Odkładam tom 36 Dzieł Józefa Mackiewicza*) z przekonaniem, że czynię to tylko na chwilę. To arcydzieło sztuki edytorskiej oraz epistolarnej pospołu jest zbyt inspirujące, nadto przepełnione błyskami refleksji, dywagacji, hipotez, rzetelnej wiedzy, aby można było do niego, bez żalu i oczywistej straty, nazbyt długo nie wracać. Nie sposób wskazać wszystkich walorów tego dzieła, choćby w najdłuższym omówieniu. Słusznie napisał Michał Bąkowski: „Jest wiele ciekawych rzeczy w listach W[ragi], których nawet nie tknąłem, a chciałem.” Wobec niewyczerpanego bogactwa tomu to oczywista niemożebność. Nina Karsov dokonała niemożliwego, dystansując swoim edytorskim kunsztem wielkie instytucje badawcze.
Informacje zawarte w nocie Od wydawcy zasmucają. Okazuje się bowiem, że „tom zawiera prawdopodobnie wszystkie zachowane listy Mackiewicza do Rosjan”. Pisali do niego m.in. Wasilij Wasiljewicz Oriechow, Gleb Pietrowicz Struve, Boris Andriejewicz Filippow, Jurij Siergiejewicz Srieczinski, Nikołaj Iwanowicz Uljanow, Dmitrij Michajłowicz Panin, ale jest niemal pewne, że listy pisane przez Mackiewicza do nich przepadły. Stało się tak nie bez siarczanej ingerencji sowieckiej. Nina Karsov podaje przykład córki generała-majora Sztabu Generalnego, atamana Wiaczesława Grigorjewicza Naumenki, „którą ‚urabiali’ specjaliści od takich operacji”, w wyniku czego zdecydowała się przekazać archiwum ojca do Krasnodaru (obiecano jej, że będzie się nazywać Jekatierinodar). Ogarnia złość, ale przydatna i usłużna, bo nie pozwalająca nawet na chwilę zapomnieć o nieustająco obecnej sowieckiej nemezis.
Mackiewicz wysoko cenił rosyjskich białych emigrantów, ich postawy polityczne, przynajmniej do momentu, gdy większość z nich nie zapadła na dyzenterię dysydentyzmu. Zdegustowany, poirytowany i znudzony notorycznymi przejawami polrealizmu, rozważał (choć nie całkiem poważnie) uprawianie publicystyki po rosyjsku, z pominięciem polskiego. W przeciwieństwie do polskich odpowiedników, nie miał problemu z dostępem do periodyków rosyjskich. Jako „międzynarodowy kontrrewolucjonista”, jak określił sam siebie w jednym z listów z połowy lat 60., szczególnie cenił rosyjski antybolszewizm, ideę czystą, nieskażoną uprzedzeniami narodowymi. Przedstawiciele strony rosyjskiej odwzajemniali to uznanie. Wielu podzielało jego zasadnicze stanowisko.
Ma Pan oczywiście rację – pisał Sergiusz Woyciechowski – że komunizm może być obalony tylko siłą. Nie widzę jednak, niestety, siłę, zdolną do spełnienia tej misji. Nie może nią być żaden naród lub żadne mocarstwo. Potrzebna jest koalicja, w której antykomunizm górowałby nad egoizmem narodów i państw. Jestem stanowczym przeciwnikiem tych Rosjan, którzy tego nie rozumieją i wolą Rosję sowiecką od Rosji, pozbawionej, powiedzmy, Łotwy czy Estonii lub Wilna i Brześcia.
Korespondencja z Sergiuszem Woyciechowskim stanowi lwią część tomu 36, choć obejmuje zaledwie 11 lat (1971-1982). Nieprzypadkowo. Obaj cenili integralność i autonomiczność myślenia. Łączyło ich kontrrewolucyjne dążenie do zmiecenia bolszewizmu z powierzchni ziemi. Woyciechowski był równie konsekwentnym obrońcą swojego politycznego credo jak Mackiewicz. Nie wahał się stawiać spraw na ostrzu noża, gdy zachodziła tego konieczność. Wyraźnie wyczuwalna w tej korespondencji jest nić ideowego powinowactwa. Współtworzyli dwuosobową koalicję niezgody wobec ześlizgującego się w niebyt uległości świata.
