Książce, której pisanie rozpocząłem okrągłe 30 lat temu dałem tytuł „A ja przeciwnie…”, nie dlatego (jak można by sądzić), że chciałem w ten sposób zaznaczyć odrębność własnego myślenia. Chodziło mi o coś całkiem innego – o podkreślenie dwóch szczególnych cech Józefa Mackiewicza – nonkonformizmu oraz braku uprzedzeń o podłożu nacjonalistycznym. Tytuł zaczerpnąłem z opublikowanego w „Wiadomościach” w 1949 roku artykułu „Rozdzieranie szat”:
A ja przeciwnie, ja lubię… i Rosjan, i Niemców, i Żydów. […] W grobowym milczeniu, które nastąpiło, jegomość siedzący najbliżej drzwi wstał i w odbiciu lustra mogłem zauważyć, jak wychodząc stuknął palcem w czoło, mrugnąwszy do sąsiada, co miało niewątpliwie znaczyć, że mam źle w głowie.
Marian Zdziechowski – „najlepiej wychowany człowiek na świecie” – jak o nim pisał autor „Kontry”, zapewne nie dostrzegłby niczego egzotycznego w tej, jakże bardzo osobnej postawie Mackiewicza. On także nie dzielił narodów na lepsze czy gorsze, ciesząc się wyjątkowym szacunkiem i przyjaźnią przedstawicieli wielu nacji. Z okazji 50-lecia pracy twórczej Profesora, podczas akademii w Towarzystwie Rosyjskim, usłyszeć można było słowa wypowiedziane przez jednego ze studentów-Rosjan, Andrzeja Kopyłowa, przedstawiciela korporacji Ruthenia Vilnensis, której Zdziechowski był opiekunem:
Gdzie leży źródło tej powszechnej, a głębokiej sympatji, którą w nas ku sobie obudziłeś? Profesor Zdziechowski dowiódł całem życiem swojem i pracą, że jest głęboko wierzącym chrześcijaninem. Jedno z głównych przykazań Chrystusowych każe nam miłować tych, co nas nienawidzą. Zapewne niewielu z nas umiałoby się wznieść na wysokość tę, zato każdy z nas umie wdzięcznością serdeczną odpowiedzieć temu, kto nas sercem swem darzy. Czujemy zaś, że Ty dostojny Panie, masz serce dla nas, młodzieży rosyjskiej, że chciałbyś urobić nas na ludzi czystych, jasnych, wrażliwych na dobro, nienawidzących zła, słowem na takich, jakim sam jesteś. I czujemy, że cierpisz, gdy zasiane przez ciebie nasiona giną na niepodatnym gruncie. Tem sercem Twojem, tym ciepłym ojcowskim do nas stosunkiem zdobyłeś serca nasze.
Ale to nie wszystko.
W chwili obecnej my, Rosjanie, pozbawieni jesteśmy ojczyzny. Rosja leży pogrążona w ciemnościach chaosu i cierpi niewysłowione męki. Rozumiemy dobrze, że nie mamy prawa od Polaków żądać szczególnie życzliwych dla nas uczuć, a jednak Ty, Panie, powstałeś całą mocą Twej duszy przeciw grozie komunizmu i na ojczyznę naszą, na jej nieszczęśliwą ludność, na nas, wygnańców, spojrzałeś, jako na istoty cierpiące, potrzebujące pomocy moralnej, otuchy, współczucia. l to nas związało z Tobą węzłami nietylko wdzięczności, ale i miłości.
Ale i to jeszcze nie wszystko.
Wyrazy szacunek, wdzięczność, przywiązanie, miłość nie wystarczają do określenia uczucia, które Tobie ofiarujemy: My Ciebie czcimy, Panie.
Ażeby zaś uczucie czci wywołać, nie dość jest być znakomitym, o europejskim imieniu, uczonym, nie dość być dobrym i wrażliwym na dobro i piękno człowiekiem, trzeba być czemś więcej jeszcze. l oto umiałeś mądrość i dobroć połączyć z tem, czego tak często brakuje ludziom – z nieskazitelną prawością i szlachetnością.
