„Nasza demokracja daje nam swobody, których oczekuje cały świat we łzach” czyli znowu Trump (chyba nie po raz ostatni)
36 komentarzy Published 9 stycznia 2021    |
Tłum zwolenników Trumpa ruszył na Kapitol w Waszyngtonie, gdy Kongres miał formalnie ogłosić, że Biden będzie następnym prezydentem. Nazwano to „antydemokratyczną insurekcją”, a nawet „próbą przewrotu”. Fakt, że czworo demonstrantów i policjant zginęło podczas inwazji Kapitolińskiego Wzgórza (choć dwóch z przyczyn naturalnych, na atak serca i wylew). Ale putsch?! Zdjęcia pokazują przebierańców, jakiegoś pół-nagiego imbecyla z wymalowaną gębą, w futrzanej czapie z parą rogów. Inny tuman, z mordą półgłówka z Apallachów, wynosi mebel z budynku Kongresu. Wielu robi sobie zdjęcia, jak na pikniku: Hej, mamo, patrz! Jestem w Kongresie!
I to ma być insurekcja? Zbrojny zamach na bijące serce amerykańskiej demokracji? Rokosz białych śmieci z przyczep kempingowych? Bunt niedomytych? Terror w biały dzień?
Zaledwie kilka miesięcy temu, centrum Portland było okupowane przez lewaków przez sto dni. Seattle i inne miasta przeszły przez tygodnie lewicowych demonstracji i nikt nie kiwnął palcem. Te same media, które dzisiaj bredzą o powstaniu na Kapitolu, chwaliły demonstrantów w Portland, podziwiały „rozsądek policji”, która stała z boku i pozwalała na zastraszanie postronnych. Antifa, luźne zrzeszenie skrajnie lewicowych organizacji pod „antyfaszystowskim sztandarem”, oraz blm (black lives matter) domagali się rozwiązania policji. Prokuratura odmówiła postawienia w stan oskarżenia lewaków aresztowanych podczas rozruchów w Portland, a policjant, który ośmielił się nazwać demonstrantów „brutalnymi anarchistami” – został przeniesiony do innych obowiązków.
W wielu miastach Ameryki tłumy wybijały szyby, podpalały auta i szabrowały sklepy, ale ich wezwania do odebrania funduszy i rozwiązania policji spotkały się z zaskakująco wysokim poparciem mediów. W każdym razie, ja osobiście byłem tym poparciem zaskoczony, zważywszy, jak zamożni są przedstawiciele mediów w Ameryce. A mimo to, do tego stopnia pozbawieni są instynktu samozachowawczego, że nie dostrzegają niebezpieczeństwa: to oni padliby ofiarą tłuszczy, gdyby ich postulaty zostały spełnione. Ale dziś te same media wrzeszczą: gdzie była policja na Kapitolu?! Dlaczego tak łagodnie obeszli się z zamachem na najważniejszą instytucję w państwie? Gdyby to zależało od amerykańskich mediów, już dawno nie byłoby policji w Ameryce.
Amerykańska demokracja przyznaje obywatelom wiele swobód, między innymi także wolność myśli i wypowiedzi. Tylko że jeśli jest się prezydentem Stanów Zjednoczonych, znienawidzonym przez liberalną elitę, to wówczas media odmawiają tej konstytucyjnej swobody, a kilku miliarderów, do których należą Twitter i Twatter, decyduje, co wolno, a czego nie wolno powiedzieć. Nie jestem pewien, czy tego właśnie oczekuje cały świat we łzach.
Ale wszystko to razem, niestety, nie usprawiedliwia Trumpa. Pozostaje faktem, że jego retoryka była od wielu lat, równie zapalczywa, co zapalna. Doszedł do władzy na fali populizmu, bo mówił wyborcom, co podejrzewali od dawna: że klasa polityczna o nich zapomniała. Miał rację. Zapomniała. Przyrzekał odzyskać posady utracone na rzecz tanich fabryk w chrlu. Obiecywał, że oczyści kloakę, jaką stała się amerykańska polityka, że osuszy bagno pt. Waszyngton. Kiedy wreszcie zasiadł w Białym Domu – w moim mniemaniu wbrew własnym oczekiwaniom – to zapomniał o swoich wyborcach, zupełnie tak samo, jak cała amerykańska klasa polityczna; zapomniał, ponieważ taka jest natura demokratycznej polityki. Wyborcy są potrzebni politykom od wielkiego święta, tj. podczas kampanii wyborczej. Trump jest egotykiem, w czym nie różni się zasadniczo od innych polityków w ogóle, a tym bardziej od amerykańskich polityków. A jednak egotyczny Clinton, szaleńczo narcystyczny Obama, egocentryczna Hilaria czy zapatrzona w siebie i swą karierę, Nancy Pelosi, nie sięgają nawet do pięt egotyzmu Trumpa.
Bez wstydu zdołał przekabacić ubiegłoroczną kampanię wyborczą na osobisty plebiscyt, ale nie w sensie rozrachunku za ubiegłe cztery lata. Trump nie chciał być rozliczany za niespełnione obietnice. Tym razem nie było już mowy o robotnikach, którzy stracili pracę, bo Apple woli montować swoje telefony w chrlu, nie szło o zagubionych, niedouczonych, w ogromnej większości białych i na ogół bezrobotnych mężczyzn, którym klasa polityczna i media wmawiają od lat, że są rasistami, homofobami, mizoginistami, bigotami i nadają się tylko na śmietnik historii – tym razem chodziło tylko o Trumpa. Nie tysiące zapomnianych z małych amerykańskich miasteczek, ale jeden wyniosły geniusz zasiadający na tronie w Owalnym Biurze – jedno gargantuiczne EGO. Patrzcie, jak te fałszywe media potraktowały MNIE! „Media są niesprawiedliwe dla mnie!” – wołał z trybun. „Cały świat jest przeciwko mnie, bo chcę uczynić Amerykę wielką.” Prawdę mówiąc, wobec horrendalnej krótkowzroczności jego kampanii, wobec braku jakiejkolwiek koherentnej polityki, jest cudem, że Trump uzyskał 74 miliony głosów.