Woyciechowski był doświadczonym działaczem politycznym, publicystą o dużym dorobku, w latach 20. przedstawicielem generała Kutiepowa w Warszawie i przy okazji, w latach 1923-1927, warszawskim członkiem Trustu oraz autorem niezwykle cenionej przez Mackiewicza książki poświęconej tej słynnej prowokacji. Trust jest jednym z głównych tematów przewijających się przez karty tomu 36. Zarówno ten pierwszy, z lat dwudziestych, jak i Trust nr 2, spreparowany przez sowietów pół wieku później. Sowiecka prowokacja jest wszędobylską, bo kolejnym wielkim motywem tomu jest Zwycięstwo prowokacji, wydane przez Mackiewicza własnym sumptem w 1962 roku.
Za elektryzujący można w tym kontekście uznać fakt, że dwaj z korespondentów Mackiewicza, Woyciechowski i Wraga, uznani zostali przez bez wątpienia kompetentnego oficera dwójki, Władysława Michniewicza, za świadomych agentów tej sowieckiej prowokacji. Michniewicz nie przytacza przekonujących dowodów współuczestnictwa obu panów W., ale jego dywagacje (udział w prowokacji zarzuca samemu Sawinkowowi) zasługują na szczególną uwagę. Z zasadniczego powodu: jako jedyny agent służb kontrwywiadu państw zachodnich, pomimo bardzo młodego wieku (22 lata), już w 1923 roku, jako pracownik dwójki na eksponowanym stanowisku w Moskwie, doszedł na podstawie analiz własnych do wniosku, że ma do czynienia z prowokacją na gigantyczną skalę. Swoim przełożonym złożył stosowny raport, opisując w nim Trust jako sowiecką prowokację. Raport został odrzucony, on sam popadł w kilkuletnią niełaskę, zaś działania agentów bolszewickich zdemaskowano dopiero cztery lata później, zresztą za wyłączną sprawą samych sowieckich prowokatorów.
Paradoksalnie, z bezpodstawnych, jak się zdaje, oskarżeń Michniewicza wypływa trudna do przecenienia refleksja. Dotyczy warunku koniecznego dla funkcjonowania kolejnych bolszewickich prowokacji. To predyspozycja, jak to błyskotliwie sformułował Ryszard Wraga. Jeden z dwóch głównych filarów, na którym zasadza się triumf bolszewizmu. (Ta dokładnie predyspozycja pozwoliła Wradze oraz innym agentom kontrwywiadu nie dostrzegać w Truście prowokacji.) Drugim jest fetysz postępu ze wszystkimi swoimi, nierzadko wariackimi, odnóżami. Woyciechowski obarczony przykrymi doświadczeniami lat 20. nie zamierzał powielać tych błędów; w ósmym dziesięcioleciu XX wieku wykazał zdumiewającą przenikliwość. Tę możemy konstatować naocznie, śledząc jego korespondencję z Mackiewiczem.
Woyciechowski sugeruje, że stosownej orientacji politycznej nie brakowało mu także w latach 30. Był wówczas jednym z publicystów Kurjera Warszawskiego. W ciągu dekady, pod pseudonim E. Ergo, opublikował 352 artykuły. Tak ścisłe dane zawdzięczamy benedyktyńskiej pracy Niny Karsov, która przeprowadziła kwerendę tego warszawskiego dziennika. Owa kwerenda posłużyła do uzupełnienia fragmentów jednego, ściśle – pierwszego przypisu tomu: biogramu Siergieja Lwowicza Woyciechowskiego.
Przed wojną z inicjatywy Woyciechowskiego powstał Rosyjski Komitet Społeczny. Los warszawskich Rosjan stał się – jak pisał we wspomnieniach – jego troską, gdy we wrześniu 39 usłyszał przez radio zarządzenie władz wojskowych, że wszyscy mężczyźni zdolni do noszenia broni mają opuścić stolicę. To oznaczało wymarsz w kierunku granicy z sowietami. Woyciechowski antycypował, że ci ostatni nie omieszkają wkroczyć na terytorium RP. Przekonuje, że nie była to myśl nowa, że trapiła go na kilka lat przed wybuchem wojny. Miał jakoby pisać na ten temat do Kurjera Warszawskiego. Przekonywał, że w razie konfliktu zbrojnego polsko-niemieckiego, napaść sowietów na Polskę jest nieunikniona. Oponować wobec takiej tezy miał sam Władysław Sikorski, od 1928 pozostający w opozycji do władz sanacyjnych. Przyszły szef rządu, zamordowany najpewniej za sprawą aktywności angielsko-sowieckich służb specjalnych w lipcu 1943 roku (nieustępliwie domagał się prawdy na temat Katynia, czym mocno zabałaganiał demobolszewickie relacje), nazwał obawy Woyciechowskiego błędem i zapewnił, że „Rosja nigdy nie wesprze Niemiec przeciw Polsce”.