Padły słowa wyjątkowe, nie dyktowane kurtuazją. Tym bardziej szczególne, że przecież Zdziechowski nigdy nie ukrywał swojego stosunku do rosyjskiego imperializmu, do specyficznych (jak mniemał) cech tego narodu, do „duszy rosyjskiej”. Ledwie kilkanaście lat wcześniej, w roku 1920, pisał:
Najwybitniejszą, najbardziej rzucającą się do oczu cechę duszy rosyjskiej stanowi jej maksymalizm, który dziś nazywają bolszewizmem. Rozmach tego maksymalizmu oczarował Polskę.
Maksymalizm zaś sprowadza kwestję każdą do dylematu: albo wszystko, albo nic. A zatem w sferze moralnej – absolutna doskonałość, w sferze społecznej – absolutna szczęśliwość raju na ziemi, która każdemu człowiekowi zapewni możność szerokiego używania wszystkich dóbr życia; wreszcie w sferze politycznej – uniwersalizm absolutnego władztwa nad światem. Ale że żaden absolut nie daje się osiągnąć w bycie doczesnym, więc z natury rzeczy maksymalizm przeistacza się w negację rzeczywistości, w ślepe, a okrutne w bezwzględności swojej niszczycielstwo we wszystkich zakresach porządku moralnego, społecznego i państwowego.
Z trzech stron przypuścił ów maksymalizm szturm do duszy polskiej, usiłując ją pociągnąć i znieprawić albo urokiem poruszanych w literaturze zagadnień o wiecznych celach duszy, pod któremi się kryła przeobrażona w obrzydliwą mistykę religja ciała, – albo rozszalałym wichrem rewolucji, grzebiącej pod gruzami spustoszeń swoich starą kulturę ludzkości, albo w końcu terrorem zdobywczej potęgi państwa, które jedną ręką sięgało po Konstantynopol, drugą po lndje i Chiny.[…]
Maksymalizm, to wściekły wybuch niewolnika, któremu dano pohulać; to wynik dziejów, które ideę samowładzy monarszej na coraz wyższy szczyt niosły; to objaw rasy i temperamentu, w którym buntowniczo-anarchiczne skłonności Słowianina zlały się w potwornej jakiejś mieszaninie ze ślepą uległością Mongoła wobec miażdżącej go siły.
Tę swoją tezę powtarzał, starając się przekonać do niej przyjaciół, Rosjan:
…dopóki nie przeklną Piotra i nie wyzwolą się z pod uroku siły, widząc ją w okrucieństwie i bestjalizmie i ją wielbiąc, nie zrzucą jarzma bolszewizmu.
Michał Bąkowski w słowach nader krytycznych komentuje przekonanie Zdziechowskiego o istnieniu „duszy rosyjskiej” czy innych narodowych „dusz”, dochodząc przy tej sposobności do trafnego wniosku, że był Zdziechowski „pod wpływem ducha czasów”. To prawda. Zdziechowski był człowiekiem swojej epoki, a jego historiozoficzne poglądy, w tym przekonanie o szczególnym charakterze każdego narodu, były dość powszechne w intelektualnych kręgach Europy, Rosji nie wyłączając.
W tym czasie o „duszy polskiej” pisał Tadeusz Miciński („Do źródeł duszy polskiej”):
Napoleon i legiony rozbudzają ducha egzaltacyi; po stęchłych zakamarkach duszy polskiej jęły przewiewać szerokie wichry, rozbłyska burza rewolucji, rozpękają kwiaty romantyzmu.
Stanisław Przybyszewski („Szlakiem Duszy Polskiej”):
Ta święta, heroiczna podniosłość czynów duszy polskiej…
Stanisław Brzozowski:
Romantyzm polski był wypływem zmiany, ruchu, przeistoczenia, jakie zaszły w duszy polskiego społeczeństwa na początku ubiegłego stulecia. Zrozumieć romantyzm, to znaczy zrozumieć tę zmianę, ten ruch, to przeistoczenie…
Zdecydowanym krytykiem tezy o istnieniu narodowej duszy był Józef Mackiewicz. Ale nawet on nie uwolnił się całkowicie od przypisywania zbiorowych cech całym narodom (irracjonalną, jak sam przyznawał, niechęcią obdarzał Anglików); wielokrotnie zarzucał Polakom (jako nacji) nadmierną narodową samodyscyplinę. Pisał także:
Nie można naturalnie zaprzeczyć specyficznym różnicom geograficznym, klimatycznym, etnicznym, obyczajowym, historyczno-rozwojowym i mnogim innym…
Zdziechowski nie potrafił uwolnić się od wpływu mesjanistycznej semantyki, tak popularnej w młodopolskiej epoce, w której żył i tworzył. Ta jego maniera budzi słuszne zdziwienie, jeśli przeoczyć, że „dusza” jako istota życia, jest pod jego piórem, a w odniesieniu do „narodu”, literacką metaforą, której celem jest zazwyczaj opisanie moralnej kondycji pewnej zbiorowości ludzi:
Niebezpieczeństwo wpływów rosyjskich na duszę polską widocznem dla mnie było oddawna; dzwoniłem na alarm w r. 1912 w odczycie, który wygłosiłem we Lwowie i który tu teraz przedrukowuję, ale całą grozę rusyfikacji duchowej objąłem dopiero w czasie wojny, gdy wojska rosyjskie poczęto nazywać u nas „naszemi wojskami”.
