Sen Raskolnikowa Część III
0 komentarzy Published 29 marca 2025    | 
Kryształowy Pałac
Znalazłszy się we Francji, Dostojewski był oszołomiony brakiem wolności w ojczyźnie rewolucyjnej równości, wolności i braterstwa. Wstrząsnęła nim wszechobecność policyjnych szpicli, zaszokowała samowola władz i zdumiało powszechne, niewolnicze uwielbienie dla cesarza Napoleona III. Innymi słowy, widział we Francji to, o co cały świat oskarżał carską Rosję. Agenci policji śledzili go w pociągu, rejestracja gości hotelowych odbywała się pod dyktando policji, ale wykonywana była przez właścicieli zajazdu z gorliwą gotowością. Paryż zaskoczył go koszarowym porządkiem. W porównaniu do chaosu rozbisurmanionych peterburżan, paryżanie wydawali mu się wewnętrznie zdyscyplinowani i duchowo wtłoczeni w dozwolone ramy jednostajności.
Dostojewski obserwował także turystów – ciągle w ruchu, zaaferowanych, z nosami w przewodnikach – ileż w tym jest najwyższej klasy reportażu, ileż komizmu, ile głębokiej refleksji. Błyskotliwie wytknął zasadniczą różnicę między Brytyjczykami, których przewodnik interesuje bardziej niż przedmiot, a fakty więcej niż piękno; i nerwową, dziką, narzucającą się ciekawością Rosjan, oczekujących cudów, ale przekonanych w duchu, że żaden cud nie nastąpi. Rzecz jasna, w owych czasach turystami bywali tylko ludzie zamożni (co nie oznacza wcale, że koniecznie kulturalni), nie było jeszcze wówczas tanich lotów, zabierających hordy pijanych Anglików do miejsc, o których nigdy nie słyszeli, np. do Krakowa…
Wesołymi rozważaniami na temat turystyki, przygotowywał Dostojewski grunt pod refleksje z Londynu i rozdział pt. Baal. Są to najbardziej wstrząsające obrazy w Notatkach zimowych. Londyn uderzył go swym ogromem, skalą każdego przedsięwzięcia, rozmachem zamierzeń – właśnie wówczas zaczęto budować kolejkę podziemną, tunele pod rzeką, estakady dla pociągów („koleje ponad domami”!) itd., całą tę wiktoriańską infrastrukturę, która jest dziś zmorą życia w tym mieście – zgrzytem maszyn, rzeką zamienioną w kanał pełen ogromnych statków, pozornym chaosem, który naprawdę jest najwyższą formą mieszczańskiego porządku, pięknymi parkami i przerażającymi dzielnicami biedoty, ale także szorstką surowością przy całej swej oryginalności. Przy tym wszystkim, mowy nie było o wpychaniu rozmaitości w powszechną sztampę (jak to widział w Paryżu). Tu każda sprzeczność idzie ręka w rękę ze swą antytezą i wcale z nią nie walczy.
A jednak i tutaj toczy się ta sama uparta, milcząca, bezustanna walka, walka na śmierć i życie między typową dla Zachodu zasadą izolacji jednostki a konieczną potrzebą wspólnego życia w harmonii, tworzenia pewnego rodzaju wspólnoty i osiedlania się w tym samym mrowisku.
Mrowisko jest lepsze niż jedyna alternatywa: kanibalizm, walka wszystkich z wszystkimi, anarchia; to, co my, obarczeni historią XX wieku, nazywamy rewolucją. Jego dalsze rozważania będą się obracać wokół tych samych tematów: napięcia między izolacją jednostki w wyniku wybujałego indywidualizmu i wymuszoną harmonią mrowiska. Mieszkańcy ówczesnych metropolii pragnęli tylko zachowania status quo, ochrony przed nadmiernym indywidualizmem (czyli rozpasaniem, zbrodnią i tym wszystkim, co Dostojewski określa mianem kanibalizmu), a w zamian gotowi byli paść na twarz przed Baalem.
