Ribbentrop i brzytwa Ockhama
0 komentarzy Published 28 grudnia 2021    |
Znakomity cykl Darka Rohnka zbliża się już do dramatycznej konkluzji. W ostatnio opublikowanej części IX, autor zajął się miesiącami poprzedzającymi wybuch II wojny. Ze zwykłą sobie dociekliwością, Darek zastanawia się nad „widmem nadciągającej wojny”. Wyznać jednak muszę, że trudno mi przyjąć niektóre jego twierdzenia, gdyż wydają mi się opierać na oczytaniu i ogromnej erudycji historycznej autora, której nie mogli posiadać ówcześni publicyści, pozbawieni mądrości 80-letniej perspektywy. Należy podkreślić z całą powagą, że patrzenie na owe czasy poprzez okulary naszej wyższości, naszej niezachwianej pewności, wedle której „powinno być oczywiste dla wszystkich uważnych obserwatorów sceny politycznej”, że świat stał na skraju katastrofy (choć miało to być oczywiste tylko „dla nielicznych”) – jest anachronizmem (nie w sensie „przestarzałości”, ale w znaczeniu „poza własnym czasem”). „Jest coś w ludzkiej naturze,” pisze Darek, „co nakazuje negować najgorsze scenariusze przyszłości.” Tak, to coś nazywa się zdrowym rozsądkiem, bo tylko w wyjątkowych wypadkach najgorszy scenariusz się spełnia. Gdyby ludzkość nie negowała najgorszego scenariusza, to nigdy nie wyszłaby z jaskini. Równie dobrze można by jednak powiedzieć, że jest coś w ludzkiej naturze, co każe przykładać większą wagę do najgorszych scenariuszy. Niedocenianie negatywnych możliwości nazywa się bezbożnym optymizmem, a przecenianie ich – skrajnym pesymizmem. Ani negowanie scenariuszy, ani przypisywanie im nadmiernej wagi, nie jest wszakże oznaką skutecznego i trafnego przewidywania. Scenariusze rozwoju wydarzeń są zaledwie możliwościami. Formułujemy je, ponieważ nie wiemy, jak sytuacja rozwinie się w przyszłości. Historia puka do rozmaitych drzwi, i tylko niektóre się otwierają. W rozważaniach na temat przyszłego biegu wypadków, bierzemy te możliwości pod uwagę, przypisując każdej z nich różny stopień prawdopodobieństwa. Byłoby szaleństwem, uznać tylko jedną z nich za realistyczną, ponieważ się spełniła; byłoby niesprawiedliwością ośmieszać każdego, kto odrzucił, jako mało realistyczny, scenariusz, który miał nieszczęście wypełnić się co do joty.
Darek przytacza ciekawą rozmowę między fikcyjnym bohaterem powieści i Stanisławem Mackiewiczem, jako przykład nieuzasadnionego optymizmu. Sądzę jednak, że rozmowa ta zapisana została w wiele lat po wojnie (autor nie podaje źródła, ale wolno się chyba domyślać, że cytat pochodzi z powieści Pawlikowskiego pt.Wojna i sezon, z roku 1965), nie jest więc wolna od tego samego zabarwienia znajomością dalszego rozwoju wypadków. Pozwolę sobie zatem przytoczyć autentyczny tekst z owych czasów, który, jak sądzę, lepiej oddaje coś tak trudnego do uchwycenia, jak nastrój chwili, nastrój tamtych czasów w Polsce, na krótko przed wybuchem wojny. W czwartek, 31 sierpnia 1939 roku, tenże Stanisław Cat-Mackiewicz pisał na pierwszej stronie Słowa, we wstępnym artykule pod znamiennym tytułem „Czemu dotychczas nie ma wojny”:
Dlaczego dotychczas wojna nie wybuchła? Czemu Hitler zwleka ze swoją napaścią na nas? Domyślamy się, że uczestnik bluffu niekoniecznie chce być uczestnikiem wojny.
Cat rozważa następnie konstelacje polityczne w Europie i Azji. Wskazuje na próby oderwania Włoch od sojuszu z Niemcami oraz na sowiety, jako jedyną siłę dążącą jawnie do wojny:
Ta wielka hiena łaknie trupów. Nie znaczy to jednak wcale, aby Sowiety stanęły przy boku Hitlera.
A zatem Hitler się wahał, zdaniem Cata, ponieważ nie zdołał zastraszyć Polaków. W Polsce widzieć miał tylko „bagnety i wolę walki, ochotę do wojny”, a nie strach.
