Dariusz Rohnka
246 comments Published 15 July 2018    |
- Cycles
- Składany komunizm
- Żuraw i landrynka
- Polski październik i okrągły stół
- Hmong znaczy wolny
- Antykomunizm którego nie ma
- Piszcie do mnie na Berdyczów
- Golicyn Nosenko i kilka drobiazgów
- Józef Mackiewicz i cenzura
- Operation Unthinkable
- Pisarz dla dorosłych w Pacanowie
- Bolo Liquidation Club
- Powstanie węgierskie
- Mackiewicz i Suworow
- Głód wiedzy o Hołodomorze
- Wszystko jest połączone
- Nasz człowiek – Gordijewski
- Niech biega w kukukrydzę…
- Lot nad kukułczym gniazdem
- Józef Mackiewicz idzie na wojnę
- Niektórzy nazywają to „upadkiem komunizmu”
- Benia Dniepropietrowski
- Za lub przeciw kontrrewolucji
- NOP czyli Nowa Ochrona Przyrody
- Listy z Niedorzecza
- „Niespodziewany koniec lata”
- Benito Cereno
- Jacyś biali Rosjanie
Czy jednak nie jest to spór o słowa? W latach 70-ych słowo “kontrrewolucjonista” wydawało się chyba anachroniczne. Kojarzyło się z walką białych Rosjan, która z bronią w ręku zakończyła się w latach 20-ych.
W latach 70-ych na pewno byli w Kraju i na Emigracji ludzie o zdecydowanie antykomunistycznych przekonaniach.
Domyślam się, że nie chodzi o posiadanie samych poglądów, tylko o czynną walkę.
Ale i sam Mackiewicz, atakowany kiedyś na emigracji o to, że zachęca młodzież do walki zbrojnej z góry skazanej na klęskę, wycofał się i stwierdził, że nie zachęca. Było to chyba w latach 60-ych.
Do czego zatem zachęcał Józef Mackiewicz w latach 70-ych?
Panie Pawle,
Mimo zaawansowanego wieku (a może właśnie dlatego?) nie bardzo przypominam sobie jak w latach 70. postrzegano termin „kontrrewolucjonista‟, słowo oznaczające najbardziej klarowną, konsekwentną, jednoznaczną postawę wobec realiów politycznych i światopoglądowych ostatniego stulecia. Tak sobie jednak myślę, przy czym tu może być anachronizm? Nawet samo słowo „kontra‟ ma się dzisiaj całkiem dobrze i to w różnych dziedzinach.
Jeśli czasem grywa Pan w brydża, znane jest Panu zapewne to słowo jako element licytacji; jeśli w piłkę kopaną… etc. Jeśli trzymał Pan kiedy w ręku którąś z książek Mackiewicza, zakładam że była to książka wydana przez wydawnictwo nazwane owym słowem. Jeśli chwytał Pan dawnymi czasy za antykomunistyczne periodyki, najpewniej obił się Panu o uszy tytuł o całkiem identycznym brzmieniu (choć nieco inaczej zapisany). A drugi człon, czyli rewolucja? Cóż, póki nie zostanie zmieciona z powierzchni Ziemi, sprzeciw wobec niej (a zatem Kontra) pozostanie nieodmiennie nakazem ludzkiej przyzwoitości.
Słowo, jeśli znajduje trafne zastosowanie, nigdy nie ginie. Ale pozostawmy w tej chwili kontrrewolucję na boku. Antykomunizm, o który Pan jakże słusznie przy okazji zahacza, nie jest, niestety terminem jednoznacznym. Co innego np. oznaczał dla poczytnego i głośnego w świecie Sołżenicyna, co innego dla nierównie mniej „popularnego‟ Józefa Mackiewicza. W ramach tego samego pojęcia, Sołżenicyn chciał się z komunistami bratać, Mackiewicz zwalczać: mieczem, słowem, drukiem.
Na temat różnych znaczeń antykomunizmu Mackiewicz pisał tak:
„Od kilku lat stoimy przed obliczem coraz bardziej skrystalizowanej manipulacji o charakterze polityczno-psychologicznym, która zdaje się wskazywać na zaistnienie Nowego Wielkiego Planu, zmierzającego do wyrugowania wszelkiego antykomunizmu w świecie przy pomocy – częściowo – antykomunistycznych haseł!… Nie znamy jeszcze szczegółów i tajnych sprężyn tego Wielkiego Planu, ale bliższa obserwacja wskazuje na jego powstanie.”
Czy w latach 70. byli w kraju czy na emigracji ludzie gotowi strzelać do komunistów tego stwierdzić nie potrafię. Jeżeli nawet byli (czego nie można wykluczyć), nie bardzo głośno było o nich słychać, dlatego – nieco tylko na wyrost – nazywał Mackiewicz siebie… jedynym, który… i dalej tak jak powyżej w tekście.
Pisze Pan ze zdumiewająco dużym przekonaniem:
„Ale i sam Mackiewicz, atakowany kiedyś na emigracji o to, że zachęca młodzież do walki zbrojnej z góry skazanej na klęskę, wycofał się i stwierdził, że nie zachęca.‟
Proszę łaskawie o podanie źródła. Zawsze chętnie czytam nieznane mi wcześniej teksty Józefa Mackiewicza.
Panie Dariuszu, jestem w poważnym kłopocie. Chętnie podałbym źródło mojego przekonania, ale niestety nie potrafię znacząco przybliżyć tej kwestii. Spróbuję choć trochę…
Na pewno było to w jakiejś publikacji o Mackiewiczu (książka, artykuł ?).
Przypuszczam, że gdzieś w prasie emigracyjnej (“Wiadomości”?) ktoś sformułował wyżej wspomniany zarzut i – jak się domyślam – Mackiewicz odpowiedział również w prasie.
Teraz daty. Najogólniejsze przybliżenie to lata 1945-1984. Może w latach 50-ych, 60-ych.
Gdzie mogłem o tym przeczytać? No cóż; Bolecki, Rohnka, Bąkowski, Lewandowski. Może artykuł, który znalazłem w Internecie?
Kojarzy mi się też Stefania Kossowska.
Nie wiem na pewno, o które wypowiedzi Mackiewicza chodzi, ale jedna nasuwa się od razu:
“Z komunistami nie można rozmawiać, ich trzeba zabijać.” (często cytowane bez dokładnego źródła którego niestety nie pamiętam)
Znakomity tekst, dzięki!
Pzdrwm
Darek,
Czytam sobie teraz zbiór felietonów Słonimskiego (pierwsze wydanie w 1929 r.)
„Trudna to rzecz przekonać kogoś, zwłaszcza gdy się ma rację. Sam już prowadziłem tysiące dyskusji, byłem świadkiem paru kłótni, do których nie udało mi się wtrącić, i nigdy jeszcze nie widziałem człowieka przekonanego z wyjątkiem gościa, któremu w dyskusji rozbito łeb butelką od piwa”
Tak więc, tradycyjnie, pozwolę się z Tobą a może nawet i Józefem Mackiewiczem (trochę się pogubiłem w cudzysłowach i nie jestem pewien czy te pytania wynikają wprost z tekstu, czy to Twoja inwencja – trudu przeczytania książki sobie nie zadałem, może mnie to przerasta w tym równoległym świecie) w części nie zgodzić.
Czyż brak drakońskiej kary „jak to się dzieje, że gdy w końcu zapada na niego wyrok, nie jest to wyrok długoletniego więzienia, śmierci czy czegoś w tym rodzaju” jest podstawą do dyskredytacji. A może to tylko metoda, nie twórzmy bohatera. Żyjący jest mniej groźny niż legenda po śmierci. Czy z faktu, że nosisz swój „bezcenny kapitel” na swoim miejscu mam wnioskować, że Twoje książki i artykuły są niewiarygodne?
Jeszcze jedna kwestia. Żal, że nie znasz szczegółów planu KRUCJATY, bo kto wie …
Drogi Panie Pawle,
Zabieram głos, ponieważ moje osobiste podejście jest trochę inne niż Darka.
Czy pojęcie kontrrewolucji było anachroniczne w latach 70.? Moim zdaniem było i jest nadal. W moim przekonaniu Mackiewicz doskonale zdawał sobie z tego sprawę i z pełną świadomością mówił: tak, chcę cofnąć zegar historii! Anachronizm? A jakże!
A czy Wydawnictwo Podziemne AD 2018 nie jest anachronizmem?
Panie Pawle,
Błądzi Panu po głowie najpewniej inne skojarzenie, niewątpliwie błędnie łączące Józefa Mackiewicza z pewnym działaniem, do którego nigdy nie nawoływał. Rzecz znana.
W zamian (i żeby nie wertować bladym świtem opasłych tomów) odwołam się do tekstu Mackiewicza, opublikowanego w Tomie 24 „Nie chodzi o środki, chodzi o Zasadę‟. Tekst należy czytać w całości.
Ponieważ nie mam licencji na publikację całego artykułu, poza tym przepisywać nie bardzo mogę i nie mam po prostu czasu, proponuję kupno Tomu w dowolnie wybranej księgarni.
Na potrzebę chwili przytoczę ledwie jedno lub dwa zdania:
„Odrzucam zarzut, że nawołuję do lekkomyślnego powstania. Po pierwsze, pogląd to jeszcze nie wezwanie; nie jest to wskazanie daty, miejsca i metod działania‟.
I dalej, wielce interesujące przemyślenia.
Panie Tiariusie,
To mnie wypada podziękować.
Przemek,
W tym, co pisze Słonimski (w 1929 roku) jest wiele racji, ale nie jest to żelazna reguła. Bywa odwrotnie i bez użycia przemocy fizycznej.
Szkoda, że zarzuciłeś czytanie Mackiewicza.
Bolszewicy nie przejmują się pomnikami (może poza jednym mauzoleum), tym bardziej legendami. Liczy się wyłącznie prosta kalkulacja, która (z racji ich przyrodzonego prostactwa) niekiedy ich zawodzi. Dlatego pewnie nigdy nie próbowali (przynajmniej fizycznie) unicestwić Józefa Mackiewicza, bo przecież „jeden w polu to nie wojownik‟. A zatem (nawiasowo), co ich może pokonać? Ich własna głupota.
Przy czym tu moja skromna osoba? Całkiem poza kontekstem przecież.
Michał,
Jakże to tak można?! zdradzać najnowocześniejszą z myśli? Czy znasz idejkę bardziej na czasie? Lepiej dopasowaną do współczesności? Przy czym tu anachronizm?
Darek,
To co najnowocześniejsze jest z definicji anachroniczne, nie przystaje do swoich czasów. Czas na antykomunizm i kontrrewolucję jest w przyszłości.
Nie widzę powodu, żeby z tym czekać aż do przyszłości.
Hmmm, ja widzę. Co więcej, wydaje mi się, że widział powody także Mackiewicz.
A to dobre! Panowie sobie dyskutują czy słowo “kontrrewolucja” jest lub nie jest anachronizmem, gdy tymczasem słowo “rewolucja” na całym świecie, od wieków jest zawsze na czasie i na ten temat nie ma żadnej dyskusji. Jeśli więc “rewolucja” jest zawsze na czasie to dlaczego “kontrrewolucja” nie może być też zawsze na czasie, Panie Pawle?
Panie Andrzeju, logicznie ma Pan rację. Teraz należałoby określić, gdzie mamy do czynienia z rewolucją. To byłby chyba temat do dyskusji.
Panie Andrzeju,
Jak zwykle trafnie powiedziane. Wszystkie te gramsciańskie elity wyśpiewują nam peany na cześć rewolucji, w imię zniszczenia tego, co jest, ale… ALE!
Przytoczę ponownie dictum Gomeza, którego użyłem już u Triariusa: “Reakcjonista rozumuje przeciwko współczesnemu światu nie w nadziei, że go pokona, lecz by prawa duszy nie wygasły”. To dla wyjaśnienia, dlaczego kontrrewolucja wydaje mi się anachronizmem i dlaczego nie jest to żaden problem.
Ale po drugie, pisał Józef Mackiewicz:
„Czy to prawda, że akurat w tej chwili nie istnieją warunki dla walki z komunistami? W takim razie nie wykluczam nadziei, że mogą pojawić się jutro. Dlatego najważniejszym zadaniem na dzień dzisiejszy wydaje mi się akumulowanie chcenia walki z komunizmem. Nie w celu nadania mu ‘ludzkiej twarzy’, lecz w celu przepędzenia tej gęby – won!”
W moim głębokim przekonaniu, warunków nie ma dziś tak samo, jak prawie pół wieku temu, gdy Mackiewicz pisał te słowa. Są niestety warunki sprzyjające rewolucji i obawiać się należy, że to co nadejdzie, będzie straszne.
Czy „akumulowanie chcenia walki z komunizmem‟ nie jest, ściśle biorąc, stwarzaniem warunków, czyli działaniem kontrrewolucyjnym? Barbara Toporska pisała: „walka jest niemożliwa, więc tym bardziej należy do niej dążyć.‟ I, zdaje się, w miarę możliwości i sił sama do realizacji tego celu dążyła.
Dlaczego odkładać to chcenie/dążenie do jutra?
Jeżeli coś jest niemożliwe dzisiaj, a należy do tego dążyć w przyszłości, to – z definicji – jest czymś na jutro. Mañana.
Zabawne, ale nieprzekonujące. W cytacie nie ma mowy o „dążeniu w przyszłości‟, ale o „dążeniu‟. To w odniesieniu do Toporskiej.
Mackiewicza pisze wyraźnie: „… najważniejszym zadaniem na dzień dzisiejszy wydaje mi się akumulowanie chcenia…‟.
Erm, jak by to powiedzieć? Dążenie ze swej natury nakierowane jest na przyszłość. Doktor Anielski powiedziałby, że dążenie jest przymiotem woli z samej siebie nastawionej na osiąganie dobra. Dążenie jest dzisiaj, ale przedmiot dążenia jest na przyszłość. Inaczej to nie jest dążenie warte tej nazwy, bo cel, któremu można wskoczyć na plecy, nie jest wart dążenia.
Mackiewicz nie powiedział oczywiście nic, co stałoby w sprzeczności z powyższą oczywistością. Innymi słowy, akumulować chcenie, gdy go nie ma, jest zadaniem na tu i teraz, a kontrrewolucja jest wyłącznie marzeniem na przyszłość.
Panie Pawle,
Rewolucja jest dziś (od wieków ale dziś jest to zjawisko totalne) na ustach całego świata. Czyż Pan tego nie dostrzega? Nawet na tutejszym peerelowskim podwórku do doraźnych celów “rządzących” nim nie schodzi im z ust, że wspomnę np. taką “rewolucję w podatkach”, “rewolucję w sądownictwie”, “rewolucję w polityce” itp. itd. Temat do dyskusji, powiada Pan? Chętnie podyskutuję o tym, czy to tylko logika wywodu, czy może fakty. Chciałby Pan może powiedzieć, że “teoretycznie tak, ale…” . Zatem co oznacza dla Pana to “ale”? Tyle, że słowo “kontrrewolucjonista” jest anachronizmem, a nawet było już w latach 70-tych a rewolucja była zawsze na czasie (począwszy od Odrodzenia jako reformacja) i szlus?
Rewolucja to jest coś gwałtownego, dziejącego się w raczej krótkim czasie. Oczywiście, można powiedzieć, że w ostatnich 30 latach nastąpiła rewolucja technologiczna w informatyce. W ciągu ostatnich 100 lat nastąpiła rewolucja w ema
ncypacji kobiet (doszło już do tego, że niektórzy zaczynają walczyć o prawa mężczyzn). Prawdziwa rewolucja w polityce była na przykład na Kubie.
A w Polsce? Ostatnio ukazała się książka Andrzeja Ledera “Prześniona rewolucja”. Książki nie znam, więc tylko przedstawię jej tezy za Internetem:
“W Polsce w latach 1939–1956 dokonała się rewolucja społeczna. Okrutna, brutalna, narzucona z zewnątrz, ale jednak rewolucja. Ta rewolucja niesłychanie głęboko przeorała tkankę polskiego społeczeństwa, tworząc warunki do dzisiejszej ekspansji klasy średniej, czyli mieszczaństwa, do najgłębszej być może od wieków zmiany mentalności Polaków: odejścia od mentalności określonej przez wieś i folwark ku tej zdeterminowanej przez miasto i miejski sposób życia. Ta rewolucja pozostaje jednak nieobecna w świadomości społecznej. To książka o wydarzeniach, które nas ukształtowały, a o których wolimy nie pamiętać. Filozof bada naszą zbiorową amnezję, poddając psychoanalizie traumy najnowszej historii: okupację z Zachodu i rewolucję ze Wschodu, zagładę Żydów i likwidację ziemiaństwa, wyparte winy i nieopowiedziane krzywdy. “Prześniona rewolucja” to rzadkie w polskiej humanistyce połączenie głębokiego namysłu nad kulturą i literaturą z trzeźwą analizą kwestii politycznych i ekonomicznych – mocna lektura, która każe na nowo przemyśleć „polską duszę”. Andrzej Leder wyjaśnia, dlaczego polska klasa średnia po 1989 roku tak polubiła sushi i jaki to ma związek z Zagładą i komunizmem.”
Tak, niezależnie od oceny zjawiska, jest ono faktem. Ja co prawda jestem raczej przyzwyczajony do oceniania takich zjawisk w kategoriach walki o władzę (i o “rząd dusz”). Rewolucja byłaby w takiej ocenie środkiem do pozyskania zwolenników.
No tak, ale ciągle piszę o zjawiskach dawniejszych. A dzisiaj? Rewolucja PiS? Powolna kumulacja władzy, chyba podobnie jak o 1926 roku. Jak to Piłsudski określił? – “rewolucja bez rewolucyjnych konsekwencji”. To jeszcze zobaczymy!
Panie Pawle,
Hmm. Zgoda, ale nie odpowiedział Pan wprost na moje pytanie. Czy może odpowiedział? Czy mam rozumieć, że potwierdza Pan to, że rewolucja jest i była “zawsze”. A co wobec tego z kontrrewolucją? Jest anachroniczna czy nie i jeśli nie to dlaczego? Skoro w latach 70-tych była na światowym czasie rewolucja Czerwonych Khmerów albo “rewolucja Goździków” to dlaczego nie na czasie była wtedy kontrrewolucja? A skoro dziś na czasie jest rewolucja “boliwariańska” w Wenezueli czy też wcześniej Nikaragui, to dlaczego nie jest na czasie kontrrewolucja przeciwko nim?
Panie Andrzeju, ma Pan rację. Chodziło mi jednak o to, że około roku 1920 roku słowo “kontrrewolucja” precyzyjne określało obiekt potencjalnego ataku. W latach 70-ych pole semantyczne tego słowa bardzo się poszerzyło.
Szanowni Panowie,
Dyskusja o rewolucji i kontrrewolucji, o ich względnych znaczeniach i wzajemnych relacjach, wydaje mi się nadzwyczaj ciekawa i płodna.
A zatem, z jednej strony, mam wrażenie, że Pan Paweł ma rację, bo przecież „rewolucja” to w oczywisty sposób gwałtowna przemiana, w przeciwieństwie do ewolucji, tj. przemiany powolnej. Z drugiej jednak strony, mamy np. kopernikańskie „De revolutionibus”, powolne obroty ciał niebieskich, mamy Brocha, mówiącego o rewolucji, która wpełza w człowieka, jakby pożerała mu duszę, zanim jeszcze zaatakuje instytucje społeczne. Rewolucja jest dla niego „włamaniem od spodu” i rozpadem świata. Nie jest więc wcale gwałtowną przemianą społeczną, ale czymś radykalnie zmieniającym istotę rzeczy, odwracającym świat na nice.
Dyskutowaliśmy wczoraj namiętnie o tym, czy przemiany społeczne w latach 60. i 70. w Ameryce i na Zachodzie Europy można nazwać rewolucją. Przecież nie było to gwałtowne objęcie władzy przez siły przeciwne porządkowi społecznemu, jak normalnie definiowalibyśmy rewolucje. Były to wszakże przemiany rewolucyjne, zmieniające istotę rzeczy. I tu jest chyba pies pogrzebany. Ważne jest nie tempo przemian, ale radykalizm przemian.
Gdzie jednak trudno mi się zgodzić z p. Andrzejem (niech mi to wybaczy), to że rewolucja od wieków ma być „na ustach świata”, w sensie „jest czymś pozytywnym”. Otóż wydaje mi się, że rewolucja jako obalenie ustalonego porządku, jest pojęciem pozytywnym zaledwie od oświecenia i rewolucji antyfrancuskiej (zgoda, od paru wieków, i może o to Panu chodziło, Panie Andrzeju?). Do tego momentu w historii, nie było potrzeby dla określenia, czym jest konserwatyzm, ponieważ każda polityka była konserwatywna. Jak mówił Akwinata, „conservatio est continua creatio”. Wraz z wypłynięciem na pole walk politycznych sił zmiany, czyli rewolucji, cały dyskurs polityczny uległ zmianie. Odtąd nie mogło być mowy o szczegółach konkretnej polityki, bo należało się ustosunkować wyłącznie do podstawowej kwestii: albo konserwatywne, inkrementalne zmiany, albo przewrót. A jednocześnie propagandowa sugestia, że tylko przewrót może być czymś dobrym. Zmierzam do tego, że rewolucja jest czymś pozytywnym od względnie niedawna.
Bardzo zabawne i trafne wydało mi się odwołanie p. Pawła do Piłsudskiego: rewolucja bez rewolucyjnych konsekwencji. Jakże to słuszny opis przewrotu majowego, a jednocześnie jakże a propos wobec naszych dywagacji. Otóż p. Andrzej mówi chyba o rewolucyjnych konsekwencjach, a nie o rewolucji samej, a zatem czy doprowadziła do nich gwałtowna rewolucja, czy nie, to jest drugorzędne, jeżeli nie wręcz obojętne. Odwracając dictum Piłsudskiego: rewolucyjne konsekwencje bez rewolucji, tj. bez przewrotu.
Paradoks tej dyskusji jest wszakże odzwierciedleniem szerszego paradoksu współczesnego świata, przynajmniej w tej postaci, jakim go znamy w zachodnich tzw. demokracjach. Otóż świat, w którym żyjemy, jest w istocie światem porewolucyjnym w sensie Panaandrzejowym, ale jednocześnie czeka nas straszna rewolucja w sensie Panapawłowym.
A gdzie jest czas i miejsce, gdzie jest dążność i nadzieja na – kontrrewolucję?
„… gdzie jest dążność i nadzieja na – kontrrewolucję?”
Tu i teraz?
Chce Pan powiedzieć Panie Pawle, że stało się ono czymś innym, zmieniło swoje właściwe znaczenie? Czy może czymś źle widzianym? Jeśli tak, to zgadzam się z Panem z tą poprawką, że wydaje mi się, iż stało się to znacznie wcześniej. Lecz to nie powinno zmieniać naszego własnego postrzegania/pojmowania i do wypowiadania swojego zdania. Co z tego, że jest ono w niezgodzie z obowiązującym trendem? Czy to Pana albo mnie w jakikolwiek sposób dyskwalifikuje z dyskusji? Jeśli tak, to po co brać nam udział w takiej dyskusji? Jakie to może mieć znaczenie dla Pana czy dla mnie jeśli jesteśmy przekonani, że sufit jest biały a nie czarny?
Darek,
C-downie, jak mawiała pewna młoda dama. Kontrrewolucja tu i teraz. Ty zaczynaj.
Ja wolę rozważać problem totalitaryzmu, który obejmuje komunizm, ale nie tylko. Wolność przede wszystkim. Przypomina się tekst Mackiewicza, w którym pisze, że jeśli zostałby chanem, to wprowadziłby wolność słowa.
A kontrrewolucja? Faktycznie, dzisiaj jest wiele obszarów do działania. Na przykład Wydawnictwo Podziemne.
Michał,
„… gdzie jest dążność i nadzieja na – kontrrewolucję?”
Tego się trzymajmy, konkretnej frazy.
Panie Pawle,
„A kontrrewolucja? Faktycznie, dzisiaj jest wiele obszarów do działania. Na przykład Wydawnictwo Podziemne.‟
Intrygująco brzmi „ wiele obszarów do działania‟. Jakie konkretnie ma Pan na myśli, poza wp, rzecz jasna?
Darek,
Trzymajmy się? To znaczy co? Konkretnej frazy się trzymajmy? Trzymajmy się kontrrewolucyjnej frazeologii, bo “bez tego złość i smutek, choćbyś nawet codzień walił głową w stół”?
Panie Pawle!
“Problem totalitaryzmu, który obejmuje komunizm, ale nie tylko”?!?!
Co właściwie ma Pan na myśli? Że istnieje nietotalitarny komunizm?? Naprawdę? A może istnieje niekomunistyczny totalitaryzm? Czyżby? Czy zechciałby Pan podać przykłady?
Pal sześć te nadzieje dzisiaj. Ale jestem przekonany, że bardzo istotne jest dążenie, wola. To nie jest dla mnie kwestia nadziei, że kiedyś, w przyszłości, lecz kwestia smaku i zachowania się w zgodzie z własną wiarą i sumieniem. Dopóki żyję.
Niekomunistyczny totalitaryzm? Na przykład Trzecia Rzesza.
A Mussolini sam mówił że jego rządy są totalitarne.
Nie wiem jak traktować niektóre muzułmańskie dyktatury. Na przykład Arabia Saudyjska to państwo autorytarne czy totalitarne?
Obszary do działania to na przykład media, nie tylko Internet. Jeśli ktoś chciałby założyć czasopismo, to jest dobry tytuł do zastosowania – “Kontra”.
Panie Pawle,
Wyznaję, że moje pytanie było prowokacyjne, ale nigdy bym nie przypuszczał, że wpadnie Pan w pułapkę z taką łatwością. Zostawmy Arabię Saudyjską, bo zdaje mi się, że sam Pan dostrzega różnicę między autokratyczną monarchią a totalitarnym państwem.
A więc po pierwsze, teza, że komunizm nie musi być wcale totalitarny, jest tezą do znudzenia powtarzaną przez eurokomunistów, rewizjonistów, corbynistów, jak pisał Darek w powyższym artykule: „eurokomunizm, rewizjonizm, unowocześnienie doktryny (aż, w konsekwencji, po tejże całkowitą przebudowę w kierunku „upadłego komunizmu‟) było dziejową koniecznością.” Ależ tak! Cały ten zamordyzm, to tylko „rosyjskie naleciałości”, komunizm to humanizm… Naprawdę?
Ale po drugie, na ile możliwa jest teza przeciwna, że istnieć może niekomunistyczny totalitaryzm? Istotą i naturą komunizmu jest przebudowanie społeczeństwa w celu perpetuacji władzy i utrzymanie władzy w celu przebudowy człowieka, czyli to co tu w skrócie nazywamy Metodą. Tę samą Metodę zastosowano w Rosji i w Chinach, w Albanii i Korei, na Kubie i w Wenezueli, w Syrii i Libii, w teokratycznym Iranie i w świeckim Iraku, w Wietnamie i w Kambodży, niezależnie od tego czy w zgodzie z Moskwą czy w sporze z nią. Co prowadzi nas do Hitlera.
Trzecia Rzesza była tworem w całości totatlitarnym, w przeciwieństwie do Włoch Mussolliniego. Niemcy Hitlera były państwem totalitarnym dlatego głównie, że wzorowanym bezwstydnie na bolszewickim tworze Lenina. Ponieważ jednak monachijski pucz się nie udał, a piotrogradzki pucz się powiódł, to musieli budować swoje twory inaczej. Hitler musiał udawać demokratę, udawać „populistę”, gdy Lenin był od początku totalitarystą. Ważniejszą różnicą było jednak zastąpienie ideologii ponadnarodowej narodową i rasową – w tym leżało źródło klęski Hitlera. Jednak jego totalitaryzm pozostał całkowicie komunistyczny, chyba że zechce Pan utrzymywać, że komunizm to humanizm tylko Hitler i Stalin wypaczyli tę piękną ideę. Ale chyba nie?
