Najnowsze komentarze

III Ankieta Wydawnictwa Podziemnego

Dziecko w szkole uczy się fałszowanej historii od Piasta do równie sfałszowanego Września i dowie się, że obrońcą Warszawy był nie jakiś tam Starzyński, ale komunista Buczek, który wyłamał kraty „polskiego faszystowskiego” więzienia, by na czele ludu stolicy stanąć do walki z najeźdźcą. – Tak w roku 1952 Barbara Toporska opisywała ówczesny etap bolszewizacji Polski.

Przyjmijmy, na potrzeby niniejszej ankiety, że był to opis pierwszego etapu bolszewizacji, klasycznego w swoim prostolinijnym zakłamaniu. Kolejny etap nastąpił szybko, zaledwie kilka lat później, gdy – posługując się przykładem przytoczonym przez Barbarę Toporską – w kontekście obrony Warszawy wymieniano już nie tylko komunistę Buczka, ale także prezydenta Starzyńskiego (i to z największymi, bolszewickimi honorami). Przyszedł w końcu także moment, gdy komunista Buczek albo znikł z kart historii, albo też przestał być przedstawiany w najlepszym świetle – jeszcze jeden, mocno odmieniony okres.

Mamy tu zatem dynamiczne zjawisko bolszewizmu i szereg nasuwających się pytań. Ograniczmy się do najistotniejszych, opartych na tezie, że powyższe trzy etapy bolszewizacji rzeczywiście miały i mają miejsce:

1. Wedle „realistycznej” interpretacji historii najnowszej utarło się sądzić, że owe trzy etapy bolszewickiej strategii są w rzeczywistości nacechowane nieustającym oddawaniem politycznego pola przez bolszewików. Zgodnie z taką wykładnią, historię bolszewizmu można podzielić na zasadnicze okresy: klasyczny, ewoluujący, upadły. Na czym polega błąd takiego rozumowania?

2. Jak rozumieć kolejno następujące po sobie okresy? Jako etapy bolszewizacji? Jako zmiany wynikające z przyjętej strategii, czy ze zmiennej sytuacji ideowej i politycznej, czy może trzeba wziąć pod uwagę inne jeszcze, niewymienione tu czynniki?

3. Trzy etapy i co dalej? Czy trzecia faza spełnia wszystkie ideowe cele bolszewizmu, czy wręcz przeciwnie – jest od realizacji tych celów odległa? Czy należy spodziewać się powrotu do któregoś z wcześniejszych etapów, a może spektakularnego etapu czwartego lub kolejnych?

Zapraszamy do udziału w naszej Ankiecie.

II Ankieta Wydawnictwa Podziemnego

Dorobek pisarzy i publicystów mierzy się nie tyle ilością zapisanych arkuszy papieru, wielkością osiąganych nakładów, popularnością wśród współczesnych czy potomnych, poklaskiem i zaszczytami, doznawanymi za życia, ale wpływem jaki wywierali lub wywierają na życie i myślenie swoich czytelników. Wydaje się, że twórczość Józefa Mackiewicza, jak żadna inna, nadaje się do uzasadnienia powyższego stwierdzenia. Stąd pomysł, aby kolejną ankietę Wydawnictwa poświęcić zagadnieniu wpływu i znaczenia twórczości tego pisarza.

Chcielibyśmy zadać Państwu następujące pytania:

1. W jakich okolicznościach zetknął się Pan/Pani po raz pierwszy z Józefem Mackiewiczem?
Jakie były Pana/Pani refleksje związane z lekturą książek Mackiewicza?

2. Czy w ocenie Pana/Pani twórczość publicystyczna i literacka Józefa Mackiewicza miały realny wpływ na myślenie i poczynania jemu współczesnych? Jeśli tak, w jakim kontekście, w jakim okresie?

3. Czy formułowane przez Mackiewicza poglądy okazują się przydatne w zestawieniu z rzeczywistością polityczną nam współczesną, czy też wypada uznać go za pisarza historycznego, w którego przesłaniu trudno doszukać się aktualnego wydźwięku?

Serdecznie zapraszamy Państwa do udziału.

Ankieta Wydawnictwa Podziemnego

1. W tak zwanej obiegowej opinii egzystuje pogląd, że w 1989 roku w Polsce zainicjowany został historyczny przewrót polityczny, którego skutki miały zadecydować o nowym kształcie sytuacji globalnej. Jest wiele dowodów na to, że nie tylko w prlu, ale także innych krajach bloku komunistycznego, ta rzekomo antykomunistyczna rewolta była dziełem sowieckich służb specjalnych i służyła długofalowym celom pierestrojki. W przypadku prlu następstwa tajnego porozumienia zawartego pomiędzy komunistyczną władzą, koncesjonowaną opozycją oraz hierarchią kościelną, trwają nieprzerwanie do dziś. Jaka jest Pana ocena skutków rewolucji w Europie Wschodniej? Czy uprawniony jest pogląd, że w wyniku ówczesnych wydarzeń oraz ich następstw, wschodnia część Europy wywalczyła wolność?

2. Nie sposób w tym kontekście pominąć incydentu, który miał miejsce w sierpniu 1991 roku w Moskwie. Czy, biorąc pod uwagę ówczesne wydarzenia, kolejne rządy Jelcyna i Putina można nazwać polityczną kontynuacją sowieckiego bolszewizmu, czy należy raczej mówić o procesie demokratyzacji? W jaki sposób zmiany w Sowietach wpływają na ocenę współczesnej polityki międzynarodowej?

3. Czy wobec rewolucyjnych nastrojów panujących obecnie na kontynencie południowoamerykańskim należy mówić o zjawisku odradzania się ideologii marksistowskiej, czy jest to raczej rozwój i kontynuacja starych trendów, od dziesięcioleci obecnych na tym kontynencie? Czy mamy do czynienia z realizacją starej idei konwergencji, łączenia dwóch zantagonizowanych systemów, kapitalizmu i socjalizmu, w jeden nowy model funkcjonowania państwa i społeczeństwa, czy może ze zjawiskiem o zupełnie odmiennym charakterze?

4. Jakie będą konsekwencje rozwoju gospodarczego i wojskowego komunistycznych Chin?

5. Już wkrótce będzie miała miejsce 90 rocznica rewolucji bolszewickiej w Rosji. Niezależnie od oceny wpływu tamtych wydarzeń na losy świata w XX wieku, funkcjonują przynajmniej dwa przeciwstawne poglądy na temat idei bolszewickiej, jej teraźniejszości i przyszłości. Pierwszy z nich, zdecydowanie bardziej rozpowszechniony, stwierdza, że komunizm to przeżytek, zepchnięty do lamusa historii. Drugi stara się udowodnić, że rola komunizmu jako ideologii i jako praktyki politycznej jeszcze się nie zakończyła. Który z tych poglądów jest bardziej uprawniony?