Trudno wyobrazić sobie, żeby ten wstępniak sławnego redaktora zajmował poczesne miejsce w wyborze jego publicystyki. Ale zanim ulegniemy pokusie zbycia Cata jako nieodpowiedzialnego fantasty, zanim roześmiejemy się na dźwięk tak buńczucznych zapewnień i deklaracji wypowiedzianych na kilka godzin przed klęską, warto przypomnieć, że jego młodszy brat nie inaczej widział sprawy: na wrzaski Hitlera trzeba odpowiedzieć milczeniem. „Milczeniem, przerwanym tylko chrzęstem wyjmowanych i osadzanych na karabiny bagnetów!” Józef Mackiewicz był wprawdzie wyjątkiem, gdyż postrzegał ogromne potencjalnie trudności dla państw Międzymorza, ściśniętych między wrogimi potęgami Hitlera i Stalina, ale nawet on nie widział, co nadchodziło. Jak inaczej wytłumaczyć zgrozę, jaką przejęła go klęska wrześniowa? Możemy dziś twierdzić stanowczo, że „świat stał na skraju przepaści w 1939 roku”, bo w świetle dalszych wydarzeń, to jest niezaprzeczalny fakt, ale inteligentni i uważni obserwatorzy tak tego wówczas nie widzieli, to nie była dla nich oczywistość. W Polsce wyraźnie cieszono się z nadchodzącego konfliktu, wierząc, że nikt nam nie zrobi nic, bo z nami jest marszałek Śmigły Rydz; ufając w gwarancje potężnych zachodnich sojuszników; nie obawiając się konfrontacji z Hitlerem. Nikt nie myślał wtedy o „cieniu szansy na odwrócenie katastrofalnych tendencji”, jak twierdzi Darek, ponieważ rzadko kto sądził, że zbliża się katastrofa. O tym przeważającym nastroju należy pamiętać, pisząc o owych czasach. Antysanacyjna propaganda – nie tylko komunistyczna, ale także wszystkich wolnych ugrupowań polskich po wrześniu 39 – wykorzystywała następnie te optymistyczne nastroje wśród ludności, dla pognębienia rządów sanacji i ich mocarstwowej retoryki – przyznajmy, nie bez uzasadnienia. Trzeba wszakże pamiętać również, że żadna armia na świecie nie zdołała się oprzeć Wehrmachtowi. Niemiecka armia miała przewagę nie tylko w uzbrojeniu, ale także w zastosowaniu nowoczesnej taktyki zaczepnej i obronnej, i w profesjonalnym charakterze kadry oficerskiej. Nawet w późniejszych fazach wojny, gdy Niemcy nie mieli już przewagi technicznej, Wehrmacht przegrywał dopiero wtedy, kiedy przeciwnicy mieli ogromną przewagę liczebną. Przy całkowitej supremacji Aliantów na morzu i w powietrzu, 60 tysięcy niemieckich żołnierzy przez sześć tygodni powstrzymywało prawie półmilionową armię aliancką przed inwazją Sycylii, po czym wycofali się bez wielkich strat na kontynent. Bitwa o Monte Casino, przykład chwały polskiego oręża, jest także przypadkiem bohaterskiej obrony wobec przeważających sił. Wehrmacht bił się w złej sprawie, ale to nie znaczy, byśmy odmawiać mieli bohaterstwa jego żołnierzom i niezwykłej sprawności oficerom. Zapewne przytaczany przez Darka generał Pragłowski miał rację, że każdy rozsądny człowiek wiedział w 1939 roku, że wojsko polskie „uzbrojeniem pozostaje w tyle”, ale nie tylko przestarzała broń spowodowała klęskę wrześniową.
Kiedy w sierpniu tegoż 1939 roku młodszy Mackiewicz nadsyłał korespondencje do Słowa, przytaczane obszernie w artykule Darka, to rozważał potencjalny pakt między Stalinem i Hitlerem, jako koniec niezawisłości państw bałtyckich, „koniec ich bytu niepodległego”, ale nie oczekiwał z tego powodu upadku Polski. I to prowadzi nas do głównej kwestii spornej w IX części cyklu Darka. Okazuje się bowiem, że zdaniem Darka, Mackiewicz „nie mógł pozwolić sobie w pełni na odkrycie przed ówczesnym czytelnikiem swoich publicystycznych kart” i dlatego „nie możemy mieć dzisiaj pewności, jaką wiedzą dysponował”. Ściśle mówiąc, albo nie mógł sobie pozwolić wówczas na powiedzenie czegoś, co my wiemy dziś, że on wiedział wtedy; albo nie wiemy, co wiedział – albo jedno, albo drugie. Jeżeli nie wiemy dzisiaj, co wiedział wówczas, to nie możemy także wiedzieć, że coś zatajał. Ale w pierwszym rzędzie, narzuca się inne pytanie: skąd mianowicie pojawiło się przypuszczenie, że „wiedział o wiele więcej”, niż pisał? Dlaczego nie mógł sobie pozwolić na wyjawienie? Jako ogólną zasadę proponowałbym przyjąć, że możemy oceniać innego człowieka – w tym także oceniać jego względny zasób wiedzy – na podstawie jego słów i jego czynów, a nie wedle domniemywań, jakoby mógł wiedzieć więcej, choć nie wiadomo dokładnie co, gdyż nie wyjawił swej wiedzy tajemnej, ponieważ nie mógł sobie na to pozwolić.
