Dariusz Rohnka
28 comments Published 1 September 2011    |
- Cycles
- Składany komunizm
- Żuraw i landrynka
- Polski październik i okrągły stół
- Hmong znaczy wolny
- Antykomunizm którego nie ma
- Piszcie do mnie na Berdyczów
- Golicyn Nosenko i kilka drobiazgów
- Józef Mackiewicz i cenzura
- Operation Unthinkable
- Pisarz dla dorosłych w Pacanowie
- Bolo Liquidation Club
- Powstanie węgierskie
- Mackiewicz i Suworow
- Głód wiedzy o Hołodomorze
- Wszystko jest połączone
- Nasz człowiek – Gordijewski
- Niech biega w kukukrydzę…
- Lot nad kukułczym gniazdem
- Józef Mackiewicz idzie na wojnę
- Niektórzy nazywają to „upadkiem komunizmu”
- Benia Dniepropietrowski
- Za lub przeciw kontrrewolucji
- NOP czyli Nowa Ochrona Przyrody
- Listy z Niedorzecza
- „Niespodziewany koniec lata”
Szanowny Panie Dariuszu!
Niejako przy okazji rozważań na temat Nosenki chciałbym poznać Pańskie zdanie w kwestii autentyczności innego uciekiniera z Sojuza, (a właściwie formalnie w 1992 roku już Rosji), Wasilija Mitrochina. Z nielicznych zamieszczonych na tej witrynie komentarzy na temat pracy Christophera Andrew wnoszę, że istnieją poważne powody, żeby wątpić w wiarygodność “Archiwum Mitrochina”, przez niektórych historyków uznawanego za najpełniejszy zbiór wiedzy na temat KGB. Jakie poszlaki, oprócz potwierdzenia autentyczności Jurija Nosenki jako prawdziwego uciekiniera przemawiają za tym, by podważać to opracowanie? Czy spotkał się Pan z jakimiś bardziej konkretnymi przesłankami, niż intuicja za tym, że Mitrochin to spreparowany dezerter? Pobieżna i co tu dużo mówić amatorska analiza, jakiej staram się dokonąć nie skłania póki co do takiej interpretacji. Wiele faktów znanych z zupełnie innych źródeł jest potwierdzanych właśnie w “Archiwum Mitrochina”, jak chociażby spektakularna ucieczka Jurija Bezmienowa z Indii, czy agenturalna przeszłość naszego ulubionego Bolka. Jeśli przyjąć np, że Bolek i jemu podobni obalacze komunizmu w pozostałych demoludach byli w sowieckim planie dezinformacji opisanym przez Golicyna dość ważnym elementem, to jaki sens miałoby ujawnianie całemu światu, że taki właśnie “heros” to szpicel bezpieki? Co ciekawe spotkałem się z opinią, że “Archiwum Mitrochina” to fałszywka, ale słowa podobnej treści padły z ust jednego z dyżurnych obrońców dobrego imienia Bolka przy okazji rozprawy medialnej z pracą Cenckiewicza i Gontarczyka. Dowodził on, że praca Andrew’a to stek bzdur i w ogóle nie wolno się sugerować treściami tam zawartymi.
Rozumiem, że sowieci mogli mieć swoje priorytety i być może woleli poświęcić kilku zgranych agentów ujawniając ich przeszłość (jak np Melita Norwood), żeby większą dezinformacją przykryć dużo ważniejsze postaci. Czy tak było właśnie w przypadku Nosenki? Czy cała operacja przejścia Mitrochina na Zachód pomyślana była jako kolejna próba ośmieszenia Golicyna? Ale jeśli tak, to dlaczego miała ona miejsce tak późno? Po co KGB/SWR miałby przeprowadzać tak skomplikowaną operację PO “upadku komunizmu”, kiedy już wszyscy zachłysnęli się z radości, że oto historia się skończyła i wroga już nie ma? Czy nie logiczniejsze byłoby rozegranie takich manewrów, powiedzmy w połowie lat 80-tych?
Ciekaw jestem Pańskiego zdania na ten temat.
pozdrawiam
To jest paradne:
“[…]Przyznaję, że nie mogłem tego przyswoić, być może dlatego, że nie posiadam odpowiednich umiejętności, aby zrozumieć tak złożone zagadnienia, być może dlatego, że nie udało mi się podążyć za wyjaśnieniami Angletona,…Po prostu nie mogłem pojąć czym oni w ogóle się zajmują.[…]”
Więc, jako że szef CIA jest debilem, to wszystko to, co przerasta swą skalą złożoności jego fantastyczne zdolności intelektualne, należy wywalić na śmietnik! – Dla mnie bomba! A najlepsze, że tak właśnie zrobiono! I co? Dało się? Dało! Ale najważniejsze, że komunizm upadł! I wszyscy już mogą radośnie pląsać przy wtórze bałałajek, naśmiewając się z tego “podejrzliwego i pozbawionego poczucia humoru” oszołoma, Golicyna!
A że Bagley ględzi i ględzi aby w efekcie nie powiedzieć niczego? No cóż, najwyraźniej nie chce aby i jego przypadkiem nie dopadła nieprzeparta ochota do nocnej przejażdżki kanoe i to na dodatek tuż przed zjedzeniem już przygotowanej kolacji…
Drogi Panie Orle,
Niestety Darek nie będzie mógł odpowiedzieć co najmniej do poniedziałku, więc prosił mnie, żebym go tymczasowo i nieudolnie zastąpił.
Podniósł Pan kilka interesjuących kwestii. Wydaje się w pierwszym rzędzie, że sam fakt wystąpienia przeciw Golicynowi a za Nosenką nie może być wystarczającym powodem do dezawuowania przekazu. Tak się wydaje, ale w praktyce przyjęcie Nosenki za prawdziwego dezertera ma swoje logiczne konsekwencje, a także domaga się uprzedniego przełknięcia takiej masy sowieckich kłamstw (o czym Darek pisze szczegółowo powyżej), że trudno nie brać tego jako papierka lakmusowego: Nosenko – papierek zabarwia się na czerwono; Golicyn – na niebiesko.