Wybory prezydenckie wyglądały mi bardzo podejrzanie. Sto milionów głosów oddanych zostało na długo przed wyborami, czego usprawiedliwieniem miała być panująca zaraza. Ta sama zaraza, która nie powstrzymywała tłuszczy z antify i blm przed demonstracjami. Tysiące głosów zostało zasekwestrowanych w Pennsylwanii z rozkazu Sądu Najwyższego, a ich liczenie sądownie zakazane. Problem Trumpa polega na tym, że Biden dostał prawie siedem milionów głosów więcej niż on, a Pennsylwanię wygrał i bez wątpliwych kart wyborczych. W praworządnym kraju, w normalnej sytuacji, istnienie tych podejrzanych głosów powinno być przedmiotem dochodzeń. I sam Biden powinien się takich dochodzeń domagać. Jednak Biden, lewakiem będąc, nie zamierza tego czynić, ponieważ widzi swoje zwycięstwo nie jako pokonanie przeciwnika w uczciwej walce, ale w kategoriach triumfu nad Złem.
Trump przegrał, moim zdaniem, ponieważ oprócz propagandy siebie samego, nie miał żadnej polityki. Oprócz pustosłowia nie miał nic do powiedzenia, oprócz czczych haseł, nie miał nic do zaoferowania. Nie był nigdy konserwatystą, choć głosuje nań konserwatywna część elektoratu (bo na kogo ma głosować??). Trump był i pozostaje wrogiem liberalnych mediów, co jest zapewne jego jedynym tytułem do chwały, ale nie oszukujmy się: to ich nienawiść spowodowała jego wrogość. Jego polityka zagraniczna odznaczała się przede wszystkim brakiem jakiejkolwiek myśli. Nie można tu nawet mówić o braku konsekwencji, ponieważ była to seria przypadkowych posunięć, bez ładu i składu, podyktowanych chwilowym nastrojem.
Trump jest krzykaczem. Demagogiem. Natrafił przypadkiem na kilka populistycznych haseł i powtarzał je w kółko – Zbudujemy mur, a Meksyk za niego zapłaci! Sprowadzimy produkcję do Stanów i stworzymy nowe stanowiska pracy! – bez ochoty, by kiedykolwiek wprowadzić je w życie i bez najmniejszego pomysłu, w jaki sposób mogłyby być zrealizowane.
Jego pyszałkowaty styl bycia, styl półgłówka wywyższającego się bezkarnie ponad otoczenie, jest tak dalece nieprzyzwoity, że jak powszechnie wiadomo, Amerykanie nie lubią się przyznawać do głosowania na niego. Inteligentni, wykształceni konserwatyści, z trudem tylko zdobywali się na oddanie głosu na Trumpa, a robili to, by powstrzymać falę lewactwa, której awangardą są amerykańskie media, bo co innego mieli robić? Ich ojczyzna zostanie zalana przez lewaków spod czerwonej gwiazdy – ale o tym nie trzeba głośno mówić…
Obawiałem się przed laty, że Trump zjednoczy i zradykalizuje lewicę. Lewicowcy zawsze potrzebują wroga, a Trump z całym swoim chamstwem nuworysza, z tak typową dla ignorantów arogancją rozpieszczonego, nieobliczalnego dziecka, nadaje się na wroga jak nikt. Lewacy odczuwają potrzebę, by uczynić z przeciwnika absolutne Zło, ponieważ nie zamierzają wstępować z nim w spory, chcą jedynie rozdawać ostateczne werdykty z wyżyn swej niezachwianej słuszności. W ten właśnie sposób, od samego początku, podeszły do Trumpa potężne amerykańskie media: nie mieli zamiaru z nim polemizować, ale go demonizować, sądzić i skazać. Nie próbowali dociekać prawdy w sporze z trumpizmem, ale go osądzić, a ściślej odsądzić – odsądzić od wszelkiej czci i od lewicowej wiary.
Wydawało mi się przed laty, że jedynym beneficjentem chaosu prezydentury Trumpa – będzie Putin. Zmieniłem zdanie. Myliłem się wówczas. Nie tylko Putin. Także Xi i Kim, Maduro i irańscy ajatollachowie, Assad i niedobitki al-Qaedy, i wszyscy ci, którym zależy na zamieszaniu i na osłabieniu Zachodu.
A tymczasem, Nancy Pelosi, domagać się będzie, żeby Trump zgnił w więzieniu, bo jakiś wieśniak z Arkansas siedział w jej fotelu, położył zabłocone buciory na jej biurku, a potem chwalił się, że buchnął jakieś papiery i zapłacił za to ćwierć dolara. Żaden arystokrata nigdy nie pogardzał prostaczkami tak, jak demokratyczni reprezentanci narodu, jak Pelosi. Amerykańska demokracja daje jej swobodę, żeby pluła na kogo jej się żywnie podoba, ale amerykańska demokracja nie jest dla chamów z parków przyczep kempingowych. Tych należałoby poddać reedukacji w obozach pracy przymusowej, i Nancy Pelosi, Kamala Harris, Alexandria Ocasio-Cortez, Ilhan Omar, Ayana Presley i Rashida Tlaib, wszystkie te amerykańskie feministki, antyfaszystki, antyrasistki czyli w skrócie, komunistki, chętnie przyłożą rękę do reedukacji niewielkiej grupy prostaków, którzy ośmielili się pohańbić świętość amerykańskiej demokracji, zbliżając się za bardzo do swoich Reprezentantów.
Większym zadaniem będzie reedukacja 74,216,722 osób, które poważyły się oddać głos na Trumpa, ale komuniści potrafią „bez wysiłku wielkich rzek zawracać bieg”, więc nie będą się migać, tylko z ochotą zakasają rękawy i zabiorą się do pracy nad przekuciem mas w ogniu bolszewickiej rewolucji.
Homo sovieticus vincit.
Prześlij znajomemu
Otóż to Panie Michale. Moim zdaniem Trump to klasyczny lodołamacz. Zrobił co tylko mógł, aby utorować szersze wejście bolszewikom.
Zapewne słusznie podnosi Pan kwestię ostatnich wyborów w USA. Czy jednak nie należałoby też, w tym samym kontekście (bolszewizacji USA) poruszyć kwestię poprzednich wyborów prezydenckich? Przecież fakty są znane, sowieci wpływali na ich wynik (opisałem to, zapewne nieudolnie, bowiem na ten temat nie było tu dyskusji). Dla mnie Clinton to bolszewicka mać ale to nie znaczy, że mam zamknąć oczy na fakt, że Trump był przez sowietów promowany. W swoim memorandum do CIA z września-listopada 1990 roku, Golicyn napisał m.in. „The West will pay dearly for its failure to understand that ‚perestroika’ is not a denial of Leninism but a radical, creative and effective application of the tactic described by Lenin in ‚Left-wing Communism – an Infantile Disorder’. In this document, Lenin wrote that true revolutionaries should not be afraid to discard revolutionary phraseology and adopt right-wing tactics to carry out a revolutionary policy.”
