Najnowsze komentarze

III Ankieta Wydawnictwa Podziemnego

Dziecko w szkole uczy się fałszowanej historii od Piasta do równie sfałszowanego Września i dowie się, że obrońcą Warszawy był nie jakiś tam Starzyński, ale komunista Buczek, który wyłamał kraty „polskiego faszystowskiego” więzienia, by na czele ludu stolicy stanąć do walki z najeźdźcą. – Tak w roku 1952 Barbara Toporska opisywała ówczesny etap bolszewizacji Polski.

Przyjmijmy, na potrzeby niniejszej ankiety, że był to opis pierwszego etapu bolszewizacji, klasycznego w swoim prostolinijnym zakłamaniu. Kolejny etap nastąpił szybko, zaledwie kilka lat później, gdy – posługując się przykładem przytoczonym przez Barbarę Toporską – w kontekście obrony Warszawy wymieniano już nie tylko komunistę Buczka, ale także prezydenta Starzyńskiego (i to z największymi, bolszewickimi honorami). Przyszedł w końcu także moment, gdy komunista Buczek albo znikł z kart historii, albo też przestał być przedstawiany w najlepszym świetle – jeszcze jeden, mocno odmieniony okres.

Mamy tu zatem dynamiczne zjawisko bolszewizmu i szereg nasuwających się pytań. Ograniczmy się do najistotniejszych, opartych na tezie, że powyższe trzy etapy bolszewizacji rzeczywiście miały i mają miejsce:

1. Wedle „realistycznej” interpretacji historii najnowszej utarło się sądzić, że owe trzy etapy bolszewickiej strategii są w rzeczywistości nacechowane nieustającym oddawaniem politycznego pola przez bolszewików. Zgodnie z taką wykładnią, historię bolszewizmu można podzielić na zasadnicze okresy: klasyczny, ewoluujący, upadły. Na czym polega błąd takiego rozumowania?

2. Jak rozumieć kolejno następujące po sobie okresy? Jako etapy bolszewizacji? Jako zmiany wynikające z przyjętej strategii, czy ze zmiennej sytuacji ideowej i politycznej, czy może trzeba wziąć pod uwagę inne jeszcze, niewymienione tu czynniki?

3. Trzy etapy i co dalej? Czy trzecia faza spełnia wszystkie ideowe cele bolszewizmu, czy wręcz przeciwnie – jest od realizacji tych celów odległa? Czy należy spodziewać się powrotu do któregoś z wcześniejszych etapów, a może spektakularnego etapu czwartego lub kolejnych?

Zapraszamy do udziału w naszej Ankiecie.

II Ankieta Wydawnictwa Podziemnego

Dorobek pisarzy i publicystów mierzy się nie tyle ilością zapisanych arkuszy papieru, wielkością osiąganych nakładów, popularnością wśród współczesnych czy potomnych, poklaskiem i zaszczytami, doznawanymi za życia, ale wpływem jaki wywierali lub wywierają na życie i myślenie swoich czytelników. Wydaje się, że twórczość Józefa Mackiewicza, jak żadna inna, nadaje się do uzasadnienia powyższego stwierdzenia. Stąd pomysł, aby kolejną ankietę Wydawnictwa poświęcić zagadnieniu wpływu i znaczenia twórczości tego pisarza.

Chcielibyśmy zadać Państwu następujące pytania:

1. W jakich okolicznościach zetknął się Pan/Pani po raz pierwszy z Józefem Mackiewiczem?
Jakie były Pana/Pani refleksje związane z lekturą książek Mackiewicza?

2. Czy w ocenie Pana/Pani twórczość publicystyczna i literacka Józefa Mackiewicza miały realny wpływ na myślenie i poczynania jemu współczesnych? Jeśli tak, w jakim kontekście, w jakim okresie?

3. Czy formułowane przez Mackiewicza poglądy okazują się przydatne w zestawieniu z rzeczywistością polityczną nam współczesną, czy też wypada uznać go za pisarza historycznego, w którego przesłaniu trudno doszukać się aktualnego wydźwięku?

Serdecznie zapraszamy Państwa do udziału.

Ankieta Wydawnictwa Podziemnego

1. W tak zwanej obiegowej opinii egzystuje pogląd, że w 1989 roku w Polsce zainicjowany został historyczny przewrót polityczny, którego skutki miały zadecydować o nowym kształcie sytuacji globalnej. Jest wiele dowodów na to, że nie tylko w prlu, ale także innych krajach bloku komunistycznego, ta rzekomo antykomunistyczna rewolta była dziełem sowieckich służb specjalnych i służyła długofalowym celom pierestrojki. W przypadku prlu następstwa tajnego porozumienia zawartego pomiędzy komunistyczną władzą, koncesjonowaną opozycją oraz hierarchią kościelną, trwają nieprzerwanie do dziś. Jaka jest Pana ocena skutków rewolucji w Europie Wschodniej? Czy uprawniony jest pogląd, że w wyniku ówczesnych wydarzeń oraz ich następstw, wschodnia część Europy wywalczyła wolność?

2. Nie sposób w tym kontekście pominąć incydentu, który miał miejsce w sierpniu 1991 roku w Moskwie. Czy, biorąc pod uwagę ówczesne wydarzenia, kolejne rządy Jelcyna i Putina można nazwać polityczną kontynuacją sowieckiego bolszewizmu, czy należy raczej mówić o procesie demokratyzacji? W jaki sposób zmiany w Sowietach wpływają na ocenę współczesnej polityki międzynarodowej?

3. Czy wobec rewolucyjnych nastrojów panujących obecnie na kontynencie południowoamerykańskim należy mówić o zjawisku odradzania się ideologii marksistowskiej, czy jest to raczej rozwój i kontynuacja starych trendów, od dziesięcioleci obecnych na tym kontynencie? Czy mamy do czynienia z realizacją starej idei konwergencji, łączenia dwóch zantagonizowanych systemów, kapitalizmu i socjalizmu, w jeden nowy model funkcjonowania państwa i społeczeństwa, czy może ze zjawiskiem o zupełnie odmiennym charakterze?

4. Jakie będą konsekwencje rozwoju gospodarczego i wojskowego komunistycznych Chin?

5. Już wkrótce będzie miała miejsce 90 rocznica rewolucji bolszewickiej w Rosji. Niezależnie od oceny wpływu tamtych wydarzeń na losy świata w XX wieku, funkcjonują przynajmniej dwa przeciwstawne poglądy na temat idei bolszewickiej, jej teraźniejszości i przyszłości. Pierwszy z nich, zdecydowanie bardziej rozpowszechniony, stwierdza, że komunizm to przeżytek, zepchnięty do lamusa historii. Drugi stara się udowodnić, że rola komunizmu jako ideologii i jako praktyki politycznej jeszcze się nie zakończyła. Który z tych poglądów jest bardziej uprawniony?

6. Najwybitniejszy polski antykomunista, Józef Mackiewicz, pisał w 1962 roku:

Wielka jest zdolność rezygnacji i przystosowania do warunków, właściwa naturze ludzkiej. Ale żaden realizm nie powinien pozbawiać ludzi poczucia wyobraźni, gdyż przestanie być realizmem. Porównanie zaś obyczajów świata z roku 1912 z obyczajami dziś, daje nam dopiero niejaką możność, choć oczywiście nie w zarysach konkretnych, wyobrazić sobie do jakiego układu rzeczy ludzie będą mogli być jeszcze zmuszeni 'rozsądnie' się przystosować, w roku 2012!

Jaki jest Pana punkt widzenia na tak postawioną kwestię? Jaki kształt przybierze świat w roku 2012?




Gdy pierwszy raz sięgnąłem po publicystykę Józefa Mackiewicza, byłem cokolwiek oczytany w tekstach politycznych i polityczno-historycznych. Znałem Mochnackiego, Piłsudskiego, Stanisława Mackiewicza, Jasienicę, Pragiera, kilku czy kilkunastu innych autorów. Każdy z nich miał do zaoferowania coś od siebie, coś oryginalnego. Stąd być może wydawało mi się, że wiem cokolwiek o tych dziedzinach, o politycznym i historycznym myśleniu. Czy przeczuwałem wówczas, że są całe obszary myśli, o których nie mam wyobrażenia? Spróbujcie zgadnąć.

Trudno jest odkopywać z pamięci wrażenia sprzed lat bardzo wielu, z pierwszego mojego kontaktu z tekstami Józefa Mackiewicza. Nie sądzę zresztą, abym swoje ówczesne doznania racjonalizował jakoś bardzo skrupulatnie i na bieżąco. Nie mam absolutnie wątpliwości, że zostałem przez tę lekturę porwany, że doznałem olśnienia. Pamiętam, że był to zbiór zatytułowany „Fakty, przyroda i ludzie”. Pierwsze pytania dotyczące tej i kolejnych książek przyszły później, niektóre z nich znacznie później, naczelnym pozostało niezmiennie jedno, na które do tej pory nie znajduję zadowalającej odpowiedzi, pytanie o odrębność Józefa Mackiewicza: na czym polega?

Przez lata nagromadziło się wiele sugestii i liczne podpowiedzi: pisarstwo Mackiewicza jest konsekwentne, ukierunkowane w bezwzględnym dążeniu do wymykającej się prawdy, to pisarstwo wewnętrznie szczere, nie skażone tendencjami świata zewnętrznego, tym co modne albo dyktowane, pisarstwo bezkompromisowe, nie dbające ani o zaszczyty, ani o niebezpieczeństwo; to pisarstwo człowieka obdarzonego niezwykłym zupełnie talentem wynajdywania paradoksów oraz związków zachodzących między nimi. Czy istotnie to takie łatwe? Czy wyjątkowość Mackiewicza można zamknąć w formule: świat i pisarz, i kartka papieru?