Mussollini jest tu być może najbardziej interesującym przykładem, bo przecież słowo „totalitaryzm” wywodzi się z włoskiego “totalitarismo”. Wymyślony przez krytyków Mussolliniego, termin ten został entuzjastycznie przyjęty przez Duce, który sformułował następującą definicję: „wszystko w państwie, nic poza państwem, nic przeciw państwu”. Być może należałoby jeszcze dodać „wszystko dla państwa”. Państwo miało być wszechobejmujące, poza nim nic nie może mieć sensu ani wartości, bo poza kontekstem państwa wartości nie mogą istnieć. Prawdziwej definicji dostarczyli dopiero krytycy, a nie amatorzy w rodzaju Duce. Arendt dowodziła, że jest to model państwa możliwy dopiero w XX wieku, gdy zniszczenie tradycyjnych struktur społecznych stworzyło warunki dla powstania osobowości totalitarnej, człowieka całkowicie zależnego od państwa, w każdym aspekcie życia i tożsamości. Generalnie, uznaje się, że o totalitarzymie stanowią: dominująca ideologia, jedna partia u władzy, tajna policja gotowa użyć przemocy aż do państwowego terroru włącznie, monopol informacji i planowa gospodarka. Ale ja bym powiedział, że raczej coś tak nieokreślonego jak aspiracja, dążenie państwa do całkowitej kontroli nad jednostką. Otóż wedle tego kryterium Włochy Mussolliniego były dziecinną zabawką w porównaniu do sowietów. Nie na darmo nazywano w latach 30. zarówno faszystowskie Włochy, jak i Polskę Piłsudskiego – przykładami totalitaryzmu.
Innymi słowy, podtrzymuję tezę, że totalitaryzm jest wyłącznie bolszewicki i żaden inny.
Andrzej,
Nie jestem przekonany co do kwestii smaku, choć dobrze Ciebie rozumiem, tak mi się zdaje, o czym piszesz. Nie wiem, czy kwestia za i przeciw komunizmowi warta jest rozpatrywania w kontekście estetycznym. To trochę tak jakbyś się zastanawiał, czy wolisz wąchać czerwone róże czy onuce krasnoarmiejców. Jaka tu być może estetyczna alternatywa? Może jednak Herbert nieco przebanialukował?
Wiara i sumienie to oczywiste – dyskutować tej kwestii nie ma powodu. Co innego dążenie. Czy deklaracja „dążenia‟ do jakiegoś celu nie usprawiedliwia bezczynności, nie daje alibi przyzwoitości? Nie wiem.
„Trzymajmy się podziemnej frazeologii…‟ podpowiada z przekąsem mój towarzysz podziemnej niedoli, ale czy poza ironią nie warto się, przynajmniej od czasu do czasu, rozejrzeć za jakim możliwym praktycznym kierunkiem aktywności?
Pan Paweł (Witam Panie Pawle, jeśli jeszcze Pan u nas gości) sugeruje poszukiwanie dodatkowych (poza wp) form działania. Czy nie tak właśnie powinniśmy myśleć, przywiązując większą wagę do prostego konkretu?
Ja się Panie Pawle nie zgadzam, żeby zakładania czasopisma było z pragmatycznego punktu widzenia jakimś krokiem naprzód. Proszę mi wierzyć, zostałoby „zjedzone‟ w kilka tygodni po pierwszym numerze. Gdyby nawet znalazł się inwestor, redakcja, autorzy, czytelnicy… kolejny numer zostałby skutecznie zablokowany przez obowiązujące tocoś. Kolportaż, że użyję nieprzyzwoitego tu słowa, naziemny dysponuje pod tym względem (eliminacji niechcianego tytułu) szeroką gamą możliwości. Pomijam szalone marże (do 45%), kary umowne za przemiał niesprzedanych egzemplarzy (których się nie zwraca zwyczajowo wydawcy), pozostają jeszcze inne, wielorakie środki.
A może ma Pan na myśli czasopismo podziemne, z podziemną dystrybucją? Jeśli tak, to insza inszość i warto się nad nią z uwagą pochylić. Pytanie pierwsze, jak to zrobić?
Darek,
Ale przecież Ty sam deklarujesz dążenie, a czy nie obruszyłbyś się, gdyby Ci zarzucać w związku z tym bezczynność?
Wbrew Twoim słowom, niczego Ci z przekąsem nie podpowiadam, a tylko stawiam pytanie: co to znaczy? Twoje słowa brzmiały: „Tego się trzymajmy, konkretnej frazy.” Czy nie można już w Podziemiu zapytać wprost? Co to znaczy?
Panie Michale, dziękuję za naprawdę ciekawy syntetyczny wykład na temat totalitaryzmu. Mam tylko jedną uwagę. Nieprawdą jest że twierdziłem iż komunizm może być nietotalitarny. Napisałem 26 lipca iż “wolę rozważać problem totalitaryzmu, który obejmuje komunizm, ale nie tylko”. Rozumiem to tak, że totalitaryzm obejmuje komunizm, faszyzm, niektóre państwa islamu. Być może moje stwierdzenie było wieloznaczne, ale teraz precyzuję.
I jeszcze jedno – zostawiam Arabię Saudyjską ale Erytrea to naprawdę koszmar.
Panie Dariuszu, można rozprowadzać pismo jako przesyłkę pocztową.
Michał,
Cytowałem Ciebie z komentarza tuż tuż, chwilę wyżej: „… gdzie jest dążność i nadzieja na – kontrrewolucję?”
Sądziłem dlatego, że to jasne.
Ty odpowiedziałeś, jak odpowiedziałeś. Nie podejrzewałem, że nie wiesz, co znaczy podany cytat z Twojego komentarza.
Oczywiście, że deklarowałem dążenie. Pytanie, które stawiam, jest skierowane także do mnie.
Nie, nie obruszyłbym się na zarzut bezczynności. Przeciwnie. Przyjąłbym zarzut z możliwym spokojem. Kiedyś umyśliłem sobie nie spocząć, nim przyczynię się do obalenia tego czegoś, tymczasem… lata mijają etc.
Panie Pawle,
Ale kto ma fundusze na wydrukowanie jakichś 10 mln egz. czasopisma, zaadresowanie, włożenie w kopertę i wysłanie?
A może wysyłać według określonego klucza? Jakiego?
Wielkie i sławne gazety podupadają, sławne periodyki o globalnym zasięgu cienko przędą, więc gdzie może być miejsce na antykomunistyczne i kontrrewolucyjne pismo?
Darek,
Kręcimy się w kółko jak łajno w przeręblu. To było pytanie z mojej strony: gdzie jest miejsce na dążność i nadzieję na kontrrewolucję? Na co Ty odparłeś: “tego się trzymajmy, tej frazy”.
Wyznaję, że po wszystkich wyjaśnieniach, nadal nie rozumiem, czego mamy się trzymać.
Michał,
Każdy może sobie odpowiedzieć wedle własnego uznania.
Na pytanie, czego się mamy trzymać, nie ma odpowiedzi, jednej. W tym przypadku nie ma „my‟, jest tylko „ja‟.
Czy to gówno w przerębli? Nie potrafię powiedzieć. Nigdy nie zaobserwowałem podobnego zjawiska.
Panie Dariuszu, jeśli chce Pan uderzyć tak szeroko, to można inaczej. Bez adresowania, po prostu wrzuca się pismo do skrzynki. Pytanie kto miałby to robić. Są firmy, które się tym zajmują, ale taki zakres to faktycznie koszt ogromny. Chyba że znajdą się wolontariusze.
Wysyłanie według klucza… Na przykład tak: tworzy się księgarnię internetową, dzięki czemu uzyskuje się potencjalnych odbiorców.
Darek,
Wedle uznania. Subiektywnego uznania. Ale może lepiej popróbować obiektywnego uzasadnienia?
Ja już zupełnie wymiękłem, i subiektywnie, i przedmiotowo. Trzymać się frazy – czy my, czy Ty – ok, mogę to zrozumieć. Ale zacytowana fraza była pytaniem, więc chwytam jej się i czekam na odpowiedź. Deklarujesz dążenie i jesteśmy w zgodzie; obaj idziemy w tym punkcie za Mackiewiczami. Ale po chwili dodajesz: Czy deklaracja „dążenia‟ do jakiegoś celu nie usprawiedliwia bezczynności, nie daje alibi przyzwoitości?
Daje alibi? Usprawiedliwia? Jeżeli oznajmię, że dążę do zdobycia szczytu K2, leżąc martwym bykiem, to czy moja deklaracja daje mi jakiekolwiek alibi? Czy usprawiedliwia moją bezczynność? Rozdźwięk między deklaracją i stanem faktycznym jest moralną degrengoladą, dość powszechną i starą jak świat, a znaną pod nazwą hipokryzji.
Ale z dugiej strony, czy Mackiewicz, deklarując się jako zwolennik kontrrewolucji, szukał alibi? Czy nie mówił raczej: nie ma w tej chwili warunków do walki, więc podtrzymuję wolę walki, by ją podjąć, jeżeli się takie warunki pojawią.
Darku,
Wydaje mi się, że samo pojecie dążenia wyklucza bezczynność. Tak jak ruch wyklucza bezruch. Można by się zastanawiać, czy sama postawa antykomunistyczna wystarcza. Na pewno wskazane jest działanie, aby ją wyrazić, wypełnić. Ale “każdy orze jak może”, nie każdy ma zdolności do pisania antykomunistycznych esejów albo wydawania antykomunistycznych książek, lecz każdy może być antykomunistą. Także niewidomy i głuchy. Byle rozumiał potrzebę sprzeciwu i miał wolę ją wyrazić. Nieprawdaż? Obawiam się, że kwestia “konieczności działania”, zawęża jednak mocno kwestię dążenia i kwestię antykomunizmu.
Kwestia smaku? Właściwie, to miałem na myśli komunizm jako coś odrażającego, coś co jest wbrew naturze. Coś, co wyzwala mój trwały sprzeciw. Herbert chyba także tak to widział, chociaż on był jednak w ten peerel jakoś zaangażowany gdy to pisał. Więc może nie do końca?
Panie Pawle,
Księgarnia internetowa, zgłaszający się wolontariusze, masowe rozdawnictwo? Żaden z tych pomysłów nie jest realny, każdy z innego powodu. Na pozór najrealniejsze wydaje się ostatnie rozwiązanie – rozdawnictwo, ponieważ wymaga jedynie pieniędzy. Ale i w tym przypadku miałbym spore obawy co do realności przedsięwzięcia.
Bo proszę sobie wyobrazić: jakieś 20-30 milionów ludzi dostaje do ręki pismo, z którego dowiadują się, że wszyscy pospołu i każdy z osobna tkwił przez ostatnie trzydzieści lat w straszliwym błędzie; że niepotrzebnie biegał do urn wyborczych, zapisywał się do partyjek, zawiązywał komitety, przeglądał codzienną prasę, wpatrywał się w ekran telewizora… że przez te wszystkie lata dawał się okłamywać (i sam siebie okłamywał), jak małe dziecko.
Czy nie lepiej już dostać od listonosza tuzin rachunków do opłacenia?
Być może problem przed jakim stoimy, braku możliwości, nie wynika z braku środków, ale braku adresata.
Andrzeju, Michale,
To oczywiście wszystko prawda, co mówicie. Pewnie niepotrzebnie szukam dziury w całym, albo wyrażam się niejasno. Dążenie podmiotu wyklucza jego bezczynność. Jeżeli deklarując dążenie, nie robisz nic, stajesz się hipokrytą. Jasne.
Co jednak począć z dążeniem, niewątpliwie szczerym i pełnym wigoru, które mimo upływu lat, nie przynosi żadnych pożądanych skutków? Jeżeli – dajmy na to – przez dziesięć lat z ogonem WP przekonało do antykomunizmu może pół, może dziesięć tuzinów czytelników? Może jednak uzasadnione staje się przypuszczenie, że z owym dążeniem jest coś nie tak?
Od 30 lat mamy do czynienia z komunistyczną prowokacją, robioną z niebywałym wcześniej rozmachem. Lokalnie, czyli w tutejszowie, od 30 lat żyjemy w karykaturze niepodległego państwa, którą nie wiadomo jak najcelniej nazywać: prl-bisem, ii prlem, peerelem, a może czymś od peerelu gorszym?
Czy to co napisane w akapicie powyżej to jakaś wiedza tajemna, ezoteryczna, dostępna wybrańcom trzydziestego czwartego stopnia? Ależ, nie. Każdy, kto tylko chce, i kto oderwie się choć na moment od pseudorzeczywistości, w której tkwi po uszy, dostrzeże z łatwością, że wszystko co wokół, to nic innego, a jeno: „chuj, dupa i kamieni kupa‟, jeżeli dobrze przytaczam jednego z prowokatorów (a może ofiarę tylko?).
Ileś komentarzy powyżej, Przemek cytował Słonimskiego, piszącego swego czasu o niemocy przekonywania bliźniego do najoczywistszych niechby racji. Niby oczywisty banał, występujący w nieidealnej ludzkiej naturze powszechnie, ale nie bez precedensów. Jest wiele dowodów na to, że sztukę przekonywania osiągnęli oboje, Barbara Toporska i Józef Mackiewicz. Bywało, że ich teksty zdobywały uznanie, przekonywały osoby z czasem bardzo odległych kręgów politycznych czy światopoglądowych.
Ale i w ich przypadku napotykamy na zasadniczy problem. Samo przekonanie kogokolwiek nie jest rękojmią skutecznego dążenia. Bywało, że owi przekonani taili z trudem wyklutą myśl przed światem, pielęgnując ją zaledwie w cichości sumienia. Bywało, że „zapominali‟ o owym swoim, nowo nabytym, uwierającym okryciu. Byli i tacy, którzy z rozmysłem, motywowani niejasną pragmatyką, działali wbrew nowemu przekonaniu.
Więc może nie jest aż tak źle, jak mi się zdaje? Nie odbiegamy nadto od standardów nieskuteczności w dążeniach?
Ale może też jest znacznie gorzej? Po prostu antykomunizm, dobrze rozpoznany, przetrawiony, nie jest nikomu na świecie do szczęścia potrzebny? Z tego tylko powodu wszystkie dążenia, jakkolwiek uporczywe, trafiają w mur obojętności?
Sądzę, że pewien problem jest w terminologii. Chodzi mi o to, że antykomunizm jest to program polityczny, który zakłada zwalczenie komunizmu i stworzenie nowego zjawiska ALE… Ale jednak samo sformułowanie “antykomunizm” zawiera w sobie tylko ten element walki, ataku, pokonania, zmiażdżenia i ostatecznego zdołowania (Mackiewicz: “dołuj sowiecku włast”). Bardzo dobrze, ale byłoby lepiej, gdyby program zawierał już w swojej nazwie tylko element twórczy, całkiem nowy, przyszłościowy. Z tym, że – oczywiście – program tego nowego zjawiska zawierałby w sobie antykomunizm.
Darek,
Rób, co powinieneś – będzie, co może!
Człowiek strzela, Pan Bóg kule nosi. Innymi słowy, nie wiemy, jakie będą wyniki naszych działań i popada w grzech pychy ten, który pragnie kontrolować całkowicie rezultaty swych ludzkich aktów.
Czy coś jest z Twoim dążeniem nie tak, jeżeli przekonałeś trzy osoby, a nie pięć? Czy stawiałeś sobie taki cel? A gdybyś przekonał dziesięciu czytelników, to wtedy byłby sukces? Osobiście, nie stawiam sobie nigdy celu przekonania kogokolwiek do czegokolwiek. Jeżeli argumentuję i wdaję się w dyskusję, to wyłącznie z egoistycznych powodów, bo żeby móc robić, co powinienem, muszę rozumieć sytuację. Czy celem Toporskiej i Mackiewicza było kiedykolwiek przekonanie kogoś?
W równoległej dyskusji z p. Pawłem mówicie obaj o dziesięciu, a potem 20-30 milionach ludzi, którym w jakimś paralelnym świecie wręczycie do ręki egzemplarz wybitnego pisma antykomunistycznego, domyślam się: na błyszczącym papierze, z kolorywymi zdjęciami pół-nagich panienek dla przyciągnięcia jeszcze większej ilości czytelników. Jeżeli o mnie chodzi, to pozostanę wówczas w Podziemiu, bo, że przytoczę znowu Gomeza:
Popularyzacja wulgaryzuje i nie rozpowszechnia.
W cichości mego sumienia nie znajduję żadnych wyrzutów, jeżeli kogoś nie przekonałem, ponieważ – jak mówiliśmy setki razy – uznanie jest subiektywne, nie zależy od jakości uzasadnienia, które przedstawię, a może być funkcją np. pogody, albo tego co jedna pani drugiej pani w kolejce mówiła…
Czy miałbym się “lepiej czuć”, gdybym się był zamachnął na władzę ludową kiełbikiem? Czy to niwelowałoby jakoś to nieszczęsne alibi bezczynności? Czy antykomunizm jest komuś do szczęścia potrzebny? Do ziemskiego “szczęścia” Twoim 20-30 milionom potencjalanych czytelników potrzeba chleba i igrzysk. Tylko że ja nie po to znalazłem się w Podziemiu, by zaspokajać potrzeby mas. Ale być może zaczynam rozumieć, że Ty pragniesz uszczęśliwić ludzkość, a tym samym trafianie w mur obojętności, musi być bolesne. Jeżeli o mnie chodzi, to proponowałbym uciekać, kiedy te masy przestaną być obojętne. Wtedy już tylko będziemy mogli “patrzeć na równy tłumów marsz, milczeć wsłuchani w kroków huk”.
Panie Pawle,
Antykomunizm to nie jest program polityczny.
Antykomunizm to jest postawa życiowa.
Odnośnie Mackiewicza, to wydaje mi się że powinno być zacytowane “dałoj sowiecku włast'” [долой советскy власть]. A to oznacza precz z władzą sowiecką a nie “ostatecznie zdołuj władzę sowiecką”. Nie wiem co dla Pana oznacza “zdołować”? Czy to jest to słowo, które przyjęte zostało od angielskiego “down”? To by wtedy pasowało do “down with soviet power”, lecz po polsku powszechnie przyjęło się mówić o “zdołowaniu” gdy się jest w kiepskim stanie ale żywym. Mackiewiczowi chodziło o zniszczenie władzy sowieckiej raz na zawsze.
Oczywiście Panie Michale. Antykomunizm to postawa ludzka a nie żaden program. Czy Pan, Panie Pawle określiłby chrześcijaństwo programem politycznym? Jeśli tak, to zasadniczo się z Panem nie zgadzam. Chrześcijaństwo to przede wszystkim wiara i postawa moralna, zaś anty-chrześcijaństwo to postawa bez wiary i bez moralności.
Darku,
Herbert, którego tu przywołałem wcześniej napisał też frazę “bądź wierny, idź”. Ja uważam, że trzeba iść, trzeba być wiernym. A co z tego będzie dla świata? Myślę, że przynajmniej świadectwo. Ty sam to pięknie opisałeś w swojej ostatniej książce. Dziś świat jest bolszewicki do kości, co mu zrobisz dziś? Co zrobisz kamieniowi, jeśli nie jesteś kroplą?
W takim razie, na czym polega twórczy element antykomunizmu jako postawy ludzkiej?
Panie Pawle,
Poświęciłem rozważaniu tej kwestii książkę. Trzy książki Darka w pewnej mierze dotykają tego samego problemu. A Pan sobie życzy, żeby powiedzieć Panu w komentarzu na witrynie internetowej, “na czym polega twórczy element antykomunizmu”?
Pozwoli Pan, że nie będę odpowiadał. Ograniczę się tylko do przytoczenia cytatu z Józefa Mackiewicza:
„Cios jaki spotkał nas, urodzonych z ludzką twarzą, polega moim zdaniem na tym, że dziś, po trzydziestu latach, zmusza się nas do wyrzeczenia się tej twarzy na rzecz “komunizmu (socjalizmu) z ludzką twarzą” i każe zaczynać ewolucyjne udoskonalenie nie od wolności, lecz od doskonalenia najgorszej niewoli.”
Może Darek ma rację, bo jeżeli trzeba nadal uzasadniać, na czym polega twórczy element antykomunizmu, to dla ludzi urodzonych z ludzką twarzą, to jest cios, więc jeszcze tylko jeden cytat:
„Antykomunizm jest praktyką proludzką.”
Panie Pawle,
Raczył Pan napisać tak:
„Ale jednak samo sformułowanie zawiera w sobie tylko ten element walki, ataku, pokonania, zmiażdżenia i ostatecznego zdołowania… […] …byłoby lepiej, gdyby program zawierał już w swojej nazwie tylko element twórczy, całkiem nowy, przyszłościowy.‟
Mackiewicz, szkicując zarys programu krucjaty antykomunistycznej, pisał w sposób następujący:
Pytają nas z czym idziemy? Jaka jest wobec wytworzonej realnej sytuacji ALTERNATYWA, którą głosi, czy powinna głosić, emigracja? – Nie można, powiadają, iść wyłącznie z hasłami „negatywnymi‟ (obalić); trzeba wysuwać hasła alternatywy „pozytywnej‟ (budować). – To sformułowanie zawiera już tendencję kompromisu. Co może być alternatywą niewoli? Tylko wolność! Twierdzenie, że zacieśnianie hasła do Wolności należy do programu wyłącznie „negatywnego‟ jest pierwszym krokiem do kapitulacji.
Widzi Pan, Józef Mackiewicz bardzo wysoko cenił liberalizm, wyrażając wielokrotnie szczególnie duży szacunek dla habsburskiego (z czasów Franciszka Józefa) sloganu: leben und leben lassen. Pisywał też o osobistej swojej tęsknocie za życiem na warunkach prawie stuprocentowego człowieka prywatnego.
Może to Pana zdziwi, ale niemal od początku, od kiedy zacząłem się poważniej zajmować dziełem Józefa Mackiewicza, zawsze zdawało mi się, że polityka jako taka nigdy go nie interesowała. Gdyby nie surowa konieczność, imperatyw, nakazujący walkę ze złem (nie tylko walkę z komunizmem), podejrzewam, że najchętniej, zagadnieniom polityki poświęciłby dziennie może kilka minut.
Autor „Przyjaciela Flora‟ nie chciał mieć z polityką wiele wspólnego. Nie była z jego świata. Nie była jego pasją. Nigdy, tak mi się przynajmniej zdaje, nie należał do jakiejkolwiek partii politycznej, nigdy nie ujawniał publicznie swoich politycznych preferencji. Nie dbał o błahostki.
Walka z komunizmem (czy z sanacyjnym potwornym biurokratyzmem) nie wynikała z jego życiowych czy zawodowych upodobań. Była kwestią przyzwoitości.
Domagać się akurat od Mackiewicza tworzenia politycznych programów, było czystym barbarzyństwem.
Pan, zdaje się, oczekuje czegoś podobnego, teraz i tu?
Panie Dariuszu,
Ale Pan właśnie napisał, że Mackiewicz cenił liberalizm. Może to jest ten program.
Panie Pawle,
Obawiam się, że liberalizm nie jest realnym programem politycznym. Jeżeli chce za taki uchodzić, w konsekwencji stacza się nieprzyzwoicie na pozycje akceptacji niemal każdej możliwej koncepcji politycznej. Liberalizm może być jedynie warunkiem, czymś w rodzaju „eteru‟, w którym dopiero mogą funkcjonować realne koncepcje polityczne.
Można oczywiście obwarowywać liberalizm „barierami‟. W przypadku Zdziechowskiego było to np. „prawo moralne‟. W przypadku Mackiewicza „…leben lassen‟, a więc: pozwól działać innym, jeżeli poruszają się w określonych prawem granicach.
W realnym świecie liberalizm prowadzi do rozkalibrowania systemu; mówiąc językiem (pewnie niefachowym) programistów: do dziur w kodzie, które trzeba notorycznie łatać… a wirusy, czy inne dobro, i tak sobie grasują.
Barbara Toporska opisuje gdzieś, jak to do redakcji „Słowa‟ wprowadzony został komunista Putrament (bodaj). Wszyscy wiedzieli, że on bolszewik, ale nikomu nie przyszło do głowy, że stanowi zagrożenie. „Słowo‟ mimo że konserwatywne, było jednocześnie liberalne.
Bardzo chciałbym, żeby było inaczej, ale obawiam się, że bez jakiejś nowej formuły (bardzo rygorystycznych obostrzeń), liberalizm nie ma racji bytu. Tylko, czy to nadal będzie liberalizm? Szczerze mówiąc – nie jestem pewien.
Darek, mój Ty redakcyjny Liberale! Więc co to właściwie jest liberalizm?
Ujmując najprościej, liberalizm to wolność, funkcjonująca w granicach prawa moralnego. Tak to rozumiał Marian Zdziechowski, i zdaje mi się, że to najlepsza możliwa definicja.
Mam wprawdzie prostacki umysł, ale nazbyt to proste, czy zechciałbyś ująć to ciut mniej prosto?
Liberalizm jest – o ile rozumiem – koncepcją, ideą, ideologią, doktryną, jak zatem może być “wolnością”? Ktoś kiedyś powiedział, że “automobil to wolność”, ale w takim razie “liberalizm to automobil”, co zbyt daleko nas nie zaprowadzi.
Zostawmy na boku Zdziechowskiego i Mackiewicza, co Ty masz na myśli, mówiąc “liberalizm”? Nie szukam wcale definicji, a tylko zrozumienia.
Liberalizm jest warunkiem, „eterem‟, do funkcjonowania w możliwie wolnym środowisku. Czy to ok? Dlaczego ich na boku zostawiać, Zdziechowskiego i Mackiewicza?
Czy to nie nazbyt prosto?
A dlaczego ma być pokrętnie?
Jeżeli automobil to wolność, to może także durszlak wolnością? Każdy inny wynalazek, jak, dajmy na to, radło z rogu renifera? Wszak i ono uwalnia ludzkość z trudu znoju.
Darek, przepraszam za kłopot, ale mimo to wydaje mi się oczywiste, że sugerowałem odsunięcie autorów na bok wyłącznie dla UPROSZCZENIA i tylko na razie. Natomiast wyjaśnianie przez utożsamienie, w rodzaju “automobil to wolność” albo “komunizm to władza rad plus elektryfikacja”, wydaje mi się ZBYTNIM uproszczaniem.
Przyznasz, mam nadzieję, że jest jeszcze wiele możliwych odcieni między pokrętnością i prostotą. Czy nie?
Ja natomiast wyznam, że nie rozumiem, co ma znaczyć, że “liberalizm jest warunkiem, „eterem‟, do funkcjonowania w możliwie wolnym środowisku”. Próbuję się w to wmyśleć i nie potrafię. Liberalizm, jak każdy -izm, musi być jakąś koncepcją, myślą, konstrukcją myślową, ale warunkiem? Co gorsza, warunkiem funkcjonowania? Słowo “funkcjonować” zawsze sprawia mi trudność. Czy jeżeli leżę martwym bykiem, to funkcjonuję, czy wręcz preciwnie?
A na końcu to środowisko. Jedno z możliwych znaczeń byłoby tu takie: żeby móc być wolnym wśród ludzi wolnych, potrzebny jest liberalizm jako warunek. Ale to z kolei mnie nie przekonywa. Najbardziej wolny w życiu czułem się wśród grupy przyjaciół w prlu podczas stanu wojennego. To nie liberalizm był warunkiem naszej wolności. Zapewniam Cię.
Próbowałem dojść do istoty liberalizmu, ale w Internecie jest tak wiele różnych opinii na ten temat, że powstaje mętlik. Można by zapytać – liberalizm, ale jaki? Podobno amerykański liberalizm jest przeciwieństwem klasycznego liberalizmu.
Liberalizm jest popularny w Kanadzie, ale ostatnio mniej, bo w wyborach wygrał ktoś jakby klon Trumpa.
Panie Michale, ja też czułem się wolny na strajku studenckim w 1981, zwłaszcza wtedy gdy odjechał Kuroń. Otóż znacząco przyczynił się on do przerwania strajku (straszył sowieckimi czołgami); potem było te kilka godzin jakby poza czasem. Śpiewaliśmy “Kuroń ci wszystko WYPACZY!” i to była wolność chwilowa.
Jeśli chodzi o to czy liberalizm jest “eterem” czy doktryną, to kontrowersję tę godzą dzieła Johna Rawlsa. “Teoria sprawiedliwości” dotyczy właśnie “eteru” czyli moralności, a w “Liberalizmie politycznym” autor rozwija koncepcje polityczne.
