Najnowsze komentarze

III Ankieta Wydawnictwa Podziemnego

Dziecko w szkole uczy się fałszowanej historii od Piasta do równie sfałszowanego Września i dowie się, że obrońcą Warszawy był nie jakiś tam Starzyński, ale komunista Buczek, który wyłamał kraty „polskiego faszystowskiego” więzienia, by na czele ludu stolicy stanąć do walki z najeźdźcą. – Tak w roku 1952 Barbara Toporska opisywała ówczesny etap bolszewizacji Polski.

Przyjmijmy, na potrzeby niniejszej ankiety, że był to opis pierwszego etapu bolszewizacji, klasycznego w swoim prostolinijnym zakłamaniu. Kolejny etap nastąpił szybko, zaledwie kilka lat później, gdy – posługując się przykładem przytoczonym przez Barbarę Toporską – w kontekście obrony Warszawy wymieniano już nie tylko komunistę Buczka, ale także prezydenta Starzyńskiego (i to z największymi, bolszewickimi honorami). Przyszedł w końcu także moment, gdy komunista Buczek albo znikł z kart historii, albo też przestał być przedstawiany w najlepszym świetle – jeszcze jeden, mocno odmieniony okres.

Mamy tu zatem dynamiczne zjawisko bolszewizmu i szereg nasuwających się pytań. Ograniczmy się do najistotniejszych, opartych na tezie, że powyższe trzy etapy bolszewizacji rzeczywiście miały i mają miejsce:

1. Wedle „realistycznej” interpretacji historii najnowszej utarło się sądzić, że owe trzy etapy bolszewickiej strategii są w rzeczywistości nacechowane nieustającym oddawaniem politycznego pola przez bolszewików. Zgodnie z taką wykładnią, historię bolszewizmu można podzielić na zasadnicze okresy: klasyczny, ewoluujący, upadły. Na czym polega błąd takiego rozumowania?

2. Jak rozumieć kolejno następujące po sobie okresy? Jako etapy bolszewizacji? Jako zmiany wynikające z przyjętej strategii, czy ze zmiennej sytuacji ideowej i politycznej, czy może trzeba wziąć pod uwagę inne jeszcze, niewymienione tu czynniki?

3. Trzy etapy i co dalej? Czy trzecia faza spełnia wszystkie ideowe cele bolszewizmu, czy wręcz przeciwnie – jest od realizacji tych celów odległa? Czy należy spodziewać się powrotu do któregoś z wcześniejszych etapów, a może spektakularnego etapu czwartego lub kolejnych?

Zapraszamy do udziału w naszej Ankiecie.

II Ankieta Wydawnictwa Podziemnego

Dorobek pisarzy i publicystów mierzy się nie tyle ilością zapisanych arkuszy papieru, wielkością osiąganych nakładów, popularnością wśród współczesnych czy potomnych, poklaskiem i zaszczytami, doznawanymi za życia, ale wpływem jaki wywierali lub wywierają na życie i myślenie swoich czytelników. Wydaje się, że twórczość Józefa Mackiewicza, jak żadna inna, nadaje się do uzasadnienia powyższego stwierdzenia. Stąd pomysł, aby kolejną ankietę Wydawnictwa poświęcić zagadnieniu wpływu i znaczenia twórczości tego pisarza.

Chcielibyśmy zadać Państwu następujące pytania:

1. W jakich okolicznościach zetknął się Pan/Pani po raz pierwszy z Józefem Mackiewiczem?
Jakie były Pana/Pani refleksje związane z lekturą książek Mackiewicza?

2. Czy w ocenie Pana/Pani twórczość publicystyczna i literacka Józefa Mackiewicza miały realny wpływ na myślenie i poczynania jemu współczesnych? Jeśli tak, w jakim kontekście, w jakim okresie?

3. Czy formułowane przez Mackiewicza poglądy okazują się przydatne w zestawieniu z rzeczywistością polityczną nam współczesną, czy też wypada uznać go za pisarza historycznego, w którego przesłaniu trudno doszukać się aktualnego wydźwięku?

Serdecznie zapraszamy Państwa do udziału.

Ankieta Wydawnictwa Podziemnego

1. W tak zwanej obiegowej opinii egzystuje pogląd, że w 1989 roku w Polsce zainicjowany został historyczny przewrót polityczny, którego skutki miały zadecydować o nowym kształcie sytuacji globalnej. Jest wiele dowodów na to, że nie tylko w prlu, ale także innych krajach bloku komunistycznego, ta rzekomo antykomunistyczna rewolta była dziełem sowieckich służb specjalnych i służyła długofalowym celom pierestrojki. W przypadku prlu następstwa tajnego porozumienia zawartego pomiędzy komunistyczną władzą, koncesjonowaną opozycją oraz hierarchią kościelną, trwają nieprzerwanie do dziś. Jaka jest Pana ocena skutków rewolucji w Europie Wschodniej? Czy uprawniony jest pogląd, że w wyniku ówczesnych wydarzeń oraz ich następstw, wschodnia część Europy wywalczyła wolność?

2. Nie sposób w tym kontekście pominąć incydentu, który miał miejsce w sierpniu 1991 roku w Moskwie. Czy, biorąc pod uwagę ówczesne wydarzenia, kolejne rządy Jelcyna i Putina można nazwać polityczną kontynuacją sowieckiego bolszewizmu, czy należy raczej mówić o procesie demokratyzacji? W jaki sposób zmiany w Sowietach wpływają na ocenę współczesnej polityki międzynarodowej?

3. Czy wobec rewolucyjnych nastrojów panujących obecnie na kontynencie południowoamerykańskim należy mówić o zjawisku odradzania się ideologii marksistowskiej, czy jest to raczej rozwój i kontynuacja starych trendów, od dziesięcioleci obecnych na tym kontynencie? Czy mamy do czynienia z realizacją starej idei konwergencji, łączenia dwóch zantagonizowanych systemów, kapitalizmu i socjalizmu, w jeden nowy model funkcjonowania państwa i społeczeństwa, czy może ze zjawiskiem o zupełnie odmiennym charakterze?

4. Jakie będą konsekwencje rozwoju gospodarczego i wojskowego komunistycznych Chin?

5. Już wkrótce będzie miała miejsce 90 rocznica rewolucji bolszewickiej w Rosji. Niezależnie od oceny wpływu tamtych wydarzeń na losy świata w XX wieku, funkcjonują przynajmniej dwa przeciwstawne poglądy na temat idei bolszewickiej, jej teraźniejszości i przyszłości. Pierwszy z nich, zdecydowanie bardziej rozpowszechniony, stwierdza, że komunizm to przeżytek, zepchnięty do lamusa historii. Drugi stara się udowodnić, że rola komunizmu jako ideologii i jako praktyki politycznej jeszcze się nie zakończyła. Który z tych poglądów jest bardziej uprawniony?

6. Najwybitniejszy polski antykomunista, Józef Mackiewicz, pisał w 1962 roku:

Wielka jest zdolność rezygnacji i przystosowania do warunków, właściwa naturze ludzkiej. Ale żaden realizm nie powinien pozbawiać ludzi poczucia wyobraźni, gdyż przestanie być realizmem. Porównanie zaś obyczajów świata z roku 1912 z obyczajami dziś, daje nam dopiero niejaką możność, choć oczywiście nie w zarysach konkretnych, wyobrazić sobie do jakiego układu rzeczy ludzie będą mogli być jeszcze zmuszeni 'rozsądnie' się przystosować, w roku 2012!