Gdyby to było takie proste, wiedziałbym być może z góry na czym polega fenomen kolejnego 22 tomu Dzieł Józefa Mackiewicza „Wieszać czy nie wieszać?”*, tomu przygotowanego w oparciu o wieloletnią kwerendę, wydanego przez londyńską „Kontrę”. Dzięki jednak temu, że o istocie tego fenomenu nadal nie mam zielonego pojęcia, przystąpiłem do lektury z wielką ochotą i, zdaje się, znacznym pożytkiem.

Cóż nowego możemy wyczytać w 22 tomie dzieł któregokolwiek autora? Czyżby na przestrzeni dziesięciu tysięcy stron wcześniej udostępnionych, wydanych, nie zdołał nam autor przekazać wszystkiego, co ma nam do powiedzenia? Czy nie znamy go od podszewki i z każdej innej strony jego pisarskiego garnituru, ba – nitki każdej czy niedyskretnego rozprucia – boć takowe każdemu się może przecież w pracy twórczej trafić? Otóż mam dla Państwa, szanownych potencjalnych czytelników (książka ukazała się ledwie kilkanaście dni temu, więc jednak pewnie jeszcze – potencjalnych) wielce obiecującą dla waszych czytelniczych oczu informację – w 22 tomie Dzieł znajdziecie nowego Józefa Mackiewicza; Mackiewicza – drobiazgowego badacza doniesień z tamtej strony; uważnego czytelnika książek i prasy sowieckiej wydawanej i w Moskwie, i w Wilnie, i w Warszawie; znajdziecie sprawy i tematy, o których pisał, a które nigdy jeszcze nie zostały wydane w postaci książkowej, w praktyce zatem – niemal niedostępne; znajdziecie artykuły publikowane w kilkunastu różnych czasopismach i gazetach, niektóre drukowane w tak trudnych do zdobycia tytułach prasowych, jak: „Od A do Z”, „Tygodnik Ilustrowany”, „Dziennik Polski”, „Dziennik Polski i Dziennik Żołnierza”, „Syrena”, „Dodatek Tygodniowy ‚Ostatnich Wiadomości’”, „Ostatnie Wiadomości”; odkryjecie teksty wcześniej niedostępne w języku polskim, drukowane po rosyjsku i niemiecku; teksty do tej pory nie publikowane; tekst, który najprawdopodobniej nigdy nie został wysłany do żadnej redakcji; i jeden – na prośbę Józefa Mackiewicza – wycofany.

Przede wszystkim jednak znajdziecie w tym tomie tematy, które w interpretacji Józefa Mackiewicza, pod lupą jego analizy, w lunecie jego syntezy – nabierają nie tylko całkiem nowego znaczenia, ale też mocno inspirują. Pierwszym jest kwestia – agentury.

Mackiewicz zmienia zdanie

W tekście tytułowym dla całego tomu „Wieszać czy nie wieszać? W obronie… Bieruta!” obok innych, wielce interesujących spraw (o których napiszę innym razem) podejmuje Mackiewicz zagadnienie zdrady i agentury: czy, mianowicie, wolno nam zarzucać Bierutowi zdradę, nielojalność? Czy postępując w ten sposób nie wykrzywiamy rzeczywistości? Bierut – powiada Mackiewicz – ma na imię, co prawda, Bolesław (jak Chrobry), ale czy jest to dostateczny argument, żeby przyznawać mu tytuł „quislinga”? Bierut wypełnia wprawdzie rozkazy Stalina, ale miano zdrajcy można by mu przypisać tylko wówczas, gdyby Stalin był carem dawnego ustroju, a sowiety Rosją. Faktyczna sytuacja przedstawia się przecież całkiem odmiennie: Bierut jest przede wszystkim komunistą, bolszewikiem, a jego ojczyzną – ojczyzna wszystkich „mas pracujących”, czyli związek sowiecki; tego zaś w żadnym razie nie można utożsamiać z pojęciem dawnej Rosji, ponieważ stanowi nie tyle jej kontynuację, lecz zaprzeczenie. Dlatego Bierut w żadnej mierze nie zasługuje na epitet „quislinga”, ani na zarzut nielojalności. Nielojalny byłby dopiero wówczas, gdyby zdradził Stalina i partię komunistyczną z jej centralą w Moskwie, a on jest przecież – pisze Mackiewicz nieco dalej – „agentem swojego ukochanego wodza”.

Łatwo czy niełatwo doszukać się w tej wypowiedzi niekonsekwencji? Przyznam, że rzecz nie wydaje mi się jednoznaczna. Z jednej strony definiuje Mackiewicz precyzyjnie, z jakich powodów nie powinno się używać wobec Bieruta miana zdrajcy (będąc bolszewikiem nikogo nie zdradza), z drugiej przypisuje mu miano agenta. Odpowiedzi należy szukać w definicji słowa agent, jaką w danym przypadku stosował Mackiewicz. Czy używając tego słowa miał na myśli tajnego lub jawnego pracownika obcego mocarstwa, działającego na szkodę własnego państwa czy narodu? Otóż nie. Bierut jako agent jest po prostu: posłuszny, wierny, zdyscyplinowany – duże cnoty prostolinijnego bolszewika. Bierut jest agentem, czyli funkcjonariuszem bolszewizmu oddelegowanym z Moskwy do Warszawy, podobnie jak agent handlowy, skierowany z Centrali do jakiejś filii w terenie.

Inny wymiar agentury

Sprawa niby jasna, ale znowu nie całkiem, ponieważ mijają ledwie trzy lata i sam Mackiewicz w tekście „Agenci przy robocie” dochodzi do wniosku, że tkwił dotąd w błędzie. „Zmieniłem zdanie.” – Powiada. Niesłusznie nazywa się „agentami bolszewickimi” różnych starych komunistów w Polsce, Czechach, gdzie indziej. Nie są to żadni agenci bolszewizmu, ale po prostu bolszewicy.

Drobna zmiana definicji, można by powiedzieć – błaha sprawa, o ile prawie nic nie zmieniła w poglądach Mackiewicza, a jednak nie bez istotnego znaczenia, bo porządkująca, pozwalająca na naszkicowanie wyraźnego schematu, kto jest po prostu wrogiem, kto dwulicowym zdrajcą-agentem, kto (o ile taki istnieje) sprzymierzeńcem. „Wróg z otwartą przyłbicą – pisze Mackiewicz – nie jest ‚agentem wroga’.” Agentami są ludzie zwerbowani lub kupieni w danym społeczeństwie, „a występujący zawsze pod pewną… maską”.

Maska nie jest jedna. Jest maska „pisarzy polskich”, maska „katolików”, „uczonych polskich”, nawet „Wallenrodów”, chcących podstępem oszukać bolszewików, zawsze jednak jest to maska „dobrych Polaków”. Celem nadrzędnym wszystkich tych poczynań jest utrwalenie mylnego przekonania, że peerel to normalne państwo, jak inne.

Spotkałem się niedawno z poglądem (o szczegółach może innym razem), nie jest to zresztą pogląd jakoś bardzo oryginalny, że Mackiewicz, gdyby dożył roku 1989 i związanych z nim wydarzeń, mógłby wówczas przeprosić wszystkich „polrealistów”, których przez dziesięciolecia niesłusznie atakował za ich próby wyzwolenia Europy Wschodniej środkami pokojowymi. Jest to przynajmniej stanowisko konsekwentne. Albo – albo. Albo ufa się w „rewolucyjność” „przemian” i wówczas należy konsekwentnie przekreślić publicystyczny dorobek Mackiewicza, albo się owo nieszczęście przezwie tragiczną farsą i wówczas hulaj duszo, można żyć z poglądami Mackiewicza w umiarkowanej przynajmniej zgodzie.

Pogląd na rok 1989 przyznać trzeba także nieoryginalny, ugruntowany dobrze w mentalności wielu milionów Polaków, z którym – powiedzmy sobie szczerze – nie jest łatwo walczyć. Zastanawiam się, czy – biorąc pod uwagę te oczywiste trudności – nie należałoby dzisiaj sięgnąć po Mackiewiczowską typologię agentury z roku 1953? Wykorzystać jego „schemat”? Czy przy użyciu tego „narzędzia” nie moglibyśmy łatwiej zweryfikować popularnych poglądów na rzekome „rewolucyjne przemiany”?

Jak by to mogło wyglądać?

Po pierwsze, definiujemy wroga na samym szczycie peerelu sprzed roku 1989. Żadne jaruzelskie, żadne kiszczaki, kanie, gomułki, cyrankiewicze, bieruty, kto tam jeszcze, nie są jakimiś agentami Moskwy, zdrajcami narodu czy zdrajcami Polski. Nie są też w żadnej mierze stroną, suwerenem własnych decyzji; realizują jedynie zadania, wykonują rozkazy nałożone na nich przez bolszewicką zwierzchność w Moskwie. To, że w warstwie deklaratywnej występują pod innym, autonomicznym szyldem, reprezentantów polskiego komunizmu czy socjalizmu, nie ma znaczenia realnego; jedynie pragmatyczne i propagandowe. To nie oni reprezentują agenturę w Mackiewiczowskim rozumieniu, a więc kto? Czy znajdziemy kogokolwiek, kto na takie Mackiewiczowskie miano „zasługuje”? Czy zadania stawiane przed obu agenturami, tej z 1953 roku, i tej z roku 1989 są identyczne, albo przynajmniej bardzo do siebie zbliżone?