Czy to system rządu rosyjskiego był tak genjalny, że złamał niezłomną, jak się zdawało, oporność polską, czy, przeciwnie, dusza polska uległa niezdrowej hypnozie pod wpływem zetknięcia się z duszą Rosji?
Zdziechowski pisał krytycznie o „duszy rosyjskiej”, przynajmniej równie krytycznie o „duszy polskiej”. Ale jednocześnie był głęboko przekonany o szkodliwości wszelkich narodowych uprzedzeń. Wspominając po wielu latach postać Zdziechowskiego, Mackiewicz przypisywał mu sentencję, której ten nigdy bodaj nie zapisał: „kochaj inny naród jak swój własny”, ale sens wypowiedzi Profesora zapamiętał dobrze:
Dziś, w epoce rozpasanych, szalejących pożądliwości i namiętności nacjonalistycznych, gdy hasło „samostanowienia” budzi coraz to nowe a przedtem nieznane narodki, a każdy taki nowonarodzony naród staje się nowem nieszczęściem dla ludzkości z tego powodu, że nasycanie apetytów jego, tem żarłoczniejszych, im zasługi mniejsze, niczem innem nie jest, jak cofaniem wstecz umysłowej i duchowej kultury świata – dziś nacjonalizm, który odróżniać należy od patriotyzmu, stał się taką samą plagą, jaką w wieku XVI i XVII był fanatyzm religijny. Tak samo niszczy w człowieku zmysł moralny, tak samo prowadzi do masowych obłędów i szerzy zdziczenie…
Podobnie jak Mackiewicz, podobnie jak Ludwik Abramowicz, jak wcześniej Mickiewicz przywiązany był do idei WXL jako wspólnej ojczyzny wszystkich zamieszkujących ją narodów:
Różnolity narodowościowo kraj nasz stanowi część Litwy historycznej – i nas – ludzi mego pokolenia – wychowywano, jako Litwinów, oczywiście w tem znaczeniu, w jakiem był nim Mickiewicz, gdy wołał: „Litwo, ojczyzno moja”. W dzieciństwie uczono mię, wraz z historją Polski, także historji Litwy; dzięki temu za bohaterów narodowych uważałem nietylko tych, co Polskę budowali, ale i tego, który Litwę od Polski oderwać zamierzał – W. Ks. Witolda. Któż jednak wtedy nad tą niekonsekwencją się zastanawiał. I gdyby mię dziś zapytano, kim w głębi serca się czuję, powiedziałbym, że się czuję obywatelem W. Ks. Litewskiego nierozerwalnie Unją złączonego z Polską. Gdy widzę powiewający tu z Góry Zamkowej sztandar z orłem, a bez pogoni, odczuwam to, jako krzywdę sobie wyrządzoną.