Jaki jest Pana punkt widzenia na tak postawioną kwestię? Jaki kształt przybierze świat w roku 2012?




Wstyd się przyznać, doprawdy, ale upłynęło niemal 15 lat, odkąd pisałem tu o nawróconych w Gazie.  Moglibyśmy w zasadzie opublikować ten sam artykuł ponownie – tak niewiele się zmieniło.  Te same oskarżenia padają pod adresem Izraela ze strony lewicowych półgłówków, którzy gotowi są widzieć w bolszewickich jaczejkach Hamas i Islamskiej Dżihad „obrońców praw człowieka”, a w armii izraelskiej nowe wcielenie Einsatzgruppen SS, szwadrony śmierci splamione krwią niewinnych Palestyńczyków; i takie same zarzuty słyszymy ze strony antysemitów na prawicy, którzy z radosnym rechotem wyśmiewają wszechpotężny rzekomo wywiad izraelski i cieszą się każdą klęską Izraela.

To prawda, że trzy agencje wywiadowcze zostały zaskoczone przez skoncentrowany atak bandytów z Hamas.  Prawda także, iż otrzymywali ostrzeżenia z Egiptu na temat przygotowań w Gazie.  Wydaje się jednak – a na pewno z czasem dowiemy się więcej na ten temat, ponieważ Izrael jest otwartym społeczeństwem, w którym krytyka organizacji państwowych jest przyjętą częścią procesu sprawowania władzy – że zadecydowała tu z góry przyjęta teza, a nie niekompetencja.  Egipcjanie powtarzali te same ostrzeżenia od dawien dawna.  Tymczasem aprioryczna teza narzucona wywiadom miała charakter polityczny i wynikała w pewnej mierze z nacisków Zachodu, zwłaszcza nacisków amerykańskiej administracji, by nie zaogniać sytuacji w Gazie.  Netanyahu próbował stosować wobec Palestyńczyków politykę divide et impera, godząc się na wzmocnienie Hamas w Gazie, by osłabić Fatah, zarządzającą tzw. Zachodnim Brzegiem Jordanu.  Kalkulował, że agresja Hamas, pomimo buńczucznej retoryki, jest możliwa do powstrzymania przy pomocy zaawansowanej techniki, tj. inwigilacji muru i Żelaznej Kopuły, chroniącej Izrael przed rakietami.  Demagogia i ekstremizm Hamas odstręczają poniekąd niektóre elementy opinii na Zachodzie, a jednocześnie, Hamas otrzymuje tak ogromne pieniądze z Qataru (plus dotacje z niuni, z Ameryki i z Iranu), że musi powoli obrastać w tłuszcz, czego dowodem miały być drogie auta szmuglowane przez tunele z Egiptu, a nawet konie wyścigowe najlepszej arabskiej rasy, dla rozrywki zuchów-terrorystów.  Być może więc, rząd izraelski dochodził do wniosku, że ostrzeżenia wywiadowcze biorą agresywną retorykę Hamas za rzeczywistość, gdy terroryści zamierzają ograniczyć się do codziennych ataków rakietowych (z których większość przechwytywana była przez izraelskie systemy obronne) i cieszyć się życiem za pieniądze szejków z Qataru.

Kolejną niezamierzoną konsekwencją tej polityki, była koncentracja wysiłków wywiadowczych na Libanie i Iranie, gdyż stanowią znacznie większe zagrożenie dla Izraela.  Zaryzykowałbym więc tezę, że nie mamy tu do czynienia z pomyłką wywiadu, ale z gigantyczną skazą w myśleniu politycznym.  Błędne kalkulacje nakładały się tu na własne życzenia, spotęgowane zostały następnie przez pragnienia zachodnich aliantów, co doprowadziło Netanyahu do fałszywej interpretacji najprostszych faktów; dla przykładu, loty na zmotoryzowanych lotniach, obserwowane były ze spokojem przez izraelskie drony inwigilujące Gazę, jako przykład ucywilizowania życia.  Innym przykładem może służyć wydanie 20 tysięcy zezwoleń na pracę w Izraelu na kilka dni przed napaścią.  Netanyahu nie byłby pierwszym politykiem, który padł ofiarą swych pobożnych życzeń.  Wskażę tylko na przykład polskich polityków z lat trzydziestych ubiegłego wieku, którzy przekonywali, że sowiety obrosły w piórka, przemieniły się w państwo rosyjskie i nie zagrażają już Polsce.

O ile obywatele Izraela zostali skutecznie wyleczeni z takich mrzonek przez dzikie okrucieństwo bohaterów walki o prawa człowieka w Gazie, to obawiam się, że pobożne życzenia mają nadal wpływ na reakcję tzw. Zachodu.  Już od 7 października, zanim jeszcze znane były szczegóły pogromu, a tylko powoli dochodziły do nas informacje na temat barbaryzmu i skali ataku Hamas, politycy zachodni nawoływać poczęli Izrael do umiarkowania.  Ileż razy słyszeliśmy, że odwet musi być proporcjonalny, że Izrael nie powinien dokonać inwazji Gazy, że międzynarodowe prawo chroni niewinnych mieszkańców Gazy przed niecnymi zakusami izraelskiej soldateski.  Czyli nic nowego pod słońcem, bo o domaganiu się proporcjonalności pisałem już przed 15 laty.  Na czym miałaby polegać proporcjonalna odpowiedź na rzeź?  Jakie proporcje zachować można wobec morderstw i gwałtów na kobietach i dzieciach?  Jak proporcjonalnie odpowiedzieć na wzięcie ponad dwustu zakładników (nazywanych przez niektórych odmóżdżonych komentatorów „jeńcami”), a wśród nich dziewięćdziesięcioletnich starców i niemowlaków?  Mówienie tu o proporcjach jest oznaką niedorozwoju umysłowego, ale nie ma w tym nic nowego, ponieważ od Izraela wymaga się nie tylko, by walczył z obiema rękami zawiązanymi za plecami, ale by nie walczył w ogóle.

Gaza nazywana jest największym obozem koncentracyjnym na świecie.  Jeżeli przyjąć słuszność takiego porównania, to zwrócić należy uwagę, że szajka więźniów zagarnęła władzę w obozie i zachowuje pełną kontrolę nad resztą uwięzionych – to oni, a nie siły zewnętrzne, są strażnikami, sędziami i katami, to oni decydują, co się dzieje wewnątrz koncłagru, to oni zrzucają oponentów z dachu, by nie marnować kul.  Jeżeli ludzie po drugiej stronie drutu kolczastego nie chcą wypuścić więźniów z obozu, to tylko dlatego, że rozumieją doskonale, jak bardzo ta masa oprawców zagraża ich życiu i bezpieczeństwu ich rodzin.  Ale nie na tym koniec, bo zbóje z Hamas otrzymują azyl polityczny na Zachodzie bez szykan.  Muhammad Qassem Sawalha dostał obywatelstwo brytyjskie, mimo że jeździł do Moskwy w składzie oficjalnej delegacji Hamas, która jest desygnowana jako organizacja terrorystyczna.