Miliony przychodzące dobrowolnie na wystawę światową i do Kryształowego Pałacu przywiodły mu na myśl Babilon i proroctwa z Apokalipsy – coś ostatecznego zostało tam zrealizowane. Wyciągał stąd wniosek, że potrzeba „bogatej i starożytnej tradycji protestu i zaprzeczenia”, by się nie poddać, nie skłonić głowy przed faktem, nie idealizować Baala, nie wziąć faktu za ideał. Dostojewski wzdragał się na widok triumfu tej pustki, odstręczała go myśl o dumie, uporze i ślepocie panującego ducha. A jednocześnie, miał zdumiewająco wiele zrozumienia dla dusz, które uciekają w upojenie ginem, w rozpustę, w ponure angielskie zabawy co sobotę (w odróżnieniu od rosyjskich hulanek, na zupełnie inną nutę i skalę, bez uśmiechu, w ponurym milczeniu przerywanym tylko charczeniem zarzynanych) i przyjęcie istniejącego porządku za jedyny możliwy.
Opisując bachanalia sobotniej nocy, przygnębiające rozkosze białych niewolników, przyznaje, że masy są wszędzie takie same, ale pomimo to, wśród londyńskiej tłuszczy zanika wszelka wrażliwość, przy systematycznej zachęcie ze strony władz. Odepchnięci od uczty powszechnej szczęśliwości, pchają się jeden na drugiego, zgniatają się nawzajem w podziemnej ciemnicy i odrzucają swe człowieczeństwo, by zaznaczyć jakoś swą indywidualność. – Zdumiewająca myśl! Odrzucają zastany świat, który jest wedle wszelkich panujących pojęć idealny, jest najlepszym ze światów; odrzucają wszelką pomoc, odpychają z obrzydzeniem obraz człowieczeństwa, jaki się im ciągle podsuwa, bo chcą zostać sobą! Zastanawiam się, czy ta myśl da się odnieść do dzisiejszej podklasy, do niepracującego lumpenproletariatu, który dostaje wszystko za darmo i z wrzaskiem domaga się więcej, bo „mają do tego prawo!”? Czy da się powiedzieć, że chcą tylko „zostać sobą”? Jeżeli wiktoriańska gawiedź wyrzucała ostatnie grosze, by w pijackich chryjach ratować swą indywidualną osobowość, to dzisiejszy lud niepracujący miast i wsi, robi to samo za cudze pieniądze.
Dostojewski dziwi się zmieszaniem stanów w najgorszych dzielnicach Londynu, gdzie nagość ledwie przykryta podartymi łachmanami, sąsiaduje z najszykowniejszymi kreacjami; zachwyca się urodą Angielek („nie ma na świecie kobiet równie pięknych jak Angielki”), aż wreszcie trafia na małą, może sześcioletnią dziewczynkę. Posiniaczona, bosa, wychudzona, okryta porwanymi gałganami i całkowicie obojętna na otaczający ją tłum. Nikt nie zwracał na nią uwagi, ale pisarz dostrzegł w jej oczach beznadziejną, głęboką rozpacz.
Dopatrywał się cynizmu w misji Kościoła Katolickiego wśród angielskiej biedoty, ale Dostojewski nigdy nie rozumiał katolicyzmu, a protestantyzm uważał zaledwie za „bezduszne sekty zdechłego rzymskiego kościoła”. A jednak i on dostrzegał, że gdy bogaci anglikanie, opanowani pasją misjonarską, podróżowali na koniec świata, by nawrócić jednego dzikusa, ale nie mieli czasu dla miliona dzikusów w Londynie, bo ci nie byli w stanie im zapłacić, to katoliccy misjonarze działali w tym XIX-wiecznym piekle.
Baal króluje i nawet nie domaga się posłuszeństwa, bo jest go pewien. Z pogardą zbiera datki dla biednych, bo nie zamierza zamykać oczu na oczywiste fakty, ale ubóstwo i cierpienie nie martwią go wcale. Dostojewski widział straszną moc w londyńskiej otwartej akceptacji nędzy, w porównaniu z paryską próbą chowania głowy w piasek i nieprzyjmowania żenującej biedy do wiadomości. Paryski burżuj jest, jego zdaniem, zwycięzcą, ale nie chce tego uznać, kryje się i nie chce przyciągać uwagi. Jedynym celem są pieniądze, by móc nakupić więcej rzeczy niż inni. Poza posiadaniem wszystko furda, zamyka więc oczy na kochanka żony, bo w idealnym świecie nie może być kochanków: Paryż ma nienasycone pragnienie cnoty. Więc czego się boją? Nie proletariatu, bo ci pragną tylko być jak burżuje, zgromadzić jak najwięcej, nachapać się. Chłopi francuscy są idealnymi kapitalistami (dodałbym, że wszyscy chłopi zawsze byli i pozostaną ostoją kapitalizmu). Burżuj boi się komunistów i socjalistów, ale bezpodstawnie, bo jak przewidział Abbé Sieyès, „trzeci stan będzie wszystkim” czyli wszyscy staniemy się burżujami. Jedyną aspiracją klas niższych było stać się burżuazją, i z czasem spełnili swe dążenia, ponieważ, jak to mawiają w Anglii w XXI wieku: we’re all middle class now.