Liberalizm, jak każdy -izm, musi być jakąś koncepcją, myślą, konstrukcją myślową, ale warunkiem?
Przepraszam, że się wtrącam, lecz nie bardzo Pana rozumiem, Panie Michale. Czy rzeczywiście do każdego -izmu konieczna jest koncepcja? Wcześniej zgodziłem się z Panem co do antykomunizmu, także -izmu. To jest postawa życiowa. Czy potrzebna jest jej jeszcze koncepcja/konstrukcja myślowa? Aby była świadomie wybrana, potrzebna jest oczywiście myśl. Lecz nie jako podstawa dla postawy. Postawa wynika, zdaje mi się, nie tyle z myśli co z potrzeby ducha.
Myślę też, że także postawa liberalna może wynikać bardziej z potrzeby niż z koncepcji. Tak zresztą odbieram tę postawę u Józefa Mackiewicza.
A konserwatyzm? Chęć zachowania tego co uznajemy za dobre i potrzebne, co jest ładne i przyzwoite?
Druga rzecz to XX-wieczne sprowadzanie wszystkiego do koncepcji politycznych. Totalizowanie życia polityką, która wymusza dla każdego pojęcia jakąś tam koncepcję. W efekcie, dla większości, także antykomunizm jest “myślą polityczną”. No bo musi przecież mieć jakąś “koncepcję”…
Michał,
Wracam do przerwanego (dlaczegoś) wątku. Zadajesz takie oto pytanie: „Czy celem Toporskiej i Mackiewicza było kiedykolwiek przekonanie kogoś?‟
Bardzo mnie tym pytaniem zaskoczyłeś. Pisanie i drukowanie było dla Mackiewicza formą walki z komunizmem. Nie inaczej było w przypadku Barbary Toporskiej. Słowo było ich orężem. Wertując ich artykuły, listy, znajdziesz dziesiątki i setki przykładów, w których opisywali z zadowoleniem osiągane sukcesy powodzenia jakiegoś tekstu, postawionej w niej tezy, pochwały za odwagę pisania o czymś, o czym nikt inny nie poważył się wspomnieć.
Jest dla mnie oczywiste, że taki był cel tego pisania. Zapewne nie cel pierwszy, może nawet nie drugi, na pewno nie ostatni.
Cytujesz Gomeza o jakiejś wulgarnej popularyzacji. Nie łapię kontekstu. Chcesz powiedzieć, że upraszczam swoje teksty do poziomu uczniów czwartej klasy szkoły podstawowej, żeby większa ich liczba (czytelników) miała szansę zrozumieć, co chciałem powiedzieć? Wiem doskonale, że Twoje intencje były inne. Jakie?
Czy ja znalazłem się w podziemiu, żeby zaspakajać potrzeby mas? Pochylmy się nad tą intrygującą kwestią i niech zalegnie minuta ciszy.
***
Można zachować bierność, leżeć martwym bykiem, pisać tylko po to, żeby zaspakajać osobistą ciekawość świata.
Ja tak nie potrafię, ani chcę.
Andrzeju,
Piszesz, że dzisiejszy świat jest bolszewicki do kości. Nie jestem całkiem przekonany. A właściwie w ogóle nie jestem. Zdaje mi się, że może być znacznie, znacznie gorzej, i to rychło. A zatem, jeśli dobrze odczytuję Twoje intencje: „poczekajmy, aż warunki się nieco polepszą‟, to z takim postawieniem rzeczy nie mogę się zgodzić. Dzisiaj można chociaż pisać i nawet publikować.
A jutro?
Darku,
Nie chodzi mi o żadne warunki. Nie chcę na nic czekać. Napisałem, że trzeba nieustannie dążyć. W każdych warunkach należy się przeciwstawiać, dążyć do zniszczenia komunizmu. Pisząc o kropli drążącej kamień jako o skutecznym sposobie miałem na myśli także i to, że kamień spoczywający w wodzie ma się wcale dobrze, nic go nie drąży – woda jedynie go opływa. Jestem jak najdalszy od “budzenia ludzi”, “czekania na właściwą chwilę” etc. Za to jestem za bezkompromisowym dążeniem do prawdy. Jak kto ją przyjmuje, jego rzecz. Tylko to jednak, moim zdaniem coś znaczy i może spowodować zmianę niekorzystnej sytuacji: przywrócić antykomunizm. Tak więc, Podziemie jest koniecznością. A jakże!
Michał,
Z liberalizmem zawsze problem: był, jest i pewnie będzie. W odniesieniu do liberalizmu panuje ogromne zamieszanie pojęciowe. Dla jednych jest po prostu socjalizmem, dla innych ideologią wolnego rynku, dla kolejnych osobistą wolnością bez hamulców. Pojęciowa Wieża Babel.
Sam, używając tego terminu, odwołuję się do Zdziechowskiego, Mackiewicza, ponieważ obaj traktowali liberalizm podobnie. Dla obu była to przede wszystkim konwencja stosunków panujących między ludźmi. Tak pojmował liberalizm Mackiewicz, gdy pisał o liberalizmie londyńskiego tygodnika „Wiadomości‟, o jego otwartości, o tym, że głównym wyznacznikiem, co wolno a czego nie powinno się drukować, jest poziom tekstu (merytoryczny, literacki). Identycznie traktował liberalizm, gdy opisywał np. reformy sądownictwa w autokratycznej Rosji xix wieku.
W tym ujęciu liberalizm to stwarzanie warunków do wolnego funkcjonowania wolnych podmiotów, niekoniecznie w obrębie całego państwa, ale np. redakcji tygodnika. Prz czym, wolność w tym wypadku nie jest wolnością wedle sloganu: „hulaj dusza…‟, bo nie jest to wolność bezwarunkowa, ale ograniczona nieprzekraczalnymi ramami postępowania.
Piszesz: „Ale to z kolei mnie nie przekonywa. Najbardziej wolny w życiu czułem się wśród grupy przyjaciół w prlu podczas stanu wojennego.‟
Czy nie dlatego czułeś się wówczas najbardziej wolny, bo, jako młodzieniec, nie miałeś jeszcze jakichś bardzo istotnych, permanentnych trosk życiowych na grzbiecie?
Szanowni Panowie,
Proszę wybaczyć moje milczenie, ale niestety dopiero dotarłem do domu. Bardzo mnie interesuje przedmiot tej dyskusji, i chciałbym się ustosunkować drobiazgowo, ale nie dam rady tego zrobić dzisiaj. Pragnę jednak podnieść jedną kwestię.
Definicji liberalizmu jest wiele, ale ja nie pytam o definicję. Koncepcji liberalizmu jest multum, ale można sobie poszukać i się dowiedzieć. Mnie chodzi o coś bardziej osobistego. Co Panowie, co każdy z nas z osobna, mamy na myśli, gdy mówimy „liberalizm”? Ja sam potrafię przedstawić różne, a na dodatek w większości sprzeczne ze sobą, koncepcje, więc mniejsza o to, co kto powiedział (możemy do tego wrócić później, bo to może się okazać pomocne), ważne co MY mówimy.
Panie Andrzeju, kiedy napisałem „jak każdy –izm” to miałem na myśli wyłącznie, że wszystkie –izmy – feminizm, protekcjonizm, putinizm itp. – są teoretycznymi konstrukcjami, nie występują w przyrodzie, nie są maszynami, a są zawsze jakąś koncepcją. Antykomunizm nie jest ideologią tylko postawą, nie jest doktryną polityczną tylko sposobem życia człowieka wolnego, ale za tym także stoi myślowa koncepcja, a nie twór rąk ludzkich albo dzieło natury.
Więc jeszcze raz: doprawdy doskonale rozumiem semantyczną konfuzję wokół liberalizmu, zatem dajmy jej spokój, a tymczasem zastanówmy się, co konkretnie każdy z Panów ma na myśli, używając tego określenia? To byłby mój punkt wyjścia. Następnie możemy zacząć rozważać, czy jesteśmy liberałami i, jeżeli tak, to w jakim sensie. Czy liberalizm jest czymś pozytywnym, czy wręcz przeciwnie? Ale na razie spróbujmy wspólnymi siłami ustalić sam termin, choćby w sposób drastycznie normatywny, tzn. np.: odtąd ja, Dariusz Rohnka Esquire, używam terminu „liberalizm” w następującym znaczeniu…
Panie Michale,
Ja mam na myśli definicję prof. Mariana Zdziechowskiego, którą przywołał Darek. Wydaje mi się ona najbardziej trafna. Podkreśliłbym to co wcześniej, że wiążę ją z potrzebą i postawą człowieka. Z pragnieniem zachowania swojego indywidualizmu, przy jednoczesnym szacunku dla indywidualizmu innych. To wszystko, jako się rzekło, w przestrzeni własnej wiary i własnego sumienia opartej na Boskim Prawie.
Witam Panów,
przeczytałem z lubością zapis powyższej dyskusji i spróbuję postawić kwestię liberalizmu od innej strony – przymiotnikowej. Podczas przedwakacyjnych zajęć z moimi uczniami analizowaliśmy katalog pojęciowy, wśród nich, wzbudzającą wiele wrzawy prasowej tzw. demokrację liberalną. Młodzież doszła do wniosku, że demokracja liberalna jest zaprzeczeniem demokracji klasycznej, bowiem burzy istotę demokracji – wolę większości. Młodzi są już po lekturze wyjątków z POLITYKI Arystotelesa i zdają sobie sprawę, iż klasyfikacja dla narzędzia sprawowania władzy w formie demokracji jest najgorszym z możliwych rozwiązań, a tu jeszcze ów dodatek – liberalna
Darek,
co do rozdawnictwa wiedzy, to korzystałem już kilkukrotnie od Ciebie , oczywiście zawsze dalej przygarnę. I cóż, nadal nieprzekonany, malkontent szukający dziury w całości. Co innego gdybym kupił. Pieniądze wydane, jakiś efekt musi być. Choćby na pozór, ścibole wielkopolanie nie wyrzucają kasy w błoto.
Kiedyś już rozmawialiśmy o możliwości (a raczej braku działania) zawsze odpowiadałeś, że stąd właśnie podziemie i tu jego sens. Jeśli dobrze Cię zrozumiałem.
Panie Januszu,
Czy w ostatnim zdaniu Pana komentarza nie umknęło jakieś słowo? Pisze Pan:
„Młodzi są już po lekturze wyjątków z POLITYKI Arystotelesa i zdają sobie sprawę, iż klasyfikacja dla narzędzia sprawowania władzy w formie demokracji jest najgorszym z możliwych rozwiązań, a tu jeszcze ów dodatek – liberalna…‟
Nie bardzo wiem jak rozumieć frazę: „…klasyfikacja dla narzędzia sprawowania władzy w formie demokracji jest najgorszym z możliwych rozwiązań…‟.
Byłbym wdzięczny za wyjaśnienie, tym bardziej, że lekcja, którą Pan opisuje wydaje się bardzo interesująca.
Przemek,
To prawda, że książka kupiona ma większą szansę na czytelnika, aniżeli książka darowana, nie wydaje mi się jednak, żeby to był zasadniczy problem. Czy wprowadzenie opłat za czytanie tekstów Wydawnictwa Podziemnego zwiększyłoby nam czytelnictwo? Czy obiecujesz, że będziesz pierwszym, który skorzysta z tego przywileju?
Istota podziemia była tu pewnie omawiana z tysiąc razy, ale – masz rację w tym przypadku – dyskusji i refleksji nigdy dosyć.
Dla mnie sens podziemia wynika z przekonania, że normalność można budować tylko poza sferą naziemną, peerelowską, bolszewicką. Nie mam na względzie działań (czy aktywności) o charakterze wyłącznie politycznym. W podziemiu dopuszczalna jest każda forma działalności, rzeczy jasna, w granicach prawa moralnego.
Michael Esquire,
A może tak zaczęlibyśmy od Ciebie? Dlaczego to niby ja mam gotować zupę, a wszyscy inni jeść?
Jeżeli o liberalizm chodzi, najważniejszym jego atrybutem (poza totalną konfuzją, rzecz jasna) są jego granice. Czy możliwe jest ich zdefiniowanie, kto miałby to robić, dokąd powinny sięgać? Czy zakładając, że wszyscy jesteśmy liberałami, ma to oznaczać, że każdy z nas, indywidualnie, dla siebie, ale także dla innych, wytycza obszar możliwego działania?
Wyobraźmy sobie hipotetyczną sytuację. Jestem z lekka przygłuchy (przypadkiem nie jest to bardzo odległe od stanu faktycznego), a lubię posłuchać sobie muzyki nieco głośniej (niż przeciętny liberał). Idąc na plażę, zabieram zatem ze sobą jakieś urządzenie emitujące fale dźwiękowe w dostatecznym (do moich wolnych potrzeb) sposób. Docieram na miejsce, rozbijam obóz na piaszczystej pustyni (dlaczegoś wypełnionej do ostatniego skrawka przedstawicielami homo sapiens sapiens) i rozkoszuję się dźwiękami. Czy nadal jestem liberałem i w odniesieniu do czego/kogo? Czy także w stosunku do podpitego plażowego sąsiada, rozbijającego o moją głowę butelkę po piwie?
Czy on także może być uznany za liberała? Czy raczej za konesera napojów na bazie chmielu oraz, zapewne, wielbiciela szumu morskich fal?
Panie Dariuszu,
zdanie powinno wybrzmieć: „Młodzi są już po lekturze wyjątków z POLITYKI Arystotelesa i zdają sobie sprawę, iż klasyczna klasyfikacja narzędzi sprawowania władzy plasuje demokrację jako najgorsze z możliwych systemowych rozwiązań, a tu jeszcze ów dodatek – liberalna…‟
Panie Januszu,
Dziękuję za precyzyjne wyjaśnienie frazy, która nie była dla mnie całkiem klarowna. Przyznam jednak, że jeszcze bardziej mnie zdumiewa to, o czym Pan pisze.
Napiszę teraz, jak interpretuję Pana krótką notatkę i bardzo byłbym (awansem) wdzięczny za słowo od Pana, czy dobrze interpretuję, czy tylko połowicznie, czy przykładowo całkiem nie rozumiem współczesnej młodzieży.
Pierwsze pytanie dotyczy szkoły (oczywiście nie pytam o zbyteczne szczegóły), w jakim wieku są uczniowie, jaki jest ich profil nauczania?
Czy zajęcia odbywają się w ramach j. polskiego, historii, wstępu do filozofii, czy może tak zwanego (za moich szkolnych czasów) pnosu, czyli „nauki o świecie współczesnym‟?
W jaki sposób przebiegały zajęcia? Czy uczniowie samodzielnie przygotowywali się do lekcji (lektury, referaty, przegląd prasy – pisze Pan o „wrzawie medialnej‟), czy podstawą był szkolny podręcznik i wypisy źródeł? Jaki lub jakie?
Czy młodzież (jaki był rozkład ilościowy głosów za i przeciw?) doszła samodzielnie do przekonania, że: „…demokracja liberalna jest zaprzeczeniem demokracji klasycznej, bowiem burzy istotę demokracji – wolę większości‟? Czy ich wypowiedzi miały charakter wartościujący (pejoratywny), to znaczy – czy młodzież uznała, w trakcie dyskusji, bezwzględną „wolę większości‟ za najwyższą wartość ustrojową?
Jaki był przebieg dyskusji, ile osób brało w niej udział, czy te osoby motywowały w jakiś sposób swoje tezy, wnioski? Czy odnosili się do współczesności? Do dyskusji politycznych zasłyszanych w domu? Czy może sami przejawiają już aktywność quasi-polityczną?
Byłbym wdzięczny za kilka słów komentarza.
Ach, Darku! A ja, durny, myślałem, że Ty lubisz gotować. No, ale nie dam się już nigdy naciągnąć na piękne słówka. Nie chcesz, to nie. Pozwolę sobie jednak delikatnie zwrócić uwagę, że to Ty wypowiedziałeś słowa, które nie były jasne i sprowokowały moje pytanie. Dokładnie tak samo, jak Ty powyżej wypytujesz p. Janusza. [PANIE JANUSZU! NIECH SIĘ PAN NIE DAJE NABRAĆ! NIECH PAN NIE ODPOWIADA NA ŻADNE PYTANIA, BO ON TYLKO CHCE ZJEŚĆ ZUPĘ, KTÓRĄ PAN MU UGOTUJE!]
Oprócz tego, że umarłbym z głodu, licząc na zupkę dla ubogich od Ciebie, to jest tu jednak poważna zasada, od której nie mam zamiaru odstępować. Otóż ten, kto wypowiada twierdzenia, godzi się z góry i implicytnie, że jego twierdzenia mogą zostać zakwestionowane. Innymi słowy, kiedy deklarujesz, to spodziewaj się pytań. Masz oczywiście prawo odmówić wyjaśnień i ograniczyć się do deklaracji ex cathedra, ale czy tego rodzaju wyniosłe oświadczenia mogą być brane poważnie?
Mniejsza. Nie chcesz mówić, co to jest Twoim zdaniem liberalizm, to nie. Obejdzie się. Zbuduję sobie własne babki z piasku w mojej piaskownicy, i tyle. Ba! Ale załóżmy, że moje babki wywołają dysputę w piaskownicy, co wtedy? Załóżmy, że będziesz miał wiele ziarenek piasku do dorzucenia, i co? Czy będziesz je trzymał dla siebie? Czy będziesz gotował zupkę w kąciku i sam w domu zjesz?
W takim razie nie oczekuję żadnych odpowiedzi na moje nieśmiałe i skromne zapytanie, a sam odpowiem, co to jest liberalizm i dlaczego jest on zakałą świata myśli. (Tylko proszę mi wtedy nie mówić: a ja uważam, że liberalizm to coś innego. Wówczas będzie na to za późno.)
Panie Michale, Pan chce narzucić narrację, a kto narzuca narrację ten ma władzę!
Pan dąży do władzy, a władza to moc. Pan spełnia postulat Nietzschego.
Problemem ludzkości jest to, że nie zrozumiała Nietzschego.
Napisałem między innymi, cytuję (choć to nieco śmieszne cytowanie siebie po zaledwie paru chwilach):
W tym ujęciu liberalizm to stwarzanie warunków do wolnego funkcjonowania wolnych podmiotów, niekoniecznie w obrębie całego państwa, ale np. redakcji tygodnika. Prz czym, wolność w tym wypadku nie jest wolnością wedle sloganu: „hulaj dusza…‟, bo nie jest to wolność bezwarunkowa, ale ograniczona nieprzekraczalnymi ramami postępowania.
Więc, o co całe halo? Nie napisałem jasno, że to stanowisko podzielam? Czyżby?
Panie Pawle,
Wprowadźmy jednak jakiś prządek semantyczny. Wolność i liberalizm, to nie jest jedno i to samo. Należą do innych porządków. To że ja się czułem wolny w prlu, nie było uwarunkowane ani eterem, ani liberalizmem (niby czyim!), a tylko przyjaźnią i alkoholem.
Wolność, to coś więcej niż “czucie się wolnym”. Czasami nie czujemy się wolni, a jesteśmy, a niekiedy wręcz odwrotnie i dopiero patrząc wstecz widzimy, że byliśmy niewolnikami. Wolnym można być w więzieniu, niewolnikiem na wolności. Pisze Pan: “wolność chwilowa”, ale na pewnym poziomie nie może być inaczej, tylko że na tym poziomie nigdy, przenigdy nie powinniśmy mówić o wolności. Wolność jest atrybutem ducha ludzkiego.
Panie Andrzeju,
Obraz kropli drążącej kamień jest bardzo piękny. Ale równie trafne jest stwierdzenie, że kamień zanurzony w wodzie pozostaje wewnątrz nienaruszony. Jak Pan, nie jestem zainteresowany w budzeniu kogokolwiek, od tego są budziki, a przekonywanie mnie mierzi – dodam, ponieważ była o tym owa powyżej, że perswazja nie była z pewnością istotą działalności pisarskiej Mackiewiczów – z „czekaniem na właściwą chwilę” jest jednak inaczej. To jest polityczna koncepcja. Mackiewicz wyrażał ją wielokrotnie. Czy w roku 1914 były szanse na rewolucję w Rosji? Według Lenina i Trockiego – żadnych. Obaj byli przekonani, że ich szansa przeszła w roku 1905. Ale kiedy kolejna okazja się pojawiła, to byli gotowi działać. Osobiście nie zamierzam dokonywać kontrrewolucji ani przejmować władzy w imieniu antykomunistycznych mas, ale gotowość sama wydaje mi się politycznie niezbędna. Co rzekłszy, zarówno Mackiewicz (dodam, choć nie powinienem, w moim mniemaniu) jak i moja skromna osoba, jesteśmy chyba bez reszty po Pańskiej stronie: jesteśmy za bezkompromisowym dążeniem do prawdy.
Ach, jakże się Pan myli, Panie Pawle!
Gdybym nie stawiał żadnych pytań, a powiedział kilka dni temu: Liberalizm to jest coś innego, niż się Panom wydaje, po czym wyznaczył grube kreski, których przekroczyć nie wolno, pod groźbą zaprzeczenia liberalizmowi – to może, ewentualnie (choć to nadal wątpliwe) mógłby mi Pan zarzucić, że próbuję kontrolować przebieg dyskusji, “narzucić narrację”, dawkować wątki.
Ale wątki byłyby podyktowane przez odpowiedzi, narracja byłaby całkowicie poza moją kontrolą, a dyskusja przebiegałaby w sposób wolny, gdyby każdy wystąpił ze swoim rozumieniem. Nie definicją, podkreślam, a rozumieniem. Jeżeli zapyta mnie Pan, jakie jest moje rozumienie jakiegoś problemu, którego nigdy nie przemyślałem, to odpowiedziałbym Panu zgodnie z prawdą i być może w procesie długiej dyskusji doszlibyśmy do wyższego rozumienia problemu. O to mi tylko chodziło. Jeżeli chce Pan to nazywać “narzucaniem narracji”, dążeniem do władzy i nietzscheańską wolą mocy, to proszę bardzo. Ale Nietzsche by się uśmiał.
Natomiast jeżeli zapyta mnie Pan o rozumienie problemu, który przemyśliwam od dziesiątek lat, to wolę się powstrzymać w pierwszej chwili przed tyradą, ponieważ to dopiero byłoby narzucaniem własnych poglądów.
Panie Dariuszu,
Co prawda nie poznałem treści interpretacji “Napiszę teraz, jak interpretuję Pana krótką notatkę…”, za to zasugerował Pan kilkanaście pytań szczegółowych dotyczących moich zajęć z młodzieżą. Odpowiadając musiałbym napisać mały esej, więc ograniczę się do kilku zdań zaspakajających Pańską ciekawość. Uczę w liceum historii oraz wiedzy o społeczeństwie, prowadzę równolegle szereg działań w formie zajęć pozalekcyjnych adresowanych również do młodzieży innych szkół licealnych w moim mieście (jest ich ponad dwadzieścia). Z tego względu, że w niektórych klasach prowadzę zajęcia w trybie rozszerzonym mogę sobie pozwolić na wprowadzenie tematyki z zakresu historii idei / myśli politycznej wraz z opisem ich realizacji. Rasizm (arystotelesowski, kartezjański i darwinowski), antyjudaizm i antysemityzm, nacjonalizm to zakresy tematyczne aplikowane dodatkowo, rozszerzające “podstawę programową. Całej trzyletniej edukacji młodzieży towarzyszą zestawy tekstów źródłowych oraz lektury. Do wniosków jakie opisałem uczniowie dochodzą w trakcie dyskusji, opierając się na konkretnych fragmentach Polityki. Tyle
Wolność jest stanem ducha. Panie Michale, brawo. Jest przeciwieństwem nie-woli, braku możliwości realizacji w wykreowanych przez siebie przestrzeniach. Wolność mackiewiczowskich ptaków, wolność całej przyrody i nieokiełznanych żywiołów. To “Ech…”. Życie zgodnie z prawami natury – to wolność z której wzorce mogą czerpać ludzie. “Kochaj i czyń, co chcesz” – klasyczna wypowiedź św. Augustyna, to jakby podsumowanie dorobku starożytnych. Wolność jest możliwością realizacji wszystkich cnót opisanych przez Arystotelesa. Problem ludzi nie-wolnych zostaje podjęty przez Pawła z Tarsu i Augustyna. Koncepcja liberalizmu – to twór oświecenia, tak brytyjskiego jak i francuskiego. Więc może warto powrócić do źródła?
Drogi Panie Januszu,
Dziękuję za dobre słowo, ale chyba nie mogę się zgodzić z Pańską interpretacją, że augustiańskie zawołanie jest “podsumowaniem dorobku starożytnych”. Jest pod wieloma względami jego zaprzeczeniem, tak jak Krzyż Pański stoi w sprzeczności z arystotelesowskim złotym rozsądkiem.
W moim przekonaniu, “kochaj i rób, co chcesz!” jest wyrazem nadrzędnej roli cnoty miłości. Mamy kochać Boga Ojca całym sercem i całą duszą, a bliźniego jak siebie samego, a wówczas, kiedy poddamy się tej miłości, osiągniemy wolność. Starożytni nie mieli takiej koncepcji wolności. To jest, jeżeli wolno się tak wyrazić, całkowicie Nowotestamentowa Mądrość.
Natomiast co jest warte podkreślenia na rzecz niniejszej dyskusji, to że koncepcja Augustyna wskazuje na pochodną cechę wolności, jest ona wynikiem czegoś innego, stoi obok, jest warunkiem, ale nigdy nie celem. Dlatego liberalizm w każdej swej formie jest takim nieszczęściem i wypaczeniem.
Jak to śpiewał p. Paweł? Kuroń nam wszystko wypaczy…
Panie Michale, jak rozumiem, dla Pana liberalizm to miedź brzęcząca i cymbał brzmiący!
Tak jest, Panie Pawle!
Panie Michale,
Cytując moje słowa proszę o precyzję Napisałem: “(…) to, jakby podsumowanie dorobku starożytnych.” W tym rozumieniu cnota miłości była znana Grekom jako waleczność na polu bitwy, poświęcenie się dla ogółu, czy tylko dla ochrony życia współtowarzysza broni. Chrześcijaństwo nadało tej cnocie charakter supremacyjny. Pisze Pan o “mądrości krzyża”. Tylko, czy w czasach Augustyna to pojęcie funkcjonowało, czy raczej nie jest to sformułowanie wynikające z ewolucji myśli teologicznej? Ludzie tamtych czasów opierali się na wypracowanych systemach filozoficznych i próbowali przystosować je do zasad wiary chrześcijańskiej (w jej różnych ówczesnych wariantach). Tak, na marginesie, czy jest Panu znana twórczość Erica Voegelina?
Drogi Panie Michale,
Ma Pan oczywiście rację, że należy wykorzystać każdą sprzyjająca okoliczność, aby zadać cios bolszewizmowi/komunizmowi i zniszczyć go. Jednak, odnośnie “właściwej chwili”, wolałbym nie brać przykładu z bolszewików, jakkolwiek zgłębianie ich Metody, strategii i taktyki uważam za niezbędne. Dużo więcej warta jest dla mnie zasada św. Ignacego Loyoli:
Tak Bogu ufaj, jakby całe powodzenie zależało tylko od Niego, a nie od Ciebie; tak jednak dokładaj wszelkich starań, jakbyś ty sam miał to wszystko zdziałać, a Bóg zgoła nic
Dobrze powiedziane w Dzień św. Ignacego Loyoli!
Dawno temu w liceum Pani Profesor tłukła nam do głowy, że demokracja to władza ludu (w odróżnieniu od demokracji socjalistycznej).
Czyż dodatek liberalna cokolwiek zmienia? Demokracja liberalna, masło maślane (jeśli rozumiemy liberalizm jako prawa jednostki).
Na studiach musiałem przedstawić w skrócie poglądy de Tocqueville. To była mała trauma. Pojęcia ogólne – jak wiele i zarazem jak mało mogą znaczyć. Przedstawić to w 15 minut i to w dodatku poczytaniu do rana i bez konspektu – nie zdążyłem zajęcia były wcześnie.
A może jednak monarchia?
