- Cycles
- Składany komunizm
- Żuraw i landrynka
- Polski październik i okrągły stół
- Hmong znaczy wolny
- Antykomunizm którego nie ma
- Piszcie do mnie na Berdyczów
- Golicyn Nosenko i kilka drobiazgów
- Józef Mackiewicz i cenzura
- Operation Unthinkable
- Pisarz dla dorosłych w Pacanowie
- Bolo Liquidation Club
- Powstanie węgierskie
- Mackiewicz i Suworow
- Głód wiedzy o Hołodomorze
- Wszystko jest połączone
- Nasz człowiek – Gordijewski
- Niech biega w kukukrydzę…
- Lot nad kukułczym gniazdem
- Józef Mackiewicz idzie na wojnę
- Niektórzy nazywają to „upadkiem komunizmu”
- Benia Dniepropietrowski
- Za lub przeciw kontrrewolucji
- NOP czyli Nowa Ochrona Przyrody
- Listy z Niedorzecza
- „Niespodziewany koniec lata”
Czy postawa polityczna Piłsudskiego to gra pozorów? Wydaje mi się, że precyzyjniej byłoby nazwać ją błędnym rozpoznaniem przeciwnika. Niezrozumienie istoty komunistycznego zagrożenia spowodowało taką, a nie inną linię jego polityki. Strach przed powrotem epoki caratu zaślepił Marszałka do tego stopnia, że wybrał układ z czerwoną zarazą, byle by tylko niedopuscić do zwycięstwa białych. Ja jednak daleki jestem od jednoznacznego napiętnowania go za taki brak przenikliwości. W owym czasie tylko bardzo nieliczni potrafili właściwie ocenić stan zagrożenia. Dla ludzi z pokolenia Komendanta to nie komuniści byli postrzegani jako główny wróg, tylko właśnie carat. Patrząc z dzisiejszej perspektywy wywołuje to oczywiście negatywne emocje, ale czy znając doświadczenie polityczne Piłsudskiego jego wybory wydają się aż tak kuriozalne? Krótko mówiąc, jego pomyłka jakkolwiek tragiczna w skutkach moze być zrozumiana.
Ale jak oceniać pięknoduchów z drugiej połowy XX wieku? Tych, co to walczyli o “pokój” i “rozbrojenie”? To już nie była nawet zwykła głupota, ale jakieś intelektualne barbarzyństwo. O ile Piłsudski nie umiał właściwie ocenić, z czym ma do czynienia (a przyznajmy, że nie miał odpowiedniej perspektywy czasowej i doświadczeń z roskwitłym bolszewizmem), o tyle ci drudzy szli po prostu bezmyślnie w paszczę lwa.
Dzisiaj, kiedy komunizm “upadł”, wszelkiej maści intelektualni spadkobiercy Sartre’a, czy Duranty’ego lezą gromadnie w czerwone bagno. Z resztą, jeśli lezą sami, to i szerokiej drogi, ale ciągną niestety zdezinformowaną resztę. Więc może warto zacząć opowiadać historię wciąż od nowa, używając prostych narzędzi, choćby i nieco naiwnych przerysowań?
Czy nie sądzi Pan, że błędne rozpoznanie przeciwnika prowadzi do gry pozorów w sposób nieunikniony??
Zupełnie nie rozumiem, dlaczego z taką łatwością uniewinnia Pan Piłsudskiego. Jeżeli był rzeczywiście wielkim człowiekiem i politykiem wyrastającym ponad swych współczesnych, to chyba raczej wolno oczekiwać od niego nieco więcej niż od przeciętnych wycierusów w przedpokojach władzy, nie? Jeżeli Sawinkow – terrorysta i rewolucjonista, który walczył przez całe życie z caratem – mógł dostrzec potworność bolszewizmu i stanąć przeciw niemu po stronie Polski, to dlaczego Piłsudski nie mógł poprzeć kontrrewolucji? Zauważmy, że nie musiał choćby pozornie wystąpić “przeciw ojczyźnie”, co oczywiście Sawinkowowi zarzucano. I dlaczego jego postawa ma być z taką łatwością zrozumiała? Dla pojęcia istoty barbarzyństwa na skalę bolszewicką nie potrzeba doprawdy “doświadczeń z rozkwitłym bolszewizmem” ani perspektywy czasowej. Przykładów po temu jest zaiste wiele.
A czy Sartre szedł bezmyślnie w paszczę lwa? Nie. Sartre byłby komisarzem od edukacji. Bolszewizm jest robiony przez intelektualistów dla intelektualistów.