Króluje Baal, pogański bożek o wielu twarzach. Jednym z tych oblicz jest przygniatająca, nieodparta, bezduszna machina ciężkiego przemysłu, która domaga się hołdu dla siebie samej i żąda wyłączności. W kilkadziesiąt lat później, Marian Zdziechowski nazwie to „ideą zbawienia przez przemysł”. Jej strasznym ciągiem dalszym i dzisiejszym odpowiednikiem, jest internet, magiczne telefony, bałwochwalczy kult techniki, a ostatnio także sztucznej inteligencji; kult, który pożera daniny w postaci ofiar z ludzi – zwłaszcza młodych ludzi – domaga się weneracji i ponownie żąda całkowitej wyłączności. Symbolem panowania Baala jest Kryształowy Pałac – ogromna budowla ze szkła i żelaza, autentycznie zbudowana w Londynie na wystawę światową z roku 1851 – przerażająco nieludzki ideał przyszłej wspólnoty. Kryształowy Pałac jest świątynią Baala, gdzie czci się (między innymi) ducha przemysłu i ducha mrowiska. Nihilistyczny bohater Ojców i dzieci, Turgieniewa (powieści wydanej na rok przez Notatkami Dostojewskiego), Bazarow, patrzy na siebie samego jak na pojedynczy atom, twierdzi, że indywidualność jest bez znaczenia, wszystko, co jest ważne, to nasza zwierzęca konstytucja, taka sama u każdego. „Ludzie są jak drzewa w lesie. Żaden botanik nie będzie się zajmował każdą pojedynczą brzózką.” Różnice, jak choroby, biorą się z odmiennego stylu życia i trzeba je znieść poprzez reformę społeczną – to jest dokładnie to, co Dostojewski nazywał mrowiskiem.
Dochodzimy do kluczowego momentu w rozważaniach Dostojewskiego, punktu, który rozwinie później w swych wielkich powieściach, a także w polemice na temat jego Mowy o Puszkinie. Bo oto krótko po pamflecie Sieyèsa, rewolucja antyfrancuska ogłosiła slogan liberté, égalité, fraternité. Jednak burżuj nie czuł się wolny, jeśli nie miał milionów, by móc robić, co zechce. O równości także nie miał co marzyć, bo nawet równość wobec prawa nie istniała w ówczesnej Francji. Pozostało mu braterstwo… Ale jak stworzyć braterstwo, gdy panuje powszechnie zasada indywidualności i izolacji?
Pośród Letnich wrażeń widział Dostojewski, że instynkt samozachowawczy, nakaz poszukiwania siebie samego, autodeterminacji w ramach własnej osobowości i przeciwstawienia tej osobowości naturze i reszcie świata – nie pozostawiają miejsca dla braterstwa. Tak ostry kontrast wyklucza autentyczne braterstwo, bo nie jest sprawą jednostki domagać się uznania swych praw, ale braterstwo powinno ich dobrowolnie udzielić. Każdy buntownik winien z radością złożyć się w ofierze dla swych braci – zamiast domagać się swych praw, oddać je bezwarunkowo grupie. Zachodnia jednostka żąda, wyrywa siłą, chce podziału, a w takiej sytuacji nie ma mowy o braterstwie. Czy trzeba zatem zatracić swą osobowość dla szczęścia? Czy zbawienie przychodzi wraz z zanikiem indywidualności, czy raczej z wyrzeczeniem się ego?
Moja odpowiedź brzmi: nie, wręcz przeciwnie, nie tylko nie należy tracić swej indywidualności, ale należy stać się jednostką w stopniu znacznie wyższym niż miało to miejsce na Zachodzie. Musicie mnie zrozumieć: dobrowolne, absolutnie świadome i całkowicie niewymuszone poświęcenie siebie dla dobra wszystkich jest, moim zdaniem, oznaką najwyższego rozwoju osobowości jednostki, jej najwyższej mocy, najwyższego stopnia opanowania siebie samego i najwyższej wolności woli. Dobrowolne oddanie własnego życia za wszystkich, ukrzyżowanie lub spalenie na stosie dla dobra wszystkich jest możliwe tylko w punkcie najwyższego rozwoju indywidualnej osobowości.