Jednym z najbardziej znamiennych przykładów hańbiącej reakcji na konflikt był niedawny wybuch na parkingu szpitala w Gazie.  Wszystkie media, niezależnie od przekonań politycznych, podały w pierwszej chwili wersję Hamas: Żydzi zaatakowali szpital i zginęło w nim 500 osób w tym wiele dzieci.  Izrael odpowiedział początkowo, że nie prowadził działań w tych okolicach, ani nie dokonał ataku o tej porze.  Z czasem pojawiły się wątpliwości.  Krater wybuchu jest niewielki, wybuch spowodował pożar, co może wskazywać na eksplozję paliwa rakietowego; zdjęcia pokazały spalone samochody, wybite szyby i żadnych zniszczeń budynków wokół. – Palestyńczycy obniżyli liczbę ofiar to 475.  Izraelczycy opublikowali podsłuchaną rozmowę między Islamską Dżihad i operatorem z Hamas, w której ci pierwsi przyznają, że to ich rakieta wybuchła w powietrzu. – Każdy może nagrać rozmowę i twierdzić, że to podsłuch.  A zresztą nawet jeżeli to nie była izraelska rakieta, to i tak oni są winni, bo po co napadli na Gazę?

Mgła wojny.  W chaosie działań militarnych nie wiadomo nigdy dokładnie, co się wydarzyło.  Ale w tym wypadku wiadomo z pewnością, że szpital nie został zniszczony i że nie zginęło w eksplozji kilkaset osób.  Dlaczego więc wszystkie agencje prasowe nadal przyjmują liczbę ofiar w Gazie podaną przez Hamas bez jakichkolwiek zastrzeżeń, jak prawdę objawioną?  Wedle „ministerstwa zdrowia” Hamas, zginęło dotąd 4385 Palestyńczyków.  Czy w tej liczbie zawiera się rzekomych 475 ofiar wybuchu na parkingu szpitala?

Zalewam się rumieńcem wstydu na myśl, że muszę wprost nazwać różnicę między rzezimieszkami z Hamas i żołnierzami z Izraela.  Jest to różnica tak oczywista, że aż się nie chce wypowiadać tego wprost.  Z jednej strony mamy bolszewicką jaczejkę, prowadzoną wedle wszelkich zasad rewolucyjnych, wyłożonych w katechizmie Nieczajewa, w Biesach Dostojewskiego, w działalności Lenina, Trockiego, Mao i Pol pota: wszystko jest dopuszczalne, tak długo, jak prowadzi do z góry wyznaczonego celu.  Mordowanie dzieci, gwałcenie kobiet, propagandowe kłamstwo – wszystko jest dobre, gdy zbliża do wymarzonej milenarystycznej przyszłości.  Nie ma w Hamas miejsca na dziecięcą chorobę lewicowości!  Takie brednie są dobre dla ogłupiania niedorozwiniętych sympatyków Palestyny na amerykańskich uniwersytetach, jak Queers for Palestine.  Przeciwko nim stoi Izrael ze swą praworządnością, która każe państwu wypłacać emeryturę wdowom po samobójczych zamachowcach.  W konkretnym przypadku stosunku do ofiar wśród ludności cywilnych, różnica między Izraelem i Hamas jest różnicą intencji.  Zamierzeniem Hamas jest maksymalizacja ofiar cywilnych zarówno w Izraelu, jak i w Gazie, gdy intencją Izraela jest uniknięcie ofiar po obu stronach.  Nie mam wątpliwości, że Palestyńczycy giną w bombardowaniach izraelskich, ale jest tak głównie dlatego, że jak wszyscy bolszewicy, heroiczni bojowcy Hamas kryją się za plecami ludności cywilnej Gazy.  Palestyńskie ofiary tworzą dla Izraela problem propagandowy, gdy żydowskie ofiary Hamas, na równi z cierpieniami Palestyńczyków, są wodą na młyn ich propagandy.

Hamas, jak przystało bolszewikom, nazywa biały sufit czarnym.  Napaść 7 października, to walka wyzwoleńcza.  Izraelski odwet, to niesprowokowana agresja.  Wycofanie się Izraela z Gazy, to była okupacja Gazy.  Apologeci Hamas na Zachodzie (prawdę mówiąc, mało mnie interesują demonstranci w krajach arabskich, którzy gotowi są obrzucać kamieniami ambasady amerykańskie, gdy Saudyjczycy atakują Jemen) zdzierają z murów zdjęcia porwanych zakładników izraelskich, wrzeszcząc na całe gardło from the river to the sea, Palestine will be free! („od rzeki do morza, Palestyna będzie wolna”).  Hasło to jest wezwaniem do całkowitej anihilacji Izraela jako państwa, gdyż rzeką jest tu Jordan, a morzem wybrzeże śródziemnomorskie.  Holenderski sąd uznał ostatnio to sformułowanie za „mowę chronioną”.  Nie jestem zwolennikiem zakazu tego hasła – a takie propozycje padły w Wielkiej Brytanii – bo każdy tuman ma prawo się mylić, a wolność słowa dotyczy poglądów, z którymi się nie zgadzamy, ale nadanie takiemu wezwaniu statusu ochrony prawnej wydaje się posunięciem moralnie obrzydliwym i politycznie krótkowzrocznym.

Tymczasem Putin zaciera łapki i ściska się z Orbanem w Pekinie.  Czy brał udział w planowaniu ataku na Izrael?  Czas to pokaże, choć osobiście wątpię, ale z pewnością jest mu ten atak na rękę.  Irański półksiężyc, o którym pisałem przed 15 laty, jest coraz silniejszy.  Partyzanci z Hamas są zaledwie cieniutkim rożkiem półksiężyca i o wiele mniej ważnym, niż Hezbollah, szyicka milicja w Libanie, trzymająca w rezerwie 150 tysięcy rakiet wycelowanych w Izrael.  Iran może sobie pozwolić na utratę Hamas, ale Hezbollah jest poważną siłą.  Jednak w międzyczasie, sowieciarze zdołali stworzyć pod firmą grupy Wagner inny półksiężyc – a może lepiej byłoby powiedzieć „sierp”.  Ich sierp rozciąga się od Syrii przez Libię, Sudan, Czad, Niger, Mali, Burkina Faso do Sierra Leone i wybrzeży Atlantyku.

Poważny konflikt militarny w Izraelu, odwraca uwagę świata od strategicznych posunięć Moskwy i Pekinu, a w perspektywie, jeszcze bardziej osłabi arsenały broni państw zachodnich, nadwerężone już bardzo przez pomoc dla Ukrainy.

Pogrom w Izraelu może okazać się zwiastunem złych czasów.



Prześlij znajomemu

25 Komentarz(e/y) do “Nawróceni w Gazie raz jeszcze czyli jak ci straszni Żydzi męczą biednych Palestyńczyków”

  1. 1 Jacek

    Panie Michale,

    Ostatnia napaść na Izrael, nawet, jeśli nie była inspirowana przez chińskich i sowieckich komunistów, jest, tak jak Pan pisze, na rękę jednym i drugim. Jest to rozciąganie frontu i rozpraszanie sił amerykańskich. Ja nadal nie wiem, jaki był generalny cel Putina rozpoczynajacego wojnę na Ukrainie, ale opróżnianie magazynów broni państw zachodnich i rozpalenie kolejnego konfliktu na Bliskim Wschodzie może być sprzyjającą okolicznością do ataku komunistrycznych Chin na Tajwan. Większość ekspertów od wojskowości twierdzi, że USA nie będą w stanie zaangażować się militarnie jednocześnie na dwóch frontach. A w perpektywie majaczy wizja trzech frontów. Jeśli Iran zdecyduje się wesprzeć działania Hamasu, Amerykanie z pewnością zostaną wciągnieci w wojnę.