6. Najwybitniejszy polski antykomunista, Józef Mackiewicz, pisał w 1962 roku:

Wielka jest zdolność rezygnacji i przystosowania do warunków, właściwa naturze ludzkiej. Ale żaden realizm nie powinien pozbawiać ludzi poczucia wyobraźni, gdyż przestanie być realizmem. Porównanie zaś obyczajów świata z roku 1912 z obyczajami dziś, daje nam dopiero niejaką możność, choć oczywiście nie w zarysach konkretnych, wyobrazić sobie do jakiego układu rzeczy ludzie będą mogli być jeszcze zmuszeni 'rozsądnie' się przystosować, w roku 2012!

Jaki jest Pana punkt widzenia na tak postawioną kwestię? Jaki kształt przybierze świat w roku 2012?




Nie dajmy się zamknąć w pojęciu „kontrrewolucji”, które
odruchowo na skutek odruchów Pawłowa kojarzy się podświadomie – przynajmniej dużej ilości ludzi – z „reakcją”.
Jerzy Giedroyc

Sołżenicyn nie był pierwszym sowieckim pisarzem-dysydentem, którego wiarygodność wzbudzała wątpliwości Mackiewicza. W 1959 roku do rąk Jerzego Giedroycia trafił przemycony na Zachód maszynopis młodego sowieckiego literata, używającego pseudonimu Abram Terc. Była to mini powieść zatytułowana Sąd idzie. Uzupełnieniem do powieści była anonimowa rozprawa zatytułowana Co to jest realizm socjalistyczny? Mackiewicz uznał, że wydawca wprowadzony został w błąd. W jego przekonaniu autorem miał być uchodźca żydowski, który wydostał się z sowietów do Izraela. Tam napisał książkę i stamtąd książkę wysłał do Paryża. Zastrzegł, że może się w tej kwestii mylić. Nie on jeden podważał autentyczność Terca.

…prawie wszystkie ośrodki londyńskie – pisał w liście do Józefa Łobodowskiego Giedroyc – z zapałem tłumaczą wszystkim dostępnym cudzoziemcom, że nasze teksty sowieckie są falsyfikatem i że faktycznie autorem jest Pan.

Książka falsyfikatem nie była. Za swoją błędną supozycję Mackiewicz został ostro skrytykowany przez środowisko Kultury. Początkowo krytyka miała wyjść spod pióra Łobodowskiego, ponieważ jednak ten notorycznie spóźniał się z dostarczaniem tekstów, krytyką Mackiewiczowskiego „orzecznictwa” zajął się Juliusz Mieroszewski. Formalnie miał rację. Jeśli chodzi o ideowy wydźwięk utworu Terca niekoniecznie.

Niekonieczność wynikała z różnic w zapatrywaniach na istotę komunizmu. Dla zespołu Kultury ideowym aksjomatem, zrębem budowanej z uporem strategii była ewolucja komunizmu. Na tym dogmacie opierali wiarę w lepszy, bardziej ludzki system. Gwałtowny rozkwit dysydencji stanowił potwierdzenie, że fundamenty systemu murszeją, a on sam łagodnieje. Dla Mackiewicza komunizm był w swojej niezmiennej istocie bezwzględnym narzędziem zniewolenia, proliferacji zła na świecie. Jeśli okazywał słabość działo się tak albo ze względu na chwilowe zawahania systemu, albo dla ubocznych celów realizowanej taktyki lub strategii. Powstanie niekontrolowanej dysydencji, której przejawem była nieprawomyślna literatury pisana w związku sowieckim, nie mieściło się w Mackiewiczowskiej definicji komunizmu.

Sam Mieroszewski trafnie ujmował istotę problemu:

W pojęciu Mackiewicza i większości emigracyjnych „ekspertów” komunizm jest chemicznie czystym złem. Tak jak szatan w koncepcji doktryny katolickiej ma zamkniętą drogę do poprawy i ewolucji – tak i komunizm ex definicio [sic!] ewoluować może tylko w sensie negatywnym. Ponieważ utwory Terca i Anonima zdają się wskazywać, że nadzieja zmian na lepsze kołacze się przecież nieśmiało w duszach młodego rosyjskiego pokolenia – Mackiewicz oba powyższe utwory kwalifikuje jako falsyfikaty.

Mini powieść Terca musiała zaskoczyć, wywołać szum. Sąd idzie przedstawiał nie tyle dystans do sowieckiej władzy, co ewidentny brak szacunku, dla niej i dla jej świetlanej wizji:

Piękna w socjalizmie chcecie, swobody w niewolnictwie?

Czy była to krytyka komunizmu niełatwo dociec. Na pewno szyderstwo z wodza i ludzi zapatrzonych w ojcowskie męstwo jego zbrodni, pogrążonych w tęsknocie:

…przyjdzie, sprawiedliwy i surowy. Zmusi do skomlenia z bólu i podskakiwania na łańcuchu. A ty podpełzniesz do niego na brzuchu, zajrzysz w oczy i położysz mu na kolanach kosmaty łeb.

Ale było coś więcej: artykulacja myśli uwolnionych, bez ideologicznych zahamowań, obrazoburczych, płynących swobodnie po zwojach mózgowych bohaterów powieści: przestępcy i prokuratora; adwokata i jego kochanki; młodego opozycjonisty. Było w powieści w zasadzie jedno tylko ograniczenie, na które zwrócił uwagę Mackiewicz, wpisane w konkluzję po opisie okropności sowieckiego systemu: nie obalać z zewnątrz, a poprawiać od wewnątrz. A więc ewolucja, która – zauważał – stała się wyjątkowa modna. A skoro jest modna, jest na nią popyt, więc należy zagwarantować podaż… „Tak wot: dostarczać dowodów!…” Takich ideowych komunistów-naprawiaczy zawsze było dużo w sowieckich obozach – przekonywał.

Szukając analogii historycznych, mających wesprzeć tezę o możliwości wyewoluowania komunizmu w coś bardziej strawnego, sięgnął Mackiewicz po odległe przykłady: „Kiedyś minęło siedem tysięcy lat i nie stało już faraonów, którzy szczególnie męczyli masy niewolnicze”. Poprzez egipską hiperbolę wydrwiwał koncepcję uhumanistyczniania komunizmu, o czym śnił na jawie niejeden reformator.