Panie Michale,
Ja nie staram się uniewinnić Piłsudskiego, tylko porównuję różne reakcje na komunizm w różnych okresach panowania tego systemu. Piłsudski pewnie i mógłby (a jako mąż stanu nawet powinien) rozpoznać właściwie skalę problemu, ale na przeszkodzie stanęła mu wizja rzeczywistości, jaką sobie tworzył walcząc z caratem przez całą swoją młodość.
Dzisiaj doświadczenie ostatnich prawie stu lat każe surowiej oceniać ludzi, którzy ignorując wiedzę o istocie komunizmu brną dalej tą samą czerwoną drogą.
A co do Sartre’a… No tak, pewnie byłby jakimś komisarzem, ale…
Może na starość skończyłby jak na przykład Kim Philby plując sobie w brodę, za włąsną głupotę i krótkowzroczność, kiedy patrzył z bliska na raj, który pomagał budować. Więc młodzieńcza głupota prowadziła jednak obu w paszczę lwa. Nawet jeśli wiązały się z tym pewne frukty. Przecież obaj na początku byli tak samo zafascynowani tym syfem, tylko Philby poznał go osobiście.
Panie Orle,
Jego wybory nie wydają się Panu kuriozalne, a pomyłka może być zrozumiana, więc w moim przekonaniu go Pan uniewinnia, ale mniejsza o terminologię. Przytaczam jeszcze raz przykład Sawinkowa. Pod wieloma względami bardziej ekstremalnego w swej walce z caratem niż Piłsudski. Jeśli Sawinkow nie zawahał zwrócić się przeciw zarazie, to dlaczego Piłsudski nie mógł? Kogo uważa Pan za “większego męża stanu”? Sawinkowa czy Piłsudskiego?
Ja nie oceniam ich wcale dzisiejszą miarą. Nota bene, dzisiejszą miarą, Piłsudski miał rację, bo bolszewia to przecież ma być “postęp”, tfu!, a Sawinkow nie miał racji, bo jak napisała niedawno znakomita skądinąd rusycystka brytyjska “Sawinkow był zdrajcą”. A kogo niby zdradził? Jakże? Rewolucję oczywiście.
A zatem nie zgadzam się zupełnie, że to ja przykładam dzisiejsze miary, wymagając od rzekomo wielkich polityków, żeby byli miana wielkości godni. Domagam się tego według ówczesnych kryteriów. Zresztą jedynych słusznych.
Skąd Pan to wziął, że Philby pluł sobie w brodę?
„Nie ma bowiem niebezpieczniejszych komunistów jak komuniści, którzy nimi być nie myślą”
————————————————————————————————
Wieloletnia praktyka komunistów podczas sprawowania władzy uprawnia nas, jak mniemam, do pewnej modyfikacji tego jakże trafnego adagium;
„Nie ma bowiem niebezpieczniejszych komunistów jak komuniści, którzy mienią się antykomunistami”
Rozgoryczenie Philby’ego, frustracja spowodowana odmową przyznania mu stopnia oficerskiego w KGB i rozczarowanie sojuzem opisane było bodaj w “Archiwum Mitrochina”.
Jezeli sie wam ten prawdziwy Pilsudski nie podoba, to polecam fikcyjnego Pilsudskiego, ktorego armie wyzwalaja Rosje od sowieckiej zarazy w naprawde znakomitej powiesci alt-historycznej Marcina Wolskiego, “Wallenrod”…
Panie Orle,
Z Pana wypowiedzi można by nabrać przekonania, że ja jakoś szczególnie uwziąłem się na Piłsudskiego, wytykając mu błędy, których albo wcale nie zrobił, albo zrobił nieświadomie. Dla jasności sytuacji chciałbym więc zastrzec, że wieszanie psów na postaci Marszałka nie było moim celem. Chodziło mi przede wszystkim o wskazanie, że nawet wielki człowiek, wielki potencjalnie czy faktycznie – rzecz do dyskusji, popełnia proste błędy w zetknięciu z bolszewizmem. Nie interesuje mnie konkretny błąd Piłsudskiego, a jedynie najogólniejsza tego błędu istota.
Widzę dwa punkty zasadniczo sporne, dwie Pana tezy, z którymi nie mogę się zgodzić. Pierwsza – przy ówczesnym stanie wiedzy o bolszewizmie Piłsudski miał prawo nie wiedzieć z kim dokładnie uprawia polityczne gry; druga – całe życiowe doświadczenie nakazywało mu bać się przede wszystkim powrotu caratu. Oba te popularne argumenty pomniejszają Piłsudskiego.