    Do niedawna nie wierzyłem w możliwość ataku sowietów na terytorium państw NATO. Teraz już nie jestem tego taki pewien. Załóżmy, że wojna na Ukrainie nie jest reżyserowana, a w każdym razie nie przez obydwie strony konfliktu. Póki co, wygląda na to, że Ukraina, podtrzymywana i wspierana dostawami amerykańskiej broni, mimo wszystko, tę wojnę przegrywa. Jeśli dojdzie do zaangażowania USA na Bliskim Wschodzie, dostawy na front ukraiński wyschną, a w każdym razie będą mocno ograniczone. Jeśli sowieci zajmą resztę terytorium Ukrainy, albo utworzą marionetkowy rząd w Kijowie, ekalacja konfliktu we Wschodniej Europie, przy całkowitej atrofii NATO-wskich armii i Unii rządzonej przez indywidua pokroju Olafa Scholza, byłaby bardzo na rękę ChRL.

  2. 2 michał

    Panie Jacku,

    Wydaje mi się, że wszyscy jesteśmy tu ciut winni dopatrywania się ukrytych wpływów wedle zasady cui bono, ale przecież słoneczny dzień dzisiaj jest mi bardzo na rękę, choć nie jest moją robotą.

    I jak także nie rozumiem, jaki był cel Putina w inwazji Ukrainy, ale od jakiegoś czasu mam wrażenie, że atak na Formozę musi być częścią ostatniej fazy, a w tej chwili jesteśmy nadal w fazie zamieszania. A zatem wszystko, co powoduje gwałtowne podziały i wzmaga napięcie, pogłębia kryzys i rozszerza niepokój, wszystko to jest im na rękę. W niektórych wypadkach przykładają się do tego – np. związki zawodowe, domagające się wyższych płac dla pracowników państwowych i wyższych zasiłków, to jest bolszewicka robota – a w innych nie. Zadłużenie rządów zachodnich, to nie jest wina Kremla.

    Stosunek Iranu do tego wszystkiego jest istotny. Hamas i Hezbollah są klientami Iranu, a ściślej ich wywiadu, są więc całkowicie od nich zależni. Robią to dokładnie, co im się każe. Ale Hamas jest sunnicka i jest częścią Bractwa Muzułmańskiego, które nie jest przyjazne dla szyitów, więc Hamas zostanie z łatwością poświęcona dla wyższych celów, gdy Hezbollah będzie broniona, jeżeli Izrael zaatakuje. Natomiast do tego czasu Hezbollah zachowa zapewne stanowisko wiązania jak największych sił izraelskich, bez angażowania sił własnych. Innymi słowy będzie kontynuować ataki rakietowe.

    Amerykanie zestrzelili ponoć dwie rakiety wystrzelone z Jemenu w stronę Izraela. Z jednej strony, to jest autentyczna eskalacja, ale z drugiej, wskazuje na zasadniczą wyższość techniczną Ameryki i Izraela oraz na fakt, że Iran woli ograniczać się do używania swych klientów.

    A co by się stało, gdyby to Trump był teraz u władzy? A co jeżeli wygra za rok? Biden jest poniżej krytyki, a Trump? Że nie wspomnę o Kamali Harris.

    Natomiast niunia, to jest osobny temat-rzeka.

  3. 3 Jacek

    Panie Michale,

    Zastanawiam się nad Trumpem. Czy w kwestii konfliktu ukraińskiego i bliskowschodniego, prowadzilby inną politykę, niż Biden? Wydaje mi się, że nie. Mimo różnych buńczucznych wypowiedzi, sądzę, że robiłby to samo. Wspieranie Izraela i blokowanie strategiczne Putina (a tak chyba Waszyngton widzi wojnę ukraińską), leży w interesia USA, bez względu na to, kto jest prezydentem.

    Natomiast, co do samej istoty wojny na Ukrainie… Wciąż łamię sobie nad tym głowę, pewnie jak my wszyscy. Argumenty Andrzeja i Darka o kontynuacji strategii dezinformacji i wciagania Zachodu w prwokację coraz bardziej mnie przekonują. Chwiejna postawa Zełenskiego, mamienie na zmianę Berlina i Waszyngtonu, upokarzanie peerelowskiej wierchuszki, to wszystko wpisuje się w strategię wodzenia za nos państw zachodnich. Czy jest to jego osobista inicjatywa, czy działa na zlecenie, nie mam jednak pojęcia.

    Pisze Pan o wyższości technologicznej Izraela i przede wszystkim USA. No tak, to jest według mnie ostatni as w amerykańskim rękawie, który powstrzymuje eskalację obu konflitów i być może trzyma w ryzach chińskich komunistów.

  4. 4 michał

    Panie Jacku,

    W pierwszym rzędzie, Trump jest nieprzewidywalny. Ale spróbujmy to rozważyć mimo to.

    On sam powiedział coś w rodzaju, że gdyby on był u władzy, to nic złego by się nie wydarzyło. Putin nie tknąłby Ukrainy, ani Hamas nie odważyłaby się na taki atak. Nie wiem, skąd taka myśl, poza oczywistą arogancją. Ale dalej, miał się wyrazić, że teraz zakończyłby wojnę w Ukrainie bez problemu, bo zmusiłby obie strony do zaiweszenia broni i rozmów. Jak? Zagroziłby Zelenskiemu natychmiastowe przerwanie wszelkiej pomocy, a jednocześnie Putinowi dziesięciokrotne zwiększenie pomocy dla Ukrainy. Na pierwszy rzut oka, to jest genialne, ale jak sie zastanowić, to jest rzężenie półgłówka, bo tak się to w życiu nie odbywa. Obie strony w to nie uwierzą, a obu gróźb nie można wykonać jednocześnie, bo są sobie przeciwstawne. Więc klapa.

    Nieprzewidywalność jest siłą Trumpa. Jednak to jest człowiek ograniczony, który nie potrafi się wyzbyć osobistych pasji i wynieść ponad swe osobiste niechęci. Z czego niestety wynika jedna prawie pewność: postąpiłby odwrotnie niż jego wrogowie th. Obama i Biden. W wypadku polityki wobec Iranu, to było słuszne, ale co oznaczałoby odwrócenie polityki wobec Ukrainy i Izraela? Nie umiem powiedzieć. Nie poparłby przecież Hamas.

    Ja się zgadzam, że wojna na Ukrainie jest strumieniem dezinformacji i wielką prowokacją. Nie zgadzam się z Darka wprost wypowiedzianą opinią, że Zelenski i wszyscy, którzy walczą po ukraińskiej stronie okopów, to banda agentów kgb.

  5. 5 Jacek

    Panie Michale,

    Trump jest nieprzewidywalny, to fakt. Czy wobec tego rzeczywiście próbowałby zakończyć konflikt ukraiński? Teraz może tak się odgrażać, ale czy na pewno by do tego dążył (pomijając już metody)? I w ogóle, co jest w amerykańskim interesie, w kontekście tej wojny? Wydaje mi się, że z militarnego punktu widzenia, kontynuowanie tej wojny leży jak najbardziej w interesie USA, pod warunkiem, że kontrolują go, bez własnego zaangażowania.

    Co do Zelenskiego i całej reszty, to też nie wydaje mi się, zeby wszyscy byli z Łubianki. Ale oba państwa w oczywisty sposób mają te same korzenie. Ja się wciaż zastanawiam, czy jest możliwe, że z jakiegoś powodu ukraińscy kacykowie urwali sie z kremlowskiej smyczy i grają w osobnej kapeli. Raczej wydaje mi się to mało prawdopodobne, ale z pomocą amerykańskich pieniedzy i wpływów… Kto wie?