…niektórzy upierają się czekać, aż drogą ewolucji wewnętrznej, nie stanie również tych, którzy niewolnikom kazali budować Bieł-Kanały, Pałace Kultury, spędzili ludzi do wspólnego kotła i ze zwojów mózgowych, jak wodę z gąbki, wycisnęli – wolną wolę. Tymczasem, jeżeli chodzi o ewolucję, to odbywa się ona raczej w stosunku wolnego świata do Sowietów, niż w Sowietach samych.

Opisywał historię i teraźniejszość tak ukierunkowanej ewolucji, zejście z pozycji antybolszewickich na antystalinowskie; bajki o dobrym Leninie i złym Stalinie; mody na titoizmy i gomułkizmy. Opowiadał o intelektualnej manierze, zgodnie z którą dobrze jest się przyznawać do komunistycznej przeszłości, nawet jeśli komunistą się nie było. Pisał o intelektualnym obozie zwolenników tej koncepcji. Nie pomijał Kultury. Uważał ich poglądy za poronione. Szaleństwo było kategorią opisu, nie inwektywą. Ideowi przeciwnicy podobnie ujmowali poglądy antykomunisty. W ich oczach był wariatem, idiotą, faszystą.

Mackiewicz wielokrotnie komplementował kompetencje redaktorskie Jerzego Giedroycia, a samą Kulturę uważał za najlepszy na świecie periodyk polski. Oddzielał stronę formalną, warsztatową pisma od jej aspektów ideowych. Z tymi ostatnimi nie zgadzał się kategorycznie. To co w Kulturze wypisywano, było mu wrogie. Nie chodziło o konkretne publikacje czy artykuły, ale o linię polityczną pisma, wypracowany, a raczej, nieustannie opracowywany na nowo program działania, za którym stał jeden człowiek, Giedroyc.

Napisałem w poprzednim odcinku, że redaktor Kultury był „zwierzęciem politycznym”, człowiekiem, dla którego polityka jest istotą egzystencji. To sformułowanie w nie dość trafny sposób opisuje życiową misję Giedroycia. To co owładnęło jego umysłem, kształtowało światopogląd, wychylało się daleko poza polityczną przyziemność. Nie chciał być tylko uczestnikiem czy animatorem polityki. Giedroyc chciał być kreatorem historycznych faktów, współtwórcą dziejów. I zdaje mi się, ten swój cel osiągnął. Jeżeli AD 2023 żyjemy w świecie jakim żyjemy, owładniętym niemal bez reszty kolorową i beztroską wizją bolszewizmu, w znaczącej mierze zawdzięczamy to redaktorowi Kultury. Jego wizja zwyciężyła. Wizja oryginalna, choć współgrająca ze strategicznymi posunięciami bolszewickiej centrali. Przeglądając jego ogromną epistolarną twórczość starałem się bezskutecznie dociec, ile w tych paralelnych dążeniach, Kultury z jednej, bolszewików z drugiej strony, było przypadku, ile wzajemnych inspiracji i zapożyczeń.

Jest pewne podobieństwo w zapatrywaniach politycznych Giedroycia i Mackiewicza. To tendencja, jak to celnie ujął w Alarmie Mackiewicz, „nadpartyjności”. Obaj byli ponad. Trochę to wynikało z braku żywych odpowiedników dla reprezentowanych przez nich postaw. Jeżeli uznać Mackiewicza za reakcyjnego antykomunistę, to przyznać wypada, że nie było w przestrzeni politycznej ugrupowania, które zaspokajałoby jego oczekiwania. Giedroyc nigdy nie identyfikował się z żadną opcją polityczną. Jego popaździernikowe zakusy na sformowanie czegoś w rodzaju „trzeciej lewicy” były posunięciem taktycznym, niczym więcej. Miały służyć idei niepodległości, której Giedroyc był adherentem. Dla tej idei skłonny był zrobić wiele, nie wahając się przed podejmowaniem oryginalnych kompromisów. Nazywając Mackiewicza wariatem, sam żył na krawędzi zdrowego rozsądku i szaleństwa.

Z niebywałego uporu, pracowitości, redaktorskiego geniuszu, stworzył Kulturę, jednoosobową instytucję o zasięgu międzynarodowym. Pilnie słuchano tego, co miał do powiedzenia: partia, rewizjoniści najróżniejszych odmian, dysydenci, decydenci, intelektualiści związani z zachodnim establishmentem. Gdy w jednym z listów Mieroszewski napomknął z uznaniem o ocenach amerykańskich korespondentów w Moskwie, Giedroyc aż żachnął się przy klawiaturze:

Stało się zwyczajem, że kolejni korespondenci amerykańscy, głównie „NYT”, „Time” i „Newsweek”, odwiedzają mnie na rozmówki przy obejmowaniu placówki w Moskwie. To są mili ludzie, dobrzy dziennikarze, ale nie znają języka rosyjskiego, siedzą w hotelu, nudzą się i oczekują na oficjalne informacje…

Kompetencje Giedroycia były innej kategorii:

Nie tylko czytam całą ważniejszą prasę sowiecką (w tym i wojskową), ale jestem w kontakcie ze wszystkimi (prawie) nowymi emigrantami sowieckimi.

Zatem i w tym aspekcie, kompetencji, zorientowania w sprawach sowieckich, wykazywali z Mackiewiczem podobieństwo. Od tego punktu zaczynały się różnice, wykluczające możliwość porozumienia. Mackiewicz widział w komunizmie byt niezmienny w naturze i celach; Giedroyc dostrzegał nowoczesną, przyciągającą masy wiernych zwolenników, ideę, podlegającą niekończącym się zmianom, wpływom, korektom. „Dobry komunizm” według Mackiewicza prowadził do zagłady, dla Giedroycia był nadzieją na przyszłość. Tam gdzie Mackiewicz zauważał taktyczną elastyczność w osiąganiu celów, Giedroyc upatrywał szansy na ewolucję. Mackiewicz chciał cofać koła historii, Giedroyc zdecydowany był płynąć z prądem. Mackiewicz był reakcjonistą, Giedroyc postępowcem. Na tym budował ideę niepodległości. Dla Giedroycia punktem wyjścia było zerwanie z tradycją, z balastem emigracyjnych instytucji i skostniałych idei. Kierował się analogiczną ideą jak Kościół Katolicki za Jana XXIII, otwarcia na nowe trendy. Aggiornamento miało być metodą sięgania po strategiczne cele.