Czy rzeczywiście tak trudno było dostrzec istotę bolszewizmu w tamtym czasie? Po tym jak bolszewicy zagarnęli władzę z poparciem ulicznego motłochu i garstki lewych (i jedynych naiwnych) eserowców, przy zgodnym sprzeciwie wszystkich innych opcji politycznych? Gdy niemal co dzień poznawano nowe aspekty bolszewickiej metody? Czy myśli Pan, że nie słyszał Piłsudski o działalności czeka, o masowym terrorze, o odpowiedzialności zbiorowej, o cenzurze wprowadzanej w imię wolności lub o wszechświatowej rewolucji w imię pokoju? Nie czytał gazet, nie miał kontaktów politycznych, choćby z Sawinkowem, Wędziagolskim? Czy apokaliptyczna relacja Mereżkowskiego, z którym miał okazję się spotkać, nie powinna go przekonać?
Czy bał się białej Rosji, powrotu cara? Ależ był rok 1919, 1920! Trzy wielkie cesarstwa, jedno po drugim, praktycznie równocześnie legły w gruzach? Nie było powrotu do starego systemu, przynajmniej w dającej się przewidzieć przyszłości. Czegóż miał się obawiać – odnalezienia księżnej Anastazji? Jako zwolennikowi faktów dokonanych, ani armia Denikina, ani armia Wrangla nie były mu chyba straszne?
Ja widzę tylko jedno rozwiązanie zagadki. Piłsudski cierpiał na kompleks postępu; świadomie czy podświadomie obawiał się etykiety kontrrewolucjonisty. Zostawmy zresztą Piłsudskiego i jego wybujałe ego, bez znaczenia, a postarajmy się wysnuć praktyczną naukę z tej lekcji. Cóż nam ona mówi? Że jednym z największych sojuszników bolszewizmu jest fetysz postępu.
Panie Darku,
No jasne, że “postęp” był zawsze wabikiem, na który komuniści nęcili intelektualistów. Czy w taką właśnie pułapkę wpadł Piłsudski? Nie jestem pewien. On chyba widział w bolszewizmie przejściową anomalię, która zostanie szybko zwalczona i powróci stary porządek. Mimo wszystkich znaków na niebie i ziemi, nie chciał dostrzec, że zmiany, które obserwuje nie mają przejściowego charakteru. Tu bym upatrywał jego kolosalnego błędu.
Droga Soniu,
Myślę, że problem z Piłsudskim jest następujący: on się naprawdę podoba bardzo każdemu, kto się bliżej przyjrzy tej niezwykłej postaci, ale to niestety nie unieważnia krytyki zarówno jego polityki, jak i strasznego wpływu jaki wywarł na przyszłość Polski. Człowiek, który był bez wątpienia epigonem Najjaśniejszej Rzeczypospolitej wielu narodów, pogrzebał jej spuściznę; wielbiciel wspólnej przeszłości z Litwinami i Rusinami zwiększył tylko ich nienawiść do Polski. Dmowski, który pogardzał niepolskimi ludami, nie zdołałby osiągnąć tego samego rezultatu z tą samą skutecznością.
Po drugie, człowiek, który wysiadł z czerwonego tramwaju na stacji Niepodległość, nie zdał sobie sprawy, jakie straszne siły rozpętał jadąc tym tramwajem.
I wreszcie człowiek, którego polityczna krótkowzroczność nie pozwoliła mu dojrzeć bolszewickiego zagrożenia, spowodował, że nie widziano go w Polsce także później. Stąd rozkaz Rydza, by nie strzelać do krasnoarmiejców we wrześniu 1939 roku. I stąd ta pewność Akowców, że sobie poradzą z “jakąś Wasilewską” itd.
A fikcyjny Piłsudski na pewno może być ciekawy.
Panie Amalryku,
Tak, to trafna poprawka. Zagrożeniem są zarówno ci, co nie wiedzą, że są komunistami, jak ci co mienią się antykomunistami. Pytanie tylko, czy w tym drugim wypadku, mogą zachować nieświadomość?
Panie Orle,
Próbowałem znaleźć coś o rozgoryczeniu Philbyego, ale wiadomo tylko, że był alkoholikiem i jego sowiecka żona twierdzi (dziś), że był idealistą i wierzył w sprawiedliwe społeczeństwo więc sowdepia go zawiodła. Przyzna Pan, że to jest bełkot.
Philby był szpiegiem. Był wykształconym, kulturalnym, inteligentnym człowiekiem. Czy Pan poważnie utrzymuje, że Philby NIE wiedział o czystkach, o mordach, o torturach, o milionach ofiar? W latach 30., gdy go zwerbowano, zamknął oczy i nie czytał o komunizmie? Kiedy udawał, że jest po stronie Franco w Hiszpanii, udawał tak skutecznie, że Franco dał mu medal! I co? Nie wiedział, co wyprawiała La Passionaria? Wiedział doskonale i był po ich stronie. A że potem mu sie nie podobały domy z betonu, gdzie nie było wolnej miłości, to wybaczy Pan, mnie to pchać nogą.
