Najnowsze komentarze

III Ankieta Wydawnictwa Podziemnego

Dziecko w szkole uczy się fałszowanej historii od Piasta do równie sfałszowanego Września i dowie się, że obrońcą Warszawy był nie jakiś tam Starzyński, ale komunista Buczek, który wyłamał kraty „polskiego faszystowskiego” więzienia, by na czele ludu stolicy stanąć do walki z najeźdźcą. – Tak w roku 1952 Barbara Toporska opisywała ówczesny etap bolszewizacji Polski.

Przyjmijmy, na potrzeby niniejszej ankiety, że był to opis pierwszego etapu bolszewizacji, klasycznego w swoim prostolinijnym zakłamaniu. Kolejny etap nastąpił szybko, zaledwie kilka lat później, gdy – posługując się przykładem przytoczonym przez Barbarę Toporską – w kontekście obrony Warszawy wymieniano już nie tylko komunistę Buczka, ale także prezydenta Starzyńskiego (i to z największymi, bolszewickimi honorami). Przyszedł w końcu także moment, gdy komunista Buczek albo znikł z kart historii, albo też przestał być przedstawiany w najlepszym świetle – jeszcze jeden, mocno odmieniony okres.

Mamy tu zatem dynamiczne zjawisko bolszewizmu i szereg nasuwających się pytań. Ograniczmy się do najistotniejszych, opartych na tezie, że powyższe trzy etapy bolszewizacji rzeczywiście miały i mają miejsce:

1. Wedle „realistycznej” interpretacji historii najnowszej utarło się sądzić, że owe trzy etapy bolszewickiej strategii są w rzeczywistości nacechowane nieustającym oddawaniem politycznego pola przez bolszewików. Zgodnie z taką wykładnią, historię bolszewizmu można podzielić na zasadnicze okresy: klasyczny, ewoluujący, upadły. Na czym polega błąd takiego rozumowania?

2. Jak rozumieć kolejno następujące po sobie okresy? Jako etapy bolszewizacji? Jako zmiany wynikające z przyjętej strategii, czy ze zmiennej sytuacji ideowej i politycznej, czy może trzeba wziąć pod uwagę inne jeszcze, niewymienione tu czynniki?

3. Trzy etapy i co dalej? Czy trzecia faza spełnia wszystkie ideowe cele bolszewizmu, czy wręcz przeciwnie – jest od realizacji tych celów odległa? Czy należy spodziewać się powrotu do któregoś z wcześniejszych etapów, a może spektakularnego etapu czwartego lub kolejnych?

Zapraszamy do udziału w naszej Ankiecie.

II Ankieta Wydawnictwa Podziemnego

Dorobek pisarzy i publicystów mierzy się nie tyle ilością zapisanych arkuszy papieru, wielkością osiąganych nakładów, popularnością wśród współczesnych czy potomnych, poklaskiem i zaszczytami, doznawanymi za życia, ale wpływem jaki wywierali lub wywierają na życie i myślenie swoich czytelników. Wydaje się, że twórczość Józefa Mackiewicza, jak żadna inna, nadaje się do uzasadnienia powyższego stwierdzenia. Stąd pomysł, aby kolejną ankietę Wydawnictwa poświęcić zagadnieniu wpływu i znaczenia twórczości tego pisarza.

Chcielibyśmy zadać Państwu następujące pytania:

1. W jakich okolicznościach zetknął się Pan/Pani po raz pierwszy z Józefem Mackiewiczem?
Jakie były Pana/Pani refleksje związane z lekturą książek Mackiewicza?

2. Czy w ocenie Pana/Pani twórczość publicystyczna i literacka Józefa Mackiewicza miały realny wpływ na myślenie i poczynania jemu współczesnych? Jeśli tak, w jakim kontekście, w jakim okresie?

3. Czy formułowane przez Mackiewicza poglądy okazują się przydatne w zestawieniu z rzeczywistością polityczną nam współczesną, czy też wypada uznać go za pisarza historycznego, w którego przesłaniu trudno doszukać się aktualnego wydźwięku?

Serdecznie zapraszamy Państwa do udziału.

Ankieta Wydawnictwa Podziemnego

1. W tak zwanej obiegowej opinii egzystuje pogląd, że w 1989 roku w Polsce zainicjowany został historyczny przewrót polityczny, którego skutki miały zadecydować o nowym kształcie sytuacji globalnej. Jest wiele dowodów na to, że nie tylko w prlu, ale także innych krajach bloku komunistycznego, ta rzekomo antykomunistyczna rewolta była dziełem sowieckich służb specjalnych i służyła długofalowym celom pierestrojki. W przypadku prlu następstwa tajnego porozumienia zawartego pomiędzy komunistyczną władzą, koncesjonowaną opozycją oraz hierarchią kościelną, trwają nieprzerwanie do dziś. Jaka jest Pana ocena skutków rewolucji w Europie Wschodniej? Czy uprawniony jest pogląd, że w wyniku ówczesnych wydarzeń oraz ich następstw, wschodnia część Europy wywalczyła wolność?

2. Nie sposób w tym kontekście pominąć incydentu, który miał miejsce w sierpniu 1991 roku w Moskwie. Czy, biorąc pod uwagę ówczesne wydarzenia, kolejne rządy Jelcyna i Putina można nazwać polityczną kontynuacją sowieckiego bolszewizmu, czy należy raczej mówić o procesie demokratyzacji? W jaki sposób zmiany w Sowietach wpływają na ocenę współczesnej polityki międzynarodowej?

3. Czy wobec rewolucyjnych nastrojów panujących obecnie na kontynencie południowoamerykańskim należy mówić o zjawisku odradzania się ideologii marksistowskiej, czy jest to raczej rozwój i kontynuacja starych trendów, od dziesięcioleci obecnych na tym kontynencie? Czy mamy do czynienia z realizacją starej idei konwergencji, łączenia dwóch zantagonizowanych systemów, kapitalizmu i socjalizmu, w jeden nowy model funkcjonowania państwa i społeczeństwa, czy może ze zjawiskiem o zupełnie odmiennym charakterze?

4. Jakie będą konsekwencje rozwoju gospodarczego i wojskowego komunistycznych Chin?

5. Już wkrótce będzie miała miejsce 90 rocznica rewolucji bolszewickiej w Rosji. Niezależnie od oceny wpływu tamtych wydarzeń na losy świata w XX wieku, funkcjonują przynajmniej dwa przeciwstawne poglądy na temat idei bolszewickiej, jej teraźniejszości i przyszłości. Pierwszy z nich, zdecydowanie bardziej rozpowszechniony, stwierdza, że komunizm to przeżytek, zepchnięty do lamusa historii. Drugi stara się udowodnić, że rola komunizmu jako ideologii i jako praktyki politycznej jeszcze się nie zakończyła. Który z tych poglądów jest bardziej uprawniony?

6. Najwybitniejszy polski antykomunista, Józef Mackiewicz, pisał w 1962 roku:

Wielka jest zdolność rezygnacji i przystosowania do warunków, właściwa naturze ludzkiej. Ale żaden realizm nie powinien pozbawiać ludzi poczucia wyobraźni, gdyż przestanie być realizmem. Porównanie zaś obyczajów świata z roku 1912 z obyczajami dziś, daje nam dopiero niejaką możność, choć oczywiście nie w zarysach konkretnych, wyobrazić sobie do jakiego układu rzeczy ludzie będą mogli być jeszcze zmuszeni 'rozsądnie' się przystosować, w roku 2012!

Jaki jest Pana punkt widzenia na tak postawioną kwestię? Jaki kształt przybierze świat w roku 2012?




Wspomniałem w artykule o 36 tomie Dzieł, że korespondencja Ryszarda Wragi z Józefem Mackiewiczem, zasługuje na osobne omówienie.  Właściwie, to nie jest wymiana listów.  To jest eksplozja, którą zawdzięczamy głównie Wradze.

Niestety, zachował się tylko jeden list Mackiewicza do Wragi.  Ale za to Wraga, wedle jego własnych słów, „bazgrał, by tylko najszybciej napisać najwięcej”.  O Zwycięstwie prowokacji spieszył „napisać jednym tchem to wszystko co chciałbym o tej książce Panu powiedzieć zanim wrażenia ulegną retuszom i poprawkom «racjonalnym»”.  („Wraga bardzo oszczędnie stosował znaki przestankowe”, jak pisze redaktorka tomu.)  Zgodnie z zapowiedzią, Wraga pisze świeżo i emocjonalnie, ale jasno i do rzeczy.  Jego portrety osób są naszkicowane ostro i dosadnie, bez cackania się – i bez obawy, że zostanie ocenzurowany, co jest zaletą emigracyjnej epistolografii – przez co tym bardziej zachwycają.  Jego oceny mogą być nietrafne, opisy subiektywne, może nawet niekiedy mijają się z prawdą, ale są niezmiennie interesujące.

Babel „zrobił na mnie dość obrzydliwe wrażenie swym okrucieństwem w stosunku do chłopów.  Była w tym jakaś atawistyczna nienawiść żydowskich dorobkiewiczów, która, zresztą, tak zaciążyła na teorii permanentnej rewolucji Trockiego”.  Ale Babel był aniołem w porównaniu z Gorkim:

Mordercą literatury ZSSR był Lenin, a po jego śmierci – Gorkij.  To był ten wielki Inkwizytor, który zamordował ducha rewolucji lat dwudziestych, wziął pisarzy na łańcuchy, porozdawał laurki różnym beztalenciom (w rodzaju Siergiejewa-Censkiego, Czapygina, Gładkowa), ponumerował pisarzy, nauczył ich walczyć z indywidualizmem (jego ataki na Pilniaka i… Pasternaka).  Bufon i kabotyn, który – jak słusznie pisał Romain Rolland w swych pamiętnikach, niczego i nikogo poza sobą samym nie rozumiał.  Egocentryk (cóż za śliczna historyjka jego walka z Łunaczarskim, gdy ten napisał złą recenzję o jego bzdurnej sztuce Fałszywa moneta).  To był rzeczywiście «Smierdiakow russkoj riewolucyi» jak pisał Czirikow.

Listy Wragi do Herlinga, które znalazły się w Aneksie, są fascynujące, choć momentami trudno się oprzeć wrażeniu, że autor mówi niekiedy dla efektu, prowokacyjnie, kładąc nacisk na „pikantne szczególiki” i wrażenia z osobistych spotkań (Bułhakow „był moim korepetytorem w Kijowie”), a tracąc z oczu całość obrazu.  Jego list o destalinizacji stawia szereg tez, które z pewnością dadzą się obronić w kontekście jego poglądów, ale pozostawiają pewien niesmak.  Sam po trosze zdawał sobie z tego sprawę („To co piszę – to znów skrót tak wielki że wręcz niedopuszczalny.”), ale nie powstrzymywało go to przed generalizacją i uproszczeniem.  Niech za przykład posłuży uwaga, że „Stalin wnosił pewien umiar i nie dopuszczał do wykańczania ludzi na podstawie rozgrywek personalnych”.

Wracając do zjadliwych portretów, „Miłosz to był taki Szulgin z 1926 roku w wydaniu polskim, obliczonym nie na durnych sztabs-kapitanów i gwardiejców, lecz na bezpłciowych, zhisteryzowanych polskich intelektualistów spod znaku Gombrowicza”.  Korboński, „cóż to za głupi cham.  I łgarz w dodatku”.  „s-ka Nowak – Zawadzki [Żenczykowski – mb] to bodaj najbardziej amoralny ansztalt na świecie, przy którym kawalerski ansztalt cioci… (jakże jej tam było) przy Literackiej – to wzór moralności i dobrych obyczai.  Te w/w i kawalery mogą anioła sprostytuować ale jako człowiek wierzący ufam że sprawiedliwość ich dosięgnie, jeżeli nie w postaci piorunów to bodaj mordobicia.”

Ale to nic w porównaniu z Rosjanami:

Kutiepow to był dureń, stupajka i kanalia jakich mało i takiego a nie innego zdania byli o nim obaj wodzowie: Denikin i Wrangel, którzy jednak, konkurując ze sobą, nie zrobili niczego, by drania usunąć. Zacharczenko-Szulc, którą kreowano na „национальную героиню” to była – za przeproszeniem – niebywała k…, która kładła się równie dobrze z gepistami jak i „черными гусарами”, histeryczka, sadystka i w ogóle ścierwo niewidane. Szulgin – to rozwydrzony nieuk – politykier, szowinista „из хохлов” (więc tym samym swołocz pierwszorzędna), łgarz, erotoman i co Pan chce. Monkiewicz – przyboczny Kutiepowa – syfilityk, karciarz, agent 2 kontrwywiadów europ. zanim poszedł na służbę GPU.

Upraszczające uogólnienie jest żywiołem Wragi w tych listach, ale jego symplifikacje nie spłycają, a generalizacje nie są powierzchowne.  Jego epistoły są aż tak zniewalające nie ze względu na ich plotkarski ton, ale przenikliwość autora; zasługują na uwagę z powodu ich mądrej dociekliwości, a nie dzięki fajerwerkom inwektyw:

Z mojego wieloletniego doświadczenia w wywiadzie wyniosłem b. paskudne doświadczenie: Polacy są do niczego w wywiadzie państwa własnego i najlepszymi oficerami naszego wywiadu byli posiad. w sobie krew niemiecką, ukr., żydowską (Matuszewski, Ścieżyński?), czeską.  (Dla ścisłości – ja jestem 75% Tatarem podolskim.)  Natomiast Polacy są znakomitymi agentami obcymi, zwłaszcza jeżeli chodzi o prowokację, inspirację, szantaż i dywersję.  Największą sowiecką aferę inspirac. („Trust” – drukowałem w Kulturze i Wozrożdienii) montowali Polacy.  Polacy (a raczej polscy Żydzi, bardziej polscy niż sami Polacy) jak Tyszka, Hanecki i Radek dopomogli Leninowi swymi siuchtami bardziej niż cała Ros. Soc. Dem.  Polacy w służbie wywiadu sow. to wspaniały temat tragicznej powieści.  Sam kiedyś chciałem kropnąć takie dzieło ale czuję się zbyt słaby.  Gdyby Pan nad tym pomyślał – służę wszelką pomocą.

Lotna inteligencja pozwalała mu jasno widzieć rzeczywistość, dostrzegać to, czego inni nie chcieli widzieć.  Na przykład fałsz sino-sowieckiego rozłamu, o którym tak pisał do Mackiewiczów:

Co się tyczy Amerykanów: – tych nic nie nauczy.  Ot gdzie można powiedzieć, że nie wiadomo gdzie kończy się głupota a zaczyna zdrada.  To są krótkowidze i daltoniści, obłąkani optymiści i zwariowani kretyni.  Nie ma siły ludzkiej ani Boskiej która by im wytłumaczyła że Moskwa – Pekin to idealnie zsynchronizowany duet. […] Nie mam zamiaru obliczać kiedy Sowiety będą w USA.  To co tu się dzieje – to adaptacja komunizmu.  Tragedia polega na tym, że to ich wcale nie interesuje – oni nie chcą wiedzieć co to jest marksizm, bolszewizm etc.  Nie chcą i już –

Był rok 1960 i rzadko kto widział, co się dzieje.