Otóż, wydaje mi się rzeczą nie podlegającą dyskusji, że cele obu agentur różnią się od siebie zasadniczo. Wówczas (pisząc „wówczas”, mam na myśli rok 1953) podstawowym celem agentury, agentury ukierunkowanej wewnętrznie i tej skierowanej na emigrację, było przekonanie wątpiących o jednej zasadniczej kwestii, że mianowicie twór ustanowiony tutaj od 1944 roku począwszy, może i socjalistyczny, może i komunistyczny w dążeniach, jest przede wszystkim i nieodmiennie nadal „państwem polskim”, w dodatku państwem starającym się wybić na niepodległość od moskiewskiego (w domyśle – rosyjskiego) uzależnienia.

Czy podobne cele stawiać by sobie miała agentura z roku 1989? Absolutnie byłoby to zbyteczne, wręcz – przyjąć można – groteskowe. Udowadniać w roku 1989, że peerel to „normalne”, choć socjalistyczne, „państwo polskie” (jakoś tam może jeszcze uzależnione od Moskwy) byłoby oczywistym marnotrawieniem energii. Czy nie licząc paru tuzinów niedowiarków, kogokolwiek trzeba było przekonywać, tu i na emigracji, w Londynie, Nowym Jorku, Paryżu, że peerel jest czymkolwiek innym? Agentura roku 1989 działała na znacznie trudniejszej linii frontu – jej zadaniem było przekonanie tubylczego stada oraz emigracji, że… diabeł nie istnieje, a komunizm, jeśli nawet jeszcze nie upadł, to upadnie… lada moment; upadnie z dwóch oczywistych powodów – braku wiernych oraz braku chęci do dalszego trwania.

Nasz agenturalny worek, jeśli chcemy pozostać konsekwentni, musi być zatem, z konieczności, bardzo pojemny. Musi się w nim bowiem znaleźć miejsce (oj, ciasno będzie, ciasno, i duszno, i mało przyjemnie!) i dla tych wszystkich, którzy w mgnieniu pierestrojkowej wiosny ludów zechcieli przystąpić do rozmów z bolszewikami, tych z Magdalenki z kielichem w ręku, i tych przy okrągłym stole, i wszystkich „duszpasterzy” wzywających do udziału, i tych także co im się trzydziestoprocentowa wolność zamarzyła, a także tych (i może przede wszystkim ich), co na ową wolność pokręciwszy nosem, po upływie ledwie kilku miesięcy stanęli dziarsko w pierestrojkowym szeregu.

Hola! Hola! Czy tu nie ma przesady? Czy na pewno? Czy wolno pomyśleć, że wszyscy oni partycypowali w zmowie ze swoimi szarymi komórkami? A jak inaczej? Czy może istnieć podobny myślowy dziwoląg jak pojęcie agentury nieuświadomionej? Toż dylemat.

Definiować wroga

Rok 1989 przywodzi na myśl czasy już odległe, okres budowania zrębów dzisiejszej pseudorzeczywistości, lata 1945-1947. Wówczas, 70 lat temu, było tak: Ogromne zamieszanie, propagandowe, ideowe. Wszyscy coś udają, przeinaczają, oszukują. Przeciętny mąż stanu nie może się połapać, cóż dopiero laik kawiarniany. Bolszewicy udają dobrych Polaków – większość podejrzewa, że są „Rosjanami”, albo z „Rosjanami” współpracują na szkodę „Kraju”; przedstawiciele podziemia (ci z grona 16-tu) udają, że wierzą w możliwość porozumienia z sowietami, choć muszą zdawać sobie sprawę, że to myśl w stu procentach nierealna – motywem przewodnim niechęć przed kontynuowaniem walki, albo po prostu niewiara w możliwość zwycięstwa; Mikołajczyk z Popielem deklarują chęć współdziałania z komunistami przy budowie demokratycznego państwa – nie miejsce i czas, żeby zajmować się analizowaniem toku ich bezmyślenia. Wszystko, tak czy siak, prowadzi do gwałtownego pogłębienia sowietyzacji, do osłabienia woli oporu, dezorientacji nawet pośród tych, którzy nie myślą o ustalaniu jakiegoś modus vivendi z bolszewikami.

Jeden z nich, Sergiusz Piasecki, pozostający na terenie Polski do kwietnia 1946 roku, pisze przed wyjazdem list otwarty do przedstawicieli prasy komunistycznej „Sto pytań pod adresem ‚obecnej’ Warszawy”. W zamyśle miała to być miażdżąca zapewne krytyka peerelowskiej rzeczywistości. Wyszło trochę inaczej. Z jakiegoś powodu nie omieszkał wtrącić do listu kilku zdań na temat swoich przedwojennych około komunistycznych afiliacji: o tym, że w procesie reprezentował go komunistyczny obrońca; że sympatyzował z grupą pisarzy i poetów komunizujących, skupionych wokół „Sygnałów”. Cóż to miało być – próba flirtu z nową władzą? Raczej nie – Piasecki nie liczył na odpowiedź. Pytania zawarte w liście wskazują jednak, że bardzo chciał polemizować, dyskutować; dyskutować z bolszewikami i z ich agenturą.

Wacław Lipiński, którego – zapewne słusznie – uważał Józef Mackiewicz za najwybitniejszego przedstawiciela antykomunistycznego podziemia, także nie zachowywał się konsekwentnie. W styczniu 1947 roku, na kilka dni zaledwie przed swoim aresztowaniem, napisał list do Mikołajczyka z propozycją bojkotu „wyborów”. Zdumiewające! Czyż bojkot „wyborów”, a do tego próba współdziałania w tym procederze z, było nie było, wysokim przedstawicielem władzy, owe „wybory” organizującej, nie jest de facto tejże władzy uznaniem? Drobna tylko niekonsekwencja w myśleniu? Być może. Wyobraźmy sobie tylko jak taka „drobna” sprawa mogła zamieszać w głowach ludziom. Iść na wybory czy nie iść? Strzelać do przedstawicieli komunistycznej władzy czy nie strzelać (jeśli są to jednocześnie działacze polskiego stronnictwa ludowego)? Zachować wierność prawowitym władzom, a może zapisać się do peeselu właśnie? Czy analogia z rokiem 1989 i latami kolejnymi nie nasuwa się przy tej okazji zbyt już natrętnie?

A Mackiewicz? Mackiewicz pisał w w tytułowym tekście całego tomu, w roku 1950:

Osobiście przyznam się skromnie, że nie tylko wierzę, ale jestem głęboko przekonany, że właśnie dobra duchowe są istotnym promotorem wszystkich poczynań ludzkich, a w tej liczbie i polityki. Dlatego czytając i słuchając o tym wszystkim, co się u nas w kraju dziś dzieje, wydaje mi się nieco przesadny ten optymizm wielu, że szkoła, radio, prasa, książki, odczyty, pogadanki i wycinanki, miliony listów na urodziny Stalina… – to wszystko nic!…

Trudno, doprawdy, nie przyznać tym słowom racji. I dziś przecież bolszewizacja, owa duchowa przemiana, postępuje we wszystkich, wymienionych w tym fragmencie, obszarach. I jej owoce niemniej dorodne. Przyznając rację Mackiewiczowi warto jednak pamiętać, że i jemu przyplątywały się niekiedy mniejsze lub większe omyłki. Bo też i pisał na przykład tak:

Onegdaj słyszałem, że polscy żołnierze zaciągali wartę honorową („honorową”, zważmy!) przed pomnikiem „poległych żołnierzy radzieckich”…

I pomyślmy przez chwilę, jakich to żołnierzy mógł mieć Mackiewicz na myśli w styczniu 1950 roku? Czyżby oddziały lwp „służące” w peerelu? A może wcale nie? Może żołnierzy całkiem innej jednostki wojskowej, na przykład Oddziałów Wartowniczych przy armii amerykańskiej, stacjonujących w Niemczech? Trudno dociec.

Problemów z definiowaniem wroga i sojusznika nie miała młodziutka, zaledwie siedemnastoletnia, Święta Podziemia Antykomunistycznego, sanitariuszka w jednym ze szwadronów Zygmunta Szendzielarza, zamordowana w Gdańsku w sierpniu 1946 roku, Danusia Siedzikówna. Nie dlatego, aby rozumiała lepiej niż inni skomplikowane ówczesne zagadnienia polityczne, o których w swoim młodym wieku nie mogła mieć raczej jeszcze ściśle ugruntowanego zdania. Ona nie musiała niczego definiować, nie było to jej niezbędnie potrzebne. Wiedziała natomiast, i pewnie lepiej niż inni, rzecz niebagatelną: jak odróżnić dobro od zła.

______________________

* Józef Mackiewicz, Wieszać czy nie wieszać?, Kontra, Londyn 2015.



Prześlij znajomemu

39 Komentarz(e/y) do “Józef Mackiewicz i agentura”

  1. 1 Bohdan

    Prosze wybaczyć, że tak od czapy ale muszę …
    Gazet nie kupuję TV nie posiadam, radia nie czytam.
    Czasem ktoś ze znajomych podrzuca mi jakiś tygodnik.
    Tak stało sie i tym razem.
    Jest to gazeta o nazwie Do Rzeczy. Numer 46 z ubiegłego roku.
    W nim to, siedząc na toaletowej porcelanie, odczytuję nazwisku p.Dariusza Rohnki i tytuł Fatalna Fikcja.
    Niebywałe!
    Tak myślę. Choć może juz tyle mnie ominęło, że p. Rohnka jest juz popularny w mediach.
    Dodam, że jednym z głównych artykułów jest wywiad z niejakim ks. Oko, który – mimo sporej treści pozytywnej – nachwalić się nie może Kołakowskiego Leszka (tfu!).
    I tak sobie myślę, czy rozwadnianie dotknęło już treści „naszej” podziemnej witryny?

