie.
Powtórzę jeszcze raz: nie widzę, żeby się to przekładało na jakość samej armii.
Amerykanie mają tu dziś decydujący głos, sowiecka agentura chyba straciła inicjatywę, co nie znaczy, że sytuacja nie może ulec zmianie. I jeśli Amerykanie wydadzą rozkaz, to tutejsza armia go wykona, tak jak wykonała takie rozkazy w Afganistanie i w Iraku. Czy to świadczy o reaktywacji niepodległej Polski i zaoraniu PRL-u? Nic podobnego, zmieniają się tylko wektory i wielkości zewnętrznych sił w regionie. Deal, na mocy którego Jaruzelski z Kiszczakiem, Gorbaczowem i Bushem seniorem zbudowali tu „III RP” nie musi obowiązywać wiecznie, obecna administracja USA zdaje się być z niego niezadowolona.
Zgadzam się z Tobą w całej rozciągłości, co do amerykańskich interesów w regionie. Robią własną politykę, nie zwracając uwagi na tubylców. Czy tu będą „rządzić” komuniści, czy niekomuniści, dla Jankesów nie ma znaczenia tak długo, jak długo umożliwiają robienie im swoich interesów. Cały proces planowania amerykańskiego kontyngentu rozpoczął się zanim w Białym Domu pojawił się Trump i zanim PIS wrócił na scenę.
Jeśli chodzi o dowodzenie armią, WOT-em, itp, to nie wiem, jak to wygląda w rzeczywistości. Ale jeśli agentura ma tam ciągle dużo do powiedzenia (a pewnie ma), to myślę że jej wpływy są chwilowo neutralizowane przez Amerykanów. Dalsze roztrząsanie tej kwestii, to już czyste spekulacje, bo nie mam pojęcia, jak jest naprawdę.
Jacku,
Jasne. Zatem chyba zgodzisz się także ze mną co do tego, że skoro na ogrodzeniach militarnych obiektów pojawił się świeży drut kolczasty nie oznacza to w istocie nic, poza tym, że peerelowska armia po prostu dostała więcej pieniędzy aby się lepiej prezentować. A reszta to właśnie wishful thinking.
Obawiam się, że przeceniasz chęć oraz możliwości Ameryki w kwestii lokalnej, tutejszej. Patrząc wstecz na wydarzenia, Amerykanie zostali tu zaproszeni na podstawie dealu z sowietami (co sam zauważasz), a nie wskutek własnych działań aktywnych. Rola którą odegrali polegała na wsparciu pierestrojki i „transformacji” (nie kto inny jak ambasador amerykański instruował solidarnościowców co do wsparcia Jaruzelskiego), co zresztą było tą samą bajką od wielu, wielu lat. Zatem Bush niczego tu nie kreował tylko pomagał sowieciarzom jak mógł. W jakim sensie „obecna administracja USA zdaje się być niezadowolona” z tego układu? Mnie się zdaje, że chciałaby więcej z niego „wyciągnąć” póki się da. Czy sądzisz, że dąży do innych celów? Jakich?
Co do NATO, Iraku, Afganistanu i tego, że peerelowska armia będzie wykonywać rozkazy z Waszyngtonu to sadzę, że wszystko to jest wkalkulowane w jej rolę – według mnie rolę wabia. Z NATO zresztą sprawy poszły znacznie dalej, bowiem doszło tam do wymieszania kadr zachodnich z demoludowymi, które zdaje mi się obecnie tam przeważają. NATO, tak samo jak Niunia jest dziś wyrazem zjednoczenia się Zachodu z bolszewizmem. Zjednoczenie Niemiec jawi się tu jako podstawa i rdzeń całej operacji.
Andrzeju,
W kwestii wsparcia pieriestrojki pełna zgoda. Tylko, że w demokratycznym systemie władzy w USA nie ma wymuszonej konsekwencji w strategii politycznej w perspektywie kilku dekad. Ta strategia może, a nawet, biorąc pod uwagę chimeryczność tego systemu musi w końcu ulec zmianie. Tylko komunizm ma wciąż te same cele, po z górą stu latach istnienia.
Czy przeceniam możliwości Ameryki? Całkiem możliwe, nie potrafię podeprzeć się dowodami. Mając taką wiedzę, jaka mam teraz, po prostu tak mi się wydaje. W ogóle na tym etapie dyskusji ciężko jest dojść do jakichś ostatecznych wniosków. Trzeba poczekać i to się samo wyjaśni. Być może to Ty masz rację.
Tak Jacku. Nie ma w USA wymuszonej konsekwencji w strategii politycznej w perspektywie dziesięcioleci, a jednak tak się składa, że polityka amerykańska względem sowietów jest niezmienna od co najmniej pół wieku. Polega generalnie na akceptowaniu ich i układaniu się z nimi. Chwilowe zawieszanie tej taktyki (jak w przypadku „stanu wojennego”, co wszakże jest dyskusyjne), nie zmienia wiele w tej zasadzie. Polityka ta polega na akceptacji status quo, z dążeniem do prezentowania przez bolszewików „ludzkiej twarzy”.
ps. w ostatnim zdaniu powinno być „Zasada ta polega na…”
Drogi Panie Jacku,
Pozwoli Pan, że nie będę na razie wracał do prlu na podstawie zachęcającej ikonografii popularnej wśród niektórych młodych ludzi.
Niepokoi mnie jednak nadal Pańska uwaga, że wszystko to się bierze z „akcji promującej działalność AK, NSZ, ogólnie Państwa Podziemnego”. Jak trafnie argumentują powyżej Darek i p. Andrzej, a przed nimi np. Józef Mackiewicz, AK i państwo podziemne raczej nie walczyli z sowieciarzami. Właściwie wręcz przeciwnie. Słusznie jest chyba mówić za Panem Andrzejem o „lojalnym współdziałaniu”. Mackiewicz nazywał to otwarcie KOLABORACJĄ. Kolaboracją z sowieckim okupantem.
Ale skoro tak, to jaką można pokładać nadzieję w tej ikonografii AK i państwa podziemnego? Na dodatek, NSZ wprawdzie rzeczywiście walczyły z sowietami, ale ich motywacja była czysto nacjonalistyczna, co w moich oczach czyni ich bezisilnymi. Oczywiście, rozumiem, że Pan nie ma nadziei ani nie zamierza myśleć życzeniowo, ale w takim razie, trudno mi pojąć, dlaczego ta marginalna ikonografia ma znaczenie.
Wracając do polityki amerykańskiej, wydaje mi się, że zachodzi pełna analogia między stosunkiem Ameryki do Węgier w roku 1956 i do prlu dzisiaj (a w przedłużeniu do całego Centrum i Wschodu Europy). Są gotowi „pomóc i wspomagać” moralnie i propagandowo, ale nie kiwną palcem realnie.
Andrzeju,
Opisujemy mniej więcej te same wydarzenia, ale jakby z nieco innej perspektywy. Ty skupiasz się na „syntetycznym‟ opisie zdarzeń z tego miejsca i czasu, mnie zainteresowały szczegóły, relacjonowane od środka przez dowódcę niższej rangi, który miał jedynie incydentalny kontakt z oficerami 27 Dywizji AK. Ty uogólniasz, ja wdaję się w szczegóły, ponieważ dają interesujący obraz sposobu myślenia żołnierzy uwikłanych bezpośrednio w te wydarzenia.
Mam przed sobą „Pamiętnik‟ Zdzisława Brońskiego „Uskoka‟, publikację, która pozwala na bezpośredni, z pierwszej ręki, odbiór tego jak myślał wówczas sam autor oraz ludzie, z którymi się kontaktował. Zacytuję kilka fragmentów dialogu opisanego przez „Uskoka‟:
„Uskok‟: Co skłoniło 27. do opuszczenia swego rodzinnego terenu?