Dobrze, ale załóżmy, że to jednak nie wystarcza. Przeciw Mitrochinowi przemawia przede wszystkim zgóła nieprawdopodobny sposób, w jaki jego archiwum dostało się na Zachód. Na każdym kroku wygląda to na prowokację. Po drugie, przemawia przeciw niemu postać Christophera Andrew, o którym wypowiadał się jakiś czas temu cytowany w motcie przez Darka, Stephen De Mowbray. Ale po trzecie i najważniejsze, argumentem przeciw Mitrochinowi jest zawartość jego archiwum. Rewelacje są natury komicznej, a wszystko inne to co najwyżej potwierdzenie tego, co i tak było znane z innych źródeł.
Stawia Pan dwa pytania: o Bolka i o czas tych rewelacji. Wydaje mi się oczywiste, że występowanie apologetów Bolka przeciw Mitrochinowi, nie może mieć jakiegokolwiek znaczenia. O Bolku wiemy nie od Mitrochina, ale z jego czynów. Jego działalność nie z lat 70., ale po sierpniu roku 1980 wskazuje najlepiej na jego agenturalny rodowód. Ale ja wolałbym powiedzieć, że nie wiem, czy Bolek był albo jest agentem, wystarczy, że jego działalność była całkowicie na rękę bolszewikom. A zatem postawa apologetów nie różni się wiele od postawy Goebbelsa wobec Katynia: Goebbels mówił prawdę o Katyniu, ale to nie czyni go mniej zbrodniarzem. Archiwum Mitrochina nie jest zapewne fałszywką, ale misternie skonstruowaną prowokacją.
Dlaczego Mitrochin nie zwiał w latach 80., to wydaje mi się zupełnie jasne. Golicyn mówił wprost o stworzeniu dramatycznej serii wydarzeń, które stworzą wrażenie upadku komunizmu, jaki sens miałoby kompromitowanie bohaterów na żywo? Po jakimś czasie, kiedy propagandowa wersja wydarzeń zwyciężyła i istnieje w powszechnej świadomości, można przekazywać ułamkowe prawdy. Ma to jeszcze dodatkową zaletę, że trzyma zadufanych w sobie głupków (jak choćby Bolek) w szachu.
Panie Amalryku,
Nie mogę się z Panem zgodzić, że Bagley “ględzi”. Nie wydaje mi się także, żeby taka była pozycja Darka. Książka Bagleya jest nadzwyczaj ciekawa i całkowicie obala “bona fide” Nosenki. Już to samo wystarcza, żeby uczynić ją wartą przeczytania.
Darek zajmuje się tym, czego Bagley NIE mówi. Bagley, jak przytłaczająca większość ludzi na tej planecie, bierze upadek komunizmu za dobrą monetę. Skoro komunizm upadł, to warto się przyjrzeć, jak to było z Nosenką, zdaje się mówić Bagley. I nie dopowiada, że to jest jedna i ta sama sprawa: przyjęcie Nosenki równa się przyjęciu “upadku komunizmu” i zamknięciu oczu na rzeczywistość, gdy przyjęcie Golicyna oznacza odrzucenie “upadku komunizmu” i otwarcie oczu.
Panie Michale!
Bardzo dziękuję za odpowiedź. Interesujący punkt widzenia, Wezmę go pod uwagę. Wciąż jednak pozostaje dla mnie niezrozumiała postawa Cristophera Anderw w całym zamieszaniu. Jego sceptycyzm wobec Golicyna jest powszechnie znany (no, powiedzmy powszechnie znany w kręgach, które kojarzą nazwisko Golicyna). Co ciekawe Andrew podaje w zasadzie tylko jeden koronny według niego argument za niewiarygodnością Golicyna, czyli zadenuncjowanie Harolda Wilsona. W “Archiwum Mitrochina” pojawia się ten wątek, dość mętny z resztą, bo co i rusz opisywane są próby werbunku premiera Wielkiej Brytanii, które jakoby nigdy nie przyniosły jednak rezultatu. A jednak z londyńskiej rezydentury KGB szły do Moskwy tryumfalne szyfrówki, że już, towarzysze, już jest nasz. Czyli rezydent byłby na tyle bezczelny, żeby dezinformować swoich zwierzchników? No, ale pal diabli tę kwestię, może Golicyn faktycznie w tym punkcie się mylił, ostatecznie sprawa była bardzo niejasna, nawet w notatkach Mitrochina nie ma jednoznaczności co do Wilsona, chociaż Andrew interpretuje luki w wiedzy na korzyść byłego premiera. Nie spotkałem się jednak z żadnymi innymi argumentami Christophera Andrew przeciwko Golicynowi, poza tym, że zarzuca mu się enigmatycznie wewnętrzne rozbicie w CIA. Skąd bierze się taka niechęć profesora Cambridge do Golicyna? Żadnej próby głębszej analizy, żadnych wątpliwości, za to jednoznaczna krytyka. Podobnie jest w “Inside KGB” napisanej z Gordijewskim. Tu raczej ciężko dopatrywać się prowokacji, Gordijewski chyba podwójnym agentem jednak nie był.
Jak Pan sądzi, czy rzekome związki Andrew z MI5 mają tu jakieś znaczenie dla jego stosunku do Golicyna? Może chodziło o niezdrową rywalizację między brytyjskimi i amerykańskimi służbami? Może Golicyn zadenuncjował jeszcze kogoś po brytyjskiej stronie Atlantyku i to było zbyt niewygodne dla pewnych kręgów. Bo przecież chyba zgodnie odrzucimy teorię, że profesor działał świadomie w interesie sowietów dezawuując Golicyna.
Drogi Panie,
Profesor Andrew jest Tab (czyli z Cambridge), a takim ludziom ufać nie można!