    Kłaniam się i dziękuję za powyższy tekst.

  2. 2 michał

    Drogi Panie Bohdanie,

    Nie rozumiem chyba Pańskich doznań na porcelanie. Czy chodzi Panu o to, że tygodnik Do Rzeczy zabrał się do rozwodnienia dzieła Darka Rohnka? Nie od rzeczy byłoby zaznaczyć, że nie jest to w ogóle możliwe. Dzieło Darka jest jak Iliada i Odyseja, rozwodnieniu nie podlega. Ale do rzeczy! Czy nie sądzi Pan, że podrzucono Panu tygodnik w tej trudnej sytuacji życiowej w celach odmiennych niż czytelnicze?

  3. 3 amalryk

    Mackiewicz oczywiście się nie myli odbierając tytuł agenta bolszewickiego bolszewickim namiestnikom w Polsce, to raczej oni organizowali, za pomocą tubylczych czekistów, rozległą agenturę mającą umożliwić im w miarę sprawne działanie.

    Nie raz już zastanawialiśmy się, na tutejszych łamach, jak niezwykle sprawnie bolszewicy potrafią zaprząc resentyment państwonarodowy do swego bojowego rydwanu i jak nieodmiennie zawsze z własna korzyścią. (Z resztą, jak wiemy religijny, po okresie „rewolucyjnego szału”, modus operandi jest analogiczny.)

    Sowietyzacja poczyniła ogromne spustoszenie w umysłach współczesnych ludzi – i co gorsza nie wydaje się aby była ograniczona li tylko do dawnych sowieckich republik i ich satelitów, nie zapominajmy też trafnego spostrzeżenia pani Karsov iż „… ideologiczne inspiracje Lenina pochodziły raczej z zachodniej Europy niż z Rosji. Lenin był przeciwnikiem wszystkich typowo rosyjskich, niemarksistowskich partii rewolucyjnych; marksizm kroczył raczej z Zachodu na Wschód, aniżeli odwrotnie.” Więc „matecznik komunizmu” też od sowieckiej zarazy wolnym nie jest, gdyż nikt go tutaj nie wytępił…

    „Problemów z definiowaniem wroga i sojusznika nie miała młodziutka, zaledwie siedemnastoletnia, Święta (…) Danusia Siedzikówna.(…) Ona nie musiała niczego definiować, nie było to jej niezbędnie potrzebne. Wiedziała natomiast, i pewnie lepiej niż inni, rzecz niebagatelną: jak odróżnić dobro od zła.” – Wydaje się, iż wyznawcy komunizmu ochoczo i nieodmiennie uważają się za umiejscowionych (chyba siłą swego uwstecznienia moralnego) „Poza dobrem i złem”.

  4. 4 Dariusz Rohnka

    Całkiem być może, że wyznawcy komunizmu chcieliby taki stan, poza dobrem i złem, osiągnąć, albo przynajmniej maksymalnie te pojęcia relatywizować, mają z tym jednak chyba niejaki problem, przynajmniej wówczas, gdy swoje działania kierują na zewnątrz, w stronę masy.
    W praktyce zawsze okazuje się, że ta ich aktywność lub też cel, który przed sobą stawiają, nie znajduje odpowiedniego uzewnętrznienia bez równoczesnego odwołania się do pojęć z zakresu etyki. Nieważne co to będzie: „sprawiedliwość społeczna”, „walka o pokój”, „parytet owiec w stadzie baranów” zawsze tkwi w tym jakieś odwołanie do dobra jako wartości (choćby to było dobro systemu komunistycznego).
    W obrębie własnej wąskiej grupy komunistów-bolszewików, szczególnie gdy dochodzi do na śmierć i życie prowadzonej licytacji w cynizmie, być może – istotnie – występuje u nich czasem chęć do usuwania moralności poza nawias dyskusji. Nie jestem jednak pewien czy można z tego robić regułę. Wydaje mi się, że w zdecydowanej większości przypadków jest odwrotnie – tzn., tak czy siak rozumiane, dobro jest im nieodmiennie kulą u nogi.

  5. 5 michał

    Si Dieu n’existait pas, il faudrait l’inventer, mówił za Wolterem Iwan Karamazow, gdy uświadomił sobie, że jeśli Boga nie ma, to wszystko wolno. Bolszewicy są najbardziej diabolicznymi spadkobiercami Iwana, bez jego wrażliwości, bez jego intelektualizmu, bez wątpliwości, bez dostojewszczyzny.

    Być może źle Cię rozumiem, Darku, ale nie widzę w jaki sposób „odwołanie do dobra systemu komunistycznego” może uczynić sam system etycznym. Oni nie odwołują się do żadnych wartości, to jest co najwyżej parodia wartości. Oni umieszczają siebie samych poza dobrem i złem, bo w rzeczywistości, w której Dobro nie jest absolutne, a względne – żadnego dobra naprawdę nie ma.

    Ale, jak mówię, być może po prostu Cię nie rozumiem. Co to znaczy na przykład, że „dobro jest im nieodmiennie kulą u nogi”? Czy dobro (jakkolwiek rozumiane) było kulą u nogi Lenina, Trockiego, Stalina, Chruszczowa, Mao, Putina i innej swołoczy?

  6. 6 amalryk

    Tak, rzeczywiście, wychodząc „na zewnątrz” komuniści konsekwentnie poruszają się w obrębie pojęć „tradycyjnej” etyki i może tu tkwi jakaś nadzieja.. W tym nieusuwalnym poczuciu winy, gdy depczemy nasze przekonania moralne; gdy umrze w społecznościach (najprawdopodobniej wraz z religią) świadomość winy , sądzę, że już nic ich nie ustrzeże od całkowitego rozpadu.

    Wydaje się, iż komuniści i ich „poputcziki” budując swój świat na gigantycznym moralnym łgarstwie równocześnie podsadzają podeń równie gigantyczna bombę z tlącym się lontem – ten gmach im raczej długo nie postoi (i niech ich trafi szlag!).

  7. 7 Dariusz Rohnka

    Nie jestem Michał pewien, czy nie przeceniasz możliwości bolszewickiej arogancji. Do jakiegoś momentu rozkwita, tężeje, ogromnieje, aż w końcu zamienia się w rodzaj upodlenia. Nazwałbym to przeobrażeniem demona w skomlącego psa, ale nie byłoby to uczciwe w stosunku do tych czworonogów. Czy mało dumnych bolszewików uległo takiej przemianie, w żywe gnijące ludzkie strzępy? Cóż myśleć mógł sobie Stalin w swojej ostatniej godziny, czy kto inny z bandy w analogicznych okolicznościach? Myślę, że historia ostatnich prawie stu lat daje liczne przykłady takiej nagłej przemiany, ba… nawróceń nawet.

    Nigdzie (już chciałem dodać – rzecz jasna) nie napisałem, że cokolwiek czyni ten system etycznym; nie wiem na jakiej podstawie doszedłeś do takiego wniosku.

    Panie Amalryku,
    Ma Pan pewnie słuszność, że „gigantyczne moralne łgarstwo” stanowi dla bolszewików pewien problem, ja bym go nazwał – problemem technicznym. Otóż bez gigantycznego łgarstwa nie da się na dłuższą metę utrzymać tego stopnia szczerego entuzjazmu jaki można obserwować dzisiaj. Niby nic takiego, ale ma, myślę, pewne jednak znaczenie czy entuzjazm jest istotnie prawdziwy czy tylko udawany. A przy tym takie moralne lansowanie siebie bardzo jednak utrudnia bolszewicką robotę (niestety, tylko – utrudnia).

    I jeszcze pewnie trzeba by, znając życie, zdefiniować owe „gigantyczne moralne kłamstwo”, ale to Pana fraza, więc przed szereg nie będę się wychylał.

  8. 8 michał

    Czy któryś z Panów zechce mi wytłumaczyć, co mają Panowie na myśli, mówiąc, że „wychodząc na zewnątrz komuniści poruszają się w obrębie pojęć tradycyjnej etyki”? Ja też chciałbym mieć nadzieję.

  9. 9 Andrzej

    Sądzę, że posługiwanie się przez bolszewików językiem tradycyjnej etyki wynika z bolszewickiej praktyki. Ta metoda (Metoda) jest znacznie skuteczniejsza niż stworzenie „za jednym zamachem” fałszywej etyki i fałszywego języka (na początku bolszewicy próbowali i tak ale znacznie więcej osiągnęli podstępem) Rzecz jasna i ten „język” i ta „etyka” są konsekwentnie przez nich kreowane ale stopniowo, metodą „przechylania talerza”. Sposób jest zawsze ten sam: „narodowe w formie, socjalistyczne w treści” (etyczne w formie, „etyczne” w treści). Zawsze dostosowują taktykę do zastanych warunków. Tak jak Pan Michał ja także chciałbym mieć nadzieję, że bolszewicy dojdą do ściany przy realizacji celu ale oby wówczas nie okazało się, że ta ściana jest ścianą także dla (jeszcze) wolnych ludzi.