  6. 6 michał

    Panie Jacku,

    Trump odgraża się, że zakończy konflikt, ale w najgorszym wypadku, wstrzyma wszelką pomoc dla Ukrainy, bo jego zdaniem to nie jest w interesie Ameryki. A brak amerykańskiej pomocy oznacza prawdopodobnie koniec wojny. O wiele lepiej niż Trump wypowiedział tę myśl Tucker Carlson i, generalnie rzecz biorąc, prawica amerykańska jest przeciwna wspomaganiu Ukrainy w jakiejkolwiek formie. Niech sobie Putin bierze, co chce, to są dalekie kraje, o których nic nie wiemy…

    Pańskie czy moje pojęcie interesów Ameryki, jest chyba inne niż Trumpa. Ameryka ma dwustuletnią historię izolacjonizmu. Nie oni jedni, bo „splendid isolation” jest historycznym stanowiskiem polityki brytyjskiej, ale w ich wypadku, izolacjonizm da się utrzymać. Oni nie potrzebują reszty świata, by podtrzymać swą stopę życiową. Dolar pozostanie walutą światową, czy będą zaangażowani, czy nie.

    Nie sądzę, by ukraińska demokratura już urwała się z sowieckiej smyczy, ale przypuszczam, że jej duża część tego pragnie i wojna może im to umożliwić. Niewiele więcej z tego wynika.

  7. 7 Jacek

    Panie Michale,

    Nie jestem pewien, czy wszyscy Republikanie podzielają zdanie Trumpa w kwestii izolacjonizmu Ameryki. Ale jesli tak jest, tym gorzej to wróży przyszłości tego państwa.

    Odpuszczenie Putinowi i ewentualne skupienie się tylko na Chinach, zemści się okrutnie i to raczej wcześniej, niż później.

  8. 8 michał

    Panie Jacku,

    Na pewno nie wszyscy! Są republikanie, którzy nie znoszą Trumpa tak bardzo, że gotowi są głosować na Bidena, więc na pewno są też tacy, którzy chętni byliby pomóc Ukrainie, pomimo oporu ze strony Trumpa.

    Jestem przekonany, że zgadzamy się w jednej kwestii: leży autentycznie w interesie Ameryki, by obalić komunizm. Co rzekłszy, oni nie widzą tego w ten sam sposób. Nie widzą w ogóle, że komunizm istnieje i ma się dobrze.

    Mówiąc o izolacjonizmie, miałem na myśli podskórny trend, który istnieje w Ameryce od wieków, bo przyszedl tam razem z angielskimi osadnikami. Oni autentycznie wierzą w swą samowystarczalność i mają po temu więcej powodów niż ktokolwiek inny na świecie. Ten strend jest niezależny od tego, kto jest aktualnie u władzy, od sytuacji politycznej, od eknomicznych zręóbów, od finansowych machlojek.

    W moim głębokim przekonaniu, Zachód – i Ameryka w szczególności – już odwrócił uwagę od Ukrainy. Być może było to nieuniknione, ale Izrael i Gaza przyspieszyły proces.

  9. 9 michał

    Jako post scriptum do powyższej dyskusji dodam, że konflikt w Gazie już się rozchodzi na cały region, choć niewiele o tym się mówi. Rakiety zostały wystrzelone z odległego Jemenu, niektóre przechwycone przez amerykańskie okręty na Morzu Czerwonym, a inne wylądowały w Egipcie.

    Ale najdziwniejsza wiadomość, która wypłynęła w ostatnich dniach, to amerykański atak odwetowy w Syrii, w którym zniszczono bazy irańskiej gwardii rewolucyjnej. Rewelacją, przynajmniej dla mnie, był fakt ODWETU. Okazuje się bowiem, że zaatakowane zostały z terytorium Syrii dwie bazy amerykańskie, jedna w Iraku w pobliżu granicy syryjskiej, a druga WEWNĄTRZ Syrii.

    Historia bazy al-Tanf jest ciekawa. Amerykanie popierali (bardzo cicho, bo Obama odmówił zaangażowania sił w Syrii) tzw. nową armię syryjską (NSA), która walczyła na dwa fronty z Assadem i z Isis. W 2015 roku Isis zdobyła al-Tanf, punkt kontrolny przy granicy syryjskiej, ale w 2016 pojawiły się zdjęcia brytyjskich komandosów, którzy pomagali NSA budować umocnienia w al-Tanf. Kiedyś pomiędzy latem 2016 i 8 kwietnia 2017 amerykańskie siły specjalne przejęły kontrolę nad bazą. Wiemy o tym, ponieważ tego dnia US Seals odparli atak Isis na al-Tanf. Terroryści podeszli do bazy przebrani jako żołnierze NSA i w samobójczych eksplozjach wysadzili w powietrze bramy, po czym zostali wyparci w ciężkich walkach.

    Wydaje się, że al-Tanf jest zaledwie bazą wypadową dla wywiadu i komandosów, a nie aautentyczną bazą wojskową, z ciężkim sprzętem i lotniskiem. Jednak pozostaje faktem, że Syria będzie zapewne teatrem poważnego starcia, ze względu na bliskość Iraku, Libanu i Izraela, ale także z powodu fizycznej obecności sił irańskich, sowieckich i amerykańskich na jej terytorium.

    Taki konflikt wydaje mi się prawie nieunikniony.

  10. 10 Andrzej

    Wydaje mi się Panie Michale, że do powyższego należałoby dodać Turcję i jej wojska na północy Syrii. Niewątpliwie zareaguje na rozszerzony konflikt, a dzisiejsza tyrada Erdoğana przeciwko Izraelowi nie pozostawia wiele wątpliwości co do tego, że będzie to postawa aktywna (uzasadniona zapewne „bezpośrednim zagrożeniem”). Co zatem z tego wyniknie i kto może ugasić pożar? I jakim kosztem dla Izraela i dla USA?

    A na marginesie: dwa dni temu Kolumbia zawarła „strategiczne partnerstwo” z chińskimi komunistami. W Ameryce Południowej wolny od bolszewizmu został już tylko Paragwaj?

  11. 11 michał

    Słusznie, Panie Andrzeju. Turcja także tu gra rolę. Ich strefa okupacyjna w Syrii, to dobrych kilka tysięcy km kwadratowych pasa granicznego.

    Niall Ferguson argumentuje, że poziom koordynacji między chrlem, sowietami – oczywiście nazywa je Chinami i Rosją – Kimem i Iranem jest tak zaawansowany, że być może jesteśmy już w stanie wojny. Ja bym powiedział, że współpraca zawsze była bliska i zacieśnia się coraz bardziej, ale to nie jest kolaboracja czterech różnorodnych tyranii – to jest wspólna akcja komunistów dla podboju świata.

    Ferguson zabawnie opisuje w tym wszystkim Zachód, zżerany od wewnątrz przez piątą kolumnę: „populistycznych szarlatanów na prawicy i stalinistów na lewicy, którzy razem usprawiedliwiają zbrodnie Putina, oraz kombinację pożytecznych idiotów i sympatyków islamizmu, którzy wynoszą terrorystów na piedestał jako bojowników o wolność”. Na dodatek ekonomiczne i polityczne naciski pchają Amerykę w kierunku ugłaskiwania („appeasement”) i izolacjonizmu.

    Ameryka Łacińska jest w fatalnym stanie. Nigdy komuniści nie mieli takiego stanu posiadania, nawet za czasów Perona. Wenezuela wychodzi z izolacji, Argentyna jest nie-państwem (a mimo to otrzymują po raz pierwszy samoloty F16), Brazylia jest stracona.