„Jastrząb‟: Zmuszeni byliśmy wycofać się przed następującą Armią Czerwoną. Stosunek Sowietów do nas, żołnierzy AK, okazał się wrogi, a co gorsza [sic!]. podstępny. […] Zrzutowa partyzantka sowiecka otrzymywała od nas zorganizowaną, wydatną pomoc. Jednym słowem żołnierz 27. AK w ogóle nie żałowali trudu i krwi, walcząc dla Polski, a przez to samo ułatwił Sowietom pokonanie Niemców. […] Początkowo Sowieci przyjęli nasze propozycje niby przyjaźnie. […] Omawiano nawet szczegóły i dowództwo dywizji wysłało do Sowietów nasz oddział z tysiąca kilkuset ludzi… Łączność miała być stale utrzymywana…
Jednak stało się inaczej, a to, co się stało, wywołało przed nasze oczy krwawą wizję Katynia. Nasz oddział wysłany do Sowietów… przepadł. Załatwiono się z nimi tak po sowiecku.
To pierwszy fragment. Może najważniejszy. Z psychologicznego punktu widzenia trudny do interpretacji:
1. Pomagaliśmy sowietom (i sowieckiej partyzantce) jak mogliśmy.
2. sowieci okazali się wrogami.
3. sowieci okazali się wrogami podstępnymi. [Jak gdyby od wroga należało oczekiwać otwartości przemieszanej z życzliwością.]
4. Dowództwo 27. nie zamierzało tych oczywistości brać pod uwagę i wysłało do armii czerwonej ogromną liczbę żołnierzy, ponieważ rozkaz brzmiał wyraźnie: współdziałać, nie walczyć z sowietami w żadnej sytuacji.
5. Wysłani żołnierze albo zostali zamordowani, albo wysłani do obozów koncentracyjnych.
I co mówi „Jastrząb‟ dalej? Czy wykazuje objawy niesubordynacji wobec jawnej zdrady dowództwa? Nie! Mówi co innego:
„Pomścić jeszcze na Sowietach krew swych braci i może ginąć przyjdzie, bo wrogów za wiele, ale honor Polaków ratować. I przez kilka następnych miesięcy kropiliśmy mochów, ile się dało…‟.
To są słowa oficera niższej rangi, w rozmowie prywatnej z nowo-poznanym kolegom, dowódcą niewielkiego oddziału. Nie ma żadnego udawania, teatru, oficjalnych propagandowych przekazów. Tego nie mówi człowiek słabego charakteru, tchórz, truchlejący przed sowiecką potęgą.
Naczytałem się podobnych relacji bardzo wiele i nie przestają mnie zdumiewać. Nie można napisać, żeby w tym przekazie nie było oznak samodzielnego myślenia, brak tylko refleksji.
Nie wiem, czy warto relacjonować tę rozmowę dalej (i opisywać). Może jeden tylko, szokujący fragment:
„Uskok‟: Jakie zadanie, panie poruczniku, otrzymała 27. w tym terenie?
„Jastrząb‟: Walka z Niemcami i propaganda antykomunistyczna [sic!] wśród Polaków. Żadnych wystąpień wojskowych przeciwko Sowietom.‟
I jeszcze tylko jeden:
„Jastrząb‟: Sądzę jak najgorzej. Ledwo się zachwiał gniotący Polskę tyran hitlerowski, a już zawisły nam nami chciwe macki czerwonego polipa ze wschodu. I znów walka – a kiedy wolność?
Pora na konkluzję, ale nie daję rady. Ręce mi się załamały nad tym tekstem i klawiaturą. A to tylko kilka stron, przeczytanych po przypadkowym otwarciu książki na stronie 82.
Czy to może mieć jakie odniesienie do dzisiejszych dzielnych żołnierzy ludowego wojska? Zdaje się, że nie bardzo. „Jastrząb‟ i „Uskok‟ należeli do Ak, nie do al.
A może to tylko złudzenie?
Panie Michale,
A czy ja napisałem, że pokładam jakąkolwiek nadzieję w związku ze wzmiankowaną ikonografią? Opisuję tylko zjawisko popularności pewnych symboli. Gdzie tu mowa o nadziei na cokolwiek?
Proszę traktować moje wypowiedzi, jako tylko i wyłącznie opis mechanizmu asymilacji pewnej symboliki. Oczywiście, że nie ma to przełożenia na percepcję rzeczywistości historycznej.
Wydaje mi się, że nie ma analogii pomiędzy dzisiejszą sytuacją a stosunkiem do Węgier w 1956 roku, bo Waszyngton nie miał wtedy żadnych interesów w tym regionie (to znaczy tak utrzymywał). A dziś jest inaczej. Wydaje mi się, że Amerykanie właśnie realizują swoje interesy, a przeniesienie kontyngentu wojskowego do Europy środkowej, to jednak coś więcej, niż kiwanie palcem. Oczywiście nie chodzi im o jakieś wsparcie moralne kogokolwiek, tylko przesunięcie zasięgu swoich wpływów. Tak to przynajmniej interpretuję.
Proszę o wybaczenie, Panie Jacku. Broń Boże, nie przypisuję Panu bezbożnej nadziei – Nadzieja na Zbawienie jest cnotą chrześcijańską, a nadzieja na wybawienie przez armię amerykańską nie jest – tylko najwyraźniej źle zrozumiałem Pańskie twierdzenie, że ludowe wojsko polskie stanie u boku US Marines w potencjalnej walce z armią czerwoną Putina.
Nie jestem wszakże prekonany, czy da się utrzymać twierdzenie, że Ameryka nie miała żadnych interesów na Węgrzech, w konfrontacji z wypowiedziami polityków amerykańskich PRZED powstaniem węgierskim. Pisałem o tym obszernie w cyklu o powstaniu węgierskim (http://wydawnictwopodziemne.rohnka5.atthost24.pl/category/cykle/powstanie-wegierskie/ ), a zwłaszcza w jego ostatnich dwóch częściach o roli węgierskiej sekcji radia Free Europe.
Nie wydaje mi się, żeby dzisiejsza polityka amerykańska wychodziła poza „hope not help” zademosntrowane tak brutalnie w roku 1956. Tak jak uważali w latach 50., że leży w ich interesie „wyzwolenie narodów ujarzmionych”, tak samo dzisiaj dokonują gestów, ale za tym nie stoi żadna polityka. Nie będzie żadnego „rollback” sowieckiej strefy wpływów, tak jak nie było podczas zimnej wojny.
Wielka Spółka trwa.
Andrzeju, Panie Michale,
Dla klarowności pozwolę sobie odpowiedzieć w jednej wypowiedzi.
Podtrzymuję, że nie ma analogii z Węgrami w 1956 roku, bo wtedy była całkowicie odmienna sytuacja geopolityczna. USA były u szczytu potęgi gospodarczej i pod tym względem nie miały żadnych konkurentów na świecie. Propagandowa operacja RFE skierowana do Węgrów była podyktowana dostrzeganym jeszcze wtedy przez Waszyngton zagrożeniem komunistycznym, ale nie gospodarczym (oczywiście apatia Waszyngtonu wobec wydarzeń węgierskich była wyrazem krótkowzroczności i zwyczajnej głupoty).
Obecnie USA gospodarczo słabną. Dziś Waszyngton definiuje zagrożenie własnej pozycji wyłącznie jako kwestię rywalizacji gospodarczej z Chinami i to determinuje amerykańskie działania militarne. Z jakiegoś powodu (to temat na osobną dyskusję) zagrożenie ekspansją komunizmu w latach 50-tych nie wywołało takiej reakcji Ameryki, jak dziś zagrożenie dominacją gospodarczą Chrl. Przy czym, obecnie chiński (ani żaden inny) komunizm nie jest dostrzegany, a jeśli nawet, to całkowicie pomijany i ignorowany.
Jako jeden z warunków powstrzymania chińskiej ekspansji gospodarczej uznano możliwość blokady szlaków morskich na Pacyfiku i na tym skupia się dziś strategiczne planowanie rozwijania potencjału militarnego Pentagonu. Ale, jako że ewentualne teatry działań wojennych (a choćby tylko negocjacji politycznych) to naczynia połączone, to pojawiła się potrzeba obecności wojsk amerykańskich w strefie dotychczasowej dominacji Kremla.