Niestety, jak do tej pory, nie odnaleziono artykułu Woyciechowskiego, w którym miał przewidywać sowiecki atak na RP w razie konfliktu zbrojnego z III Rzeszą. Nina Karsov tak podsumowuje swoje poszukiwania:
Nie udało mi się znaleźć tego artykułu Woyciechowskiego, chociaż przeczytałam 352 jego teksty w Kurjerze Warszawskim (od 13 października 1929 do 22 czerwca 1939), więc obawiam się, że nie do wszystkich dotarłam. Przypuszczam też, że oprócz „E. Ergo” używał niekiedy innych sygnatur. Wydaje się prawdopodobne, że jest autorem np. artykułu „Los morderców cara” podpisanego inicjałem „W” (1937 nr 42, 11 lutego).
W kolejnym przypisie odnotowała porażające bezmyślnością zapatrywania:
Sikorski wyraził podobną myśl w kilku artykułach: „…niebezpieczeństwo napaści czerwonej armii na nasze wschodnie granice, na którym Niemcy budowali swe plany wojenne, nie istnieje w tej chwili. Jest to fakt pierwszorzędnej wagi, który rozwiązuje nam ręce na zachodzie, umożliwiając armii polskiej daleko skuteczniejszą obronę zachodnich granic…” (1933 nr 264, 24 września); „…od czasu proklamowania Trzeciej Rzeszy możemy liczyć na neutralność bolszewickiej Rosji” (1935 nr 225, 18 sierpnia); „Republika Sowiecka należy do Ligii Narodów i podkreśla wytrwale swe nastawienie pokojowe. W każdym razie nie zagraża nam w tej chwili wojną” (1938 nr 228, 21 sierpnia).
Artykułu nie udało się odnaleźć, niemniej nie ma powodu nie ufać słowom Woyciechowskiego. Sparzony pierwszym Trustem, mógł lepiej rozpoznawać rzeczywistość polityczną od całej niemal reszty mieszkańców RP, cierpiących na przeżarcie psychiki fatalną fikcją; dotknięci zostali tą przypadłością nie tylko w 39, ale też i w pozostałych latach wojny, jak choćby w trzeciej dekadzie lipca 44. W tych dniach, w obliczu nieuchronnego nadejścia czerwonych hord, mrowie warszawiaków oddawało się słonecznej kąpieli na nadwiślańskiej plaży. Woyciechowski obserwował tę sielankę na skraju przepaści z drżeniem serca. W tym samym czasie zasiadał do ostatniej warszawskiej kolacji: podanej na porcelanie suchej kaszy gryczanej… popijanej szampanem.
…nasza wspólna i słuszna sprawa jednoczy ponad granice językowe, wyznaniowe i narodowościowe.