Nieśmiertelny śmierdziel czyli list na ponad 30 stron

Wraga otrzymał Zwycięstwo prowokacji, pochłonął je w ciągu jednego dnia i natychmiast machnął list do autora.  Była to niespodziewana erupcja, jak gdyby Mackiewicz wywołał wybuch od dawna drzemiących myśli.  Uznał książkę za niezwykłą, bo tak Polacy nie piszą.  Przewidywał, że nie przysporzy ona Mackiewiczowi uznania, a dotknięci rodacy rozbiorą rzecz na części pierwsze i czepiać się będą poszczególnych zdań.  Zarzucą mu „donkiszoterię [sic], obłęd, brak realizmu”, nawet agenturalność – i będą mieli „swoją parszywieńką rację”, bo kapitulanci nie znoszą niezłomnych.

Jakim prawem wymaga Pan od śmierdziela, truchlejącego o jutro by uważał Chruszczowa za kata, skoro Ojciec Święty posyła mu błogosławieństwo, by odwracał się od Gomułki skoro Kennedy tytułuje go per kolego.  Cóż tam mówić o biednych, zasmarkanych emigrantach, gdy najmożniejsi wodzowie „wolnego świata” gotowi są już nie tylko podawać palto ale i wynosić urynały po byle jakim „narodowym komuniście”.  Na czym ma się ów nieśmiertelny śmierdziel oprzeć: na jakich przykazaniach, na jakim credo, na jakim argumencie, dokoła jakiego sztandaru?  Gdzie są autorytety żyjące i w grobach?  Cóż zrobi śmierdziel przeczytawszy Pańską książkę?

To oczywiście świetnie powiedziane, ale Zwycięstwo prowokacji nie było adresowane do śmierdzieli, truchlejących o jutro.  Na czym w końcu opiera się nieśmiertelny śmierdziel, wydaje mi się dość obojętne.  Będzie się opierał na tym, co pod ręką.  Jak pijakowi, latarnia służyć mu będzie do podparcia, a nie jako źródło oświecenia.  Natomiast dla innych, dla tych mniej śmierdzących, Evola mógłby służyć odpowiedzią.  Ale też Wraga brzmi niekiedy jak Evola, mówiąc np. „coś parszywego, tchórzliwego, małego, śmierdzącego, co tkwi w każdym dzisiejszym «wolność miłującym człowieku»”.  W swej krytyce tez zawartych w Zwycięstwie prowokacji, Wraga postępuje troszkę tak, jak sam chwilę wcześniej opisywał postępowanie śmierdzieli wobec tej książki, tzn. „rozbiera rzecz na elementy i bije w poszczególne zdania”.  Ale jego szczegółowe uwagi są nadal fascynujące:

Podstawowym, wrodzonym warunkiem prowokacji – każdej prowokacji – jest predyspozycja, gotowość obiektu do sprowokowania go.  Żadnej prowokacji nie należy rozpatrywać i badać jako przejawu demonizmu subiektu prowokującego.

To jest kluczowy punkt, który Mackiewicz zaakceptował.  Nazwał to później „chceniem” – chceniem, by być oszukanym – i powołał się na ten list sprzed lat.  Prawzór sowieckich prowokacji, sławny Trust, udał się, zdaniem Wragi, pomimo koszmarnych błędów jego byłych przyjaciół z POW, agentów gpu, Steckiewicza i Dobrzyńskiego (ukrywających swe niecne postępki pod pseudonimami „Kijakowski” i „Sosnowski”), ale głównie ze względu na niski poziom rosyjskiej emigracji i jej predyspozycji do bycia otumanionym.  Wraga zarzucał Mackiewiczowi demonizowanie wroga.  „O jakimże tu demonizmie może być mowa.”  Cicha prowokacja w skali światowej: pozorowanie rozbicia komunizmu „na dwa obozy: europejski (sowiecki) i azjatycki (chiński)”.  Robią to bez podsuwania fałszywych dokumentów czy porywania ludzi:

Po prostu w swej propagandzie wewnętrznej i zewnętrznej [komunizm] stosuje terminologię i oświetlenia „kapitalistyczne” w stosunku do zjawisk czysto komunistycznych.  Jeżeli więc pomiędzy tą czy inną partią, pomiędzy Moskwą i Pekinem, istnieją różnice zdań, odmienne poglądy i oceny taktyczne, różne sposoby czy metody to przedstawiane są one i podawane do wiadomości powszechnej tak, by odbiorcy wyobrażali sobie, że zachodzą konflikty, rozbieżności zasadnicze, rozłamy, zerwania etc.

Ale najciekawsze, że „to wcale nie wynika z żadnej między tymi facetami umowy.  Po prostu każdy wie co ma robić”.  Rozdzielenie komunizmu na dwa fronty wróży straszne niebezpieczeństwo dla świata, ale „wszyscy są ukontentowani”, bo „komunizm się rozpada”.  Kennedy chciał wspomóc Chruszczowa w walce z Mao, a później Nixon będzie wspierał Mao przeciw „rosyjskiej agresji”.  Powodzenie prowokacji tkwi w predyspozycji oszukiwanych: „jesteśmy silni, zwarci, gotowi do włożenia na siebie jarzma”.

Reszta listu poświęcona jest szczegółowej refutacji dwóch tez Mackiewicza.  W pierwszym rzędzie odrzuca Wraga opozycję „Rosja-sowiety”.  Zarzucając Mackiewiczowi uproszczenia, sam upraszcza jego stanowisko, sprowadzając je do twierdzenia, że Rosja carska była lepsza od Rosji bolszewickiej.  Ale ze świecą szukać takiego oświadczenia u Mackiewicza, bo był on zdania, że Rosja upadła pod ciosami bolszewii, by nigdy się nie podnieść.  Mackiewicz, owszem, twierdził, że życie w carskiej Rosji było bez porównania lepsze niż wegetacja pod sowietami, ponieważ podtrzymywał tezę o zerwaniu ciągłości państwowej Rosji przez bolszewików.

Argumentacja Wragi jest jednak warta rozważenia.  Sugeruje on bowiem, że tylko Rosjanie mają prawo tak stawiać sprawę, a Polakom nie wolno, ponieważ tym samym przekreśliliby „opór Rzeczypospolitej przeciwko imperializmowi moskiewskiemu” oraz „rewolucyjny ruch narodów Rosji”.  A po drugie, bolszewia musi być kontynuacją Rosji, gdyż tak uznało „60% carskiego korpusu oficerskiego”, większość pisarzy rosyjskich, emigracja i „pośrednio cały naród sowiecki”.

Różnie można patrzeć na te wywody.  Z logicznego punktu widzenia, są tu błędy non sequitur i indukcji.  Teza o kontynuacji rosyjskiej państwowości nie wynika logicznie z polskiego oporu przeciw imperializmowi.  Opinia większości nie stanowi o prawdzie, nawet jeżeli to tylko kwalifikowana większość oficerów i pisarzy.  Wysnuwanie tak stanowczych wniosków z indukcyjnych rozumowań jest sławetnie komiczne: większość aut ma cztery koła, ale to nie znaczy, że samochód musi mieć cztery koła.  Większość ludzi za życia Kopernika była przekonana, że słońce kręci się wokół Ziemi, a on mimo to, ruszył Ziemię, wstrzymał słońce (polskie go wydało plońce).

O wiele ciekawsze są argumenty Wragi z historycznego i politycznego punktu widzenia.  Historycznie rzecz biorąc, Ruś opierała się przez wieki przeciw imperializmowi swego potężnego sąsiada na Zachodzie, polsko-litewskiego państwa, zapewne nie krócej niż Polska stawiała opór Rosji, ale te historyczne fakty pozostają faktami niezależnie od tego, że międzynarodowa szajka bandytów zadomowiła się w Moskwie w 1917 roku i zerwała wszelką ciągłość państwową Rosji.  Jedno nie wynika z drugiego.  Gdy germańscy barbarzyńcy usunęli ostatniego imperatora w Rzymie, to dali początek nowym państwom, mimo że kontynuowali istnienie rzymskiego senatu i instytucji rzymskiej władzy.  Nazywanie państwa Ostrogotów „Rzymem” byłoby wszakże historycznym absurdem, nawet gdyby znaleźć 60% legionistów gotowych przysiąc, że to „nic, tylko Rzym!…”  Argument Wragi jest nade wszystko błędem politycznym, ponieważ unikanie nazywania wroga po imieniu – rozbraja.  Polacy pod naciskiem komunizmu bronią się przed „Rosją”, co byłoby zabawne, gdyby nie koszmar ostatnich stu lat.  Cały świat stanął w 1917 roku wobec nowego zjawiska, ale – w dużej mierze dzięki Polakom, np. dzięki Kucharzewskiemu – wolał zredukować tę nową i złowrogą potęgę do znanej i swojskiej „Rosji”.  Bo jakim zagrożeniem mogła być Rosja dla Argentyny?  Albo Wietnamu?  Albo Kuby?  A komunizm był i pozostaje do dziś najpoważniejszą groźbą.

Rzecz jasna, argumenty Wragi mają jeszcze inny, praktyczny, codzienny sens: skoro wszyscy uważają, że sowiety to Rosja, to po co się o to kłócić?  Negowanie tej tożsamości jest beznadziejne, twierdzi Wraga.  Ileż razy słyszałem takie narzekania?  Po co nalegam, że Putin jest komunistą, a jego Rosja to sowiety?  Czy warto?  W rzeczy samej, cóż z tego, że cały świat uznał sowiety za Rosję?  Niech sobie uznaje, choć akurat Wraga nie powinien się tym kierować, bo przecież sam przed chwilą mówił o bezmyślności nieśmiertelnych śmierdzieli.  Jednocześnie przyznawał, że było dlań sprawą wtórną, „w jakim stopniu istota, treść rosyjska wewnątrz państwa pozostała niezmienna”.  Ale nie było to bez znaczenia dla Mackiewicza!  I na tym właściwie można byłoby poprzestać, gdyby nie to, że przecież przedmiotem każdego intelektualnego dociekania jest prawda, a w rozumowaniu Wragi nie ma rzeczowych dowodów na kontynuację państwowości rosyjskiej przez Lenina.  A zatem należy chyba trzymać się prawdy, że państwopodobny twór Lenina-Stalina-Putina nie jest kontynuacją Rosji.

Imperializm sowiecki jest, zdaniem Wragi, pojęciem względnym: znaczy co innego dla Stanów Zjednoczonych, a co innego dla Polski.  Utożsamienie sowietów z Rosją było nieuniknione w Polsce, bo inaczej „zdemobilizowalibyśmy połowę społeczeństwa, która by żadnego niebezpieczeństwa w czerwonym imperializmie nie dojrzała”.  Takie stanowisko wydaje mi się otwierać drzwi dla samooszukiwania się.  Nie zastanawiajmy się nad istotą zagrożenia, a w zamian przyjmijmy, że wróg jest dokładnie taki, jaki byśmy najgoręcej pragnęli, żeby był.  Jeśli koniunktura każe zamknąć oczy na wrogość sojusznika naszych sojuszników, to należy bez szemrania oślepnąć i otworzyć parasol – np. w postaci „Wachlarza” – kiedy plują człowiekowi w gębę.  Ku mojemu wielkiemu zdziwieniu, Wraga wykłada tu i uzasadniania najbardziej niedorzeczne fundamenty polityki polskiej ostatnich stu lat.

Wraga był piłsudczykiem, choć twierdził zdecydowanie, iż występuje przeciw mackiewiczowskiej wykładni roli Piłsudskiego w ratowaniu sowdepii, nie dlatego, że obraża ona jego „uczucia jako piłsudczyka”:

– nie, dawno już wyrosłem z krótkich majtek konfraterni legionowo-peowiackich!  Kręciłem nosem dlatego, że Pan w tym rozdziale, uniesiony namiętnością bardzo pokręcił fakty i bardzo wypaczył prawdę historyczną.  Wszystko było inaczej.

Zdaniem Wragi, Piłsudski całe życie szukał sojuszników pośród Rosjan.  Nie można go winić za „bezgramotnych piłsudczyków”, którzy byli antyrosyjscy i nienawidzili Moskali.  Ale Piłsudski nie spotkał ani jednego Rosjanina, który akceptowałby polską niepodległość – „nikogo, z wyjątkiem … Lenina”.  Piłsudski utrzymywał kontakty z Leninem nawet w Krakowie, i słusznie robił, bo ważne jest wiedzieć, co się święci.

O tym co wyniknie z „Lenina” nie wiedział, nie mógł wiedzieć, ani nawet domyślać się – nikt.  Nie tylko Piłsudski, lecz nawet Plechanow, Bucharin, Martow czy Czernow.  Nie wiedział i nie domyślał się nawet sam Lenin.  Tak samo nie można winić Studnickiego, że nie przewidział hitleryzmu w Niemczech.

Tylko że Mackiewicz nie zarzucał Piłsudskiemu nietrafnych przewidywań, ale politykę opartą na emocjach.  Zamiast spokojnie rozważyć interes Polski, Piłsudski pozwolił sobie kierować się sympatią dla rewolucjonistów rosyjskich i antypatią dla carskich generałów.  Wraga sam interesująco rozwija ten punkt:

Piłsudski oczywiście od początku stawiał na Rosję „czerwoną” ale to nie znaczy by stawiał na „bolszewików”.  Był przeciwny restauracji. Rosję bolszewicką bynajmniej nie uważał za „słabszą”.  Wprost przeciwnie: w białych ruchach nie widział nie tylko siły, ale nawet zadatków na jakiekolwiek zwycięstwo. Jeżeli więc szukał chwilowego kompromisu z bolszewikami to na tej samej zasadzie, na jakiej umawiał się z Austrią i Niemcami przeciwko Rosji.

Ten wywód wydaje mi się słuszny, ale także zgodny z tezą Mackiewicza: Piłsudski nie zamierzał wspomagać Białych w żadnym wypadku.  Francja i Anglia wycofały się z interwencji w Rosji, ale natarczywie domagały się, by Polska interweniowała.  Denikin był w oczach Piłsudskiego „żywym trupem”, gdy w Leninie widział „dalszy ciąg Rosji”.  Takie było w istocie stanowisko Marszałka i fundament polskiej polityki: pobożne życzenie, by Lenin stworzył, nową, młodą, czerwoną Rosję, w miejsce trupio-białej Rosji.

Nina Karsov przytacza w przypisie Denikina: „Uznanie przeze mnie niepodległości Polski było zupełne i bezwarunkowe”.  A także Bem de Cosbana:

Hasło „Jedinaja i Niedielimaja Rossija” nigdy nie miało na myśli ani Polski, ani Finlandii, natomiast było protestem przeciw separatyzmowi Estonii, Łotwy, Ukrainy, Kaukazu i Kozaków kubańskich.  Jakże byłem zdziwiony, kiedy w rok później, po powrocie do Warszawy, dostałem do rąk polskie gazety z tamtych czasów i z tych gazet dowiedziałem się, że gen.  Denikin z hasłem: „Jedinoj i Niedielimoj” łączy ponowne zagarnięcie całej Polski, że jest on starym carskim satrapą, znacznie niebezpieczniejszym dla nas jak bolszewicy itd.