Jest Pan o wiele lepiej obeznany z radosną twórczością cantabryjskiego eksperta niż ja. Jeśli więc po przeczytaniu jego książek uważa Pan, że można na nim polegać , to proszę mi powiedzieć dlaczego. Andrew nazwał Golicyna “unreliable pedlar of conspiracy theories”; wcale nie mętnie, ale zupełnie wprost oskarżył go o rozbicie służb zachodnich przez paranoiczne poszukiwanie nieistniejących kretów. Niestety nie pamiętam, gdzie czytałem, że Angleton odparł na podobnie postawione pytanie (które zmierzało do sugestii, iż sam Angleton może być sowieckim agentem, któremu zlecono obezwładnienie wywiadu przez szukanie wtyczek), że “takiej hipotezy nie wolno wykluczać”. To wydaje mi się jedynie słuszne podejście, gdy metoda Andrew jest z piekła rodem, bo opiera się na następującej supozycji: będziemy spraliżowani poszukiwaniem kretów, więc lepiej przyjąć, że ich nie ma.
Związki Andrew z MI5 nie są rzekome, ale jawne: on jest oficjalnym historykiem wywiadu z dostępem do wszystkich tajnych dokumentów. Golicyn wskazał agentów w MI5 (choć chyba nie z nazwiska i nie nazywałbym tego denuncjacją), ale wskazał też we Francji. Pomiędzy MI5 i CIA istnieje z pewnością rywalizacja, ale obie agencje są tak przeniknięte sowieckimi agentami, że rywalizacja nie może mieć wpływu na stosunek Andrew do Golicyna. Innymi słowy, nie mogę się zgodzić z Pańskim ostatnim zdaniem: takiej teorii odrzucać nie wolno.
Panie Michale!
Cofam to “ględzenie”, choc nie znając książki czynię to polegając na Pańskiej opinii (ostatecznie gdy się dysponuje talentem narracyjnym można ględzić całkiem zajmująco)
Z drugiej strony Bagley, albo ma istotne problemy z elementarnym wnioskowaniem, albo sam jest jakoś “uwikłany”. Nie można za jednym zamachem dezawuować Nosenki i Golicyna, aut aut, tertium non datur!
Bagley uwikłany jest bez wątpienia. Dlatego jest tak ciekawym przypadkiem i tym właśnie dziwnym “uwikłaniem” zajmuje się Darek w swoim cyklu.
Przykładów takich problemów z elementarnym wnioskowaniem mamy wśród tych panów wiele, że wspomnę tylko wystąpienia JR Nyquista na niniejszej stronie: powoływał się na Golicyna, a jednocześnie dzisiejsza Polska i Ukraina były w jego oczach frontem walki z bolszewizmem…
Ale Bagley nie tyle dezawuuje Golicyna, co nie wyciąga żadnych wniosków z sytuacji, którą opisuje i w której sam odegrał rolę.
“Ale Bagley nie tyle dezawuuje Golicyna…” – Czyżby? To jak mam to rozumieć: “[…]Mamy koniec „zimne wojny”, rozpad Związku Sowieckiego, nie ma się już czym przejmować.[…]” – bo to chyba jednak bagleyowskie “złote myśli”, nieprawdaż?
Panie Michale!
Sęk w tym, że ja nie traktuje Andrew jako jedyne i w stu procentach wiarygodne źródło wiedzy na temat KGB. Staram się właśnie wyrobić sobie pogląd na jego temat i wyciągać wnioski. Ciekawa jest na przykład analiza rozdziału “Archiwum Mitrochina” dotyczącego schyłkowego PRL-u, gdzie kilka niewygodnych dla naszych “elit” tez zostało dość jasno potwierdzonych. I tak np jest tam ładny opis Jaruzelskiego żebrzącego rozpaczliwie o pomoc militarną Moskwy w razie fiaska stanu wojennego, jest i wspomniana wcześniej współpraca Bolka z SB. Są również informacje na temat działalności agenturalnej KGB i Stasi w bratniej PRL, jako dość oczywiste przygotowania do spontanicznego “upadku komunizmu”. Ale dalej Andrew już bał się pójść i analizy tych faktów nie zrobił, za to umieścił okrągłe banały na temat sukcesu opozycji demokratycznej w walce z komuną i zwycięstwie demokracji nad despotią. Jest to ewidentny brak logiki w jego wywodach.
Według mnie jednak taka postawa nie jest spowodowana działalnością agenturalną na rzecz sowietów (w końcu sam fakt wykładania w Cambridge nie świadczy automatycznie o byciu spadkobiercą Pięciu Wspaniałych:)). To raczej sposób myślenia zachodnich elit (wcale nie lewicowych) na temat wydarzeń w Europie Środkowej i Wschodniej na przełomie lat 80. i 90. Oni zwyczajnie nie rozumieją, co się wtedy stało. Pewnie, że jest to również zasługa całkiem sporej agentury wpływu umieszczonej na zachodzie, ale przecież nie każdy, kto głosi zwycięstwo demokracji nad komunizmem robi to za pieniądze, bądź zaszczyty przyznawane na Kremlu. Jest też przecież instytucja pożytecznego idioty, z taką dbałością i cierpliwością hodowana przez Komitiet Gosudarstwiennoj Biezopasnosti do spółki z agencją prasową Nowosti. Jak skuteczny był to proces świadczy choćby reakcja Margaret Tatcher podczas spotkania z Golicynem bodajże w 1992 roku. Na słowa Rosjanina o wielkiej mistyfikacji pani premier miało ponoć odpowiedzieć coś takiego: cóż miejmy nadzieję, że Sowieci okazali się jednak uczciwymi graczami.