W tej lapidarnej frazie zawarł Woyciechowski istotę rzeczy; nie tylko to, w jaki sposób elita rosyjskiej emigracji postrzegała fenomen Józefa Mackiewicza, ale też to w jakim kierunku współcześnie powinniśmy zmierzać. Nawet kontrowersje związane z pojawieniem się na arenie Sołżenicyna z Sacharowem oraz Bukowskim nie obaliły pozycji zajmowanej przez autora Kontry. Za świadectwo posłużyć może przyjęcie jakie zgotowano rosyjskiemu wydaniu Zwycięstwa prowokacji. Pobieda prowokacyi w tłumaczeniu Galiny i Sergiusza Kryżyckich (Kryżycki jest jednym z autorów omawianego tomu) ukazała się z początkiem 1983 roku za sprawą wydawnictwa Zaria. Książka spotkała się z doskonałym odbiorem. Jako jeden z pierwszych zareagował redaktor Wiecze, Oleg Antonowicz Krasowski. Napisał do Mackiewicza, że z najwyższym zainteresowaniem przeczytał świeżo wydany rosyjski przekład Zwycięstwa prowokacji, chce zamieścić recenzję i jeden z rozdziałów książki. Gołos Zarubieżja wydawany w Monachium dostał kilka entuzjastycznych listów od czytelników, a redaktor czasopisma Wiera Aleksandrowna Pirożkowa zapowiedziała, że napisze recenzję. Słowa dotrzymała. Podobnie zareagował Wasilij Wasiljewicz Oriechow, redaktor wydawanego w Belgii Czasowoj. Kolejną recenzję opublikowała wydawana w Buenos Aires Russkaja Gazieta. Kryżycki informował Mackiewicz, że jeden z zamieszkałych w Los Angeles rosyjskich dziennikarzy uznał, że Zwycięstwo prowokacji „powinna być podręczną książką każdego emigranta rosyjskiego”. Kolejną recenzję opublikował nowojorski Literaturnyj Kurjer. Zadowolony mógł być nie tylko Mackiewicz, ale i autorzy przekładu. W drodze na zasłużony odpoczynek odwiedzili kolejnego bohatera tomu 36., B. S. Kowerdę:
Jakiż miły i przyjemny człowiek jest Boris Sofronowicz! Ale źle strzelał z rewolweru. Pomyśleć tylko, że mógł łatwo chybić tego szubrawca Wojkowa!
Na podstawie zdrowego, antykomunistycznego rozsądku…
Głównym punktem korespondencji Mackiewicza z Woyciechowskim jest próba zdefiniowania niezwykłych zdarzeń politycznych, dominujących Europę i świat od progu lat 70. Wspólnie poszukiwali odpowiedzi na wiele drażniących pytań. Rozważali znaczenie poszczególnych wydarzeń, stojących za nimi aktorów i (zapewne) ich mocodawców. Jak na doświadczonych antybolszewików przystało nie ufali zmysłom, nie popadali wzorem innych w bezbożne życzenia, usiłowali dociec, co kryje się za… „tumanem”, rozpostartą nad światem mgłą sowieckiej prowokacji. W trakcie lektury tomu odniosłem wrażenie, że Woyciechowski o pół długości wyprzedził w swoich dywagacjach Mackiewicza:
Bez względu na całkowicie inną sytuację, dopatruję się podobieństwa pomiędzy skierowaną w latach dwudziestych przeciwko wolnym państwom europejskim i emigracji rosyjskiej dezinformacyjną akcją GPU a obecną akcją KGB, który usiłuje wywołać na Zachodzie wrażenie, że dyktatura komunistyczna w Rosji nie daje sobie rady z „demokratyczną opozycją”. Nie mam najmniejszego zaufania do Kontynentu, Sacharowa i nie podzielam powszechnego bałwochwalczego ustosunkowania moich rodaków na emigracji do Sołżenicyna, który właściwie propaguje nie walkę z komunistycznym barbarzyństwem, lecz „narodową ewolucję” przestępczej bandy Breżniewa i towarzyszy.
W odpowiedzi mógł przeczytać dwa ogromne artykuły Mackiewicza Zagadek ciąg dalszy i Przedziwne komplikacje szarady, opublikowane w Wiadomościach w styczniu 1975 roku, których treść w znaczącej mierze pokrywała się z jego rozważaniami, z jedną różnicą: „nie chodzi tu, moim zdaniem, o zagadkę, lecz o niewątpliwą prowokację sowiecką, której celem pozostaje cel Trustu z lat dwudziestych – szerzenie wiary w istnienie w ZSRR opozycji, wobec której wszelka walka z komunizmem w Rosji jest zbyteczna”. „Trust – pisał Woyciechowski w maju 1975 roku – był dziecinną grą w porównaniu z tym co się obecnie dzieje”. Wyrażał przekonanie, że głównym celem polityki sowieckiej jest zniszczenie Stanów Zjednoczonych. Mackiewicz z uznaniem śledził wypowiedzi Woyciechowskiego, także w prasie. Sam przyznawał się do bezsilności. Ze smutkiem konstatował jak głęboko wdzierała się prowokacja, dosięgając nawet wielce przez niego cenionych rosyjskich przyjaciół:
Łatwo nam się było wyśmiewać z zapadników. A teraz sami! Pisze mi Oriechow, którego przecież cenię za rozsądek, że nagroda Nobla dla Sacharowa to straszny udar po sowietczikam.