Wraga czuł się obolały po wieloletnich próbach pojednania Polski z Rosją, i dlatego chyba uznał stanowisko Mackiewicza za podobne do własnego i, co za tym idzie, dostrzegał w ich wspólnej postawie „donkiszoterię”.  Osobiście, nie widzę Wragi w roli błędnego rycerza, a Mackiewicz z pewnością nie był wcieleniem Don Quixote.  Czytałem Zwycięstwo prowokacji wiele razy i nie odniosłem wrażenia, że celem Mackiewicza było „pojednanie”.  Chciał zrozumieć, jak to się stało, że najgorszy system władzy znany człowiekowi zapanował w tylu miejscach kuli ziemskiej.  Jak do tego doszło?  Jak to możliwe, że gdy „rząd” Marchlewskiego i Dzierżyńskiego został odrzucony jako obcy, to Bierut i Wasilewska zaakceptowani?  Oba niesione na bagnetach krasnoarmiejców, oba nie kryły swych bolszewickich korzeni, oba miały „wyzwolenie” na ustach.  Pytanie „jak?” jest ściśle związane z pytaniem „dlaczego?”, ale prowadzą w przeciwnych kierunkach.  Pierwsze, zajmuje się ciągiem interakcji, które wiodą do skutku, drugie, woła o kategoryczne przyczyny.  „Dlaczego?” daje analityczną jasność, ale tworzy iluzję przyczynowej presji: czynniki nakładają się na siebie i pchają wydarzenia, a uczestnicy są zaledwie wykonawcami, niewolnikami sił poza ich kontrolą.  Pytanie „jak to się stało?” jest niejako pytaniem wstępnym, zasadniczym.

Uderzyło mnie zabawne zdanie u Wragi: „dla miłośników analogii: chciano nas wrąbać absolutnie w taką samą sytuację, w jaką wrąbano w 1939 r.”  To prawda, że zachodziła pewna analogia między Polską w 1920 roku i w II wojnie, ponieważ dokładnie tak samo, jak Piłsudski potraktował Petlurę i swych ukraińskich sojuszników, Churchill potraktował w 1945 – Polaków.  Powinno to być jasne nie dla miłośników analogii, ale dla Wragi, który, nie mogąc się pogodzić z zawieszeniem broni i traktatem ryskim, walczył w latach 1921-22 w „zahinie atamana Tiutiunnyka”, ponieważ uważał, że Polska zdradziła swych ukraińskich aliantów.

Wraga odrzuca mackiewiczowską krytykę sławnych słów Piłsudskiego o „braku siły moralnej w narodzie”.  Piłsudski, jego zdaniem, przegrał w 1920 roku, ponieważ przegrała jego wizja Polski w federacji z sąsiednimi narodami.  Piłsudski nie chciał walczyć tylko o Polskę, ale brak siły moralnej w narodzie zmusił go do ograniczenia swych pragnień.  Wraga formułuje zabawną przypowieść o Marszałku:

Był sobie Panicz wędrujący po krajach zamorskich, dziedzic włości i fortuny, marzący o tym czego to nie dokona gdy wróci i zacznie gospodarować.  A gdy wrócił – zastał tylko jeden folwark i to zapaskudzony i zadłużony, pełen próżniaków i gamoni.  Więc zamiast tego wszystkiego co miał zrobić wziął tęgiego karbowego i z obrzydzeniem wyglądając przez okno na zafajdane podwórko oddał się sknerstwu i kładzeniu pasjansa.  C’est tout.  Głupi utwór, ale myślę że prawdziwy.  1920 rok był takim ciosem dla niego że traktat ryski już go… nie interesował.

To jest znowu – świetnie powiedziane.  Ale nie ulegajmy magii słów i zastanówmy się.  Piłsudski wypowiedział się o braku siły moralnej w narodzie, gdy tłumaczył tajemniczy rozkaz powstrzymania zwycięskiego marszu armii polskiej na wschód.

Armia bolszewicka była wtedy tak doszczętnie rozbita na całej linii frontu, że nie miałem żadnej przeszkody w tym, aby sięgnąć tak daleko dokąd bym zechciał.  To co mnie powstrzymało był brak moralnej siły w narodzie.

Siła moralna to jedno, a sytuacja na froncie, to co innego.  Armia polska, wyposażona w nowy sprzęt i niesiona na skrzydłach zwycięstw w bitwie warszawskiej i niemeńskiej, parła na wschód, by wyzwolić z bolszewickiej niewoli „Nadberezyńców” i Białorusinów, Ukraińców i Żydów.  Albo Piłsudski był chłodno kalkulującym politykiem i wybitnym strategiem, jakim się go zazwyczaj przedstawia, albo emocjonalnym wrakiem, który powstrzymuje ofensywę, bo folwark zapaskudzony i brak siły moralnej wśród próżniaków i gamoni.

Ów sążnisty list Wragi jest jedną z najciekawszych reakcji na Zwycięstwo prowokacji, jaką udało mi się przeczytać.  Wraga był zdania, że jakkolwiek książka była koniecznie potrzebna i nikt nie mógł tego napisać lepiej niż Mackiewicz, to nie odegra żadnej roli, będzie zaledwie świadectwem „tych łajdackich czasów”.  Miał rację, ale tylko do pewnego stopnia.  Waga książki jest taka, że jest ona czymś znacznie więcej niż „świadectwem czasów” – jest właśnie ponadczasowa – ale z pewnością pozostaje do dziś mało znana.  Przewidywał, że Mackiewiczowi przyłożą gębę szaleńca, błędnego rycerza i wroga ludu – nie pomylił się.

W kilka dni po wysłaniu długiego listu, Wraga sumitował się, że napisał „kobyłę”, że obawia się, iż dokuczył Mackiewiczowi „niepotrzebnym a najlepszymi chęciami i najgłębszą życzliwością podyktowanym listem”.  Nie znamy odpowiedzi Mackiewicza, ale możemy się domyślać jego reakcji, bo był świadom wartości krytyki.  W wiele lat później, w liście do Natalie Grant, wdowy po Wradze, Mackiewicz nazwał Wragę „niezłomnym stronnikiem Piłsudskiego”.  W innym, prosząc Grant o opinię na temat Zwycięstwa prowokacji, pisał:

…będę Pani bardzo zobowiązany za uwagi krytyczne.  Właśnie za choćby druzgoczącą ale szczerą opinię, bez ogródek.  Bardzo mnie interesuje Pani opinia.  Pani niezapomniany Mąż napisał do mnie w swoim czasie list na ponad 30 stron, który zachowałem.  Wyraził się na ogół pochlebnie, a krytykę skoncentrował w całości na „obronie” Piłsudskiego.

Wraga uznał Zwycięstwo prowokacji za książkę epokową i pragnął ją jak najszerzej rozreklamować, ale chyba nie miał racji, ani w kwestii tożsamości Rosji i sowietów, ani co do roli Piłsudskiego.  Miał za sobą wiele dziesiątek lat doświadczenia pracy w wywiadzie i niezwykle głęboką wiedzę na temat sowieckiej prowokacji, ale być może, jak sam mówił, „kto «dwójką» wojuje, od «dwójki» ginie”…  Być może potrafił patrzeć na książkę Mackiewicza wyłącznie poprzez pryzmat swego doświadczenia.  Mimo to, rzadko komu udało się docenić wagę tego dzieła, tak jednoznacznie i stanowczo, jak to uczynił Ryszard Wraga w swym „pisanym jednym tchem”, i bardzo krytycznym liście.



Prześlij znajomemu

63 Komentarz(e/y) do “Kto „dwójką” wojuje, od „dwójki” ginie”

  1. 1 Andrzej

    Panie Michale,

    Listy Wragi są niezmiernie ciekawe, a nie nie mniej ciekawe są listy do i od emigrantów rosyjskich. Dla mnie najciekawszą w tym tomie jest tematyka „dysydencka”. Jak na dłoni widać, jak ta kwestia była przez sowietów rozgrywana. To była rzeczywiście wielka prowokacja trwająca od drugiej połowy lat 60. aż do pierestrojki. Być może to właśnie skłoniło sowietów do zdecydowania, że czas rozpocząć znacznie szerzej zakrojony „upadek komunizmu” – zwieńczyć dzieło. Czasy „dysydenckie” widziałbym właśnie w tym kontekście, jako fazę mającą przygotować ofiarę – osłabić ją i zdezorientować – do zadania nokautującego ciosu. Po powszechnym przestawieniu się antykomunistycznych elit Zachodu antykomunizmu na „stawkę na ewolucję” (rzecz jasna nie tylko Zachodu ale też wewnątrzsystemowego oporu – działało tu bardzo silne podwójne, wzajemne sprzężenie zwrotne), było to już nie tyle bardzo ułatwione, co niemal pewne co do efektu.

  2. 2 Andrzej

    ps przepraszam za błędy w komentarzu (zbędne powtórki )

  3. 3 michał

    Drogi Panie Andrzeju,

    O listach do rosyjskich emigrantów i o „dysydenckiej tematyce” pisałem w poprzednim artykule. Oczywiście, co jest najciekawsze, jest kwestią subiektywnej oceny, ale podobnie jak Pan, dopatruję się kluczowych rozważań w korespondencji Mackiewicza z Rosjanami. W moim głębokim przekonaniu, o czym pisałem m.in. w Votum separatum przed 30 laty, Wielka Prowokacja dysydentyzmu, oparta na dwóch filarach, Sołżenicyna i Sacharowa, doprowadziła prostą drogą do prowokacji „upadku komunizmu”.

    Sprzężenie zwrotne, o którym Pan wspomina, także wydaje mi się kardynalnym elementem całej operacji.

  4. 4 Andrzej

    Panie Michale,

    Tak, oczywiście. Pisał Pan to wszystko. Postanowiłem w związku z tym jeszcze raz przeczytać Pańską książkę.

    Właśnie opublikowałem swoje ustalenia jak przebiegała pierestrojka w sowieckiej Gruzji (wiem, że za dużo tam cudzysłowów, ale nie potrafię się inaczej odnieść do bolszewickiego zakłamania językowego). Jak wszędzie także i tam „dysydenci” byli na czele „przemian”.

    Ze względu na to, że to Kaukaz, ich oblicze było jednak od początku lat 80. wyłącznie nacjonalistyczne, za wyjątkiem Czalidze, który początkowo działał w tercecie z Sacharowem i Twierdochlebowem w Moskwie na poziomie internacjonalistycznym („obrona praw człowieka”), a następnie w USA (gdzie sowieci wypuścili go, aby prowadził wykłady… ) na poziomie globalnym (promował tam „myśl dysydencką”, a i dołożył swoją cegiełkę do pierestrojki).

  5. 5 michał

    Drogi Panie Andrzeju,

    Gruzja bardzo ciekawa. Zajrzałem tylko, więc nie mam sformułowanej opinii.

    Cudzysłów nie jest problemem, jak każdy inny znak interpunkcyjny, wyodrębniający itp., ma swoją funkcję. Problemem jest nadużywanie cudzysłowu, znowu, podobnie jak np. wielokropka lub wykrzyknika. Ktoś kiedyś na naszej stronie – może p. Jacek? – nazwał tendencję do stawiania cudzysłowów wokół słów takich jak „upadek komunizmu”, „demoludy” etc. – prychaniem. Mnie się to wydaje bardzo trafne. Proszę sobie wyobrazić proste zdanie – facet poszedł do domu – napisane w takiej formie:

    „Facet” (aha! „facet”…) „poszedł” (tere fere! „poszedł”! dobre sobie!) do „domu” (już to widzę… „domu”! akurat!…).

    To jest styl, który wszystko może wyprychać i jest tak dalece nieznośny, że po prostu nie daje się czytać. Oczywiście celowo to przejaskrawiłem i jestem świadom, że Pan w żadnym razie tak nie pisze. Cudzysłów u Pana jest czymś w rodzaju zaakcentowania ironii, wyznaję jednak z boleścią, że czasami trudno mi czytać każdą ludową respublikę okraszoną cudzysłowem. Sądzę, że czytelnik jest w stanie zrozumieć Pański stosunek do tych pseudopaństw po jednym cudzysłowie, po dwóch nadal rozumie, że to ironia, ale po piętnastu odczuwa pewien przesyt, a po dwudziestu czuje się jak piesek, któremu wpychają mordkę w łajno, żeby więcej nie narobił na podłogę.

    Zresztą, właściwie nie przejmowałbym się czytelnikiem. Jeżeli nie rozumie, to pies mu mordę lizał, ten sam pies, który przed chwilą nafajdał na posadzkę. No, bo doprawdy, nie ma dla takiego czytelnika nadziei. Mniejsza więc o takich. Ja się martwię o Pana. Martwię się, że Pańska benedyktyńska praca wokół tych wszystkich respublik ludowych, demokratycznych, socjalistycznych i cudzysłowowych, nie może być doceniona z powodu tego rodzaju usterek. No, bo co ma zrobić czytelnik inteligentny, kiedy nie może już czytać dalej z powodu natłoku cudzysłowów? Czytelnik, który myśli sobie (bez cudzysłowu): dobrze, ja już rozumiem, pojąłem ironię, orientuję się w prychaniu, przyjmuję sarkazm, ale już więcej nie mogę.

    Jeszcze głębszym problemem jest ironia w ogóle. Ironia – niejako z definicji, choć nie ma dobrej definicji ironii, ironicznie – jest grą między jasnym i oczywistym znaczeniem słów i ich podskórnym, często przeciwnym znaczeniem. To napięcie sprawia, że ironia musi być niekiedy źle zrozumiana, bo inaczej przestaje być ironią, a staje się – o ironio! – swym przeciwieństwem. Słowem, ironia musi być subtelna, inaczej przestaje być ironią. Mówi Pan „ludowa” Polska, co ma chyba oznaczać, że do ludu ta Polska nie należała, jest zatem „ludowa” zaledwie ironicznie. Ale po jakimś czasie ta „ludowa” Polska staje się takim samym pustosłowiem jak Polska ludowa. Cóż za ironia!

    Zaczerpnę na koniec z listu Wragi i wyrażę nadzieję, że Panu nie dokuczyłem „niepotrzebnym, a najlepszymi chęciami i najgłębszą życzliwością podyktowanym” komentarzem.

  6. 6 Andrzej

    Drogi Panie Michale,

    Dziękuję za krytykę. Nie dokuczył mi Pan.

    Dla mnie napisanie „upadek komunizmu”, czy „dysydenci” nie ma na celu pobudzać czytelnika do śmiechu czy wyrażać moją ironię, lecz zaznaczyć, że jest to termin nie opisujący stanu faktycznego, czyli nieprawda.

    Wydaje mi się, że celem cudzysłowu jest nie tylko wyrażanie ironii, cytat, tytuł lub definicja (przytoczenie użytej pierwotnie nazwy np. „oświadczenie o tym i o tym”), ale też wyrażenie, że używane potocznie słowo jest obce dla całości tekstu.