Pomiędzy Zdziechowskim a Mackiewiczem istniała duża różnica lat. W 1922 roku, gdy powstawały pierwsze numery wileńskiego „Słowa”, Zdziechowski był już w siódmej dekadzie życia, Józef Mackiewicz rozpoczynał trzecią. Różniło ich życiowe doświadczenie niemal dwóch pokoleń. Mackiewicz pisał o latach spędzonych w rosyjskiej szkole z nietajonym sentymentem, dla Zdziechowskiego analogiczny okres życia był upokarzającym koszmarem:
Nie wolno nam było rozmawiać po polsku; religji nauczał osławiony Sęczykowski, naznaczony wizytatorem kościołów diecezji mińskiej z nakazem wprowadzenia języka rosyjskiego do nabożeństwa dodatkowego (śpiewy kościelne, modlitwy za panującego, kazania); obowiązani byliśmy chodzić do kościoła z rosyjskiemi książkami do nabożeństwa i po rosyjsku u niego się spowiadać; dotychczas umiem na pamięć całe ustępy z t. zw. „cesarzówki”, czyli katechizmu o czci dla cara i o miłości dla „ukochanej wielkorosyjskiej ojczyzny”.
Czy można się dziwić, że nie wspomniał tych czasów z nostalgią?
Dla Mackiewicza carska Rosja drugiej połowy XIX wieku była przykładem godnego pochwały liberalizmu państwowego; Zdziechowski dostrzegał w niej epokę nacjonalistycznego rozbestwienia, z Katkowem i Aksakowem, jako winowajcami „moralnego upadku Rosji”.
***
Michał Bąkowski pisze słusznie:
Nie widać zatem ani teoretycznych, ani opisowych – historycznych czy psychologicznych – przesłanek dla tezy Zdziechowskiego o „wpływie duchowości żydowskiej na rewolucję”. Co rzekłszy, muszę podkreślić, iż daleki jestem od zarzucania mu antysemityzmu.
Ciekawe wydaje się w tym kontekście, że wypowiadane przez Zdziechowskiego poglądy („…stanowią oni [Żydzi] w każdym państwie, w każdym narodzie w skutek warunków, które historja stworzyła, czynnik popierający wszelkie prądy destrukcyjne”) nawet ze strony krytyków żydowskich nie spotkały się – jak stwierdzał Profesor – z zarzutem antysemityzmu (a zatem, i on sam zdawał sobie sprawę z kontrowersyjności własnego spojrzenia), a jeden z tych krytyków chciał przełożyć jego pracę („Judaizm a rusycyzm”) na język angielski. Czyżby podzielali stanowisko Zdziechowskiego, gdy pisał: „rewolucja leży w interesie Żydów”?; „Dzięki rewolucji Żydzi zdobyli Rosję”?
Może zadziałała siła argumentów liczbowych, mówiąca o przeważającym bezwzględnie udziale Żydów w kierowniczych kręgach bolszewickiej zgrai? Czyżby nie zdawali sobie sprawy z iluzoryczności tych danych? I z tego, że bolszewicki terror nie ominął przedstawicieli narodu żydowskiego, podobnie jak nie robił wyjątku dla żadnej innej nacji?
W międzywojennej Polsce wobec 3-milionowej mniejszości żydowskiej było zaledwie kilka tysięcy komunistów pochodzenia żydowskiego. Stanowili znaczącą grupę w kpp, ale w świetle powyższych danych liczbowych slogan Żyd-komunista był omylnym stereotypem. Trocki, Kamieniew, Zinowiew, Lenin dla przeciętnego żydowskiego obserwatora tego co działo się za wschodnią granicą, byli po prostu komunistycznymi zbrodniarzami (bez związku z ich pochodzeniem narodowym czy religijnym). Przywódca radykalnego ruchu syjonistycznego, antykomunista i nacjonalista Włodzimierz Żabotyński, uważał bolszewików pochodzenia żydowskiego za narodowych apostatów. Przedstawiciele żydowskiej mniejszości narodowej w polskim Sejmie mówili o programowym ateizmie komunistów jako naruszającym prawa człowieka, o prześladowaniach religijnych w sowietach i panującym tam chaosie.
Prasa żydowska najwyraźniej z uwagą śledziła wszelkie przejawy antysemityzmu, szczególnie ze strony tych, po których można się było tego spodziewać najmniej. Do takiego wniosku uprawnia historia związana z kontrowersyjnym artykułem, który wyszedł spod pióra Józefa Mackiewicza, „A Szwarce-Bor”:
Wtedy to świergot ptaków ustępuje szwargotaniu. […] Sami Żydzi. Sami, to znaczy 97%. […] …Żydzi w pyjamach, w koszulach, w kąpielówkach, w spodniach tylko, z szelkami, czy paskami, w szlafrokach i marynarkach, brudni i czyści, młodzi i starzy, zupełne dzieci, wstrętne żydówy, brzuchate jak krowy, ładne o oczach Racheli… Żydzi, Żydzi i Żydzi.