Rozwinięta jednostka, pewna swego prawa do osobowości, pozbawiona lęku o swą odmienną wyłączność, nie może zrobić nic innego ze swą osobą, jak oddać się dobrowolnie i w całości innym, by i oni mogli stać się niezależnymi osobami. Nie może w tym jednak być ani śladu pychy, żadnej myśli na temat własnego pożytku. To jest oczywiście niemożliwe, ale Dostojewski dodaje natychmiast, że da się zrobić w jednym jedynym wypadku: kiedy duch braterstwa panuje w całym narodzie. Z tego ducha zrodzić się może dopiero czysta ofiara – z miłości.
Człowiek musi instynktownie i z własnej woli dążyć do braterstwa, koleżeństwa, zgody, i musi być przyciągany do nich pomimo niepamiętnych cierpień swojego narodu, pomimo barbarzyńskiego okrucieństwa i ignorancji, które zakorzeniły się w narodzie, pomimo wieków niewolnictwa i obcych najazdów. Potrzeba braterskiej wspólnoty musi być ukorzeniona w naturze człowieka. Człowiek się z nią rodzi lub nabywa nawyku do takiej wspólnoty od niepamiętnych czasów.
Podobną teorię formułuje starzec Zosima (zresztą opis działania księży katolickich wśród biedoty Londynu znalazł swój ostateczny wyraz w Wielkim Inkwizytorze); tę samą myśl wykładać będzie Śmieszny Człowiek. Wszystko to mi zawsze podejrzanie zalatywało kołchozem, choć powyższemu cytatowi nie można nic zarzucić. A jednak „wektor” tej myśli jest zdecydowanie kolektywistyczny. Dostojewski mówi wprost: jesteśmy silni tylko wówczas, gdy jesteśmy razem. Rzeczy same się ułożą, kiedy wszyscy będą się kochać. Czy to jest Utopia? – rzuca na koniec i nie jestem pewien czy kpi sobie.
Krytyka zachodniego socjalizmu, który dziś określa się zazwyczaj mianem socjaldemokracji, jest kapitalnie przenikliwa. Skoro nie mogą polegać na zasadzie braterstwa, skoro akceptują zasadę indywidualności walczącej o swe prawa z mieczem w ręku, to jak zbudują kolektyw? W desperacji, socjaliści definiują przyszłe braterstwo utylitarnie, poprzez interes, przez przyszłe zyski każdego z osobna. Wyliczają z góry, kto na ile zasługuje, a kto ile musi zapracować. Ale przy czym tu braterstwo, skoro każdy dba o swoją działkę? W świecie zorganizowanym według racjonalnych zasad, gdzie ofiaruje się ludziom jedzenie, picie i schronienie – najlepiej w gmachu z żelaza i szkła – a w zamian oczekuje się, by każdy zrezygnował z odrobinki swej osobowości, cząsteczki swej wolności, człowiek zaczyna się buntować, czuje się uwięziony, a kiedy ucieka w końcu, to nie ma już żadnej wolności, ale nadal woli to niż racjonalny ideał. Socjaliści odrzucają takich nieudaczników, nazywają ich głupcami, niedojrzałymi do zrozumienia, co jest dla nich dobre: nawet tępa mrówka rozumie, że lepiej jej jest w mrowisku – długą jeszcze ma drogę człowiek, zanim zrozumie tyle co mrówka.
Punkt dojścia jest oczywiście trafny: prawie 100 lat intensywnej sowietyzacji wytworzyło mrówkę ludzką i teraz już wszyscy wiemy, że lepiej nam będzie w mrowisku. Tak, ale naleganie Dostojewskiego na braterski kolektyw wywołuje we mnie opór. Co rzekłszy, mówimy o Fiodorze Dostojewskim, a nie o pierwszym lepszym neptku, więc należy się nad tym zastanowić. Kolektyw oparty na miłości wydaje się nie-utopijny tylko w zastosowaniu do małych grup. Tak jak demokracja może doskonale działać wśród podobnie myślących ludzi o porównywalnej wiedzy i doświadczeniu, tak samo w grupie związanej miłością (w sensie czełowiekolubia) zaistnieć może to głębokie braterstwo, które miał na myśli Dostojewski. Trudno mi jednak wyobrazić sobie społeczeństwo zbudowane na takich zasadach – kochajmy się! – które nie przemieniłoby się prędko w koszmar społecznych nacisków, psychicznego terroru wobec jednostek w najmniejszym stopniu odmiennych. Innymi słowy, to może działać, kiedy rzeczywiście wszyscy się kochają, ale taka możliwość w praktyce nie istnieje na tym padole łez – to raczej Królestwo nie z świata tego.