Można to spróbować policzyć statystycznie. Jak duża jest szansa na to, że będziemy mieć mądry lud, a jak duża, że będziemy mieć mądrego monarchę. Tu oczywiście należy uwzględnić jaka to monarchia. W konstytucyjnej szansa większa, choć znowu wracamy do mądrości ludu. W dziedzicznej mimo dobrych początków możemy się spodziewać komplikacji w przyszłości. Temat rzeka.
WP jest liberalne do bólu, ale nie demokratyczne. Władza spoczywa (chyba) w czterech rękach. Czy coś w tym złego? To zależy tylko od “władców”.
Panie Januszu,
Ma Pan rację, nie przedstawiłem obiecanej interpretacji. Nie wydała mi się celowa, w świetle pytań, które zadałem, a zdanie, z początku tekstu pozostało, przez zwyczajne gapiostwo.
Dziękuję za wyczerpujące objaśnienie i gratuluję prowadzenia interesujących zajęć z młodzieżą.
Zastanawiam się teraz w jaki sposób (na podstawie Arystotelesa) młodzież mogła dość do wniosku, że: „że demokracja liberalna jest zaprzeczeniem demokracji klasycznej, bowiem burzy istotę demokracji – wolę większości.‟
Szczególnie interesuje mnie owo „burzenie woli większości‟. Co właściwie mieli na myśli? Czy padły w tej kwestii jakieś konkrety? To interesujące. Czy trafnie zinterpretuję ich wypowiedź (wypowiedzi?), jeśli powiem, że owo „burzenie istoty demokracji‟ przypomina nieco niebezpieczeństwo jakie dla fundamentów bolszewickiej (nomen omen słowo „bolszewik‟ pochodzi od „większości‟) demokracji stanowiła zebrana w styczniu 1918 liberalna konstytuanta?
Czy coś takiego mogli mieć na myśli? A jeśli tak, skąd im to przyszło do głowy?
Panie Dariuszu,
Arystoteles nie pisał nigdy o demokracji liberalnej, bo tego rodzaju koncept byłby jeszcze bardziej destrukcyjny niż demokracja klasyczna. Miał rację Pan Michał, że zasysa Pan informacje, sam się własnymi przemyśleniami nie dzieląc. Do rzeczy. Rozwiązanie owej zagadki jest bananie proste. Młodzież z własnego doświadczenia i lektur zdefiniowała pojęcie demokracji liberalnej, jako liczącej się z wolą mniejszości, która to mniejszość (lub różne mniejszości) nie byłyby w stanie wygrać jakichkolwiek wyborów z racji swojego niszowego charakteru. I tu nastąpiło porównanie obu demokracji – tej klasycznej i tej liberalnej. Tyle wieści z mojej kuchni. Dla pocieszenia – uczniowie zdają sobie sprawę z faktu iż demokracja jest narzędziem, zaś nie celem samym w sobie, że tylko człowiek wolny może dokonywać wolnych wyborów itp.
Panie Januszu,
To jeszcze bardziej interesujące. (Pomijam „zasysanie informacji‟ jako nieistotny, bez znaczenia i uzasadnienia przytyk). Z Pana relacji wynika, że młodzież przekłada rządy większości (cokolwiek by to nie znaczyło – bo przecież za tzw. większością nieodmiennie stoi jakiś przywódca stada), które nie liczą się ze zdaniem mniejszości, nad system, gdzie „większość‟ uwzględnia prawa mniejszości, takie jak autonomia, prawo do głoszenia własnych przekonań, wyznawania innej religii, kultywację własnego języka i kultury.
Jeszcze bardziej niepokoi ich równoległa wiedza, że tylko człowiek wolny może dokonywać wolnych wyborów. Czyżby świadomie chcieli odbierać wolność przedstawicielom mniejszości? Mnie się to akurat pocieszające nie wydaje.
A że Arystoteles nie pisał o liberalizmie, to znane.
Panie Dariuszu,
Młodzież myślała Arystotelesem – decyzje podejmują obywatele, wolni ludzie. Nikt nikomu wolności nie odbiera. Margines może być tolerowany w granicach niezagrażających większości. Tak myślał Filozof. Taką zostawił nam spuściznę.
Drogi Panie Januszu,
To jest interesująca interpretacja starożytnej myśli, ale co najmniej dyskusyjna.
Odwaga, waleczność na polu bitwy, były cnotą w oczach Greków, i basta. Poświęcenie dla polis, poświęcenie dla większej grupy, było zaledwie jednym z aspektów tej cnoty i to wcale nie najważniejszym. Hektor mógł się poświęcać dla Troi, Achillesa interesowała wyłącznie sława i chwała. A zatem to nie jest nawet w przybliżeniu “caritas” z Hymnu do Miłości św. Pawła, który tak trafnie przytoczył powyżej p. Paweł.
Chyba nigdy nie użyłem sformułowania “Mądrość Krzyża”, ale rozumiem, co ma Pan na myśli, jako skrót myślowy. Problem, że takie pojęcie nie mogło istnieć za Augustyna, skoro chyba nie istnieje nadal. Mnie chodziło raczej o Szaleństwo Krzyża, które było nie do pojęcia dla trzeźwej greckiej myśli, było jej zaprzeczeniem. Nawet dla neoplatoników było to coś zdumiewająco nieprzystawalnego: Wszechmocny Bóg przybity do Krzyża? Nie wiem, na ile zna Pan Augustyna (z pierwszej ręki), ale zapewniam Pana, że jest to myśl najwyższego lotu, a nie “opieranie się na wypracowanych systemach filozoficznych i przystosowanie ich do zasad wiary chrześcijańskiej”.
Nie znam natomiast Voegelina. Warto go znać?
Przemek,
Monarchia? Brzmi miło nawet dla moich apolitycznych uszu (pewnie wiesz, że polityka wcale mnie nie interesuje). A jednak, monarchia, jako cel polityczny, przyszły ustrój ojczyzny, świata, zdaje się, nasuwa pewien problem natury praktycznej, mianowicie: w jaki sposób ten cel osiągnąć?
Przy pomocy zamachów bombowych, aktów terrorystycznych? Hm, tysiące przeszkód. Bo jak na przykład skutecznie zlikwidować zarazę bolszewizmu w sposób wybuchowy? Czy nie ryzykujemy, że eksplozja rozprzestrzeni ją jeszcze bardziej?
Strzelać do bolszewików i wszelkich ich wspomożycieli? Koncept nienowy. Józef Mackiewicz nakłaniał do podobnych czynów Stefanię Kossowską, redaktor londyńskich „Wiadomościach‟, w pisanych do niej listach miłosnych. Nic nie zdziałał. Może nie chciała, nie miała odwagi, a może… doszła do wniosku, że zabicie pojedynczego bolszewika, to jak zgniecenie jednej pluskwy w gigantycznym wieżowcu, opanowanym bez reszty przez robactwo. Domniemywać wolno, że nie znała zbyt dobrze twórczości Mackiewicza.
W każdym razie, Mackiewicz stracił w końcu możliwość publikacji w tym wyśmienitym tygodniku.
Pociągnąć za sobą gawiedź! – Niech burzy bolszekrację, ustanawia monarchię! No, tak. Względnie to nawet najprostsze, ale pojawia się pewien dylemat. Bo przecież gawiedź, obalając swój ustrój, traci (całkiem co prawda iluzoryczną) rolę suwerena, przekazując ten tytuł jedynemu władcy.
Należałoby zatem (czy aby wszyscy już nie posnęli przy tej mojej bajeczce?!) przekonać gawiedź, odwołując się do przyrodzonego jej rozumu, że tak będzie dla niej lepiej.
I tu kolejny dylemat – bo skoro gawiedź okazałaby się rozumna (i wybrała monarchię), czemuż by ona sama nie miała objąć rządów?
Panie Januszu,
Wygląda na to, że Pana podopieczni nie zarzucają permanentnego kształcenia nawet w wakacje, bo oto ledwie dzień wcześniej i wczoraj, późniejszym popołudniem relacjonował Pan: „Młodzież z własnego doświadczenia i lektur zdefiniowała pojęcie demokracji liberalnej, jako liczącej się z wolą mniejszości…‟, po czym, jak już wiemy, zasadę tę, z odrazą odrzuciła.
Po upływie niedługiego czasu, ledwie kilku godzin, młodzież zrewidowała jednak swoje poglądy, powracając do antycznych korzeni: „…myślała Arystotelesem – decyzje podejmują obywatele, wolni ludzie. Nikt nikomu wolności nie odbiera.‟
Zastanawiam się tylko, czy nie zachodzi ryzyko, że ów Arystoteles nadto ich nie bałamuci.
O ile mnie pamięć nie zawodzi (co zdarza się coraz częściej), wychował był swojego czasu zbira gotowego palić, rżnąć, gwałcić, mordować oraz sprzedawać w niewolę całe miasta.
Drogi Panie Andrzeju,
Znalazłszy niespodziewanie czas, którego nie miałem wcale mieć w tym tygodniu, przejrzałem powyższą dyskusję i zauważyłem ze zgrozą, że nie odpowiedziałem na niektóre komentarze, które się takiej odpowiedzi domagały.
W zachwycie nad Pańskim cytatem ze św. Ignacego, pominąłem Pańskie słowa:
“Jednak, odnośnie „właściwej chwili”, wolałbym nie brać przykładu z bolszewików, jakkolwiek zgłębianie ich Metody, strategii i taktyki uważam za niezbędne.”
I ja także wolę nie brać przykładu z bolszewii. O dziwo, Józef Mackiewicz był innego zdania. Uważał, że powinniśmy się bezpośrednio uczyć od bolszewików, a zwłaszcza od samego Lenina. Wydaje mi się to bardzo poważnym błędem.
Darek,
W dyskusyjnym zapale zupełnie pominąłem Twój komentarz z 29 lipca 2018 o 6:32.
Jestem zdecydowanie zdania, że przekonywanie kogokolwiek nie leżało nigdy w zamiarach Barbary Toporskiej i Józefa Mackiewicza. Dla przykładu, pisząc tylekroć o sprawie Katynia, Mackiewicz podkreślał, że „przekonywanie” może tylko podrywać wiarygodność znanych faktów.
„Czy można przekonywać w sprawach notorycznie jawnych? Że np. w ustroju komu nistycznym nie ma, i być nie może, wolności? Że to nie Finlandia w r. 1939/40 napadła na Związek Sowiecki, a odwrotnie? Że np. to nie Południowy Wietnam dokonał agresji na Północny, lecz odwrotnie? etc., etc. Jak długo infiltracja sowiecka, lub „realne polityki” niektórych mocarstw, sobie tego nie życzą, większość opinii woli się nie dać przekonywać… w sprawach niezgodnych z obowiązującą linią ‘odprężenia’.”
Brak jakichkolwiek prób perswazji jest, moim zdaniem, wielką siłą pisarstwa obojga, ale przede wszystkim ich publicystyki. Nie chcieli kształtować cudzych opinii, ton perswazji jest nieobecny w ich powojennych pismach (inaczej było przed wojną). Wydaje mi się, że po prostu nie wierzyli w możliwość przekonania kogokolwiek, nie interesowała ich propaganda. Obserwowali i opisywali ze zgrozą narodziny i rozwój wszechświatowej zarazy – gdzie tu jest miejsce na perswazję? To co niektórzy komentatorzy biorą za ton perswazji, to siła przekonująca ich wizji. Innymi słowy, czytelnik czuje się porwany i przekonany ich obrazem świata – w każdym razie niżej podpisany czytelnik – przekonany przez prawdę.
Cytat z Gomeza nie ma kontekstu, bo mieć go nie może. Gomez pisał tylko aforyzmy, które z definicji pozbawine są kontekstu. Cytat nie zawiera słów o wulgarnej popularyzacji. Przytoczę go raz jeszcze:
“Popularyzacja wulgaryzuje i nie rozpowszechnia.”
Popularyzacja jest chęcią rozpowszechniania, ale w rzeczywistości niczego nie rozpowszechnia, a wyłącznie sprowadza do najniższego wspólnego mianownika, fałszuje i zatraca istotę rzeczy. Wydaje mi się to nie tylko trafne i słuszne, ale także całkowicie w zgodzie z Mackiewiczem i Toporską.
Michał,
Rzecz wymaga gruntownego przewertowania 20 Tomów, czego z oczywistych powodów w tej chwili zrobić nie mogę. Mnie się zdaje tak: oboje nie zamierzali przekonywać nikogo w kwestiach oczywistych, nie podlegających dyskusji, wynikających z diaboliczno-semantycznych zabiegów bolszewików; nie zamierzali wdawać się w dyskusję, w jakim odcieniu bieli jest aktualnie sufit.
Nie jestem natomiast przekonany, czy tak było w innych obszarach, w istotnych kwestiach politycznych, ideowych: emigracja, cenzura emigracyjna, RFE, suwerenność myśli, kolaboracja Kościoła. Musiałbym sięgnąć stricte do konkretnych tekstów i pewnie to zrobię, nie mogę jednak obiecać kiedy. Mnie się zdaje, że we wszystkich tych poważnych kwestiach przekonywali do swoich racji, ale jak mówię: nie mam pod ręką twardych dowodów.
Drogi Panie Michale,
Wydaje mi się, i tak to odczytuję, że Mackiewicz twierdząc “uczyć się” mógł mieć na myśli tyle co “studiować” po to aby zrozumieć jak najwięcej z natury komunizmu. Inaczej nie twierdziłby, że komunistyczną zarazę należy kontrrewolucyjnie zniszczyć “mieczem, nożem, karabinem” – przede wszystkim zaś prawdą – lecz że, wzorem bolszewików, trzeba dokonać przewrotu. “Opozycja wewnętrzna” była dla niego nie do przyjęcia, była drogą do własnej zguby ponieważ poznał naturę bolszewizmu i wiedział, że takie podejście jedynie go wzmacnia. Także nie wskazywał na taktykę leninowską (“grab zagrabione”, “krok do przodu, dwa kroki w tył” itd.) jako wzorzec postępowania. Nie twierdził też chyba nigdy, że należy oszukiwać i prowokować przeciwnika, tak jak to robią komuniści, lecz że zawsze należy przeciwstawić się mu otwarcie, co też sam czynił.
post scriptum: cudzysłów przy słowie “studiować” jest oczywiście zbędny (w zdaniu powyżej)
Darek,
swego czasu na pytanie o sposoby i możliwości działania odpowiedziałeś, że to nie jest Twoim celem (jak w poprzednim poście podkreśliłeś, że polityka Cię nie interesuje) i stąd właśnie WP. Choć trochę to nie pasuje do Twoich ostatnich wypowiedzi.
Przysłowia są przekleństwem np. “Tylko krowa nie zmienia zdania” – bez obrazy.
To tak na podstawie ostatniej lektury. “”Pańskie oko konia tuczy” to kłamstwo i nikczemność. Prawdziwsze by już było “Pański zadek konia męczy””.
Pozwól, że nie będę odpowiadał na Twoje pytanie o sposób. Myślę, że wcale tego nie oczekujesz. Po pierwsze nie potrafię, a pozwól że potraktuję je jako retoryczne.
Strzelanie i bomby bardziej kojarzą mi się z upadkiem monarchii niż jej początkiem.
Poza tym tak sobie tylko pisałem na zasadzie “przyszłem wcześniej gdyż nie miałem co robić”.
Co oczywiście nie oznacza, że dyskusja pod Twoim artykułem nie daje mi wiele do zastanowienia i szukania wiedzy. Nie śpię.
I aby zakończyć kolejnym powiedzeniem to “i tak wkoło Macieju”, albo “doodkoła Wojtek” . I kto by pomyślał, że chodzi o poczciwego bociana.
Przemek,
Piszesz: „Strzelanie i bomby bardziej kojarzą mi się z upadkiem monarchii niż jej początkiem.‟ Ok.
Z czym w takim razie kojarzy Ci się powstawanie monarchii? Nie chodzi mi o prapoczątki np. państwa, albo samej władzy, bo gdybyśmy rozpoczęli teraz roztrząsanie tego zagadnienia, pewnie zakończylibyśmy za jakieś 30 lat w jakim domu starców, każdy ze swoim osobistym Alzheimerem w głowie.
Chodzi o stronę praktyczną, zamiany jednego ustroju na drugi. Jak się tego dokonuje? Czy masz może własną na to koncepcję?
Jak to się robi z historycznej pozycji (niewzruszonej od setek lat) monarchii w stronę, dajmy na to, demokracji (z opcją bolszewizmu), mniej więcej wiadomo? Zwołuje się kupę ludzi (dziś pewnie przy pomocy świergotu), mówi im się, że monarcha to tyran (żaden tam Boży pomazaniec) i… hajda.
A w drugą stronę? Czy zamawiasz w drukarni papier listowy, czerpany, w złoceniach i innych ozdobach, kupujesz złote pióro, z wielką pilnością uczysz się przez rok kaligrafii, po czym wysyłasz do znanych Ci ze słyszenia sześciu arystokratów (o nieco tylko zakurzonych tytułach) stosowne odręczne pismo, że:
w terminie przewidzianym,
o takiej to a takiej godzinie,
wypadnie się
(Wielce Wielmożny)
nieco potrudzić
robieniem kontrrewolucji?
Czy to stosowne…, takie zakłócanie nie-byle-komu spokoju?
Piszesz, że jak ta krowa na rowie (czy jak tam to idzie?) zmieniam w końcu zdanie. Nie wiem, nie jestem przekonany, czy tak jest w istocie. Raczej po prostu głośno myślę.
Darek,
jak zapewne wiesz nie jestem monarchistą. Tak mi to przyszło do głowy jako kontra (jeśli wolno użyć tego słowa) do dyskusji o liberalizmie i demokracji. Zapewne niejasno się wyraziłem, ale miałem na myśli szansę na mądry lud. Ty używasz słowa “gawiedź”. Niestety masz rację, choć trudno mi to przyznać.
Co do krowy to już pisałem – bez urazy. Zapewne wolisz Byk (z dużej), ale nie przychodziło mi do głowy żadne powiedzenie z onym w roli głównej, a ostatnio zafascynowały mnie idiotyzmy przysłów. Inna sprawa, że czasem szybciej piszę niż myślę, ale na to nic nie poradzę.
Jeszcze pozostaje kwestia rowu. O nim chyba nic nie pisałem. Ale jeśli kopiesz już okopy pod taką przykrywką to pamiętaj, że ziemia może przydać się na szańce.
A co do głośnego myślenia to, jeśli można, poproszę częściej.
Darek,
Mackiewicz pisał:
„Otóż chciałbym zwrócić uwagę, że ja nie pisuję w ogóle w czyimkolwiek interesie. Chyba że staram się pisać – zgodnie z własnym przekonaniem – ‘w interesie’ prawdy obiektywnej”.
Moim zdaniem, jest to stanowisko, które wyklucza przekonywanie kogokolwiek do czegokolwiek. „Z własnym przekonaniem”, musi oznaczać “w zgodzie z sumieniem”. Trudniejsze są te „interesy prawdy obiektywnej”, ponieważ prawda „interesów” żadnych nie posiada i jest jej obojętne czy Józef Mackiewicz się wypowie w jej interesie czy nie; nic dziwnego więc, że ujął ten interes w cudzysłów. Idzie tu rzecz jasna o danie świadectwa prawdzie.
Otóż prawda wypowiedziana zgodnie z własnym przekonaniem miewa czasami zdumiewający skutek: przekonuje słuchaczy. Ale jeżeli celem naszym stanie się przekonanie kogokolwiek – to co nazywasz “przekonaniem do swoich racji” – to przemieniamy się w erystów, kluczymy wśród sztuczek i kruczków nauki przekonywania, a tym samym przestajemy dawać świadectwo prawdzie obiektywnej w zgodzie z własnym przekonaniem.
Takie jest moje osobiste przekonanie, wypowiedziane zgodnie z sumieniem, na temat wielokrotnie i z uwagą przeczytanej zawartości 26 tomów Dzieł Józefa Mackiewicza oraz sześciu tomów dzieł Toporskiej.
Przemek,
Ależ używaj kontry ile się da! Nie tylko werbalnie, także czynnie. Podziemie domaga się ludzi czynu (choć może nie wszyscy godzą się ze mną w tym względzie). Skoro już zszedłeś tu, do podziemia, i od roboty nie stronisz (to wiem!), dalejże przekuwaj lemiesze na miecze!
Michał,
Martwi mnie trochę Twój pośpiech. Daj mi nieco czasu na poszukiwania stosownych fragmentów, które niechybnie znajdę. Kiedyś odpowiedziałbym na Twój argument w pół godziny, teraz zajmie mi to pewnie pół roku. Cierpliwości.
Nie mogę się zgodzić ze stanowiskiem, że pisanie „w interesie prawdy obiektywnej‟ eliminuje chęć przekonania kogokolwiek do swoich racji. Takie nastawienie nie implikuje zachowań erystycznych (myślę, że nawet Ty nie jesteś w mocy tego dowieść).
Andrzej Bobkowski (bodaj) wyjeżdżał z Monachium, po wieczorze spędzonym u Mackiewiczów, przekonany do… już nie pamiętam czego. Barbara Toporska wybiła Miłoszowi z głowy jego antyrosyjskość (tak przynajmniej sam twierdził, w co, nawiasowo, Toporska powątpiewała) etc. etc.
Wybacz, nie jestem erudytą, który po przeczytaniu (nawet wielokrotnym) 26 tomów jakiegoś autora, pamięta każde jego zdania.
Panie Andrzeju,
Józef Mackiewicz opublikował w 1965 roku w australijskim pisemku “Nurt” artykuł pt. “Gdyby Lenin był dziś – antykomunistą…”
Pytał we wstępie: “co by zalecił nam uczynić właśnie Lenin…”, gdyby stał się wodzem międzynarodowego antykomunizmu?
“Odpowiedź na to fantastyczne pytanie wcale nie jest tak trudna, jakby się to pozornie wydawało. W dokładnie niemal odwróconej sytuacji wystarczy przytoczyć dosłownie jego zalecenia sprzed 50-ciu lat, odwracając jedynie ich sens.”
Po czym, opierając się na cytatach z 21 tomu dzieł, przytacza wypowiedzi Lenina na temat walki o wolność, przytacza (z drobnymi zmianami, tj. odwrotnie) hasła rzucane przez wodza bolszewików:
Niech żyje Międzynarodówka Antykomunistyczna, wyzwolona z oportunizmu!
Bez wojny domowej nie obali się komunizmu!
Co to jest “nacjonał-komunizm”? Jest to usprawiedliwienie wspólnych z komunistami “interesów ojczyzny”.
Trzeba wybierać: albo wolność, albo podporządkowanie się prawom “pokojowej koegzystencji”. Albo walka wyzwoleńcza, albo lokajstwo wobec komunistów! Drogi pośredniej tutaj nie ma!
Precz z komunistyczno-zafałszowanym i demokratyczno-sentymentalnym, głupiutkim wzdychaniem do pokoju za wszelką cenę!
Jakkolwiek jestem w stanie pojąć, że Mackiewicz chciał głównie wykazać, jak miałkie są hasła antykomunizmu w porównaniu do zdobywczego leninizmu, to jednak trudno oprzeć się wrażeniu, że tego rodzaju mechaniczne odwrócenie haseł jest pomysłem poronionym. W moim przekonaniu, nie wolno nigdy antykomunistom brać wzoru z Lenina, gdyż jest to wzór diaboliczny i stąpanie po jego śladach można nas tylko sprowadzić do piekła.
Darek,
Jeżeli Ty mnie do czegoś przekonasz, to nie znaczy przecież, że przekonanie mnie było Twoim celem. Przekonują nas baby w kolejce, albo padający deszcz, bo uznanie – wiem, wiem, że to nudne – jest subiektywne. Uczynienie z przekonywania ludzi celu, przemienia nas w propagandystów, w erystów.
Ani Toporska, ani Mackiewicz, erystami nie byli.
Panie Przemku,
A ja jestem monarchistą, więc o co chodzi?
Mówcie, komu czego braknie.
Kto z was pragnie, kto z was łaknie.
Michał,
Istotnie, nie przekonałeś mnie, więc punkt dla Ciebie.
Ale, czy z niejaką ostrożnością, możemy nieśmiało przyjąć, że przekonanie mnie było celem Twojej wypowiedzi?
Panie Michale,
Dziękuję za te ciekawe cytaty. Czy przeoczyłem ten artykuł w wyborze (“Szabla i pałka gumowa”? Ale też mógł być zamieszczony wcześniej w “Drogiej Pani” lub w “Faktach…”), czy też nie było go tam? Rzeczywiście dziwne, że Mackiewicz w pewnym czasie sugerował wykorzystanie “myśli” Lenina do celów praktycznych, a nie tylko poznawczych. Trudno mi uwierzyć, że to na serio. Być może owo odwrócenie leninowskich haseł było ironiczne, spowodowane rozczarowaniem do współczesnego mu antykomunistycznego “głównego nurtu”? Czy powtórzył to jeszcze kiedykolwiek w tej czy innej formie?
Darku,
Nie można nieśmiało, z niejaką nieostrożnością nie przyjmować niczego.
Można w zamian zastanowić się i, znając mnie tak dobrze, jak Ty mnie znasz, dojść do wniosku, że mnie jest w końcu całkowicie obojętne, czy kogoś przekonam, czy nie. Interesuje mnie tylko, czy przekonałem siebie samego.
Pewien młody ksiądz zapytał profesora teologii, który wykładał mu przed chwilą tzw. “drogi” świętego Tomasza do Boga (błędnie nazywane “dowodami”), czy spotkał kiedykolwiek kogoś, kogo te “dowody” przekonały? Na co profesor odparł: przekonują mnie, na nic innego nie mam wpływu.
Panie Andrzeju,
Artykuł nie znalazł się w żadnym wyborze pism Mackiewicza. Wydaje mi się bardzo słaby.
Tekst jest raczej na serio, ale załóżmy, że to szczera ironia, a nawet wówczas pozostaje wątpliwość, czy wolno choćby ironicznie brać wzór z takich bydlaków jako Lenin i spółka.
Nie powtórzył tego na pewno w takiej formie, ale wydaje mi się, że mówi i w innych miejscach, że kontrrewolucja musi brać wzór z najbardziej skutecznej rewolucji w historii.
Czy to jest przykład erystyki?
Rzeczywiście jest Ci całkowicie obojętne, czy Twoje argumenty trafiają w próżnie czy do rozumnych uszu odbiorcy?
Na czym, Twoim zdaniem, polega dyskusja? Na poszukiwaniu wszelkich możliwych środków, powodujących przekonanie drugiej strony do swojego punktu, czy na użyciu argumentacji w granicach “prawdy obiektywnej”, do której chciałbyś się zbliżyć, choć masz przecie świadomość, że ową jakoś tam tylko, z najlepszą wolą, doganiasz, nigdy celu nie sięgając?
Jaka jest rola nauczyciela? Czy Twój profesor teologii może być z siebie zadowolony?
Przytoczę dosłownie, bez zmiany, słowa Marksa i Engelsa:
“Widmo krąży po Europie – widmo komunizmu.”
I tak już ponad 200 lat!
Jaka odpowiedź? Na przykład “Widmo przyszłości” Mariana Zdziechowskiego.
A teraz? Zwiększył się promień krążenia. Co to oznacza dla Europy?
Darku?
Czy to jest przykład erystyki? Czy mi na tym zależy? Czy chcę Cię przekonać? Czy dyskusję można sprowadzić do poddania w wątpliwość twierdzeń interlokutora? Czy należy brać przykład z p. Przemka i policzyć znaki zapytania? Czy może lepiej odnieść się jednak do treści wypowiedzi?
Erystyka jest sztuką wygrywania sporów. Jako taka, wydaje mi się sztuką nieciekawą. Mało interesuje mnie wygrywanie sporów, wolę „przegrać” spór, jeżeli to pomnoży moje rozumienie, zbliży mnie do prawdy. Dlatego napisałem słowo „przegrać” w cudzysłowie, ponieważ jeżeli wykażesz mi obiektywnie, że nie mam racji, to będę się czuł zwycięzcą. Bo oto, dzięki Tobie, dzięki temu, że mnie przekonałeś, nie będę nadal tkwił w błędzie. Od dziecka nie mogłem pojąć, dlaczego ludzie czują się zdruzgotani, kiedy ktoś im wykaże, że nie mają racji. O ile tylko mogę, to okazuję wdzięczność za tak niezwykłą usługę.