Dziś obecność militarna Amerykanów w Europie środkowej, to nie jest kwestia interpretacji takiego, czy innego gestu prezydenta USA. To po prostu fakt. I ta obecność będzie się zwiększała, bo np rozpoczęta budowa instalacji w Rumunii, to tylko początek tworzenia większego systemu.
Darku,
Analiza jest konieczna, ale mnie się zdaje, że bez kończących ją wniosków traci sens.
Zatem ponownie uogólniając :-), odnośnie pierwszego fragmentu pamiętnika „Uskoka”, który przytaczasz i jego podsumowania dokonanego przez Ciebie, rozumiem je w ten sposób:
1. AK pomagała sowietom w podboju Polski (zwanym wówczas, co istotne, przez AK wyzwoleniem Polski) gdyż nie traktowała ich jako wrogów lecz sprzymierzeńców (nawet jeśli z rezerwą). Do końca wiosny 1944
2. Jako wrogów AK dostrzegła ich dopiero wówczas gdy przestała być sowietom przydatna i sowieci kazali jej żołnierzom złożyć broń. Czerwiec 1944.
3. Wróg okazał się podstępny zaraz potem, gdy złamał dane obietnice i zaczął wywozić żołnierzy AK do łagrów. Lipiec 1944.
Doprawdy trudno o lepszy przykład wishful thinking ale to raczej nie błędna kalkulacja, czy głupota dowódców AK, lecz moim zdaniem coś gorszego: szerząca się już powszechnie zaraza. Należałoby wziąć pod rozwagę agenturę wpływu wśród nich, która to tendencja bierze swój początek w czasach przedwojennych.
Nie wiem czy jest sens przenoszenia tych postaw w dzisiejsze czasy. Pokolenia wychowane w peerelu nie zostały zarażone bolszewizmem lecz „urodzone i wychowane” w nim. Deklarowana przez ich część (niewielką) chęć wzorowania się na przodkach z AK i NSZ jest oparta na bezkrytycyzmie (obowiązującej mitologii patriotyczno-narodowej) i logice peerelowskiej. Czy dostrzegasz jakiekolwiek oznaki zmiany tej postawy? Ja ich nie dostrzegam.
Nie jestem pewien czy dobrze Cię rozumiem Jacku. Czy uważasz, że obecność wojsk amerykańskich w ramach NATO we wschodniej, demobolszewickiej Europie ma być ostrzem skierowanym w kierunku ChRL, aby powstrzymać ich ekspansję ekonomiczną na świecie?
Czy uważasz, że ta część Europy nie jest już kontrolowana przez sowietów (sowiecką dominację w tej strefie określasz jako dotychczasową, czyli byłą)? Jeśli tak, to na jakiej podstawie? Samej obecności wojsk amerykańskich? Wojska te były obecne przez wiele lat (bynajmniej nie pod szyldem NATO) także i w sowieckiej Azji Środkowej. Przez kogo zdominowana była i jest ta strefa? Mnie się zdaje, że obecność wojsk amerykańskich nie świadczy wcale o tym, że jakiś kraj nie jest już w strefie kontrolowanej przez Kreml. Jak sam piszesz, żaden komunizm nie jest dziś uznawany przez USA za przeciwnika. Pełna zgoda, bo ich polityka jest oparta na dogmacie upadku komunizmu. Nie tylko ich ale wszystkich. Wygląda to tak, że świat bolszewicki i świat niebolszewicki połączyły się w jedno (KRLD jest ostatnim przypadkiem, ale zdaje mi się, już się dołącza). Sądzę w związku z tym, że miejsce przebywania wojsk amerykańskich nie ma żadnego związku z dominacją Kremla (sowietów). To kwestia interesów USA, które nie zwracają uwagi na podległość innych krajów.
Andrzeju,
Nie jestem przekonany, czy analiza bez wniosków traci sens. Jeżeli nie jesteś pewien ewentualnych wniosków, po co je stawiać? Analiza ma wartość samą w sobie, rzecz jasna, że tylko wówczas, jeżeli jest logiczna. Być może sam będziesz mógł ją w przyszłości wzbogacić, być może zrobi to ktoś inny. Może nigdy nie okaże się przydatne. Wyciąganie wniosków „na siłę‟ (bo tak wypada) może być po prostu szkodliwe.
Nie wiem, czy podana przez Ciebie w 3 punktach chronologia zdarzeń jest poprawna. „Jastrząb‟ mówi dość wyraźnie:
„Pomścić jeszcze na Sowietach krew swych braci i może ginąć przyjdzie, bo wrogów za wiele, ale honor Polaków ratować. I przez kilka następnych miesięcy kropiliśmy mochów, ile się dało…‟.
Wynika z tego jasno, że przez kilka miesięcy Dywizja walczyła dalej z wojskami niemieckimi, pomimo incydentu z domniemanym drugim Katyniem. W dodatku, ta walka – zdaje się – nie wywołała kontrowersji wśród kadry oficerskiej. Odpowiedź na zasadnicze pytanie, dlaczego tak się właśnie działo, nie wydaje mi się prosta.
Piszesz o „agenturze wpływu‟, która sięga czasów przedwojennych. Nie wiem dokładnie, co masz na myśli, ale powiedzmy – jest to Twoja hipoteza.
Ta Twoja hipoteza wydaje mi się mocno nadwątlona w świetle kolejnej wypowiedzi „Jastrzębia‟, tej o chciwych mackach czerwonego polipa ze wschodu. „Czerwony polip‟ podpowiada jednoznacznie, że ten konkretny dowódca z 27. nie jest pod wpływem żadnej „agentury wpływu‟, a przeciwnie – dobrze wie, że ma do czynienia z wrogiem komunistycznym. To jednak nie wystarczy, żeby sformułować alternatywną (wobec Twojej) hipotezę. Musimy szukać dalej.
Przede wszystkim powinniśmy zadać sobie pytanie, czy „Jastrząb‟ pozwala sobie na samodzielność w swoim myśleniu polityczno-wojskowym. Można jedynie domniemywać, że akceptuje rozkazy przychodzące do niego z góry (ze sztabu 27., z Londynu), jednocześnie pozostawiając dla siebie uchyloną furtkę samodzielnego myślenia, w sytuacji np. rozwiązania dywizji, zerwania kontaktów z centralą itp. Póki co, przyjmuje decyzje zwierzchników, dokładnie tak jak zdecydowana większość pozostałych dowódców. Pomimo wewnętrznego przeświadczenia, że rozkazy które wykonują (można tak sądzić na podstawie wypowiedzi „Jastrzębia‟) są obarczone gigantycznym błędem politycznym.
Tak czy siak, możemy powrócić do Twojej hipotezy, ponieważ „Jastrząb‟-antykomunista z przekonania nie działał samodzielnie, ale jako lojalny żołnierz, wykonywał rozkazy. A zatem, „agentura wpływu‟, o której pisałeś wraca do gry. „Agentura‟ może mieć przecie „wpływ‟ na „górę‟. Ponieważ to Twoja hipoteza, pozostawiam Twojej decyzji, czy warto ją poddać falsyfikacji.
Sam wolę się zmierzyć z rozpatrywanym problemem (nazwijmy go może za Józefem Mackiewiczem – problemem „niewalki z bolszewizmem‟) w sytuacji, gdy poszczególni dowódcy zmuszeni zostali do podjęcia samodzielnych decyzji: co robić dalej?
„Uskok‟, o którym wiadomo, że walczył z bolszewikami do 1949 roku, do swojej śmierci, w sierpniu 1944 roku zdecydował samodzielnie o rozwiązaniu swojego oddziału. Z jego relacji nie sposób wyczytać dokładnej przyczyny tej decyzji. Natomiast dalszy tok jego rozumowania przedstawia się tak:
„Liczyłem się z następującymi możliwościami: 1. Mogą komuniści żądać ode mnie oddania broni oddziałowej. 2. Mogą mnie powołać do służby wojskowej na froncie. 3. Osobnicy, którzy obecnie doszli szybko do ‚władzy’, a przedtem jako awanturnicy i złodzieje byli przeze mnie prześladowani, mogą szukać na mnie odwetu.‟
I dalej:
„1. Broń, jeśli nie będę miał innych zarządzeń z AK, oddam. 2. Od służby wojskowej uchylać się nie będę. Na front chętnie [DR] pójdę. […]
Jednym słowem jako Polak i człowiek, czułem się w porządku.