Innymi słowy, czy Philby żałował tych setek odważnych ludzi, których wydał na męki w rękach bolszewików? Szczerze wątpię. A że mu się nie podobało w Moskwie i wolałby być w Bejrucie, w zgniłej atmosferze wolności – w to wierzę.
A Mitrochin… nie jest źródłem, które cenię.
Panie Michale
Czy sądzi Pan, że kiedy Arnold Deutz werbował Philby’ego, młodego, dwudziestokilkuletniego studenta Cambridge, ten wiedział, na czym naprawdę polega komunizm? Że wiedział, co to jest gułag? Że zdawał sobie sprawę z ogromu zbrodni popełnionych przez Lenina i spółkę? Że miał świadomość cierpienia milionów ofiar głodu na Ukrainie? Skąd niby miał o tym wiedzieć? Może z artykułów Waltera Duranty’ego?
Gdyby o tym wszystkim wiedział na samym początku, raczej zwerbować by się nie dał i czym prędzej porzucił czerwone towarzystwo. Przecież tak Philby, jak i jemu podobni pożyteczni idioci chcieli budować nowy, lepszy świat. Nie wydaje mi się, żeby byli już wtedy zwyrodniałymi mordercami. Oni chcieli “postępu”, o którym pisał Pan Darek. Więc to raczej ignorancja pchała ich w objęcia NKWD, niż chęć uczestnictwa w masowych mordach.
Później oczywiście już wiedzieli, ale być może było za późno przyznać się do oczywistej głupoty. A może po prostu chcieli świadomość błędu wyprzeć ze świadomości?
Co do Mitrochina, to nie mam jednoznacznej opinii. Wydaje mi się jednak, że jego informacje są prawdziwe. Według mnie problemem jest Christopher Andrew.
Drogi Panie Orle,
Tak, twierdzę, że mógł i powinien był wiedzieć. To były czasy, gdy Churchill nazywał bolszewizm zarazą, kiedy byli jeszcze ludzie mówiący wprost i nazywający rzeczy po imieniu, żył Wickham Steed i nie był całkowicie na marginesie. Philby, i cała ta banda zdrajców z Cambridge, był wedle wszelkich relacji inteligentny, oczytany, kulturalny i świetnie wykształcony. Pisywał do The Economist, które było i jest znakomitym pismem. On wiedział doskonale, ale NIE CHCIAŁ WIEDZIEĆ.
Oni wszyscy wierzyli, że żeby zrobić omlet trzeba stłuc jajka i tłukli te jaja tysiącami. Philby nie był w żadnym wypadku pożytecznym idiotą. Pożytecznym idiotą był Roosevelt, a dziś Cameron, ale nie ważny agent.
Mitrochina kompromituje nie Andrew, tylko sposób w jaki jego rzekome rewelacje wydsotały się na świat. Jest oczywiste, że jego archiwum zawiera wiele prawdziwych informacji. Tylko w ten sposób można przemycić te, które są dezinformacją – a o to przecież chodzi.
Panie Michale!
Kuroń czy Michnik bez wątpienia nie, ale Bolek… jak najbardziej! i to ze szczerym, najgłębszym przekonaniem,
Panie Michale
To dobre określenie: nie chciał wiedzieć. Ale dlaczego przed tą wiedzą uciekał? On i cała reszta? Skąd ta intelektualna ślepota? Według mnie zasadnicze znaczenie miała tu siła komunistycznej propagandy i agentura wpływu.
Panie Amalryku,
Rozróżnienie między świadomym i nieświadomym bolszewikiem, co udaje antybolszewika oczywiście słuszne (może lepiej powiedzieć: bolszewikiem co świadomie udaje antybolszewika). Rozumiem także, co ma Pan na myśli, mówiąc, że Bolek ze szczerym przekonaniem uważa się za antykomunistę. Ale z drugiej strony, coś się we mnie skręca na myśl, żeby określić Bolka jako nieświadomego rzeczy agenta. Bez wątpienia tacy istnieją, ale żeby ta kanalia się akurat do nich zaliczała – w to jakoś trudno mi uwierzyć.