W środowisku żydowskim zawrzało. Artykuł „bardzo się Żydom nie podobał”, a Józef Mackiewicz nazwany został antysemitą, jak sam po latach przyznawał – nie bez niejakiej racji. Kolega dziennikarz z żydowskiego „Togu” przyszedł do Mackiewicza zrobić z nim wywiad jako z „antysemitą”. Zachowanie Pisarza, znanego już wówczas z braku narodowych uprzedzeń, zdumiewało i musiało pozostać w ludzkiej pamięci:
Gdy przyszła jesień tego fatalnego roku i bolszewicy wkroczyli do miasta, nawet zecerzy mi radzili:
– Oj, niech pan ucieka. Żydki to na pana cięte. Wydadzą.
Nieprawda. – W okresie najcięższych czasów okazali mi Żydzi raczej pomoc i przychylność. […] Zdaje mi się, że największym łgarstwem Adolfa Hitlera był jego „bluff” o Sowietach rządzonych przez – Żydów. Sam na początku roku 1941, jako furman, wywoziłem szmochty i rupiecie różnym Żydom, którzy zwiewali z miasta przed rządami tej „żydo”-komuny…
Dlaczego w takim razie Zdziechowski, uważający, że rewolucjonizm w krańcowej bolszewickiej postaci jest tworem judaizmu, mesjanistycznej nadziei panowania nad światem, nie spotkał się z analogiczną (jak w przypadku Józefa Mackiewicza) reakcją środowisk żydowskich. Dlaczego nie został okrzyknięty antysemitą? Czyżby historiozoficzne rozważania Zdziechowskiego, przekonanie o wyjątkowej roli żydowskiego mesjanizmu w koniunkcji z judaizmem, nie było obce przedstawicielom tych środowisk? A może o szczególnym stosunku do Profesora zaważyły jego nieustające wysiłki na rzecz ukulturalnienia napiętych, emocjonalnych stosunków panujących na uniwersytetach?
Wzywałem młodzież do uprawiania jedynej polityki, jaka panować powinna w murach uniwersytetu, polityki wzajemnej życzliwości i tolerancji…
***
Michał Bąkowski zwraca uwagę na jedno zdanie, które za Bierdiajewem powtarza Zdziechowski:
Żaden człowiek myślący nie uwierzy dziś w teorię czy religię postępu, która zapalała cały wiek XIX.
Jego zdaniem to krzyczące przeinaczenie faktycznego stanu rzeczy, które należy Profesorowi wytknąć. Wszystko się zgadza, tylko czy nie jest to po prostu dylemat, powstały na gruncie nadmiernego przywiązania mojego redakcyjnego towarzysza do litery słowa?
Zacytowane powyżej zdanie stoi w oczywistej sprzeczności z eschatologiczną postawą Mariana Zdziechowskiego, który w przedmowie do swojego najsławniejszego Dzieła pisał:
Stoimy w obliczu końca historji. Dzień każdy świadczy o zastraszających postępach dżumy moralnej, która od Rosji sowieckiej pędząc, zagarnia wszystkie kraje, wżera się w organizmy wszystkich narodów, wszędzie procesy rozkładowe wszczyna, w odmętach zgnilizny i zdziczenia pogrąża.
Sprzeczność oczywista. Człowiek wieszczący rychłą zagładę świata, nie mógł jednocześnie zaprzeczać istnieniu trendu umysłowego („religia postępu”), który przyczyniał się do tej zagłady w największym stopniu. Piszący (w kontekście półbolszewizmu) o wszędobylskich fetyszach „demokracji” i „postępu”, Zdziechowski nie mógł ogłaszać równolegle końca „teorii postępu”.
Czy zatem należy odczytywać pierwszy cytat w ścisłym znaczeniu zapisanych słów, czy raczej uznać, że mamy tu do czynienia z retoryczną formą politycznej deklaracji, podszytej niewinnym fortelem? Jeśli słowa: Żaden człowiek myślący nie uwierzy, zastąpimy frazą: Tylko głupiec może – uzyskamy w ten [nie]dopuszczalny sposób wypowiedź z pewnością mniej elegancką, ale odrobinę bardziej klarowną: Tylko głupiec może wspierać religię postępu.
