Zawodowy antybolszewizm — idea walki
0 komentarzy Published 17 maja 2025    | 
Jednym słowem wszyscy owładnięci jesteście lenistwem, bo gdy można by komunistów i rządy demokratyczne usunąć śpiewem i gadaniem, toby wam gęby nie pozamykały się, a tymczasem do celu możemy dojść jeno czynem! A więc do czynu! Każdy dom polski musi stać się niejako wartownią powstańczą, wszystkie nasze myśli zwrócone być muszą w jednym kierunku, w kierunku uniezależnienia się od rządów komunistycznych.
Rodacy – wzywamy was do czynu! Dość czczej paplaniny i zżymania się, załamywania rąk! Działać, działać i jeszcze raz działać! Nie czekać aż was kto za rękę poprowadzi, jeno iść śmiało w bój w imię przyszłości, w imię prawa do bytu, w imię chleba! A przykładem niech będzie wam przedwojenna Hiszpania! Więc do boju, ale z Bogiem, wiarą i miłością bliźniemu i Ojczyźnie w sercach! Boże błogosław dolę powstańca!
Fragment ulotki zatytułowanej Do Czynu! suwalskiego oddziału
Jana Sadowskiego i Piotr Burdyna
Zawodowy antybolszewizm to tytuł artykułu Józefa Mackiewicza, opublikowanego w rosyjskim Posiewie. Został wydrukowany w 1951 roku. Czytelnik może zapoznać się z jego treścią w tłumaczeniu Niny Karsov, sięgając po Tom 22 Dzieł.
…jeżeli bolszewizm w rzeczy samej jest największym zagrożeniem dla świata – wówczas „antybolszewicką” profesję należy uważać za najbardziej spośród wszystkich profesji sprzyjającą ludziom…
Mackiewicz doskonale dobierał tytuły artykułów i książek, ale nie zawsze był to proces łatwy. Pierwszy tytuł późniejszej Drogi donikąd (Dziękujemy Stalinowi za nową radosną przyszłość) nie zachwyca, sama zaś Droga… nie była patentem Józefa, ale małżonki, Barbary. Karierowicz zdaje się być trafionym w punkt. Kontra wybornym połączeniem lapidarności z istotą rzeczy. Sprawa pułkownika Miasojedowa choć dotyka zaledwie fragmentu powieści, stanowi esencję artystycznego zamysłu Pisarza. Lewa wolna jest najzwyczajniej – genialna. Nie trzeba głośno mówić to zapis ponurej historycznej prawdy, ale pierwsze pomysły na nazwanie tego dzieła… nie zachwycają (choć sam tytuł, w ściśle dokładnym brzmieniu, pojawił się w publicystyce Mackiewicza już w pierwszej połowie lat 50.). Ostatecznie, wszystko sprowadza się do indywidualnego gustu, a ściślej – estetycznego „ucha” odbiorcy.
Z tytułem Zawodowy antybolszewizm, jeżeli o mnie idzie, sprawa ma się inaczej. Bo osobiście mam do tych słów wyjątkowy stosunek. Dekady temu poczęło się we mnie przekonanie, że nie powinienem robić niczego innego w życiu, jak właśnie „zawodowo” zajmować się tępieniem owego paskudztwa, we wszystkich jego przejawach. Bynajmniej nie przez zamiłowanie do tego rzadkiego rzemiosła. Nie z wyboru, a z powołania. Ten akurat Mackiewiczowski tytuł traktuję zatem z osobistym sentymentem.
Zawodowy antybolszewizm to rzemiosło z dawna wymarłe, które nigdy nie cieszyło się nadmiarem praktyków. Czyżby nie miał racji Mackiewicz, pisząc o „najbardziej spośród wszystkich profesji sprzyjającą ludziom”? Albo inaczej – znajdzie się kto chętny do zanegowania tej Mackiewiczowskiej tezy?