Moim zdaniem, popularność Trumpa trwa nie tylko dlatego, że jest demamgogiem, ale też dlatego, że był popularnym tzw. celebrtytą prowadząc telewizyjny show i tę popularność stale utrzymywał. To, plus pieniądze uczyniło to prezydentem. Taka jest Ameryka. Kadencja Trumpa była nastawiona przede wszystkim na podtrzymanie jego własnej popularności (źle czy dobrze, ważne że mówią). Dlatego spotkał się dwukrotnie z Kimem. Politycznie nic z tego nie wynikło, ale za to został „pionierem”. Kim pewnie dobrze się bawił, ale też sporo na tym zyskał (uznanie i dalsze koncesje w Korei Południowej i Japonii). Smutne jest to, że prawicowe elity amerykańskie uczyniły z Trumpa swojego przedstawiciela, mając do dyspozycji wielu zawodowych, dobrze wykształconych i doświadczonych polityków.
Nie wiem czy to imbecyl ale dla mnie niewątpliwie barbarzyńca (jeden z wielu).
Pisałem to już latem: szkoda Ameryki.
Drogi Panie Andrzeju,
Przed półtora roku była tu mowa o roli „lodołamacza”, jaką spełniać miał Trump. Powtórzę moje argumenty ówczesne. Ściśle rzecz biorąc, lodołamacz w sensie, w jakim użył tego terminu Suworow, a po nim Nawrozow, jest siłą działającą na zewnątrz. Tu Trump dokonuje kruszenia lodów od wewnątrz. Łamie tkankę społeczeństwa amerykańskiego i niszczy jego odporność na sowietyzację. Mogę to przyjąć, to ma sens. Doskonale pamiętam Pańską analizę poprzednich wyborów i promocję Trumpa przez sowieciarnię. Nie było na ten temat dyskusji, ponieważ wydawało się to bezdyskusyjne. Ale pozostaje pytanie: dlaczego go promowali?
Sowieciarze popierają nie tylko swych agentów, nie tylko swoich sojuszników. Często bywa odwrotnie, co jest tylko na pozór paradoksalne. Popierają katalońską niepodległość, popierają szkocką niezależność, wspierają Basków i irlandzkich katolików, wspomagali kiedyś Cziang Kaj-szeka. Zdecydowanie popierali odejście Wielkiej Brytanii z niuni europejskiej. Czy zatem można sensownie nazwać Basków, Szkotów, Kuomintang i BoJo – lodołamaczami?
W pewnym ograniczonym sensie, zapewne tak. Obawiam się tylko, że wówczas ten termin przestanie mieć jasne znaczenie.
Trump jest fenomenem z gatunku „króla Ubu”. Jest tak nieobliczalny, że nigdy nie mógłby być agentem sowieckim. Ale mógł być, i chyba był, agentem chaosu. Właściwie – nadal jest i pozostanie agentem chaosu. Nie wiadomo, co zrobi dalej. Dlatego ponoć Republikanie spiskują przeciw niemu, gdyż „impeachment” (jak to po polsku?) – nawet po inauguracji Bidena! – zdyskwalifikowałby jego ponowną kandydaturę na prezydenta.
Nie oglądam telewizji, więc co ja mogę wiedzieć na temat popularności telewizyjnych postaci, ale z tego co czytałem, Trump nie był nigdy popularny przed 2016 rokiem, w sensie, że nie był lubiany. W moim przekonaniu, Trump rozumie współczesność (na pewno lepiej niż ja!) i rozumie, że wystarczy tylko, by o nim mówiono, więc to chciał osiągnąć (jak Pan pisze: źle czy dobrze, byle mówili). Stworzył personę na kształt „jak sobie prości ludzie wyobrażają bogacza” i tak postępował. Mając wysoki profil w mediach, jako bogacz, mógł liczyć na większe pożyczki z banków – ot, taka mała kombinacja małego hohsztaplera. Ale jego celem nie była nigdy prezydentura, bo w tym nie widział korzyści.
Panie Michale,
Wg mnie sowieci wsparli Trumpa cztery lata temu właśnie ze względu na jego cechy charakteru, które dawały im większe możliwości wzmocnienia tendencji rewolucyjnych w USA i uzyskania większych zysków niż by mieli popierając Clinton. Mogłaby to być np. możliwość uzyskania lepszego dostępu do konserwatywnej części elit gospodarczych i politycznych, a także do konserwatywnej części społeczeństwa (w tym przypadku poprzez sowieckie „serwisy informacyjne”, „broniące amerykańskich wartości”, czy wspomnianych przez Pana trolli z Olgina). O lewą stroną nie musieli się zbytnio martwić, to był już samograj oparty na strategii Gramsciego. Potrzebna była im „rewolucja z prawej”, aby dopełnić dzieła. Tak to postrzegam.
Nie potrafię sobie dziś wyobrazić stabilnego wewnętrznie USA. To będzie „permanentna rewolucja”.
Panie Andrzeju,
Tak, ja bym się z tym zgodził. Na tym polega ów pozorny paradoks, popierania czegoś, co wcale nie jest im bliskie.
Jest bardzo źle. To jest niewątpliwe. Biden jest zapewne starczą kukłą w rękach kabały tych koszmarnych babsztyli. On sam jest oczywiście socjalistą, ale to nic w porównaniu z tymi komunistkami. Ocasio-Cortez jest zwłaszcza groźna jako bolszewicka agitatorka. Ale Harris i Pelosi nie są w niczym lepsze.
Panowie,
Dojście do władzy Harris i formacji, z której się wywodzi, to początek nowego etapu pochodu marksizmu. O ile do tej pory Zachód poddany był zmianom ewolucyjnym w postaci marszu przez instytucje, to teraz nastąpi prawdopodobnie eskalacja zmian rewolucyjnych, czyli gwałtowne przyspieszenie procesu. Kto wie, być może terror medialny będzie zastąpiony terrorem fizycznym, nastąpi jawny rabunek własności prywatnej, blokada możliwości swobodnej wypowiedzi, szykany wobec wszelkiej opozycji.
Sowieci i chińscy komuniści triumfują, tym bardziej, że zwycięstwo nastąpiło zgodnie ze sztandarowym przykazaniem Sun Tsu, aby wroga pokonać bez użycia siły militarnej. Jest to domknięcie operacji rozpoczętej gorbaczowowskim NEP-em. Ówczesne pozorne cofnięcie się komunizmu o krok, sprowokowało Zachód do wejścia w pułapkę, co dziś zaowocowało zwycięstwem prowokacji w skali globalnej.