Nie znajduję innego wyjaśnienia tego problemu. Czy takie intencje mogły przyświecać Zdziechowskiemu? Zanim wypowiemy zdecydowane „nie!”, warto abyśmy wzięli pod uwagę jedno: Profesor był nie tylko głosicielem kasandrycznej wizji zagłady, był także praktykiem walki ze złem:
Ale uczucie eschatologiczne, które nawiedza nas w epokach wstrząśnień, przygniatających ogromem nieszczęścia, nie uprawnia do fatalistycznego opuszczania rąk, jest uczuciem krzepiącem. Zbawiciel, wzywając do królestwa nie z tego świata, tem samem wzywał do walki z tym światem, „ze złem, w którem świat leży”, ze złemi mocami, które nim rządzą, walcząc zaś wiemy, bez względu na wynik walki w dniu dzisiejszym, że współpracujemy z Bogiem w budowaniu Domu Bożego.
Prześlij znajomemu
Darek,
Uleganie wpływom ducha czasów, nie może być usprawiedliwieniem. Usprawiedliwiałoby to zwykłych śmiertelników, np. mnie, ale nie Mariana Zdziechowskiego. Wielcy myśliciele muszą być wolni od presji czasów, w których żyją. To m.in. mamy na myśli, nazywając ich myśl „ponadczasową”. Zdziechowski jest nadal interesujący, ponieważ w większości nie nie ulegał takim wpływom, walczył z nimi na każdym kroku. Chwała mu za to, ale tym bardziej dziwne, że przełknął nonsensy w rodzaju „ducha żydowskiego” czy „duszy rosyjskiej”. Czy coś może usprawiedliwić słowa: „Najwybitniejszą, najbardziej rzucającą się do oczu cechę duszy rosyjskiej stanowi jej maksymalizm, który dziś nazywają bolszewizmem.” Trudno się na to oburzać, ponieważ zdanie jest aż tak śmieszne.
Nie przekonywa mnie także argument, że „tylko głupiec może wspierać teorię postępu” (rzecz jasna, skracam Twą argumentację). Po pierwsze, jak sam wiesz, on tego nie powiedział. Co gorsza jednak, jeżeli tak odczytać Zdziechowskiego, to niestety można by także powiedzieć, że tylko głupiec może utrzymywać, że nikt już nie wierzy w religię postępu…
O Żydach i antysemityzmie będę chciał chyba napisać obszerniej. Zaznaczę teraz tylko, że o ile mi wiadomo, to tego wywiadu w „Togu” nie było.
Michał,
Rosyjski maksymalizm, w dodatku dwubiegunowy, zdaje się nam odrobinę śmieszny, słusznie. Ale czy wolno interpretować problem w oderwaniu od tamtego czasu? Z pominięciem dziewiętnastowiecznej historiozofii (głównie mesjanistycznej), w której tkwił (po uszy zakopany) MZ i powiedzieć sobie z lekkością: jako wielki myśliciel nie miał prawa tak myśleć? XIX wiek ukształtował nowożytną wizję narodu, i pod wpływem tej wizji pozostawali (niemal) wszyscy. De Maistre pisał: „Widziałem w swoim życiu Francuzów, Włochów, Rosjan, etc. Wiem nawet, dzięki Montesquieu, że można być Persem; ale co do człowieka, oświadczam, że nie spotkałem go w życiu.”
Wszelkiej maści kolektywistyczne dusze były ściśle związane z językiem tamtego czasu. Dusza (przez duże D) zrobiła zawrotną karierę: Berent (o dziełach Mickiewicza) pisał jako o „zakonie duszy narodu”. Przerwa-Tetmajer pasował Sienkiewicza na „wielkiego króla duszy narodowej”. Nietzsche pisał dla odmiany o „duszy nowoczesnej” i „niekarności ducha nowoczesnego”.
Jeśli zaś idzie o „religię postępu”, na chwilę przed publikacją tekstu znalazłem w archiwum swój własny komentarz do fragmentu, który nas interesuje, sprzed ładnych paru lat. Zapisałem wówczas:
„Widmo, s. 5 bankructwo ‚religii postępu’ – (chyba zapowiedziane nieco na wyrost – akurat zdaje się triumfować.)”