Panie Orle,
Ale skąd przekonanie, że uciekał przed ta wiedzą? To jest prosty psychologiczny mechanizm: wiem, ale nie chcę wiedzieć i basta. Nie ma tu żadnej ucieczki, żadnego chowania głowy w piasek, a zamiast tego dumne i stanowcze: odmawiam! Nie przyjmuję! Co z tego, że takie sa fakty? A moje suwerenne ja odmawia przyjęcia tego. I co dalej zrobicie?
Na pewno czytał Pan wielokrotnie o dyskusjach ze świadomymi bolszewikami: wcale nie przeczą faktom, bo i po co? Z dumą przyjmują, po czym nie chcą wiedzieć.
Dla ludzi takich jak Philby, ważny był jeszcze inny element: ekscytacja, niebezpieczeństwo. Żadne inne zajęcie nie mogło mu tego dać. To dlatego Philby nie uciekał wcześniej, pomimo że był podejrzany od lat 40., bo podniecała go gra. A później tej gry, tej ekscytacji mu brakło. Ale intelektualna ślepota? Nigdy.
Panie Michale!
Postawa cynicznego gracza, wykorzystującego każdą okazję do realizacji celu nadrzędnego, czyli zdobycia władzy pasuje do Lenina, czy Trockiego. Ale w przypadku zachodnich intelektualistów zafascynowanych komunizmem taki sposób działania jakoś mi nie pasuje. Czy Philby od samego początku pragnął przede wszystkim władzy? Przecież i tak by ją zdobył, był na najlepszej drodze do tego celu. Miał szanse zajść bardzo wysoko w hierarchii państwowej Zjednoczonego Królestwa. Cała Piątka z Cambridge była chyba jednak trochę inaczej motywowana. Oni chcieli naprawiać świat. Byli prawdziwymi idealistami. Tacy są najgorsi. Podążając za swoimi naiwnymi wizjami brnęli coraz głębiej w bolszewicką pułapkę.
Zastanawiam się nad tym, co Pan napisał: przyjmują fakty, po czym nie chcą wiedzieć. Tak pewnie było przez długie lata. Ale kiedy znaleźli się w końcu w sojuzie, chyba jednak przyszedł czas na refleksję. Co się dzieje z idealistą w takiej sytuacji? Przecież nie byli kretynami, musieli w końcu spojrzeć prawdzie w oczy.
Panie Orle,
Czy człowiek, który sprzedał duszę diabłu, nie wie, jakie są tego konsekwencje? Wie, ale nie chce wiedzieć. Pan zdaje się mówić: kiedy już znalazł się w piekle, to nagle musiał spojrzeć prawdzie w oczy. No, tak, musiał. Analogia jest jednak o tyle niepełna, że doczesne piekło sowieckie było nadal niczym wobec mąk piekielnych oczekujących ich na tamtym świecie.
O ile mi wiadomo, motywy zdrajców z Cambridge pozostają bardzo niejasne do dziś. Brytyjski tzw. establishment wolałby w ogóle o nich nie mówić, o czym najlepiej świadczy porównanie traktowania Blunta i Philbyego wobec takiego Blake’a, który nie był Brytyjczykiem. Przypisuje się im motywy idealistyczne ze wszystkich stron, bo tak jest wszystkim wygodniej. Osobiście, nie wierzę w to ani przez chwilę. W moim przekonaniu, jak każdy bolszewik, pragnęli zniszczenia świata, jakim jest, a jedyna siła zdolna tego dokonać to leninowska partia.
Stąd niekiedy ich działalność może się wydawać idelsityczna, co może lepiej widać na przykładach innych szpiegów sowieckich, zwłaszcza Richarda Sorge, którego działalność ocierała się o autentyczne bohaterstwo.
Przecież nie byli kretynami, musieli w końcu spojrzeć prawdzie w oczy.
Moim zdaniem takich, którzy zostawali bolszewickimi agentami z pobudek ideologicznych jest bardzo niewielu. Decydowała raczej moralna degeneracja i/lub nieokiełznana chęć korzyści materialnych (co na jedno wychodzi). To dotyczy też “Cambridge Five”. Tłumaczenie to przez nich pobudkami ideologicznymi jest tworzeniem mitu “post factum”, na potrzeby aktualnej koniunktury. Zresztą, bolszewizm na tym się przecież opiera: na degenerowaniu ludzi i wykorzystywaniu tego celem sprawowania władzy.
Pytanie jakie mi się nasuwa w związku z powyższym artykułem Pana Dariusza i poprzednim artykułem Pana Orła jest takie:
Czy jest sens dopatrywać się antykomunizmu tam gdzie go być nie może (np. wśród nacjonalistów, których założeniem jest naród ponad wszystko a więc także ponad wolność od komunizmu) lub tam gdzie, jak się nam zdaje, jest tylko potencjalny (np. wśród konserwatystów, których założeniem jest trwały spokój ponad wszystko a więc także trwały spokój w bolszewizmie)?