    Pytanie: czy trzecia wojna światowa już się zaczęła?

  12. 12 Jaszczur

    Panie Michale!

    Dobry wieczór po długiej nieobecności tutaj!
    Moim zdaniem trzecia wojna światowa zaczęła się już dawno i ma ona charakter – jak to kiedyś określił Jacek Bartosiak – „skalowalnej trzeciej wojny światowej”, niemniej ja wole używać określenia „sekwencyjna wojna światowa”, polegająca na następujących po sobie albo jednocześnie kryzysach i lokalnych/regionalnych konfliktach, które w różnym stopniu osłabiać będą kraje wolnego świata.

    Za początek uznałbym Covid-19, po niej nastąpiła agresja Rosji Sowieckiej na Ukrainę. Spodziewałem się inwazji komunistycznych Chin na Tajwan albo poważniejszej eskalacji ze strony Rocket Mana, ale padło na rejon i zadawniony konflikt o dużym potencjale eskalacyjnym i destabilizacyjnym, bo można się spodziewać równie dobrze bezpośredniej inwazji ze strony Iranu, próby realizacji imperialnych dążeń Turcji czy nawet irredenty islamskiej w Niemczech czy Francji (nie wiem dokładnie, jak wygląda dokładnie sytuacja w Wielkiej Brytanii).

  13. 13 michał

    Drogi Panie Jaszczurze,

    To jest koncepcja warta zastanowienia. Jeśli przyjąć, że terminem „wojna światowa” określać będziemy globalny konflikt zbrojny, to były chyba tylko trzy: dwie numerowane, ale pierwszą była wojna trydziestoletnia, która toczyła się nie tylko w Europie, jak się to zwykle przedstawia, ale także w Ameryce, w Afryce i na Pacyfiku, był to więc konflikt bardziej globalny niż Wielka Wojna.

    O światowości wojny decydują chyba te dwa czynniki: otwarty konflikt militarny i globalizm w sensie walk na kilku kontynentach. Zaraza zatem nie wchodzi chyba w rachubę, bo nie spowodowała utarczek zbrojnych, ale oczywiście rozumiem, że Panu chodzi o sekwencję wydarzeń. Na pewno zgodziłbym się z twierdzeniem, że zaraza przygotowała grunt pod przyszły konflikt, ale czy tego samego nie da się powiedzieć o Grecie i jej kohortach środowiskowych? Albo o blm i polityce otwartych granic wobec emigrantów w niuni?

    Zmierzam do tego, że np. Anschluss, zajęcie Czechosłowacji czy Memla przez Hitlera, z całą pewnością przygotowały grunt pod II wojnę, ale generalnie nie mówi się, że wojna zaczęła się w marcu 1938 roku. Być może więc Ukraina i Izrael to zaledwie odpowiednik Anschlussu lub wojen bałkańskich na rok przed wybuchem Wielkiej Wojny? Wyznaję, że nie mam zdania.

    Nie jestem pewien, w jakim znaczeniu używa Pan słowa „irredenta”, ale zakładam, że chodzi o to, czy jest szansa na powstanie islamskie w Europie zachodniej. Mnie się wydaje, że nie ma takiej szansy. Muzułmanie, podobnie jak tzw. Hispanics w Ameryce, są elektoratem dla lewicy tylko w pierwszym pokoleniu, a i nawet wówczas bardzo prędko rozczarowują się jej sekularyzmem i idą na prawo. Islamiści to co innego. To są bolszewicy, więc im obojętne z kim idą w nogę, tak długo jak mogą ich wykorzystać dla swoich celów. Ale islamistów jest na razie mniejszość wśród muzułmanów, co rzecz jasna, może się bardzo prędko zmienić.

    Zawsze nasuwa mi się pytanie: czy istnieje jakakolwiek koordynacja między muzułmańskimi organizacjami na Zachodzie? Nie ulega wątpliwości, że wiele ośrodków pragnęłoby takiej koordynacji, ale czy ktokolwiek zdołał to osiągnąć? Darek jest tu ekspertem-rezydentem od islamizmu-bolszewizmu, więc może do niego należy skierować to pytanie.

    Co ma Pan na myśli, mówiąc o realizacji imperialnych dążeń Turcji?

  14. 14 Dariusz Rohnka

    Michał,

    Pytanie, czy trzecia wojna już się zaczęła, wydaje mi się przedwczesne…, z akcentem na „wydaje się”.

    Przed laty zdarzało nam się rozważać kwestię, czy sowieckie czołgi pojawią się w Lizbonie i zdaje się, przeważał pogląd, że takiej potrzeby nie ma, i nie będzie. Bo Zachód daje się brać sowietom gołymi rękami.

    Wypadnie chyba wrócić do tamtej dyskusji. Pomimo totalnej degrengolady, ideologicznego zidiocenia, wymiany karabinów na trzonki od mioteł, ogólnej awersji do wojowania, zachodni towarzysze są dalecy od bezwarunkowej kapitulacji, czy raczej – pełnego podporządkowania. Tak się zdaje, ale może i to tylko pozór.

    Zapewne Macron to nie Thorez. Biden to nie Foster. Trudeau to nie Trudeau. Być może. Nie wiem. Może jest tak, że gramscianizm skutecznie niszczy społeczeństwo od wewnątrz, stosunki polityczne, kulturę etc., ale zarazem zaszczepia w mentalności komunistycznej niebezpieczny, trudny do wyplenienia autonomizm. Centralizm demokratyczny działa zapewne jak działał od stworzenia, ale wyłącznie na szczeblu lokalnym.

    I stąd komplikacja w łowieniu gołymi rękami?

    I potrzeba tanków.

    Mnie się to wydaje dziwne, ciut nieprawdopodobne, ale to chyba jest jakieś wyjaśnienie?

  15. 15 michał

    Panu Jaszczurowi to pytanie nie wydaje się przedwczesne.

    Nie rozumiem, na czym polega wyjaśnienie. Ze względu na autonomizm sowieckie tanki muszą zawitać w Lizbonie?

  16. 16 Dariusz Rohnka

    Michał,

    Ja zaś nie rozumiem, co jest dla Cię niejasne. Tanki w Lizbonie to nic innego jak metafora wojny z kapitalistycznym imperializmem.

    Wobec zanika wrażego kapitalizmu, zdawała się niepotrzebna, czyż nie?

    Po co ta wojna w takim razie? Gdzie przebiega linia frontu?

  17. 17 michał

    Darek,

    Zaczynam chyba pojmować, na czym polega nieporozumienie. Dla mnie metafora tanków w Lizbonie ma inne znaczenie. Z góry proszę o wybaczenie, jeśli się mylę, ale wydaje mi się, że to ja jej użyłem przed laty i w mojej intencji leżało zaznaczenie, że sowieci nie mają potrzeby dokonania militarnej inwazji Europy, ponieważ cała niunia dobrowolnie włazi im w odbyt. Nie jest to więc – w moim odczuciu – metafora wojny z kapitalistycznym imperializmem. Jest to metafora czegoś zbędnego. Ale wojna z kapitalizmem nie jest zbędna z ich punktu widzenia.

    Zgadzamy się (chyba!), że tanki na ulicach Lizbony są im niepotrzebne. Zgadzamy się (chyba) także, iż inwazja Ukrainy jest dziwna i może wskazywać, że te tanki są jednak szykowane do czegoś.

    Ale napisałeś powyżej, że „to chyba jest jakieś wyjaśnienie”. Przeczytałem po raz któryś i nadal nie wiem, co jest tym wyjaśnieniem.