Darek przykłada słusznie wagę do szczegółowych dat w związku z podpisaniem paktu między Stalinem i Hitlerem. Artykuł Mackiewicza na temat układu sowiecko-niemieckiego ukazał się 23 sierpnia, był zatem zapewne napisany najpóźniej 22 sierpnia, podczas gdy pakt podpisano w nocy 24 sierpnia. Być może zatem stąd wzięło się domniemanie, że wiedział o wiele więcej, ale nie mógł powiedzieć co, bez narażania swoich tajnych źródeł.
Tak się składa, że Mackiewicz poświęcił osobny artykuł paktowi Ribbentrop-Mołotow. W roku 1953, w rocznicę sowieckiej agresji na Polskę, ukazał się w Dzienniku Polskim w Detroit tekst pt. „Jak czerwony ołówek Stalina przeciął Polskę na pół” (który można przeczytać w tomie Wrzaski i bomby). Przyjrzyjmy się, jak opisywał sytuację sprzed kilkunastu lat.
Wieczorem 22 sierpnia 1939 r. wyleciały z Berlina dwie wielkie maszyny. W ciemną noc lądowały na lotnisku w Królewcu. O świcie 23-go, z zachowaniem ścisłej tajemnicy, wystartowały ku wschodowi. Na bardzo wielkiej wysokości, niewidoczne prawie z ziemi, przeleciały Litwę, skrawek Łotwy i skierowały wprost na Moskwę.
Gdy ambasador von der Schulenburg doradzał ministrowi von Ribbentropowi zwolnienie tempa negocjacji, Ribbentrop oświadczył, że wszystko jest już załatwione, a on musi wrócić do Berlina po 24 godzinach. W ostatniej chwili sowieciarze zażądali innej linii podziału państw bałtyckich – Stalin domagał się portów w Libawie i Windawie, a projekt niemiecki wyznaczał granicę na Dźwinie – ale Hitler zaakceptował nowe warunki bez oporu. A wówczas:
Panowie nałożyli paradne mundury i już w wielkiej asyście, zabierając też obu fotografów, udali się na Kreml. Starożytne bramy się otworzyły, wpuszczając błyszczące limuzyny. Na Kremlu nakryto stoły do wspaniałej kolacji. Stalin własnoręcznie odkorkowuje pierwszą butelkę: „Na zdorowie!” – przypija. Zaczyna się lać szampan i nastrój jest coraz lepszy. Dygnitarze hitlerowscy i bolszewiccy przypijają do siebie wzajemnie. Wreszcie wstaje Stalin z kielichem w ręku: „Wiem, jak bardzo naród niemiecki kocha swego wodza Adolfa Hitlera. Chciałbym zatem wypić jego zdrowie!”
Ku rozpaczy świata dwaj opryszkowie się dogadali.
Wczesnym rankiem 24 sierpnia 1939 roku dwie maszyny niemieckie wznoszą się w powietrze i od razu nabierają wysokość. Lecą do Berlina poprzez kraje, które zostały przecięte czerwonym ołówkiem Stalina.