Pytanie co dalej? Czy jest jeszcze jakiś potencjał do wygenerowania skutecznego oporu? W Stanach, ale i w reszcie świata są z pewnością jednostki, które zdają sobie sprawę z grozy sytuacji. Jaki mógłby być wspólny mianownik, pod którym tacy ludzie mogliby walczyć przeciwko światowej zarazie? Z pewnością nie będą to idee narodowe, ich wyznawcy skupieni na lokalnych konfliktach tracą całościowy obraz sytuacji i nie widzą ponadnarodowego zagrożenia. Więc co może skłonić do wspólnego działania farmera z Arizony, argentyńskiego antykomunistę i, powiedzmy drobnego przedsiębiorcę z Zamościa?
Panie Michale, Jacku
Biden zapewne przyjął warunki Sandersa gdy tamten poparł go jako kandydata i wyrazem tego jest osoba Harris. Rzecz jasna amerykańskim bolszewikom nie chodzi o porządek w kraju z zachowaniem demokracji wg ich „ideologii” ale o nieograniczoną władzę, która pozwoli im „przekuć Amerykę”. Będą dążyć do maksymalnego rozbicia i wyeliminowania środowisk im opornych, co ułatwią im pomyleńcy spod znaku QAnon itp. Utrata przez republikanów większości w senacie bardzo źle wróży na przyszłość, sami jednak się tego prosili nie chcąc powstrzymać Trumpa. Szczerze mówiąc nie widzę potencjału politycznego zdolnego powstrzymać pochód bolszewizmu w USA, w sytuacji gdy kraj ten oplotły już sieci sowietów i chińskich komunistów
Odnośnie „lodołamaczy” to nie pisałem tego w sensie ścisłym lecz symbolicznym. Chodziło mi o wszelkie „kliny”, które pomagają bolszewikom rozbić porządek społeczny w krajach Zachodu. Takim klinem były swego czasu „ruchy pacyfistów”. Przypadku z Brexitem i roli Borisa Johnsona nie oceniam w ten sposób (wydaje mi się, że jego postawa jest wyrazem angielskiej tradycji politycznej). Wg mnie sowietom nie chodziło tu o atak na Zjednoczone Królestwo (mieli już do dyspozycji nacjonalizmy: szkocki, irlandzki i walijski) ale zasadniczo o osłabienie niuni, aby ją następnie lepiej kontrolować. Oczywiście, będą teraz wbijać klin w Wielką Brytanię, bez większych przeszkód, od dawna robią tam wszakże co chcą.
Andrzej,
Wydaje mi się, że największą przeszkodą dla powstania liczącego się oporu politycznego jest nierozpoznanie zagrożenia. Większość zwolenników Trumpa widzi tylko walkę pomiędzy dwiema partiami politycznymi, a nie globalną ekspansję komunizmu. Teraz może się to zmienić. Komuniści w Białym Domu szybko przywrócą do rzeczywistości podbity naród. Ale może być już za późno na skuteczny opór. Z resztą, kto wie, może wśród Amerykanów są jeszcze tacy, którzy nie mają zamiaru się poddać czerwonemu podbojowi. Osobiście bardzo na to liczę.
Oczywiście,że tacy są Jacku. Obawiam się jednak, że stanowią tam coś w rodzaju naszego Podziemia (toutes proportions gardées).
Przykładem może być ten artykuł chrześcijańskiego konserwatysty: https://www.theamericanconservative.com/dreher/information-cultural-revolution-live-not-by-lies/
Ten tekst wydaje mi się bardzo dobry. Autor podaje na końcu przepis , ale nie sądzę aby zyskał wielu naśladowców. Za to ruch QAnon zapewne sporo zyska, szczególnie gdy będzie „prześladowany” (jakby co serwery zapewni Moskwa). Łatwiej uwierzyć w spisek iluminatów i „pizza gate” niż szukać prawdy.
No tak, oczywiście, że tacy jak on są gdzieś na marginesie aktywnej polityki. Ale wydaje mi się, że tylko tacy ludzie są w stanie zainicjować jakieś metody zwalczania zarazy. Końcówka artykułu świadczy o tym, że autor zdaje sobie sprawę z konieczności przedsięwzięcia takiej inicjatywy. Oby takich jednostek było więcej.
Dzięki za link, Andrzeju.
Szanowni Panowie,
Określenie Pana Jacka, „domknięcie operacji rozpoczętej gorbaczowowskim NEP-em”, wydaje mi się bardzo trafne. A jednak nie bardzo widzę, to nadchodzące przyspieszenie, o którym Pan mówi, zastąpienie ewolucyjnych przemian, rewolucyjnymi. „Jawny rabunek własności prywatnej, blokada możliwości swobodnej wypowiedzi, szykany wobec wszelkiej opozycji”, to nie nadciąga, to się już stało, wyraźnie, otwarcie, w wielu miastach Stanów, a także na scenie federalnej, w ciągu ubiegłych miesięcy.
Jeżeli mam rację, skoro to już wszystko było w ubiegłym roku, to albo rewolucja już się zaczęła w Ameryce, albo przemiany będą postępować w tym samym, nazwijmy to tak, ewolucyjnym tempie, wraz z wichrzeniami tu i ówdzie. Osobiście skłaniam się ku tej drugiej opcji.
Kwestia oporu, jego źródeł i możliwości, wydaje mi się otwarta i prawie niemożliwa do rozstrzygnięcia na odległość. Jeżeli Pan Bóg czuwa nad Ameryką, to pojawi się nowy Reagan i uratuje ich. Warto pamiętać, że sytuacja w latach 70. nie była w niczym lepsza, a zapewne o wiele gorsza niż teraz. Zabawne, że Biden był kandydatem demokratycznym przeciw Reaganowi… (oczywiście, nie otrzymał nominacji). A jednak znowu, „największą przeszkodą dla powstania liczącego się oporu politycznego jest nierozpoznanie zagrożenia”, że zacytuję p. Jacka. To jest dokładnie ten sam problem co z prlem: czy można go zwalczać? Szanse są bliskie zeru, ponieważ nikt nie widzi dzisiejszej Polski jako kontynuacji prlu. Nierozpoznanie zagrożenia jest wspaniałą bronią w sowieckim arsenale. Nie rozpoznawał zagrożenia Piłsudski, nie rozpoznali Churchill i Rosevelt, a my oczekujemy, żeby je rozpoznali półnadzy szamani z QAnon? Cokolwiek by myśleć o tych trzech, a ja jestem bardzo krytyczny pod ich adresem, to byli jednak mężowie stanu. Gdzie są takowi dziś?