A zatem, miałem podobne spojrzenie do Twojego, obecnego. Dziś patrzę na tę kwestię inaczej (dzięki Twojej, jak najsłuszniejszej, krytyce). Widząc, co dzieje się dookoła, komentując na bieżąco wszelkie przejawy lokalnego półbolszewizmu, Zdziechowski nie mógł tak myśleć w roku 1924.
Ciekawe, co piszesz o „Togu”. Równie interesująca wydaje się kwestia, czy wywiad został spisany (i nie poszedł); czy do jego napisania nigdy nie doszło.
Darek,
Czy rzecz nie w tym właśnie, że kiedy zmuszeni jesteśmy do interpretacji „w związku z czasem powstania dzieła”, to wypowiedź nie jest – ponadczasowa? A tym samym, można ją zredukować do chwilowego kontekstu, ma tylko historyczne znaczenie, nie trafia do nas, nie przemawia. Nie musisz doprawdy przytaczać więcej przykładów tego bełkotu, ponieważ ja wiem, że tak było, przecież sam o tym napisałem, ale powtarzam, z lekkością czy bez: cenię Zdziechowskiego zbyt wysoko, by móc go tak łatwo usprawiedliwić.
Jeżeli znajduję zdanie niedorzeczne u Fiszorka Piszpunty albo Gnębona Puczymordy, to wzruszam ramionami, ale kiedy nonsens formułuje św. Augustyn albo Fiodor Dostojewski, to moim intelektualnym obowiązkiem jest rozważyć takie zdanie. Kontekst ma ogromne znaczenie w zrozumieniu, niekiedy późniejsze wypowiedzi mogą rzucać inne światło, ale po rozważeniu muszę się kierować moim własnym sumieniem i powiedzieć: błądzisz, wielki człowieku! Do czasu, aż ktoś mnie przekona o istnieniu „duszy narodu” pozostanę więc w przekonaniu, że Zdziechowski błądził w tym wypadku.
Przytaczasz Tetmajera, Berenta, Micińskiego i innych, ale oni właśnie mają tylko historyczne znaczenie. Berent, zapewne najciekawszy z nich, jest niezwykle trudny do czytania (co nie byłoby niczym złym), ale także do zrozumienia, do nawiązania z nim kontaktu.
Muszę także uchylić pewien argument, którego użyłeś w artykule. Otóż jest zasadnicza, ogromna różnica między użyciem tej nieszczęsnej kolektywnej „duszy” jako skrótu myślowego, jako metafory na określenie przewagi pewnych cech w pewnych warunkach. Nietzsche mówił często o duchu, o duszy niemieckiej, której nie znosił, w przeciwieństwie do duszy polskiej, której nie znał, więc mógł ją idealizować. Ale u niego to jest niemalże żart, by móc pognębić swoich niemieckich przyjaciół albo wyśmiać Anglików. To nie jest poważne. U Zdziechowskiego ma niestety wszelkie cechy rozwiniętej „teorii”.
Co rzekłszy, zanurzenie we własnym czasie nie musi wcale sprawiać, że dzieło jest skompromitowane. Najlepszym może tego przykładem jest „Boska komedia” Dantego. Już od samego początku, kiedy była znana tylko w odręcznych odpisach, pojawiały się komentarze do niej, próbujące rozwiązać skomplikowane aluzje, odniesienia i ukryte znaczenia tekstu. Niektóre z nich pozostają niejasne do dziś, ale tak czy inaczej, dzieło zanurzone jest w swoim czasie. A jednak, pomimo to, ma niemal współczesny – bo właśnie poza czasem – wymiar i oddech, przemawia do czytelnika tu i teraz.
Zmierzam do tego, że jest naszym – a w każdym razie moim, ponieważ się do niego poczuwam – intelektualnym obowiązkiem, wskazywać na niedociągnięcia w myśli Zdziechowskiego, co nie musi zmniejszać naszego – a może tylko mojego? – podziwu dla Profesora. Jego redukcja bolszewizmu do wpływów „duszy narodu żydowskiego” wydaje mi się nieodpowiedzialna, równie niesłuszne jest dopatrywanie się jego źródeł w rzekomym maksymalizmie rosyjskim, ale krytyka staczania się wolnych ludzi w paszczę komunistycznego potwora jest aktualna, trafna i powinna być czytana.