Jestem zdania, że takiego sensu nie ma bo dla mnie antykomunizm jest postawą ogólnoludzką oraz postawą aktywną.
ps. powinno być “tłumaczenie tego”. Przepraszam za błąd.
Panie Andrzeju,
Ani Philby, ani, z tego, co wiem pozostałych czterech rozpoczynając współpracę z NKWD nie robiło tego dla pieniędzy. Pewnie trudno będzie teraz dociec, co nimi tak naprawdę powodowało, ale wszystkie poszlaki wskazują na fascynację czerwoną ideologią. Dla pieniędzy zdradzał na przykład Aldridge Ames, ale nie Philby. To prawda, że bolszewizm degeneruje ludzi, ale tych pięciu podejmując kolaborację z Kremlem było po prostu idiotami, a nie degeneratami. Zdegenerowali się później.
Wydaje mi się, że antykomunizmu warto szukać wszędzie. Bolszewizacja jest takim samym zagrożeniem dla nacjonalisty, jak i zwykłego patrioty, dla konserwatysty i modernisty, dla geja i dla heteroseksualnego, dla kobiety i mężczyzny.
Drogi Panie Andrzeju,
Motywację finansową możemy spokojnie między bajki włożyć. Są oczywiście wyjątki zarówno wśród szpiegów jak i wśród bolszewickich polityków, ale jeśli Pan prześledzi karierę Richarda Sorge, prawdopodobnie największego sowieckiego szpiega, to trudno dostrzec motywację inna niż ideologiczna.
Szpiedzy z Cambridge – bo przecież to nie jest wcale piątka, ale o wiele ich tam więcej – byli dobrze usytuowani. Być może nie byli bogaczami (z wyjątkiem Rotszylda), ale dobrze im się powodziło. Najlepszym przykładem jest tu Sir Anthony Blunt, który był nie tylko Cambridge Don, ale był spokrewniony z rodziną królewską. Blunt kontynuował swą karierę historyka sztuki w Anglii, pomimo że jego rola jako szpiega była znana. Dopiero kiedy Margaret Thatcher oficjalnie podała jego nazwisko jako szpiega, królowa odebrała mu tytuł szlachecki. Nie był jednak poddany żadnym represjom ani procesom sądowym. Blunt przypisał swoje sympatie sowieckie “naiwności”. Ale żaden z nich nie przeszedł na sowiecką stronę dla pieniędzy. Moja hipoteza na ich temat byłaby karkołomna: robili to z intelektualnej arogancji.
Najlepszym wzorem tej formacji ideowej, myślowej, czy jakkolwiek to nazwać, bo nie ideologicznej, jest w moim przekonaniu Naphta z powieści Manna “Czarodziejska góra”.
Drogi Panie Orle,
Paradoksalnie, stanowiska obu panów są bliskie: antykomunizm jest postawą ogólnoludzką, więc powinien apelować zarówno do konserwatysty, jak homoseksualisty, do nacjonalisty i patrioty. Rzecz chyba jednak w tym, że ich własne partykularyzmy sa dla nich ważniejsze niż ich ogólnoludzki “interes”, który nakazywałby im iść przeciw komunizmowi.
I dlatego kumunizm zwycięża.
Dlatego właśnie, Pańskie poszukiwania wspólnego mianownika sa tak fascynujące.
Panie Orle,
Bolszewizm jest zagrożeniem dla wszystkich ale to nie znaczy, że wszyscy to zagrożenie dostrzegają czy też, nawet jeśli ktoś je dostrzega, że je rozumie.
Antykomunizm jest wg mnie wyborem postawy uznającej zagrożenia bolszewizmem jako rzeczywistość i (przynajmniej) starającej się to zagrożenie zrozumieć. W efekcie skutkującej postawą świadomego sprzeciwu wobec bolszewizmu.
Co zrobić, jeśli ktoś z definicji odrzuca jeden albo obydwa warunki? Można mu próbować to wytłumaczyć ale nie można go określać jako antykomunistę.
Panowie!
Tak, to prawda, taki, dajmy na to nacjonalista obserwuje rzeczywistość przez pryzmat własnych dążeń do wyniesienia na piedestał swojego narodu. To z kolei wypacza mu odbiór rzeczywistości i ułatwia bolszewikom dokonywanie kolejnych manipulacji. Dobrym przykładem jest tu pomysł Stalina, żeby na kierowniczych stanowiskach bezpieki we wczesnym PRL-u postawić funkcjonariuszy pochodzenia żydowskiego. Wykorzystano wtedy istniejący faktycznie konflikt i antagonizmy narodowe do budowy komunistycznego tworu. Manewr był tak skuteczny, że do dziś gdzieniegdzie pokutuje pogląd, że komunizm równa się Żydzi.