Tak, z pewnością „łatwiej uwierzyć w spisek iluminatów, niż szukać prawdy”.
Panie Andrzeju,
Jak to często bywa, Pańskie określenie Trumpa jako lodołamacza, wydaje mi się coraz bardziej adekwatne.
Pacyfizm, pedalstwo (jako ruch), feminizm, akcja legalizacji narkotyków, akcja aborcyjna, skrajni obrońcy środowiska itp. tałatajstwo, to były kliny. Darek pisał o tym obszernie przed wielu laty. (Darek! Nie pamiętam, gdzie o tym pisałeś. W którejś z książek chyba?) W takim kontekście, wobec tych klinów, Trump jest zjawiskiem na innej płaszczyźnie. Tu celem było zniszczenie, przez rozbicie na frakcje i skompromitowanie prawicy amerykańskiej. Trump osiągnął to znakomicie, a zatem tak, był rzeczywiście lodołamaczem.
Ma Pan rację co do nacjonalistycznych i separatystycznych klinów. Chciałbym się jednak zatrzymać nad nimi, bez względu, czy może lepiej powiedzieć, pomimo sowieckich interesów w tej kwestii.
W Wielkiej Brytanii jest wiele ruchów separatystycznych. Najbardziej znane są szkocki, ze względu na SNP i ich dążenie do oderwania od Królestwa i przyłączenia się do niuni, oraz irlandzki, który pragnie zjednoczenia Irlandii. Mniej znane są separatyzm walijski i kornwalijski, gdyż oba kraje nie mają szans przeżycia jako niezależne byty państwowe. Ciekawszym wypadkiem jest separatyzm północnych archipelagów wysp: Orkney i Shetlands (a także Hebrydy, ale zostawmy je na boku). Oba archipelagi należą historycznie i „genetycznie” do Norwegii, nigdy nie były „szkockie” kulturowo. Były to potężne nordyckie księstwa, bazy wypadów wikingów (na ogół przeciw Szkotom), związane dynastycznie, osobowo, kulturowo i duchowo z Norwegią, Danią i Islandią, a nie Szkocją. Mieszkańcy nie pragną oderwania od Zjednoczonego Królestwa, a w wypadku niepodległości Szkocji, domagają się osobnego referendum w sprawie oderwania od Edynburga. Wyspy są potencjalnie bogate ze względu na pola naftowe, które Szkoci uważają za swoje. Prawdopodobnie bogatsze niż sąsiednie Wyspy Owcze, z którymi dzielą historię i narodowe tradycje.
A teraz machiavelliczne pytanie: czy separatyzm mieszkańców Orkney i Shetlandów jest narzędziem w rękach sowietów?
Michał,
O samym feminizmie pisałem chyba jeden raz i to omawiając dorobek publicystyczny śp. Christophera Story, w „Wielkim Arrangement”, wieki temu. To co pisał (i cytował), jest nie tylko ciekawe, trafne, ale przede wszystkim niezwykle aktualne.
Fragment z WA:
„W prowadzonej wojnie psychologicznej bolszewicy sięgają po różnorodne środki oddziaływania. Jednym z najbardziej skutecznych jest seks. Story cytuje m.in. wypowiedź Ellen Willis, wojującej amerykańskiej feministki, która prezentuje niezwykle klarowny, leninowski punkt widzenia: Feminizm nie jest po prostu sprawą, albo grupą spraw do załatwienia: to jedno z największych narzędzi rewolucji, zarówno w kulturowym jak i moralnym sensie. W miejsce tradycyjnej patriarchalnej moralności opartej na seksualnej przemocy, uległości i wyrzeczeniach, moralna wizja feminizmu ma do zaproponowania kobiecie – i całej dziedzinie życia rodzinnego i seksualnego – demokratyczne zasady samostanowienia, równości i prawa do poszukiwania szczęścia. Obiektywnym następstwem każdej feministycznej reformy, od legalnej aborcji… do programów opieki nad dziećmi, jest podkopanie tradycyjnych rodzinnych wartości i zwiększenie osobistych i seksualnych praw kobiet.
Feminizm, stwierdza Story, to podstępne rewolucyjne narzędzie, oferujące kobietom fałszywą perspektywę. Oznacza rzekomo wyzwolenie kobiety spod władzy mężczyzny. W praktyce, jego skrywanym celem, jest separacja kobiet od mężczyzn, tworzenie podziałów pomiędzy płciami, i co za tym idzie podkopanie rodziny – naturalnego związku, gdzie miłość jest kultywowana i chroniona. Cel feminizmu jest oczywisty – chodzi o zniszczenie miłości i zastąpienie jej przez nienawiść.
W wielu krajach świata, utrzymuje Story, prawa kobiet są łamane w najdrastyczniejszy sposób. W Nepalu aborcja jest karana dwudziestoletnim więzieniem, w Bangladeszu kobieta może zostać oblana kwasem za odtrącenie mężczyzny, w Pakistanie ofiara gwałtu może trafić do więzienia. Podobnie, liczne akty dyskryminacji mają miejsce w Japonii, czy w Afryce Południowej. Żaden człowiek przy zdrowych zmysłach nie będzie zaprzeczał tym oczywistym faktom. Czym innym jednak jest dbałość o prawa kobiet, czym innym oszalały, rewolucyjny feminizm. Feminizm to okrutny podstęp, wymyślony po to, aby oszukiwać swoje ofiary, narzędzie służące do zniszczenia starego porządku, i zastąpienia go przez kolektywizm. Innymi słowy, powiada Story, feminizm to rewolucyjny agent zmiany.”
Dodam jeszcze, że powyżej cytowana wypowiedź Ellen Willis pochodzi z… 1981 roku. Zatem powoli pełznie ta bolszewicka amerykańska rewolucja, ale ostatnio ciut jakby przyspieszała. A. Golicyn swoją drugą książkę (którą cytował Andrzej w którymś komentarzu) „The Pierestroika Deception” opatrzył trafnym – można chyba powiedzieć – Mackiewiczowskim, podtytułem: „The World’s Slide towards The ‚Second October Revolution’.
Panie Michale,
Nie sądzę aby separatyzm mieszkańców archipelagów na morzu Północnym był zainspirowany przez sowietów, ale może się stać ich narzędziem, gdy będzie im to potrzebne (jak z każdym tego rodzaju zjawiskiem). Bolszewicy wykorzystują wszystko co zbliża ich do celu.