    To „gigantyczne moralne kłamstwo” to nic innego jak stara i sprawdzona gadka o suficie. Trwa i trwa a końca nie widać. Jeśli jest nadzieja to w jednostkach i w ich własnym rozumie i zdrowym rozsądku. Ale jednostki, aby móc coś skutecznie zdziałać będą się jednoczyć a kiedy się zjednoczą to stworzą kolektyw…to może się okazać błędne koło.

  10. 10 michał

    W jakim sensie bolszewicy posługują się językiem tradycyjnej etyki? Przyznaję się do ułomności: ja chyba w ogóle nie jestem pewien, co to jest tradycyjna etyka. Ale jeśli założyć (w najogólniejszy możliwy spoosób), że jest to nauka o moralności jako zespole absolutnych powinności i obiektywnych wartości, to w jakim sensie da się powiedzieć, że bolszewicy kiedykolwiek używali takiego języka albo poruszali się w obrębie takich pojęć?

    Jako szyderstwo? Może. Na pośmiewisko? Na pewno. Ale czyżby naprawdę o to Panom chodziło? Bo jeśli tak, to ja coraz mniej rozumiem.

  11. 11 Andrzej

    Drogi Panie Michale,

    Jak zwykle moje „skróty myślowe” są mało precyzyjne. Chcę wyjaśnić, że chodzi mi o używanie przez bolszewików ogólnie przyjętych (kulturowo) pojęć, których przykłady podał Pan Dariusz: „sprawiedliwość”, „walka” (najczęściej pojmowana jako słuszna, dobra), „równowaga” itd. One (ich odbiór i wartościowanie), moim zdaniem należą do języka etyki. W niedawnej naszej dyskusji padło jeszcze inne ważne słowo „racja”. Posługują się nim często aby przysłonić inne: „prawda”, dopóki sami nie ogłoszą, że prawda to ich „prawda”. Tak to rozumiem. Czy poprawnie określam te pojęcia jako elementy języka etyki? Wg mnie, oni tego języka używają taktycznie do realizacji celu.

  12. 12 amalryk

    Określenie „tradycyjna etyka” jest mało szczęśliwe. Innymi słowy bolszewicy zawsze używają w odniesieniu do motywacji swych czynów takich pojęć jak: dobro, prawda,uczciwość, sprawiedliwość, wolność … nigdy nie powiedzą wprost budujemy świat zła, łgarstwa,przemocy, upodlenia i niewoli. Nasz szacunek do heroicznych cnót nie wziął się znikąd jak i nasze obrzydzenie do podłości.

  13. 13 michał

    „Przypuszczam, że gdyby naczelny organ komunistycznej partii nosił dotychczas miano „Łgarstwo” i dopiero w roku bieżącym zmienił je na Prawda, to fakt ten powitano by na Zachodzie jako szczególnie radosny objaw postępu, liberalizmu, ewolucji, zerwania z konserwatyzmem.” Józef Mackiewicz

    Słowa nie mają u bolszewików normalnego znaczenia. Nigdy. Sprawiedliwość socjalistyczna, to niesprawiedliwość. Wolność sowiecka, to niewola. Wyzwolenie przez armię czerwoną, to okupacja. Walka, to mordowanie bezbronnych. Prawda, to łgarstwo. Konserwatyści, to frakcja kompartii. Naród, to zbolszewizowana masa. Żaden ślad jakiejkolwiek tradycyjnej moralności nie pozostaje w porewolucyjnym społeczeństwie.

    Wydaje mi się, że bolszewicy mówią wprost o wiele więcej niż nam się wydaje. A że oprócz tego mówili też o „nowej wierze”, o „prawdzie” i „sprawiedliwości”, to co? Mało to szyderców na świecie?

  14. 14 michał

    Szanowni Panowie,

    Tak się składa, że rok temu, niemalże co do dnia, dyskutowaliśmy dokładnie te same kwestie w związku z artykułem p. Andrzeja pt. Między antykomunizmem a polrealizmem, http://wydawnictwopodziemne.rohnka5.atthost24.pl/2014/01/19/miedzy-antykomunizmem-a-polrealizmem/#comments (Tekst można znaleźć także pod klawiszem „Debaty” i dalej „Przybijanie kisielu do ściany”.)

    Mówili wówczas Panowie o „destrukcji moralności jako celu” (p. Andrzej), o destrukcji moralności jako istocie bolszewizmu i jego tryumfie” (p. Amalryk). Wydaje mi się to trafne.

  15. 15 amalryk

    „…gdyby naczelny organ komunistycznej partii nosił … miano „Łgarstwo” i … zmienił je na Prawda, to fakt ten powitano by na Zachodzie jako szczególnie radosny objaw postępu…” – bez wątpienia! Ale jednak nie nosił i nie zmienił.

    Wydaje mi się, że budowa „nowego człowieka” to jednak proces i dłuższy i bardziej złożony niż się „wielkim budowniczym” wydawało. Bez naszego starego, dobrego znajomego: sumienia, którego nie ma jak uratować po zaniknięciu religii (choć zapewne jeszcze jakaś jego remanencja będzie przez pewien czas po owym zaniku funkcjonować) a co za tym idzie nie ma możliwości uratowania społeczeństw od rozpadu, nie utrzyma ich przy życiu li tylko sama przemoc fizyczna.

    Nie przypadkiem skłonni jesteśmy przypuszczać (a sądzę że słusznie) iż rozlewanie się komunizmu po społeczeństwach Zachodu będzie przebiegało dość gładko.

  16. 16 michał

    W takim razie, pozwolę sobie odwrócić przykład Mackiewicza. A gdyby naczelny organ kompartii zmienił swój tytuł z „Prawda” na „Łgarstwo”? Czy to byłby postęp? Mnie się wydaje, że nie. Przyparci do muru (ech, ciągle ta nadzieja!) bolszewicy gotowi byliby i na to, i na porzucenie Lenina, ba, na rozwiązanie kompartii, upadek komunizmu i rozpad związku sowieckiego.

    O, już to zrobili, a nawet nie musieli być przyparci do muru.

    Społeczeństwa komunistyczne, a ściślej „porewolucyjne”, wegetują w stanie rozkładu i przypuszczam, że ten stan może się ciągnąć przez dziesięciolecia.

    W dzisiejszym czytaniu, Pan wzywał Samuela, ale dziecięciem będąc, Samuel nie znał Pana, więc nie rozumiał Jego wołania. Taka jest sytuacja współczesnego człowieka: jak dzieci, słyszymy Głos Boży w sumieniu, ale nie rozumiemy Go, nie wiemy, co nam począć wypada, i nie ma w pobliżu mądrego Helego, żeby nas oświecił.

  17. 17 amalryk

    „…bolszewicy gotowi byliby i na to, i na porzucenie Lenina, ba, na rozwiązanie kompartii, upadek komunizmu i rozpad związku sowieckiego.” – bezsprzecznie! Ale co do otwartej, głośnej z ich strony deklaracji: „Jesteśmy szumowinami, łgarzami i mordercami, musimy golić i strzyc to bydło a kiedy padnie, zrobić mydło…” – to już nie tak ochoczo!

    Nie mam wątpliwości co do stanu rozkładu społeczeństw „porewolucyjnych” ale ciągle są tacy co słyszą „Głos Boży”.

  18. 18 michał

    Pan przemawia do nas wszystkich, bez różnicy na wyznanie, narodowosć czy kolor skóry. Głos Boży w sumieniu był zawsze zagłuszany, ale dzisiejszy swiat zagłusza go o wiele bardziej skutecznie. To oczywiscie nie oznacza, że nie moze byc słyszany. Jak najbardziej może i zawsze będzie.

  19. 19 Przemek

    Darek,
    Nie mogę się z Tobą zgodzić kiedy przywołujesz postać Sergiusza Piaseckiego, autora m.in., „Siedmiu pigułek Lucyfera” jako osobę która chciała dyskutować z bolszewikami.
    Cytuję za Ryszardem Demelem: „Krytycznie usposobiony do nowej rzeczywistości w Polsce po zakończeniu działań wojennych, usiadł Piasecki do napisania w pośpiechu, dość chaotycznie skomponowanej broszurki „Sto pytań pod adresem obecnej Warszawy”. Ukończył ją 27 kwietnia 1946 i rozpętał za sobą pościg UB. Jan Malinowski (Orland), kurier między Warszawą a Meppen w Niemczech , otrzymał polecenie od komendanta Okręgu Wileńskiego AK , Pohoreckiego (po ewakuacji do Warszawy), aby wywiózł Piaseckiego na Zachód. Pisarz, pod fałszywym nazwiskiem, Jan Tomaszewicz , dołączył 30 kwietnia 1946 roku do mieszanego transportu PCK z obywatelami francuskimi i belgijskimi, zaopatrzonymi w fałszywy dokument stwierdzający, że byli wywiezieni przez Niemców na przymusowe roboty na wschód.

  20. 20 Dariusz Rohnka

    Przemek,

    Bardzo miło przeczytać, że z taką uwagą podchodzić do szczegółów, niestety, całkiem nie mogę się zgodzić z Twoją interpretacją opisanej sytuacji i intencji Piaseckiego.