    Pisząc o komunizmie trudno jest uniknąć wykorzystywania słów przez komunistów zafałszowanych – przynajmniej ja tego nie potrafię; nie mam wykształcenia humanistycznego. A jest ich, jak Pan dobrze wie, gruby słownik. Te słowa są dla mnie obce, bowiem należą do powszechnie już przyjętej komunistycznej nowomowy.

    Czy o praktykowanej dziś na tzw. Zachodzie, w peerelu etc. (nie mówiąc o sowietach, chrlu czy bolszewickiej Wenezueli, et alia) metodzie sprawowania władzy napisałby Pan, że to jest demokracja, czy może „demokracja”? Bo tak piszą wszędzie, a głównie na wybportalach internetowych i w wybgazetach?

  7. 7 Andrzej

    Jeszcze dodam, że oczywiście dostrzegam problem czytelności tekstu spowodowany nadmierną ilością cudzysłowów i bardzo boleję nad tym, że nie potrafię sobie z tym skutecznie poradzić.

  8. 8 michał

    Drogi Panie Andrzeju,

    Zdaję sobie sprawę, jaka jest rola cudzysłowów, jak zresztą polskie określenie precyzyjnie wskazuje: cudze słowo. Zaznaczanie dystansu do pierwotnego, niejako narzucającego się, znaczenia słowa, jest jednym z możliwych zastosowań cudzysłowu, i o tym tylko (nad)użyciu była dotąd mowa.

    Proszę zwrócić uwagę, że nasze – bo wszyscy tu jesteśmy winni – nadużywanie cudzysłowów wobec słów takich jak dysydenci, liberalizacja, upadek komunizmu, Rosja, obnaża tylko naszą nieumiejętność nazwania tego, co się wokół nas dzieje. Innymi słowy, pod przykrywką upadku komunizmu odbywa się… co? Setki ludzi wskazywało na degradację języka, który zezwala na nazwanie zniewolenia wyzwoleniem, triumfu komunizmu upadkiem komunizmu, rozdawania przywilejów liberalizacją, ale jeżeli w odpowiedzi na tę jasno określoną, semantyczną Metodę, mamy tylko cudzysłów (w sensie zaznaczenia ironicznego dystansu), to chyba powinniśmy się przyznać do klęski. Czy nie mam racji?

    Zapytał mnie Pan, czy nazwałbym formę sprawowania rządów na Zachodzie, w prlu lub w Wenezueli, „demokracją” czy demokracją. To jest bardzo ważne pytanie i, po zastanowieniu, odpowiadam: nazwałbym to wszystko demokracją bez żadnych cudzysłowów. To jest dokładnie to, czym demokracja zawsze była i nigdy się nie zmieniła. Jedna wynosi na piedestał taką trójcę z piekła rodem, jak Joe Biden, Donald Trump i Kamala Harris, druga wysmrodków w rodzaju Macrona lub Tuska, a inna otwartych komunistów jak Lula lub Maduro. I cóż dodałby do zrozumienia istoty demokracji – cudzysłów?

  9. 9 Andrzej

    Panie Michale,

    Z pokorą przyjmuję Pańskie uwagi.

    Ocenę ich słuszności pozostawiam czytelnikom, a ze swojej strony pozwolę sobie zauważyć, że również nie jestem zwolennikiem demokracji.
    Niemniej to, co się dziś dzieje w USA, Wielkiej Brytanii, Francji itd.nie nazwałbym demokracją lecz sowietyzacją. Niewątpliwie, w dużej mierze konsekwencją demokracji.

  10. 10 michał

    Drogi Panie Andrzeju,

    Julius Evola pokazywał skutecznie – w moim przekonaniu, tylko w moim przekonaniu – jak demokracja i komunizm w jednym stały domku.

    Ale przecież nie ujmowalibyśmy ateńskiego demos ani kratos w cudzysłów. Ateński lud posyłał najlepszych swych obywateli na banicję lub podsuwał im kielich z cykutą. Domagał się podbojów i własnego imperium, jako źródła bogactw i niewolników dla – ateńskiego ludu. Przynajmniej mieli tyle kultury, że nie robili tego w imię wolności, równości i braterstwa, choć nawet oni pragnęli „wyzwolić” helotów ze spartańskiej niewoli, by obalić potęgę Lacedemonu. Kiedy jednak ruszyli na podbój Syrakuz, to nie ubierali tego w ideologiczne fatałaszki – to była nieskrywana agresja, dla zdobycia bogactw Sycylii i dla potęgi, jakiej te bogactwa miały być gwarancją.

  11. 11 Andrzej

    Panie Michale,

    Tak jest. Lecz jak Pan doskonale wie komunizm jest czymś więcej niż sama tylko władza.Władza komunistyczna to władza plus sowietyzacja (ogólniej bolszewizacja – stworzenie homobolszewika). Uważam, że demobolszewia to coś dużo gorszego niż najgorsza demokracja. To zupełnie inna jakość. Tak samo jak zestawiać Rosję sowiecką z Rosją przedbolszewicką.

  12. 12 michał

    Drogi Panie Andrzeju,

    To prawda, ale czy nie da się tego odwrócić? Czy aby komunizm nie może być czymś mniej niż władzą? Marsz przez instytucje zachodniej kultury – tu prawdopodobnie należałoby dać cudzysłów, bo to raczej pseudo-kultura – osiągnął niesłychane sukcesy, ale czy dotarł do władzy? Czy Carter, Clinton, Obama i Biden bylii już komnistami u władzy? Wyznaję, że nie jestem do końca przekonany, choć wszyscy czterej wydają mi się komunistami pod płaszczykiem.

    A dalej, pojawia się oczywiste pytanie: jeżeli demobolszewia to coś gorszego niż demokracja, to dlaczego tak jest? Czyżby demokracja była lepsza tylko dlatego, że jest punktem wyjścia dla bolszewii? Czyli miłe złego początki?

    Mnie się wydaje, że to co nadchodzi, jest o wiele, wiele gorsze od demobolszewii, demokracji i bolszewiokracji. Nie sądzi Pan?

    Sowietyzacja jest tu kluczowym pojęciem, ponieważ powszechnie zapanowała, niezależnie od zasięgu władzy sowieckiej. Ludzie w Ameryce i Europie zachodniej są o wiele bardziej zsowietyzowani niż ludzie w prlu czy w Litwie (drugi człon tego zdania podlega dyskusji, ale tak mi się wydaje). Niezależnie od osobistej oceny tego stanu rzeczy – wiem, że Darek i p. Jacek są bardziej optymistycznie nastawieni wobec zjawisk takich jak Geert Wilders czy Marine Le Pen – trudno nie być nasączonym pesymizmem.

  13. 13 Andrzej

    Panie Michale,

    Miałem na myśli to co jest dzisiaj i do tego się odnosiłem.

    Oczywiście w USA od Cartera (właściwie od Kennedy’ego) już jest to równia pochyła (z krótką przerwą na czasy Reagana – głównie pierwszą kadencję, bo druga była już w znacznej mierze pod wpływem pierestrojki i ten trend niewątpliwie bardzo silnie wpłynął na Amerykanów).

    Zgadzam się, że na Zachodzie demokracja utorowała drogę demobloszewizmowi. Czy Carter, Clinton i Biden to kryptokomuniści nie jestem całkowicie przekonany, ale prokomunistami są z całą pewnością. Obama tak, to komunista jak i Harris. Są jednak przewodnikami, ich zadaniem jest przeprowadzenie transformacji.

    Europa jest moim zdaniem już zsowietyzowana do gruntu, a ci, których Pan wymienia są produktami tego procesu, a nie przeciwciałami. Oni się dobrze wpisują w ten proces – ich działania są naznaczone bolszewizmem (a że „prawicowym” czy „konserwatywnym” to nie ma znaczenia). To, że występują przeciwko bolszewikom z lewej o niczym nie świadczy. Uważam, że gdyby zajęli ich miejsce byliby nie gorsi od nich.

    Bolszewizm też miał w historii różne oblicza. Ale przecież nie będziemy wyróżniać tych okresów (robią i robili to na swój użytek sami bolszewicy, a nagłaśniali i nagłaśniają „sowietolodzy” – dziś „politolodzy”). Co może być gorszego od zniewolenia myśli? A to było i jest. Może być jeszcze totalne, może być dokładnie orwellowskie. Możemy nie mieć możliwości komunikowania się i pisania o tym. To jednak nie będzie inną jakością, lecz bardziej dokręconą śrubą.

  14. 14 michał

    Panie Andrzeju,

    Idzie chyba bardziej o istotę rzeczy, niż o jej wcielenia, a gdzież lepiej szukać esencji niż u źródeł?

    Mówi Pan od Cartera? Kennedy’ego? A dlaczego nie od Roosevelta? Dlaczego nie od Jacksona? Tzw. „jacksonian democracy” w Ameryce, czyż nie jest zaczątkiem zła? Ale w takim razie, dlaczego nie cofnąć się do Waszyngtona, Franklina i całej tej hałastry? Ci pragnęli oderwać się od angielskiej Korony, nie w celu ustalania swych własnych podatków, jak dyktuje ich własna propaganda, ale dlatego, że Korona odmawiała im prawa do eksterminacji tubylców. Nb., co rzadko kto wie, podobnie jak hiszpańska metropolia dwa wieki wcześniej próbowała nieskutecznie powstrzymać kolonistów przed ludobójczymi tendencjami. Jak mówił Mackiewicz, poddani monarchy mieli tę samą wartość dla monarchy, nie wolno było ich bić bez powodu, zamykać do ciupy albo mordować, lub choćby zniewalać bez przyczyny.

    Ale zgadzamy się, co do sowietyzacji Europy.

  15. 15 Andrzej

    Panie Michale,

    Stany Zjednoczone są rzecz jasna dzieckiem rewolucji oświeceniowej więc trudno oczekiwać, aby było inaczej niż Pan pisze. Ten trend przejawiał się od początku. Celem była wolność robienia wszystkiego co się chce bez żadnych ograniczeń moralnych, równość była jedynie na pokaz, a braterstwo w popełnianych na autochtonach zbrodniach. Niemniej wydaje mi się, że wartości chrześcijańskie które z Europy przywiozła ze sobą emigracyjna biedota w drugiej połowie XIX wieku miały potem jakiś wpływ i nie była to ciągła równia pochyła, a jeśli tak, to o zmiennym kącie nachylenia. Okres Roosevelta to bujny rozwój komunizmu w USA i początek sowietyzacji jego elit, ale wydaje mi się, że potem nastąpiło wyhamowanie do czasów Kennedych. Ale podkreślam, wydaje mi się, bo nie jestem tutaj żadnym znawcą tematu.

  16. 16 Dariusz Rohnka

    Panowie,

    Bardzo ciekawa dyskusja. Gratuluję. Trudno powstrzymać się od udziału (choć z góry muszę przeprosić, że nie będę zbyt aktywnym, aktualnie, dyskutantem).

    Rzecz jasna, a na zupełnym marginesie, nie myślę optymistycznie o żadnym Le Penie ani Wildersie – nie wiem, skąd taki pomysł. Ale dla podobnej drobnostki nie zabierałbym głosu.

    Bolszewizm, komunizm, sowietyzacja, demokracja, wywołany do tablicy jakoby liberalizm, w przypadku tych problemów nie potrafię się powstrzymać przed zabraniem głosu. Dzisiaj ograniczę się tylko do sowietyzacji i komunizmu.

    Mam wrażenie, że nadto Panowie szafujecie terminem sowietyzacja, stosowanym, jeżeli dobrze odczytałem Panów intencje, jako narzędzie służące do zaszczepiania komunizmu w każdej możliwej odmianie. Z sowietyzacją mieli bez wątpienia do czynienia mieszkańcy RP w trakcie ii wś i po jej zakończeniu, aż po rok 89. Czy jednak można mówić o sowietyzacji peerelu po tym terminie? Czy nie jest tak, że dom publiczny dla pomyleńców, w który starają się zamienić naszą Ojczyzny okrągłostołowcy (i nie tylko oni) jest wynikiem raczej dokonanej już sowietyzacji (aniżeli trwającej) (plus, aktualna jak najbardziej, komunizacja)?

    Inny przykład: USA. Czy dominująca tam obecnie ideologia komunistyczna (w swoich aktualnych odsłonach) jest istotnie wynikiem sowietyzacji?

    W mojej ocenie nie znajdowalibyśmy się w tak trudnej sytuacji ideowej, gdyby tak było w rzeczywistości. Wystarczyłoby dokonać rzeczy niełatwej: wskazać agenturę i ją wykorzenić. Zdaje mi się, że ani USA, ani Europa Zachodnia nie są nawet w 1/10 części tak przeżarte agenturą jak chociażby peerel czy inne demoludy. Jaczejki istnieją od 100 lat na całym świecie, ale jedynie w rzadkich przypadkach nabierają mocy sowietyzowania. 100 czy 90 lat temu, czy 50 mogły skutecznie infiltrować amerykańskie elity władzy, ale przecież nie cały pro- i komunistyczny establishment, setki tysięcy akademików, żurnalistów, lokalnych urzędników etc., inteligencję… cała ta ogromna grupa musiała skomunizować się sama… a więc z wyłączeniem sowietyzacji.

    Niestety rzecz nie w agenturze, a w predyspozycji, jak to wyśmienicie ujmował Wraga. Człowiek wyzuty z tradycji, religii, elementarnych wartości, prawa, potrzebuje w zamian namiastki wiary oraz surogatu porządku, po to aby jego życie miało sens. Komunizm stawał się receptą, jak to ujmował Chambers, na kryzys historii. Nikt tysięcy Amerykanów (bardzo podobnie jak współcześnie, choć dalece nieidentycznie) nie zaganiał na wiece i do komunistycznej partii siłą. Ba, komunizm miał się świetnie nawet poza stricte komunistycznym środowiskiem. Gdy, jako student, Chambers chciał się do partii zaciągnąć (zaciągnąć bo to przecież rodzaj wojska), znalazł na swojej uczelni (nie pomnę której) bardzo wielu żarliwie skłonnych do komunizmu, ale tylko jednego, który słyszał od kolegi o kimś, kto rzekomo zna innego z komunistycznej partii, członka… Nie było mowy o żadnej sowietyzacji. Wystarczy sięgnąć do „Drogi donikąd” i „Świadka” W. Ch. jednocześnie. To dwa światy, zmierzające w tym samym kierunku, ale w oparciu o zupełnie różną mechanikę. Mimo, że oba przesycone komunistycznym wariactwem. Może tkwię w błędzie (i zresztą rzecz wymagałaby drobiazgowego rozważenia i uściślenia), ale wydaje mi się, że komunizm zachodni, niejako samorodny i pozbawiony należytego wsparcia i kierownictwa, nie powinien być nam straszny… jego niemrawą egzekutywę da się spacyfikować.

  17. 17 michał

    Hmm, to mnie nie przekonywa, Panie Andrzeju.