Wracając do meritum, nie mam wrażenia, że moje powyższe komentarze są przykładem erystyki, rozumianej jako metoda wygrywania sporu niezależnie od obiektywnej prawdy. Ale oczywiście dam się przekonać, jeżeli mi to wykażesz. Zakładam, że naszym celem jest zbliżenie do prawdy, a nie przekonanie się wzajem; moim celem jest zrozumienie, a nie przekonanie Ciebie, że celem Mackiewiczów było wyłącznie zbliżenie się do prawdy, a nie przekonanie kogokolwiek.
Nie wiem, jaka jest rola nauczyciela. Nie jestem nauczycielem. Nie poczuwam się. Nie potrafię uczyć. Nie sądzę, żeby Józef Mackiewicz – ponownie podkreślam: pomijam okres przedwojenny – poczuwał się do roli nauczyciela.
Panie Pawle,
Czyżby widmo komunizmu krążyło po Europie już w 1818 roku?
“Widmo przyszłości” wielkiego Mariana Zdziechowskiego nie było chyba jednak w zamierzeniu (ani w praktyce) odpowiedzią na manifest komunistyczny. Było raczej w przerażeniu pisanym testamentem. On po prostu widział, co się święci. I na szczęście Pan zabrał go do siebie, zanim runęła na Polskę bolszewicka nawała.
Wydaje mi się, że już rewolucja francuska była częściowo zapowiedzią komunizmu.
Panie Pawle,
Jak Pan słusznie pisze, to Europa stworzyła komunizm (a nie żadna “Rosja” jak głosi bardzo wielu, szczególnie Polaków). Europa zanurzona jest w bagnie bolszewickim po czubek głowy i wciąż się zanurza (“pogłębia integrację”). Poza głoszonymi przy tym hasłami “postępowymi”, także pod hasłami nacjonalistycznymi, “liberalnymi” oraz “konserwatywnymi”. Lepiej więc chyba zapytać: co to oznacza dla świata, który Europa swego czasu opanowała i “wiele nauczyła”? Czy to również jest dla Pana pytanie retoryczne?
Zgadza się Panie Andrzeju, widmo krąży nad Ziemią.
Co do problemu, kto stworzył komunizm, to interesujące jest, dlaczego właśnie w Rosji został wcielony?
Szanowni Panowie,
Nie tylko jakobini byli przodkami bolszewików. Oliver Cromwell także, a o wieki wcześniej choćby rewolucja na Korkirze (czyli Korfu), jak ją opisuje Tukidydes. Bolszewicy doprawdy nie wymyślili niczego nowego, tylko złożli istniejące elementy w Metodę.
A dlaczego w Rosji? Sądzę, że z jednego powodu, z powodu wyższości, z jaką Zachód Europy patrzy od wieków na Wschód. Mackiewicz pisał o tym ciekawie – np. “Tak zwany Wscód europejski” czy “Gdybym był chanem” – ale nie on jeden. Wyprawy krzyżowe a później Renesans są tego najlepszym przykładem. Jest w tym nie tylko fałsz, ale także coś groteskowego i tragikomicznego, że barbarzyński Rzym patrzył z pogardą na kulturalny Konstantynopol.
A zatem czy schizma kościelna leży u podstaw powodzenia rewolucji bolszewickiej? Daleko posunięta teza, której byłbym gotów bronić. Tak jak barbarzyńcy zachodni nie zamierzali bronić Konstantynopola przed nawałą turecką, a później Wiednia, tak samo machnęli ręką na bolszewickich barbarzyńców.
A dziś są już całkowicie po ich stronie.
Władysław Warneńczyk pojechał bronić Konstantynopola.
Wydaje mi się że sytuacja jest trochę podobna do dzisiejszej i tej z roku 1919. Wtedy Europa była mocno podzielona i skłócona i nie potrafiła wypracować jednolitego stanowiska wobec zagrożenia Konstantynopola a potem Europy. Może i wielu Europejczyków lekceważyło Bizancjum, ale gdy patriarcha wschodni Grzegorz III przyjechał do Europy Zachodniej to był traktowany z szacunkiem.
W 1451 został przyjęty przez papieża, który później obiecywał pomoc dla Konstantynopola, jeśli… No właśnie, te warunki! Papież chciał aby prounijny Grzegorz III wrócił na tron patriarszy w Bizancjum. Z pewnego punktu widzenia papież reprezentował dążenia ekumeniczne. Problem w tym, że inny punkt widzenia mieli duchowni w Konstantynopolu (zapewne mówili o “dominacji” papiestwa).
Przypomina się zupełnie inna sprawa. W 1945 Japończycy chcieli się poddać, żądali tylko pozostawienia Hirohito na tronie. Amerykanie nie chcieli się zgodzić i zrzucili na Japonię tysiące ton bomb. I potem zgodzili się na cesarza. O tempora, o mores!
Panie Michale, czy sugeruje Pan, że Unia Europejska staje się forpocztą Kremla?
Panie Pawle,
Jakby nie było Warneńczyk był synem Jagiełły i Zofii Holszańskiej – Litwinem. A ta Litwa, była dla ówczesnego “Zachodu” dzicz a nie jego część. Przechrzczona zasadniczo, dopiero co z prawosławia, jeszcze gdzieniegdzie pogańska. Wydaje mi się, że to właśnie ciepłe jeszcze związki z prawosławiem mogły zdecydować o tej wyprawie.
Ze strony “Zachodu” tylko Wenecja z Genuą próbowały wspomóc czynnie Bizancjum (flota wypłynęła ze znacznym opóźnieniem, docierając na miejsce gdy Konstatynopol był już zdobyty przez Turków i łupiony). Właściwie to symbolem stosunku “Zachodu” do “Wschodu”, powinna być czwarta krucjata.
Panie Pawle,
Wiem, że daty silnie działają na naszą świadomość historyczną, ale czy – gdyby się w głębić nieco w zagadnienie – w 1453, czy dwa lata wcześniej, Bizancjum funkcjonowało wciąż jeszcze jako cesarstwo, imperium? Pytanie wyłącznie na marginesie Pana ciekawego wywodu.
Bardziej interesuje mnie kwestia, o którą pyta Pan Michała. Ponieważ taki panuje na WP obyczaj, że każdy może potrącać o dowolną kwestię (z kilkoma ledwie wyjątkami, pomieszczonymi w dziale Kurioza), pozwolę sobie swoje trzy grosze wtrącić.
Zatem: „Czy unia jest forpocztą Kremla?‟ Przyznam, że to Pana pytanie szczególnie mnie zainteresowało, ponieważ zahacza (mniemam, mimochodem) o kwestię, którą sygnalizowałem w tekście, a mianowicie: Dlaczego kierownictwo bolszewii zrezygnowało z usług Gorbaczowa (jakże na Zachodzie cenionego), do pewnego stopnia nawet z samej pierestrojki, na pewno z idei… wspólnego europejskiego domu (aż po Władywostok)?
Otóż, tak mi się może tylko zdaje (pewności nie mam żadnej), Pańskie pytanie w jakimś sensie przybliża nas do odpowiedzi. Bo o ile w samych sowietach ukręcono łeb gorbaczowowskiej ideji, o tyle wcale nie została pogrzebana, na wieki wieków, a jedynie, z wielkim powodzeniem, skutecznie wyekspediowana na Zachód.
Swojego czasu Władimir Bukowski wydał niewielką książeczkę zatytułowaną „Unia Sowiecka czy Związek Europejski‟, w której zamieścił interesujące dokumentarne relacje, jak to zachodnioeuropejscy towarzysze (różnych zresztą odcieni i proweniencji) zjeżdżali na Kreml po michaiłowe gensekowskie instrukcje i błogosławieństwa. Rzecz sama w sobie (a więc owa książeczka) wzbudza dyskomfort metodologiczny, ponieważ oparta została na materiałach pozyskanych z oficjalnych archiwów sowieckich, a to z kolei waniejet ździebko prowokacją. Pytanie, czy w tym akurat przypadku towarzyszom archiwistom nie zależało szczególnie nie ujawnieniu tychże dokumentów światu.
I rzeczywiście, prowokacja może być w tym przypadku jak najbardziej na miejscu. Szczególnie, jeśli idzie o Bukowskiego. Ma Bukowski nieszczęścia bywać eksploatowanym przez służby nad wyraz często i skutecznie. W 1976 roku, mimowolnie (bez żadnej osobistej winy czy udziału) upiększał (do pewnego stopnia) breżniewowski komunizm na tle „podłego faszysty i zbrodniarza‟ Pinocheta; w 1991 stał się nieomal pierwszą twarzą (zaraz po Jelcynie) sierpniowej prowokacji, firmując swoim nazwiskiem (niewątpliwie wybitnym) rzekomy upadek komunizmu. Książeczką, której tytuł podałem
przed momentem, ujawnia kulisy zdarzeń, realne, tak wolno mniemać.
Po co i komu ta ostatnia prowokacja? Ot i pytanie! Czy dlatego, że kto wie, za lat parę, oczekiwać się będzie na zachód od Bugu/Odry (kwestia do innej dyskusji) triumfalnego wjazdu Putina na białym koniu?
Panie Pawle,
Przepraszam za ponowny “adres” do Pana lecz zapomniałem dopisać dwa zdania.
Co do Rosji uważam, że przez cały wiek XIX Rosja współtworzyła cywilizację europejską. Europejskie, rewolucyjne prądy polityczne, objęły ją w znacznym stopniu, przede wszystkim jej liberalne elity. Być może z tej przyczyny Rosja była pierwszym z trzech cesarstw, które upadły i stała się pierwszą ofiarą bolszewików – przestała istnieć.
Panie Pawle,
Wydaje mi się grubą przesadą twierdzić, że Warneńczyk jechał bronić Konstantynopol. Miasto było oblężone przez Turków w 1422 i w 1453 roku w zupełnie niezależnych od siebie kampaniach. Tzw. Krucjata Warneńska była natomiast wojną przeciwko ekspansji osmańskiej na północ od Bałkanów i na zachód od Morza Czarnego. Władysław, jako król Węgier, brał w niej udział z powodów żywotnych interesów jego państwa, a nie dla ratowania Konstantynopola. Oczywiście zarówno Litwin Warneńczyk, jego sojusznik Hunyadi, jak i ich polsko-rusko-wołosko-węgierskie wojska były ze wschodniej Europy. Nawet Krzyżacy, którzy też uczestniczyli w Krucjacie Warneńskiej, i oni także pochodzili z Prus, które są przecież na Wschodzie Europy.
Mniejsza jednak o szczegóły, bo mówimy na poziomie ogólników. “Zachód” i “Wschód” europejski są tu tylko hipostazami, uproszczeniem i uogólnieniem. Mówiłem o barbarzyńskim Zachodzie celowo i z pełną świadomością. To były państewka zbudowane przez prymitywnych germańskich wojowników, Franków, Wandalów, Gotów, Longobardów. Dante Alighieri to był Durant Aldigher, ojciec wielkiego Akwinaty nazywał się Landulf – to byli ignoranccy i brutalni barbarzyńcy, których nie obchodziło wiele poza najbliższym otoczeniem ich zamków. Życie w Europie zachodniej było prymitywne i nędzne w porównaniu np. do bogactwa Rusi Kijowskiej. Kiedy barbarowie odkryli nagle – w pierwszym rzędzie poprzez krucjaty – że życie może być lepsze, że coś było przed nimi, odkryli naukę i medycynę muzułmanów, odkryli starożytną filozofię i sztukę, odkryli historię Rzymu i Grecji, to Bizantyjczycy patrzyli na nich ze zgrozą, bo oni oczywiście byli zawsze świadomi zarówno nędzy barbarzyńców, jak i świadomi swej własnej przeszłości.
Jest jasne, że Patriarcha był przyjmowany z szacunkiem, a jak inaczej? Prawosławni są dla nas schizmatykami, a nie heretykami, różnica dość zasadnicza. Ale to nie znaczy, że papieże nie prowadzili politycznych gier przeciw Konstantynopolowi. Nazwanie tego “dążeniami ekumenicznymi” wydaje mi się nieporozumieniem.
Twierdzenie, że Europa była podzielona i nie miała stanowiska, jest chyba także naciągane, bo z jednej strony Europa zawsze jest skłócona (taka jest natura naszego kontynentu, maleńkie organizmy państwowe, często mniejsze grupy narodowe itd.). “Francja”, “Niemcy” czy “Włochy” to są koncepcje wykute przez kilku ludzi, a w rzeczywistości złożone z miriady drobnych i skłoconych organizmów. Europa ma jedno stanowisko tylko wówczas, gdy jest jej ono narzucone. Ale paradoks tu jest taki, że właśnie w tej sytuacji Zachód Europy miał jedno stanowisko: całkowitą obojętność na losy Bizancjum.
Czy niunia europejska jest forpocztą Moskwy? No… a jakże inaczej? Bruksela prostuje ścieżki dla przyszłego “zjednoczenia” pod egidą Kremla, czego aspekt pokazuje Darek powyżej. W tej chwili, tj. od kilku lat, Putin stawia na odśrodkowe siły w Europie, żeby móc tym mocniej w przyszłości zaproponować “wielką unię”. To już prawdopodobnie nie będzie on, to nastąpi po deputinizacji, podczas kolejnej zgniłej odwilży, odprężenia, ściskania się i wielkiego “kochajmy się!”. Tfu!
Panie Michale,
Przyznaję że moja teza “warneńska” była naciągana. Ale wracając do ubolewania, że tak mało Europejczyków wystąpiło w obronie Konstantynopola w roku 1453, to jednak zauważmy że pod Warną w 1444 przeciw Turkom walczyli Polacy, Węgrzy, Czesi, Bośniacy, Chorwaci, Serbowie, Bułgarzy, Wołosi, Mołdawianie, Rusowie i wojska papieskie. Nie dotarły tylko z pomocą wojska bizantyjskie (!). Poza tym zdrada Wenecjan (za opłatą przewieźli Turków na europejską stronę Bosforu).
No dobrze, jesteśmy potomkami barbarzyńców. Na ten temat mediewista Karol Modzelewski (ten od Kuronia) napisał książkę “Barbarzyńska Europa” (nie czytałem).
Ale czytałem “Krótką relację o wyniszczeniu Indian” księdza de Las Casas. Europejczycy uważali Indian za barbarzyńców, ale sami postępowali jak wojska Czyngis-Chana.
Wielka Unia? Taaak, a może jeszcze większa? Zauważmy, że północ naszej planety wygląda tak: Europa, Rosja, USA, Kanada. Liczbowo Rosja nie jest tu dominująca. Może by tak ją zdominować ?
Drogi Panie Pawle,
Wymienione przez Pana ludy walczyły o swoją własną wolność, żeby ich żony nie zostały wzięte do haremów, a synowie wcieleni do janczarów. Jedynie Krzyżacy, których Pan oględnie pominął na swojej liście, walczyli wówczas “o wolność waszą i naszą”… Bułgarzy, Serbowie, Wołosi wiedzieli, co ich czeka w niewoli tureckiej, a to nie była zabawa w rodzaju zaboru rosyjskiego. Proszę dodać do tego wielkiego Skanderbega, jednego z największych wodzów w historii, który prowdził wojnę podjazdową przeciw Turkom przez dziesięciolecia. Wszyscy we wschodniej Europie rozumieli zagrożenie.
Natomiast nikt chyba, włącznie z Warneńczykiem i Hunyadim, nie oczekiwał pomocy od Franków czy Lombardów, bo niby dlaczego? Oni nie oczekiwali pomocy z drugiego końca Europy, gdy bili Saracenów w Hiszpanii. Ale Konstantynopol, to co innego. Przez ponad 1000 lat była to stolica wielkiego państwa. Siedziba cesarzy rzymskich i niezmącony ośrodek chrześcijaństwa, gdy Rzym upadł pod ciosami barbarii. Centrum wielkiej kultury, miejsce najpiękniejszej i nasławniejszej na cały świat budowli Haghia Sofia, siedziba najstarszej państwowej kultury chrześcijańskiej, ośrodek nauki, filozofii i teologii. Nie iść na ratunek takiego miasta, to jest hańba, toteż hańbą pozostają okryte ludy, które nie pospieszyły wówczas na pomoc, a oddały wielkie Bizancjum w ręce niewiernych.
Natomiast sami Bizantyjczycy byli już w 40 latach XV wieku tylko cieniem imperium, byli tak słabi, że nie mogli iść z pomocą nikomu. Byli maleńkim państewkiem o nikłej sile, otoczonym przez potężne siły sułtana.
Czy Pan jest potomkiem germańskich barbarzyńców? Ja się nie poczuwam. Nie bardzo Pana rozumiem, jeśli chodzi o Indian i konkwistadorów. Dżyngis Chan był szczytem kultury i to nie tylko w porównaniu z Cortezem.
Ale tak samo nie rozumiem żartu o zdominowaniu Rosji. Ja nie mam potrzeby nikogo dominować. Stary plan Lenina i Stalina (pisałem tu o tym niedawno w związku z Suworowem) polegał na doporowadzeniu do takiego chaosu w Europie, by armia czerwona mogła przyjść w roli wyzwoliciela. Taki tylko plan wprowadza w życie Putin. Nic nowego nie wymyślił. Ale co to ma wspólnego z Rosją? Car Aleksander wszedł do Paryża w parę lat potem, jak Napoleon spalił Moskwę i Paryżanie byli zadziwieni, jak dobrze rosyjscy oficerowie mówili po francusku i jak ci rzekomi barbarzyńcy byli kulturalni. Po czym Rosjanie wycofali się grzecznie i wrócili do domu. Bolszewicy nie działają w taki sposób.
Panie Michale,
Dżyngis Chan może i był szczytem kultury, ale wyczyny jego żołnierzy i oddziałów jego następców były raczej mało kulturalne. Ale rozumiem że według Pana, należy oskarżać Mongołów o to że postępowali jak konkwistadorzy. Może i tak…
Faktem jest że wydaje się iż Azja jest dzika i okrutna, ale jeśli podsumujemy zbrodnie Europejczyków tylko w XX wieku, to będzie horror i koszmar.
Nie wiadomo kto spalił Moskwę: Rosjanie czy Francuzi.
Jeśli Putin chce chaosu w Europie, to chyba poprzez doprowadzenie do wojny. Czyżby znów Bałkany?
Ależ Panie Pawle!
Dżyngis Chan nie wierzył, że Pan Bóg zesłał swego jedynego Syna dla naszego Zbawienia. A Cortez rzekomo wierzył. Oczywiście zachowanie Hiszpanów w Nowym Świecie było możliwe tylko i wyłącznie, ponieważ uważali oni autochtonów za coś gorszego, za podludzi, pomimo że Kościół wybijał im to z głów zupełnie wprost.
Czy możemy się zgodzić, że Moskwa spłonęła w rezultacie inwazji Napoleona, czy to jest nadal kontrowersyjne? Przecież nikt nie twierdzi, że Napoleon osobiście zapalił zapałkę, od której spłonęło miasto. Rzecz w tym, że car, pokonawszy zaprzysięgłego wroga, powstrzymał się od zemsty w Paryżu.
Mówiliśmy o tym wielokrotnie na wp: nie wydaje mi się, żeby sowieciarze mieli teraz potrzebę wywoływania wojny, czerwonoarmiejcy nie pojawią się na ulicach Lizbony, sowieckie tanki nie będą tratować trawników Hyde Parku. Bo i niby po co? Pieczone niunijne gołąbki same lezą do bolszewickiej gąbki.
Panie Michale,
A pamięta Pan film “Tańczący z wilkami”? Jest tam scena w której Indianie mówią o amerykańskich kolonistach: “oni są brudni”.
A Chiny? Przyznajemy, że to wielka kultura (domyślnie, prawie jak nasza…). Ale gdy Europejczycy dawno temu chcieli rozmawiać z cesarzem, to byli chyba dwa lata przetrzymywani i uczeni kultury aby mogli dostąpić zaszczytu.
Warto czasem spojrzeć na siebie oczami innych. Jest taka książka “Obrazy świata białych”, która właśnie to umożliwia.
Jest takie malowidło przedstawiające Ostatnią Wieczerzę. Wszystkie osoby na tym obrazie (oprócz jednej) są czarne. Ten jedyny biały to Judasz.
Właśnie ze wspomnianej książki pamiętam, że Europejczycy byli (i są?) oceniani jako ludzie, którzy bardzo oszukują.
Ale mój pogląd jest taki, że gdy zaczniemy dokładniej analizować te inne, pozaeuropejskie narody, to okazuje się, że są oni w swoim postępowaniu podobni do nas.
A jeśli chodzi o Sowietów, to skoro już wiemy co nam grozi, to pytam:
CO ROBIĆ?
Panie Pawle,
Nie należy mylić kolonializmu brytyjskiego z hiszpańskim. Zupełnie inne podejście.
Nie mam pojęcia, dlaczego przyznaje Pan, że kultura chińska jest wielka. Oni nawet nie zdołali wynaleźć widelca!…
Oczywiście jest jakaś wartość w patrzeniu na nas samych oczami innych. Jak np. Czesi śmieją się z Polaków, to jest niezwykle zabawne. Albo Dostojewski o Polakach. Ale nie schodźmy, bardzo proszę, do poziomu kulturowego agnostycyzmu. Nie. Pasja Bacha jest obiektywnie wyższa kulturowo niż walenie w bęben.
Po pierwsze, nie wiemy, co nam grozi, a zaledwie zastanawiamy się nad tym. Po drugie, pytanie “co robić?” jest nazbyt leninowskie, jak na mój gust. I wreszcie, nawet gdyby Pan rzeczywiście wiedział, co mu grozi, to nadal powinien Pan wyłącznie robić to, co należy, a będzie – co może.
Michał,
Czy rzeczywiście niewinne w gruncie rzeczy pytanie: „co robić?‟ jest w swojej naturze leninowskie. Niby dlaczego by? Lenin nie jest nawet autorem tego dokładnie tytułu. Owszem, tytuł jego broszury kojarzy się z ideą bolszewickiego centralizmu „demokratycznego‟, partyjnej bezwzględnej dyktatury, ale przecież ani Lenin, ani nikt inny nie ma monopolu na tak stawiane pytanie. „Co robić?‟ pytają ludzie, od kiedy pojawili się na świecie, każdego dnia. Pytają w obliczu problemów „bez wyjścia‟ i wówczas, gdy zżera ich nuda. Gdy mają poczucie, że koniecznie powinni coś zrobić, nie wiedzą co. Pytają, bywa, w okolicznościach, które wskazują raczej dość jednoznacznie, że nie powinni wyściubiać nosa poza świat osobistych tylko rozważań:
Na rogu ulicy Wileńskiej i zaułka Dobroczynnego w Wilnie leżał mały i solidnie brudny bar, noszący pretensjonalną nazwę „Louvre‟. Firanki w oknach popstrzone latem przez muchy, zimą rzadko tylko prane. Przy stolikach siadają tam ludzie z rzędu drobnych, ale czasami zaglądają specjaliści od spożywania większej ilości alkoholu. […]
W takim to lokalu, w grudniu r. 1939, zasiadło nas trzech przy wódce i kiełbasie z kapustą, ze szczerym zamiarem wpłynięcia na losy wschodniej Europy.
W ten sposób poczynają się często wielkie dzieła. […]
Plan, który wyłożyłem, był następujący: poza jawną działalnością „Gazety Codziennej‟, zamierzam rozwinąć konspirację, zmierzającą do zjednoczenia wszelkich sił krajowych do walki z bolszewizmem. Ci dwaj zaproszeni mieli, po pierwsze, przeciwdziałać oszczerczej akcji… […], po drugie, werbować młodych ludzi dla naszej idei. Bortkiewicz miał nawiązać kontakt z Białorusinami i utrzymywać łączność. Dziarmaga zaś […] miał nawiązać kontakt z tajnymi polskimi organizacjami i nakłonić ich do współdziałania. Zamierzaliśmy działać za pośrednictwem tajnych radiostacji, drukowania ulotek, organizowania wspólnie z Białorusinami powstania antybolszewickiego za obecną granicą litewską. Gdyby społeczeństwo litewskie nie dało się w żaden sposób wciągnąć do akcji i tą drogą uzyskać cichą aprobatę władz, mieliśmy działać na przekór tym władzom, metodą prowokacji dążąc do konfliktu sowiecko-litewskiego.
49% terytorium Rzeczpospolitej zajęte było przez Niemców, pozostałe 51% przez sowietów. Znikomy ułomek, Wilno z przyległościami, dany w postaci niechcianego prezentu Litwie, której ówczesna suwerenność jaśniała w blasku czerwonej sowieckiej gwiazdy. Niemal identyczna była sytuacja Łotwy i Estonii, opór postanowiła stawić jedna jedyna Finlandia. W takiej geopolitycznej sytuacji Józef Mackiewicz przystąpił do realizacji Idei Krajowej, pogodzenia ze sobą wszystkich narodów zamieszkujących ziemie Wielkiego Księstwa Litewskiego oraz przepędzenia bolszewików won.
Czy można sobie wyobrazić mniej sprzyjające okoliczności do działania? Kim był wówczas Mackiewicz? Fantastą, realnym (jedyny raz w życiu) czynnym politykiem, czy po prostu patriotą Ojczyzny, usiłującym przekonać innych do swoich politycznych racji?
Darek,
Okoliczności przyrody nie skłaniają do działania. Lato w pełni. Nieznośny upał namawia do poszukania cienia drzewa, oddania się lekturze (co gdyby bardzo się uprzeć i starać usprawiedliwiać można poniekąd uznać za pewien przejaw tegoż), sięgnięcia po szklanicę zimnego piwa (to akurat naprawdę wymaga działania, ale nieco innego rodzaju – trzeba najpierw odwiedzić pobliski magazyn) w ostateczności napisania, w niewiadomym zupełnie celu, kilu zdań na WP (to już chyba przejaw desperacji). Jesienią będzie łatwiej, choć pogoda paskudna, pada i wieje i chyba złapie mnie tradycyjnie przeziębienie. Może trzeba poczekać do zimy. Ale tu też kiepsko. Albo mróz i śniegi, że nosa z domu nie wychyl, albo zapomniała przyjść, wtedy depresja. No i dzień taki krótki. Nim coś wymyślisz już noc. W nocy działać trochę strach, no i właściwie po co skoro nikt nie widzi. WIOSNA to jest idealna pora. Ale ona ostatnio tak szybko przemija, ledwo człowiek się obejrzy, otrząśnie z tych zapatrzeń na pierwsze zielone listki a już lato…
Jeden z moich dawnych znajomych, z którym czasami podejmujemy wspólne działania w celach zarobkowych, ma niesamowitą cechę wiary w to, iż problemy same się rozwiążą. Na początku bardzo mnie to drażniło, ale to się czasami (niestety nie zawsze) sprawdza. Nauczyłem się od Niego spokoju w podejmowaniu decyzji, choć z trudem mi to przychodzi. Czasami sobie powtarzam, Przemek spokojnie, pomyśl co Piotr by zrobił.
Dlaczego to wspominam? Czytam teraz kolejną z książek Słonimskiego „Moja podróż do Rosji”. Jak się zaprę to staram się zgłębić, może kiedyś wrócę też do Mackiewicza, ale to raczej jesienią ……, pewnie poproszę Cię o pomoc. Jeden fragment bardzo mi pasuje do dyskusji o działaniach czy też ich braku. A i trochę napawa nadzieją. Nie przyczepiaj się do słowa Rosja, tak napisał, spór o nazwy pozostawmy na drugim planie. Inna sprawa, że według opisu wydawcy jest to przedruk z Biblioteki Groszowej z 1929 r. a sama podróż miała miejsce chyba w 1932. Powoli to sobie wyjaśnię. Trochę przydługi wstęp mi wyszedł, więc do rzeczy.