Tyle Mackiewicz w kilkanaście lat po wydarzeniach. Spójrzmy dla porządku na inną chronologię tych samych wypadków. Alan Bullock opisuje je niemal identycznie w swojej Hitler and Stalin: Parallel Lives. Zastąpienie Litwinowa przez Mołotowa uznane zostało w Berlinie jako sygnał do rozmów. 20 maja Niemcy zaproponowali wznowienie rozmów gospodarczych. Mołotow w odpowiedzi wskazał na potrzebę „bazy politycznej” dla takich rozmów. Sprawy nie posunęły się naprzód aż do 18 lipca, gdy Mołotow wznowił kontakty, i odtąd negocjacje toczyły się w przyspieszonym tempie i z coraz większą paniką z niemieckiej strony. Hitler był bowiem zdania, że musi zaatakować Polskę nie później niż 25 sierpnia. Jednak dopiero 18 sierpnia, Mołotow po raz pierwszy napomknął coś o tajnym protokole. Bullock nie wspomina o telefonicznych kontaktach między Hitlerem i Schulenburgiem, ale za to opisuje scenę, w której Hitler z Ribbentropem stali pochyleni nad dalekopisem (teleksem) w siedzibie fuehrera w Berghof, gdy nadeszła wiadomość, że pakt jest gotów i może być podpisany już 20 sierpnia. Mimo to, Stalin nadal się ociągał (najprawdopodobniej jego wywiad wiedział o teoretycznej dacie najazdu na Polskę, więc Stalin zamierzał wymusić dalsze koncesje, co mu się zresztą udało). Hitler napisał wówczas osobisty list do genseka, z prośbą, by przyjął von Ribbentropa 22 sierpnia. Stalin zgodził się na 23 sierpnia. Opis spotkania i bibki nie różni się w niczym od wersji Mackiewicza, aż do treści toastu wzniesionego przez Stalina włącznie.
Ale jeszcze 22 sierpnia, Hitler spotkał się z 50 przywódcami wojskowymi i wyłożył im plan ataku na Polskę, w świetle paktu z sowieciarzami.
Wróćmy teraz do pytań zawartych w artykule Darka. Czy treść korespondencji Mackiewicza jest doprawdy aż tak tajemnicza? Wydaje się oczywiste, że układ zawarto wcześniej niż go uroczyście oblewano na Kremlu. W otoczeniu Hitlera nie ukrywano zadowolenia z przebiegu negocjacji z sowietami, toteż wystarczająco wiele ludzi wiedziało o przełomie w rozmowach, żeby zasilić młyn plotek na ten temat (polityczne plotki rozchodziły się prędko także w przedpotopowych czasach, gdy ludzie pozbawieni byli dostępu do socjalnych mediów). Popławski i Mackiewicz, jako inteligentni dziennikarze z wyostrzonym słuchem politycznym, potrafili te plotki zinterpretować i najprawdopodobniej rozmawiali o nich otwarcie na tallińskim molo i przy wódce. Skąd zatem przypuszczenie, że „Popławski pomógł mu w zdobyciu tej zdumiewającej, choć nie zapisanej nigdy wprost pewności, jaki będzie przyszły rozwój zdarzeń”? Na jakiej podstawie wyrokować mamy o tej „zdumiewającej pewności”, jeżeli jej nigdy nie wypowiedział?
Kwestia dat także nie wydaje się nastręczać wielu trudności. Rozmowy trwały od dawna – 19 sierpnia podpisano umowę handlową, 21 sierpnia sowieci zerwali trójstronne rozmowy z Francją i Anglią i tak dalej – a reszta, to była kwestia interpretacji pogłosek i czytania między wierszami, w czym Popławski był mistrzem. Razem domyślali się słusznie, co się święci, i nie widzę w tym żadnych sekretów. Niesławnej pamięci bibka na Kremlu, to był zaledwie zewnętrzny przejaw umowy między dwoma tyranami, a Mackiewicz pisał o pakcie, spekulował na temat jego treści i konsekwencji. Nie widzę powodu, by nie miał o nim słyszeć i pisać 22 sierpnia. Tak czy owak, protokół dotyczący podziału stref wpływów, był tajnym załącznikiem do umowy międzynarodowej; jako taki, nie został ogłoszony, więc ktokolwiek o nim pisał, opierać się mógł wyłącznie na plotkach i domysłach.
Rzecz jasna, zdaję sobie sprawę, że moje uwagi pozostają subiektywne w całej swej rozciągłości. To na pozór oczywiste, ale czuję się w obowiązku dodać niniejsze zapewnienie. Tak właśnie rozumiem, co się stało i nie widzę tu żadnych tajemnic, ani dowodów „zdumiewającej, choć nie wypowiedzianej wiedzy” Mackiewicza na temat przyszłych wydarzeń. Jest to kwestia dwóch różnych wykładni danego materiału historycznego, z których ta naszkicowana powyżej, wydaje mi się prostsza i bardziej przekonująca, bardziej w zgodzie z duchem zasady brzytwy Ockhama. Co rzekłszy, mowa tu o interpretacjach, a każdy ma prawo do własnej, byle nie była sprzeczna z tekstem.
Powiedziawszy to wszystko, czekam teraz z utęsknieniem na wieńczącą cykl konkluzję.
Prześlij znajomemu
0 Komentarz(e/y) do “Ribbentrop i brzytwa Ockhama”
Prosze czekac
Komentuj