    Pierwsza fala anglosaskich emigrantów do Ameryki, to byli purytanie, skrajni, ewangeliccy protestanci, którzy stali się fundamentem Stanów Zjednoczonych. WASP oznaczało przez lata: White Anglo-Saxon Protestant. Dzisiaj przynależność do tej grupy jest wstydliwie skrywana. Cokolwiek by o nich mówić, to byli przecież chrześcijanie. Ich chrześcijańskie wartości nie były słabsze niż wartości „emigracyjnej biedoty z drugiej połowy XIX wieku”. Co więcej, pośród wielkiej emigracji XIX-wiecznej, obok Polaków, Włochów i Irlandczyków, przybyło do Ameryki, mnóstwo Żydów. Lejba Strauss szył spodnie dla poszukiwaczy złota z grubego płótna namiotowego, a bracia Lehman skupowali bawełnę, ale chyba nie kierowali się chrześcijańskimi wartościami. A czy te wartości miały wielkie znaczenie dla włoskich mafiosi, dla irlandzkich gangsterów, dla rewolwerówców każdej narodowości? Większy wpływ na Amerykę miał Billy the Kid niż John Chisum (zresztą też bandzior), Lucky Luciano i Al Capone raczej niż Éleuthère du Pont. Ale odbiegamy od tematu.

    Mówiliśmy o demokracji! Przytaczałem już tu kiedyś ten fragment z Platona:

    „Nadmierna wolność w nic innego się nie przemienia, tylko w nadmierną niewolę – i dla człowieka prywatnego, i dla państwa. […] Więc to naturalne, że nie z innego ustroju powstaje dyktatura, tylko z demokracji; z wolności bez granic – niewola najzupełniejsza, najdziksza.”

  18. 18 Andrzej

    Panie Michale,

    Chodziło mi o to, że wielomilionowe rzesze emigrantów z Europy wniosły do USA swoją kulturę, obyczaje i normy moralne, w gruncie rzeczy konserwatywne, które mogły wpłynąć na amerykański model społeczeństwa i praktykowane normy.

    Nie śmiem dyskutować z Panem w szczegółach, które Pan dogłębnie zna, a ja bardzo słabo, lecz chyba zgodzi się Pan ze mną, że ogromny wpływ na twórców amerykańskiej Deklaracji Niepodległości i w konsekwencji Konstytucji USA miały oświeceniowe koncepcje polityczne Johna Locke. Amerykanie sami to przyznają, choć oczywiście są też głosy pomniejszające tę zależność. Dlatego stwierdziłem, że USA to dziecko Oświecenia.

  19. 19 Andrzej

    Darku,

    To co ja rozumiem pod pojęciem sowietyzacji to nie tyle kołchozy, kolektywy itp. zapędzanie człowieka do klatki, ile przed wszystkim pierekowkę jego duszy i myśli, tak aby porzucił fundament swojego człowieczeństwa i stał się wyznawcą komunizmu (dostosowanego do warunków, więc w tym sensie odmian). Jeśli się z tym zgodzisz, to w USA od wielu dziesięcioleci odbywa się to poprzez szkoły i wciąż trwa, dziś już w pełnym zakresie. Według mnie jest to proces, który nigdy nie będzie miał swojego końca. A to dlatego, że każdy etap ma inne cele pośrednie i nawet ostateczny cel – miłość do wielkiego brata, musi być wciąż uzasadniana i utrzymywana.

    Moim zdaniem można jak najbardziej mówić o sowietyzacji w peerelu et al. Po co dziś te ciągłe zabiegi wokół szkolnictwa, norm moralnych itd. po co te wszystkie wybgazety, wybtelewizja, wybonety, fejsbuki, tiktoki? Gdyby sowietyzacja była w peerelu dopełniona, po co ją kontynuować?

    Czy to robi agentura? Moim zdaniem nie. To jest komunistyczna Metoda, a celem agentury jest tylko ułatwianie jej stosowania. Wydaje mi się, że najbardziej przydatna i wykorzystywana jest na początku . Jak słusznie to na koniec uwypuklasz, rzecz jest w woli „chcenia”. Temu służy „nowe myślenie” – dla mnie sowietyzacja.

    Patrząc na podatność zachodnich społeczeństw na bolszewicką Metodę, i skalę tego zjawiska nie jestem takim optymistą. Problem tkwi w tym, że o ile my, przećwiczeni w niej (w miarę lat, w coraz mniejszym zakresie tego świadomi) nie ufamy tutejszym „elitom”, to Brytyjczyk czy Amerykanin święcie wierzy w to, że tamtejsze elity mówią prawdę i ufa im, bo od dziecka nauczony wiary w instytucje swojego państwa.

  20. 20 michał

    Drogi Panie Andrzeju,

    Wydaje mi się, że różnica między nami polega na rozumieniu tej „kultury, obyczajów i norm moralnych, w gruncie rzeczy konserwatywnych, które mogły wpłynąć na amerykański model społeczeństwa i praktykowane normy”. W moim mniemaniu, te normy i obyczaje były porzucane wraz z emigracją, w stosunku wprost proporcjonalnym do statusu społecznego przed emigracją. Inaczej mówiąc, Billy the Kid czy Pat Garrett nie zachowali ani śladu tradycyjnej irlandzkiej kultury, (być może poza piciem hektolitrów irlandzkiego bimbru), gdy du Pont i Rockefeller zachowali. Powtórzę jeszcze raz, że moim zdaniem, wpływ takich ludzi na amerykańską pseudo-kulturę – cudzysłów byłby tu na miejscu – jest znacznie większy niż cichych baptystów czy Braci Morawskich, którzy uciekli z Europy przed prześladowaniami.

    Co rzekłszy, nie ma i nie było sporu, w kwestii oświeceniowej proweniencji państwowych struktur amerykańskiej republiki. Nie były to ekscesy na miarę rewolucji antyfrancuskiej, ale nie bez powodu tyle było sympatii między amerykańskimi i francuskimi rewolucjonistami. Tym większa hańba powinna spaść na ancien regime Louis XVI, który poparł amerykańską rewolucję, zaciągnąwszy pożyczki i udzieliwszy kredytów buntownikom, do punktu, który przyspieszył atak na Bastylię.

    Aux armes, citoyens!
    Formez vos batallions!

  21. 21 Andrzej

    Panie Michale,

    Po zastanowieniu skłaniam się do przyjęcia Pańskich racji.

    Znalazłszy się na obcej ziemi, gdzie w panowały określone już zasady, emigranci w dużej mierze się przystosowali, a nie próbowali tworzyć coś z siebie. Przybyli po to aby zrealizować American Dream, porzucając stary świat. Co najwyżej między sobą praktykowali stare zwyczaje – tworząc enklawy (holenderskie i niemieckie osady, włoskie i chińskie dzielnice itd.).

    Tak jest zdaje mi się i dzisiaj. To emigracyjne dzieło nie należy chyba do tego co Pan określa amerykańską pseudo-kulturą i nie należy do american style of life. To, co tworzy Broadway czy Hollywood w niewielkim stopniu odnosi się do emigranckich korzeni (poza kulturą żydowską, co zapewne wynika z poziomu reprezentacji w środowiskach twórczych i opiniotwórczych).

    Ale byli i tacy, którzy starali się wpłynąć na ten amerykański model. Frank Capra?

  22. 22 michał

    Panie Andrzeju,

    Myślę, że koloniści (pierwsze wcielenie emigrantów), czuli się w pierwszym rzędzie uwolnieni od ograniczeń metropolii. Stąd nieuniknione i wszechobecne napięcie między kolonią i metropolią. Kartagina była potężniejsza niż Tyr, a Syrakuzy bogatsze niż Korynt, toteż koloniści nie czuli się związani, chcieli być wolni od rozkazów z metropolii. To się przekłada na kulturę, która na ogół jest wersją, odmianą, interpretacją kultury metropolii. W Ameryce Łacińskiej, po oderwaniu od Madrytu i Lizbony, pozostał silny autorytet Kościoła Katolickiego. W Ameryce tego nie było, bo katolicy byli mniejszością, i to często prześladowaną mniejszością.

    Prawdziwym praojcem emigracji, uchodźstwa, a także wzorem zachowania na emigracji, jest moim zdaniem biblijny Józef. Józef był całkowicie zasymilowany w Egipcie, wyglądał jak Egipcjanin tak dalece, że nie poznali go jego bracia ani Jakub, ale zachował wierność Panu i swej wierze. Nie narzucał Egipcjanom swej wiary, nie domagał się praw dla siebie i swoich, nie żądał zasiłków i zapomóg, wręcz przeciwnie, okazał się narzędziem ratunku dla Egiptu – ponieważ żył swoim życiem. Ale czy miał wpływ na kulturę Egiptu? Raczej nie. Po kilkuset latach, Izraelici byli niewolnikami w Egipcie…

    Jasne, że byli tacy, którzy próbowali wpłynąć na amerykańską (pseudo)kulturę, ale raczej bezskutecznie. Amerykańska literatura jest tu bardzo ciekawa. Alexis de Toqueville był zdania, że Ameryka jest kulturowo bezpłodna i nie mogą się tam zrodzić wielkie talenty twórcze, a wkrótce po tym pojawili się Hawthorne i Melville, Poe i Henry James. (Przyznać się muszę, że nie mam cierpliwości do klasyków XX-wiecznej prozy amerykańskiej, coś było z nimi nie tak.)

    Oczywiście bardziej niż rację, wolałbym mieć restaurację, jak mówił nieodżałowany Edward Stachura (prlowski bard? a ja go bardzo lubię…, o wiele bardziej niż Steinbecka czy Hemingwaya.)

  23. 23 Dariusz Rohnka

    Andrzej,

    Zastanówmy się nad sowietyzacją peerelu z 89 jako cezurą. Czy nie jest tak, że w wyniku rewolucyjnych wydarzeń tego roku, wszystko w praktyce pozostało be zmian, a odpłynęła jedynie czerwona ideologia, komunistyczna? Pytam, bo sam nie jestem pewien. Zajmowałem się wieloma sprawami w tamtym czasie, na tutejszowo jedynie zerkając od czasu do czasu z obrzydzeniem. Ale czy nie było właśnie tak? Dekada świętego spokoju w szkołach, tv, w komunistycznej prasie? Kabotyńską wyborczą zanadto bym się nie przejmował. Ona, owszem, zajadle komunizowała elity, ale elity to ułamek populacji przeznaczonej do sowietyzacji.

    W moim przekonaniu kolejna fala ideologii pojawiła się wraz z wejściem peerelu do komunizującej unii e. W szkołach, owszem, w niejakiej części przyjęło to charakter sowietyzacji (nieśmiałej), bo szkoła od dziesięcioleci (przynajmniej od lat 30.) była matecznikiem komunizmu, z sowieckim znp na czele, ale inne obszary prawie nie zostały dotknięte. Biznes, szczególnie duży, średni i owszem… – bo nikt nie daje pieniędzy za darmo. Ale cała reszta żyła nadal pozostała w miarę nie nękana ideologicznie.

    Odnoszę wrażenie, że coś zaczęło się zmieniać akurat w tym czasie, gdy wyrzuciłem tv przez okno, a było to pewnie jakieś 12-15 lat temu. Zaczęło się masowe wciskanie ludziom zboczeń do domów przez środki masowego przekazu oraz krecia robota klimatyczna. Chciałem napisać „paranoja klimatyczna”, ale szczęśliwie ustrzegłem się w ostatniej chwili przed tym horrendalnym błędem. Paranoja oznacza brak uświadomionych celów, a tak przecież nie jest.

    Tak czy siak, to co zaczęło się więcej niż dekadę temu nazywam komunizacją. Tym się wyróżnia od sowietyzacji, że nie posiada stosownie silnej mocy sprawczej, żeby gładko, w ciągu kilku chwil dziejowych, przerobić człowieka na homo sovieticusa. Od niedawna stronnicy komunizacji sięgają po bardziej zamordystyczne metody, ale to wciąż ni jak się ma do wschodniego wzorca. Nikomu nie włączy się dwójmyślenie z racji obitych czterech liter, metaforycznie czy dosłownie.

    Komunizm pozostawiony przez bolszewizm sam sobie jest nadal przerażający jako przykład, dokąd prowadzi niczym nieograniczona wolność, ale który nijak nie potrafi przerodzić się samodzielnie w kulturową normę – pozostaje w zgodzie z ludzką naturą, ale wyłącznie jako ekstremum, pokraczne wynaturzenie.

  24. 24 Andrzej

    Darku,

    Zgadzam się z Tobą co do opisu. Peerel nr 2 (także reszta demoludów) w jego pierwszej dekadzie – umownie, bo chodzi tu o czasy jego przedunijnej „samodzielności” – miał postać „oligarchiczną”, realizowaną wzorem „post”-sowieckim i pod tamtejszą kuratelą. Była to „nowa” (nepowska) ideologia komunistyczna, wbijana do głów panującym wówczas – i dzisiaj także – powszechne „róbta co chceta” i atmosferą bezwzględnego sukcesu (głównie osobistego, bo ten był namacalny), co wytworzyło probolszewickie postawy dzisiejszych 50-60 latków – zasadniczo tych, którzy nie zasmakowali jawnego peerelu, ale i ogromnej większości młodych kontestatorów z poprzedniej dekady.

    Gdy sowieci wypuścili demoludy na „wolność”, a sami zmienili taktykę, nastała tu faza eurokomunistyczno-unijna która trwa od początku nowego wieku. Nie jestem jednak przekonany, że „wciskanie zboczeń i krecia robota klimatyczna” to coś innego, niż będące głównym elementem klasycznej sowietyzacji nazywanie czarnego białym, komunistyczne „wyzwolenie od przesądów”, homosos itd. To taka sama kreacja „nowego człowieka”, jakby go nie nazwać. Czy mackiewiczowska definicja tego zjawiska nie jest aktualna dzisiaj?

    Jeśli koniecznie należałoby je precyzyjnie nazwać, to w przypadku „unijnym” proponuję słowo eurosowietyzacja. Oblicza dzisiejszego demobolszewizmu też są różne, tak jak komunizmu sprzed 40 i więcej lat. Czy jednak wprowadza to inną jakość? Jeśli tak, to czym uzasadnioną?

  25. 25 Dariusz Rohnka

    Andrzej,

    Przyznam, że jestem jak najbardziej niechętnie nastawiony do ukutego przez Ciebie terminu „eurosowietyzacja”. Zdaje mi się, że rzeczy mają się dokładnie odmiennie. Kwitnący współcześnie na zachodzie ideologiczny komunizm w swoich genderowo-klimatycznych odmianach, jest zasadniczo ideologią pozbawioną istotnej mocy sprawczej (choć dostrzec można ostatnio zasadniczą zmianę tendencji). Mówiąc z lekka kolokwialnie, to wariant bolszewizmu, ale pozbawiona jaj. Propagandą poprzez media lub szkołę nie da się wyleczyć człowieka z samodzielnego myślenia (choć można to myślenie mocno nadwerężyć). W tej słabości „zapadnego” komunizmu upatrywałbym niejakiej szansy na możliwość wywinięcia się z opresji. Choć nie wydaje się to łatwo, zdaje się być możliwe.