Czy takie zestawienie: idea walki z bolszewizmem wraz z czerpaniem z tej aktywności potencjalnych zysków nie powoduje czegoś na kształt aksjologicznego dysonansu? Bo czy z kultywowania idei… za pieniądze może wyniknąć coś dobrego? Może. Pod jednym wszakże warunkiem: nieustającego pamiętania, że pieniądze nie tylko śmierdzą, ale i nierzadko… ciążą. O ileż przyjemniejsze byłoby życie bez ich pobrzękiwania w kieszeni. Niestety, bez nich robić cokolwiek pożytecznego nieomal niepodobna. Rzecz w tym, żeby pieniądze nie przysłoniły celu (co adeptom antybolszewickiego fachu przytrafiało się permanentnie).
Mackiewicz był profesjonalnym antybolszewikiem. Źle uposażonym, z niebywałą ilością przyziemnych problemów, które nie pozwalały mu na optymalne wykorzystanie posiadanych talentów. Sprzeciw wobec bolszewizmu proliferował przy pomocy artykułów, książek, powieści, listów. W 1939 rozważał pomysł zorganizowania antybolszewickiego powstania, przez kilka wojennych lat podtrzymywał rozmowy z przedstawicielami innych narodów, zamieszkujących WXL. W 44, powołując do życia Alarm, Nadpartyjny organ do walki z bolszewizmem, starał się otrzeźwić otumanionych probolszewicką propagandą rodaków. Pisał, argumentował, przedstawiał swój punkt widzenia. Antybolszewizm pozostał jednym z głównych motywów jego pisarstwa. Wytrwale zabiegał o niezbędne środki. Przykładem może być list do wydawcy, Józefa Olechnowicza. Przedstawia w nim koncepcję przesyłania do kraju „artystyczno-politycznej” literatury emigracyjnej przy pomocy tzw. „akcji balonikowej”, prowadzonej przez RFE:
Istnieje olbrzymi popyt na książki pozbawione ideowego stempla socrealizmu, które również stanowią przedmiot handlu czarnego rynku. Gdyby dokonać masowo zrzutów książek emigracyjnych, to zanim reżym poweźmie jakieś środki zaradcze, należy się liczyć z utworzeniem całej sieci nielegalnego handlu książkami, zupełnie samorzutnego, która by te książki rozpowszechniła w całym kraju, bez żadnego współdziałania „siatki” amerykańskiej, czy innej nielegalnej organizacji politycznej. Jestem przekonany, że „poszłyby jak woda”!
Obmyśliwszy plan upowszechnienia antybolszewickiej literatury, zachował dozę realizmu. Nie wysuwał swojej osoby na pierwszy plan. Nie mógł liczyć na przychylność kierownictwa polskiej sekcji RFE. Właściciel wydawnictwa „Orbis”, Olechnowicz, przyjął tę inicjatywę z zainteresowaniem, wyrażając przekonanie, że najcenniejszą książką do upowszechnienia w kraju byłaby Droga donikąd. Nie doszło wówczas do realizacji tej koncepcji. Ale wolno nam z lekka popuścić wodze wyobraźni: Jest ledwie początek 1956. Za kilka miesięcy wybuchnie antykomunistyczne powstanie w Poznaniu, w październiku potencjalna rewolta sięgnie zenitu. Ten, mniej lub bardziej świadomy, bunt zakończy się czymś gorszym od klęski, bo gomułkizmem. Czy sprawy mogłyby się potoczyć inaczej, gdyby wśród wywrotowców obecni byli zagorzali czytelnicy Drogi…, liczeni w dziesiątkach tysięcy? Bojownicy, wyposażeni nie tylko w zdrowy instynkt, ale też w Mackiewiczowską refleksję nad bolszewicką odmianą egzystencji? Złudne nadzieje? – Trzydzieści lat później, w erze krótkotrwałej mody na Mackiewicza, gdy stał się jednym z najpoczytniejszych pisarzy w peerelu, upowszechnienie jego dzieła nie przyniosło efektu. Niezachwianą pozycję utrzymał polrealizm. Rzecz w tym, że trzydzieści lat to szmat czasu, więcej niż jedno pokolenie, a rzeczywistość połowy lat 50. w swej naskórkowej warstwie bardziej przypominała świat przedstawiony w Drodze donikąd, aniżeli miało to miejsce w latach 80., kiedy to ustrój kruszył się pod naporem pierestrojki. W dobie Bieruta, Ochaba i Gomułki nie brakowało zawziętych antybolszewików, gotowych brać sprawy w swoje ręce.