Była w tych niezwykle szerokich zamachach Giedroycia doza megalomanii, ale nieznaczna. Popularność Kultury nie była mitem. Dawny sekretarz Mariana Zdziechowskiego, mocno w peerel uwikłany, Stanisław Stomma przekonywał u progu lat 60., że Kultura nigdy nie miała tak wielkiego autorytetu jak obecnie, a członkowie kc oraz ludzie, którzy się liczą, żadnego polskiego pisma nie czytają tak dokładnie. Mieroszewski z zapałem redukował: „Jest tylko Polska Ludowa i Maisons-Laffitte, poza tym nie ma nic, niczego i nikogo.” W świecie Kultury nie było przestrzeni dla kontrrewolucji.

Podziwiać można upór z jakim odpierał Giedroyc przeciwności losu. Postawiwszy na Gomułkę, sparzył się po ledwie kilku miesiącach:

Przekonaliśmy się, że złudzenia na liberalizację komunizmu, jakie mieliśmy w związku z Październikiem i Gomułką, były wykorzystane przez partię.

Nie zraziło go to. Skorygował polityczną kalkulację i w dalszym ciągu rozgrywał własną grę, narzucał inicjatywę. Rozczarowany do Gomułki, rewizjonistów, kierował uwagę na „problem robotniczy”. Nie wiem w oparciu o jakie przesłanki, ale doszedł do przekonania, że to warstwa społeczna, zdolna do „wychowania sobie leaderów”, która została zdradzona przez inteligencję. „Trzeba – przekonywał – robotnika podniecać do walki o poprawę warunków materialnych, o samorząd w związkach zawodowych, o wyjazdy za granicę…”.

Tu trzeba, mam wrażenie, bardzo ostro zwrócić uwagę inteligencji na konieczność nawiązania kontaktu i współpracy, i nie bać się zachęcać robotników do walki, strajków etc.

Na kilkanaście lat przed zdarzeniami, układał program „Solidarności”. Nieprzerwanie stawiał na nieporozumienia pomiędzy komunistami. W 1963 postanowił rozegrać konflikt „chińsko-rosyjski”, choć jak pisał „zajmowanie stanowiska prochińskiego jest idiotyzmem”. Dostrzegając wątłość analogii politycznej, rozważał pójście tropem Piłsudskiego z czasów wojny rosyjsko-japońskiej (Piłsudski osobiście udał się do Tokio w celu uzyskania od tamtejszego rządu środków umożliwiających rozpoczęcie powstania w Polsce). Chciał nawiązania bezpośrednich kontaktów z chińskimi komunistami: „Jest to jedna z ważniejszych decyzji w moim życiu…”:

Od paru dni chodzę jak błędny, zastanawiając się, jak wykorzystać konflikt sowiecko-chiński. Chodzi mi po głowie, czy nie pójść do Chińczyków (albo samemu, albo podsyłając jakiegoś komunistę) i zwrócić im uwagę, by wykorzystali sprawę katyńską (Starobielsk był w Republice Ukraińskiej. […] Chruszczow był pierwszym sekretarzem), by ogłosili bliższe szczegóły interwencji w sprawie polskiej w 1956 i by rozpoczęli kampanię w obronie narodów Związku Sowieckiego. Chcę to przedstawić w ten sposób, że będąc nastawiony antykomunistycznie, walczę w pierwszym rzędzie z imperializmem rosyjskim…

Zapatrzenie w egzotyczne posunięcie Piłsudskiego sprzed dekad mąciło mu jasność widzenia, ale tylko w części. Istotniejsza była hierarchia historiozoficznych pojęć. Tkwił w erze prebolszewickiej. Do swoich najcenniejszych lektur zaliczał: Sprawę polską Studnickiego oraz Polskę Jagiellonów Kolankowskiego. W przekonaniu Redaktora reguły imperialne górowały nad ideologią komunizmu, który jest tylko nowoczesnym środkiem do osiągania historycznych celów i zaspakajania wiekowych aspiracji. Tu tkwi klucz do Giedroycia oraz polrealizmów wszystkich odmian. Koegzystencja z komunizmem, naprawianie go, korygowanie i upiększanie możliwe jest wyłącznie z Czerwonym caratem Kucharzewskiego na nocnym stoliku. Klasycznie Mackiewiczowska teza „nie Rosja a Sowiety” rujnuje taki tok rozumowania: pozostaje być tylko za lub przeciw kontrrewolucji.

Zasadniczym programem Kultury była ewolucja komunizmu, niekiedy, gdy sytuacja polityczna okazywała się bardziej niż zwykle dynamiczna, przeistaczająca się w rewolucję. Transpozycja ta miała miejsce w dalekich od pojęciowej ortodoksji wizjach Redaktora. Do wydarzeń krajowych podochodził Giedroyc z perspektywy cywilizowania komunizmu. Interesujące są jego pierwsze spostrzeżenia wobec buntu intelektualistów, spisanego w tzw. liście 34. Złożony Cyrankiewiczowi memoriał uznał za „bardzo słaby”. Inicjatorom zabrakło odwagi, żeby wręczyć go Gomułce. Nie potrafili rozkolportować listu za granicą. Stopniowo do uszu Giedroycia dochodziły nowe informacje, mało pochlebne dla protestujących, którzy liczyli, że sprawa przejdzie bez echa, nie spodziewali się aż tak silnej reakcji komunistycznej władzy. W gronie sygnatariuszy zapanowała panika przemieszana z rezygnacją. Giedroyc próbował ratować sytuację w sposób stanowczy, żądając by w Londynie „uchwalić BOJKOT tych wszystkich intelektualistów, którzy nie podpisali czy nie doszlusują”. To dolewanie oliwy do ognia przez Redaktora musiało przerazić 34-ch. Ich intencją nie było robienie ze swojej supliki wielkiej sprawy. Grupa „Europa”, jak o sobie mówili, celowo ograniczyła zasięg protestu. Do składania podpisu nie zaproszono ani młodych, ani partyjnych, ani tej części opozycji, która chciała się politycznie spełniać w peerelowskim sejmie. Ale sprawa wymknęła się spod kontroli. W Warszawie i na Wybrzeżu miały miejsce manifestacje, wygotowywano manifesty w obronie listu, co sygnatariuszom nie było na rękę. Giedroyc chciał „ich zgwałcić i zrobić z tego mały Październik”. Mimo dostrzegalnych na Zachodzie nastrojów apeaserskich, przekonywał, że koniunktura jest doskonała. Chruszczow miał iść na „odwilż”. Wobec zatargów z Chińczykami kremlowski sekretarz nie mógł pozwolić sobie na stwarzanie dodatkowych frontów walki. Rezultaty mogą być nieoczekiwane – kalkulował.