  18. 18 Dariusz Rohnka

    Michał,

    Dokonałeś istotnego uściślenia. (Ciekawe swoją drogą kiedy ta Twoja metafora „czegoś zbędnego” powstała). Rzeczywiście interpretowałem to inaczej, jako przejaw walki z imperializmem, przy czym Lizbona była/jest symboliczną zachodnią granicą „wspólnego domu”. Znaczenie metaforycznego pytania o tanki w Lizbonie sprowadzało się (dla mnie) do problemu: czy to w ogóle konieczne, skoro „imperializm” rozlatuje się sam, na własne życzenie, w dodatku całkiem realnie, a nie teatralnie niczym sowiecki komunizm.

    Punkt najistotniejszy tego (z mojej przyczyny powstałego) nieporozumienia zdaje się jednak być niekontrowersyjny: po co tanki, po co wojna?

    Czy nie może być tak, że eurokomunizm, który de facto rządzi dzisiejszą Europą (w znaczącym stopniu) wyślizgnął się spod kontroli; uwierzył we własną autonomiczność? W to, że potrafi samodzielnie rozpętać rewolucję, po swojemu, i lepiej niż to zrobili bolszewicy w Petersburgu? Lenin miał jakoby gładzić podobnych fantastów po główkach. Ale to tylko bajki… dla grzecznych zachodnich komsomolców.

    Więc po co przygotowywać się do wojny; trenować walki nie na poligonach, a na rzeczywistej linii frontu; zbroić się po zęby (dokładnie analizując przy sposobności zachodnie środki walki, zalegające w ukraińskich magazynach)?

    Może zabrakło pomysłów na bezkrwawe przejęcie pełni władzy?

  19. 19 michał

    Darek,

    Eurokomunizm jest pojęciem historycznym, które ma określony desygnat, ale wydaje mi się, że użyłeś go powyżej w znaczeniu połajanki: to coś, co rządzi Europą, to jest zachodnioeuropejska wersja komunizmu. Czy tak?

    Wyrwali się spod kontroli, mówisz. Może. Nie jestem przekonany. Natomiast jestem przekonany, że zawsze wierzyli we własną autonomiczność. Mówiąc marginalnie, tak jest zazwyczaj w polityce. Rzezimieszek z Hamas byłby zdziwiony, gdyby się dowiedział, że naprawdę robi to, co mu każe Teheran. Jak to? Szyici mają mi rozkazywać? Nigdy! Ale to tylko nawiasem.

    Nie wydaje mi się także, żeby powiedzmy von der Leyen chciała rozpętać rewolucję. Ani po swojemu, ani w ogóle. Ona jest raczej (a z nią większość klasy rządzącej w Europie) odpowiednikiem Kiereńskiego.

    Co do wojny i przygotowań, to może po prostu lepiej przygotowywać się do wojny, niż być nią zaskoczonym? Problem w tym, że własne przygotowania – jeśli Ukraina jest tylko poligonem przyszłego konfliktu – mają niepożądany efekt rozbudzenia uwagi na Zachodzie, co z kolei oznacza lepsze ich przygotowanie do tego, co ma nastąpić.

  20. 20 Dariusz Rohnka

    Michał,

    Nie wiem, czy mogę się zgodzić z Twoimi uwagami na temat autonomiczności. Sądzę, że bywa bardzo różnie. Drobni watażkowie Hamasu mogą nie zdawać sobie sprawy z uwarunkowań i wierzyć w autonomiczność organizacji, ale to nie może dotyczyć organizacyjnej góry. Nieważne kto sprawuje nad nimi kontrolę, Kreml czy Teheran, pozostają dyspozycyjny. To rzecz jasna tylko przypuszczenie.

    Nie jestem też przekonany co do zestawienia von der Leyen z Kiereńskim. Kiereński powstrzymywał walkę z bolszewikami, ale nigdy nie widział siebie i swojego politycznego zaplecza w ścisłym polityczno-ideowym związku z Leninem, Trockim i resztą bandy. Homogeniczny establishment Zachodu nie widzi nic złego we współczesnych, zmodyfikowanych, eurokomunistycznych (zielonych w miejsce czerwonego) ideach i, zasadniczo, ochoczo wprowadza je w życie.

    Co do wojny. Możemy jedynie luźno dywagować. Zbrojenia (poparte agresją) jednej strony mogą (i zapewne powinny) spowodować stosowną reakcję. Ale czy popadający w kryzys ekonomiczny Zachód ma wolę przelewania środków na konto zbrojeń? Obawiam się, że woli brnąć dalej w para-gospodarcze i społeczne programy rozdawnicze. Tymczasem druga strona opróżnia magazynu ze wszelkiego szmelcu i produkuje nowoczesną broń.

  21. 21 michał

    Darek,

    Tak, bywa różnie, ale przyznasz, że to jest banalna konstatacja. Dlaczego złudzenie niezależności nie miałoby rozciągać się na wierchuszkę? Humus nie jest wolny od ludzkich przywar, nawet liderzy nie są. Czy Macbeth był niezależny, czy tylko mu się wydawało? A ja, działając w podziemiu w 80. latach? Byłem niezależny, ale teraz wydaje mi się, że to było złudzenie, bo robiliśmy – w sposób wolny i autonomiczny – to dokładnie, czego oczekiwała od nas komunistyczna prowokacja. Dlaczego więc szefowie bandyckiej organizacji mają być wolni od złudzeń?

    Nie byłbym taki pewien, czy Kiereński nie widział siebie w polityczno-ideowym związku z Leninem i Trockim. Moim zdaniem, czuł się im bliski pod każdym względem, natomiast oni nie chcieli mieć do czynienia z kiereńszczyzną, z mienszewikami, z eserami. On widział wroga tylko na prawicy, a oni na pierwszy ogień brali lewaków. Bolszewicy w pierwszym rzędzie niszczą konkurentów do władzy. Dokładnie tak samo, gdyby jakimś antycudem Hamas objęło władzę w Ameryce, to w pierwszym rzędzie wymordowaliby wszystkich lewaków spod znaku „Queers for Palestine”. W moim przekonaniu, analogia między kiereńszczyzną, a współczesną nam elitą władzy na Zachodzie, jest precyzyjna i kompletna.

    Możemy luźno dywagować – Bogu dzięki! Luźno dywagując, sądzę, że obie strony produkują nowoczesną broń. Sądzę, że lepiej to się robi na Zachodzie z powodów, które tow. Lenin nazwał „sowiecką robotą”, czyli w wyniku endemicznej niekompetencji pt. nic nie działa pod sowietami. (Nawiasem, moje słowa powyżej były w odpowiedzi na Twoje pytanie: „Więc po co przygotowywać się do wojny; trenować walki nie na poligonach, a na rzeczywistej linii frontu; zbroić się po zęby”? itd. Szykują się do wojny ci, którzy chcą pokoju, wedle dawnej rzymskiej zasady.)

  22. 22 Dariusz Rohnka

    Michał,

    Wydaje mi się, że mówimy o dwóch rożnych kwestiach: z jednej strony mamy uleganie wpływom bądź nieświadome wpisywanie się swoim działaniem w czyjejś oczekiwania, z drugiej strony prostą zależność organizacyjną. Wedle mnie (tylko przypuszczenie) wierchuszka Hamasu pozostaje wobec kogoś dyspozycyjna, spełnia oczekiwania. Ty i Macbeth niczyich rozkazów nigdy nie wykonywaliście.