    Przez lata na tym portalu (a chyba szczególnie poza nim) dyskutowaliśmy kwestię komunizm/bolszewizm, starając się odróżnić jedno od drugiego, bez wymiernego skutku. Być może należałoby powrócić do tej dyskusji. Historycznie jedno z drugim ma wiele wspólnego, ale w swojej istocie różnią się zasadniczo.

  26. 26 Andrzej

    Darku,

    Eurosowietyzacja w analogii do eurokomunizmu. Przyznasz chyba, że to z tego korzenia wyrosła niunia.

    „Ideologiczny komunizm” kwitnie bujnie lecz nie jest groźny i skuteczny? Ejże!

    Dewastacja moralności, kultury, religii etc. są niegroźne? To, że w UK planują dziś wprowadzić systemy rozpoznawania twarzy na wzór chrlowski, a w BRD siłą zabierają dzieci rodzicom, albo to, że każą uznawać, że płeć człowieka zależy od jego stanu umysłu, rozwiązłość seksualna jest tylko formą rozrywki, transwestytyzm to nie dewiacja lecz norma etc. (o globalnym ocipieniu i stosowanych środkach już nie wspominając) – to wariant bolszewizmu „pozbawiony jaj”?

    Nie zgadzam się z tym, a przeciwnie uważam, że jest to tym samym, czym była bolszewicka/komunistyczna kontrola społeczna i „wyzwolenie seksualne” (z lat 20), czy sowieckie „sierocińce”. Wszystko już było, tylko czasy się zmieniły i stosowane środki są odpowiednie. Umysły ludzi poddanych tym praktykom dzisiaj podlegają temu samemu zjawisku, co sto lat temu.

    Szansa na zachowanie samodzielnego myślenia zawsze będzie, bo człowiek ma wolną wolę i cechę odróżniania dobra od zła. Ale sam wiesz, że jest to kwestia predyspozycji/chcenia. O to się starają bolszewicy wszelkiej maści. Po to jest umysłowa „pierekowka”.

    Bynajmniej nie oznacza to, że mówię „pas”. „Zapadna”, a właściwie każda wersja komunizmu, ma oczywiście wiele słabych punktów, które należy realnie wykorzystywać.

  27. 27 Dariusz Rohnka

    Słusznie prawisz Andrzeju, że „zapadna” wersja komunizmu ma wiele słabych punktów, które należałoby wykorzystywać. Już, teraz, zaraz. Pytanie, jak? Czy znajdą się odpowiedni do tego ludzie, przekonani, że ich obowiązkiem jest powstrzymać to szaleństwo?

    Bynajmniej nie bagatelizuję wariactw komunistycznej ideologii, która mocno miesza w głowach szczególnie młodym ludziom, plastycznym, źle edukowanym, bezbronnym wobec ideologicznej manipulacji. Z niepokojem spoglądam na statystyki prawiące o tym, że 40% populacji amerykańskiej młodzieży wykazywało w przeszłości wahanie wobec własnej tożsamości płciowej. Bardzo mnie to doprawdy martwi. Nie tylko stan mentalny owej młodzieży, ale brak adekwatnej do okoliczności reakcji starszych. Z drugiej strony, jestem absolutnie przekonany, że to sezonowe wariactwo rychło przeminie, a sprawy wrócą do naturalnego biegu. Zew płci zwycięży…

    To samo można by powiedzieć a propos ideologii klimatycznej, ale nie bardzo chce mi się ten temat rozwijać. Zdaje mi się, że jest wokół dostatecznie wielu obrońców klimatycznej normalności, aby powstrzymać się przed podejmowaniem tego tematu na łamach akurat wp.

    Czytałeś zapewne „Drogę donikąd” z jej opisem sowieckiej nierzeczywistości. Czyżbyś dostrzegał gdzie świecie równie groźne symptomy choroby? Czy to wszystko o czym piszesz odbiera autonomię działania i myślenia „przeciętnemu” człowiekowi? Inwigilacja, mniej lub bardziej formalna cenzura, próby tłumienia naturalnych odruchów zaniepokojonej czymkolwiek społeczności metodami policyjnymi są groźne, niebywale, także niepokojące, ale nijak się mają do strzelania wrogów ludu, rugowania z ojcowizny całych nacji, wtłaczania milionów do obozów śmierci.

    Jeżeli którykolwiek z tych pokracznych ideologów wyobraża sobie, że tak się dokonuje pierekowki dusz, szczęśliwie pozostaje w grubym błędzie.

  28. 28 Andrzej

    Darku,

    Czas i miejsce są inne, to i metody są „demokratyczne”. Ale strach pozostał podobny. Przed wykluczeniem, przed zniszczeniem swojego ułożonego życia. Moim zdaniem Mackiewicz nie tyle opisał w DD kwestie strzelania wrogów ludu, ile przede wszystkim paraliż woli. Ten paraliż woli („pozbycie się autonomii”) panuje dziś powszechnie w społeczeństwach zachodnich, przy wyzbywaniu się bez większego sprzeciwu wartości swojej dawnej kultury. Dlaczego bowiem, przy tych możliwościach, praktycznie nikt nie walczy o to aby ją bronić?

    Piszesz o „dziś”, a co nas czeka jutro? Czy nie podobnie ignorowano bolszewickie zagrożenie sto lat temu?

    Logicznie rozumując należałoby starać się organizować kontrę tam, gdzie ma ona szanse powodzenia.

  29. 29 Dariusz Rohnka

    Andrzej,

    Nie zdaje mi się, żeby sowietyzacja (z całym swoim obezwładniającym horrorem) podlegała udzisiejszeniu. To samo dotyczy przedmiotu, a więc natury ludzkiej: słabej, ale i nieustępliwej; powolnej ale krnąbrnej. Nie da się zabić kobry packą na muchy. Wyzwolić człowieka z niego samego przy pomocy mandatu albo pozbawienia przywilejów. Nawet wtrącenie do więzienia nie wydaje się stosownym argumentem.

    Gotowanie żaby nie zastąpi terroru, klasycznego… Nie trzeba go koniecznie wdrażać, ale jego potencjalna obecność musi być odczuwalna w przestrzeni publicznej. Tego zwariowani zachodni komuniści (chyba) nie potrafią…

    Tak mi się zdaje.

  30. 30 Jacek

    Panowie,

    Kwestia skuteczności ogłupiania ludzi metodami stosowanymi obecnie w eurokołchozie, nabiera niebezpiecznie znaczenia. Andrzej zwrócił uwagę na niszczenie fundamentów cywilizacji łacińskiej za pomocą ideologicznej ofensywy wymierzonej w religię, kulturę, moralność, a więc wykorzystanie w praktyce teoretycznych rozważań Gramsciego, Adorno, Horkheimera i spółki. Czy ta metoda okaże się skuteczna na równi z fizycznym terrorem? Zastanawiam się nad tym od dłuższego czasu. Być może nie byłoby się czym martwić, gdyby taka strategia była wymierzona tylko w nasze pokolenie. Ale wygląda na to że docelowym odbiorcą tego świństwa jest przede wszystkim pokolenie obecnie dorastające. Tym młodym ludziom znacznie łatwiej jest zaburzyć wszelką równowagę, sprowadzić ich do poziomu instynktów, odebrać (skompromitować) wszelkie autorytety, doprowadzić do stanu ekonomicznego uzależnienia od państwa. Krótko mówiąc proces, który widać wokół, to masowa produkcja zastępów niewolników, pozbawionych wolnej woli.

    Czy wobec tego potrzebny będzie jeszcze fizyczny terror? Pewnie zależy to od tego, w jakiej perspektywie czasowej planowany jest cały proces. Jeśli założyć, że pokolenie 40 – 50 latków ma po prostu w ciszy zejść ze sceny, a właściwa część przemiany nastąpi potem, już bez nich, to fizyczny terror raczej już nie będzie potrzebny. Biorąc pod uwagę „dobrodziejstwa” nowoczesności, o których wspominał Andrzej, plus zapowiadana od pewnego czasu likwidacja gotówki i wprowadzenie rozliczeń cyfrowych pod całkowitą kontrolą państwa, to zapowiada się bezprecedensowy w dziejach potencjał systemu do panowania nad dokładnie każdym nieszczęśnikiem, będącym uwikłanym w tenże system. Czyli w praktyce chyba nad każdym człowiekiem.

    Sowieci nigdy nie dysponowali takimi możliwościami technicznymi, więc postawili na całkowitą kontrolę tajnej policji i fizyczny terror. Czy taki scenariusz jest możliwy na Zachodzie? Być może, w sytuacji, kiedy ktoś na etapie przejściowym wsadzi kij w szprychy komunistycznej machiny. Wtedy system zacznie się bronić stosując przemoc fizyczną.

    Zresztą, może się mylę i taka dywersja, jeśli przerodzi się w coś na szerszą skalę, na przykład w działanie w skali ponadnarodowej, zmiecie totalitarne „elity”, razem z ich całą strategią duraczenia. Tego rodzaju procesy charakteryzują się nieprzewidywalnością i być może zamierzenia kołchozowych teoretyków ostatecznie stracą impet i skończą na śmietniku historii.

    Tak, czy inaczej, trzeba tę zarazę zwalczać w miarę możliwości.

  31. 31 michał

    Drogi Panie Jacku,

    Fizyczny terror stosowany jest zazwyczaj z dwóch powodów. Dla zdławienia oporu i dla (nomen omen) sterroryzowania społeczeństwa, tzn. większości, która nie zamierza się wcale opierać. W dzisiejszych czasach, nie ma mowy o jakimkolwiek oporze. Proszę się nie dać nabrać na lewackie brednie, że „skrajna prawica” wywołała zamieszki w Anglii. Represjom muszą więc być poddani ci nieliczni, którym śni się wyrażenie własnej opinii. W dzisiejszej Anglii zamknięto by Spectatora i kilku redaktorów witryn internetowych poszłoby do ciupy – to wszystko.

    Terror jest jednak konieczny dla utrzymania w ryzach reszty. Proszę zwrócić uwagę na reakcję lejburzystowskiego rządu na niedawne zamieszki. Ludzie poszli do więzienia za to, co napisali, na równi z bandziorami, którzy szabrowali sklepy. To jest państwowy terror w wersji XXI wieku.

    Jak słusznie powiedział Fiodor Dostojewski, „jak słabemu człowiekowi dasz swobodę, to sam ją zwiąże i odniesie z powrotem”.

  32. 32 Jacek

    Panie Michale,

    Proszę powiedzieć, co właściwie dzieje się obecnie na Wyspach. Czym są owe zamieszki? Kto pali samochody, przeciwko komu, lub czemu skierowane są te protesty? I czy w ogóle są to protesty, czy może tylko zwykła bezmyślna nawalanka z policją? O co tam chodzi?

    I jeszcze, skoro już otworzyłem worek z pytaniami: Jakie są osobiste poglądy tzw „zwykłych” ludzi? Co sądzą o sytuacji w UK? Czy ktoś zauważa nienormalność otaczającej go rzeczywistości, czy terror cenzury zdławił chęć otwartej dyskusji, choćby przy piwie w pubie?

    Przepraszam za tyle nagłych pytań, ale bardzo mnie to ostatnio nurtuje. Wiec jeszcze ostatnie: Co się stało z angielską „middle class”? Czy jeszcze istnieje, czy ma jakieś znaczenie, głos w społeczeństwie? Czy została może całkiem zepchnięta na margines, z kredytem u szyi? Czy dla niej nastąpił właśnie niespodziewany koniec lata?

    Pytam, bo tu u nas ta klasa ma się wciąż całkiem dobrze. Zarabia nieźle, jeździ na wakacje do Egiptu, mieszka w coraz lepszych domach i za nic sobie ma nadciągające zmiany, które (wszystko na to wskazuje) stanowić będą represje wymierzone właśnie w nią.

    Jeśli natomiast chodzi o opór przeciwko czerwonemu, tęczowemu, klimatycznemu i jakiemu tam jeszcze terrorowi, to u nas też z tym bardzo krucho. Raczej panuje marazm. Słyszy się czasem plotki o jakiejś oddolnej inicjatywie, że podobno jakieś pospolite ruszenie, poza strukturami „państwa”, z własnej inicjatywy pilnuje granicy na wschodzie, bo pogranicznicy są karani za łapanie nielegalnych nachodźców z Białorusi. Ale czy to prawda? Kto to wie…

  33. 33 michał

    Panie Jacku,

    Różnie to ludzie interpretują, ale nie sądzę, żeby rację miał Elon Musk, że Anglia zmierza do wojny domowej. Lewacy, z bibisią na czele, rzucili się na niego, domagali się ekstradycji, co byłoby śmieszne, gdyby nie fakt, że ludzie pozbawieni miliardów dolarów poszli do ciupy. Winiono za protesty „skrajną prawicę”, ale tu nie ma takowej.

    W moim mniemaniu, ludzie protestowali przeciw niekontrolowanej imigracji. Wg danych z 21 roku, jest tu 16% legalnych imigrantów, prawie 11 milionów, ale do tego dochodzi nieznana liczba nielegalnych imigrantów, szacowana na 1,2 miliona. To są ludzie, którzy wypływają z Francji w pontonach, odmawiają pomocy od francuskiej straży i czekają, aż ich podejmą brytyjskie okręty. Do 19 sierpnia tak dotarło tu 19 tysięcy ludzi w tym roku. Umieszcza się ich w hotelach, na mój koszt, ponad £8 milionów DZIENNIE. Większość z nich jest ściągana przez gangi i znikają. Dawniej byli to głównie albańscy bandyci, teraz ponoć wietnamskie dziewczynki. Jeżeli terroryści są zorganizowani (czasami są, ale na ogół raczej nie), to podrzucają także swoich do tych łódek.

    Kiedy rozeszła się wieść, że zabójca kilku dziewczynek jest synem imigrantów, to ludzie w Southport wyszli spontanicznie na ulice w ciepły dzień i policja ich rozpędziła. Zważywszy, że policja nie rozpędza manifestacji poparcia dla Hamas, że nie rozpędzała black lives matter (tylko klękała przed nimi razem ze Starmerem), w innych miastach wybuchły zamieszki niejako z sympatii. Stąd wziął się dowcipny docinek Muska: two-tier Keir. To się wszystko dzieje na północy – „it’s grim up North…” – gdzie bezrobocie, nuda i chwilowy brak deszczu dopełniły czary goryczy. Zadymy są zawsze atrakcyjne dla znudzonej hałastry i bandytów, którzy wybijają szyby i szabrują sklepy.

    Nie znam żadnego zwykłego człowieka, więc nie mam pojęcia, co myślą. Ale Douglas Murray sądzi, że to jest nieunikniona reakcja na powolną, choć niepowstrzymaną przemianę kultury. (Nb. jego też prześladują.) Te miliony ludzi, w tym także mnóstwo Polaków, niepostrzeżenie zmieniają Anglię. Proszę sobie wyobrazić, co by się działo w Polsce, gdyby emigranci stanowili 16% ludności. Nb. we Francji i Szwecji jest znacznie gorzej, a w Niemczech, Holandii i Włoszech na pewno nie jest lepiej, ale w niuni trudniej o statystyki.