    Zacznijmy od faktów. Piszesz za p. Demelem mniej więcej tak: Piasecki napisał bardzo długi list otwarty, którego pisanie ukończył 27 kwietnia (zaczął pewnie z wieczora dnia poprzedniego). Wysłał go (bo chyba nie zaniósł, jako osoba wielce doświadczona, osobiście) do redaktora „Odrodzenia”, niejakiego Kuryluka – wiemy to skądinąd. Jak się można domyślać, list trafił do rąk adresata nie wcześniej niż 28-29 kwietnia. Zgadzamy się? Adresat list przeczytał i pewnie postanowił zgłosić fakt zaistnienia tego listu odpowiednim komunistycznym służbom, czyli bandytom z urzędu bezpieczeństwa. Nie wiemy jak to zrobił. Zatelefonował? Udał się osobiście do urzędu? Tak czy siak, musiało to cokolwiek czasu zająć (łapsy musiały pewnie także skonsultować decyzję ze zwierzchnością). Jeśli Piasecki podał adres nadawcy, ubecy mogli po prostu aresztować go pod wskazanym adresem. Mało prawdopodobne? I ja tak myślę.

    Łapsy zaczęły zatem poszukiwania, ale raczej pewnie nie opublikowały listu gończego w gazetach. Zresztą, gdyby i taki fakt zaistniał, mogło to nastąpić nie wcześniej niż 30 kwietnia pewnie. Domniemanie i tak mało realne. Bardziej prawdopodobne, że zaczęli go po prostu szukać; szukać z powodu napisanego listu, więc – zakładam – te poszukiwania nie były jakieś bardzo intensywne. Ale, oczywiście, mógł się Piasecki o tych ich wysiłkach dowiedzieć. Kiedy? 29 kwietnia, 30, 1 maja, 5 maja? Nie wcześniej niż 30? A może jednak już 28?

    Co robi w tej sytuacji? Idzie do Olechnowicza i informuje o sytuacji. Ten z kolei wzywa Malinowskiego i nakazuje mu przygotować ucieczkę Piaseckiego… To wszystko zajmuje jakiś czas, prawda? Ale Piasecki musi jeszcze udać się na południe skąd dopiero, na fałszywych papierach, etc… Czy to się trzyma chronologicznej kupy? Wedle mnie nie trzyma się absolutnie, a p. Demel myli się gruntownie.

    W istocie było całkiem inaczej. Piasecki poprosił o zgodę na wyjazd komendanta Okręgu Wileńskiego Pohoreckiego-Olechnowicza. Ten nie robił przeszkód, a raczej dopomógł w ucieczce. List napisał Piasecki niejako na pożegnanie… z rodzącym się peerelem.

    Piszesz, że nie chciał dyskutować. To dość zastanawiające. Napisał przecież list otwarty, list do starego dobrego znajomego, zdeklarowanego komunisty z prośbą o odpowiedź. Wedle mnie, jeśli się do kogoś pisze list polemiczny z wyraźnie sformułowaną prośbą o odpowiedź (nawet z groźbą, że w przypadku braku odpowiedzi, adresat zostanie uznany za tchórza) to jest to próba nawiązania dyskusji, może nie?

    Inna sprawa, że Piasecki zanadto nie liczył na możliwość takiej dyskusji, o czym napisałem.

  21. 21 Przemek

    Darek,
    Pozostanę jednak dalej przy swoim stanowisku. Trudno mi polemizować co do dat, możliwości itd.
    Nie jestem jak Ty Historykiem i brak wiedzy nie pozwala mi na to.
    Przejrzałem dziś pobieżnie ten tekst Piaseckiego. Rzeczywiście trochę nieskładny, nieuporządkowany, pisany chyba w emocjach. Niektóre z pytań są bardzo naiwne ,niektóre drastyczne, ale szczere aż do bólu. A że „list otwarty”? Cóż to zmienia. Gdzież tu prośby czy groźby? Czy nie dostrzegasz tu pewnej ironii? Pamiętajmy też o bardzo szczególnej i trudnej do zrozumienia dla nas kolei losów Piaseckiego: złodzieja, żołnierza, pisarza, patrioty, bohatera, skromnego człowieka, bandyty ….. ?????????
    Co do chęci dyskusji to zakończenie chyba mówi wszystko.
    Zacytuję: „Do widzenia Panie Karolu. Do zobaczenia w Polsce Niepodległej. Wówczas pomówimy-jak dawniej za złej sanacji – o wielu bardzo ciekawych rzeczach. O wiele ciekawszych niż poprzednio.
    Warszawa 27 kwietnia 1946 r.
    P.S. Panie Karolu , jestem bardzo ciekaw pewnych prywatnych Pana spraw; czy Pan obecnie naprawdę czuje się uczciwym człowiekiem, Polakiem – i co Panu się śni po nocach?”

  22. 22 Dariusz Rohnka

    Przemek,

    Zgódźmy się zatem, że „ucieczka” wedle fabuły p. Demela jest czystą fikcją (jeszcze kto pomyśli, na podstawie Twojego ostatniego komentarza, że sprawa pozostaje otwartą).

    Masz oczywiście rację, że tekst jest trochę nieskładny, pisany w emocjach. To da się zresztą powiedzieć o pisarstwie Piaseckiego w całości. Więc tym bardziej trzeba to brać pod uwagę podczas interpretacji jego tekstów. To spora trudność, wymagająca odkrywania intencji pisarza niejako warstwa po warstwie, myśli pod myślą, słowa pod słowem. Trudne, ale warte zachodu, ponieważ dające w przypadku tego wielkiego literackiego talentu szansę na odkrycie żywego człowieka; człowieka jakim był w tym czasie.

    Czy nie dostrzegam ironii, chęci spostponowania „intelektualnych prostytutek”? Ależ oczywiście, jakżeby inaczej. Cały tekst jest przecież żałobnym szyderstwem z siedemdziesięcioletnich już „porządków” tu zaprowadzonych. Ale to tylko jedna warstwa, jedna z wielu.

    Pod nią jest jeszcze sporo innych do odkrycia. W niedalekiej nawet przyszłości mam nadzieję zająć się tym tematem odrębnie. Więc dzisiaj napiszę tylko o tym, co rzuca się w oczy z największą natarczywością. To jest strach, strach pisarza przed utratą pozycji; obawa, że się będzie jego pisarstwo ośmieszać, pomniejszać, może próbować nawet wykreślić. Stąd próba zaradzenia temu co w gruncie rzeczy nieuchronne, że jego, „indywidualistę”, obrzucać będą błotem; stąd cytowanie w tym liście przedwojennych recenzji o sobie, jakie wyszły spod piór przedstawicieli nowej komunistycznej władzy; stąd przypominanie, że się nie jest jakimś niereformowalnym wstecznikiem, ale przeciwnie – człowiekiem sympatyzującym z przedstawicielami komunistycznej idei… (w innej tylko formie); stąd niechęć przed ostatecznym zatrzaskiwaniem drzwi, przed paleniem mostów.

  23. 23 Bogusław Bielecki

    Szanowni Panie Andrzeju, Szanowny Panie Darku
    Podobnie jak pan Michał uważam, że wasze rozważania o strukturalnej kruchości bolszewizmu, która jest jednocześnie zarzewiem jego słabości tkwiącym w samych bolszewikach jest bezpodstawna. Powoływanie się w próbach oceny bolszewików i co nie daj Bóg, prowadzenia z nimi dialogu w oparciu o tradycyjne wartości etyczne jest absolutnym nieporozumieniem, które wielu ludzi przypłaciło życiem. Na marginesie, czy ja jestem na gazeta.pl, żeby w środku Europy wprowadzać ukuty na potrzeby sowieciarzy zwrot „tradycyjny system etyczny” ? Macie chyba panowie na myśli chrześcijański, bo w tej części Europy nie ma innej znaczącej tradycji.
    Podobnie jak nie ma żadnej „nowej ery” i „starej ery” tyko nasza era i czas przed naszą erą.
    Ale do rzeczy.
    Nie ma żadnego łącznika, żadnych wspólnych odniesień, żadnych wspólnych źródeł między między „systemem tradycyjnym” a bolszewickim. To dwa światy równoległe. Pojęcia takie jak honor, prawda, odpowiedzialność, dobro, zło nawet jeżeli istnieją przypadkowo w obydwóch tych systemach to absolutnie nie mają ze sobą nic wspólnego poza semantyką. Dobro chrześcijańskie („tradycyjne” hi,hi,hi) ma tyle wspólnego z dobrem wg bolszewików co łoże małżeńskie z łożem madejowym. Nie bądźcie naiwni. Czekiści i UB-ecy odwoływali się w czasie przesłuchań do honoru naszych żołnierzy i dawali swoje oficerskie słowa honoru z pełną świadomością, że ich znaczenia nie mają ze sobą nic wspólnego. Mamy do czynienia ze zjawiskami , które nie mają ze sobą ŻADNYCH elementów wspólnych i są z zupełnie innych materiałów i w innych wymiarach zbudowane. Dlatego nadzieję na to, że osoby tworzące system bolszewicki i go kreujące dostrzegą jego wady jest zupełnie nieuzasadnione. Jak osoba mówiąca tylko w języku suahili może wziąć pod uwagę wskazania i spostrzeżenia przekazywane mu po np. czesku? Jak beduin może zrozumieć marynarza ? Prawda nie była dla Lenina kulą u nogi, bo dla niego prawda „tradycyjna” w ogóle nie istniała. Radykalne zmiany u pojedynczych osób rzeczywiście miały miejsce, ale miało czy miewa to charakter nawróceń, a więc zjawisk z zakresu religii a nie polityki.
    Tak, Bierut nie był żadnym zdrajcą, bo nie był Polakiem. Był tylko polskojęzycznym bolszewikiem. Podobnie jak Dzierżyński, Marchlewski, Jaruzelski. Co do Cyrankiewicza , to miałbym jednak pewne wątpliwości, panie Darku. Raczej określił bym go jako zdrajcę. Ale nie będę się upierał. Co do Sergiusza Piaseckiego: Panie Przemku, oczywiście ma Pan rację. Historycy często w swojej szaleńczej fachowości biorą papiery za Pismo Święte i wyprowadzają wnioski tylko z ich zawartości bez uwzględnienia innych czynników ,których w dokumentach nie ma, ale o których zaświadcza życie człowieka i jego ocena przez lata po śmierci. Czynienie zarzutów o sympatię do komunizmu Sergiuszowi Piaseckiemu jest strzałem w niewłaściwym kierunku. Mnie to nie przeszkadza, dopóki wnosi coś do dyskusji.
    Przeszkadzają mi za to posty w stylu proponowanym prze Bohdana a traktujące o jego przeżyciach na klozecie. Nie chcę się rozwodzić nad przedstawianiem braku kontaktu z jakimikolwiek mediami jako atutem ani poziomem uwagi na temat księdza Oko, ale przyznam szczerze, że nie spodziewałem się takich sowieckich w smaku anegdot o oddawaniu stolca na tym forum.