To, co czyniłem i miałem zamiar czynić, nie zmierzało do wrogich wystąpień przeciw komunistom. Takie zresztą stanowisko było powszechne w organizacjach niekomunistycznych: ‚Podporządkować się rzeczywistości’, jakakolwiek ona jest! Ducha wiary w lepszą przyszłość nie zatracać.‟
Czyli – jak widać – mamy do czynienia z taką oto sytuacją: „Uskok‟, podobnie jak „Jastrząb‟ jest zdecydowanym przeciwnikiem komunistów (wynika to także z innych fragmentów jego relacji). A jednak, podejmuje całkowicie sprzeczne ze swoimi poglądami decyzje.
W sierpniu 1944 roku mamy więc, jeżeli chodzi o „Uskoka‟, sytuację klarowną. Nie tylko zlikwidował dowodzony przez siebie oddział partyzancki (ok. 60 osób), ale postanawia ponadto: dobrowolnie przekazać komunistom oddziałową broń (gdyby zaszła potrzeba), nie podejmować żadnych wrogich działań wobec komunistów, co więcej – wstąpić do komunistycznego wojska, żeby w jego szeregach dalej prowadzić walkę z Niemcami.
Dla „Uskoka‟ kontakt z żołnierzami armii czerwonej (w czerwcu-lipcu 1944) to był pierwszy kontakt z przedstawicielami sowietów (nawiasowo, oficerowie, z którymi miał nieprzyjemność „biesiadować‟, zmuszony do tego okolicznościami, nie mieli zielonego pojęcia, że istnieje jakieś AK i jakieś al – dla nich to było wsio rawno). W 1939 trafił do niemieckiego stalagu – nie padł ofiarą pierwszego okresu sowietyzacji.
Mackiewicz przekonywał, że wina za bezczynność, a raczej – bezradność wobec nowego okupanta spoczywa przede wszystkim na dowództwie wojskowym i podziemnym państwa, które skutecznie rozbroiło psychicznie społeczeństwo wobec nowego zagrożenia. I tu kłania się ponownie (do pewnego stopnia) Twoja hipoteza. To jest oczywiście solidna teza, dobrze uargumentowana.
Czy jednak wolno ją stosować także do żołnierzy, a przede wszystkim – dowódców pierwszego kontaktu z sowieciarzami? Mowa przecież o czasach i ludziach, którzy: 1. Nie byli zobligowani rozkazami z góry (a przynajmniej nie musieli się ich bezwarunkowo trzymać). 2. Dysponowali nieadekwatną do potrzeb, ale jednak znaczącą, siłą wojskową. 3. Reprezentowali wysokie morale (z hitlerowcami, można mniemać, nie zaprzestaliby walki, niezależnie od sytuacji politycznej, z jaką przyszłoby im się zmierzyć w przyszłości). 4. Nie byli nigdy poddani procesowi sowietyzacji – wróg dopiero nadchodził.
A jednak, „Uskok‟ gotowy był przywdziać komunistyczny mundur i walczyć po stronie sowieckiej.
Dla Ciebie, Andrzeju, odpowiedź jest może prosta – to efekt panoszącej się bolszewickiej zarazy oraz propagandy płynącej z Londynu via Warszawa.
Dla mnie to wcale nie jest proste, ani jasne. Co więcej, jeśli nie znajdziemy racjonalnego, możliwie prawdopodobnego wyjaśnienia tego, co wówczas zaszło w głowie tego człowieka (i w głowach wielu innych), nigdy nie wygramy.
Kwestię świadomości współczesnych młodych zostawmy na inną okazję – i tak dość się już rozpisałem.
Panie Jacku,
W latach 50. sens potęgi gospodarczej i militarnej Stanów Zjednoczonych polegał na tym, że nie było żadnej innej potęgi. Oni tego wówczas nie rozumieli i obawiali się rzekomej „potęgi” sowietów, ale w rzeczywistości mogli zrobić, co chcieli. Zabawny na to dowód został znaleziony w sowieckich archiwach: gdy sowieciarze uświadomili sobie z przerażeniem dystans, jaki dzielił ich od Ameryki (technicznie, finansowo, ale głównie „potencjalanie”), obserwując tzw. most powietrzny do Berlina.
Od tego czasu ich potęga i przewaga malała, aż do nadejścia Reagana. Jest Pan znawcą kina, niechże więc przypomni Pan sobie świetne Blues Brothers i słabiutkie Blues Bros 2000. Dzieli je 20 lat, ale niech Pan spojrzy na tło, jak się zmieniła Ameryka. Bez Reagana i Thatcher Zachód byłby upadł. Nie był wcale u szczytu potęgi w latach 50., ale prawdopodobnie dopiero kilka lat temu. To prawda, że ich potęga słabnie – osiem lat Obamy zniszczyłoby nadludzi – ale nawet w połowie nie tak, jak słabnęła wówczas, gdy nie było nikogo, kto byłby im choćby w przybliżeniu równy.
Mniejsza jednak o to, bo zdaję sobie sprawę, że to nie jest centralny punkt Pańskiej argumentacji. Czego wszakże nie rozumiem, to na czym polegać ma „zmieniona sytuacja geopolityczna”, która ma rzekomo zmieniać pozycję Polski w politycznej grze. Niechże mi Pan to wyłoży.
Pozwolę sobie podnieść stawkę. Otóż dla mnie to nie jest intelektualna kwestia, rozważanie taktyki i strategii. Jeżeli mnie Pan przekona, że tam u Was jest front, że „obecność militarna Amerykanów w Europie środkowej, to po prostu fakt”, że Ameryka bronić będzie tej części Europy przez sowieckim zalewem, to nie widzę, jak można utrzymywać, że to jest prl. A w takim razie, tam jest moje miejsce.
Widzi Pan więc, że to jest sprawa dla mnie osobista i ważna. Czekam z zainteresowaniem.
Darku,
Nie rozumiem o co chodziło porucznikowi „Jastrzębiowi” z 27 Dywizji AK odnośnie przywołania Katynia. Bo jeśli, jak by to wynikało z jego słów, wiedział wcześniej o tym, że Katyń to mord bolszewicki na polskich oficerach to dlaczego wspierał sowietów, jak definiuje ich (słusznie!) „Uskokowi”, podstępnego wroga? Antykomunista, powiadasz? Jego wrogiem byli Niemcy a co do sowietów to nie jestem przekonany. Coś mi się zdaje, że porucznik „Jastrząb” dostrzegł wroga sowieckiego, gdy już się o tym przekonał na własnej skórze. Być może, że i prawdę o Katyniu poznał dopiero wtedy. „Chciwe macki czerwonego polipa” powinien znać już dobrze z 1920 roku, albo ze szkoły (jeśli się dopiero wtedy urodził).
Ne mam niestety obecnie w zasięgu całego pamiętnika „Uskoka”, ale wydaje mi się, że „Uskok”, podobnie jak wielu innych żołnierzy podziemia antykomunistycznego, walczył z bolszewikami przede wszystkim z powodu niemożliwości ujawnienia się – zagrożenia własnego życia. Był przez nich ścigany za jakąś akcję w 1944 roku. Czy mógłbyś to sprawdzić? Fragment, który przytaczasz odnośnie deklaracji wstąpienia „Uskoka” do komunistycznego wojska i walce po stronie bolszewików, zdaje mi się pochodzi sprzed „amnestii” z 1947 roku, a chyba nawet sprzed tej z 1945 roku.
ps. z Twojego komentarza wynika, jakby było to w 1944 roku, po rozwiązaniu oddziału w lipcu. Nie wiem, czy prawidłowo to odczytuję. Jeśli tak, to moje ostatnie zdanie jest zbędne.
Andrzeju,
Staram się dociec przyczyn paraliżu, jaki dopadł praktycznie całe zbrojne podziemie w momencie pierwszego kontaktu z sowietami. Zwykły strach lub argument liczebnej wielokrotnej przewagi nowego wroga odrzucam jako motywy ich postępowania.