    Angielska burżuazja najbardziej przypomina mi klasę inteligencką w Rosji przed rewolucją. Uroczy ludzie, o najlepszych intencjach, niekiedy nawet wykształceni i myślący, którzy doprowadzą ten kraj do ruiny – Dostojewski opisywał naszą teraźniejszość. Jasne, że oni mają głos! To ich głos Pan słyszy. To oni są bibisią i Timesem, to oni przekabacili The Economist na lewo. To oni są profesorami na uniwersytetach, to oni wprowadzają „krytyczną teorię rasy” do szkół, to oni stworzyli blm, ale nie ma w tym nic dziwnego. Burżuazja i inteligencja stworzyły rewolucje, jakobinów, bolszewików i całą tę swołocz. Sądzę jednak, że nie przeżyli jeszcze swego końca lata. Nie wyrwano im ziemi spod nóg, nie wybito zębów ze szczęki, nie musieli się uporać z bezmiarem człowieczej udręki. A że mają się dobrze? Oczywiście, że tak! Tylko z pozycji tego luksusu można pitolić te nieszczęsne głodne kawałki, które doprowadziły Rosję do upadku, a teraz ciągną nas. To są tzw. luxury beliefs, przekonania, które szkodzą wszystkim wokół, ale ten, co je utrzymuje, może sobie pozwolić na ich głoszenie.

  34. 34 Jacek

    Panie Michale,

    No tak, ale przecież nie cała tzw klasa średnia bierze udział w lansowaniu tego szaleństwa. Są chyba tacy, którzy widzą, że zmiany idą w dramatycznie złym kierunku i zagrażają bezpośrednio im samym? To już nie jest kwestia jakichś sympatii politycznych, tylko wręcz instynktu samozachowawczego. Chodzi mi o sprzeciw, który może się przełożyć na wymierne działania polityczne. Naprawdę nie ma wśród tych ludzi woli walki z tym zjawiskiem?

    Zresztą, może i faktycznie nie ma. U nas nie ma na pewno, w każdym razie w jakiejś liczącej się skali. Ale u nas jeszcze nie płoną ulice.

  35. 35 michał

    Panie Jacku,

    Ale tu także nie „płoną ulice”. Kilkanaście lat temu miały miejsce zamieszki w tym kraju, pięć osób zginęło, aresztowano kilka tysięcy. Palono auta, rabowano sklepy, walczono z policją. Te same lewicowe media, które dziś wyrażają słuszny gniew na „skrajną prawicę”, domagały się wówczas sprawiedliwości dla… Mark Duggana, irlandzko-murzyńskiego gangstera zastrzelonego przez tajniaków. Działo się to wówczas w Londynie (a nie na północy), ale nie dotknęło mnie, ani żadnego znajomego osobiście, bo Londyn, to nie Warszawa. Tamte zamieszki miały także miejsce podczas suchego sierpnia, były o wiele poważniejsze, niż tegoroczne, ale nie można było za nie winić Douglasa Murray…

    Ma Pan oczywiście rację, że nie ma tu jednomyślności. Jeszcze. Jeszcze nie dopełzliśmy tu do tej polskiej choroby („tak długo kołami tłukli po łbie, aż do jednomyślności przymusili”, jak drwił niegdyś Zbyszewski). Nieliczni widzą, co się dzieje, jak odbiera się wolność słowa, jak można stracić pracę, bo się powiedziało coś niezgodnego z ortodoksją albo coś co obraża klasę permanentnie obrażonych. Musiałem komuś niedawno udowodnić, że nie jest wcale mitem, jakoby człowiek zastał aresztowany przez policję za to, że nazwał policyjnego konia pedałem („I say, do you realise your horse is a bit gay?…”). A to się działo wiele lat temu.

    Nie mam pojęcia, jakie wymierne działania polityczne ma Pan na myśli. Tzw. Reform Party, partia Farage’a, to są nacjonaliści, podobnie jak PVV Wildersa czy La Pen. Nacjonalizm jest ideologią kolektywną, nie można oczekiwać ratunku z tej strony. Konserwatyzm nie istnieje. Torysi mają tyle wspólnego z konserwatyzmem, co Immanuel Kant z kanciarzami. A zatem nie, nie widzę żadnej woli walki. Ale owszem, do pesymizmu się przyznaję.

  36. 36 Andrzej

    Wydaje mi się, że przeceniasz Jacku znaczenie pokolenia dzisiejszych peerelowskich 40-50latków. Zapewne znasz ich znacznie lepiej niż ja, ale wedle moich obserwacji ci, którzy dorastali w latach 1988-2005 (umownie) zostali poddani znacznie skuteczniejszej sowietyzacji niż ich starsi o dekadę poprzednicy, a owa skuteczność wynikła z podparcia jej atrakcyjnością osiągnięcia sukcesu materialnego (nieważne, że reglamentowanego, bowiem w odniesieniu do poprzedniej dekady nadzwyczajnego), na którego efektach opiera się w większości ich dzisiejsza egzystencja. Zyskując materialnie, w 99,9% odpuścili jakikolwiek opór i dziś w żadnym wypadku nie zechcą się sprzeciwiać, bo w ich interesie jest status quo. O peerelu szkoda w ogóle dyskutować. Nic się tu nie zmieni, bo niby jak? No chyba, że przez „wojnę kogokolwiek ze związkiem sowieckim”. Ale kogo? Bolszewików zachodnich z bolszewikami wschodnimi? Oceanii ze Wschódazją?

    Podejrzewam, że podobnie zachowawcza jest zachodnia middle class. Byle dalej szło jak jest, a jeśli jest coraz gorzej, to nigdy nie należy wywoływać rewolucji bo to dopiero będzie klęska. Co zapewne jest słuszne z ich punktu widzenia (każda rewolta wywraca wszystko do góry nogami), niemniej z punktu widzenia tamtejszych bolszewików, którzy skutecznie realizują „pełzającą” rewolucję bardzo korzystne. Im dłużej ona trwa, tym bardziej zbędna będzie faza terroru. Ostatecznie terror zawsze będzie, ale już tylko wobec jednostek. Większość się dostosuje i stanie się „człowiekiem bolszewickim”.

    Reasumując, osobiście nie dostrzegam żadnych symptomów wskazujących na to, że wiatr zmienia kierunek. Przeciwnie, talerz stale i coraz bardziej się przechyla. Ale oczywiście, wszystko jest możliwe. Potężny kryzys gospodarczy może spowodować niespodziewane skutki. Nie mówiąc już o katastrofalnych procesach geologicznych etc.

  37. 37 Jacek

    Panie Michale,

    Tutaj, u nas, też tylko nieliczni rozumieją istotę nadchodzących zmian. Głośno mówią o tym głównie narodowcy, którzy lekarstwo na zachodnią zarazę widzą w Putinie – konserwatyście. Byłoby to zabawne, gdyby nie było przerażające.

    Myślałem jednak, że na Wyspach jest więcej samodzielnie myślących ludzi, którzy gotowi są walczyć o własną wolność i godność. W końcu kiedyś, dawno temu ich przodkowie zbudowali imperium. No cóż, życie…

    Andrzej,

    Generalnie przyznaję Ci rację, ale sytuacja ma więcej niuansów, tak mi się zdaje. To pokolenie, o którym piszemy, pamiętające jeszcze dyktę i paździerz lat 80-tych, jest rzeczywiście zachłyśnięte dobrobytem („bo żyje się lepiej”), a obciążenie kredytami odwraca ich uwagę od szerszego horyzontu rzeczywistości. Gdzieżby tam im się buntować?!

    Ale ja miałem na myśli podatność tych ludzi na ideologię, (nawet nie wiem, jakiego słowa tu użyć) przyjmijmy umownie „woke”. Myślę, że wśród nich odsetek tych, którzy potraktują to serio, jest raczej niewielki. Poza jakimiś intelektualnymi mutantami, na ogół 40, 50-latkowie wzruszają ramionami słysząc i widząc te brednie. W tej postawie nie ma rzecz jasna żadnego potencjału do protestu i buntu, ale przynajmniej zachowali choć odrobinę zdrowego rozsądku.

    Zupełnie inaczej jest w przypadku młodziaków, nastolatków, dwudziestokilkulatków. Tu siła rażenia jest znacznie większa. Oni w to chyba na serio wierzą, biorą na poważnie te wszystkie kretynizmy i próbują wdrażać je w życie. Ten proces dopiero się rozkręca, ale z tego, co sam obserwuję, otumanienie młodych umysłów postępuje całkiem skutecznie. Obawiam się, że im dalej, tym będzie gorzej. Nie chciałbym, żeby ci ludzie kiedyś, w przyszłości próbowali mną rządzić, a na to się niestety zanosi. Zgroza.

  38. 38 Andrzej

    Jacku,

    Jeśli chodzi o „podatność na ideologię” to wydaje mi się, że woke skrojone jest na miarę 20-30 latków, a ci o dekadę-dwie-trzy starsi mieli swoją „tolerancję”, „wyzwolenie od nakazów”, „parytety” i „polityczną poprawność”, które dziś są już w przedszkolu (o ile nie w żłobku). Im nie jest potrzebne woke bo to melodia na przyszłość, ich już bardziej zajmuje własna działka (na Zachodzie wysepka, domek w Prowansji, Toskanii czy Surrey), dobry samochód i cotygodniowy grill (party) – oby tylko tego nie stracić. Dlatego godzą się na wszystko i bolszewicy nie muszą ich już przekuwać. Gdyby coś szło nie tak, to demobolszewicy łatwo zabiorą te zabawki, a w skrajnych przypadkach zajmą się reedukacją buntowników.

    Ogólnie się z Tobą zgadzam. Zgroza.

    O walce armii można dziś chyba już tylko pomarzyć. Pozostaje ideowa partyzantka.

  39. 39 michał

    Ideowa partyzantka – bardzo mi się podoba.

    Panie Jacku,

    Asyria była kiedyś wielka, Grecy byli kiedyś nadzwyczajni, a dziś? Krótko mówiąc, nie są. Mieszkańcy italskiego buta zbudowali niegdyś wielkie imperium, a nasi przodkowie stworzyli Najjaśniejszą Rzeczpospolitą. I co? Czy my jesteśmy lepsi od Anglików?

    I na tym właściwie należy poprzestać. Wymagać wyłącznie od siebie samego. Co my zrobiliśmy w walce o naszą własną godność?

    Ideowa partyzantka podoba mi się coraz bardziej.

  40. 40 Dariusz Rohnka

    Panowie,

    Mnie natomiast „ideowa partyzantka” trąci pacyfizm, a ten jest najgorszą możliwą przypadłością, na jaką może zapaść ideowy antykomunizm.

    Z dwojga złego, wybrałbym prędzej kapitulację, bo ta przynajmniej nie wywołuje złudnych nadziei.

  41. 41 michał

    To mnie nie dziwi, Darku drogi, choć jesteś na pewno jedyną osobą na ziemi, której partyzantka kojarzy się z – a nawet „trąci”! – pacyfizm[em] (co to jest z Tobą i odmianą?). Nie dziwię się, bo przecież już nasłuchałem się, że „odtrąbiam kapitulację”, wraz z innymi inwektywami.

    Ale co widzę? To Ty chcesz teraz kapitulować?! W imię złudności nadziei? Tylko że ja nie dostrzegam złudnych nadziei, wręcz żadnych nadziei, w sformułowaniu Pana Andrzeja. Niepoprawnym pesymistą będąc, nie widzę w trzymaniu się idei bez nadziei, żadnej ułudy. Ale gdzież podział się Twój optymizm? Czyżby okazał się złudny? Złuda doszukiwania się optymizmu u pisarza tak głęboko pesymistycznego? Ech, a tak miło było ulatać w rajską dziedzinę ułudy, kędy zapał tworzy cudy, nowości potrąca kwiatem i obleka w nadziei złote malowidła…

  42. 42 Andrzej

    Darku,

    Dla mnie ideowy antykomunizm to przed wszystkim kwestia woli stawienia oporu komunizmowi.

    Czy uważasz, że powojenni antykomunistyczni partyzanci byli pacyfistami?

    Czy może tyle, że koniunktura na walkę licznych organizacji antykomunistów z bolszewikami jest dziś dobra, więc partyzantka jest ograniczaniem się?

    Czy może chodzi Ci o to, że „nie ideą (słowem), a czynem”? Jakim czynem?

  43. 43 Dariusz Rohnka

    Panowie,

    Trzymajmy się semantycznego znaczenie ukutego świeżo, mało szczęśliwego, sformułowania, „ideowa partyzantka”.

    Czy chodzi o partyzantkę (rozumianą w jej klasycznym sensie) złożoną z ideowych antykomunistów, gotowych podjąć walkę zbrojną; czy o partyzantów spacyfikowanych, optujących za walką przy pomocy wyłącznie idei względnie aksjologii?

    Drugi wariant (dodam dla mniej zorientowanych w antykomunistycznej przestrzeni) niebezpiecznie bliski jest sołżenicowskiemu: „Ani nożem, ani mieczem, ani karabinem!”

  44. 44 michał

    Darek!

    Zaczynam się Tobą martwić. Jakiego „semantycznego znaczenie” mamy się trzymać?? Partyzantka, guerilla, wojna podjazdowa – jest tylko jedno znaczenie tego terminu: jedyna osiągalna dla strony słabszej, metoda walki z wrogiem. Wojna szarpiąca i nękająca wroga. Nieregularna, niekonwencjonalna wojna. Wojna asymetryczna. Od wieków odgrażam się, że o tym napiszę, ale teraz widzę, że to pilne.

    Deklarujesz ex cathedra, że to mało szczęśliwe określenie, ale nie zniżysz się do nas, maluczkich, by wyjawić nam ze swej wysokości, DLACZEGO. Nie podejrzewam Cię o złą wolę, ale nie widzę, jak można pomylić znakomite dictum p. Andrzeja z Sołżenicynem. Nie ma związku wynikania logicznego między ideową partyzantką i „ani nożem, ani mieczem, ani karabinem”. „Walka przy pomocy wyłącznie idei względnie aksjologii” – Ty to poważnie??

    Jeżeli czujesz się spacyfikowany i pragniesz kapitulować, to powiedz to wprost. Sądzę, że nikt nie będzie Ci tego wyrzucać, ale oczywiście mogę tylko ręczyć za siebie.

  45. 45 Andrzej

    Darku,

    Ideowy antykomunizm i taktyka partyzancka. Czy to też kojarzy Ci się z Sołżenicynem?

  46. 46 Andrzej

    ps. Aby uniknąć dalszych nieporozumień, wyjaśniam, że chodzi mi o taktykę walki – postawę aktywną.

  47. 47 Dariusz Rohnka

    Panowie,

    Pomimo obszernych objaśnień, które klarują Panów stanowiska, pozostaję przy swoim zdaniu: „ideowa partyzantka” sugeruje, że coś z tą partyzantką jest nie tak. Bo po co uzupełniać znaczenie słowa „partyzantka” przymiotnikiem „ideowa”? Wedle mnie to dodatkowe słowo zaciemnia znaczenie rzeczownika.