Tymczasem system komunistyczny zniszczył zarówno tzw żołnierzy wyklętych, jak i w kilka lat później ich oprawców żydowskiego pochodzenia, którzy zostali przez towarzysza Jaruzelskiego wymieceni najpierw z resortu, a potem w ogóle z kraju. Celowo podaję ten prowokacyjny przykład, bo wydaje mi się, że dobrze to ilustruje czerwone zagrożenie. System niszczy każdego.
Dzisiaj na przykład środowiska homoseksualne budują swoją pozycję w oparciu o ten sam mechanizm, zapominając całkowicie, że władza ludowa zawsze w końcu strzela do proletariatu.
Chciałbym jeszcze powrócić do motywacji tych dziwnych ludzi, którzy mieszkając na gnijącym Zachodzie służą bolszewikom.
Józef Mackiewicz napisał kiedyś artykuł o jednym z nich, Forst de Battaglii, pt. “Attaché honorowy nacjonał-komunizmu”. Oczywiście sam Forst de Battaglia był co najwyżej pomniejszym agentem wpływu, ale jego postać jest ciekawa i znamienna. Obracał się bowiem w środowiskach konserwatywnych, “katolickich, prawicowych, a nawet skrajnie prawicowych. W takich, w których nie do pomyślenia byłoby nawet przenikanie jakichkolwiek tendencji prokomunistycznych, i wszędzie tam za ‘swojego człowieka’ był też traktowany.” Putrament mówił o nim, że on jeden “zdziałał więcej niż cała agencja”.
Mackiewicz słusznie zwracał uwagę, że siła – i groźba – takich ludzi tkwi w fakcie, że NIE są komunistami. “Nie ma bowiem niebezpieczniejszych komunistów jak komuniści, którzy nimi być nie myślą,” cytował Darek w powyższym artykule. A Mackiewicz pisał o de Battaglii:
“Ach, któżby ich tam podejrzewał! Pozornie przecie są najlepszej woli. A w masie skręcają sznur…
…W najwcześniejszym dzieciństwie mieszkałem z rodzicami w St. Petersburgu. I bardzo nie lubiałem jak mnie czesano. Wtedy, pamiętam, mówiła do mnie bona: – Zobaczysz, zalęgną się u ciebie na głowie weszki. – No to i co! – odpowiadałem krnąbrnie. – A to, że jak ich będzie dużo – mówiła – ukręcą sznur i wciągną ciebie do Newy.”
Panie Michale,
Można śmiało powiedzieć, że takich postaw jak opisana przez Józefa Mackiewicza są teraz miliony, odpowiednio do skali panowania bolszewizmu na świecie.
Sa nawet tam, gdzie
…zasadą powinien być sprzeciw wobec bolszewizmu. Głoszą go a przy tym wzywają do popierania bolszewickiej fikcji, do uczestniczenia w niej.
Tak, wszyscy ci attaché niehonorowi nacjonał-komunizmu wciągnęli nas w bagno i utopili.
W istocie: wciągnęli i utopili w bagnie.
Sądzę, że “technologia” bolszewizmu opiera się na stwarzaniu okoliczności, na (kiedyś “twardym” – ostrym a później “miękkim” – łagodnym) kreowaniu warunków, w których dla większości jedyną racjonalną postawą wobec niego staje się postawa doskonale uchwycona przez Józefa Mackiewicza jako “No…a jakże inaczej?”.
“Niehonorowi attaché nacjonał komunizmu” to pierwsi chętni do takiej postawy. Co u nich gorsze od innych to to, że przyjmują ją w imię “wartości narodowych”. Uzasadniają ją wręcz wspólnym “dobrem”. Bagno nazywają jeziorem a martwego, żywym. Zgubili siebie i innych ale wciąż twierdzą że żyjemy. Są najlepszymi sojusznikami bolszewików a właściwie kalifaktorami w ich więzieniach.
Ma Pan oczywiście rację. Mackiewicz nazywał to dogmatem “nieodwracalności przemian”:
“Kto wymyślił współczesny slogan o ‘nieodwracalności przemian’, stosowany w praktyce do bloku komunistycznego? Przede wszystkim ludzie, których w innych okolicz nościach
można by nazwać: leniwi duchem. Po drugie, zwerbowani przez nich ignoranci, którzy nieznajomość historii zastępują kolektywną arogancją.”