Darek,
Przejrzałem Twoje książki, ale nie mogę tego znaleźć (nie ma indeksów, skandal). Mnie się wydaje, że to było o wiele szerzej potraktowane, niż tylko rola feminizmu. Pamiętam raczej, że to była analiza wielotorowości tej kampanii, w której pozornie sprzeczne, a w każdym razie nie przystające do siebie, nurty użyte były dla poderwania spoistości amerykańskiego społeczeństwa. Czy to nie wywodziło się z książki Douglassa, Red Cocaine?
Feminizm, ideologia lesbo-homo, narkotyki i ich legalizacja, agresywna propaganda aborcji, pacyfizm i ruch ekologiczny, wszystkie razem schodziły się w antyamerykanizmie, jako nadrzędnej, wszechobejmującej tezie, wyrażanej przez Hollywood i amerykańskie media.
Jeżeli nie czytałem tego u Ciebie, to gdzie? Ech, starość nie radość.
Drogi Panie Andrzeju,
Nie dał się Pan sprowokować. Zmierzam jednak – poważnie – do tego, że wszyscy jesteśmy wyczuleni na sowieckie wtrącanie się, że dopatrujemy się ich macek w każdym aspekcie rzeczywistości. Może nie Pan, ale na pewno ja. A czasami rzeczy toczą się swoim torem, niezależnie od sowieckich interesów.
Szkocki separatyzm jest tego dobrym przykładem. Czy jest na rękę sowieciarni? Bez wątpienia. Czy jest przez nich inspirowany? Szczerze wątpię. Nawet jeżeli ojciec chrzestny SNP, Alex Salmond, jest w kieszeni kagiebistów, jako „komentator z RT”, gdzie ma swój własny tygodniowy program od lat.
Tu ciekawy przyczynek. Otóż parę dni temu, Salmond wystąpił oficjalnie przeciw Nicoli Sturgeon, koszmarnej nacjonal-socjalistce, które jest szkockim premierem i liderem SNP. Była dawniej protegowaną Salmonda i jego polityczną papużką-nierozłączką. Rozłam między tą parą z piekła rodem, na pewno nie jest dobry dla separatystów, a zatem konsekwentnie, nie jest na rękę bolszewii. Gdyby to była normalna rozgrywka polityczna, to można by oczekiwać interwencji, w celu załagodzenia sporu między dwiema najważniejszymi postaciami w ruchu niepodległościowym Szkotów. Ale realistycznie, nikt tego chyba nie oczekuje ze strony Putina. Ponieważ jemu jest na rękę każdy chaos.
Michał,
Fragment z WA to okolice strony 36. Indeksu nie ma, ale książka jest dostępna w wersji elektronicznej, więc można ją w miarę wygodnie wertować. O takim zestawie „problemów” jaki podajesz, nigdy nie pisałem łącznie (tak mi się wydaje).
Nie wiem. Może to było u Nyquista? Szukałem, ale on cierpi na rozwolnienie słowne, wiec odechciało mi się.
Panie Michale,
No i dobrze, że jesteśmy wyczuleni na sowieckie działania. Są zagrożeniem dla świata w którym żyjemy. Niewiele już zostało dla nas wolnej przestrzeni, ta która jest kurczy się z każdym dniem. Inna sprawa to zachować trzeźwy umysł. Czasami sprawy toczą się swoim torem a czasami wyznaczonym torem. Problem w tym, aby to odkryć. Sowieci dobrze opłacają tych, którzy jadą torem do nich prowadzącym.
Żartowniś z Pana. Wg mnie jest Pan niezłomnym krytykiem wszystkiego co ja tu wypisuję. Ma Pan tak silny instynkt polemiczny, że często nie jestem w stanie podjąć z Panem dyskusji i zadowalam się tchórzliwym milczeniem.
Cha, cha! Nie wierzę ani przez chwilę, że Pan się zadowala milczeniem, Panie Andrzeju. Ale że gnębi mnie ten przeklęty temperament polemiczny, to na pewno prawda. A zatem dźgany tym temperamentem, nie mogę się zgodzić, że „jestem niezłomnym krytykiem wszystkiego, co Pan wypisuje”. Ja po prostu, i tylko, próbuję się na głos zastanawiać. Właśnie po to, by, jak Pan słusznie zauważa, zachować trzeźwość umysłu.
Ale muszę się także przyznać, że mnie takie drobiazgi, jak ruch separatystyczny na wyspach Orkney, absolutnie fascynują. Zbiegają się tu elementy historyczne z polityką, współczesność z tysiącletnimi sporami, a przy tym na wielkiej mapie niuni są to przecież sprawy poza marginesem. Dochodzi do tego teoretyczny problem, bo generalnie jestem zdania, że każda, choćby najmniejsza jednostka społeczeństwa, która wyraża separatystyczne ciągotki, ma prawo je wprowadzać w życie, nawet jeżeli osobiście byłbym im przeciwny. Obojętne w końcu, czy to jest Litwa czy Katalonia, Tybet czy Shetlandy, Luizjana czy Mandżuria, Lombardia czy Bawaria. Wspomniany powyżej Alex Salmond jest głośnym (i inteligentnym) zwolennikiem każdej dążności do niezawisłości. Ciekawe, czy w swoim programie w RT broni praw Tybetu albo Krymu, Czeczenii albo wysp Orkney?
Panie Michale,
Moim zdaniem, Salmond swoją obecnością w RT działa na korzyść sowietów. Co wystarczająco go określa, niezależnie od tego co tam mówi. Zasadnicze znaczenie ma to, że sowiecka RT dzięki Salmondowi wpływa na myślenie Szkotów.
Ooo, tak. Bez wątpienia. SNP jest partią narodowo-socjalistyczną, to są naziści. Ale ilekroć zdarzy mi się to powiedzieć brytyjskim znajomym, to czują się w obowiązku oponować. Że niby naziści jednak mordowali ludzi, dokonali ludobójstwa, zakładali obozy koncentracyjne i obozy zagłady, a Szkoci są kulturalni. Ale to jest tylko kwestia okoliczności. Narodowi socjaliści robią to, co im w danym momencie dyktuje ich rozumienie interesu ich narodu. Salmond postanowił zniszczyć Sturgeon, niewątpliwie ku chwale szkockiej ojczyzny.
Nagła kłótnia między nimi jest jak kłótnia między Roehmem i Hitlerem. Kiedyś byli najbliższymi przyjaciółmi, ale skończyło się nocą długich noży. Nie sądzę, żeby szkocka para wyciągnęła na siebie wzajem noże. Ale to się nie skończy pokojowo.