    Być może wynika z pewnych konotacji historycznych (związanych z bezideowością sporej części nominalnie antykomunistycznej partyzantki sprzed 7-8 dekad), ale AD 2024 wprowadza konfuzję znaczeniową.

  48. 48 Andrzej

    OK Darku. Ale „coś jest nie tak” nie oznacza chyba, że partyzancką taktykę walki można zestawiać z pacyfizmem oraz wezwaniem do zaniechania antykomunistycznego oporu (Sołżenicyn).

    Mnie przymiotnik „ideowa” wydaje się niezbędny, bowiem precyzuje, że chodzi mi o czystą postawę ideową (antykomunistyczną), zachowującą formy otwartego oporu.

    Można bowiem wyobrażać sobie, że w odpowiedzi na konstatację Jacka proponuję mu działania w ramach środowisk polrealistycznych/nacjonallistycznych, czy wręcz jakiś wallenrodyzm. Tymczasem, w tym pierwszym przypadku – wiem to z własnego doświadczenia – jest to droga donikąd, a właściwie gorzej, bo wkroczenie na niebezpieczną równię pochyłą porzucenia antykomunizmu, i aby temu nie ulec trzeba mieć bardzo silny charakter. Ciągłe kompromisy w prezentowaniu antykomunistycznej postawy skutkują jej niebezpiecznym osłabianiem, aż do jej zaniku, jak stało się to w bardzo wielu doskonale nam znanych przypadkach. po prowokacji „upadku komunizmu”.

  49. 49 Dariusz Rohnka

    Andrzej,

    Rozumiem Twój punkt widzenia. Ale sam odbieram to zestawienie w całkowicie odwrotny sposób.

    „Ideowy” a więc pozostający w sferze intelektu, nie czynu. Takie było moje wrażenie po przeczytaniu. Im dłużej się na tym zastanawiam, tym to moje pierwotne odczucie jest silniejsze.

    Obawiam się, że mój odbiór tego sformułowania może być dla Ciebie nie całkiem jasny. Otóż, z mojego punktu widzenia, jeżeli antycypować tego rodzaju działania, o których nawet nie rozpoczęliśmy jeszcze dyskusji, to jedno słowo: „partyzantka” zdaje mi się zupełnie wystarczające. Trudno mi sobie bowiem wyobrazić, aby ktokolwiek rozważał kwestię partyzantki „bezideowej”… w naszych niełatwych czasach.

  50. 50 Andrzej

    Darku,

    Moim zdaniem nietrudno to sobie wyobrazić. Sam próbowałem partyzantki ideowej (czynnej) w bezideowym środowisku (jakkolwiek na początku zakładałem, że to tylko kwestia nieświadomości) .

    Co jednak powiesz o dzisiejszej postawie takiego tuza polityki „nowego, wspaniałego” peerelu jak Sławomir Cenckiewicz? Otóż na swoim prywatnym profilu twitterowym (X) deklaruje się on jako „Polak i antykomunista”. Trudno podważyć prezentowane przez niego radykalnie negatywne poglądy na temat komunizmu. O jego dotychczasowych zasługach na rzecz wspierania Wydawnictwa Kontra i obrony przed atakami zarówno niego jak i samego Mackiewicza dobrze wiesz. Przy tym wszystkim, jednocześnie jest w całości aktywnie zaangażowany w uczestnictwo w peerelowskiej fikcji. Jaka jest zatem ta jego partyzantka? Czy ideowy antykomunizm nie ma tu nic do rzeczy?

    To dotyczy lokalnego peerelowskiego „antykomunistycznego” podwórka, o którym chyba nie ma co wiele dyskutować, ale są przecież na świecie takie miejsca, gdzie jeszcze toczy się walka – partyzantka na dużą skalę. Co powiesz o postawie Jeffa Nyquista czy Trevora Loudona, którzy przy uznaniu i odwoływaniu się do tez Golicyna (także Sejny, Bezmienowa itd.), niezmiennie deklarują, że dzisiejsza Ukraina jest wolnym krajem, poddanym rosyjskiej agresji?

    Według mnie, ideowy antykomunizm – postawa integralna – jest przede wszystkim kwestią woli czynu.

  51. 51 Andrzej

    ps. W odniesieniu do przedostatniego akapitu polecam ten materiał

  52. 52 Dariusz Rohnka

    Andrzej,

    Niewiele mogę powiedzieć na temat pana Cenckiewicza, poza tym, że wedle mojej pobieżnej oceny (pobieżnej, bo jego aktywność polityczna nie zajmuje mojej uwagi) stara się utrzymać stopami na dwóch mocno ścierających się ze sobą płytach tektonicznych, a czeluść pomiędzy nimi nieustająco się pogłębia. Nie na tym powinien polegać ideowy antykomunizm, tym bardziej antykomunistyczna partyzantka. Oczywiście, wedle mnie.

    Pisałem o JRN i T. Loundonie, w komentarzu. Niestety, nie potrafię go podlinkować, dlatego zacytuję, co pisałem na temat czterech antykomunistycznych uczestników debaty (w wersji nieco okrojonej):

    …naczelnym grzechem Golicynologów (en masse – dla uproszczenia) jest przechodzenie do porządku dziennego nad zasadniczym elementem golicynowskiej koncepcji, mianowicie: związek sowiecki i cały demoludny bolszewicki rynsztok, pomimo fikcji rozpadu, atomizacji… w rzeczywistości zachowa strategiczną integralność, wpływy i możliwość dynamicznego działania. Z tego wynikają mniej lub bardziej określone konsekwencje, na przykład w odniesieniu do wojny na Ukrainie, którą należy rozpatrywać jako potencjalnie jeden z elementów długofalowej strategii… jeżeli – rzecz jasna – reprezentuje się przekonanie o poprawności golicynowskiej konstrukcji oraz trafności jego prognoz. Tego w dyskusji nie dostrzegłem, choćby w postaci lekkiego zawahania.

    Okazuje się, że klasyczny problem współczesnego peerelu: próby pogodzenia ognia wiary w komunistyczną okrągłostołową prowokację z błotem przekonania, że otośmy wolni i suwerenni, jest obecny także na Zachodzie, choć w odmiennej nieco narracji, jak na przykład tej, zaprezentowanej przez Alexandra Benescha:

    Real anticommunism is based on professional counterintelligence.

    Wziąwszy to wszystko, co wiemy o rozeznaniu zachodnich służb w świecie strategii na przestrzeni ostatnich 50. lat… brzmi to, co najmniej, zastanawiająco.

    Ciekawie rzecz wypada u inicjatora debaty 4. zachodnich antykomunistów, Jeana Robina: Z jednej strony, Kohl i Mitterrand jako naczelni konstruktorzy junii; z drugiej – trza nam bronić Ukrainy za wszelką cenę; z trzeciej… pro ukraińska, całym swym biurokratycznym sercem, jest także Bruksela… maoisty Macrona nie wyłączając…

    Filmu nie obejrzałem (ale odnotowałem w głowie jego istnienie).

    Nie wiem o jakiej partyzantce tym razem mówisz. Ale chyba nie masz na myśli podstarzałych z lekka komentatorów wydarzeń politycznych, siedzących przy biurkach, mówiących do mikrofonu przed kamerami? Bo jeżeli tak, to być może moje przedwczesne obawy, że próbuje się rozwodnić ideę partyzanckiej walki zbrojnej, nie były całkiem bezzasadne?

  53. 53 Andrzej

    Darku,

    Pisałem tym razem o tym, co określasz mianem partyzantki „bezideowej” – które to zjawisko uznałeś za mało prawdopodobne – i jako jej przykład podałem ten link.

    Loudon, jak mi się zdaje jest bardzo aktywny w wielu środowiskach przeciwnych bolszewizacji USA. Jednak nie strzela do komunistów z karabinu. Fakt.

    Czy partyzantka koniecznie musi być zbrojna? Czy możliwa jest dziś według Ciebie inna broń niż karabin, na przykład komputer? Józef Mackiewicz uznawał potrzebę strzelania do komunistów, a będąc w tym osamotniony walczył słowem i wzywał do utrzymania woli oporu i walki.

  54. 54 Dariusz Rohnka

    Andrzej,

    Co jest w treści tej linki? Czy nie rozmowa kilku osób, przedstawiających siebie jako konserwatyści? Czy to ma jakiś związek z partyzantką?

    Loudon zapewne nie strzela do bolszewików (zresztą tak zdaje się nikogo nawet nie nazywa) i…?

    Czy partyzantka musi być zbrojna? Tak. Czy może się posługiwać inną bronią niż karabin? Oczywiście. Komputerem? I owszem. Jeżeli ten komputer służy nie tylko do pisania tekstów… bo taki rodzaj aktywności z pewnością partyzantką nie jest. Partyzantka może mieć rzecz jasna w swoich ramach struktury odpowiedzialne za podawanie informacji, opisywanie rzeczywistości politycznej, ale to inna kwestia.

    Od lat twierdzę, że doskonałym partyzantem byłby programista uzbrojony w komputer oraz swoją programistyczną wiedzę. Niestety, poza filmowymi fantazjami, nie ma takich ludzi.

    Ale może wcale niepotrzebne są aż tak wysublimowane działania? Może równie dobrym partyzantem przyszłości będzie człowiek z kombinerkami, zdolny do przecinania elektrycznych drutów? Unicestwiania wrażych zasobów informacji?

    Kto wie?

  55. 55 Andrzej

    To mi zasadniczo wystarczy Darku. Dziękuję.

    Hackerów jest na tym świecie cała masa, co najmniej dziesiątki tysięcy jak sądzę. Sam poznałem kilku takich freelancerów. Niestety nie byli ideowymi antybolszewikami, ale gdyby im dobrze zapłacić to niektórzy z nich mogliby wiele zdziałać. Zawsze jednak sądziłem, ze Ci zawodowi na etatach prowadzą raczej to co określamy mianem wojny w cyberprzestrzeni. Ale partyzantka jest przecież formą prowadzenia wojny.

  56. 56 Dariusz Rohnka

    Andrzej,

    Ciekawą ewolucję proponujesz: od „ideowej partyzantki”, rozumianej wedle Twej własnej definicji, po opłacanie komputerowych chuliganów. Trochę to dla mnie nazbyt daleko idące i egzotyczne.

    Zdaje się wielce prawdopodobne, że wojna z komunizmem/bolszewizmem w ogromnej mierze rozgrywana będzie w cyberprzestrzeni, ale nie sposób zakładać, że będzie prowadzona przez najemników. Zdarzali się w tej profesji ludzi na swój sposób ideowi, tzn. dochowujący wierności przyjętym przez siebie zobowiązaniom, ale czy to nie jest aby zamierzchła już tylko przeszłość.

    Zachodzi pytanie, gdzie szukać adeptów przyszłej wojny z bolszewizmem? Przy użyciu jakich środków kształtować ich ideowe oblicze?

  57. 57 michał

    Erm…….. „wojna z komunizmem/bolszewizmem w ogromnej mierze rozgrywana będzie”…… Jaka wojna?

  58. 58 Andrzej

    Darku,

    Według definicji ze strony Collins Dictionary:

    A computer hacker is someone who tries to break into computer systems, especially in order to get secret information.

    Skoro uważasz, że jest to chuligaństwem, to co innego miałby robić ideowy partyzant – „programista uzbrojony w komputer oraz swoją programistyczną wiedzę”?

    Jak to się ma do indywidualnego terroru?

    Kto według Ciebie stanowi kadrę realizującą zadania w sowieckich tzw. farmach trolli? Czy nie najemnicy?

  59. 59 Dariusz Rohnka

    Andrzej,

    Pewnie jestem starej daty, ale dla mnie haker to w pierwszym rzędzie osobnik włamujący się do sieci bez jasno sprecyzowanego celu, dokonujący destrukcji dla żartu itp. W tym sensie jest, rzecz jasna, chuliganem; kompetentnym, bo znającym się na rzeczy, ale łobuzem. W przeciwieństwie do zdecydowanej większości programistów, nie dba o apanaże i to jest potencjalnie jego dodatnia cecha.

    Mogę wyobrazić sobie, że tacy ludzie wybierają ideę w miejsce życia bez ładu i składu. Zapewne mogliby się zajmować pozyskiwaniem utajonych przed światem informacji. Ich zasadniczym celem powinna być jednak zażarta walka z molochem wszędobylskiego antypaństwa.

    Żyjemy w czasach, gdy informacja staje się potężną bronią masowej zagłady. W epoce powszechnie tolerowanego braku prywatności, przy pozorach dbałości o obywatelską intymność (vide żenujące rodo, ze wszystkimi jego absurdami). Hakerskie zamiłowanie do destrukcji mogłoby się okazać pomocne w procesie anihilacji tego upaństwowionego wścibstwa.

    Tego typu hakerstwo nijak się ma do indywidualnego terroru (w historycznym znaczeniu terminu).

    Z kogóż składa się kadra sowieckich trolli? Rzecz jasna nie mogę wiedzieć. Zakładam, że na obecnym etapie są to po prostu ludzie podnajmowani za spore pieniądze, innymi słowy: ich lojalną pracę trzeba dziś kupować. Jutro może się okazać niemal bezpłatna.

  60. 60 Andrzej

    Darek,

    Być może było tak na samym początku (ale ta historia sięga początku lat 80.), a jest możliwe także podczas szkolenia się – poznania narzędzi i nabrania wprawy.

    Poza tym zasadniczo bardzo rzadko hakerzy włamują się do sieci bez sprecyzowanego celu. Zwykle jest on w tym środowisku jasno określony:
    https://nordvpn.com/pl/blog/hacker-groups/?srsltid=AfmBOopM5JagLCzGkLgptdqiqmw2UQE54fxWQoHx59ggoKdDz3HRRELp

  61. 61 Dariusz Rohnka

    Andrzej,

    Tak czy siak, ich celem jest destrukcja, interesowna lub nie. Nie licząc maniakalnego zamiłowania do niszczenia, trudno spodziewać się u reprezentantów tej niewątpliwie wąskiej grupy śladów poważniejszej idei. I to jest zasadniczy problem, ponieważ bez fachowego wsparcia ludzi o podobnych kwalifikacjach trudno wyobrazić sobie choćby tylko skuteczny opór w przyszłości.

    Wszystko na świecie psieje w niebywałym tempie, więc czy można spodziewać się otrzeźwienia od ludzi, którzy nigdy trzeźwości nie wykazywali?

  62. 62 Andrzej

    Otóż to Darku. Stąd bierze się mój pesymizm.

  63. 63 Dariusz Rohnka

    Andrzej,

    Pesymizm jest na miejscu, jest mądry, ale czy nadto nie psuje animuszu

Komentuj





Language

Książki Wydawnictwa Podziemnego:


Zamów tutaj.

Jacek Szczyrba

Czerwoni na szóstej!.

Jacek Szczyrba

Punkt Langrange`a. Powieść.

H
1946. Powieść.