„Ale czy władza w Rosji mniej demoralizuje ludzi rządzących niż w krajach kapitalistycznych? Czy przewrót proletariacki wniósł ze sobą atmosferę zdrową i wolną od bakterii zakażających organizmy starych ustrojów? Cały świat jest dzisiaj chory. Ale wydaje mi się, że nasz kryzys i nasze dolegliwości można porównać do cierpienia na własnych betach, ze szklanką herbaty na nocnym stoliku i starym romansem pod poduszką. Łykamy różne świństwa , które nam zapisują znachorzy i przewracamy się z lewego boku na prawy. Tu, w Rosji, chory leży na stole operacyjnym. Podlega zabiegom chirurgicznym bez znieczulenia. Jeżeli zabieg się uda, przyniesie on światu prawdziwe zdrowie i nowe nieobliczalne siły. Ale czy ta bolesna i krwawa operacja odbywa się z konieczną precyzją i w atmosferze wolnej od bakterii, wydaje mi się może najważniejszym i najciekawszym pytaniem.”
Przemek,
Jako miłośnik twórczości Sergiusza Piaseckiego, opisującego w swoich książkach rzeczywistość sowiecką lat 20., masz z pewnością niejakie wyobrażenie, co się w tym czasie działo w raju krat. Dlatego nie bardzo wiem, dlaczego relacja z podróży po zsrs z 1932 roku kabotyna Słonimskiego wydaje Ci się inspirująca. W całym kraju szalała przymusowa kolektywizacja, obozy zagłady rozrastały się w przyroście geometrycznym.
Gdy Słonimski pisze: „Jeżeli zabieg się uda, przyniesie on światu prawdziwe zdrowie i nowe nieobliczalne siły.‟ – to mnie się to nie wydaje nawet naiwne, ale zwyczajnie bełkotliwe i godne politowania.
Napisał kilka kąśliwych zdań o świetlanej sowieckiej rzeczywistości. W konsekwencji, domyślam się, przestali go zapraszać do sowieckiej ambasady i odmówili kawioru. Prawdziwy był z niego gieroj.
Darku drogi,
Może i głupstwa gadam, co robić? Ja wiem, że Wołodia nie był pierwszy, wiem, że i Czernyszewski, i nawet młodzi ludzie, kiedy wychodzą w piątek wieczorem na bibkę, to też stawiają sobie to trudne pytanie. Co robić?
Pobłądziłem, co robić? Przyjdzie mi złożyć samokrytykę. No, bo że Ilicz? No, i co że Ilicz? Mnie się w głowie poplątało, co robić?
A Mackiewicz i realny fantasta, i patriota, i jeszcze wiele innych dobrych rzeczy. No, tak. Co robić?
Tylko ten Słonimski, isz, panie, poputczik zafajdany, bolszewicka jego chrząstka, i co robić z takim?
Darek,
Wyjąłeś jedno zdanie z całego kontekstu. Samo w sobie jest rzeczywiście godne politowania.
Ja jednak, w “towarzystwie” pozostałych, odbieram je jako ironię.
Wspominasz Piaseckiego i jego relacje, ale zauważ, że napisał też “Siedem pigułek Lucyfera”.
Takie pisanie “nie wprost” zawsze bardzo mi odpowiadało. może stąd moja niejasność przekazów.
Po zadaniu pytania “CO ROBIĆ?” zadam jeszcze jedno PO CO? (a może lepiej Po co teraz?).
Nie, żebym oczekiwał odpowiedzi. To tylko taka obserwacja otaczającej nas rzeczywistości.
Michał,
Jak nie wiadomo, co robić, zawsze można pójść na wódkę i kiełbasę z musztardą (kapustę sobie darujmy). Ja stawiam!
Przemek,
Słonimski reprezentuje klasyczne myślenie poputczika: „Jeżeli chce się zjeść jajecznicę, trzeba rozbić jaja.‟
Mówi dokładnie to samo (co powtarzał np. Aleksander Wat w tym czasie) tylko innymi słowami: mordujcie wrogów rewolucji, a nam pozostawcie nadzieję, że ich obecne cierpienie (głodzonych dzieci, gwałconych kobiet, mordowanych starców, ćwiartowanych duchownych etc.) przyniesie nam w przyszłości wymierną korzyść w postaci idealnego świata bez przesądów i zbędnego sentymentalizmu.
„Siedem pigułek…‟ to wedle mnie przeciętna książka (jak na Sergiusza Piaseckiego), ale na pewno nie jest probolszewicka. To satyra na bolszewicką rzeczywistość wczesnego etapu.
Gdybym wiedział, co robić, pewnie bym nie pytał, tylko robił. Niestety, nie mam jasnej wizji Józefa Mackiewicza z późnej jesieni 39 roku.
Czy Ty poważnie pytasz: „po co?‟ i „dlaczego teraz?‟, czy tylko sprawdzasz, czym nie za wąski w biodrach i do trzech potrafię zliczyć?
Eeee, nie jestem przekonany tą wódką z kiełbasą, nawet bez kapusty. To ja już chyba wolę kontrrewolucję.
Twoje słowa o Wacie uświadomiły mi, że jest właściwie niesłusznym nazywanie takich ludzi jak Słonimski czy Wat (w swym przedwojennym wcieleniu, chociaż przecież wrócił do prlu, pomimo przeżyć pod sowietami, które miały go wyleczyć z komunizmu) poputczikami. To byli raczej bezpartyjni bolszewicy. Jeżeli poputczikiem nazywamy Cata, który przecież nigdy komunistą nie był, to jednak nie wolno aż tak rozciągać zakresu znaczeniowego terminu.
Ale w takim razie, dlaczego bezpartyjni komuniści mają być politowania godni?
Już myślałem, że się nie doczekam.
Co robić? Kontrrewolucję!
Po co? Bo to słuszne, sprawiedliwe i niezbędne.
Po co teraz? Bo to słuszne, sprawiedliwe i niezbędne.
Czy bardzo zniesmaczyłem Pana takim dictum, Panie Przemku? Słonimski, by pewnie, gdyby zechciał, skomentował je czymś w rodzaju “fuj! cóż za antyhumanitarne podejście!”. Lecz co tu jest w istocie antyhumanitarnym “podejściem”? Czy nie “zabiegi chirurgiczne bez znieczulenia”? Na jakim “chorym”? Na co?
Post scriptum do dyskusji powyżej (od 3 sierpnia) o wyprawach krzyżowych, zachodnioeuropejskich barbarzyńcach i Bizancjum.
Uświadomiłem sobie, że muszę poprawić moje własne błędy. Powiedziałem bowiem, że Konstantynopol był siedzibą najstarszej państwowej kultury chrześcijańskiej. Miałem na myśli, że odkąd cesarz Konstantyn przyjął chrześcijaństwo, to jego stolicą był Konstantynopol, a nie Rzym. Ale najprawdopodobniej przed nawróceniem Konstantyna (obojętne, autentycznym czy nie) chrześcijańskimi państwami miały być Księstwo Edessy w Syrii, Armenia i Gruzja, choć w każdym wypadku podaje się daty w wątpliwość.
Przy okazji chciałbym jednak także uzupełnić moje powyższe argumenty, że zarówno Kościół rzymski, jak i świeckie władze zachodnich barbarzyńców pozwalały sobie na traktowanie Bizancjum i Prawosławia w sposób nie licujący z chrześcijaństwem i zasadami rycerskości. Otóż natknąłem się właśnie w nowo wydanej książce pt. „God’s Wolf” czyli „Wilk Boży” na opis napaści księcia Antiochii, Reynalda de Chatillion, na Cypr w roku 1156. Nazwisko wielkiego Krzyżowca znane będzie kinomanom z filmu Ridleya Scotta „Kingdom of Heaven” sprzed kilkunastu lat, ale postać grana przez Brendana Gleesona nie miała wiele wspólnego z historyczną rzeczywistością. Cypr podobnie zresztą jak Księstwo Antiochii, należał do cesarza Manuela, ale jego feudalna władza nad ziemiami zagarniętymi przez Franków była iluzoryczna, gdy władza na Cyprze realna. Krzyżowcy Reynalda napadli na wyspę jak piraci: palili, gwałcili, mordowali i kradli, a to czego nie mogli wywieźć to sprzedali za ciężkie pieniądze Cypryjczykom. Ale generalnie takie postępowanie nie odbiega w niczym od codzienności tamtych czasów. Reynald posunął się jednak dalej. Jego krzyżowcy gwałcili mniszki, a prawosławnym popom kazał frankoński rycerz obciąć uszy i nosy, po czym tak groteskowo okaleczonych odesłał do cesarza Manuela.
I tak to się kręci. Co robić?
Panie Andrzeju, nic dodać, nic ująć.
Panie Andrzeju,
Bardzo trudno mnie zniesmaczyć, choć zdarza się. Na WP chyba jest to niewykonalne.
Zazdroszczę pewności i przekonania o jedynej słuszności (skąd my to znamy – nie potrafiłem się oprzeć tej przyznaję złośliwości) swoich poglądów, jedynej sprawiedliwości i jedynej niezbędności. Pozwolę sobie jednak czasami powątpiewać. Może na razie pozostanę przy czytaniu (tak WP jak i Słonimskiego i może jeszcze kilku innych autorów).
P.S.
Inspirowany wpisem p. Michała przeczytałem Dziady (tylko cz.II) pierwszy raz od czasów Liceum.
Panie Przemku,
Po świeżej lekturze Dziadów zna Pan także:
Bo słuchajmy i zważmy u siebie,
Że według Bożego rozkazu:
Kto nie doznał goryczy ni razu,
Ten nie dozna słodyczy w niebie.
więc dlaczego wciąż narzekamy?
Wnioskuję, że czytuje Pan Słonimskiego w celach umartwienia.
Panie Przemku,
Nie wiem jakie są Pańskie poglądy polityczne. Z Pańskich komentarzy wnioskuję, że nie są konkretnie określone, że w bardzo wielu kwestiach ma Pan niesprecyzowane poglądy, albo też woli Pan tych poglądów otwarcie nie przedstawiać. Podziwiam analityków, nie potrafię jak oni “szukać dziury w całym”, “rozdzielać włos na czworo” itd. Czasem odnoszę wrażenie, że staje się to dla wielu osób swego rodzaju “sztuką dla sztuki”. Wolą nieustannie “gonić króliczka” zamiast go złapać. Tak czy siak, bliższa mi jest synteza. Interesuje mnie najbardziej to, co wynika z faktów. Uważam też, że do najważniejszych rzeczy w życiu należy być przekonanym. Potrafić, jako dorosły człowiek, odróżnić rzecz dobrą od złej. W tym konkretnym przypadku chodzi o moją ocenę bolszewizmu. Urodziłem się 61 lat temu i dorosłem w komunistycznym kraju, a obecnie żyję w tymże kraju “przetransformowanym” przez komunistów. Bolszewicy zniewolili go, starali się zniewolić moją rodzinę i mnie. Zdruzgotali i zdeprawowali Polaków, zgnoili ich. Zrobili to samo z milionami (dziś miliardami) ludzi na całej planecie przemocą fizyczną i psychiczną. Taka jest natura komunizmu. Moje sumienie czyni mnie jego wrogiem. O niczym innym nie marzę, jak doczekać chwili, gdy komunizm szlag trafi. Do tego dążę. Wątpliwości co do bolszewizmu nie mam żadnych, niezależnie od jego aktualnej maski. Jest to zło, które należy zwalczać. Pan, jak mniemam, zdaje się mieć jednak co do tego wątpliwości. Czy wolno wiedzieć, jakie? Czy wolno wiedzieć, co takiego lub kto kryje się za zwrotem “skąd my to znamy?” Czy chodzi Panu o to, że zawsze i we wszystko należy wątpić?
Panie Andrzeju,
Zwrot “skąd my to znamy” (jak podkreślałem był złośliwością, zapewne niepotrzebną, ale też nie taką straszną). Po prostu skojarzyło mi się z “jedyną słuszną drogą”. Jak Pan zapewne zauważył pisałem ( z zazdrością) o pełnym przekonaniu do jednej drogi. Czasami idąc w górach różnymi szlakami dochodzimy na ten sam szczyt. Szlaki różnej trudności, tempo też inne ale bywa, że można tam się spotkać.Jeśli dojdziemy, czasem burza i trzeba się schronić, czasem po prostu sił zbraknie. Co do bolszewizmu nie widzę różnic, trudno, moim skromnym zdaniem, inaczej go odbierać. Ale tylko wolność w poglądach, dociekanie, niedowiara, pytania i niezgoda są drogą (jedną z wielu i zapewne pokrętną). Pewność swoich poglądów jest cechą piękną, ale bolszewicy też byli ich pewni. Może właśnie dlatego pytam, szukam, czasem zapewne naiwnie.
Michał,
Masz absolutnie rację, jeśli chodzi o Wata – to był faktycznie bezpartyjny bolszewik i chyba łatwo to wykazać na podstawie jego wspomnień, ale czy był nim w tamtym czasie Słonimski? To raczej inna kategoria postępowicza.
Pytanie jaka? Swojego czasu chciałem przygotować coś w rodzaju systematyki zachowań okołobolszewickich, coś w rodzaju Systema Naturae Lineusza, tylko w wąskim zakresie zarazków.
Dałem spokój – zbyt skomplikowane, i nie wiem czy przydatne.
Przemku,
Nie podejrzewam, żeby akurat Andrzej rościł pretensje do znajomości absolutnej prawdy (tak jak nie czynił tego nigdy Józef Mackiewicz). W swojej niedoskonałości możemy jedynie dążyć do prawdy, nieustannie wątpiąc w słuszność własnych przekonań. Co innego jednak ostrożne dążenie do nieosiągalnej prawdy, co innego negowanie oczywistych faktów.
W przypadku faktów, możemy się mylić co do drobnych i większych historycznych wydarzeń, liczb, szczegółów, dat etc. Nie potrafimy np. ściśle ustalić, ilu mieszkańców Ukrainy zagłodzili na śmierć bolszewicy pod wodzą Stalina w l. 30.
Ale czy mamy dlatego tylko powątpiewać w samo istnienie faktu ludobójstwa?
Darek,
To jest nadinterpretacja. Gdzie pisałem o prawdzie absolutnej? Nawet p. Andrzej chyba o niej nie pisał. Gdzie powątpiewam w fakty, zwłaszcza fakty ludobójstwa. Tym bardziej w “istnienie faktów” – tego akurat nie rozumiem.
Przemek,
Napisałeś przecie: „Zazdroszczę pewności i przekonania o jedynej słuszności (skąd my to znamy – nie potrafiłem się oprzeć tej przyznaję złośliwości) swoich poglądów, jedynej sprawiedliwości i jedynej niezbędności.‟
Twoją „jedyną słuszność‟ zinterpretowałem jako coś w rodzaju paraboli do „znajomości absolutnej prawdy‟, boć pewnie to miałeś na myśli, czy nie?
Jeżeli chodzi o fakty, nie tyle w nie „powątpiewałeś‟, ale wręcz, przed momentem, raczyłeś fakty zanegować, stwierdzając, że bolszewicy byli pewni głoszonych poglądów.
Czyżbyś nie słyszał, że głosząc swoje slogany, bolszewicy byli pewni ich absolutnej nieprawdy?
Panie Przemku,
Dziękuję bardzo za odpowiedź. A propos wątpliwości w każdej sprawie i do końca, to kojarzy mi się dowcip żydowski, który przywołuje Mackiewicz (“Optymizm nie zastąpi nam Polski” ale być może jest też zamieszczony w jednym z jego powojennych artykułów), a który kończy sie słowami: “Uj, ta niepewność!!!”
Wiele mnie zachwyca wśród powyższego, bo choć trudno zrozumieć, dlaczego p. Przemek tak często nie potrafi się powstrzymać przed złośliwością, to są to złośliwości nieszkodliwe, skoro nietrafne, i wreszcie złośliwość jest już ostatnią ekstrawagancją, na którą możemy sobie pozwolić dzięki Podziemiu.
“Mieć przekonania”, to co innego, niż “być przekonanym o jedynej słuszności”, ale też każdy człowiek przy zdrowych zmysłach, wypowiadając jakąkolwiek opinię, wypowiada ją w przekonaniu, że jest słuszna. Inaczej byłby psychicznie chory. A jednak w tym zarzucie – bo nie po raz pierwszy pada tu zarzut o “jedynie słusznych pogladach” – jest coś głębszego, a mianowicie post-modernistyczna tendencja, że “tak naprawdę nie wiadomo”, że “wszyscy łżą”, że “każdy ma swój interes i w tę stronę ciągnie”, że “prawda leży po środku” itd. Nie, Panie Przemku, prawda nie leży po środku, a już na pewno nie gdzieś pomiędzy Słonimskim i Mackiewiczem.
Panie Andrzeju, mógłbym się (jak zwykle) podpisać pod Pańskim komentarzem, ale odnoszę (być może niesłusznie) słowa o analitykach, co “szukają dziury w całym i rozdzielają włos na czworo” do siebie samego. Jeżeli tak to było zamierzone, to jest na pewno i słuszne, i trafne. Dyskusja jest dla mnie (choć chyba nie dla wielu osób…) “swego rodzaju sztuką dla sztuki”. Jest w coś trafnego w zarzucie, że wolę „gonić króliczka”, ale czy nie jest to adekwatne do naszej sytuacji? Próbujemy się uporać – my, tu, w Podziemiu – z problemami, które wymykają się opisowi, a co dpiero zrozumieniu. Niniejsza witryna powstała przed ponad dekadą z długiej, wielomiesięcznej, zaciętej i ostrej dyskusji na temat pojęć. Jak nazwać to, co wokół nas? prl, prl bis, czy coś innego? Rosja, sowiety, czy coś nowego? Komunizm, postkomunizm, czy nowa jakość? Za każdym z tych określeń stoją całe koncepcje (to nic dziwnego, bo za każdym ludzkim zdaniem stoi jakaś metafizyka!), zdecydowanie się na jeden termin, jak często czynimy w praktyce, ma wiele wad. Czy zatem o to chodzi, by złowić króliczka, ująć myśl w jedno pojęcie, przybić nasze kolory do masztu i bronić rozwiniętego sztandaru? Czy nie lepiej dostrzec, że (ograniczę się do jednego przykładu) jeśli nazwać dzisiejszą Polskę po prostu prlem, to gubi się niezwykle groźny, a całkowicie nowy jej aspekt? Jeżeli nazwać ją prlem nr 2, to kładąc nacisk na ciągłość i przemianę, traci się perspektywę na to wszystko, co właśnie nie jest prlowskie? Nazwania tego Polską nie będę nawet rozważał, ale chyba dostrzega Pan problem, skoro prawie 40 milionów Polaków nazywa toto Polską. Chcieliście Polski, no to ją macie, skumbrie w tomacie, pstrąg.
Z drugiej strony (powinienem rozważyć cztery strony, żeby było rozdzielenie włosa na czworo, ale za mało mam tych włosów na głowie), rozumiem i podzielam Pański podziw dla syntezy, dla syntetycznego, systematycznego myślenia konsekwencjami. Niech Pan spojrzy na Andrieja Nawrozowa. Ten człowiek ma talent do ujęcia skomplikowanych myśli w jasną syntezę. Ujmuje w krótkim artykule sedno pisaniny np. Suworowa, bez wdawania się w szczegóły. Mnie się to wydaje genialne i zazdroszczę mu talentu, ale pozostanę przy moich szczegółach, bo to o nie przecież w końcu chodzi. Sołżenicyn czy Suworow, ogólnie i syntetycznie, wydają się być “po naszej stronie”, ale jak zajrzeć głębiej, jak rzucić snop światła na detal, to nagle nie jest już wcale takie oczywiste.
Proszę mnie źle nie zrozumieć. Sam widzę wady artystowskiej pogoni za niedościgłym króliczkiem, ściganym, by go nigdy nie złowić. Ale widzę także zalety. A w takim razie należy tylko nie ulegać pokusom, opierać się chęci wypowiadania niepotrzebnych złośliwości, i chwytać króliczka, gdy tylko nadarzy się okazja.
Darek,
Słonimski niestety wydaje mi się po prostu komunistą, choć bez partyjnej legitymacji. Przed wojną i po wojnie, na drągu i w przeciągu. To nie znaczy, że nie był wybitnym człowiekiem. Tuwim był wybitnym poetą i komunistą. Majakowski czy Babel byli genialni, i byli komunistami.
Systematyka zachowań to już chyba złapanie króliczka za uszy. Ale kiedy usystemtyzujesz i opiszesz szczegółowo subtelne różnice między poputniczestwem Gałczyńskiego i Wańkowicza, a sympatyzującym leninizmem Broniewskiego i Dąbrowskiej, i (nie przymierzając) jak Filidor dzieckiem podszyty, rozłożysz wszysto na składniki pierwsze, to wtedy przyjdzie Filibert podszyty granitową dorosłością i zsyntetyzuje wszystko w Ostateczną Jedność.
Panie Michale,
Ma Pan wiele racji. Aby powstała zgodna z rzeczywistością synteza potrzebna jest wcześniejsza analiza, poznanie. Wciąż należy szukać prawdy, poznawać, co nie oznacza, że bez żadnych konkluzji. Poszukiwania muszą prowadzić do wniosków bo inaczej jaki z nich pożytek?. Ale to wieczne żeglowanie. Ja jestem jaki jestem, mam słabość do “brzytwy”, więc lubię esencję. Ale to nie znaczy, że na tym chcę poprzestać, bowiem jako się rzekło navigare necesse est. Cieszę się, że dzięki autorom i komentatorom, w szczególności także dzięki p. Przemkowi, mogę sobie pożeglować do woli po oceanie poszukiwań i wciąż poznawać świat. Prosze nie brać do siebie moich uwag “ogólnych”, które zawarłem dla uzasadnienia moich preferencji. Proszę dalej “rozdzielać włos na czworo”, nawet jeśli pozostał tylko jeden.
Nie! Panie Przemku.
Nie mam ambicji do posiadania “jedynej słuszności, jedynej sprawiedliwości i jedynej niezbędności” we wszystkim. Chociaż dla mnie, słuszność, sprawiedliwość i niezbędność po prostu są albo ich nie ma. Oznaczają konkretne pojęcia. Nie ma tu miejsca na żadną relatywizację. Można się co najwyżej zgadzać z ich użyciem, lub nie zgadzać. Zapytałem, czy Pan się zgadza, Pan natomiast, zdaje mi się, odpowiada na to: “i tak, i nie”. To jest dla mnie niejasne, i proszę wybaczyć jeśli to Pana urazi, jak powyżej określa to Pan Michał, zalatuje post-modernizmem. Proszę zauważyć też, że używając tych sformułowań, odniosłem się do konkretnej kwestii: mojego stosunku do kontrrewolucji jako sposobowi pokonania bolszewizmu. Mam nadzieję, że potrafiłem to uzasadnić.
Panie Andrzeju,
Dziękuję za zainteresowanie moją skromną osobą. Nie przypuszczałem, że moje wypociny spotkają się z takim odzewem. Bardziej liczyłem na kurioza, ale niestety liberalizm witryny ustawia bardzo wysoko poprzeczkę. Ma Pan rację, odpowiadam “i tak i nie”. Poszukuję, jeszcze mi się trochę chce. Witrynę traktuję często jako źródło wiedzy i wskazówkę do odnalezienia ścieżek (czy prowadzą do tego samego miejsca, nie wiem).
Urazić mnie czy zniesmaczyć (jak już pisałem) jest niezwykle trudno. Proszę pisać swobodnie jeśli będzie ku temu okazja. No cóż, dopiero co Dziady, a teraz trzeba wrócić do Gombrowicza (stoi lekko zakurzony na półce). I gdzie tu mieć czas na Słonimskiego, Tuwima, Wittlina czy stare wydania Cyrulika. No jeszcze ten Mackiewicz. O sięganiu do powtórki z “Dzieł wszystkich” Rohnki już nie wspomnę. Niełatwa jest droga przez WP.
Michał,
Może i był Słonimski zawziętym i ruchliwym komunistą w l. 20., 30. (przyznaję, że o ile czytałem jego prozę przedwojenną, niewiele wiem na temat jego biografii), zdaje mi się jednak, że na tle Wata, będącego szalenie czynnym aktywistą w tym czasie, m.in. redaktorem kryptokomunistycznych periodyków, wypada raczej blado.
A jeśli tak, tzn. jeśli istniały pomiędzy nimi istotne różnice z punktu zaangażowania w proliferację zarazy, czy sam koncept klasyfikacji okołobolszewickich typów jest działaniem aż tak bardzo niepraktycznym, jak sugerujesz? Czy np. określenie (oczywiście określenie nader subiektywne) ile z bolszewika w takim, powiedzmy, Tusku, ile w Kaczyńskim, Korwinie, Dudzie, Macierewiczu i w wielu innych smutnych aktorach tutejszości nie może się okazać przydatne?
Wiem, że eksperyment może nie wypalić, pochłonąć masę energii, czasu, w rezultacie okazać się jałowym i bez sensu, ale czy nie warto spróbować?
Poniewczasie, ale chciałbym nawiązać do komentarza p. Pawła. Chciałem to zrobić wcześniej, ale jak to zwykle, coś stanęło na przeszkodzie.
Pan Paweł napisał tak:
Przytoczę dosłownie, bez zmiany, słowa Marksa i Engelsa:
„Widmo krąży po Europie – widmo komunizmu.‟
I tak już ponad 200 lat!
Czy nie będzie nadto nieprzyzwoicie, jeżeli wtrącę swój głos polemiczny, wykorzystując do tego celu fragment książki, którą pisałem… (o zgrozo!) dwanaście lat temu?
Demobolszewizm – zmaterializowane widmo komunizmu
Nie potrzebujemy szczegółowego procesu dowodowego, aby stwierdzić jedno z całkowitą pewnością: widmo komunizmu nie krąży już dłużej nad Europą. Podobnie, nie krąży w żadnym innym zakątku świata, pod żadną szerokością geograficzną, na żadnym kontynencie. Czy zostało zdemaskowane i zniszczone? Bynajmniej! Zostało zmaterializowane i wprzęgnięte w służbę państw i społeczeństw. Wystarczy sięgnąć do treści „Manifestu komunistycznego‟, aby ze zdziwieniem skonstatować, że jeśli nie z litery to z ducha, główne postulaty Marksa, Engelsa i towarzyszy zostały zrealizowane w tzw. państwach demokratycznych.
Przynajmniej dwie zasady wyartykułowane w „Manifeście‟ stały się motorem napędowym współczesnego państwa: zabór prywatnego mienia i uspołecznienie obywatela. Oczywiście można wyrażać poważne wątpliwości czy hołdowanie przez jakiś system polityczny dwóm powyższym zasadom czyni z państwa twór komunistyczny. Trudno jednak oprzeć się wrażeniu, że sytuacja, w której państwo zawłaszcza 80 i więcej procent dochodu swoich obywateli jest, mówiąc delikatnie, daleka od normalności, i nie spełnia ani kryteriów wiązanych z tzw. państwem demokratycznym (obstając przy hipotetycznym założeniu, że demokracja jest zjawiskiem pozytywnym), ani z takim czy innym systemem monarchicznym (w którym rzecz podobna zostałaby nazwana po prostu grabieżą). Nie sposób uznać za zjawisko pozytywne sytuację, w której państwo, wykorzystując nałożony na obywateli obowiązek szkolny, poddaje najmłodszych współobywateli działaniu indoktrynacji ideologicznej, uprawiając przykładowo, jak to ma ostatnio miejsce w peerelu, dziką propagandę prounijną. Niewątpliwie działanie takie, gdyby miało miejsce we współczesnej Korei Północnej uznano by za klasyczny przejaw totalitaryzmu, którym w istocie pozostaje.
Niestety, to nie widmo komunizmu krąży po świecie Panie Pawle. Komunizm to grząska rzeczywistość, w której zmuszeni jesteśmy brnąć, każdy w sobie tylko znanym kierunku.
Panie Przemku,
Punkt dla Wydawnictwa Podziemnego, że nasze poglądy mogą się ścierać i wywołać tak żywą dyskusję miedzy nami i nie tylko. Mniemam, że także dyskusję skutkującą poznaniem (pozdrawiam Poznań z Warszawy! W połowie jestem “Poznańską Pyrą”, uwielbiam gzika) lepiej siebie (także nawzajem) i świat, który nas otacza. Cieszę się bardzo z tego powodu. Życzę Panu owocnych lektur. Także staram się czytać jak najwięcej wartościowych książek. Dzieła Rohnki należą do nich bez dwóch zdań! Ta ostatnia wydaje mi się doskonała, Autor porusza w niej wiele ciekawych kwestii, jak na przykład kwestię wierności swoim przekonaniom. Ciekaw jestem, co Pan o niej myśli?