Ponieważ od 40 lat nie założyłem krawata i mimo dobrze ponad 7 pokoleń przodków zapisanych w różnych aktach i przekazach przodków, dumny jestem z tego, że do fraka się nawet nigdy nie zbliżyłem, nie rozumiem dlaczego ktoś, kto zdecydował się zaryzykować życie wraz z ew. przyszłością, nie miałby prawa wystąpić bez koszuli i z indiańskim przybraniem głowy. (Mnie się b. podobało.) Musi ta tradycja jest mu w jakiś sposób bliska, przodkowie albo coś.
Ja na pewno nie nazwałbym go z tego powodu „imbecylem” – już prędzej mędrka z atramentem w żyłach zamiast krwi, któremu się (bez urazy!) przywidziało, że to właśnie on, i właśnie z tego powodu, najlepiej ogarnął świat, życie, walkę, historię i politykę. (Z „komunizmem” włąccznie.)
Non omnes possumus omnia – coś się zdobywa, coś się traci! Także w epistemologii.
Ach, Panie Triariusie. A ironia? Tak mówią media lewackie – zresztą wszystkie media, nie tylko te nominalnie lewackie, bo wszystkie są lewackie w istocie – o tych demonstrantach. „White trash”, „trailer park trash”, co jest trudne do oddania po polsku, bo „białe śmieci”, to jednak nie to samo, ale oczywiście wyzywano im także od głupków i niedomytych nieuków, co jest o wiele łatwiejsze do przetłumaczenia. Użyłem tych określeń celowo, żeby podkreślić rozdźwięk między jednoczesnym postponowaniem demonstrantów i udawaną zgrozą wobec „insurekcji”, ostrzeganiem przed „śmiertelnym zagrożeniem dla demokracji”.
To są ci sami ludzie, którzy zaledwie kilka miesięcy temu bronili palenia samochodów, bicia szyb na ulicach amerykańskich miast i rozdzierali szaty, gdy ktoś wołał o pomoc wojska przeciw szabrownikom, a teraz domagają stanu wojennego, bo zagrożona jest ich demokracja. Tfu…
Osobiście byłbym wszakże bliższy nazwania szamana z QAnon imbecylem niż człowiekiem z indiańskim przykryciem głowy. Mnie to wyglądało raczej na karykaturę trapera. Karykaturę, ponieważ prawdziwy traper raczeej nie miałby umalowanej gęby, nie byłby rozgogolony jak do rosołu i oczywiście nie miałby rogów przyczepionych do ciepłej futrzanej czapki – traperstwo było zajęciem praktycznym. Nikt takich rogów nie nosił, o ile wiem, ani wikingowie, wbrew upartym obrazkom z choliłódź, ani czerwonoskórzy, ani traperzy. Ale chętnie się dowiem, jeżeli było inaczej.
Dzięki, częściowo się zgadzam. Jednak… Indianie malowali twarze, byle kibice też malują, walczyli z nagim torsem, Ulissess zrzucił łachmany i nagi wystrzelał zalotników, Greaves jeszcze więcej na temat „heroicznej nagości”… Itd.
Ja faceta znakomicie w każdym razie rozumiem, a nigdy dotąd, od przedszkola, się za nic nie przebierałem.
Przy okazny fajny linek: https://www.bitchute.com/video/KFrWQs0pHzZw/
To w sumie też, choć „optymizm jest tchórzostwem”, jak wiemy:
https://www.bitchute.com/video/6X4wX_4qOiY/
Ja nie mam specjalnie nic przeciwko „white trash”, czyli irlandskim Szkotom z Apallachów, którzy nie mieli czarnych niewolników, nawet kiedy można było, więc zostali „śmieciami”. Celtem jestem tylko w 1/16, ale to do tego właśnie ducha się najbardziej poczuwam. (No i lubię Bluegrass.)
Pzdrwm
Mam nadzieję, że nie zrozumiał mnie Pan w ten sposób, że w jakikolwiek sposób występuję niniejszym przeciwko nagości. „Nagość jest. I zachwyca.”
Jednak mówimy tu o politycznym akcie. Mało tego, miał to być „konserwatywny protest”. Wyśmiewam powyżej cały ten nonsens, o którym mowa też pod Pańskim linkiem do Bit Chute, że to jest „terrifying plot against America”, ale nie śmiałbym się wcale z oburzenia konserwatystów. Czy szaman z rogami miał być „konserwatystą”? Czy może osobnik wynoszący pulpit z senatu? Czy to jest konserwatyzm?
Oczywiście, konserwatyzm, z definicji, odmawia masowych działań, odmawia demonstracji, odmawia zbierania się pod sztandarem. O to między innymi spierałem się tu przed laty z Adamem Dankiem. Trump nigdy konserwatystą nie był.
Nie mam żadnych wątpliwości, że traktowanie Trumpa przez media na całym świecie jest zupełnie skandaliczne, ale on sam jest typkiem spod ciemnej gwiazdy.
Jednak to z tym nazizmem to argument rodem i w stylu K*wina, czyli gorzej niżmarny. W autentycznym niemieckim Naziźmie w toku jego historii przybyło tyle różnych spraw, że nazywanie „nazizmem” wszelkiego ruchu z socjalizmem w statusie i o nacjonalistycznych ciągotach widzi mi się grubym nadużyciem.
Z młodzieńczej lektury Joachima Festa mgliście pamiętam, że ta partia przed akcesją Hitlera miała coś ze 130 członków i on poprowadził ją dokładnie tam, gdzie chciał, a poglądy miał już dość ukształtowane.
Tak więc dla mnie to b. brudne zagranie, potrzebne zapewne takiemu K*winowi, ale to tyle w tym sensu i wdzięku.
O który argument Panu chodzi, Panie Triariusie?
Dla mnie szaman z rogami to sama esencja Konserwatyzmu, jak ja go rozumiem. Po prostu tak to robić należało! Pan pewnie założyłby krawat i lakierki? Wiem oczywiście, że standardowe rozumienie Konserwatyzmu to „Tchórzostwo + Pełny Brzuch + Indolencja”, ale ja to rozumimiem zupełnie inaczej i, pochlebiam sobie, głębiej (poziom meta, że tak to określę).
A co, nie ma spisku?! W mojej optyce to kilka najważniejszych dni w ciągu stuleci i lewizna przypuściła właśnie ostateczny atak matowy. Tylko ew. US Military może to zatrzymać i, let’s hope, odwrócić, jeśli zadziała b. szybko i wystarczająco radykalnie. W każdym razie co, jeśli nie „spisek”?