Dysponujemy znikomą wiedzą na temat powojennych politycznych ambicji Józefa Mackiewicza. Nie potrafimy ustalić, czy chciał oddziaływać inaczej aniżeli przy pomocy pióra. Może z jednym, istotnym, wyjątkiem. W połowie lat 50. począł występować publicznie w środowiskach antykomunistycznych.
Zaproszony przez organizację emigracyjną – pisał do Pawlikowskiego –zabieram głos w rocznicę 40-lecia rew. październikowej, w towarzystwie Węgra, Bułgara i Rosjanina. Gdzie? W Berlinie, w wielkiej, nowoczesnej Kongresshalle, 300 m od sektora sowieckiego i w dodatku w obcym, bo niemieckim języku, przy wszystkich reflektorach wobec tysięcy słuchaczy… Możesz sobie wyobrazić, pierwsza mowa w życiu w takich warunkach… Przyznam Tobie po cichu: byłem formalnie chory z tremy. Zupełnie chory. Jak wszedłem na mównicę widziałem tylko szarą przestrzeń (tekst naturalnie miałem napisany zawczasu). I co zrobiłem? „Ucieczka naprzód!” Po pierwszych oklaskach przeistoczyłem się istotnie w „płomiennego mówcę”! Absolutnie wszyscy uznali, a w sprawozdaniach gazetowych potwierdzono: była to najlepsza mowa całego wieczoru!…
Nie mógł liczyć na podobne przejawy uznania pośród publiczności rodzimej. Nie dlatego, aby nie podzielano jego zapatrywań politycznych. Wśród czytelników cieszył się dużym uznaniem. Problem stanowiły elity: polityczne (z wyłączeniem Zamku), kombatanckie, poakowskie. – Nie były skłonne do przywdziewania włosiennicy i posypywania głów popiołem, a takie byłyby w ich przypadku konsekwencje uznania za słuszną ideowej narracji Mackiewicza.
Czy miał utajone ambicje polityczne, w znaczeniu: aktywnego udziału w życiu politycznym, pozostaje zagadką. Nie wiem, czy kiedykolwiek uda się zaspokoić w pełni naszą ciekawość. Wiemy niewiele, np. to, że sprawy Rządu Najjaśniejszej nie były mu obojętne. Czy przywiązanie do zasad legalizmu mogło przekształcić się w ścisłą, niekoniecznie formalną, współpracę? Nie mam w tej kwestii klarownej wizji, a jedynie szczerą ciekawość, jak być mogło.
Podobne w treści pytania trawiły Pawła Chojnackiego, kreślącego tekst Dlaczego Józef Mackiewicz nie został doradcą politycznym prezydenta Augusta Zaleskiego.* Frapująca koincydencja: zdarzyło nam się bowiem z panem Pawłem zajmować podobnymi tematami już wcześniej, bez (absolutnie) żadnego porozumienia. Tak jest i w tym przypadku.
Tytułowe pytanie – możemy przeczytać w streszczeniu artykułu Chojnackiego – ma charakter symboliczny i retoryczny, a narracja artykułu zmierza do wyjaśnienia, dlaczego mogło być ono zadane, a także zarysowuje skład personalny hipotetycznego antykomunistycznego, legalistycznego think tanku.
Jak łatwo dostrzec z lektury powyższego, myśli o antybolszewickich tankach nie są Chojnackiemu obce. To krzepiące, dlatego sądzę, że wybaczy mi niejaką nadinterpretacje jego słów. W swoim doskonałym artykule rozważa potencjalną możliwość profesjonalnego współdziałania Józefa Mackiewicza z rządem RP.