Andrzej,
Jakie, konkretnie, dwa zdania uważasz za pozbawione wartości w moich książkach? Wal śmiało! Takich zdań jest na pewno znacznie więcej, aniżeli ledwie dwa, jestem tego absolutnie pewien.
Gdy nieroztropnie do tych książek zerkam (tak jak np. dzisiaj), prawie zawsze chce mi się z zawartymi tam tezami polemizować. Co (nawiasowo) mam nadzieję uczynić niebawem.
Pozdrowienia dla Ciebie, ale nie z Poznania do Warszawy, boooo… ja nie mieszkam w Poznaniu.
Tak jak poziom zbolszewizowania jednostki można stopniować, tak chyba można określać poziom demokratyzacji kraju. Na jednym biegunie byłaby demokracja bezpośrednia, a na drugim centralizm demokratyczny (i kto mówi że kwadratura koła jest niemożliwa?).
Darku,
Gorączkowe poszukiwania w mojej, starej już i dziurawej pamięci nie przyniosły niestety rezultatu, a biblioteka z potrzebnymi dziełami, w tej chwili, niestety, znajduje się daleko poza moim zasięgiem. Prześpię się z tym i może z porannym budzikiem, coś mi się przypomni.
Poznań, Poznań i okolice… Ech! Pojechać by do Zaniemyśla, na drugi brzeg jeziora…
I ja nie mieszkam już w Warszawie.
Darek,
Każdy eksperyment intelektualny jest przydatny. Mam jednak wrażenie, że to jest w zamierzeniu coś więcej niż eksperyment i o wiele więcej niż tylko “intelektualny”.
W samej próbie jest już jakaś wartość, jak to wykazał wielki filozof liberalizmu McMurphy z “Lotu nad kukułczym gniazdem”.
Panie Pawle,
Czy zechciałby Pan rozwinąć, co właściwie ma Pan na myśli, mówiąc o “stopniach demokratyzacji kraju”?
Żyjąc poza krajem, który Pan opisuje, nie potrafię pojąć, o co Panu może chodzić. Demokracja bezpośrednia?? To tylko z trudem wydaje się demokracją. Centralizm demokratyczny? Czyli co właściwie?? Stalin i Mao?!?
Demokracja bezpośrednia występuje częściowo w Szwajcarii, gdzie obywatele często decydują w ważnych sprawach poprzez referendum.
Centralizm demokratyczny jest typowy dla państw komunistycznych. Swój szczyt osiągnął zapewne w Kambodży Pol Pota.
Drogi Panie Pawle,
Mniej więcej wiem, co to jest demokracja bezpośrednia I twierdzę, że nie jest to demokracja w ogóle. W Atenach, podobnie jak w Libii Kadafiego, bezustanne plebiscyty I głosowania nie miały nigdy wpływu na rzadzącą elitę. Szwajcaria jest tu wyjątkiem, który nie działa nigdzie indziej na globie. Prawdopodobnie bierze się to z tradycyjnej izolacji poszczególnych dolin górskich, ale mniejsza o powody. Czy jest Pan w stanie nazwać – bez używania internetu – pojedynczego szwajcarkiego polityka? Wielu ludzi odpowiada na to: Wilhelm Tell…
“Centralizm demokratyczny” to jest wyłącznie bolszewicki bełkot, który z demokracją nie ma nic wspólnego.
Pan jednak wyraził się: “chyba można określać poziom demokratyzacji kraju”. Stąd moje pytania:
1. jak to uczynić?
2. co to ma wspólnego ze leninowskim centralizmem?
Drogi Darku,
Coś jednak sobie przypomniałem (dzięki temu, że ten fragment znalazł się także na stronie podziemnej księgarni internetowej). Wybacz mi, że ostatecznie “przyczepiam się” tylko do jednego zdania, wszakże ma ono swoją wartość. Co do drugiego, będę dalej przeszukiwał zwoje mojej pamięci.
Jakieś czternaście lat temu napisałeś: Cały ten biedny naród jest najbezczelniej oszukiwany od dobrych piętnastu lat, to żadna tajemnica.
Czy jednak, tak właśnie w istocie było i tak jest? Czy nie trwa to znacznie dłużej i czy jest to wbrew swojej woli naszego narodu? Czy Polacy, w zdecydowanej większości, nie tego zawsze chcieli, od kiedy tylko komuniści zaczęli władać naszym krajem? Czy nie chcieli być oszukiwanymi: “wiarą w Anglię”, tym, że bolszewicy “nie są tacy źli” i “przynoszą wyzwolenie”, mikołajczykami w “ludowym rządzie”, gomułkowskim “narodowym październikiem” i “małą stabilizacją”, gierkowskim “wzrostem w siłę i dostatkiem”, solidarnościowym “poprawianiem komunizmu”, “wiarą w Amerykę”, aż wreszcie “naszymi u władzy”, karykaturą/ atrapą wolnej konkurencji, wolnego słowa etc.? Czy o narodzie, który zadowala się i akceptuje taki stan rzeczy, kreując w tym celu w swoim umyśle, w odniesieniu do bolszewickiego panowania nad sobą – wciąż i wciąż – “wirtualną” rzeczywistość, można powiedzieć, że jest “najbezczelniej oszukiwany”, jeśli on właśnie chce być oszukiwanym?
Jestem zdania, że dzisiejsze “rządy” Kaczyńskiego, Dudy, Macierewicza i reszty “narodowo-patriotycznej elity” nad “nowym, wspaniałym” peerelem są jeszcze bezczelniejszym oszustwem, wciągnęly bowiem w bagno komunistycznego kłamstwa ostatnich, którzy jeszcze za rządów “byłych” komunistów się temu opierali. Są wśród nich tzw. niezłomni sprzed 30 lat. Gdy nie tak dawno rozmawiałem ze znajomą osobą, mocno zaangażowaną po stronie owych “rządów patriotycznych”, to zdumiało mnie, że na moje uwagi w kwestii tej fikcji władzy, która nie chce albo nie jest w stanie wydobyć Polaków z bagna bolszewizmu, usłyszałem odpowiedź: “to nie ma znaczenia, liczy się to, że mamy rząd narodowo-patriotyczny. Wszystko jest w porządku, obyśmy tylko wygrali następne wybory”.
Panie Michale, w sprawie poziomu demokratyzacji jest na przykład ranking “The Economist”:
https://pl.wikipedia.org/wiki/Wska%C5%BAnik_demokracji
Skoro jako najbardziej wyrazisty przykład centralizmu demokratycznego podałem rządy Czerwonych Khmerów, zatem jest dla mnie oczywiste, że nie ma to nic wspólnego z demokracją, natomiast ma wiele wspólnego z indoktrynacja, manipulacją i kłamstwem.
Uuuuuu, Panie Pawle, nie przytacza się u nas wikipedii, bo nie wolno na niej polegać I nie jest wiarygodnym źródłem, ale w tym wypadku daruję Panu faux pas, gdyż sam index jest Ekonomisty, a na tym pismie polegać można.
Muszę jednak wrócić do mojego pytania. Jaka byłaby metoda stopniowania demokratyzacji, jeżeli mierzone ma być toto na skali, na której jest leninowski centralizm “demokratyczny” I wieczne plebiscyty tego wielkiego demokraty Kadafiego?
Ale może ważniejsze jest inne pytanie. Demokracja, to jeden z wielu systemów władzy, ani lepszy, ani gorszy od innych. Po prostu odmienny. W dzisiejszych nieszczęsnych czasach uczyniono z niej WARTOŚĆ. Jakakolwiek krytyka demokracji napotyka zdziwione, “jeżeli nie demokracja, to faszyzm, tak?”.
Innymi słowy, co dokładnie pragnie Pan stopniować?
Stopień wolności. Oczywiście wolność może podlegać tak wielu interpretacjom. Dla mnie wolność to możliwość samodzielnego decydowania o sobie.
Michał,
Masz słuszne wrażenie, eksperyment nie ma mieć wyłącznie „intelektualnego‟ charakteru, bardziej interesująca może się okazać jego strona praktyczna, jeśli do takowej dojdzie.
Że w samej próbie jest już jakaś wartość, wielki lekkoduch McMurphy miał zapewne rację, nie wiem tylko, czy warto WSZYSTKIEGO próbować.
Andrzej,
A już miałem nadzieję, że znajdziesz co grubszego. Cytujesz: Cały ten biedny naród jest najbezczelniej oszukiwany od dobrych piętnastu lat, to żadna tajemnica.
Zastanawiam się co niefortunnego w wyznaczeniu roku 1989 jako wyraźnej cezury. Czy napisałem, że jest oszukiwany po raz pierwszy? Nie. Pisałem natomiast w ściśle określonym kontekście pierestrojkowej prowokacji. Pisałem o tej prowokacji jako o rzeczy absolutnie wyjątkowej w dziejach tutejszowa. (Może nie byłem dość klarowny).
Zastanówmy się, czym różni się „wiara w Anglię‟ (czy chodzi o jednostronne gwarancje z kwietnia 1939?) od 4 czerwca pięćdziesiąt lat później? W pierwszym przypadku, w roli oszustów wystąpiło paru brytyjskich dyplomatów, może monarcha, na pewno nie parlament (jako całość) – coś takiego (ta bezczelna prowokacja skierowana w stronę nie tyle Polski co Niemiec) nie mogła być preparowana na większą skalę (tzn. z większą ilością uczestników). Czy Polacy (polskie elity, politycy, tzw. „opinia publiczna‟) mieli powody nie wierzyć w te zapewnienia? Nie jestem przekonany. To była rzecz niebywale perfidna (nawet w dyplomacji), niegentlemeńska, nie do pojęcia dla ludzi o pewnym, nazwijmy go, poziomie kultury. Jedynie najbardziej dociekliwi mogli stopniowo zyskiwać świadomość, że to tylko chamski blef.
Józef Mackiewicz zrozumiał, że to grubsza prowokacja, ale chyba nie w kwietniu, a dopiero późnym latem, i głośno o tym krzyczał; nikt go nie słuchał.
Wszystko, co potem, co skrótowo wymieniasz, nawet nie zbliża się (jakościowo) do fenomenu Magdalenki, okrągłego stołu, upadającego jakoby komunizmu. (Ale to temat na obszerny raczej artykuł niż komentarz).
4 czerwca to inna bajka. To gremialna zabawa w ciuciubabkę czy jaką inną chusteczkę haftowaną. Dziecinada na zasadzie – a teraz, nasi mali gówniarze, zabawimy się w WOLNOŚĆ! I, tak, „bawimy się‟ po dziś dzień. Wedle mnie – to inna jakość. To najbezczelniejsze w dziejach oszukiwanie niemal wszystkich przez bardzo wielu. To może nawet więcej niż kłamstwo stricte bolszewickie, kłamstwo jako element metody, podporządkowane pewnym regułom; gdzie wiadomo kto ma obowiązek kłamać, a komu wypada kłamstwo łykać. 4 czerwca (umownie) to kłamstwo powszechne (jak powszechne głosowanie), kłamstwo podmiotu i przedmiotu, obserwatora i obiektu; wszechobecne, niemal nie-do-powstrzymania; powracające nieustannie torsjami samo-okłamywania się… (bo jakże, po tylu latach, inaczej?)
Dzisiejsze nierządy Kaczyńskiego i całej bandy „prawicowych‟ pseudo-polityków to żadna nowa jakość, a stara gramofonowa płyta. Jak słusznie pisał tu kiedyś Michał, kolejny (drugi czy trzeci) eszelon. Nie wdając się w szczegóły, ten akurat eszelon ma na celu pacyfikowanie zatwardziałych przeciwników „transformacji‟. Czy jest aż tak bardzo skuteczny, jak powiadasz? Nie wiem? Ty trochę lepiej znasz ludzi z tego „kręgu‟. Mnie się zdaje, że nie brakuje wśród nich wątpiących.
Panie Pawle,
Stopień wolności?!
Czy byłem wolniejszy w prlu w stanie wojennym, kiedy robiłem, co chciałem, czy prawie 40 lat później w tzw. “wolnym świecie”, gdzie nawet by mi przez myśl nie przeszło robić, co chcę?
Jaka tu zachodzi gradacja?
Ale, co ważniejsze, co to ma wspólnego z “demokracją”??
Panie Michale, kto ogranicza wolność w Zjednoczonym Królestwie?
Darku,
Dla mnie jednak “okrągły stół” to była wtedy ta sama, od lat grana płyta. Zgoda, że orkiestra grała z rozmachem jak nigdy dotąd. Skok jakościowy, lecz czy było to nie do przewidzenia? Skoro tyle razy udawało się komunistom wykorzystać Polaków celem umocnienia swojej władzy, to czy nie mogli zrobić tego kolejny raz? Skoro “ewolucja komunizmu” przynosiła takie sukcesy jak te opisane przez Mackiewicza w latach 70-tych, które wymieniasz w powyższej recenzji “Wielkiego tabu i drobnych fałszerstw”, można było oczekiwać po bolszewikach najgorszego. A były to przecież sukcesy ogromne, wolny świat staczał się po równi pochyłej w bolszewizm w błyskawicznym tempie. Czy nie miałeś wtedy przekonania, że Magdalenka to podstęp, oszustwo i prowokacja? Jeśli tak to dlatego, że wiedziałeś dobrze czym komunizm jest i jaką ma naturę. Inna sprawa to dalekosiężne skutki tego oszustwa, rzeczywiście trudne wtedy do wyobrażenia. Ale też, dobrze pamiętam z jak ogromnym, powszechnym przyzwoleniem przyjętego przez Polaków. Gdy maszerowałem w 20-30 osobowych, anty-okrągłostołowych demonstracjach przed uniwersytetem, ludzie na ulicy wygrażali nam pięściami, że “niszczymy Polskę”. Czy ci ludzie nie chcieli być oszukani, tak samo jak wcześniej zostali “nabici w narodowy komunizm”? W Magdalence, o ile pamiętam, nie było mowy o “oddaniu władzy” przez komunistów (i nie o to chodziło “opozycji”, zdaje mi się, że “narodowe elity” były później tym kompletnie zaskoczone), lecz o współuczestnictwo w komunistycznej władzy. Michnik jeździł do Moskwy, zapewnić sobie poparcie sowietów jako ich wiarygodny partner a nie negocjować warunki “wolnej Polski”. Rozmach nastąpił potem, jesienią. Siłą sprawczą byli już jednak wyłącznie sowieci. Jaką rolę odegrali Niemcy w “obaleniu muru”? Podrzędną – drugoplanową. Nie oni decydowali i nie oni mieli karty w ręku.
“Wiara w Anglię” – Miałem tu na myśli rok 1944, jego drugą połowę, gdy bolszewicy zajęli Wilno i Lwów, a Polacy wciąż wierzyli Churchillowi, który już dawno to Wilno i Lwów oddał sowietom, zaś dwa miesiące później resztę Polski w bolszewicką niewolę. Miałem na myśli to, co Mackiewicz opisał hasłowo w pierwszym numerze “Alarmu!” i rozwinął w “Optymiźmie”, na początku broszury.
Panie Pawle, błędnie przypuszcza Pan, że ktoś mnie ogranicza. Pan Jezus rzekł: Gdy byłeś młodszy, opasywałeś się sam i chodziłeś, gdzie chciałeś. Ale gdy się zestarzejesz, wyciągniesz ręce swoje, a inny cię opasze i poprowadzi, dokąd nie chcesz.
W tym właśnie rzecz. Nasza wolność nie ma wiele wspólnego z systemem władzy, a już na pewno nie z demokracją (z czego nie wynika wcale, że nie należy zwalczać systemów z definicji przeciwnych wolności). Jakkolwiek Pan zdefiniuje demokrację – pomijam jej stopniowanie, bo wydaje mi się to jakimś monstrualnym nieporozumieniem – to wolność nie jest jej nieodłączną cechą. Jak Pan sądzi, czy Alkibiades czuł się bardziej wolny w demokratycznych Atenach, z których musiał uciekać przed rozwścieczonym tłumem, czy w antydemokratycznej Sparcie? Ale także, jakkolwiek zechce Pan zdefiniować wolność, to nie stanie się ona przez to wartością. Seryjny morderca jest bardziej wolny niż Pan czy ja, bo jest wolny od wszelakich zahamowań prawa moralnego.
Nie sądzę, żeby tego rodzaju wolność Pan propagował, ale seryjni zabójcy zdarzają się i tu, i tam.
Darku,
Jeszcze, odnosząc się do tych głosów wątpiących w moc sprawczą “rządów” Kaczyńskiego, Morawieckiego i Dudy, chciałbym zwrócić uwagę na to, że bardzo rzadko znajduję wśród nich określenie “nowego, wspaniałego” peerelu jako kontynuacji wprost komunistycznego tworu sprzed 15 lat. Jedynym wyrazicielem tego wydaje mi się być Ścios, ale i on nie chce się od tego peerelu oderwać, porzucić go i jego “politykę”. Wciąż zajmują go sprawy tej, jak sam pisze, “hybrydy”. Jest bowiem narodowcem i narodowe emocje przesłaniają mu inną perspektywę.To “zanurzenie” jest nieprzekraczalną przez “wątpiących” granicą. Jakże słusznie piszesz o kłamstwie pierestrojki, że jest to kłamstwo “powracające nieustannie torsjami samo-okłamywania się… (bo jakże, po tylu latach, inaczej?)”. Ja twierdzę, że w kłamstwo to powszechnie uwierzono, gdyż chciano w nie uwierzyć, było po myśli i zgodne z oczekiwaniami Polaków. Stąd też dziś praktycznie nikt nie chce “przekroczyć Rubikonu rzeczywistości”.
Dodam jeszcze i to, że odbiór tego co działo się 30 lat temu (wiosną 1989 i wcześniej) pozbawiony był przecież dzisiejszej perspektywy “upadku komunizmu”. Powszechnie dominowała wiara w “ewolucję komunizmu”, podtrzymywana od lat przez powszechnie już słuchane (nie zakłócane) RFE, peerelowską propagandę i większość prasy “drugiego obiegu” (wszakże, jej zasięg był ograniczony do niewielkiej liczby Polaków). Późniejszy “upadek komunizmu” przyjęty został zatem jako logiczne następstwo tej “ewolucji”: “komunizm próbował się zreformować, ale mu się nie udało. Był już zbyt słaby, było już za późno”. Kto dziś tak twierdzi? Poza jednostkami, wszyscy. Także czołowi wówczas antykomuniści, dziś często-gęsto “krytyczni” wobec “rządów PiS”. Dziś w instytucjach “nowego, wspaniałego” peerelu, który traktują jako swoją ojczyznę i identyfikują się z nim. Utrzymują go.
Panie Michale, jeśli ja piszę o wolności, to jest dla mnie oczywiste, że moja wolność nie może ograniczać wolności innych ludzi.
Drogi Panie Pawle,
Przede wszystkim bardzo się cieszę, że Pańska wolność nie ogranicza wolności innych ludzi. Ale w czysto hipotetycznej sytuacji, która zapewne zdarza się niezwykle rzadko w tym najlepszym ze światów, kiedy w jednej pannie kocha się dwóch panów i ona wybiera jednego, to czy wolność szczęśliwej pary nie ogranicza wolności odrzuconego, a przecież nadal zakochanego, konkurenta? A kiedy po paru latach małżeńskiego pożycia, młoda dama uświadamia sobie, że naprawdę kochała porzuconego panicza, to czy ma ograniczyć swoją wolność kochania, czy może raczej porzucić takie głupie rozważania?
Jak to mówią ci wielcy filozofowie z filmu Matrix, problemem jest wybór. Problemem jest rozwidlenie na drodze (życia), bo oto jeżeli Pan pragnie iść w lewo, a ja na prawo, to nie możemy iść razem, a zatem albo wolność jednego z nas zostanie ukrócona, albo wolność obu, by kontynuować wspólnie.
I tu jest właśnie pies pogrzebany: problem z liberalizmem – obojętne, w swej szlachetnej, klasycznej odmianie czy w nikczemnej i głupkowatej wersji naszej współczesności – jest zawsze ten sam. Liberalizm stawia wolność na piedestale, podporządkowuje wolności inne elementy opisu świata, a w rezultacie podporządkowuje jej wartości.
Wracając do rozdartej namiętnościami młodej damy, to ostatnią rzeczą, o której powinna myśleć w swej trudnej sytuacji, jest wolność. Ale to właśnie podszeptuje jej liberalizm. Podsuwa jej usłużnie argumenty, jak gdyby sama żądza nie wystarczała. Szepcze jej do ucha, że jej wolność, jej szczęście, są najważniejsze.
Jak to mówi wielki Kolumbijczyk: “Kto we współczesnym świecie nie wyczuwa zapachu siarki, jest pozbawiony powonienia”.
Panie Michale, ja mam inny problem z wolnością.
Chodzi mi o to, że wolność ekonomiczna powoduje, iż pojedyncze jednostki (we współpracy z pewną grupą) osiągają nadzwyczajną wolność poprzez opanowanie dużej części rynku w danej branży. Ogranicza to wolność ekonomiczną wielu drobnych przedsiębiorców. Ja ciągle czytam informacje, iż w wielu krajach oskarża się takiego czy innego właściciela firmy o praktyki monopolistyczne.
Nawiasem mówiąc, to co dzieje wewnątrz wielu firm w Europie i Ameryce, kojarzy się z komunizmem.
Panie Pawle,
Ale to jest zupełnie odrębny problem, który nie ma wiele, a właściwie nie ma prawie nic wspólnego z tym, o czym mówiliśmy, oprócz dość przypadkowego zbiegu, że i tu i tam mowa o “wolności”.
Znane jest Panu z pewnością powiedzenie, że kapitalizm zmierza do socjalizmu. Nie mam tu wcale na myśli marksistowskich bredni o nieuchronnym postępie, tylko w miarę oczywistą wewnętrzną sprzeczność kapitalizmu. Otóż istotą i sercem kapitalizmu jest WOLNA konkurencja. Nb. dlatego m.in. a w sowietach czy chrl nie ma żadnego kapitalizmu, ale mniejsza. Otóż kiedy w procesie wolnej konkurencji, mała, młoda, prężna firma rośnie, i druzgocze konkurentów dzięki temu, że ich produkty sa lepsze, serwis bezbłędny albo są tańsi, to z czasem staje się potężna i niszczy konkurencję, bo jej szefowie wiedzą, co mała, młoda prężna firma może osiągnąć. Innymi słowy, sukces w wolnym rynku wiedzie do monopolu. Dlatego właśnie na całym świecie – nie mówię tu o świecie komunistycznym, bo sowiety, prl czy chrl, to nie są żadne państwa – istnieją silne ustawy antytrustowe, dla chronienia wolności konkurencji.
Ale niech Pan spojrzy na pozycję tzw. FAANGs czyli facebook, Apple, Amazon, Netflix, Google. Ich pozycja jest niemal monopolistyczna. Ich zasoby finansowe są takie, że niewiele rządów odważy się próbować te firmy ograniczyć w ich ekspansji.
I to jest problem pt. kapitalizm w drodze naturalnego rozwoju zmierza do socjalizmu. Zmierza do monopolizacji rynku. A kiedy to osiągnie, to przyjdzie sowiecki walec i wyrówna.
Michał,
Pytasz tak: „kiedy w jednej pannie kocha się dwóch panów i ona wybiera jednego, to czy wolność szczęśliwej pary nie ogranicza wolności odrzuconego, a przecież nadal zakochanego, konkurenta?‟
Wedle mnie nie ogranicza; odrzucony konkurent nadal może kochać obiekt swojej miłości, nikt mu tego nie może zabronić… nie może osiągnąć celu, którym zwykle w tego typu sytuacjach jest odwzajemnienie uczucia, ale z całą pewności nie można przyjmować, że jego porażka w amorach jest równoznaczna z utratą jego osobistej wolności (choćby w znikomej części). Ani on nie traci wolności, ani nikt (czyli szczęśliwa para) mu jej nie zabiera.
Liberalizm (nawet ten klasyczny) istotnie stawia wolność na piedestale, ale nakłada na nią niebylejakie ograniczenia. Klasyczny liberał nie porwie panny (wbrew jej życzeniu), nie zniewoli, nie będzie stawał cudzemu szczęściu na zawadzie.
Nie twierdzę, że problem, jaki stawiasz nie jest ważny, przykład który podajesz wydaje mi się po prostu nietrafiony.
Darku drogi,
Przykład nie jest mój. Skonstruował go słynny liberał, Lord Bertrand Russell, prawnuk VI księcia Bedford, tak, ten sam, którego dzieło o bolszewikach cytowałeś powyżej. Ten sam, który wierzył w “konieczność komunizmu dla świata” i wierzył, że ” heroizm Rosjan natchnie nadzieje ludzkości, w sposób konieczny dla zrealizowania komunizmu w przyszłości”.
Biedny Lord pojął pewnego pięknego popołudnia podczas przejażdżki rowerowej, że przestał kochać swą żonę. Och, ale to tylko drobiazg na marginesie. Tylko zabawne.
A teraz do rzeczy. Jeżeli jesteś zdania, że odrzucona miłość nie jest równoznaczna z ograniczeniem wolności odrzuconego, to jestem pełen podziwu dla Twojego platonizmu. Nie w sensie filozoficznym, ale w sprawach intymnych. Ale może łacniej byłoby domniemywać, że nigdy nie miałeś szczęścia być porzuconym kochankiem.
Czy klasyczny liberał nie porwie panny? Czy jesteś tego pewien? Bo widzisz, mnie się to wydaje raczej funkcją – jak by to nazwać? – innych spraw, a w każdym razie innych niż ideologia.
Przykład jest trafny z jednego tylko powodu, ponieważ wykazuje absurdalną wewnętrzną sprzeczność stawiania wolności na piedestale, jak to czynił – czyżby bliski Ci ideowo? – 3rd Earl Russell.
Michał,
Nadal nie widzę, w jaki sposób przykry fakt odrzucenia zalotów absztyfikanta miałby ograniczać jego wolność, pomimo że na jego sytuacji życiowe istotny wpływ wywarła wolna decyzja innej osoby. Wbrew pozorom wolność nie oddziałała na jego sytuację w sposób negatywny, ale wręcz odmiennie – uchroniła go przed popadnięciem w okaleczony, nieharmonijny, asymetryczny związek, z góry skazany na niepowodzenie.
Nie, nie jestem pewien czy klasyczny liberał nie porwie panny, jestem natomiast przekonany, że uczyniwszy tak postąpi wbrew wyznawanym zasadom. Zatem, w danej chwili, nie będzie klasycznym liberałem, a jedynie niepohamowanym (w pożądliwości) samcem.
Nie stawiam wolności na piedestale. Spory kawałek czasu temu, powołując się zresztą na Twoje trafne dociekanie, pisałem tak: „[wolność]…, sama w sobie nie jest żadną wartością, ale jednak niezmiernie ważnym warunkiem realizacji podmiotowych działań człowieka. ‟
W praktyce stosunków międzyludzkich liberalizm jest tym rozwiązaniem, które w możliwie najlepszy sposób spełnia warunek wolności.
Darek,
Nie mogę się zgodzić z ostatnim zdaniem, ale nie będę przecież gotował zupy. Zamiast tego może napiszę osobno.
Mój przykład z panienką i paniczami okazał się najwyraźniej nieudany, a miał być przecież tylko egzemplifikacją niekontrowersyjnej zasady, że cudze wybory ograniczają moją wolność. Twoje operowanie moim przykładem jest dość dowolne, ponieważ wydało mi się oczywiste, że jedna panienka kocha tak samo obu paniczów, skoro po wybraniu jednego z nich, po kilku latach zmienia zdanie (a tak stoi napisane w moim przykładzie). Sugestia, że wybierając drugiego najpierw “uchroniła go przed popadnięciem w okaleczony, nieharmonijny, asymetryczny związek, z góry skazany na niepowodzenie”, wydaje mi się pomijać istotne elementy mojego przykładu (a poza tym zupełnie nie bierze w rachubę dynamiki intymnych stosunków między ludźmi, ale o to nie będę kopii kruszył).