„Ludzie tacy jak Pan są dziś bardziej potrzebni w działaniu, niż kiedykolwiek przed tym… Ale o jakiejś kontrakcji trzeba by pomyśleć.” Tempo, impet ześlizgu porażały. W lutym 1976 pisał Woyciechowskiemu o zachowaniu londyńskiej polskiej emigracji, występującej w obronie konstytucji peerelu. „Pan rozumie? Jeszcze Konstytucji z dużego ‚K’. Tej samej stalinowskiej.” Dostrzegał symptomy, ale nie potrafił prowokacji „chwycić za rękę”… „Na razie można tylko wyrozumować na podstawie zdrowego, antykomunistycznego rozsądku.”
My się z Mackiewiczem zgadzamy
W księdze 152 Nowego Żurnała zamieszczono fragment ze świeżo wydanego po rosyjsku Zwycięstwa prowokacji „Między bolszewizmem i nacjonalizmem”. W niepodpisanej notce od redakcji, zapewne autorstwa Romana Gula, napisano:
Zwycięstwo prowokacji kończy się tak: „Katastrofa to nie śmierć połowy ludzkości w wojnie atomowej. Katastrofa, to życie całej ludzkości pod panowaniem ustroju komunistycznego”. Trudno zgodzić się z tym zdaniem J. Mackiewicza. Ale zgodzić się trzeba. My się z Mackiewiczem zgadzamy.
Musiała być ta deklaracja sporym zaskoczeniem dla Mackiewicza. Od lat nie pozostawali z Gulem w najlepszych stosunkach, nazwijmy to, ideowych. Podobnie jak Oriechow, redaktor Czasowoj, także redaktor Nowego Żurnała dał się wciągnąć w dysydencką prowokację lat 70. Stał się „jednym z najżarliwszych entuzjastów Sołżenicyna i komp. On i praktycznie wszyscy. Tego właśnie pojąć nie mogę” – pisał Mackiewicz do Woyciechowskiego w październiku 1978. Jednocześnie to właśnie Roman Gul proponował Mackiewiczowi napisanie artykułu o konsekwencjach „powołania Polaka na stanowisko Papieża. Jest p. Gul zdania, że doprowadzi to do wtrącenia się Związku Sowieckiego w sprawy katolickie na całym świecie”. Mackiewicz, podzielając te obawy, przekonywał, że „jest zbyt wcześnie, żeby pisać”. Bo, jak stwierdzał, „może się wydarzyć cud! Wojtyła okaże sprzeciw i wystąpi przeciw ‚własnemu’ episkopatowi i jego polityce. Ale wszystko świadczy, że cuda rzadko się zdarzają w naszych czasach…”. Ideowa debata meandrowała.
Indywidualny terror a Mackiewicz
Osobiście, gdyby Pan mnie zapytał, wypowiedziałbym się za indywidualnym terrorem.
To wypowiedź Mackiewicza z listu do Woyciechowskiego. Zahaczony po raz kolejny, tym razem z najmniej spodziewanej strony, o praktyczne rozwiązania walki z komunizmem, odpisał rzeczowo, choć w tonie lekkiej irytacji. – Jest zbyt wcześnie, żeby rozważać stronę praktyczną. Na obecnym etapie chodzi wyłącznie o „ideologiczną ZASADĘ, o pryncyp, że komunizm może być obalony tylko siłą…”.
Indywidualny terror jest równie daremny politycznie, co trudny do zaakceptowania moralnie, nawet wówczas, gdy dokonują takich aktów państwa, jak np. w wypadku zabójstwa bin-Ladena…
Tak napisał niedawno Michał Bąkowski w związku z deklaracją Mackiewicza.
Mackiewicz opisywał absurdalność indywidualnego terroru. Zgoda. Szczególnie w odniesieniu do bezbronnej, choć wpływowej, monarchini. Trudno mi jednak przypuścić, żeby nie dostrzegał porażającej skuteczności zamachu wymierzonego w przedstawiciela tej samej rodziny, arcyksięcia Franciszka Ferdynanda. Gawriło P. wymieniony został w Drodze donikąd jako ten, który wywołał i wojnę światową.