Chojnacki trafnie pisze o „zgodzie narodowej”, która w przeświadczeniu nie tylko Mackiewicza, ale i Karola Zbyszewskiego, prowadzi do katastrofy. Czy dlatego, że jednomyślność dobrze rymuje się z bezmyślnością (jak znacznie później pisała Barbara Toporska)? Karol Zbyszewski dawał swoje objaśnienie:
Potęga zgody jest mitem. Ludziom, co wypalą opium, wydaje się, że posiedli wszystkie kobiety na świecie, a Polakom, co osiągną zgodę, wydaje się, że posiedli wszystkie rozumy i świat do nich należy.
Wróćmy jednak do pytania, precyzyjnie sformułowanego przez Chojnackiego: czy Mackiewicz mógł i chciał wpływać na Zamek, a więc siedzibę Zaleskiego przy Eaton Place? Najstosowniejszym miejscem poszukiwań odpowiedzi jest korespondencja Józefa Mackiewicza i Barbary Toporskiej z Pawłem Jankowskim. Niestety, nie ma tam konkretów, choć aura wzajemnej sympatii, wspólnych zapatrywań ideowych jest w tym tomie nieustająco obecna. Wiadomo, że Zaleski czytywał artykuły Mackiewicza (niektóre czytał mu na głos Jankowski), dochodziło do spotkań. Gdy Barbara Toporska wszczęła alarm w odniesieniu do kapitulanckiej wobec bolszewizmu polityki Kościoła w peerelu, Zaleski dziękował jej za ten głos odręcznie napisanym listem. Kilka lat wcześniej, w 1961, pisał Jankowski w liście do Mackiewicza:
Onegdaj Prezydent w rozmowie ze mną wyraził się, iż byłoby dobrze, gdyby Pan objął kierownictwo polskiej sekcji radia Free Europe. Chodzi tylko teraz, jak myśl tę zrealizować. A że nie ma rzeczy niemożliwych na świecie, może i tego doczekamy się.
Wnioski jakie wyciąga Chojnacki zasługują na uwagę:
Wnosić stąd możemy, że Prezydent i jego środowisko mieli pewność, iż w hipotetycznej sytuacji prowadzenia rozgłośni przez Mackiewicza, jej głos wybrzmiałby zgodnie z racją stanu reprezentowaną przez legalne władze RP.
Wypada się zgodzić, że to „poważny trop” w rozpoznaniu wzajemnych koneksji: „jak potoczyłyby się nasze dzieje, gdyby radiostacja o zasięgu Wolnej Europy stać się mogła tubą legalnego, emigracyjnego rządu, z linią antenową zawierającą Mackiewiczowski pazur?” – To myślowa prowokacja Chojnackiego, oparta na pasjonujących przesłankach. Jako pierwsza z brzegu rzuca się zbieżność ideowa. Nie żadna jednomyślność, słusznie kojarzona z brakiem własnego często zdania, ale powinowactwo oparte na przywiązaniu do tych samych starożytnych zasad. Drugi element: głęboko motywowane przekonanie, że słuszna sprawa nigdy nie jest stracona. Trzecie: kapitulacja wobec wroga bolszewickiego nie wchodzi absolutnie w grę.
Rzeczywistość, zarówno geopolityczna jak i materialna, nie sprzyjała podobnemu rozwiązaniu. Zamek, w zestawieniu z innymi aspirantami do rządu dusz, mniej znaczył niż ubogi krewny. Prezydent, z oddanymi współpracownikami, z trudem zabiegał już nie tyle o międzynarodowe uznanie, co choćby ułamek zainteresowania. Wizyty telewizji, nagrywanie wywiadów, filmowanie insygniów władzy, uważano już za coś z gatunku sukcesu. Majestat pozostawał nagi i wszyscy wokół zdawali sobie z tego sprawę. W przestrzeni geopolitycznej także nie istniały szanse na rychłe odwrócenie tendencji. „Wielka spółka” wojennych aliantów, mimo pozornych zadrażnień, działała bez zakłóceń. Nie chodziło więc tylko o to, że polską rozgłośnią RFE kierował człek o umysłowych walorach członka ormo, ale że strony globalnego konfliktu zgodne były w zasadniczym punkcie: przestrzegania jałtańskiego nieporządku. Zaś emigracja w przeważającej masie podążała za wskazówkami rządzącego establishmentu. O ile zrozumiałe jest oburzenie Mackiewicza, który w styczniu 1967 odnotowywał deklarację RFE, głoszącą całkowite „przejście na stan ‚Polski Ludowej’”, wypada stwierdzić, że nie było w owej deklaracji niczego ekstraordynaryjnego. Jak współcześnie, amerykański rozgrywający świata polityki ani myślał liczyć się ze zdaniem ludności podbitej przez krasną armię. Takoż RFE była przydatna wyłącznie pod warunkiem pełnej subordynacji. Radiostacja może i była głosem wolności, tyle że dyspozycyjnym.