Na krótko przed śmiercią Dostojewski rozwinął tę myśl inaczej: zinstytucjonalizowany slogan rewolucyjny liberté, égalité, fraternité nieuchronnie dodaje: fraternité ou la mort!:
I zaczną bracia ucinać głowy braciom, żeby uzyskać poprzez „instytucję obywatelską” braterstwo. […] Nadejdzie coś takiego, o czym nikomu się nawet nie śni. Wszystkie te parlamentaryzmy, wszystkie wyznawane teraz teorie obywatelskie, wszystkie nagromadzone bogactwa, banki, nauki, żydy – wszystko runie w jednej chwili bez śladu, może się tylko żydy ostaną…
Niestety Dostojewski był antysemitą, a mimo to, kąśliwa krytyka burżuazji zawarta w Zimowych notatkach, nazywana bywa „marksistowską” i to wcale nie tylko przez sowieckich krytyków literackich. Wyznaję, że nie widzę w niej nic marksowskiego. Po prostu trafne obserwacje, przekazane w zabawnej formie. Dostojewski opisuje na przykład trójkąt: Ma Biche (żona), Bribri (mąż) i Gustave (kochanek), jako podstawową komórkę burżuazyjnego społeczeństwa. Relacje wzajemnych zależności, wymogów i wzajemnej wyrozumiałości, są jak żywcem wzięte – nie, nie z Maupassanta – tylko z dzisiejszego, otaczającego mnie świata. Biche jest królową, otoczona luksusem i poważaniem, jest bezdennie głupia, nie marzy o studiach (jak kobiety w barbarzyńskiej Rosji), poświęca cały swój czas na plotki knowania (takie damy nazywa się w Anglii ladies who lunch…). Zblazowana i zdeprawowana, straciła ostatni cień naturalnej urody, wszystko w niej jest sztuczne, ma ptasi móżdżek i ptasie serduszko też. Nikt już nie potrafi odróżnić fałszywych uczuć od prawdziwych. Kamelia jest w modzie: weź pieniądze i nabieraj mnie na imitację miłości (jak w Damie kameliowej i Traviacie). Bribri nie wymaga niczego innego od Ma Biche, otacza ją luksusem i w zamian oczekuje dobrych imitacji – i dlatego być może toleruje Gustave’a.
Ich potrzeby są proste: robić pieniądze, nabyć więcej rzeczy niż inni, wysłuchiwać przy wystawnej kolacji, elokwentnie wyłożonych, ze wszech miar słusznych, wysublimowanych i wzniosłych idej, oglądać równie wzniosłe melodramaty.
Dostojewski opisuje różne warianty młodego Gustave’a cierpiącego za ideały, odrzucającego bogactwa, wypowiadającego niewypowiedzialne wzniosłości, wyzywającego bogaczom od najgorszych, aby po chwili przyjąć bogactwa, ożenić się z piękną Cécille i osiąść z rodziną w burżuazyjnym raju i przechadzać się wieczorami w plusku fontanny z humorem pierwszej klasy, do czasu aż śliczna Cécille przerodzi się w Ma Biche i weźmie sobie kochanka. Humor Zimowych notatek jest najwyższej klasy.
Dostojewski proponuje kilka przeciwstawnych koncepcji: izolacja jednostki albo mrowisko, a dalej mrowisko albo kanibalizm. Izolacja ma prowadzić nieuchronnie do mrowiska, którego jedyną alternatywą jest kanibalizm. Czy bolszewicy byli uważnymi studentami Dostojewskiego? Żeby łatwiej było zapędzić ludzi do mrowiska, rozpętali najpierw kanibalizm rewolucji. Ale wielki rosyjski pisarz zarysowuje chyba także inną możliwość: hołd dla Baala, rozumianego tym razem jako państwo. Nie widział w tym rozwiązania na przyszłość; sądzę, że traktował to raczej jako opis swej własnej teraźniejszości, tak jak ją zastał w Londynie (a także do pewnego stopnia w Paryżu). Odpychała go i mierziła taka egzystencja, ale ludzie Zachodu uważali ją za możliwą, gotowi byli zapłacić cenę, byle tylko zachować swe drobne wygody i wyrafinowane luksusy. Byli przygotowani na to, by przekupić lumpenproletariat koncepcją opiekuńczego państwa, i odtąd ta egzystencja w stanie hołdu dla Baala trwa nieprzerwanie do dziś, czego Dostojewski nie przewidział. Odizolowane jednostki zjednoczone są tylko w jednym: w hołdzie dla wszechpotęgi Kryształowego Pałacu, o którym jeszcze więcej będzie miał do powiedzenia Podziemny Człowiek. Do hołdowników Baala należą Ma Biche i Bribri, Gustave i subiekt sklepowy. Nawet do pewnego stopnia utylitarni socjaliści, którzy wahają się gdzieś pomiędzy mrowiskiem i status quo.