Istotą problemu nie jest indywidualny terror jako taki, ale terror szczególny, stosowany wobec absolutnego zła bolszewizmu. Dobrze wiemy, że wobec tego ostatniego fenomenu Mackiewicz nie szedł na kompromisy. Sięgnijmy po credo Mackiewicza z 6 maja 1936 roku:
Prowadzimy w naszym piśmie walkę z komunizmem i ze wszystkimi przejawami, bez względu na to, czy są zamaskowane, czy otwarte, które do komunizmu prowadzą, lub prowadzić mogą. Chciałbym, żeby ta walka była nieubłaganą, a przeto konsekwentną.
Powiedziałem, iż chciałbym, żeby ta walka była nieubłaganą, ponieważ uważam osobiście, że prowadzimy ją zbyt humanitarnie, po prostu zbyt łagodnie.
Powinniśmy prowadzić walkę z komunizmem na śmierć i życie. To nie jest walka o piłkę w tenisie, ani o bilę w bilardzie lub wieżę w szachach. To jest walka o najszczytniejsze ideały ludzkości. A w walce na śmierć i życie nie udziela się „forów”.
W stosunku do komunizmu nie może być między nami polityków, dziennikarzy, kapitalistów, robotników, policjantów – wszyscy łącznie jesteśmy tylko jego wrogami.
Nie jest to nauka „oko za oko”. Bóg nas rozgrzeszy. Prowadzimy wojnę z komunizmem, a religia dozwala nam na wojnie zabijać.
Antykomunistyczna taktyka Zakrzewskiego z Drogi donikąd – strzelać do bolszewików. Nie określa jak takie strzelanie ma być zorganizowane: czy indywidualnie czy zbiorowo. A jednak, jako ilustrację militarnego paradygmatu przytacza bajkę Andersa o królewskiej szacie oraz dziecku, i mówi dalej o pierwszym, naiwnym, strzale. To strzał indywidualny, nie zbiorowy.
Tyle, jeśli chodzi o zapatrywania Mackiewicza na indywidualny terror. Czy to przekonanie wyrażone wbrew prawu moralnemu? – szczerze, głęboko powątpiewam.
___________
*) Józef Mackiewicz, Sergiusz Woyciechowski, Borys Kowerda, Ryszard Wraga, Natalie Grant-Wraga, Roman Gul, Fedor Stepun, Sergiusz Kryżycki, Listy. Dzieła, t. 36, Kontra, Londyn 2024.
Prześlij znajomemu
Darek,
Pozwolę sobie zauważyć, że zaszło tu chyba jakieś nieporozumienie. Doprawdy wiem, co Mackiewicz powiedział w kwestii indywidualnego terroru. Sam o tym napisałem. Ja się z tym po prostu nie zgadzam. A zatem, konsekwentnie, w odpowiedzi na moją niezgodę, nie można sensownie powtórzyć, jakie były „zapatrywania Mackiewicza na indywidualny terror”, z powodów, których nie będę wyłuszczał (dla ich oczywistości).
Dla uniknięcia dalszych nieporozumień: zapatrywania nie podlegają dyskusji, gdy zapatrzenie, np. w kogoś, i owszem, jest dyskusyjne. Ale mniejsza o zapatrzenie. Do rzeczy! Do meritum: jaką rolę może odegrać indywidualny terror w walce z tym, co p. Andrzej nazwał eurosowietyzacją?
Obaj wiemy, co myślał Józef Mackiewicz. Mnie interesuje, co myśli Dariusz Rohnka.
Cóż chudopachołek, Dariusz Rohnka, zapytuje Michał Bąkowski, sądzić może na temat indywidualnego terroru?
Zanim pośpieszę sformułować próbę odpowiedzi, zmuszony jestem wskazać na pewnego rodzaju nieporozumienie. Otóż zdaje mi się, że Józef Mackiewicza nie całkiem miał rację, określając siebie jako zwolennika indywidualnego terroru. Bo czymże jest terror, jeśli nie usiłowaniem podważenia usankcjonowanego porządku, którego (w dodatku) celem jest wywołanie w społeczności, w której żyje, określonych reakcji, np. lęku? Jeżeli przyjąć tę definicję za trafną, a przynajmniej bardzo bliską trafności, dlaczegóż Mackiewicz miałby propagować terror indywidualny jako zasadniczy środek zniesienia bolszewizmu? Bolszewizmu nie sposób przecież określić jako substancji reprezentującej porządek. Odwrotnie: Jest bolszewizm zaprzeczeniem wszelkiego porządku, jakichkolwiek wartości, praw boskich i ludzkich. Trudno sobie nadto wyobrazić, aby atak na jego urojone prerogatywy miał wywołać lęk w szeregach mniej lub bardziej uświadomionej społeczności. Zdaje mi się, że spowodować może jedynie reakcję odwrotną.