„Jastrząb‟ opowiadał o domniemanym drugim Katyniu na kilka tygodni przed rozwiązaniem dywizji. Z całą pewnością zdawał sobie sprawę, z jakim przeciwnikiem ma do czynienia. Niestety, nie wiem, czy przeszedł przez czas ideowego zawahania. Wiem jedynie, że walczył dalej, organizował struktury antykomunistycznego podziemia, aresztowany zbiegł i mimo ciężkiego postrzału, zdołał się ukryć w Warszawie. Wyemigrował do USA.
W jego przypadku najbardziej zastanawiająca jest uporczywa subordynacja wobec „burzy‟, świadome działanie na korzyść komunistycznego wroga.
Przypadek „Uskoka‟ jest nieco inny. Nie posiadał wykształcenia, ani horyzontów myślowych, jakimi dysponował „Jastrząb‟, trudno jednak przyjąć, że nie miał okazji poznać istoty komunistycznego zagrożenia. W swoich wspomnieniach, opisujących dni podejmowania najważniejszych decyzji [tak, słusznie przypuszczasz, że chodzi o lipiec 1944], przywołuje w pamięci rozmowy prowadzone wcześniej właśnie z „Jastrzębiem‟.
Jego postępowanie jest przynajmniej równie zdumiewające. Nie tylko nie ma zamiaru walczyć z komunistami, nie tylko rozwiązuje dowodzony przez siebie oddział partyzancki, ale gotowy jest nawet wstąpić do komunistycznego wojska.
W oczekiwaniu na rozwój wydarzeń, nie podejmuje żadnych działań. Na powrót do lasu decyduje się dopiero w sytuacji zagrożenia więzieniem, torturami i śmiercią. Gdyby nie to zagrożenie ze strony ub i nkwd, w jego życiu nie byłoby żadnego antykomunistycznego epizodu, zapewne.
W jego sytuacji kluczowe jest pytanie: na co liczył? Odpowiedź prosta. Liczył na, że komuniści zostawią go w spokoju, ponieważ (wedle własnej oceny) był uczciwym Polakiem i nie miał sobie nic do zarzucenia.
Gdzieś tu jest pies pogrzebany. Wiesz, że komuniści to zło, wiesz że pragną Twojego zniewolenia, a jednocześnie chcesz wierzyć, że jest odwrotnie. Że „nie taki diabeł straszny, jak go malują‟, mówiąc słowami Rzepeckiego.
Komunizm, pomimo swojej brzydoty, nudy, zniewolenia i zakłamania, ma w sobie coś atrakcyjnego, coś, co sprawia, że zaczynasz się zastanawiać, czy sufit nad Twoją głową nie robi się aby nieco szarawy.
Andrzeju,
Przecież ja właśnie dokładnie to napisałem, na co sam kładziesz nacisk. USA realizują tu swoje własne interesy, działając na poziomie, z którego interesów państw lokalnych zwyczajnie nie dostrzegają. Czy ta część Europy jest, czy nie jest kontrolowana przez sowietów? Dobre pytanie. Ale czym właściwie miałaby być taka kontrola? Czy jest to zdolność do decydowania o tym, jakie wojska i bazy wojskowe będą się tu pojawiały? Jeśli tak, to zdecydowanie takiej kontroli i siły sprawczej teraz nie mają. Jeśli ta kontrola miałaby polegać na możliwości sabotowania w pewnym zakresie działań militarnych, dywersji cybernetycznej, rozmieszczania agentury w strukturach administracyjnych, politycznych, medialnych, to owszem, takie możliwości mają.
Jeśli chodzi o znaczenie obecności militarnej (i być może w niedalekiej przyszłości gospodarczej) Stanów w naszym regionie, to tak, wydaje mi się, że jest to między innymi narzędzie służące do powstrzymania chińskich planów ekspansji gospodarczej (chociaż nie ideologicznej).
Panie Michale,
Zmieniona sytuacja geopolityczna, to zmiana pomiędzy potencjałami gospodarczymi i militarnymi Stanów i ChRL. Natomiast, jeśli odniósł Pan wrażenie, że sugerowałem, iż taka zmiana musi wpłynąć znacząco na status tego tutejszego PRL-u, to nic podobnego. Takiej sugestii nie robiłem. Ja zwyczajnie nie wiem, jakie efekty przyniesie obecność Amerykanów na tych ziemiach.
Nie rozumiem, jak mam Pana przekonywać do faktu obecności tutaj U.S. Army. No po prostu są i tyle. Z kolei, na pewno nie przekonam Pana, że Amerykanie będą bronić Europy środkowej przed czymkolwiek. Bo sam w to nie wierzę. Oni będą bronić tylko i wyłącznie interesów amerykańskich. Jeśli przypadkiem ta obrona wymagać będzie powstrzymania jakichś działań Kremla, od których mogłaby ucierpieć lokalna ludność, to pewnie będą tacy, którzy potraktują to jako obronę tejże właśnie ludności. Ale taki pogląd byłby błędem logicznym i pomyleniem priorytetów.
Natomiast w kwestii Pańskiego powrotu do kraju, to już dawno chciałem Pana zapytać o pewną kwestię. Jak rozumiem Pańska niechęć do powrotu wynika z niezgody na panoszący się komunizm w tym regionie. Ja tę niezgodę w pełni podzielam i rozumiem. Ale dziś, po włączeniu do eurokołchozu mamy przecież tę samą zarazę rozlewającą się nad Wisłą, co i nad Tamizą (nawet, jeśli weźmiemy pod uwagę brexit). Słyszałem nawet głosy, że na zachodzie jest pod pewnymi względami dużo gorzej, bo do nas niektóre zmiany jeszcze nie zdążyły dotrzeć. Więc jaka jest właściwie różnica pomiędzy komunizmem panoszącym się tam i tu? Może niech pan machnie ręką na Wyspy i jednak wróci tutaj. A gdyby chciał Pan zrobić jakieś wstępne rozpoznanie tu na miejscu przed podjęciem decyzji, to przy okazji serdecznie zapraszam do mnie. Mój dom skromny, ale gościnny.
Panie Jacku,
Używa Pan określenia „geopolityka” w sposób dość nieortodoksyjny, ale mniejsza o terminologię. Rozumiem, że chodzi Panu o zmieniony potencjał gospodarczy chrl, który z kolei wpływać ma na politykę amerykańską wobec sowieckiej strefy wpływów.
Jeżeli dobrze Pana rozumiem, to dlaczego w takim razie, Waszyngton nie kiwnął palcem w kwestii Krymu, Gruzji i Ukrainy? Powie Pan zapewne, że te pionki zapędziły się zbyt daleko na szachownicy itd. (a także przy szachownicy siedział kt oinny), ale w moim głębokim przekonaniu, nie ma żadnych dowodów na zmianę polityki wobec strefy sowieckiej. Jeśli Pan sam nie wierzy, że Trump będzie bronił Europy (pawdę mówiąc, nie wierzę, żeby bronił kogokolwiek na kontynencie, Wyspy Brytyjskie będą zapewne wyjątkiem), to dlaczego mówi Pan o „poszerzaniu strefy wpływów”? Taka dokładnie była treść polityki „rollback” szumnie głoszonej przez Eisenhowera i innych – zwinięcie, pomniejszenie strefy wpływów sowieckich, a zatem poszerzanie wpływów amerykańskich. Takie były ich hasła, a jak to wyglądało w praniu, to się przekonali na własnej skórze węgierscy powstańcy. Nic dziwnego, że niektórzy oficerowie CIA zaangażowani w tę politykę, popadli w depresję.
Serdeczne dzięki za zaproszenie. Na razie mnie Pan nie przekonał do powrotu, ale jestem wdzięczny za miłe zaprosiny.
Jeżeli Pan pozwoli, to powrócę do tematu sprzeczności między odmową powrotu do prlu i zasadniczo socjalistyczną naturą państwa brytyjskiego oraz, jak to Pan trafnie ocenił, eurokołchozu. Niestety w tej chwili muszę wyjść.