Entuzjazm Giedroycia miał liczne chwile zmęczonej rezygnacji i rozczarowania, jak w przypadku 34 sygnatariuszy: „Będzie to już kompletna kompromitacja literatury i nauki” pisał, gdy doszły go informacje o wzrastającym poziomie załamań w tym gronie. „Trzeba (możliwie dyskretnie) napuścić młodzież krajową do demonstracji przeciw załamującym się”. Był okrutny i nieustępliwy, bo dostrzegał nowe możliwości. „Trzeba wykazać – pisał w liście-instrukcji dla Mieroszewskiego – że w bloku jest już dziś lepiej niż u nas, że dzięki tej bierności intelektualistów i idiotów w kierownictwie partii tracimy też ogromny prestiż”. Konflikt z Chinami oraz gospodarcze kłopoty sowietów miały mieć wpływ na poszerzenie sfery wolności.

Koncepcja „nowego Października” nie chciała opuścić Giedroycia. Stał się permanentnym wywrotowcem. List otwarty Kuronia i Modzelewskiego to „ogromny ładunek wybuchowy podłożony pod ustrój”. Podobnie oceniał deklarację kpp założonej przez Kazimierza Mijala. Nawet wytyczne ideowe stowarzyszenia pax zdawały się siać „ferment w Polsce”. Coraz żwawiej chodziły mu po głowie myśli rewolucyjne. Mieroszewski uznał za wskazane studzić zapał Redaktora:

To jest niesłuszne, co Pan pisze, że ja – w przeciwieństwie do Pana – nie wierzę w rewolucję. Jestem tylko bardziej ostrożny niż Pan. W przewrocie październikowym w roku 1956 dopatrywaliśmy się czegoś znacznie więcej, niż w istocie było. To nie Pan, tylko ja moim piórem musiałem wszystko odwołać, cośmy wówczas napisali o Gomułce. […] Platforma rewolucyjna Kuronia i Modzelewskiego jest niestety zbyt naiwna, by można na jej podstawie zorganizować zagraniczny komitet rewolucyjny. […] Poza tym byliśmy dotąd nie za rewolucją, tylko za ewolucją. Wydaliśmy pamflet pt. Ewolucjonizm. Staram się w mych artykułach powiązać rewolucję z ewolucją, by nas nie oskarżono o „zygzaki” w „Kulturze”.

Brzmi to jak list pisany przez Sancho Pansę do swojego Dona. Delikatnie starał się przemawiać do rozsądku Redaktora, ale – takie można odnieść wrażenie – nie trafiał swoimi argumentami na odpowiednio wysoko ulokowaną półkę. Dyskretnie wskazywał na błędy, sprzeczności, niekonsekwencje, nie dostrzegając jak bardzo Giedroyc nie dbał o tego gatunku nieistotności. Redaktor prowadził ostrą grę, w której godził się nie tylko na utratę blotek, ale i atutów. Zagrywał va banque i blefował, przebijał i kontrował. Nie liczył się ze sztywnymi regułami licytacji. Był gotowy na taktyczne porażki.

Starał się nie przegapić żadnej okazji do ataku i krytyki. Pisał o błędzie Wyszyńskiego, który został „opiekunem emigracji” i na swego następcę wyznaczył biskupa z peerelu, z tamtejszym paszportem. Przekonywał, że obaj panowie są skrępowani, nie mogą grać na dwóch fortepianach, a księża przysłani z Polski są „faktycznie agentami reżymu”. Nie potrafię powiedzieć, czy inspiracji dla tej wypowiedzi można szukać w opublikowanym kilka miesięcy wcześniej artykule Barbary Toporskiej „Z prośbą o odpowiedź”. Tekst Toporskiej wywołał emocje, nie wydaje mi się możliwe, aby nie zwrócił uwagi Giedroycia.

Miewał pretensje polityczne do praktycznie wszystkich, nawet do pierwszego sekretarza pzpr Gomułki, gdy ten „zmarnował” historyczną szansę, związaną z wizytą de Gaulle’a w Zabrzu. Generał uznał de facto zachodnie granice Polski. Była szansa na trwały sojusz, na uznanie granic, zgoda na zjednoczenie Niemiec, co stawiałoby te ostatnie w „obcęgach polsko-francuskich”, ale sekretarz na wysokości nie stanął.

Zwalczał sprawę „antyrosyjskości”, za którą stali nie tylko „Bęcwalscy”, ale też „Kuroniowie, Modzelewscy i Kołakowscy i to w stopniu trudnym do uwierzenia”. Nie przestawał zaskakiwać. Z początkiem 1968 uznał, że sytuacja dojrzała:

Myślę, że już jest koniec „ulepszania” ustroju komunistycznego, koniec życzliwego i z taryfą ulgową naszego stosunku do rewizjonistów, trzeba będzie bardzo znacznie zatuszować ewolucjonizm, który już swoją rolę (i bardzo pożyteczną) odegrał. Trzeba się liczyć z wybuchem i sytuacją w dużym stopniu rewolucyjną.

Rzeczywistość polityczna w Czechosłowacji, tak jak ją postrzegano z nielicznymi wyjątkami, szybko przyniosła konieczność kolejnej korekty politycznych kalkulacji. Mieroszewski pisał: wydarzenia w Czechosłowacji dowodzą słuszności założeń „ewolucjonizmu”. Giedroyciowi nie wypadało zaprzeczać wprost. Znalazł rozwiązanie: „…podkreślił Pan, że rewolucja jest też pewną formą ewolucji. Bo tak jest”. Mieroszewski starał się, raczej desperacko, przeciąć ewolucyjno-rewolucyjny gordyjski węzeł:

…ani ewolucjonizm, ani rewolucjonizm nie stanowią credo „Kultury”. Naszym credo jest obalenie komunizmu. Każda metoda dobra, która prowadzi do tego celu. […] Naszym programem jest przebudowa Związku Sowieckiego i zaprowadzenie demokracji w Europie Wschodniej.

Tym razem to Giedroyc zmuszony był tonować animusz Mieroszewskiego.

…wydaje mi się, że nie trzeba zbyt wyraźnie mówić o obaleniu komunizmu, a raczej kłaść nacisk na drugi etap, komunizm demokratyczny etc. etc.