Paweł Chojnacki cytuje Memoriał w sprawie tzw. Zasad Scalenia, napisany przez Barbarę Toporską w 1972 roku. Przyjmując, że tekst jest (przynajmniej w pewnym stopniu) wyrazem współdzielonych przez Mackiewiczów zapatrywań, wskazuje jak wielką wagę przywiązywali oboje do istnienia ideowego, nie skażonego kompromisem czy korupcją, legalnego Rządu. Z punktu pragmatyki walki to niezmiernie istotna wskazówka. Legalna, praworządna władza przestała istnieć trzydzieści lat temu z górą. Ale idea emigracyjnego rządu nie została pogrzebana. Idee nie umierają, niczym szare ziemskie instytucje. Z punktu restytucji (w przyszłości) zrębów zadawnionej państwowości, to istotne.
Z Memoriału Toporskiej przywołuje Chojnacki krótkie stwierdzenie, które zdaje się otwierać nową przestrzeń rozważań:
Rząd RP nie może być wspólnikiem radiostacji, bo nie ma na to środków.
A gdyby było inaczej? W 1972 roku, po śmierci Augusta Zaleskiego emigracja londyńska (nie bez wpływu licznych innych czynników) poczęła peerelizować się błyskawicznie. Cele emigracji traciły znaczenie… – czy akurat wówczas nie zaistniał najlepszy dziejowy moment, aby odwrócić bieg Wisły kijem. Zabrakło – bagatela – środków. A gdyby skarbiec Zamku był dostatecznie zasobny?
Jako przedmiot wyłącznie gdybania, zrelacjonuję sprawę pokrótce. W połowie 1945, w chwili utraty uznania ze strony niewiernych aliantów zachodnich, rząd Rzeczypospolitej na uchodźstwie dysponował konkretnymi zasobami. Wg relacji Adama Pragiera było tego całkiem sporo, mianowicie: niemierzalna ad hoc flota handlowa; „sumy rządowe” w kasie i w Banku Polskim na kwotę ponad 900 tysięcy funtów; rezerwy w złocie zdeponowane w poselstwie w Kanadzie na kwotę 400 tysięcy dolarów. Nie jest w tym miejscu bardzo ważne kogóż Pragier obarcza/nie obarcza winą za grzech zaniechania… za brak śmiałości w podjęciu tych pieniędzy i zbudowania na podstawie tychże środków trwałych fundamentów budżetowych Państwa.
Po śmierci Zaleskiego w 1972, gdy wedle słów Pawła Jankowskiego, wieloletniego szefa kancelarii prezydenta „znowu idzie presja ‚ku zgodzie narodowej’”, po zawarciu zgniłego kompromisu pomiędzy Zamkiem i Radą Trzech, instytucjonalny splendor rządu na uchodźstwie przygasł w oczach Mackiewicza, szczególniej, gdy zunifikowany nowy rząd w osobach Ostrowskiego (nowego prezydenta) i Urbańskiego (premiera) zdecydował się bronić fundamentów peerelu (w postaci jej stalinowskiej konstytucji).