Drogi Panie Jacku,
Powracam do egzystencjalnej sprzeczności, w jakiej jestem pogrążony.
Osobiście, nie wyjechałem z prlu za chlebem. Uciekłem z całą świadomością z więzienia pt. prl. Po moim wyjeździe grupa więźniów dogadała się z zarządem na temat warunków i w zamian za ich poprawę, przystapiła ochoczo do przemalowania ścian na różowo a krat na niebiesko. Wedle kuroniowej zasady: „żyjmy tak, jak gdybyśmy byli wolni”. O ile wiem, eksperyment powiódł się znakomicie i zapanowała „jak gdyby wolność”. Nikt już nie zauważa dozorców ani krat, a wszyscy ekscytują się w zamian wyborami do samorządu. Skoro nic się dalej nie zmieniło, to nie widzę powodu, żeby tam wracać. Jak się raz uciekło z więzienia, to nie przyjeżdża się potem w odwiedziny, żeby zobaczyć różowe ściany.
Pan jednak wskazuje na zasadniczą sprzeczność w mojej postawie, odkąd prl wszedł do niuni. No bo rzeczywiście. Co to za ucieczka z pewnego tworu państwowego, jeżeli ten twór zostaje następnie przyjęty do klubu, w którym i ja pomieszkiwam? Zapewniam Pana, że bardzo mi to przeszkadza – zarówno sam fakt, jak i brak konsekwencji. Zastanawiałem się nad tym w owych czasach i doszedłem do wniosku, że nie zamierzam się przejmować czymś, co jest tak dalece poza moją kontrolą. Jak mówi wierszyk dla dzieci:
For every evil under the sun
There is a remedy or there is none.
If there be one – try and find it.
If there be none – never mind it.
Członkostwo niuni jest aspektem kraju, w którym mieszkam, na który nie mam żadnego wpływu, a kiedy uciekałem z więzienia, to nie rozglądałem się za ładnymi widokami, ani nie narzekałem, że deszcz pada. Tutaj, owszem, pada.
Pogłębiający się socjalizm jest osobnym problemem, niezależnie od członkostwa w socjalistycznej niuni. Jest to cecha współczesności. Kolektywizm jest równie wszechobejmujący w Ameryce, co w Europie. Jest to dopust Boży, z którym przyszło nam żyć, próba, na którą wystawia nas Pan Bóg. Chętnie bym od tego uciekł, bo jestem „Colditz Man”. Tylko dokąd?
Nie znam dzisiejszej Polski, ale domniemywam, że jest tam mniej socjalizmu niż tutaj. Wydaje mi się to jasne i łatwo wytłumaczalne. Gdyby zatem tylko o socjalizm szło, to z pewnością powinienem był już dawno do ojczyzny wrócić, a wtedy
Każdy kwiatek powie wierszyk Zosi,
Każda jej gwiazdka piosenkę zanuci.
PS: jeszcze raz dzięki za łaskawe zaproszenie.
Panie Michale,
Czy polityka amerykańska w naszym regionie zakończy się znanym z 1956 „hope, not help”, czas pokaże. Póki co, aktywność Waszyngtonu nie daje jakichś większych nadziei na zmianę statusu tutejszych tworów państwowych. W każdym razie, ja tej nadziei nie żywię. Natomiast poszerzanie strefy wpływów USA dla realizacji własnych celów, to proces, który trwa. Co z tego wyniknie, zobaczymy.
Rozumiem Pańskie stanowisko, w kwestii powrotu. Pozostaje więc czekać na jakieś procesy, które radykalnie odmienią sytuację.
Jacek,
Skoro wiadomo powszechnie, że amerykańska (póki co, zdecydowanie propagandowa) obecność w Europie Wschodniej to takie sobie tylko kocie ostrzenie pazurków, a nie żaden realny potencjał obronny tego terenu, jakiż miałby być cel tego cyrku?
Czy sowieci z Ławrowem i Putinem głupsi od nas? A może rozmieszczenie wojsk amerykańskich w peerelu ma napędzić pietra chińskim komunistom?
Poza naruszaniem pisanej czy niepisanej umowy Rosja/NATO o nie rozmieszczaniu większych stałych jednostek na terenie Europy W. (co ewentualnie da sowietom pretekst nietrzymania się jakichkolwiek wcześniej zawartych umów – czego nawiasowo i tak nie robią), nie dostrzegam logicznych konsekwencji.
Oczywiście przy założeniu, z którego Ty zdaje się wychodzisz, że Amerykanie:
1. Wiedzą co robią.
2. Mają jakie takie rozeznanie spraw politycznych rozgrywanych na świecie.
Może warto cofnąć się do epoki Amesów i Hanssenów (przyłapanych raczej dość przypadkowo) i wyciągnąć proste konsekwencje: te mianowicie, że Amerykanie od dziesięcioleci nie dysponują wywiadem/kontrwywiadem z prawdziwego zdarzenia, a zatem mówiąc najłagodniej: są ślepi i głusi.
Nie zdają sobie na przykład sprawy z oczywistego faktu, że po przeciwnej stronie stołu grają komuniści (kremlowscy i pekińscy).
Co mają po swojej drugiej stronie brydżowego stolika? – Dziada, czyli NATO, którego członkom szkoda pięciu kopiejek na obronę. (A może wcale nie szkoda – może jedynie nie chcą strzelać do wschodnich ideowych pobratymców?).
Panie Jacku,
Rzecz jasna, cokolwiek dotyczy przyszłości, to czas pokaże, ale to nie znaczy, żeby nie rozważać, co konkretnie może osiągnąć, bądź do czego zmierza dana polityka.
Co z tego wyniknie? Zobaczymy. Ale tymczasem nie wydaje mi się z tego wynikać, żeby amerykańska polityka wychodziła poza i ponad „hope not help”.
Darek powyżej, słusznie chyba wskazuje, że podejrzenie, jakoby Amerykanie wiedzieli, co robią we Wschodniej Europie, jest trudne do utrzymania, a takie jest zdaje się Pańskie założenie.
Darku,
W mojej ocenie, czując się żołnierzem armii podziemnej, „Jastrząb” bezwzględnie wykonywał otrzymane rozkazy i instrukcje, o ile nie znalazł się w sytuacji gdy musiał decydować sam (wówczas wybrał walkę z bolszewikami). A rozkazy i instrukcje idące z góry cechowało to, że były to decyzje polityczne pochodzące od osób które w komunizmie wroga nie dostrzegały albo też nie doceniały go. „Burza” to było ich dzieło, dzieło polityków w mundurach i bez mundurów. Stąd moje zdanie co szukania źródeł w czasach przedwojennych. Rozkaz Śmigłego-Rydza o nie podejmowaniu walki w obronie ojczyzny przed bolszewikami i rozkazy „Burzy” łączy to samo, chociaż pochodzą od zwalczających się nawzajem środowisk politycznych.
A może rozmieszczenie wojsk amerykańskich w peerelu ma napędzić pietra chińskim komunistom?
Jacek odpowiedział wprost na to pytanie Darku. Rozumiem go tak, że taka jest właśnie jest taktyka Amerykanów, że chodzi im o nacisk na komunistów chińskich, którzy dla nich nie stanowią żadnego zagrożenia jako komuniści, a jedynie jako groźną dla nich, siłę gospodarczą. Mnie to jednak nie przekonuje. Gdyby zechcieli, mają znacznie lepsze możliwości szachowania ChRL z krajów azjatyckich, np. z Pakistanu albo Afganistanu. Ale tego nie chcą, bo oni tę Azję sobie już praktycznie odpuścili. Dlaczego więc nie odpuszczają sobie Europy Wschodniej? Tym bardziej, że dobrze wiedzą „co tu jest grane”? Mają tu swoje interesy finansowe (głównie w sektorze bankowo-finansowym), przy czym są wypychani z Niemiec i z Turcji (w tym przypadku sądzę, że chodzi raczej o wsparcie dla Izraela). I to chyba stanowi wyjaśnienie kwestii ich obecności. Przeniesienie do peerelu czy na drugi brzeg Morza Czarnego kilku swoich jednostek natowskich to dla nich mały koszt, tym bardziej, że dodatkowo zyska na tym ich przemysł zbrojeniowy.