Wciąż zawodziły bieżące założenia i rachuby. W połowie lipca 1968 Giedroyc pisał: „Dzisiaj interwencja zbrojna z Moskwy jest wykluczona”. W post scriptum do listu z 20 sierpnia 1968 Mieroszewski informował: „Dziś rano posłyszałem w BBC wiadomość o wkroczeniu Sowietów do Pragi. Artykuł, który był na ukończeniu, wrzuciłem do kosza. Niemniej to nie oznacza bankructwa naszej polityki”. Miał i nie miał racji. Jeżeli spojrzeć na „praską wiosnę” jako na próbę generalną do solidarnościowego „sierpnia”, na „sierpień” jako na preludium do „okrągłego stołu”… i dalej aż po moskiewski pucz z sierpnia 91, to istotnie, o bankructwie forsowanej przez Kulturę idei ewolucji komunizmu (aż po upadek) nie może być mowy. Jeśli uznać te wydarzenia za wpisane w Mackiewiczowski Wielki Plan, bankructwo stawki na ulepszanie komunizmu jest bezdyskusyjne.

Giedroyc był osobiście dotknięty praskim rozwojem zdarzeń. Pisał, że kolektywne kierownictwo „musiało zwariować”, albo znajduje się w sytuacji, która „do takich kroków ich zmusiła”. Podnosił kwestię buntu Rumunii i Jugosławii. Wskazywał na „wyraźny rozłam” pomiędzy partiami zachodnimi komunistycznymi i Moskwą. „…(dlaczego Wyszyński nie zarządził modłów w Kościele), tłumacząc, że udział Polski w tym nowym rozbiorze Czech jest dla nas hańbą”. Kończył jak na redaktora Kultury przystało:

Chciałbym na przykład znaleźć jakieś smakowite teksty Norwida czy Żeromskiego o charakterze aktualnym, które by wzmocniły dramatyczne napięcie.

W początkach lat 70. zaostrzył swoje nieoficjalne stanowisko: „Sprawa nie obalania, a naprawy systemu, to sprawa jedynie taktyki. Coraz bardziej jest jasne nawet dla uczciwych komunistów, że system trzeba obalić i naprawić się nie da”. Do „wydarzeń grudniowych” przywiązywał nie byle jakie znaczenie: „moim zdaniem będą kiedyś w przyszłości historyczną datą narodzin rewolucji proletariackiej, a więc rewolucji, która może być śmiertelnym zagrożeniem dla ZSSR”. Usiłował nieustannie wsłuchiwać się w nastroje w kraju i w całym bloku, tworząc na tej podstawie radykalnie różne od wcześniejszych rozwiązania taktyczne, także strategię. W połowie 1972 doszedł do przekonania, że „ruch lewicowy przeżywa kryzys”, który „będzie bardzo długi”, dlatego „z tej dotychczasowej naszej stawki musimy zrezygnować”. Pojęcia politycznej próżni, niemocy, bezruchu były mu z gruntu obce: „Cała młodzież, z wyjątkiem może 10% karierowiczów, jest gwałtownie antykomunistyczna”. To kolejne odkrycie. Nie było dla Giedroycia nieprzekraczalnych granic. Człowiek, który myślał poważnie o wspólnych knowaniach z Gomułką, rozważał taktyczny sojusz z chińskimi komunistami, myślał także o możliwości stworzenia „masowego ruchu partyzanckiego wschodnioeuropejskiego antysowieckiego”. „Nie mamy zbyt mądrych wojskowych – pisał – ale ostatecznie mogliby się nad tym pogłowić”. Powracał do tej koncepcji: „Coraz bardziej ludzie odchodzą od ‚poprawiania komunizmu’, coraz więcej się zaczyna mówić o walce o niepodległość czy walce o wolność…”.

Mackiewicz, który jako publicysta reprezentował, zdaniem Giedroycia, „kompromitującą biełogwardiejszczyznę”, a który uważał (także wedle Redaktora) zespół Kultury za „bolszewizantów”, byłby zapewne mocno zaskoczony różnorodnością tych koncepcji. Byłby, bo owe pomysły nie wychodziły zapewne nigdy poza krąg najbardziej zaufanych. Oficjalna linia, choć meandrująca, była jedna.

Wedle historii spisywanej oficjalnie przez ostatnich 30 lat, racja leżała po stronie „ewolucjonistów”, tych co przekonywali, że komunizm można poprawić, nagiąć do własnych potrzeb, nadwerężyć jego fundamenty, rozkruszyć. Nie inaczej plotą szeregi mackiewiczologów, przekonujących (na ogół nieśmiało), że i sam Mackiewicz uznałby realność „transformacji”. Próżno szukać w jego tekstach potwierdzenia dla tych fanaberii. Wiemy za to jak reagował na „paranoję” Giedroycia i „potężnego obozu intelektualnego”. Słowami młodego sowieckiego inżyniera: „To, co my chcemy, to zawsze zmienimy. Ale tego co wy chcecie i na czym budujecie swoje oczekiwania, przenigdy! To nigdy nie nastąpi. Napleeewat’ nam na wasze oczekiwania! Jasno?!”

Był przekonany, że komunizm obalić może tylko kontrrewolucja. A wówczas:

…Po wypaleniu ogniem i mieczem przemocy komunistycznej w całym świecie, ulegalizowałbym nazajutrz partię komunistyczną, zezwolił na otwarcie ich biur i gazet, obok wszystkich innych partii i gazet na świecie. Bo dopokąd nie jest nam dane poznać całej prawdy, w każdej z nich będzie jeszcze wiele nieprawdy, i odwrotnie, w każdej, najgorszej nawet nieprawdzie odnaleźć można ziarnko prawdy… I wypuściłbym na Europę patrole mongolskich opryczników, aby nahajami z byczej skóry strzegły wolności słowa i nie dopuszczały przemocy jednego z tych słów nad drugim.

Bo nie wydaje mi się najważniejsze w życiu, jakie kto ma przekonania, a to jedynie – by każdy je mógł swobodnie wypowiadać.

Opublikował te słowa we wciąż jeszcze liberalnej Kulturze, w 1958. Marny dowód przypisywanego mu szaleństwa.



Prześlij znajomemu


7 Komentarz(e/y) do “Za lub przeciw kontrrewolucji część VI”

  1. 1 michał

    Darek,

    Bardzo to ciekawe, nie miałem pojęcia, że z Giedroycia taki był chojrak. Nie jestem pewien, czy szanować jego rozmach myśli, czy wydziwiać nad megalomanią, ale kiedy chodzi o tajne rozmowy Giedroyć-Mao, to nie mogę się powstrzymać od chichotu.