    z wyrazami szacunku

    Bogusław Bielecki

  24. 24 Dariusz Rohnka

    Szanowny Panie Bogusławie,

    Całkiem nie wiem o jakiej strukturalnej kruchości bolszewizmu Pan pisze, ale — podejrzewam — może Pan mieć na myśli ich stosunek do tradycyjnej moralności. Ta zaś, przez sam fakt swojego istnienia, jest dla nich czymś w rodzaju kuli u nogi. Nie mogą, nie potrafią jej całkowicie wykluczyć ze swojego języka, a sam już tylko ten fakt musi dla nich stanowić poważny dyskomfort. Chcieliby, ale nie mogą mówić otwarcie, i w tym upatruję, istotnie, potencjalnej ich słabości.

    Czy „tradycyjny system etyczny”, jakkolwiek niezręczna to fraza, musi być koniecznie utożsamiana z Chrześcijaństwem. Daruje Pan, ale moralność istniała na długo przed narodzinami Jezusa i nie widzę powodu, aby na jej istnienie zamykać oczy. Pozwoli Pan, że dla ilustracji zacytuję drobny przykład zapisany jakieś cztery tysiące lat temu w sumeryjskich „Radach Mądrości”:

    Temu, kto ci wyrządził zło, odpłać dobrem.
    Dla tego, kto jest wobec ciebie złośliwy, bądź sprawiedliwy.
    Nie gardź tymi, którzy są wystawieni na próbę.
    Wyciągnij do nich pomocną rękę, zawsze wyświadczaj przysługi.
    Nie rzucaj oszczerstw, służ dobrym słowem.

    Prawda, że piękne słowa, przyzna Pan i… bardzo chrześcijańskie?

    Czyżby nie istniała dziś „nowa era”? Era bolszewicka? Czy od roku 1917 cały świat nie zmienił był radykalnie swojego oblicza? Nie ugiął się, nie uległ wobec bolszewickiego kłamstwa? Czy miliony ofiar komunizmu stanowiły jaką przeszkodę w doborze wojennych sojuszów, albo nawiązywaniu przyjacielskich stosunków z czerwonymi Chinami, które przez zaledwie dekadę zdołały wymordować 50 milionów własnych obywateli? Czy dzisiejszych władców Kremla nazywa się Rosjanami czy bolszewikami? Istota rzeczy tkwi moim zdaniem w przyjmowaniu bolszewickiej amoralności za dobrą monetę, respektowaniu ich rzekomego „prawa” do instrumentalnego traktowania słowa. To jest nowa jakość, powszechna, stanowiąca o obliczu współczesnej kultury, nie tylko politycznej.

    Dalej, obawiam się, wyważa Pan otwarte drzwi, celując przy tym kulą w płot. Czy kto tu powiedział, że bolszewicy kierują się „tradycyjną” moralnością?

    Bierut nie był Polakiem? Obawiam się, było dokładnie odwrotnie. Jako Polak był także dobrym bolszewikiem, ponieważ te dwie kwestie bynajmniej się nie wykluczają, a wręcz przeciwnie — kultura narodowa stanowi koło zamachowe bolszewizacji. Kim tam, w cichości swego serca, był Cyrankiewicz, przyznam, nie spędza mi dlaczegoś snu z powiek. Dokonał wyboru, przyjął nową wiarę i jako tej nowej wiary wyznawca chciał Poznaniakom odcinać ręce. Myślę, że w roli bolszewika wypadł całkiem wiarygodnie.

    Podejrzewam, że po prostu nie czytał Pan listu Piaseckiego, o którym toczyła się tu dyskusja. Zachęcam, nader to ciekawa lektura.

  25. 25 Bogusław Bielecki

    Szanowny Panie Darku,
    ponieważ jestem w wieku w którym błyskotliwość umysłu i pamięć są zastępowane przez zrzędliwość i sklerozę to mogę być nieprecyzyjny.
    Odniesienia do kultury sumeryjskiej w Polsce z pominięciem chrześcijaństwa nie będę szeroko komentował. Pan doskonale wie , że gdybym nie potraktował tego jako prowokację, to przemilczałbym i tak. Przez litość.

    No cóż, w pozostałych kwestiach różnimy się zasadniczo. Pan uważa , że bolszewizm jest jakoś spokrewniony z „tradycyjną moralnością”, a ja tak nie uważam. To system równoległy. I dlatego odporny na wszelkie wpływy systemu „tradycyjnego”. Podtrzymuję wszystkie wcześniejsze tezy.
    Co do Bieruta, to , Pan pozwoli bliżej mi akurat w tym wypadku do sądów Mackiewicza. Bierut nie był zdrajcą. Bo był bolszewikiem. Uważa Pan że wystarczy żeby ktoś mówił polsku i deklarował że jest Polakiem to już nim jest? Śmiała teza. Ja się pod nią nie podpiszę. Te dwie rzeczy ( bolszewizm i narodowość) absolutnie się wykluczają. Ofiary bolszewików często myślały i myślą inaczej. I dlatego są ofiarami. Zakładają, że bolszewików coś z nimi łączy. Co do Cyrankiewicza: to spór (nieistotny) o definicję. Był bolszewikiem od zawsze, czy stał się nim w drodze zdrady. Oczywiście najważniejsze ,że działał jako bolszewik.
    Trudno mi się odnieść do użytego przez Pana zwrotu nacjonalizm,Musiałby pan doprecyzować jego interpretację. Ale stwierdzenie, że kultura narodowa jest kołem zamachowym bolszewizmu jest dla mnie nowością. Proszę o rozwiniecie tego wątku.

    Chętnie przeczytam list Piaseckiego. Ale nie podejrzewam, że zrewolucjonizuje mój pogląd. Tak jak fakt, że Kontrym służył w armii bolszewickiej. Bardziej ufam faktom niż zapisom.

    serdecznie pozdrawiam

  26. 26 michał

    Drodzy Panowie,

    Pozwolę sobie wtrącić się do dyskusji, ale tylko dlatego, że mam wrażenie, iż obaj Panowie zajmuja to samo stanowisko – nazwałbym je „Mackiewiczowskim” – a tylko semantyczna konfuzja uniemożliwia porozumienie.

    P. Bogusław mówi (w zgodzie z Mackiewiczem), że Bierut (i inni komuniści) nie mogą być sensownie określani mianem zdrajców (albo, jak to się mówiło w roku 81, „targowiczan”), bo są komunistami, byliby zatem zdrajcami, tylko gdyby zdradzili komunizm.

    Darek natomiast podkreśla, że przecież Bierut (albo Gomułka czy Jaruzelski) byli polskimi komunistami, nie należy więc chować się za ich obcością, ale wprost to powiedzieć. To jest znowu zgodne z Mackiewiczem, który uparcie twierdził, że najgorszym wrogiem Polski są polscy komuniści; że każdy antykomunista powinien w pierwszym rzędzie zwalczać komunistów własnego narodu.

    Konfuzja w moim przekonaniu bierze się z sensu, w jakim Panowie mówią, co to znaczy „być Polakiem”. Bo przecież Jaruzelski czy Bierut byli Polakami tak jak Stalin był Gruzinem czy Castro jest Kubańczykiem. Stając się wszakże bolszewikami przestali być członkami własnych narodów, w takim sensie, w jakim na przykład, my wszyscy borący udział w tej dyskusji, jesteśmy Polakami. W pierwszym rzędzie, to sami bolszewicy podkreślali „nieważność” narodowości, ale tylko do czasu, gdy stało się dla nich ważne podkreślać coś przeciwnego.

    Nie będę się tu zajmował definicjami, obowiązkami, prawami, bo to przeciez tylko niecne wtrącenie do niemojej debaty, dość jednak powiedzieć, że w moim mniemaniu stanie się bolszewikiem wyklucza z narodowej zbiorowości, gdyż pierwotna lojalność jest wówczas inna. Obawiam się tylko, że moje słowa brzmią „endecko”, więc muszę jednak podkreślić, iż osobiście nie uważam tej lojalności wobec własnego narodu za w żaden sposób ważną. „Bóg-honor-ojczyzna!” – nie ma tu miejsca na naród, zwłaszcza gdy, jak w wielu wypadkach, historia ojczyzny jest wielonarodowa.