Są ślepi i głusi. Nie zdają sobie na przykład sprawy z oczywistego faktu, że po przeciwnej stronie stołu grają komuniści (kremlowscy i pekińscy).
Otóż to. Z tym, że mnie się zdaje, że oni ten wywiad/kontrwywiad z prawdziwego zdarzenia mają (i sądzę, że całkiem dobrze zaopatrzony), lecz co z tego skoro jego informacje i analizy względem bolszewików trafiają od dziesięcioleci nie tyle w próżnię, co w polityczną przestrzeń probolszewicką. Służby amerykańskie podlegają zaś politykom i bieżącej polityce. W takiej sytuacji każdy agent bolszewicki może sobie hulać do woli, aż do chwili gdy w swojej pewności siebie i głupocie popełni niewybaczalny, demaskujący go otwarcie błąd.
Na Pana miejscu Panie Michale, pomimo galopującej konwergencji pozostałbym jednak w tym deszczowym (brr!) środowisku. Jak tam będzie nie wiadomo, ale zawsze to jakaś wyspa i z innymi wyspami jest dobrze skomunikowana. A gdy już wszystko ogarnie bolszewicki potop to szczęśliwie dla nas, nasz Ararat jest poza jego zasięgiem.
Panowie,
Czy Amerykanie wiedzą, co robią , to pytanie za sto punktów. Rzecz jasna potknięcia i wielkie kompromitacje CIA w przeszłości sugerują, że i dzisiaj kondycja Agencji jest fatalna. Zwłaszcza od czasów Clintona służby wywiadowcze USA mocno podupadły i właściwie straciły większość swoich zmysłów. Podobno jednak po 11 września wprowadzono pewne zmiany mające poprawić sytuację. Ale to raczej tylko nieuzasadnione plotki, o czym poniżej. Nie mam pojęcia, jak naprawdę jest dzisiaj, ale faktycznie prawdopodobieństwo, że CIA nadal jest ślepa i głucha wydaje się być duże.
Natomiast plany Waszyngtonu pewnie rozwijają się niezależnie od zdolności wywiadowczych służb. A może jest tak, jak sugeruje Andrzej, że CIA, NSA, czy wywiady poszczególnych sił zbrojnych działają całkiem nieźle, a tylko ich doniesienia są ignorowane?
Przypomina mi się relacja Diany West, jak to major Stephen C. Coughlin, ekspert w dziedzinie islamskiej doktryny prawno-religijnej, przygotował raport na temat zagrożeń, z jakimi USA mają do czynienia po 11 września 2001. Z raportu wynika jednoznacznie, że dżihadyści w żaden sposób nie wypaczają islamskiego prawa, a wręcz przeciwnie, zabijając „niewiernych” postępują dokładnie zgodnie z nim. Ciekawa była reakcja FBI na te informacje. Funkcjonariusze Biura usunęli te nieprawomyślne treści z własnych programów szkoleniowych, jak i z materiałów innych służb odpowiedzialnych za bezpieczeństwo kraju. Obawiam się, że z analizami na temat chińskich i sowieckich komunistów może być podobnie. Kłania się Golicyn.
Natomiast wracając jeszcze do motywacji Waszyngtonu we wzmacnianiu amerykańskiej obecności w naszym regionie, to jakimś tropem może być chęć powstrzymania inicjatywy budowy lądowego szlaku handlowego pomiędzy ChRL, a Europą. Znacznie łatwiej im będzie sabotować ten projekt stąd, niż z Pakistanu.
Andrzeju,
Mnie nie chodzi o jakąkolwiek ocenę, a jedynie prosty wniosek, że w sytuacji, z jaką miał do czynienia „Jastrząb‟ – jawnej i oczywistej zdrady dowództwa – obowiązkiem oficera było postępować zgodnie z sumieniem, czyli walczyć z bolszewikami.
Nie jestem przekonany, czy zestawienie wydarzeń z września 39 oraz tych związanych z „burzą‟ jest słuszne. Nie dostrzegam tu symetrii. Rydz wydał rozkaz niewalki z bolszewikami, ale przynajmniej nie był to rozkaz nakazujący pełną bierność:
„Z bolszewikami nie walczyć, chyba w razie natarcia z ich strony lub próby rozbrojenia oddziałów.‟
Dziś, według mnie słusznie, interpretujemy ten zapis jako de facto rozkaz kapitulacji, niemniej jego brzmienie wskazuje wyraźnie, że podlegli oficerowie dysponowali pewnym marginesem swobody w podejmowaniu decyzji (z czego, zresztą, w niewielkiej skali, ale jednak, skorzystali).
Żołnierze i oficerowi w 1939 roku mieli zdecydowanie mniej przesłanek do podejmowania w pełni samodzielnych decyzji aniżeli pięć lat później. Byli dopiero w trzecim tygodniu wojny i nie mogli mieć pojęcia, jakie są faktyczne plany Naczelnego Dowództwa.
Zachowanie dowództwa i poszczególnych oficerów 27. Dywizji AK z połowy 1944 roku to szczyt niekonsekwencji, wobec której nie znajduję wyjaśnienia. To żadne wishful thinking, to czysty obłęd i wariactwo.
Andrzeju,
Rozlokowanie jakiegoś bataliony, czy innej dywizji przez Amerykanów w peerelu, w celu zniechęcenia chińskich komunistów do umasowienia tranzytu kolejowego via Kutno czy poprzez inny węzeł kolejowy, zdaje mi się koncepcją dość egzotyczną. Dotyczy to także wszelkich innych interesów gospodarczych, jakie Amerykanie mają czy mogą mieć w przyszłości w tutejszowie. Przecie raczej nie myślą działać w stylu Corleone i przystawiać kontrahentom pistoletów do skroni.
Masz oczywiście rację. Najsprawniejszy wywiad/kontrwywiad na poziomie taktycznym czy operacyjnym (czy jak to tam definiują) jest przydatny w tropieniu bandytów czy nawet całych gangów. W żaden sposób nie pomaga w rozpoznaniu istotnych, strategicznych zagrożeń. Co najwyżej, może szkodzić swoją mniemaną „skutecznością‟.
Darku,
Jestem daleki od takiej interpretacji, czemu starałem się (jak widać nieudolnie) dać wyraz. Moim zdaniem, obecność jednostek amerykańskiej armii w peerelu nie ma wiele wspólnego z chińskimi komunistami. To jest koncepcja Jacka. Ja uważam, ze Amerykanom chodzi o zachowanie swojej obecności w Europie i na skraju Bliskiego Wschodu, celem osłony swoich interesów ekonomicznych i sojuszników. Nakłonienie ich do tego ze strony nie-byłych „demoludów”, jak też kwestię ukraińską postrzegam raczej jako możliwą taktykę, celem wciągnięcia ich w bolszewicką „kombinację”.
Panie Jacku,
Trudno doprawdy sobie wyobrazić, żeby Amerykanie próbowali „sabotować projekt szlaku handlowego pomiędzy ChRL, a Europą”. Ani z prlu, ani z Pakistanu. Z wielu powodów, ale przytoczę tylko jeden: nie mają tego rodzaju strategicznej wizji.
Nie, nie wiedzą, co robią. Nidgy nie wiedzieli. Nie mieli pojęcia. Inaczej nie weszli byliby w Spółkę, i inaczej nie przetrwałaby ta Spółka tyle dziesiątków lat.
Ich służby wywiadowcze są przede wszystkim przeżarte sowieckimi – nie rosyjskimi, ale SOWIECKIMI – wpływami, do punktu, w którym można właściwie kwestionować istnienie tych służb.
Panie Andrzeju,
Dzięki za pocieszenie, ale przyzna Pan, mało to pocieszające.