    Dodajmy do tego chęć wywołania rewolucji, otwarte dążenie do zamieszek, bez liczenia się z ofiarami – co by powiedziano, gdyby to Mackiewicz pisał takie słowa? – u tego ewolucjonisty par excellence, i mamy zaiste obraz kapitalny. Pomimo przytaczanych przez Ciebie słów o potrzebie obalenia komunizmu – „Coraz bardziej jest jasne nawet dla uczciwych komunistów, że system trzeba obalić i naprawić się nie da” – nie wydaje mi się, żeby w praktyce swej działalności, „Kultura” stała w późnych latach na takim stanowisku. Na podstawie Twojego artykułu mam raczej wrażenie, że Giedroyć po prostu „głośno myślał, pisząc”, i stąd te słowa.

    Ktoś zażartował przed dziesiątkami lat, że przed wojną Giedroyć prowadził pismo „Polityka”, zajmujące się kulturą, a po wojnie „Kulturę”, która zajmowała się polityką. Ale prawdziwa ewolucja zespołu „Kultury” szła raczej od Burnhama i zbrojnej walki z komunizmem do poputniczeskiego ewolucjonizmu, aż do rozmów na szczycie Giedroyć-Mao włącznie. Był to więc klasyczny ześlizg, jak to opisał Mackiewicz.

    Co w niczym nie umniejsza mojej admiracji dla Twego niezwykle ciekawego artykułu.

  2. 2 Dariusz Rohnka

    Michał,

    Giedroy-Mao-chichot – oczywiście, rozumiem, co masz na myśli. Ale przyznam się, że gdy wpadłem na tę fragment po przeczytaniu iluś tam tysięcy listów redaktora Kultury, w lwiej części zupełnie nieciekawych (co zrozumiałe), wcale mi nie było do śmiechu. Przeszedł mnie dreszcz, gdy pojąłem jak bardzo żarliwego patriotyzmu był wyznawcą.

    Masz rację pisząc o Burnhamie i ewolucji. Giedroyc istotnie odrzucił klarowność idei na rzecz mętności służbie uzdrawiania komunizmu. Nie robił tego jednak dla korzyści czy taniego efektu. Może chciał być politycznym odpowiednikiem Fausta, czy bardziej Mistrza Twardowskiego, dlatego próbował targów z belzebubem? Inteligencja w tym widać nie przeszkadza.

    Sugerujesz, że tylko „myślał głośno” o powstaniu, o kontrrewolucji. A mnie się zdaje, że to ot, atawizm chwytania za szablę, gdy Rzeczpospolita w potrzebie. Zwiędły, mitomański, a jednak zew patriotyczny.

    Giedroyciowy patriotyzm wiedzie ku katastrofie, nie on pierwszy.

    Dla mnie to jednak bardziej dramat niż komedia.

  3. 3 michał

    Darek,

    Czy arogancja połączona z oderwaniem od wszelkiej rzeczywistości – bo tylko w takiej konstelacji myślowej mógł Giedroyć chcieć rozmawiać z Mao – jest oznaką żarliwego patriotyzmu? Tym razem to ja rozumiem chyba, co masz na myśli, ale mnie to nie przekonywa.

    Oczywiście, nie mam pojęcia, czy on tylko „głośno myślał” – nie czytałem jego korespondencji i nie zamierzam czytać. Ale jeżeli to jest zwiędły i mitomański, atawistyczny zew patriotyczny, to biada. Z jednej strony, ten zew powinien – przynajmniej teoretycznie – móc być wykorzystany na rzecz kontrrewolucji, a takiej możliwości chyba nie było w praktyce, więc jak to było?

    Z drugiej zaś strony, patriotyczny zew, który prowadzi do irracjonalnych idej w rodzaju zwracania się do chrlowskiego komunisty w celu wyzwolenia Polski spod komunizmu, to rzeczywiście nie jest komedia ludzka, ani boska, ani nawet nie-boska. Ale to nie jest także dramat – tylko farsa.

    Równie dobrze moglibyśmy nazwać farsę buntu Prigożyna odruchem patriotycznego zewu krwi.

  4. 4 Dariusz Rohnka

    Michał,

    Żarliwy patriotyzm nie zawsze wchodzi w koniunkcję ze zdrowym rozsądkiem (lub odwrotnie), na co jest aż nadto przykładów historycznych. Giedroyciowi tego rozsądki brakowało. Kalkulował, ale emocjonalnie; jak neurasteniczny gracz w ruletkę, przekonany, że jest na tropie niezawodnego systemu. Przy tym nie był wybredny. Gomułkizm, ewolucjonizm, rewolucjonizm to w ogromnej mierze jego dzieci/idee, ale gdy dostrzegł potencjał w antykomunizmie, w kontrrewolucji, nie wahał się, dorzucając co nieco od siebie. Było mu absolutnie obojętne co wspiera, byleby okazało się skuteczne na drodze do niepodległości.

    Farsa? Dla obserwatora zewnętrznego niewątpliwie, dla samej ofiary pomieszania rozumu z iluzjami – tragedia.

    Najgorsze, że koncepcje ewolucyjne, które dominowały w giedroyciowym myśleniu, nie tylko przyjęły się i rozpanoszyły, ale w dodatku okazały się zbieżne z komunistyczną strategią. W jakiejś mierze „upadek komunizmu” przeszedł gładko za jego sprawą.

    Zestawiania Giedroycia z Prigożynem jest (zamierzoną?) przesadą. Redaktor to postać realna, Prigożyn to pajac. Bardzo muszą tam, na Kremlu, lekceważyć wroga (jeżeli za takowy uznać bolszewizujący się w przyspieszonym tempie Zachód), skoro pozwalają sobie na tej jakości inscenizacje.

    Ale wracając do Giedroycia. Gotowy był pójść na każde rozwiązanie. Czy dlatego, że (za przykładem Piłsudskiego) nie rozumiał, czym jest bolszewizm? Czy stąd, że uznawał bolszewizm za nieuchronny etap w historii ludzkości? Zdaje mi się, że to pierwsze. Traktował bolszewizm jak groźną, śmiertelną chorobę, która jednak nie utrzyma się długo na placu dziejów. Pieriedyszki były dla niego syndromem słabości, a nie mądrości etapu. Nie wierzył w stałość bolszewickiej idei totalnego zniewolenia. Wziąwszy wszystko co zredagował, przygotował do druku, taka hipoteza zdaje się być nieprawdopodobna, ale może najbardziej bliska prawdy. Bo czy w innym przypadku roiłby o pójściu do chińskich komunistycznych rzeźników w sprawie niepodległości jednej Polski?