„Ooo, tak. Bez wątpienia. SNP jest partią narodowo-socjalistyczną, to są naziści. Ale ilekroć zdarzy mi się to powiedzieć brytyjskim znajomym, to czują się w obowiązku oponować. Że niby naziści jednak mordowali ludzi, dokonali ludobójstwa, zakładali obozy koncentracyjne i obozy zagłady, a Szkoci są kulturalni. Ale to jest tylko kwestia okoliczności. Narodowi socjaliści robią to, co im w danym momencie dyktuje ich rozumienie interesu ich narodu. Salmond postanowił zniszczyć Sturgeon, niewątpliwie ku chwale szkockiej ojczyzny.”
Kontekst! Konotacje! Si duo faciunt idem… Ew. zgodzę się, że nie „argument”, ino np. „epitet”.
Ciekawe, skąd się Panu wzięły te wyobrażenia na temat mojego stylu, ale właściwie, mnie to obojętne.
Wyłożone przez Pana rozumienie konserwatyzmu jest może nie tyle standardowe, co sztandarowo idiotyczne. Jeżeli pragnie Pan polemizować ze sztandarowymi idiotyzmami, to oczywiście Pańskie prawo, ale dlaczego projektować je na mnie? Razem z lakierkami (sic)?? Lakierki jako atrybut konserwatyzmu? To jest prawie równie genialnie komiczne, jak Johnnie Worker Red Labial.
Natomiast co do meritum, to armia oczywiście nie kiwnie palcem.
Jeżeli chodzi o nazizm, to myślałem, że Pan odwoływał się do artykułu. Nie wiem, czy zdaje Pan sobie sprawę, że czasami bywa Pan niejasny. Każdemu się może przydarzyć, nawet w najlepszych rodzinach.
Podtrzymuję każde słowo powyżej o tej parze zdechłych ryb z edynburskiego zatęchłego stawiku.
Mogą to być „zdechłe ryby”, cholernie tej baby zresztą nie znoszę za kowidowy terror, ale na pewno nie „naziści” w jakimkolwiek sensownym sensie, nie będącym potwarzą, a nawet donosem.
US Military się nie ruszy? OK, też się tego obawiam. Tyle że to Komunistyczne US nie będzie nawet miało porządnego wroga po drugiej stronie oceanu, dającego prolom cień nadziel („spuść ta bania!”) i wzór idealnie cudownego, wolnego (hłe hłe!) życia.
Pański styl? Mówimy o języku? Jest super i nawet omijają Pana literówki. Nie rozumiem o co chodzi!
Mówi Pan dokładnie to samo, co moi znajomi Anglicy, którzy czują się zobowiązani z niechęcią bronić nacjonalistycznych Szkotów, Walijczyków i Irlandczyków. A ja powtarzam, że to jest nazional-sozialismus.
Zsowietyzowane Zjednoczone Stany Ameryki byłyby jednym z trzech gigantycznych, bolszewickich tworów: Eurazja ze stolicą w Moskwie, Oceania w Pekinie i Atlantyda w Waszyngtonie. Udawaliby, że się biją o Afrykę, dla utrzymania swoich proli w szyku.
Styl? Nie. Mówił Pan o lakierkach.
Wszystkie przedstawione zarzuty wobec Trumpa, lista jego wad i idiosynkrazji – słuszne, ale to jednak wydaje mi się to zbyt surowe. To z natury na pewno nie polityk, nie mówiąc już wytęskniony Sulla, tylko geszewciarz w tym dzisiejszym postmodernistycznym stylu, jednak nie sądzę, by się całkiem nie starał być dobrym Prezydentem.
No a alternatywa jest po prostu przerazająca, chyba się (znowu) zgodzimy.
Trump nie jest nawet geszefciarzem. On nie jest nawet biznessmenem, za którego tak bardzo chce uchodzić. To jest Ubu le Roi.
Alternatywa jest przerażająca zaiste. Jakk wybierać między Sullą i Mariuszem. Nie pałką go, to kijem.
A kto tu miałby być tym Mariuszem, że spytam? Tamci to byli poważni faceci, dzisiaj same postmodernistyczne pacynki. Kogoś takiego jak np. Merkela moi dziadkowie nie wpuściliby do przedpokoju, a to robi dziś za polityka.
Sulla to jednak marzenie każdej autentycznej reakcji od czasów Krasińskiego co najmniej. I tego się trzymam. Nie mam nic przeciw takim Gracchom, wymyślanie im od „lewicy” jest durne, ale Sulla to archetyp. No, niecg będzie gen. Franco!
Nikt nie miałby być Mariuszem, Panie Triariusie. Analogiczna jest tylko alternatywa, ten straszny wybór bez wyboru.
W przeciwieństwie do Pana, nie jestem wielbicielem Sulli. Podzielam raczej zdanie Świętego Augustyna, że jego talenty i sukcesy uczyniły zeń potwora, bo usunęły wszelkie hamulce, ale bogowie (czyli demony z punktu widzenia Świętego), którzy tak rzekomo sprzyjali Sulli, nie ostrzegali, ani przepowiadali jego dominacji, bo bali się jego poprawy bardziej niż jego porażki, toteż uwięzili go w niewoli wad i grzechów. Plutarch był jeszcze bardziej krytyczny, uważał Sullę za potwora z uśmiechem na ustach i tyle ma do powiedzenia o jego patrycjuszowskim pochodzeniu: jeżeli zły człowiek z dobrej rodziny pozbawiony jest honoru, to znaczy, że cnota, a nie urodzenie, czynią człowieka honorowym. Jakże słusznie.
Sulla był po prostu tyranem. Wprowadzona na szeroką skalę proskrypcja rzymskich obywateli była szokująco bezprawna. Wydawano na śmierć i konfiskatę mienia (bez prawa dziedziczenia, a więc karząc następne pokolenia), bez sądu, bez oskarżenia, bez prawa odwołania, po prostu na drodze administracyjnej.
Oczywiście ma Pan rację, że Sulla jest archetypem, ale chyba nie dla Franco, a raczej bolszewii. Franco był bardzo ciekawą postacią i na pewno nie „potworem z uśmiechem na ustach”. Zrobił to, co zrobić musiał, by uratować swą ojczyznę przed losem, jaki przypadł w udziale Rosji.
Mariusz natomiast był już tylko zbrodniarzem. Jego obstawa zabijała każdego Rzymianina, na którego powitanie ich pan nie zechciał odpowiedzieć. Mordowano na miejscu nie tych, którzy ubliżyli wielkiemu Mariuszowi, ale tych, którym ubliżył wielki Mariusz. Prawdziwie wielki, choć całkowicie zapomniany, Sertorius wymordował w końcu najemnych bandytów Mariusza, ale sam musiał zmykać z Rzymu.
Brr, straszne czasy.