Ale emigracja polska w żadnym wypadku nie może zejść ze stanowiska negacji wobec ustroju komunistycznego, do stanowiska – „opozycji” wewnętrznej; nie może się w nią „włączyć” i maszerować razem, bo drogi kraju i emigracji są różne. Tymczasem to co nastąpiło w tej chwili na emigracji w związku z „59”, jest już nie tylko „początkiem końca”, ale – powiedziałbym – „końcem końca”.
W swoich rozważaniach na temat możliwości współpracy Mackiewicza z Zaleskim, Paweł Chojnacki przytacza inspirujące tropy, epizody wzajemnego oddziaływania i kontaktów, które, pozostając wciąż owiane smugą tajemnicy, świadczą o wzajemnym szacunku i poważaniu. Zagadka, dlaczego nie doszło do ściślejszej współpracy pozostaje nierozwiązana. Czy mogłoby być inaczej, gdyby Zamek dysponował środkami pozwalającymi na stworzenie sugerowanej przez Chojnackiego instytucji doradczej? I tego stwierdzić niepodobna. Osobiście, pozostaję dalece sceptyczny.
Istotną cechą postawy ideowej Mackiewicza jest odrębność. Nie tylko jako publicysty i pisarza, ale również jako politycznego praktyka. Nie uciekał przed szukaniem sojuszników, ale cenił własną autonomię. Na próżno wypatrywać jego nazwiska na partyjnych listach, pośród posłów czy innych reprezentantów władzy. Przepełniony pogardą wobec politycznej rzeczywistości, świadomie wybierał własne ścieżki. W 39 dostał kartę powołania, ale…
Ja w tym bałaganie nie byłem zmobilizowany; w pół wojskowym ubraniu przyłączyłem się do jakichś oficerskich autobusów.
Paweł Chojnacki przekonuje, że wciąż był tylko „szeregowym ułanem”. Zdaje mi się jednak, że nie ma w tym punkcie słuszności. W artykule Blisko do żelaznej kurtyny Mackiewicz pisał:
Kiedyś (znowu: bardzo dawno) ćwiczyłem przez osiem tygodni na podporucznika rezerwy na poligonie pod Grudziądzem.
Istotnie, „ćwiczył”, intensywnie, latem 1931:
Ten, który wrócił z Podchorążówki, jest człowiekiem wyjątkowym, człowiekiem, który w przeciągu kilku pierwszych tygodni delektować się będzie życiem jak nowo narodzony… gdyby dorośli ludzie mogli się rodzić. Wszystko zdaje się mu piękne, przyjemne, łatwe. Chodzenie po ulicy bez określonego kierunku! Cóż to za frajda! Można się skierować na prawo, lub lewo… zależnie od własnej woli. Własna wola: cudowny wynalazek, z którego się tak dawno już nie korzystało…
Gdyby szukał udziału w wojnie, nieistotne w jakiej randze, mógł w panującym bezhołowiu, poszukać przydziału samodzielnie. Nic nie wskazuje na to, aby podjął stosowne starania. Z całą pewnością nie ze strachu przed walką. Inicjatorzy antybolszewickich irredent nie cierpią na niedosyt odwagi. A Mackiewicz takie powstanie projektował, kilka miesięcy po wrześniu. Poza nieformalnym udziałem w konspiracyjnych debatach, na próżno szukać jego osoby w tajnych organizacjach – także nie z tchórzostwa, a z przekonania, że nie ma tam miejsca dla antybolszewika z krwi i kości. Nieobca była mu myśl, sformułowana lata później przez Karola Zbyszewskiego:
Na głupie posunięcie można uzyskać powszechną zgodę. Ale mądre trzeba zaryzykować w pojedynkę.
Mackiewicz konsekwentnie „ryzykował w pojedynkę”. Budował swoją ideową odrębność… nadpartyjną – jak nadpartyjny był konspiracyjny Alarm. Nie odczuwał potrzeby wiązania się z żadną grupą. Zresztą żadna nie spełniała reprezentowanych przez niego ideowych standardów. Sugestywną ilustracją tego stanowiska jest fragment listu, pisanego w ostatnich latach życia do Janusza Kowalewskiego:
Konserwatyści polscy i ci wileńscy i ci krakowscy („Stańczykowie”) nienawidzili zawsze rewolucji. Tak jak ja. Ale oni nienawidzili do tego stopnia, że gdy „rewolucja” stała się kontrrewolucją, zaczęli nienawidzić kontrrewolucji… Byle z silnymi i byle z władzą.