  27. 27 Andrzej

    Drogi panie Bogusławie,

    Adresując do mnie swoje uwagi na temat bolszewickiej „etyki”, popełnił Pan błąd bowiem ja wcale nie uważam, że bolszewicy praktykują „etykę” zbieżną z powszechnie uznawanymi normami moralnymi. To moja wina, że wypowiadam się mało precyzyjnie i bardzo za to przepraszam. Twierdzę jednie to, że bolszewicy taktycznie wykorzystują pojęcia i przyjęte normy etyczne aby zrealizować cel jakim jest opanowanie świata. To nie jest tożsame z tym, że je stosują wobec siebie. Tak nie twierdzę i w tej kwestii jestem innego zdania. Uważam, że bolszewicy stosują wobec siebie „moralność leninowską” – anty-moralność ludzką: każdy postępek, który zbliża bolszewizm do celu jest dla nich dobry. Dla mnie, każdy ich postępek jest dziełem szatańskim, na moją zgubę.

  28. 28 Dariusz Rohnka

    Szanowny Panie Bogusławie,

    Ma Pan niezaprzeczalnie wielką umiejętność zbywania argumentów prostym wzruszeniem ramionami — ekwilibrystyka godna zaiste uznania — osobiście ponad mowę ciała przekładam jednak artykulację słowną. Sumerowie — powiada Pan — a cóż oni znaczą w tej części świata w jakiej żyjemy? I jest to może bardzo piękny przykład zaściankowości, mnie jednak nie bardzo odpowiada taka ciasna geografia własnych śmieci. Osobiście nie widzę sensu w takim ograniczaniu, a przeciwnie skłonny jestem — o ile tylko trafia się okazja — czerpać z dorobku całej ludzkości, jeśli ten dorobek — rzecz oczywista — coś wart. „Rady Mądrości”, które pozwoliłem sobie zacytować, bez wątpienia taką wartość przedstawiają.

    Nie Panie Bogusławie, nie uważam, że bolszewizm spokrewniony jest z „tradycyjną moralnością”; nie mogę tak uważać z tej prostej przyczyny, że bolszewizm w swoich założeniach i działaniu jest przeciwieństwem moralności, każdej. Widać, musiałem być bardzo nieprecyzyjny, skoro doszedł Pan do takiego wniosku na podstawie mojej wypowiedzi.

    Jeśli idzie o narodowość bierutów, zdaje się, Michał przed momentem temat wyczerpał (z mojej perspektywy), więc nie będę tego samego powtarzał. Może poza jednym wtrąceniem — odmiennie niż Michał, wcale nie uważam, że lojalność wobec własnego narodu (tego, który się za własny uznaje) nie jest w żaden sposób ważna. Owszem jest, pod tym jedynie warunkiem, że nie wyrządza się przy okazji krzywdy przedstawicielom innych narodów. Przynajmniej dopóki nie uznamy, że bolszewizm to też jakaś tam forma narodowości. Jeśli tak uznamy, to — oczywiście — cofam słowo.

    Rzecz nie taka całkiem nieprawdopodobna, skoro sam Józef Mackiewicz zgłaszał narodową swoją przynależność do… antykomunizmu.

  29. 29 Andrzej

    ps. Przepraszam Pana za małą literę w nagłówku wpisu, Panie Bogusławie. To tylko i wyłącznie przypadkowa pomyłka wynikająca z nieuważnego sprawdzenia wprowadzanego tekstu.

  30. 30 Bogusław Bielecki

    Szanowny Panie Michale,
    jak zwykle okazuje się, że z boku więcej widać. Dziękuję za komentarz. Cieszy mnie wspólnota oceny. W ostatnim fragmencie podpisuję się jednak zdecydowanie pod tym co napisał Darek.

    z niezmiennymi wyrazami szacunku

    Bogusław Bielecki

  31. 31 Bogusław Bielecki

    Szanowny Panie Darku,
    To nie jest piękny przykład zaściankowości! To JEST zaściankowość ! Dla mnie to piękny fragment tożsamości. Z kułactwem jako dopełnieniem.
    A poza tym wcale nie jest tak, że wykluczam wpływ cywilizacji Sumerów na losy mojego zaścianka. Nie godzę się tylko na traktowanie jej jako (trzeba przyznań, że użytego z wdziękiem) środka manipulacji.

    serdecznie pozdrawiam

  32. 32 Bogusław Bielecki

    Panie Andrzeju,
    to ja jestem winien Panu przeprosiny, bo sądząc z Pana wyjaśnienia zupełnie opacznie Pana zrozumiałem. Przepraszam. Mam zbliżoną do pańskiej ocenę źródła bolszewizmu.
    I naprawdę proszę się nie przejmować takimi drobiazgami,jak wielkość litery. Moja małostkowość ma jednak swoje granice.

    bardzo serdecznie Pana pozdrawiam

    Bogusław Bielecki

  33. 33 Dariusz Rohnka

    Ależ Panie Bogusławie,

    Jakąż to manipulację pragnie mi Pan przypisać? Że, mianowicie, chcę sprowadzić Pana na manowce innej, aniżeli chrześcijańska, etyki. Ale przecież nie ma chyba takiej obawy realnej, czy nie?

    Chcę jedynie zaznaczyć, że etyka chrześcijańska nie jest ani jedyna, ani nawet w pełni oryginalna; chrześcijaństwo ma swoje korzenie; samo pojęcie etyki wywodzi się z innego obszaru kulturowego; poza tym istniało i istnieje na świecie wiele kodyfikacji prawa moralnego.

    Nawet nasz tutejszy peerelowski dziś zaścianek nie jest, i bodaj nigdy nie był, od tej różnorodności wolny.

  34. 34 Bogusław Bielecki

    Panie Darku,
    przecież pan wie, że pojęcie „etyka tradycyjna” to nowomowa. Oczywiście, że na świecie istnieje wiele kodyfikacji prawa moralnego. Ale ja mam na myśli ściśle określoną część świata. Przywoływanie Sumerów jest bardzo błyskotliwe i nie pozbawione zasadności ale tu zastosowane jako zabieg mający wprawić przeciwnika w zakłopotanie. Traktuję to jako rewanż za użycie zwrotu „gazeta.pl”.
    Ale już przyrównanie prylu do zaścianka musiał bym odebrać jako obelgę rzuconą w twarz zaściankowi. Jako człowiek o gołebim sercu i kierowany chrześcijańskim obowiązkiem wyrozumiałości dla bliźnich przyjmuję jednak, że nieświadomie użył pan tego słowa w rozumieniu w jakim posługuje się nim cała ukształtowana przez doniosłe prądy intelektualne od Woltera do Lenina, ludzkość. Emocje które wywołuje u tej ludzkości słowo „zaścianek” są jednak w jej wypadku zupełnie uzasadnione. Myślę, że Pan miał raczej na myśli kołchoz.

  35. 35 Dariusz Rohnka

    Szanowny Panie Bogusławie,

    „Etyka tradycyjna” to dla mnie żadna nowa mowa rodem z poczytnego tytułu, który Pan tak uporczywie tu przytacza, ja zaś — wyznam — nie zażywam. Staram się po prostu — przy zastosowaniu tego nieprecyzyjnego terminu — podkreślić własne, osobiste, najbardziej subiektywne przekonanie o niejednorodności prawa moralnego, także w tutejszym naszym zaściankowie.

    Co zaś do samego „zaścianka”… — mam przyznam pewien z tym problem. Otóż skłonny jestem, jak sądzę, traktować owo historyczne pojęcie z niejaką dezynwolturą — nie wydaje mi się, samo w sobie, ani jakoś szczególnie nobliwe, ani cenne. Dobrze jest się — przyznam — roztkliwić od czasu do czasu nad pięknem szlacheckiej naszej biednej tradycji, bliżej mi jednak znacznie w poglądach na upadłą przeszłość do Karola Zbyszewskiego i jego ostro-kpiarskiego realizmu.

    Czy brodzilibyśmy dzisiaj w bolszewickim szlamie, po szyje unurzani, gdyby było tak kiedyś ładnie, jak chce się przedstawiać?

  36. 36 amalryk

    Panie Darku!

    Wacław Zbyszewski opowiadał o pewnym zdarzeniu z wiosny 1939r. gdy to Rydz-Śmigły wracając swoją salonką do Warszawy wyjątkowo nie grał w brydża tylko zaśmiewał się do rozpuku z czytanych na głos fragmentów „Niemcewicza od przodu i tyłu” – cóż za ironia losu!

    Tu linka do odsłuchania

    http://www.polskieradio.pl/68/2461/Audio/293629,Wybitni-Polacy-(nr-017)

  37. 37 Dariusz Rohnka

    Panie Amalryka,

    Porażająca ta „ironia losu”, straszna, coś jak chichot historii, albo raczej dotyk belzebuba.

    Linki jeszcze nie odsłuchałem.

  38. 38 Dariusz Rohnka

    Porażające… drugie wydanie książki Karola Zbyszewskiego wyszło, wedle WAZa, 1 września…

    Tak usłyszałem pod linką, którą Pan łaskawie przytoczył.

  39. 39 amalryk

    Prawda? Co za diaboliczny zbieg okoliczności! (Nie wiem. Czytając „Niemcewicza…” nie zaśmiałem się ani razu, wręcz odczuwałem przerażenie potęgowane tą smutną ironią autora i pamiętając, że „śmiech jest płaczem mędrca”. Może dlatego akurat ten śmiech Rydza wydaje mi się tak szatański…)

Komentuj





Language

Książki Wydawnictwa Podziemnego:


Zamów tutaj.

Jacek Szczyrba

Czerwoni na szóstej!.

Jacek Szczyrba

Punkt Langrange`a. Powieść.

H
1946. Powieść.