Drogi Panie Orle,
Nie myśli Pan chyba, że “wygoda prlowskich elit” jest wysoko na liście priorytetów sowieckich planistów! Cóż ich może obchodzić dyskomfort Wałęsy? Gdyby zaistaniała taka sytuacja, w której musieliby spalić legendę Bolka, a uratować coś ważniejszego, to nie wahaliby się ani przez chwilę. Dokumenty potwierdzające, że Jaruzelski żebrał, wydają mi się tak pozbawione znaczenia, że byłbym skłonny podejrzewać fałszywkę: stan wojenny był bardzo ważnym elementem długoterminowej strategii i, cokolwiek mówią “dokumenty” Mitrochina, Jaruzelski miał ważną rolę w jego planowaniu.
Brak logiki i sposób myślenia zachodnich elit mogą z pewnością wiele wyjaśnić, ale czy wszystko? Andrew jest inteligentnym człowiekiem, czy w ten sam sposób analizowałby inne kwestie? Bagley jest jeszcze dziwniejszym przypadkiem, bo przecież zdruzgotał Nosenkę, ale nie zadał tych pytań, które Darek zadaje w swoim cyklu. Trudno, znając jego książkę, oskarżać go o brak dociekliwości. Może najdziwniejszy jest Nyquist, którego przytoczyłem wczoraj; on zna i przyjmuje Golicyna, a jednocześnie mówi, że prl i współczesna Ukraina są frontem wlaki z bolszewizmem! Nie zarzucam tym ludziom agenturalności, ale jakieś tajemnicze klapki spadają im na oczy, kiedy mówią o sowietach.
Wyznaję, że nie znałem tej wymiany między Thatcher i Golicynem – bardzo dziękuję, to arcyciekawe i znamienne. Czy może Pan przy okazji podać źródło?
Panie Amalryku,
To chyba była ironiczna próba domyślenia się, co powodowało Bagleyem, ale Darek na pewno lepiej na to odpowie.
Mnie chodziło tylko o to, że Bagley jest po stronie Golicyna w sporze z Nosenką.
Panie Michale!
To wszystko prawda, “Archiwum Mitrochina” mogło być fałszywką spreparowaną po to, żeby całkowicie pogrążyć Golicyna. Pytanie tylko czy taka operacja była na początku lat 90. konieczna? Popatrzmy na reputację Golicyna kreowaną w oficjalnych opracowaniach jeszcze sprzed wszystkich malowanych rewolucji końca lat 80. Trudno nazwać jego ówczesną pozycję jako mocną. Owszem, takie postacie jak Golicyn, czy Jurij Bezmienow za czasów prezydentury Reagana przez chwilę jakby zaczęły skupiać na sobie uwagę (polecam zwłaszcza świetne wystąpienia Bezmienowa organizowane bodajże przez John Birch Society na początku lat 80.) New Lies for Old też było wydane w tym okresie. To był taki, można powiedzieć renesans nurtu antykomunistycznego, a zjawisko moim zdaniem ściśle wiązało się z linią pierwszej prezydentury Reagana. Ale chwilę potem, po dojściu do władzy “reformatora” z Kraju Stawropolskiego, po spotkaniach w Genewie i Reykjaviku ta linia stała się z dnia na dzień niesłuszna. Golicyn i Bezmienow zostali odesłani do lamusa. A stało się tak za sprawą ich niedawnych sojuszników, czyli republikanów i torysów. Administracja Reagana, a potem Busha zwyczajnie nie potrzebowała już takich jątrzących “oszołomów”, bo właśnie zawarli pakt z od dziś dobrymi sowietami, którzy się oto nawrócili na demokrację. W tym miejscu wypada przyznać rację panu Nyquistowi, który drugą kadencję Reagana określił jako pasmo fatalnych błędów.
A wracając do reputacji Golicyna, zostawmy na chwilę opracowania naukowe i popatrzmy jak ta postać była przedstawiana w kulturze masowej, która miała przecież nieporównanie większy wpływ na opinie publiczną, niż wynurzenia Mitrochina, czy Gordijewskiego. Czy ktoś jeszcze pamięta zbiór opowiadań Fredericka Forsytha pt “Fałszerz”? Jeno z nich, “Wiano panny młodej” to śliczna laurką wystawiona Olegowi Gordijewskiemu, gdzie autor przy okazji opisywania historii uciekinierów z KGB malowniczo miesza Golicyna z błotem, nie pozostawiając czytelnikowi wątpliwości, co ma o tym człowieku myśleć (żeby było jasne, nie oskarżam Forsytha o agenturalność:)). Więc skoro nawet w kulturze masowej taki był powszechnie znany wizerunek Golicyna, to po co tyle zachodu z wysyłaniem Mitrochina?
Z resztą, to są czysto teoretyczne dywagacje i obawiam się, że na podstawie takich analiz nie dojdziemy nigdy do stuprocentowej pewności, jaką strategię przyjęli chłopcy z Jasieniewa u schyłku dekady lat 80. Być może ma Pan rację i były jakieś ważne powody, żeby taką dezinformację zaaplikować, niejako prewencyjnie. Kto wie, kto wie…
Rozmowa Thacher z Golicynem była opisana z tego, co pamiętam przy okazji promocji “Perestroika Deception” około roku 1995. Któraś z brytyjskich stacji telewizyjnych przeprowadziła wywiad z Christopherem Story, wydawcą Golicyna. Zdaje się, że tam właśnie padła wzmianka o tym spotkaniu. Proszę wybaczyć nieprecyzyjne dane, spróbuję to sprawdzić i podać dokładne źródło.
Drogi Panie,
Czy była konieczna, to nie nam oceniać, bo z definicji nie możemy znać wszystkich faktów. Czy zabójstwo księdza Popiełuszki było “konieczne”? Nie wydawało się tak wówczas, a teraz mi się wydaje, że było z ich punktu widzenia koniecznością. Jak Pan słusznie zauważa, nie będziemy mieć w tej kwiestii pewności.