    Nie wydaje mi się, żeby Kiereński wykazywał predylekcje, o których wspominasz. Bolszewicy natychmiast wykorzystaliby taką okazję i wycisnęli z niego wszystkie polityczne soki. Nigdy nie byli i nie są wybredni. Zresztą akurat z frakcją eserowską weszli w układy, po czym, gdy okazała się zbyteczna, jej przedstawiciele zostali wyeliminowani. Oczywiście, że wszystkie queersy, i te z przyrodzenia, i te z ideologicznej nadbudowy, zostaną unicestwieni przy pierwszej rewolucyjnej okazji. Zapanuje centralizm demokratyczny, nie znoszący odmienności ani dewiacji.

    Otóż, z tą produkcją broni, to byłbym ostrożny. Tzw. wyższość technologiczna Zachodu dotyczy przemysłu lekkiego i powiązanych z nim obszarów gospodarczych. Jeśli idzie o przemysł zbrojeniowy, technologie kosmiczne, sowieckie osiągnięcia budzą raczej respekt niż politowanie. W okresie transformacji naśmiewano się powszechnie z ich stacji kosmicznej, która psuła się notorycznie, przynajmniej raz na dobę. Rzecz w tym, że była w tym czasie na świecie jedyna.

    Tzw. Zachód jest na ogół spłukany i nie ma stosownych do produkcji samolotów bojowych i tanków środków pieniężnych. Nie dysponuje też odpowiednim zapleczem przemysłowym, zdolnym do szybkiego nadgonienia zaległości. Jeśli zostaniesz jutro szefem Bundeswehry i zamówisz 300 tanków na cito, nie dostarczą Ci ich zapewne przed 2035.

  23. 23 michał

    Darek,

    Nie wydaje mi się, byśmy mówili o dwóch różnych kwestiach. Raczej się nie zgadzamy i niech tak pozostanie. Trudniej mi jednak przemilczeć Twoje słowa o Kiereńskim.

    Co ma znaczyć, że Kiereński nie miał predylekcji w kierunku bolszewizmu? Byli sobie bliscy nawet towarzysko. Ojciec Kiereńskiego był nauczycielem Lenina i nawet pomógł Wołodii zdobyć miejsce na uniwersytecie w Kazaniu. Ich rodziny były zaprzyjaźnione, choć między Alioszą i Wołodią była zbyt duża różnica wieku, by się blisko przyjaźnili. W październiku 1917 trzy partie rewolucyjne – eserzy, którzy byli u władzy, mienszewicy, którzy byli niechętnymi uczestnikami koalicji rządowej, i bolszewicy, którzy otwarcie nawoływali do obalenia rządu – mieli siedzibę w tym samym pałacu w Smolnym Instytucie. Kiedy Lenin pojawił się w Smolnym (bez brody, w peruce i z zabandażowaną twarzą) został natychmiast rozpoznany przez mienszewickich towarzyszy, ale nie wydany. Dlaczegoś przypuszczam, że gdyby został rozpoznany przez Kiereńskiego, to także nie zostałby wydany, ponieważ zachodziła między nimi istotna wspólność rewolucyjnej (anty)moralności.

    Czyżbyś zapomniał, co miał o tym do powiedzenia Wędziagolski?

    „… wierzono, że najświętszego ołtarza rewolucji należy bronić wspólnie przed kontrrewolucją… Wojenny komisarz Kwatery Głównej [przy Kierenskim], Włodzimierz Stankiewicz, kowieński szlachcic z dziada pradziada… i socjal-rewolucjonista z wyboru, oko i ucho Kierenskiego… zastrzegał się przeciw… środkom prewencyjnym przeciw bolszewikom, jako kolidującym z… pojmowaniem wolności, i niebezpieczeństwem ze strony kontrrewolucji…”

    Mackiewicz słusznie (moim zdaniem, tylko moim zdaniem) uważał, że Wędziagolski odsłonił istotę kiereńszczyzny, tj. kierowania się zasadą, że wróg jest tylko z prawej.

    Domyślam się, że powiesz, że z tego wszystkiego nie wynika, jakoby Kiereński był bliski bolszewii; domyślam się, bo taka jest Twoja nowa tendencja do dzielenia włosa na czworo. Czuję się ograbiony z mojej ulubionej tendencji, ale też nie mam włosów do dzielenia. W tym wypadku jednak, moje słowa brzmiały: „Nie byłbym taki pewien, czy Kiereński nie widział siebie w polityczno-ideowym związku z Leninem i Trockim. Moim zdaniem, czuł się im bliski pod każdym względem, natomiast oni nie chcieli mieć do czynienia z kiereńszczyzną, z mienszewikami, z eserami.” I podtrzymuję je w całej rozciągłości. Włącznie z porównaniem von der Leyen i całej tej bandy z kiereńszczyzną.

  24. 24 Dariusz Rohnka

    Michał,

    Myślę, że jeśli o Kiereńskiego chodzi, nie ma o co kopii kruszyć.

    Zanim wyjaśnię, o co mi idzie, chciałbym spisać dwie uwagi na marginesie. Jak dobrze wiesz, stosunki towarzyskie, parantele, a nawet najbliższe więzy krwi nie mają na ogół nic do rzeczy z punktu postaw ideowych, światopoglądowych czy politycznych. Weźmy jako przykład powieściowych braci Wintowtów, Jana i Piotra, albo znajomość Zdziechowskiego z młodym, zakochanym w polskim romantyzmie, Jerzym Cziczerinem, późniejszym bolszewikiem. To nic nie znaczyło i nie znaczy. Takoż przyjaźń rodziny Kiereńskiego z rodziną Lenina.

    Pamiętam dobrze Wędziagolskiego. Poznałem fragmenty jego wspomnień wcześniej aniżeli usłyszałem cokolwiek o JM i BT, tak mi się przynajmniej zdaje. Jest bez wątpienia wielce błyskotliwy, ale… nie wszystkie jego osądy wydają się słuszne i należycie wyważone. Choćby w odniesieniu do Piłsudskiego, który, jak by nie było, podobnie jak Kiereński, wielce przysłużył się bolszewikom.

    Przyjmijmy, że Kiereński jest (mimo zastrzeżeń) archetypem zagorzałego sympatyka/zwolennika tego co ludzie nazywają bolszewicką rewolucją, a zachowanie von der L. z towarzyszami wierną kopią tej postawy…

    Wyłania się pewien problem. Kiereński miał swojego Lenina (choćby w peruce i z owiniętą twarzą) – i tej okoliczności zawdzięczając w ogóle o nim mówimy. A kim w takim razie jest L., pozbawiona historycznej asysty równie uzdolnionych, bez zahamowań, towarzyszy?

    Skoro brak prawdziwych rewolucjonistów, czy nie jedynym rozwiązaniem jest ich import? Czy nie dlatego dywagujemy na temat potencjalnej wojny?

  25. 25 michał

    Jeżeli poznałeś wcześniej, to zupełnie zmienia postać rzeczy. Co powiedziawszy, kopie pozostaną w całości, więc wielka ulga, bo już się martwiłem o nie. Chociaż z drugiej strony, skruszonej kopii należy wszystko wybaczyć, bo skrucha jest dla niej niezwykle trudna i zupełnie niezgodna z jej zawadiacką naturą.

Komentuj





Language

Książki Wydawnictwa Podziemnego:


Zamów tutaj.

Jacek Szczyrba

Czerwoni na szóstej!.

Jacek Szczyrba

Punkt Langrange`a. Powieść.

H
1946. Powieść.