A w innym miejscu:
“Czy prawdą jest, że komuniści chcą zgnoić cały świat? Nie, nieprawda. Komuniści chcą tego, co my chcemy, żeby oni chcieli. Kto sądzi inaczej, temu brak realizmu politycznego.”
Panie Michale,
To drugie zdanie wydaje mi się też bardzo trafnym opisem demobolszewizmu. Jeśli większość ma to czego oczekuje to żaden łańcuch nie będzie jej przeszkadzał. “Żarcie na łańcuchu” staje się oczekiwanym zaspokojeniem “woli ludu”.
Co najwyżej będą się dziwić czy pomstować (często na “ideologię” – ach te wypaczenia! – której wszakże “już tutaj nie ma, a więc gdzie ten komunizm?” i popukają się w czoło gdy znajdzie się ktoś, kto stwierdzi, że to nie jest istota bolszewizmu) lecz do głowy im nie przyjdzie, że:
“Rzecz w monotonii całego życia, w braku perspektyw, w nieoczekiwaniu jutra, w zamknięciu horyzontów, w ograniczeniu tego życia i jego nudzie”.
Nie widzą łańcucha a widzą żarcie.
Panie Andrzeju,
Kiedy Mackiewicz pisał o tych sprawach, to istniała jeszcze zasadnicza różnica w “jakości życia” po dwóch stronach, były w ogóle dwie strony. Dziś, różnicy w zasadzie nie ma. Konwergencja zupełna, jak chciał Brzeziński. To jest dokładnie to, czego pragnęli ewolucjoniści, którzy mówili w skrócie tak: sowiety się zmieniają, ewoluują w kierunku normalnego państwa narodowego i my się musimy zmienić i nauczyć od nich wiele.
No, i tak się stało. Tylko dokąd teraz uciekać?
Panie Michale,
JM pisał o “żarciu na łańcuchu” w swoim artykule z 1947 roku, w odniesieniu do tych, co wysługiwali się bolszewikom. Czy jednak nie jest podobnie w “nowym. wspaniałym peerelu” (stworzonym przez bolszewików dla bolszewików), w odniesieniu do nie tak dawnych “elit niepodległościowych”? Proszę tylko spojrzeć: co i rusz szukają w nim dla siebie miejsca, popierają bolszewicką fikcję, topią wszystko w bagnie itd. Przy tym nawet potrafią się pokusić o potępianie komunizmu, o jakieś analogie ze “starym” peerelem, lamentować nad Polską…
Jakość życia to rzecz względna. Łatwo się przyzwyczaić do nowej normy i zawsze będą “równi i równiejsi”. I wśród nich jest “wyścig do stołu”, to wszakże bardzo ludzkie dążenie. Ci “bystrzy i sprytni” wiedzą, że nic nie są w stanie zdziałać swoją postawą, poza tym jednym: kto najlepiej się przysłuży, ten dostanie najwięcej żarcia.
Dziś chyba już nie chodzi o to, aby różnicy nie było. Konwergencja zupełna, wedle oczekiwań pożytecznych idiotów, dawno już nastała ale bolszewicki świat nieprzerwanie idzie naprzód a dawny świat tzw. demokracji zachodnich, radykalnie zanika. Model się odwraca jak Ziemia od Słońca. Sowiety już nie ewoluują tylko wyznaczają nowy wzór (za przykład weźmy ocenę p. Antona).
Dokąd teraz uciekać? Jeśli chodzi o mnie, to całkiem dobrze czuję się w Podziemiu, w towarzystwie Szanownych Panów.
Panie Andrzeju,
Trudno mi się wypowiadać na temat jakości życia w dzisiejszym prlu. Z tego co słyszę, “Polska rośnie w siłę i ludzie żyją dostatniej”, jak mawiał tow. Gierek.
Chciałem w poprzednich komentarzach zwrócić uwagę, że za czasów Mackiewicza, jeszcze były dwie strony, choćby tylko umownie. Dziś nie ma ich nawet umownie.
A poza tym dzięki za dobre słowo i za podziemne towarzystwo!
Panie Michale,
Zgadzam się z Panem, że dziś nie ma już żadnych stron przeciwnych. Uważam, że od czasów “października” w peerelu już ich praktycznie nie było. Nie było żadnych prób kontry. Co najwyżej były próby “dopasowania się”, domaganie się “ewolucji”. “Ewolucja” nastąpiła, wszyscy są szczęśliwi i “na swoim” – w “wolnym peerelu”. I gdzie tu szukać antykomunistów (antybolszewików)? Chyba tylko – w Podziemiu.
A w wolnym (dawniej) świecie? – podobnie.