Nie znam się dobrze na kulturze masowej (czy to nie contradictio in adiecto?), ale wierzę Panu, że źle o Golicynie mówią (jest jeszcze film Roberta de Niro, pt. Good Shepherd…), tylko mam wątpliwości czy Pańskie pytanie nie prowadzi na manowce. To nie jest “złe pytanie” (takich w zasadzie nie ma), ale operacja w rodzaju pierestrojki, składa się z miriady drobnych posunięć, z milionów wolnych – choć niestety przewidywalnych – czynów. Ingerencje bywają bardzo rzadkie i bardzo subtelne. Wydaje mi się oczywiste, że dla utrzymania fikcji “upadku komunizmu” sowieciarze musieli dać jakiś dostęp do archiwów. Skoro otrąbili urbi et orbi, że komunizm zniknął, to dlaczego nie dac wglądu w akta? Musieli to uczynić w sposób kontrolowany: stąd te komiczne historie Bukowskiego, który kopiował dokumenty na oczach strażników, którzy nie mieli rzekomo pojęcia, co on robił. Stąd chętne rozmowy z byłymi wrogami, choćby z Bagleyem. I stąd też przecieki, takie jak Mitrochin.
Wielu chyba przed Nyquistem widziało błędy Reagana, ale na usprawiedliwienie Reagan warto pamiętać, że tylko wobec antykomunisty mit o upadku mógł się udać. Nie mogli sowieciarze tego zrobić wobec Cartera czy Clintonów, bo ci rzuciliby sie ratować komunizm, podczas gdy Reagan ogłosił zwycięstwo.
Że się wtrącę.
Golicyna nie da się, niestety, towarzyszom czekistom skwitować takim to a takim numerem sprawy na teczkach, w przepastnym archiwum w Jasieniewie, które z czasem pracowicie pokryje kurz zapomnienia. Właśnie z powodu tego niewidocznego, nieusuwalnego, największego i najniebezpieczniejszego sojusznika Golicyna jakim jest ów czas właśnie.
Każdy dzień, rok, dziesięciolecie sprawia, że człowiek który pół wieku temu (sic!) zapukał podczas śnieżnej zadymki do amerykańskiej ambasady w Helsinkach staje się, paradoksalnie, coraz bardziej niebezpieczny. A czemuż to o nim nie zapomniano? Dlaczego co jakiś czas jakaś (w rozumieniu drogich czekistów) cholerna menda znowu wyciąga na światło dzienne te jego proroctwa? Popierdywanki z Hollywood’u i okolic są drugorzędne, ten odcinek już dawno został przez czekistów zagospodarowany, tu chodzi o tych którzy ciągle mają jeszcze tendencje do robienia użytku ze swojego rozumu.
Otóż nie zapomniano, o Golicynie, z jednej banalnej przyczyny – te cholerne proroctwa mu się spełniają! I co gorsza, nie widać kresu tego skandalicznego procederu. Dlatego też, zgodnie z nieśmiertelną zasadą “drogiego Koby” walka z Golicynem będzie się ciągle zaostrzać w miarę postępów w budowie komunizmu! I nie wystarczą na tym “etapie” średnio rozgarnięte typki w rodzaju Nosenki. Czekiści poważne zagrożenia traktują bardzo poważnie, maja bardzo dobrą pamięć. Jak to onegdaj powiedział ulubieniec płk.Putina z profesorskim tytułem?;
“…Nie wybaczyliśmy nikomu, nie zapomnieliśmy niczego.
Nie daliśmy się zwieść zmianie społecznej scenerii i politycznych aktorów.
Mamy bardzo dobrą pamięć, mamy “długie ręce”…”
To wszystko prawda, ale czas jest po stronie Golicyna w sensie “metafizycznym”, w tym sensie, że prawda zwycięży. Metoda zastosowana wobec najważniejszego antykomunisty XX wieku, Józefa Mackiewicza, jest jednak w miarę skuteczna. Najpierw zamilczeć, potem upupić, a wreszcie nadać “wyłącznie historyczną wartość”.
Tymczasem i jeden i drugi, i Golicyn i Mackiewicz, chcieli przede wszystkim komunizm obalić.
Szanowny Panie Orle,
Proszę mi przede wszystkim wybaczyć tak długą zwłokę – po prostu w chwili, kiedy raczył Pan przysłać swój komentarz, ja właśnie zamykałem komputer i nie starczyło mi czasu, aby napisać odpowiedź. „Nie ma [jednak] tego złego, co by na dobre nie wyszło” jak mawia stare porzekadło – mój uczony redakcyjny kolega odpowiedział Panu bez wątpienia o wiele bardziej rzeczowo, aniżeli ja mógłbym to kiedykolwiek uczynić, czego dowodem absolutny brak pomysłu z mojej strony, co mógłbym, ewentualnie, wnieść do Panów dyskusji istotnego.
Z braku spraw istotnych zajmę się zatem kilkoma drobiazgami (to ostatnio moje ulubione zajęcie).
Przyjął Pan w toku dyskusji jako pewnik, że Oleg Gordijewski był autentycznym dezerterem, nie zaś (coś jakby na wzór Nosenki) dezerterem wysłanym przez sowietów. Nie mam, rzecz jasna, „twardych” dowodów, że jest inaczej, skłaniałbym się jednak do postawienia nad tą kwestią dużego znaku zapytania. Decydujące wydają mi się kilka elementy: to że Gordijewski przyjął na siebie rolę niejako konferansjera Gorbaczowa u progu jego wielkiej kariery (choć jako inteligentny sowiecki oficer musiał zdawać sobie sprawę z natury pierestrojkowego widowiska); to że zwykł przedstawiać swoich sowieckich kolegów i przełożonych jako pozbawionych szerszych horyzontów myślowych paranoików; także i to, że jako agent, na którym ciążył wyrok śmierci nie specjalnie się tym zagrożeniem przejmował, bez ograniczeń pokazując się publicznie (nieco inaczej niż zwykł to czynić po dziś dzień Golicyn).