Jego koncepcja braterstwa byłaby mi jak najdalsza, gdyby nie słowa o „prawdziwym indywidualizmie” („nie tylko nie należy tracić swej indywidualności, ale należy stać się jednostką w stopniu wyższym”). Dostojewski mówił o jednostce o wiele wyższej ponad indywidualizm praw, roszczenia, żądań, bez żadnych obowiązków; o jednostce, która dobrowolnie poświęca się grupie. Ku memu nieskrywanemu żalowi, Dostojewski pozostał wszakże instynktownie kolektywistą, czego najlepszym przykładem marginalnie rzucone uwagi o „powszechnym pochlebstwie leżącym w charakterze narodowym Francuzów”. Jego idea „braterstwa” jest problematyczna politycznie, ponieważ nie jest polityczną koncepcją. Jego braterstwo jest z natury duchowe, więc jest możliwe do zrealizowania wyłącznie na małą skalę, i nie do pomyślenia w skali społecznej, choć w tej właśnie skali proponuje je Dostojewski, jako ostateczne rozwiązanie problemów ludzkości.
Ale czy to samo nie da się powiedzieć o wielu innych ideach? Demokracja? Idea demokratyczna jest piękna w teorii, a nawet działa znakomicie wśród małych grup ludzi o podobnym wykształceniu i doświadczeniu. Ale na planie społecznym przeradza się w molocha pożerającego własne dzieci. Opieka społeczna? Idea pomocy potrzebującym jest bliska wczesnemu chrześcijaństwu, i nawet może działać sprawnie poprzez małe organizacje charytatywne. Ale państwo opiekuńcze jest workiem bez dna, które pochłania nieprzebrane sumy cudzych pieniędzy, a prowadząc państwo do bankructwa, uzależnia od państwowej darowizny coraz większą część społeczeństwa.
Idea braterstwa Dostojewskiego wydaje mi się w porównaniu niegroźna. Rzecz jednak w tym, że zwłaszcza w latach późniejszych, wiązał tę ideę z „ruską glebą”. „Łapcie i siermięga” były w jego oczach „swego rodzaju gmachem – nie fundamentem tylko, lecz właśnie gmachem – wprawdzie nie wykończonym, ale mocnym i niezachwianym, w ciągu wieków wznoszonym”.
Wszystko to jest tak szokująco oderwane od rzeczywistości, że trudno oprzeć się wrażeniu, iż wytworny arystokrata, Iwan Turgieniew, lepiej rozumiał „ruską glebę” niż Dostojewski. Bazarow z sarkazmem wypytuje chłopa o jego pogląd na świat i życie. Skoro przyszłość Rosji ma być w jego rękach, jeżeli chłop ma „stworzyć nową epokę w historii – ma dać nowy język i nowe prawa”, to niech wyjaśni, czy chłopska wspólnota (mir) opiera się na trzech wielorybach? Jak działa ów mir czyli świat? Ale chłopi patrzą na Bazarowa z pogardą, bo miele jęzorem bez sensu, gada głupstwa i nic, nic nie rozumie, tylko marnuje czas po próżnicy, jak wszyscy panowie. Taki też był później stosunek rosyjskich chłopów do inteligenckich agitatorów. Jednak ważniejsze jest tu avant la lettre odrzucenie mrzonek Dostojewskiego i wielu innych słowianofilów, na temat historycznej roli ruskiego ludu.
Jest to chyba jeden z tych przypadków, wspomnianych już wcześniej, gdy Dostojewski świadomie przybiera majestatyczną pozę proroka – i staje się wówczas najmniej przekonujący.
Prześlij znajomemu
0 Komentarz(e/y) do “Sen Raskolnikowa Część III”
Prosze czekac
Komentuj