    A zatem „Nie Rosja, ale Sowiety”. Problem, który ciekawie wygląda dzisiaj, gdy zła, imperialna Rosja zagraża Ukrainie, innym republikom sowieckim, demoludom, Europie, światu. Nie licząc oczywistych czekistowskich korzeni, nikt tworu zwanego „Rosja” nie identyfikuje z bolszewizmem. W 1947 roku, gdy swój artykuł pisał Mackiewicz, jego teza była przynajmniej dyskusyjna. Dziś została zepchnięta poza margines.

    W 1947 dużo było bolszewizmu/komunizmu na Zachodzie. Niewiele zabrakło mu do zwycięstwa. Dziś zdominował zachodnie myślenie, choć objawia się poprzez melanż najdziwaczniejszych mniejszych ideologii. Ale nie jest przez to mniej groźny. Wówczas wspierał sojuz bezapelacyjnie, dzisiaj deklaruje sprzeciw. Droczy się, bo kremlowscy towarzysze jakoby zarzucili kierunek ku świetlanej przyszłości.

    Dziwne to wszystko, bo przecież i na Zachodzie nie powinno braknąć wypróbowanych towarzyszy, gotowych przełknąć niejedno.

  5. 5 michał

    Darek,

    Giedroyć robił raczej wrażenie chłodnego, kalkulującego redaktora, a „żarliwość” jakiejkolwiek odmiany, z trudem tylko da się pogodzić z chłodnym i rozumnym redagowaniem pisma. „Kalkulacja emocjonalna”, to jest jakaś galareta twarda jak skała, to się nie da utrzymać, bo rozpada się pod ciosami kalkulacji (z definicji, rozumowej), bądź emocji (z definicji, emotywnych). Neurasteniczny hazardzista przekonany, że jest w posiadaniu niezawodnego systemu, nie jest ani rozsądny, ani kalkuluje, jest roztrzęsioną galaretą. Jeżeli taki rzeczywiście był Giedroyć, to jest gorzej niż myślałem.

    Człowiek zanurzony bez reszty w farsie może w istocie widzieć siebie, jako bohatera tragedii, ale obiektywnie – mówimy przecież o wielkim redaktorze najważniejszego pisma polskiego w XX wieku – chęć nawiązania rozmów z gensekiem chrlowskiej kompartii w celu wyzwolenia prlu spod „okupacji rosyjskiej”, to jest burleska. Girlaski kręcą kuprami i wierzgają nóżkami, gdy wielki redaktor Kultury paryskiej, obsypany cekinami, rozważa rozmowy na szczycie z Mao, a Ty mówisz, że to jest „postać realna”?? W porównaniu z Arlekinem z Maisons Lafitte, Prigożyn wydaje mi się bandytą z krwi i kości.

  6. 6 Dariusz Rohnka

    Michał,

    Giedroyc jest „postacią realną” jako redaktor Kultury, najważniejszego pisma etc. Ten sam Giedroyc jest autorem politycznych koncepcji, których nie powstydziłby się Arkadiusz-fantasta. Jedno do drugiego nijak nie przystaje, ale jest faktem. Czy uprawiał „realną politykę”, o której pisał Mackiewicz, że nie powinna przesłaniać „realnej rzeczywistości”? Niewątpliwie. Mimo niebywałych kompetencji, bardzo się mylił.

    Nie miał powiernika. Najbliższy był mu Mieroszewski, ale nawet przed nim nie miał zwyczaju odkrywać swoich myśli. Tylko z rzadka, jak w przypadku chińskiego wątku. Politykę traktował jako grę, coś a la Piłsudski, tylko zamiast układania pasjansów wybrał redaktorski kierat. Taka praca powinna dać mu wiele korzyści, ale nic z tego. Sterty maszynopisów, setki autorów, niebywała ilość kontaktów i rozmów, wszystko to łącznie jedynie przysłoniło mu horyzont, rozmazało perspektywę.

    Zdawało mu się, że z bolszewikami można bawić się w dyplomację, w kuluarowe rozgrywki, ustalenia. Nie rozumiał diabolicznej i bandyckiej zarazem natury bolszewizmu, z którym niemożliwy jest żaden układ. Być może stało się tak za sprawą przyjaciół mocno w peerel uwikłanych, którzy wygładzili mu obraz rzeczywistości. I jeszcze ten jego incydentalny wybryk kontrrewolucyjny. Bez cienia rozsądku.

    Przy tym wszystkim pozostaje typowy. Nie odbiega od standardów. Nie był jedynym Arkadiuszem-politykiem XX wieku.

    Mackiewicz ze swoją kontrrewolucją był mu politycznie wrogiem. Zaburzał piękną iluzję.

  7. 7 michał

    Darek,

    Zdaje mi się, że zagraża nam fałszywy spór. W rzeczywistości, chyba się zgadzamy, że postawa Giedroycia – jak została zaprezentowana przez Ciebie powyżej – jest zdumiewająca. Tylko ciut inaczej rozkładamy akcenty.

    Niby dlaczego ma być redaktor G postacią realną, a Prigożyn tylko pajacem? Sowiecki bandzior wydaje mi się zupełnie realny, a redaktor mało realistyczny, gdy pragnie rozmawiać na szczycie z Mao Tse-tungiem. W porównaniu, rokosz Prigożyna jest szczytem realizmu. Ty natomiast nazwałeś go postacią realną, gdy Prigożyn to pajac. Albo Cię źle rozumiem, albo się źle wyraziłeś.

    Mówisz, że takich polityków-fantastów nie brakowało. Czy ja wiem? Nie słyszałem o wielu redaktorach emigracyjnych pism, którzy pragnęliby rozmawiać z Mao, ale… w końcu, co ja wiem? Może takich był legion? Pięknoduchy (jak ja, nie jak Giedroyć, broń Boże!) nie powinny zajmować się polityką.

    A poza szokiem co do pozycji Giedroycia, nie ma żadnych zastrzeżeń, ani pytań, ani zaczątków do dyskusji. To jest chyba tak, że człowiek czyta coś znanego, np. o trudnościach Mackiewicza z emigracją, ale wśród rzecz znanych znajdują się także i takie, gdzie obraz wydaje się nie do końca rozpoznawalny – np. w poprzednim odcinku, Bobkowski, który, owszem, może i „niezłomnie odrzucał gomułkizm” wobec Giedroycia, ale wcześniej sam publikował w Twórczości i w Obłudniku Powszechnym – albo zupełnie rewelacyjne elementy, jak rozmowy z Mao…

Komentuj





Language

Książki Wydawnictwa Podziemnego:


Zamów tutaj.

Jacek Szczyrba

Czerwoni na szóstej!.

Jacek Szczyrba

Punkt Langrange`a. Powieść.

H
1946. Powieść.