Jeśli chodzi o domniemaną rozmowę Golicyna z M. Thatcher wydaje mi się, że nie miała miejsca. Z panią Thatcher rozmawiał Christopher Story, wydawca drugiej książki Golicyna, który przejściowo (czy też dorywczo) odgrywał rolę doradcy pani premier do spraw gospodarczych. Przytaczam stosowny (nieco może zbyt obszerny) fragment w oryginale:
At the meeting, the former Prime Minister expressed great interest in the texts of the treaties and in my explanation of their significance. After admitting that her officials had not, during her final weeks in office, informed her about them, our conversation broadened to include my developing assessment of Soviet strategy in general, and the Soviet agenda for Europe, in particular. When I had finished explaining, as best I could, that Soviet behaviour and what I understood of Moscow’s strategy bore familiar Leninist dialectical hallmarks, Mrs Thatcher remarked: ‘I don’t think Gorbachev is a Leninist any more’. Later in the interview, after she had become aware of my acquaintance with Anatoliy Golitsyn’s work ‘New Lies for Old’, and after hinting that she did not share Golitsyn’s analysis, the former Prime Minister pronounced: ‘I don’t think we have been deceived -at least, I hope we haven’t’.
Całkiem nawiasem, wydawca „Soviet Analyst”, a więc tenże Christopher Story zwykł poświęcać sporo uwagi zarówno osobie Gordijewskiego jak i współautorowi książki o KGB, Andrew. Nie przypominam sobie żadnej pochlebnej opinii. Stwierdzenie, że uważał ten autorski duet za wysoce podejrzany byłoby, zdaje się, eufemizmem. Ale to, samo w sobie, nie stanowi, oczywiście, żadnego dowodu.
Tematu archiwum Mitrochina nie podejmuję. Nie mam w tej kwestii do powiedzenia nic bardzo odkrywczego, w każdym razie ponad to, co zostało już powiedziane.
Panie Amalryku,
Zdecydowanie muszę poprzeć opinię Michała. Książka Bagleya jest pod wieloma względami doskonała i godna polecenia, co zresztą miałem zamiar powiedzieć na wstępie kolejnego „odcinka”. Z jakiegoś jednak powodu Bagley czasem (bardzo rzadko) uchyla się od dania odpowiedzi na trudne pytania. Trudno powiedzieć dlaczego tak właśnie postępuje. Jego oddanie sprawie zdemaskowania faktycznej roli Nosenki nie może budzić wątpliwości. Angleton wyrażał się o nim w samych superlatywach: podkreślał jego wybitny profesjonalizm, talent, oddanie pracy (robił to przed kongresową komisją). Nie wydaje się człowiekiem o jakoś bardzo ograniczonym horyzoncie, wręcz przeciwnie. Więc to tym bardziej ciekawe.
Panie Dariuszu!
Dziękuję za przytoczenie stosownego cytatu. Tak, dokładnie o tej rozmowie myślałem, błędnie przypisując udział w niej Golicynowi .
Wracając jeszcze na chwilę do Gordijewskiego, mnie też zastanawia jego bezkrytyczne podejście do pierestrojki (czy też może bezkrytyczna interpretacja słów Gordijewskiego dokonana przez Christophera Andrew). Jest to rzeczywiście zastanawiające, z resztą podobnie, jak w przypadku Mitrochina. Tyle że w obu opracowaniach swoje piętno odcisnął brytyjski współautor i stąd może takie podobieństwo w interpretacji danych obu uciekinierów. Przyznam, ze nie znam poglądów Gordijewskiego nie przefiltrowanych przez profesora Andrew, jeśli mógłby Pan polecić jakieś jego bezpośrednie wypowiedzi, byłbym wdzięczny.
Klarowną ocenę wartości obu wyżej wymienionych uciekinierów utrudniają tarcia pomiędzy zwolennikami i przeciwnikami Golicyna. Spór jak wiemy ma długą historię i oba obozy trwają dość silnie na swoich pozycjach, więc nawet teoretyczne dywagacje odbiegające od ich poglądów przychodzą im z trudem.
Ja, przyznam się, od pierwszej lektury “Archiwum Mitrochina” miałem dość bezkrytyczny stosunek do twórczości Christophera Andrew, a historię Golicyna poznawałem w drugiej kolejności, więc chwilę mi zajęło, zanim doceniłem wartość jego analiz. Teraz doznaję czegoś w rodzaju dysonansu poznawczego i muszę się trochę przegrupować w swoich poglądach:)
Załóżmy, że i Mitrochin i Gordijewski byli częścią większego planu zaimplementowania idei szczerych intencji nowego “refomatora” z Kremla. To, o czym Pan wspomniał na to właśnie wskazuje. Zastanawia mnie jednak pewna sprzeczność. Ujawnienie (w przypadku Mitrochina) Bolka jako agenta nie jest według mnie drobiazgiem i tylko drobną przykrością wyrządzoną naszym “elitom” przez Kreml, jak wspomniał Pan Michał. Przecież takie postacie były właśnie filarami, na których opierał się cały plan! Obalanie takich mitów absolutnie nie leżało w interesie Kremla, wręcz przeciwnie, zresztą wystarczy popatrzeć na nasze rodzime podwórko, gdzie do dziś promoskiewskie kukiełki na wyścigi bronią tej legendy. Dlaczego? Bo to jest fundament tego planu. Nie ma wiarygodnej opozycji, dysydentów – nie ma transformacji, ani dzielenia się władzą. To jest wprost potwierdzenie tez Golicyna, który przecież niemal bezbłędnie opisał mechanizm metamorfozy. Metamorfozy, do której niezbędne były takie Bolki we wszystkich demoludach. To w zasadzie moja jedyna wątpliwość jeśli chodzi o Mitrochina, może jednak ciągle błędnie interpretuję priorytety Kremla.
Szanowny Panie Orle,
Jeśli idzie o wypowiedzi samego Gordijewskiego nie bardzo mogę Panu pomóc w tej chwili. Zapewne znajdzie Pan w internecie jakieś jego wywiady, gdyby jednak Pana poszukiwania nie dały rezultatu, myślę że wspólne prace pisarskie (z Andrew) są wystarczająco reprezentatywne. Nie sądzę, żeby Andrew mógł sobie pozwolić na przefiltrowywanie poglądów Gordijewskiego. Jeśli już taki proces miałby mieć miejsce, to zakładałbym raczej kierunek przeciwny.