Andrzeju,
Wydaje mi się, że Twoja intuicja z ostatniego zdania (o wydarzeniach na Ukrainie) jest godna najwyższej uwagi. Bolszewicy uwielbiają „zaskakiwać‟, tak jak zaskoczyli całkiem niezrozumiałą agresją na wschodnią Ukrainę oraz Krym. Wyjaśnienie jest niby takie, że wobec niejasnej sytuacji w Kijowie, chcieli zaznaczyć swoje strategiczne wpływy (interesy) w tym rejonie. Pytanie zasadnicze, kto im zagrażał? Grupki szalonych nacjonalistów, z których pewnie co drugi jest na usługach jakichś literek? Czy skorumpowany i przeżarty agenturą oraz sowieckością (równie jak poprzedni) establishment?
Ponieważ Amerykanie (jak zdecydowana większość polityków) czerpie swoją wiedzę bynajmniej nie z tajnych (błyskotliwych zapewne) raportów CIA i innych organizacji tego typu, ale z gazet (mniej lub bardziej kolorowych), uznali widać, że sytuacja wymaga jakiejś „honorowej‟ riposty z ich strony, więc – podrapali się, jeden z drugim jankesem, po… głowach – i postanowili – wyślijmy tam kilku naszych chłopców, tak dla… odstraszenia i dania przykładu.
Nie mają biedaki pojęcia, że takie kiwaniem palcem może bolszewików jedynie rozśmieszyć.
Publiczność, szara masa, potraktowała tę oraz inne reakcje (w tym sankcje wobec najbliższego otoczenia Kremla) poważnie. Mój znajomy (w 2014, ale i obecnie), w dobie euromajdanu i „wojny hybrydowej‟ nie dawał Putinowi więcej jak kilka miesięcy na stolcu (wszystko licho tam, powiadał, ulegnie anihilacji [używał innego języka]). Powiedziałem mu wówczas: poczekajmy rok. Zobaczy Pan, że Pana Putin będzie rządził w najlepsze. Minęły cztery lata.
Tym, którzy starają się ogarniać bieżący stan spraw na świecie, albo tylko w Pcimiu Dolnym) są dlaczegoś przekonani, że pokazanie nagiej siły, brutalnej przemocy, gwałtu – że to wszystko działa jednoznacznie na niekorzyść tego „złego‟.
Jak wiesz, nie śledzę z napięciem wydarzeń w tutejszowie, ale podobno „wybory‟ w Olsztynie (na prezydenta) niemal wygrywa notoryczny, skazany sądownie, gwałciciel (czy to prawda?). Przychodzi wczoraj znajomy i mówi (w większym gronie osób) – myślicie, że ludziom (miał na myśli „suwerenów‟) przeszkadza, że ktoś gwałci albo kradnie. Otóż, nie. Podobno w Olsztynie milicja (tzn. chciałem powiedzieć, telewizja) zaczepiała na ulicy ludzi, głosujących na tego potencjalnego zwyrodnialca (wyrok wciąż nie jest prawomocny), i pytała z jakiego powodu tak zdecydowali. Zaczepili starszą panią (ciekawe, ile miała lat?) i pytają o powody takiego głosowania (mowa wciąż o tym gwałcicielu w pierwszej instancji). Odpowiedź: „Ja, panie dziennikarzu, nic do niego nie mam. Miły człowiek. Gdy mnie spotyka na ulicy, zawsze się kłania i mówi dzień dobry.‟
Tacy są bolszewicy. Zawsze grzeczni (jeśli akurat nie gwałcą). I taki jest lud, którym zarządzają – nieodmiennie oczekuje lepszego.
Jak to się ma do Amerykanów? Są trochę jak ten lud: nieco naiwni, gotowi na lepsze, przekonani o swojej mądrości.
Darku,
Ignorancja Amerykanów to jedno, a zaczadzenie bolszewizmem na całym świecie to druga sprawa. Problem w tym, że w przypadku USA, obie te rzeczy łączą się ze sobą w jedną siłę i doprawdy ciężko dopatrzeć się tu oznak zmiany tendencji coraz szybszego ruchu po równi pochyłej w kierunku bolszewizmu. Dlatego jestem pesymistą w kwestii ich przyszłości. Prezydentura Trumpa to wg mnie gwóźdź do trumny.
Łatwość z jaką bolszewicy wykorzystują dziś podatność tzw. wolnego świata na hasła „demokratyczne” – które ten świat od początku myli z demokratycznymi – jest rezultatem ich stuletnich działań na rzecz „wolności”, „postępu”, „sprawiedliwości”, „równości” czy „pokoju”. Rezultatem przekuwania go. Nie ma nikogo, kto rzekłby głośno, że to kłamstwa. Obowiązuje powszechna fetyszyzacja tych pojęć, ich kult jako rzekomych wartości (samych w sobie). Czekiści mogą sobie dziś pozwolić na negowanie niektórych z tych fałszywych pojęć, bowiem są one już niemożliwe do wykorzenienia, stanowią fundament dzisiejszego świata. Sądzę, że na tym oparta została „pierestrojka” i na tym między innymi opiera się, będąca jej pochodną, sprawa „wolności” bolszewickiej Ukrainy, gdzie zmiana jednej bolszewickiej kamaryli na inną bolszewicką kamarylę, wzbudza bezkrytyczne „ochy i achy” tzw. wolnego świata, bezkrytycznie i z chęcią angażującego się w bolszewicką „grę operacyjną”. Jest on jedną nogą po stronie bolszewików. Tylko patrzeć, jak dostawi drugą.
Tutaj, w peerelu można zaś powiedzieć i zrobić cokolwiek. Przeciętny mieszkaniec zaakceptuje wszystko, byle nie burzyło bezpośrednio jego własnego „domku z kart”. Tak dobrze dostosował się do życia w bolszewickiej łżeczywistości. Ciekaw jestem jak by się zachował, gdyby mu nagle ją odebrać? Czy broniłby się przed tym, czy może by zaakceptował – uznał to za coś do czego należy się dostosować? Zapewne i jedno i drugie.
Andrzeju,
Istota naszych czasów polega na tym, że pomiędzy „demokracją‟ a demokracją zachodzi coraz to mniejsza, i mniejsza różnica.
W latach 90. ubiegłego tysiąclecia, gdy np. brytyjscy lejberzyści odkrywali ze zdumieniem coraz to nowe pokłady głupoty, które można eksploatować w głowach „suwerena‟, wysyłali na Kreml specjalistów od zarządzania masami. Dlaczegoś chcieli się tą nowo nabytą wiedzą dzielić z młodymi, jak im się zdawało, „demokratami‟, nie zdając sobie całkiem sprawy, że jadą uczyć zawodowych cyklistów jazdy na rowerze.
Gdy na początku lat 20. dwudziestego wieku Zdziechowski mówił o trudnych nowych czasach, nie miał na myśli nic innego, jak erę demokracji (bez cudzysłowów), która nastawała (na odcisk ludzkości). O przedstawicielach partii politycznych, którzy wyrośli na tym nowym ustroju, mawiał półbolszewicy. Cytował Flauberta, który zasadę powszechnych wyborów określał jako: „hańbę ludzkiego sumienia‟.
Wiedział, że ma rację, wiedział z absolutną pewnością, stąd katastroficzny profetyzm jego ówczesnej publicystyki. Ot po prostu, zdawał sobie sprawę, że wprowadzenie w ramy ustrojowe zasady powszechnej równości politycznej prowadzi nieuchronnie do totalnego zniewolenia z bolszewikami na czele (jak przewidywał). Jedyne, co się zmieniło w dzisiejszych czasach to brak absolutnej pewności, czy do osiągnięcia stanu totalnego zniewolenia bolszewicy (w tej ich postaci, jaką znał Zdziechowski) są w ogóle potrzebni.
Czasem wydaje się, że istotnie – nie są potrzebni; że operacja bolszewizacji może przebiec gładko i bezboleśnie, ale… czy bolszewicy byliby bolszewikami, gdyby nie zechcieli z zaistniałej sytuacji skorzystać? Ot zagwozdka!
Nam nie pozostaje wiele innego, jak iść tropem Stefanii Zahorskiej, z semantyczną lampą w ręku, nazywając rzeczy po imieniu.
Czy to jedyne, co możemy robić?