Zanim w RFE ugruntowały się rządy zawodowych anty-antybolszewików, zabiegał o stałą pracę w tej instytucji. Z dwóch powodów: amerykański antykomunizm nie wydawał się wówczas jedynie czczą formułką; niezbędne mu były pieniądze dla uprawiania właściwej profesji – antybolszewika. Nie mógł wiedzieć, że monachijska rozgłośnia stanie się radiowym obozem pracy, instytucją terroru trzymającą wyrobników za gardło wyśrubowanymi apanażami. Nie mieściło mu się w głowie, że coś podobnego stać się może z wolnymi ludźmi w wolnym świecie. Nie potrafił przywyknąć, choć dowodów ludzkiej marności, nagromadzonych w branży jakoby patriotycznej, nie brakowało. Najboleśniejsza była zdrada rodzonego brata, który już w 1947 począł negocjować z bolszewikami warunki przeniewierstwa. Rzecz nie umknęła uwadze Józefa. Stanisław sięgnął po frapujący środek zaradczy:
Muszę Ci dodać – pisał 15 maja 1949 – że ponieważ moje wycofanie się z życia wciąż jest aktualne, więc chciałem właśnie Ciebie zostawić na stanowisku redaktora Lwowa i Wilna.
Waham się, jak to ocenić. Czy wprost, jako coś na kształt propozycji korupcyjnej, czy tylko jako próbę skłonienia niebezpiecznego polemisty do przyjęcia mętnej argumentacji?
Byłoby Ci daleko łatwiej to robić niż mnie, bo odwrotnie właśnie niż to myślisz i Anders i wszyscy gotowi są współpracować z Anglikami w każdej awanturze, a tylko ja jeden uważam, że nie można dać się nabierać jak ostatnie durnie i że trzeba czekać aż się zacznie wojna a i wtedy także tak postępować aby móc coś powiedzieć wtedy gdy się wojna kończy, a nie ostać się jako reprezentacja trupów rozkładających się i śmierdzących.
Nie była to nowa argumentacja. Przy okazji rozpisanej dwa lata wcześniej ankiety, Józef Mackiewicz pisał:
…właśnie ankieta jest mimowolnym odbiciem tej polityki strusiej, której niewątpliwie hołduje nasza emigracja, usiłując, od lat już, wymigać się od pytania zasadniczego. Słowo „wymigać” wydaje mi się, wobec tonu i treści całej prasy emigracyjnej, najbardziej odpowiednim.
Takie pytania stawiała przed czytelnikami redakcja Lwowa i Wilna. Józef nie miał złudzeń, nie był naiwny. Chodziło o coś innego. Ankieta miała na celu wytworzenie takiego nastroju
jakby każda walka mogła być prowadzona wyłącznie za poduszczeniem, czy też w interesie obcego mocarstwa.
W istocie, skłaniała do kapitulacji, bo po cóż ktokolwiek miałby się bić za nie swoją sprawę? A przecież – jak przekonuje autor cytowanej na wstępie ulotki Do Czynu!, bezimienny żołnierz suwalskiego oddziału, działającego w latach 1949-1952 – bicie bolszewika jest nie tylko obowiązkiem wobec Boga i Ojczyzny, ale – wyrazem ludzkiej przyzwoitości.
Więc do boju, ale z Bogiem, wiarą i miłością bliźniemu i Ojczyźnie w sercach!
_______________
* Paweł, Chojnacki, Dlaczego Józef Mackiewicz nie został doradcą politycznym prezydenta Augusta Zaleskiego. [W:] Polskie państwo na uchodźstwie 1939-1991. Stan badań i perspektywy badawcze, Lublin 2024.
Prześlij znajomemu
0 Komentarz(e/y) do “Zawodowy antybolszewizm — idea walki”
Prosze czekac
Komentuj