Sprawa Bolka, którą Pan słusznie w tym miejscu porusza, jest istotnie dość frapująca i trudno pokusić się o jakąś jednoznaczną w tej kwestii wypowiedź. Trudno zakładać, że w 1992 roku już przestał być ważny, ale z drugiej strony o decyzji poświęcającej Bolka mógł, owszem, zadecydować kalendarz, tyle że niejako w przeciwnym kierunku. Przecież Bolek sam przyznał się do współpracy z ubecją w czerwcu tego roku, o jakieś 3 miesiące wcześniej. Jeśli materiały Mitrochina do końca były poddawane selekcji, sowieci mogli przyjąć (np. w sierpniu), że Bolek to zgrana karta, która nigdy nie zdoła odzyskać wiarygodności, w każdym razie agent o obniżonej jakości, za którym do końca dni jego i pamięci o nim snuć się będzie woń wątpliwego gatunku.
Mogło być też całkiem inaczej. Archiwum Mitrochina (dowody spreparowane lub też nie, zależnie od sentymentów) jest wyśmienitą, w pewnym sensie także pokazową, metodą nacisku. Zdaje się krzyczeć: „popatrzcie jak potrafimy niszczyć, względnie – wywoływać permanentny niepokój o własną przyszłość!”, etc. (nie chcę przynudzać). Proszę jednak zwrócić uwagę, że obok Bolka pojawia się np. taki Prodi, któremu identyczne materiały w karierze nie przeszkodziły, a kto wie – może nawet pomogły? Nie każdy przecież może się poszczycić tak szczególnymi koneksjami w bolszewickiej Europie.
Kolejny ciekawy przykład (nie związany z Mitrochinem) to Klaus – pisałem o nim nieco wcześniej w tym miejscu.
Witam,
Z wielkim zainteresowaniem śledzę Panów dyskusje na temat roli poszczególnych agentów, ich ewentualnej podwójności, potrójności a może nawet poczwórności. Nie mając żadnej wiedzy na temat rozważanych przez Panów postaci ani wydarzeń, poszukując papierowego wydania książki A. Golicyna (jako ciekawostkę zwrócę Panów uwagę, że w ostatnim czasie dwa reżymowe periodyki, tj. polityka i wybiórcza, natrząsały się tak z Maciarawicza jak i samego Golicyna) zastanawiam się nad pewną kwestią, ale zanim ja wyartykułuję przypomnę stary kawał.
Działo się to w czasach kiedy imperializm amerykański zagrażał Światu a jako jedyni przeciwstawiali się mu sowieci ze swoją walką o pokój. Amerykanie postanowili zainstalować w sowietach szpiega. Po dziesięciu latach szkoleń i selekcji pozostała grupa pięciu najlepszych kandydatów, po kolejnych trzech latach już tylko dwóch. W końcu wybrano tego najlepszego z najlepszych. Zrzucono go na teren sowietów. Dano mu pół roku na wtopienie się w środowisko wroga. Mija rok, i nic. Mija kolejny rok, centrala zaczyna się niepokoić. Tyle przygotowań a tu żadnego efektu. Zaczynają się naciski na perfekcyjnie wyselekcjonowanego i wyszkolonego szpiega. W końcu ten postanawia znaleźć odpowiedź na pytanie czemu jego misja jest bez owocna. Wyjeżdża na wieś i tam przy ognisku, spędzając miło czas z pracownikami kołchozu próbuje znaleźć odpowiedź. Po kolejnej butelce wypitego bimbru zadaje pytanie: czemu wszyscy traktują go jak obcego? Szczerość za szczerość. Kołchoźnicy odpowiadają: bo ty nie jesteś nasz. Jak to?, szpieg drąży temat. Ano, tak to, słyszy odpowiedź. Pijesz jak nasz, mówisz jak nasz, śpiewasz jak nasz nawet tańczysz jak nasz, ale ty nie jesteś nasz bo u nas nie ma Murzynów.
I w ten sposób dochodzę do zasygnalizowanego na wstępie pytania. Czy jest Panom znany jakikolwiek przypadek skutecznego zainstalowania przez Wolny Świat szpiegów czy chociażby szpiega w sowietach? Czy też wszystkie informacji jakie Wolny Świat posiadł o nich to efekt mniej lub bardziej sterowanej i kontrolowanej dezinformacji?
Pozwolę sobie wtrącić się do powyższej dyskusji na temat możliwych przyczyn dla podania rewelacji Mitrochina w tamtym właśnie czasie.
Skłaniałbym się zdecydowanie ku ostatniemu wyjaśnieniu podanemu przez Darka. Wydaje mi się to zupełnie zgodne z modus operandi sowieciarzy. Nie inaczej postąpili w sprawie Trustu i w prowokacji WiNu. Dokonali zgrabnej prowokacji, po czym ogłosili wszem i wobec, że to była prowokacja. Oczywistym celem takiego postępowania jest demoralizacja przeciwnika. Mówią w ten sposób: my wszystko możemy, a wy nic. Dajemy wam naszego agenta, a wy robicie z niego bohatera. Coś na kształt tarzania mordki małego pieska w jego własnych odchodach.
Nawiasem mówiąc, nie mieli nic do stracenia obnażając Bolka, wręcz odwrotnie, same zyski. Przede wszystkim, przypomnieli i jemu i wszystkim innym, że mają ich na widelcu. Ale ważniejsze, że całe to “obnażenie” nie mogło odnieść poważnego efektu, ponieważ podstawowa teza o upadku komunizmu jest wszystkim tak wygodna. Nikt naprawdę nie przyjmuje do wiadomości, że Solidarność była manipulowana, w szkołach uczą o “masowym ruchu” itp. Nie było więc żadnego obalania mitu, W prlu nie jest inaczej niż na Zachodzie.