Bolszewizm jest utysiąckrotnioną władzą tyrańską, odbierającą osobie ludzkiej nie tylko wolność zewnętrzną, ale również wewnętrzną. Jako taki to on reprezentuje terroryzm wobec świata, którym włada lub władać pragnie. Wystąpienie przeciwko jego władzy nie jest przejawem buntu, tym bardziej terroru, ale powinnością w obronie cnoty i aktem miłosierdzia. Z antybolszewickiego punktu widzenia indywidualny terror (lub każdy inny) należy zwalczać dostępnymi, etycznie uzasadnionymi środkami, nigdy stosować. Jako narzędzie politycznego czy militarnego oddziaływania przynależy do drugiej, złej strony mocy. Mieniąc się jako antybolszewicy zwolennikami terroru, zaburzamy naturalny porządek rzeczy, absolutne dobro mieszając ze złem, błędem rozumu. W tym sensie ani Kowerda ani Jaros nie byli indywidualnymi terrorystami. Nazwałbym ich raczej kawalerami karzącej ręki.
Tak się składa, że licząc sobie lat wiele dziesiątków, nie przeżyłem na ziemskim padole jednego dnia we władzy państwa sprawiedliwego i uporządkowanego. Obce mi są zatem rozterki natury etycznej, czy wobec zastanego porządku/nieporządku występować czy też nie. Zdaję sobie sprawę, że jestem swojego rodzaju kuriozum; że ludzi obarczonych takim przekonaniem stąpa po świecie niewielu. Pośród innych są tacy, którzy doświadczyli dobrodziejstw państwa prawa. Doznali ich w przeszłości i teraz zmuszeni są borykać się z utratą tej swojej uprzywilejowanej pozycji. W głębi jestem przekonany, że cóż mają myśleć i czynić, należy pozostawić ich osobistemu, autonomicznemu wyborowi.
Wprawdzie nadal nie wiem, co myślisz, ale dziękuję.
dlaczegóż Mackiewicz miałby propagować terror indywidualny jako zasadniczy środek zniesienia bolszewizmu?
Józef Mackiewcz domagał się walki z komunizmem – strzelania doń. Odbieram to tak, że przede wszystkim była to dla niego kwestia woli i to postrzegał jako „terror indywidualny” – indywidualną wolę strzelania do komunizmu (co zrobił m.in. Borys Kowerda).
Andrzej,
Może i po trosze masz rację. Choć JM miał z pewnością na myśli terror indywidualny w ścisłym znaczeniu tego terminu… Jakieś 15 lat wcześniej, rozważał, w korespondencji z Romanem Gulem, a pod wpływem książki „Azef” tego ostatniego, kwestię „dlaczego takich ludzi nie ma dziś? Nie tylko w Rosji, ale nigdzie pod rządami komunistycznymi, chociaż rządy są gorsze od tych, które były”. Pytał o nieobecność indywidualnych terrorystów jak Sawinkow czy Kalajew, z wyraźną nutą nostalgii, która go nie opuszczała.
W walce z bolszewizmem indywidualny terror nie ma sensu, ani taktycznego, ani strategicznego. Na miejsce jednego ubitego, wskoczy ochoczo chmara innych. W dzisiejszym świecie nie wywoła też stosownego wrażenia, jak mogło to mieć miejsce w czasach Kowerdy czy Jarosa. Nikt nawet nie pojmie w czym rzecz.
Nie pojmie, bo nie istnieje kultura oporu. Tę trzeba by dopiero przywrócić.
Darek, w takim razie, zgadzamy się. W walce z bolszewizmem indywidualny terror nie ma sensu.
(Panie Andrzeju, nie po raz pierwszy, swoją kulturą i cierpliwością zdołał Pan osiągnąć rezultaty, o których nawet śnić bym nie śmiał.)