Przypomnę w tym kontekście raz jeszcze przytaczany już tutaj cytat z “Nie trzeba głośno mówić”:
„Pewnie, że nie jest źle, dopóki cały świat walczy ze zbrodniarzem. Będzie źle dopiero, gdy zabroni walczyć ze zbrodniarzem. Ale mówiliśmy o poznaniu prawdy i związanych z tym trudnościach. Najprostszy przykład: Podobno mamy znakomitego szefa drugiego oddziału AK. Ten, powiedzmy, dokonywuje wykrycia niezmiernie ważnej dla sojuszników tajemnicy, dotyczącej, powiedzmy, tajnej broni niemieckiej. Dostarcza tę rzecz na zachód, przez tajnego kuriera. Mówię w płaszczyźnie czysto teoretycznej. Wszystko jedno, jak się ten kurier nazywa: „Janek”, „Franek”, „Drych”, „Brych”, czy „Zych”. Słowem, po przybyciu na zachód, twierdzi, że on nie tylko przewiózł, ale z narażeniem życia sam wykradł te tajemnice. Szalone fetowanie. Król angielski zaprasza go na śniadanie, prezydent Roosevelt na obiad. Sława światowa, bohater narodowy. Cała Polska jest z niego dumna. Czy w takiej sytuacji może komukolwiek zależeć na zdemaskowaniu łapsa, że to lipa, że to nie on, a kto inny tego dokonał? Gdy ma już najpotężniejszych przyjaciół po swojej stronie, gdy takie zdemaskowanie groziłoby kompromitacją narodową? Jasne, że nikomu na świecie.”
Panie Gniewoju,
To prawda, ale przyzna Pan, że tak być musi niemal z definicji. Totalitarnemu systemowi zawsze będzie łatwiej umieścić agentów wśród wolnych ludzi niż na odwrót.
Mój Boże! Tylko gdzie ci wolni ludzie???
Ach ten Bolek, ten Bolek! Ot problem, z watłym intelektualnie megalomanem, który tak zidentyfikował się z rolą w swojej legendzie, iż utracił kontakt z rzeczywistością – cóż, zdarza się! Po prawdzie, czekiści mieli od dawna powyżej dziurek w nosie tego swojego “trybuna ludowego” i jego ciagłego dyscyplinowania, zwłaszcza jak rola mu się rozrosła poza ramy pierwotnego scenariusza. Więc gdy dograł swą partię w tej operze mydlanej do końca, bez sentymentu pozwolili ukazać publicznie jego “obsraną koszulę”.
Przypomniał mi się w tym kontekscie wytworny żart Koby pod adresem Krupskiej, gdy ta po śmierci Lenina podjeła lekkomyslnie próbę wsparcia starych towarzyszy męża. Otóż miał jej rzec: “Jeżeli nie przestaniecie rozrabiać, to znajdziemy Leninowi inną wdowę!” – Krupska zrozumiała, Bolek chyba nie bardzo – cóż, trudno!
W strategicznym, czyli długofalowym planowaniu, rozpatruje sie wszystkie wyobrazalne warianty. Ot typowe zagadnienie optymalizacji dynamicznej, polegające na poszukiwaniu takiego ciągu decyzji w danym przedziale czasu, który zapewni ekstremum wskaźnika jakości zależącego od przebiegu zmian tej decyzji.
(Funkcjonałem jakości w tym wypadku jest tryumf komunizmu, a nie doklejanie kolejnych listków wawrzynu do wieńca sławy polrealistycznego bohatera, Bolka.)
Panie Michale,
Zgoda co do tego, że trudniej zainstalować szpiega wewnątrz systemu totalitarnego, ale czy trudniej musi oznaczać, że jest to mission impossible?
Bolszewicka zaraz rozplenia się na naszym padole łez od blisko stu lat, ale przecież nie stało się tak, że Wolny Świat sczezł z kretesem wraz ze zwycięstwem wielkiej bolszewickiej rewolucji. Czy naprawdę w tym okresie, tj. od 1917 roku, nie udało się zainstalować w sowietach (bliżej bądź dalej kolektywu trzymającego władzę) ani jednego szpiega?
Panie Amalryku,
Bolek jest zerem. Im mniej o nim mówić będziemy, tym lepiej. Im prędzej będzie zapomniany, tym lepiej. Obawiam się tylko, że sowieci nie pozwolą nam o tym zadufanym w sobie półgłówku.
Panie Gniewoju,
Oczywiście byli szpiedzy w sowietach. Zwłaszcza Polska miała wielu szpiegów w sowdepii przed wojną. Niemcy mieli sieć szpiegowską, Japonia także. Po wojnie był Popow i Pieńkowski, a także wielu innych. Nie byli to jednak szpiedzy równie znakomici, jak wielu zainstalowanych przez sowieciarzy na Zachodzie, od Richarda Sorge począwszy, a na nieznanych do dziś wtyczach w CIA i MI5 skończywszy.
Co do ogólnej trudności, to odniósł się Pan tylko do połowy podniesionej przeze mnie kwestii. Uplasowanie szpiega jest nie tylko trudniejsze W totalitarnym kraju niż w kraju wolnym, jest także trudniejsze DLA wolnych ludzi niż dla totalitarystów. Od tej generalnej zasady są jednakże wyjątki: np. współczesny Izrael, ale sa po temu zupełnie specjalne powody.
Panie Michale!
Wiem, wiem! Ale nie mogę się oprzeć,w tym kontekście, przed zacytowaniem starego dowcipu krążącego onegdaj w sowieciarni;
– Kto jest najgenialniejszym alchemikiem w dziejach ludzkości?
– ???
– Towarzysz Stalin!
– A dlaczego?
– Ponieważ potrafi z byle gówna zrobić wybitnego działacza !
– Ale to jeszcze nic! Ponieważ potrafi również każdego wybitnego działacza zamienić w zwykłe gówno!