Przykład wydawał mi się dobry, bo tak bywa w życiu, nawet bardzo często (mógłbym Ci podać przykłady z imionami i nazwiskami, niekiedy wręcz znanych Ci ludzi), ale okazał się kiepski, bo tak najwyraźniej nie bywa w Twoim doświadczeniu. Wynika z Twojej reakcji, że w Twoim doświadczeniu wybór jednej osoby nie ma żadnego wpływu na otoczenie. A mnie się naiwnie wydaje, że jeżeli ja zdecyduję nagle, że nie zamierzam dalej grać w tenisa z Ziutkiem po drugiej stronie siatki, to ogranicza jego wolność grania w tenisa ze mną.
Panie Andrzeju,
Nie potrafię ocenić książek Darka. Za mało mam wiedzy.
Jak już pisałem nie dowierzam. W co? W ideologię. Władza i pieniądze to jest to, co zabija każdą ideę. Nie dowierzam w bezbłędnie (prawie) prowadzony plan ekspansji komunizmu, jako idei. „Ludzie są tylko ludźmi”. Przytoczę ponownie „Ale czy ta bolesna i krwawa operacja odbywa się z konieczną precyzją i w atmosferze wolnej od bakterii, wydaje mi się może najważniejszym i najciekawszym pytaniem” (proszę pominąć autora, to nieistotne).
Czy ostatnie zabójstwo Kuciaka i otrucie Skrypalów służą obronie idei czy tylko wielkich interesów?Pytań pozostaje wiele.
To chyba było w „Chłopcy z ferajny” (mogę się mylić) scena, kiedy mafiosi wychodzą zabić kilka niewygodnych osób, a największym problemem jest to, aby w tym czasie ktoś dopilnował sosu do makaronu gotowanego przez kilka godzin.
Pisał Pan o swoich i rodzinnych doświadczeniach z komunizmem. Ja doświadczyłem mniejszych, jeśli cokolwiek. No może te zielone ohydne kubańskie pomarańcza na Wielkanoc i jeszcze parę innych nieistotnych drobiazgów (rzuciłem studia „prawnicze” w 1985 r. nie potrafiłem znieść tej atmosfery, czytania manifestu komunistycznego na zajęciach z doktryn politycznych, otoczenia, które miało tylko jeden cel- dorobić się, reszta nieważna). Informatyka też jest ciekawa, ale mimo dużego doświadczenia coraz mniej rozumiem.
Jeszcze przy okazji, bardzo nie lubię prześmiewczego określania osób, które, być może pomyliły się w swoich wyborach, ale robiły to z wiarą, bez krzywdy dla innych i ponosiły za to kary, których nie znamy (podobnie jak dni, o których pisał i śpiewał p. Marek Grechuta). Myślę o p. Jacku Kuroniu. Tak, wiem był socjalistą, ale to jego wybór, jego wolność. Czy naruszała wolność innych? Ja tego nie widzę. To o p. Jacku Kuroniu to tak ogólnie, od dawna chciałem to napisać, nie jest powiązane z Pana wypowiedziami.
Pozwoliłem sobie tak bardzo osobiście napisać. Może wreszcie kiedyś na spotkamy się na Lech- Legia na pikniku dla rodzin. Ja na mecze nie chodzę, choć grałem kiedyś w „trampkarzach” w Lechu. Ale może w przyszłości. Nadzieja (a może naiwność- inaczej nie umiem) umiera ostatnia.
Drogi Panie Przemku,
Pozwoli Pan, że opowiem Panu “od końca”.
Wyrosłem i długo mieszkałem na Żoliborzu. Tak więc, jeśli już to Polonia a nie Legia, gdzie miałem blisko ze szkoły i w młodości kopałem piłkę. Niemniej z przyjemnością się z Panem spotkam, czy to w Poznaniu, czy w Warszawie, czy też w innym miejscu. I ja mam nadzieję, że to się kiedyś uda – może Darek pomoże tej nadziei?
Jacek Kuroń nie był socjalistą lecz komunistą, taki był jego wybór. Od 15 roku życia w komunistycznym ZMP, następnie aktywista (“młodzieżowy”) PZPR do czasu, aż go z komunistycznej partii definitywnie wyrzucili. Potem został tzw. dysydentem, krytykował taktykę partii komunistycznej, nie porzucając komunistycznych przekonań. Powinien Pan o tym wiedzieć. Być może, że uważa Pan, że w ostatnim okresie życia Kuroń był socjalistą. To kwestia subiektywna. Ja jestem zdania, że Kuroń był komunistą – marksistą do końca życia.
Nie jestem przekonany, czy zabójstwo Kuciaka można zestawić z próbą zabójstwa Skripala i jego córki lub zabójstwem Litwinienki. Być może są to elementy tej samej układanki. Jednak, wydaje mi się, że te dwa ostanie, których autorstwo zostało stwierdzone, są raczej egzekucjami wyroku za zdradę agentów niż rozgrywką wewnętrzną.
Czy komunizm jest ideą? Wątpię. Wg mnie jest pseudo-wiarą, antykulturą, rozprzestrzeniającymi się w formie ogólnoświatowej pandemii. Moim zdaniem, plan ekspansji komunizmu nie jest prowadzony bezbłędnie. Nigdy chyba tak nie twierdziłem? Komuniści, jak Pan słusznie zauważa, są ludźmi, nierzadko bardzo głupimi. Popełniają też mnóstwo błędów. Nie wydaje mi się również, aby redaktorzy Wydawnictwa Podziemnego uważali, że plan ekspansji jest prowadzony bezbłędnie. Co innego, że jest realizowany skutecznie, że tych błędów komunistów nikt nie wykorzystuje, nikt nie chce się im skutecznie przeciwstawić. To jednak już wynika ze słabości świata wolnych ludzi, z powszechnego przyzwolenia na komunistyczne działania. To, że plan ekspansji komunizmu istnieje i jest realizowany nie ulega wszakże wątpliwości dla każdego, kto stara się poznać istotę i naturę bolszewizmu. Komuniści wcale się zresztą z tym nie kryją, od początku mówią otwarcie jaki mają cel. Jest nim opanowanie świata przez komunizm, o czym na pewno Pan wie, bowiem to “wykładają” i nie tylko na uczelniach ale i już w przedszkolach.
Aby ocenić książkę, nie jest chyba potrzebna wiedza? O ile jest w niej zawarty przekaz (ale po cóż innego pisać książki, niż po to aby coś innym przekazać?), książka przedstawia czytelnikowi jakąś dawkę wiedzy. Może się podobać albo nie. Czy, odnośnie oceny książek Darka, ma Pan na myśli wiedzę dodatkową? Czy chodzi o wiedzę o bolszewizmie? To kwestia krytycznych poszukiwań. I ja mam niedosyt tej wiedzy. Ale wydaje mi się, że nie trzeba długo szukać, aby podstawową wiedzę o komunizmie zyskać. Mam przekonanie, że ta którą do tej pory poznałem, potwierdza obserwacje i tezy Darka. Uważam, że Darek w swoich książkach zasadniczo opisuje rzeczywistość. Z tym opisem można się zgadzać albo nie zgadzać, zależnie od własnych ww. poszukiwań, obserwacji i/lub doświadczeń. Ja się z nim zgadzam, na tej właśnie podstawie i dlatego tak oceniam jego książki. Cytat ze Słonimskiego wydaje mi się dziś zupełnie nieaktualny. Był nieaktualny już w chwili gdy Słonimski pisał przytoczone przez Pana słowa. Było bowiem już wówczas powszechnie wiadomo o rezultatach “operacji” przeprowadzonej przez bolszewików, o ich celach i sposobach dojścia do tych celów. Słonimski był wg. mnie ich zwolennikiem i dlatego napisał tak jak napisał. Tym bardziej obecnie, po wieku podboju świata przez komunizm nie powinno się mieć wątpliwości co do tego czy owa “operacja” odbyła się “w atmosferze wolnej od bakterii”. Tam były i są tylko i wyłącznie bakterie. Śmiertelnej dla ludzkości – antyludzkiej – zarazy.
Panie Andrzeju,
to jak pamiętam “Do przerwy 0:1″ i choć czarne koszule nie kojarzą mi się najlepiej, to w tym przypadku jest to naprawdę i tylko zbieg okoliczności. I nie jest to złośliwość.
Jednak zaczynając od końca, pominął Pan najważniejsze dla mnie zdanie. “Władza i pieniądze to jest to, co zabija każdą ideę”. Jak ją tam zwał.
Cytat ponowiłem patrząc teraz, na najważniejszych giermków Najważniejszego Rycerza (aż strach powiedzieć Okrągłego Stołu – a którego to już i który był najważniejszy…).
Panie Przemku,
Dajmy już spokój tym futbolistom. Nie się kopią, mnie już nic do nich i nic do tej “otoczki”.
Moim zdaniem ideami wybrukowane jest piekło, szczególnie tzw. pięknymi. Władza i pieniądze są w stanie zniszczyć każdego, ale czy akurat ideę? W związku z tym co napisałem wcześniej, wątpię. Zdaje mi się, że Słonimskiemu o tę komunistyczną władzę i pieniądze udało się otrzeć. Nie miał wcale tak źle w peerelu (skoro było go stać na sekretarza), a i “kontakty” miał chyba dość dobre. Czy, przywołując ponownie owo zdanie, spoglądał Pan na “ideowców” i pożytecznych idiotów, którzy dali się wciągnąć w komunistyczną prowokację, niby to “dla Polski”? Kogo ma Pan na myśli pisząc o “najważniejszym rycerzu” i jego giermkach? Czy nie przypadkiem nieszczęsną ofiarę bolszewizmu, Bolka – “pomyślenie jest zbrodnią” – i jego “drużynę”? Tu chyba powinno być na odwrót. To ogon machał psem. Na smyczy.
Szanowni Panowie,
Zwyczajowo już, mógłbym się podpisać pod komentarzem p. Andrzeja, z pewnym jednak zastrzeżeniem. Otóż nie wydaje mi się, żeby było kwestią subiektywną, czy “w ostatnim okresie życia Kuroń był socjalistą”. Niby dlaczego subiektywną? Bolszewik jak się patrzy, pełną gębą, bez najmniejszych zastrzeżeń w myśli, w mowie, uczynku lub zaniedbaniu, więc o co chodzi? Gdzie tu się pojawia “subiektywność ocen”?
A poza tym, Panie Andrzeju, co uważają redaktorzy wp jest obojętne, ważne co Pan uważa i jak Pan to uzasadnia. Czy bolszewicy przeprowadzają swój plan bezbłędnie? Mój Boże! Raczej idiotycznie! Idiotycznie, w moim przekonaniu. Ale też być może bez tego bezustannego idiotyzmu, nigdy nie zaszliby tak daleko. Być może już dawno obudziliby cały świat.
Panie Michale,
Wiem. To wypadło niezręcznie, jakbym się podpierał. Nie miałem wcale zamiaru, nie o to mi chodziło. Odniosłem wrażenie (bardzo możliwe, że mylne), że Pan Przemek dopatruje się w podziemiu mniej więcej takiej interpretacji: komuniści są perfekcyjni i nie ma na nich siły. Usłyszałem to swego czasu od znajomych mi osób, które swego czasu usiłowałem namówić do zapoznania się z tekstami na niniejszej, podziemnej witrynie.
Bolszewicy zachowują się tak, jak im na to pozwala reszta świata. Mnie się zdaje, ze ten świat nie tyle śpi co jest odurzony.
Zdaje mi się, że Kuroń w okresie “nowego, wspaniałego” peerelu, usiłował prezentować się w socjalistycznej masce. To wielu zmyliło. Dlatego też skomentowałem to w ten właśnie sposób. Znaczenie ma jednak obiektywna prawda, a nie czyjś subiektywny odbiór.
Michał,
Według mnie wolne działanie może dotyczyć tylko i wyłącznie tej sfery, która jest Ci w danej chwili dostępna. Ziutek (czy odwrotnie) nie chce dalej grać w tenisa – to jego wolny (albo i niewolny) wybór. Drugą stronę taki wybór oczywiście dotyka, ale nie stanowi o zakresie jego wolności.
Załóżmy, że ja mam jedną złotówkę, Ty zaś 10 miliardów złotych w kieszeni i dlaczegoś, w oparciu o swój wolny wybór, ani myślisz się ze mną podzielić. Czy ograniczasz w ten sposób moją wolność? Zgodzisz się (?), że w ten sposób ograniczasz jedynie mój apetyt na forsę?
Podobnie jest z partnerem tenisowym Ziutka. Przekonanie, że Ziutek ogranicza mu swoją decyzją wolność, nie jest, według mnie, trafne. Chyba, że partner tenisowy Ziutka ma zapędy dyktatorskie i uważa, że wszyscy wokół powinni podporządkować się jego woli. Ale to tylko przejaw jego egotyzmu, nic więcej.
Zastanawia mnie otrucie Skripala. Podobnie jak, swojego czasu, zatrucie Litwinienki. Dlaczego w obu tych przypadkach posługiwali się metodami, które w oczywisty sposób kierują podejrzenia w ich stronę?
W przypadku Litwinienki jest powód – okazał się niewygodny w bardzo szczególny sposób, dlatego (być może) zdecydowano się na puszczenie w świat sygnału tak mocnego, tak oczywistego.
O ile mi wiadomo (ale może nie znam sprawy dość dokładnie) Skripal nie stanowił realnego zagrożenia. Po co go truć demonstracyjnie? Czy po to, żeby postraszyć innych potencjalnych zdrajców ojczyzny? Czy oni rzeczywiście potrzebują podobnych sygnałów, w dodatku tak demonstracyjnych? Przecież Skripal równie dobrze mógł utopić się w brodziku, wpaść pod trolejbus. Mógłby zejść z tego świata w jakikolwiek nietypowy sposób, który jednak nie kierowałby oskarżenia w stronę Kremla w sposób równie oczywisty.
Czy nie jest tak, że próba tego zamachu wpisuje się doskonale w obraz potężnego, solidnego państwa budowanego na zdrowych, racjonalnych zasadach, obraz który z uporem i konsekwentnie jest szkicowany od dwóch mniej więcej dziesięcioleci?
Przed mistrzostwami świata w piłę kopaną, odbywanych w raju krat, ktoś zadał mi podchwytliwe pytanie: będą zamachy, będzie zbiorowe mordoobicie pomiędzy patriotami piłki wielu krajów, czy zdarzy się COŚ nieprzewidywalnego? Odpowiedziałem z raczej silnym przekonaniem – nic podobnego nie będzie miało miejsca. A jednak… podczas spotkania finałowego na murawę wdarli się przedstawiciele znanej w szerokim świecie organizacji. Czy to znaczy, że moja „prognoza‟ okazała się całkiem chybiona?
Drogi Panie Andrzeju!
To nie była krytyka z mojej strony. Jak już tyle razy mówiłem, mógłbym się podpisać pod Pańskimi komentarzami. Doskonale rozumiem, co mówi p. Przemek, ale pozwolę sobie po raz tysięczny zacytować w odpowiedzi Mackiewicza: ANI GENIUSZE, ANI NADLUDZIE! Bolszewicy są w istocie rzeczy tak tępi, tak beznadziejnie durni, że to wstyd, że wolni ludzie nigdy tego łajna nie zepchnęli do przydrożnego rowu.
A poza tym, nie! Nie wyszło wcale, jakby się Pan podpierał. Nie przyszło mi to nawet do głowy. Chodziło mi wyłącznie o sam fakt: ważne jest, co myśli indywidualna osoba, co myśli Pan, p. Przemek, Darek albo nawet ja. A nie hipostaza “redakcji”. Ponieważ jestem takiego zdania, próbuję odnieść się do każdej wypowiedzianej tu opinii, choć Bóg mi świadkiem, że czasami mi się nie chce. A jednak indywidualna opinia to jedyna opinia, opinia publiczna nie istnieje. Co z kolei nie oznacza, żebym nie rozumiał skrótu myślowego pt. Redakcja…
Nie wątpię, że Kuroń próbował przedstawiać siebie jako “socjalistę” po “upadku komunizmu”, ale też na przykład Trocki niewątpliwie kładłby nacisk na swój “socjalizm” po roku 1989 – i co niby z tego miałoby wynikać? Rzecz jasna, zdaję sobie sprawę, że Pan to doskonale wie sam, a mówię tylko dla porządku.
Darek,
Jeżeli Ziutkowi urwało nogę i nie może grać, to nie jest jego wolny wybór, ale jeżeli ma inne priorytety, to jak najbardziej i absolutnie jest jego wybór.
Mam wrażenie, że jesteś bliski reductio ad absurdum. Miliard w cudzej kieszeni nie ogranicza mojej wolności, to prawda, ale Ziutek stojący po drugiej stronie siatki na korcie tenisowym, z rakietą w ręku, w trzecim secie, kiedy jest 6:6 w gemach, nagle odmawiający dalszej gry – z całą pewnością ogranicza moją wolność.
Nie widzę w tym żadnych – ale to żadnych! – zapędów dyktatorskich. Widzę w tym wyłącznie wypełnienie, bądź niewypełnienie, powziętych z góry, choć niekoniecznie wypowiedzianych, zobowiązań, które są implicytnie związane z ludzkimi działaniami. W wypadku małżeństwa to jest “kontrakt” przed Panem Bogiem. W wypadku meczu tenisowego, to jest “kontrakt” w ramach gry.
Panie Andrzeju,
Wracamy nieszczęśnie do Słonimskiego, ale zaznaczałem aby pominąć autora. Posłużyłem się cytatem bo trudno lepiej sformułować moją wątpliwość. Kopaczy też pomińmy.
Co do “Najważniejszego Rycerza” to było to sformułowanie bardzo ogólne, co kto uważa.
Możemy tam podstawić różne osoby. Wladimira, Donalda, Kima. Co do Lecha to raczej nie. Przy okazji ponownie powtórzę, że nie lubię tych określeń. Możemy się nie zgadzać, mieć za złe, uważać za niegodnego, ale po co te prześmiewcze określenia. Ja jednak, pozostaję z szacunkiem, mimo niezgody. Tak samo nie powiem np. Antoś, choć go nie rozumiem, nie wierzę i subiektywnie nie lubię. “Okrągły stół” też jak napisałem było ich wiele np. Jałta. Jak łatwo nam dziś osądzać z dalekiej perspektywy. Ale “okoliczności przyrody”. Tak czasem piękne, ale czasem zamieć, burza, powódź. I trzeba podejmować działania, a z tym jak ostatnia dyskusja pokazuje nie jest tak prosto. Łatwo popełnić błąd. Kiedyś napisałem tu “kto jest bez winy niech pierwszy rzuci kamieniem”. Pan Michał wyjaśnił mi to w bardzo piękny sposób, zapamiętałem. Błędu nie powtórzę.
Jeszcze wracając do idei. Jako trochę niegramotny, spróbowałem wygoglować. Na pierwszym miejscu pojawił się bank. I cóż, znowu wracamy do pieniędzy. Platon dopiero na trzecim, ale zawsze to podium, choć z reguły pamiętamy tylko zwycięzców. Czasem też tych co z kretesem polegli.
tak przy okazji,
Darek
linie równoległe w geometrii nieeuklidesowej przecinają się w nieskończoności. Może światy również kiedyś się spotkają, pytanie tylko o czas.
A może te linie dodatkowo muszą mieć chęć spotkania. To już nowa teoria, zupełnie nieudowodniona.
Choć może lepiej niech sobie pozostaną równoległe do końca. Co wcale nie musi oznaczać, iż się nie widzą i nie wpływają na siebie.
Michał,
Jeżeli miliard w cudzej kieszeni nie ogranicza wolności, dlaczego miałby Ziutek? Ponieważ zawarł umowę, którą jego tenisowy partner raczył zerwać w decydującym momencie spotkania. To ma sens. Naruszenie warunków umowy ogranicza wolność osoby poszkodowanej przez to zerwanie.
Tyle, że jak mi się zdaje, roztrząsaliśmy inne przypadki: panny, która nikomu niczego nie naobiecywała, w każdym razie nie obiecywała zawarcia małżeństwa z odrzuconym; Ziutka, który przebijał przez siatkę tenisową piłkę, wspólnie z kolegą. W jednym i w drugim przypadku nie ma niedotrzymanego zobowiązania.
Panna dokonuje wyboru, kolega Ziutka też. Nie ograniczają „ofierze‟ prawa do wzięcie za żonę innej panny, ani pogrywania w tenisa z innym kolegą. Z ich punktu widzenia, nie ograniczają mu wolności.
Ziutek musi się pogodzić z faktem, że w rzeczywistym świecie nie istnieje wolność bezprzymiotnikowa, bezwarunkowa, że – co więcej – jako człowiek świadomie wolny powinien zażywać wolności w sposób odpowiedzialny, (czyli w granicach prawa etycznego, jak powiedziałby Marian Zdziechowski); takiej wolności, która zniewala człowieka wolnego do świadomego (i dobrowolnego) przyjęcia sporej dozy ograniczeń. Czy przez to przestaje być człowiekiem wolnym?
Przemek,
Nie wiem dokładnie co masz na myśli, pisząc o równoległości światów. Próbowałem zlokalizować jakiś stosowny wątek, ale ponieważ mamy akurat – zdaje się – absolutny rekord ilości komentarzy pod jednym tekstem, nie dałem rady niczego skojarzyć. Zakładam zatem, że chodzi Ci o równoległość światów: podziemnego z naziemnym.
Jeżeli tak (jeżeli dobrze Ciebie rozumiem) to oczywiście o żadnej równoległości (a zatem separacji przestrzenno/czasowej) mowy być oczywiście nie może, ponieważ oba te światy przenikają się w sposób raczej oczywisty. Jest wiele dowodów na to, że przedstawiciele świata podziemnego wyłażą na powierzchnię (choćby ze względów czysto praktycznych); obywatele świata naziemnego zerkają pod powierzchnię, choćby tylko z czystej ciekawości, względnie nudy.
Nie chciałbym się rozpisywać bardziej, nie mając pewności, że to dokładnie miałeś na myśli. Jeżeli tak, to potwierdź łaskawie, jeżeli nie – napisz w czym rzecz.
Temat, sam w sobie, jest (według mnie) bardzo interesujący i godny uwagi.
Panie Przemku,
Nie pojmuję dlaczego mielibyśmy pomijać Słonimskiego, skoro Pan się na niego powołuje?
Zmylił mnie ten “okragły stół” o którym Pan wspomniał, tym bardziej, że wcześniej dyskutowałem na jego temat z Darkiem. Dla mnie nie symbolizuje on “układu” czy też “zdrady” (jak np. Polacy zwykli interpretować Jałtę), lecz komunistyczną rozgrywkę – podstęp i prowokację. Fakt, że “okragłych stołów” może być wiele. Przepraszam za pomyłkę, jakkolwiek pytanie zadałem w trybie przypuszczającym.
Wałęsa sam sobie wybrał ten moniker – na spotkaniu werbunkowym. Dlaczego miałbym go nie użyć? Czy jest coś złego w podkreśleniu faktu, że był bezpieczniackim agenciakiem? Jak stwierdziłem, uważam go za ofiarę. Dlaczego mam odnosić się do niego z uszanowaniem, skoro pomagał komunistom jak tylko mógł, stanął po stronie zła i nigdy tego nie żałował? Podzielam ocenę Józefa Mackiewicza, który (prywatnie, gdyż nikt by mu nie wydrukował tego zdania) napisał o nim: “jawny człowiek partii komunistycznej, działajacy na jej korzyść”. Postępowanie Wałęsy jest dla mnie niegodne, także szacunku.
Sądzę Panie Przemku, że opieranie swoich poglądów na wyszukiwarce internetowej mija się z celem. To jest tylko narzędzie, które nb. można (najczęściej odpłatnie) “przekonać” do tego, aby dana strona była wyświetlana na jak najwyższym miejscu.
Panie Andrzeju,
jak już podkreślałem nie lubię inwektyw, a użycie określenia “bezpieczniacki agenciak” kojarzy mi się bardziej z awarią zasilania niż z osobą (choć tu akurat ma to jakiś związek, nie wiem czy celowy, może nie zrozumiałem podtekstu).
Nie opieram swoich poglądów na wyszukiwarkach internetowych. Celowo podałem ten przykład. Zapewne niejasno się wyraziłem stąd nieporozumienie. Miałem na myśli tylko to, ze nawet przeglądarki internetowe pokazują potęgę pieniądza i jego przewagę nad ideą. Słonimskiego możemy pomijać na tej samej zasadzie jak “kopaczy”. Nie powołuję się na Niego, lecz tylko cytuję jedno zdanie, sam tak pewnie nie potrafię napisać a myślę, że w pewnej części dyskusji było ważne.
Darek,
Ja chyba wymiękam. Zawsze najtrudniej uzasadnić oczywistość, a ponieważ wydaje mi się oczywiste, że indywidualne wybory ludzi wokół mnie, mają na mnie wpływ, a bardziej szczegółowo wpływają na moją wolność, to nie potrafię tego uzasadnić inaczej, niż dotąd próbowałem. Powtórzę więc raz jeszcze, bez nadziei przekonania Cię, że jeżeli panna wybiera między dwoma konkurentami, to ten odrzucony NIE MOŻE DZIELIĆ Z NIĄ ŻYCIA, a zatem ta właśnie wolność została mu odebrana: “wolność do” dzielenia z nią życia.
Zwróć wszakże uwagę, proszę, że mój przykład miał tylko wykazać, jak absurdalne są tego rodzaju rozważania. Jak dalece mylił się w tej kwestii liberał Lord Russell.
Jeżeli argumentować w kategoriach wolności, to jest (moim zdaniem!) jak wyżej. Ale ja odmawiam argumentować w takich kategoriach, bo wydają mi się błędne. To jest właśnie ślepa uliczka liberalizmu.
Twierdzisz dalej: “Ziutek musi się pogodzić z faktem, że w rzeczywistym świecie nie istnieje wolność bezprzymiotnikowa, bezwarunkowa, że – co więcej – jako człowiek świadomie wolny powinien zażywać wolności w sposób odpowiedzialny.” Naprawdę?? To pokaż mi łaskawie, w jakich dokładnie kryteriach liberalizmu takie rozumowanie da się utrzymać. Mniejsza o drobiazg, że wolność nie istnieje w ogóle, nie tylko “bezprzymiotnikowa i bezwarunkowa”. Wolność jest aspektem czynu, nie “istnieje jako taka”, nie jest bytem, nie ma ontycznego statusu. Rzecz w tym jednak, że rozumowanie Twoje jest słuszne, ale nie da się utrzymać wewnątrz liberalnej koncepcji, jak sam wykazałeś. Trzeba wyjść poza kategorie wolnościowe, trzeba szukać sensu gdzie indziej. A co za tym idzie odrzucić liberalizm jako fatalny błąd.
Ale o tym napiszę osobno.
Panie Przemku,
Chyba Pana nie rozumiem. Skoro Pan miał na myśli to, że “nawet przeglądarki internetowe pokazują potęgę pieniądza i jego przewagę nad ideą” to czy nie opiera Pan swojego zdania na wyniku wyszukiwania przeglądarek internetowych? Dlaczego wobec tego zawiera Pan ten wynik w swojej opinii?
Druga sprawa ze Słonimskim. Pisze Pan: “Nie powołuję się na Niego, lecz tylko cytuję jedno zdanie”. Czy mam to rozumieć tak, że nie ma Pan zdania na temat zdania Słonimskiego? Ale cytowanie kogoś wydaje mi się być powoływaniem się na niego.
Michał,
Dla mnie wolność to rodzaj dyskomfortu, który nie pozwala mi naruszać wolności innych ludzi. Gdy, powiedzmy, muszę zejść w nocy ze schodów (bo mieszkam na piętrze w domu pełnym obcych ludzi), to wówczas wiem, że ta moja wolność (zejścia na parter po skrzypiących schodach) bardzo ogranicza wolność innych do… spokojnego snu na przykład.
Co w tym dziwnego, nietypowego? Dla mnie wolność zawsze była wolnością świadomą własnych ograniczeń. Innej nie znam, i znać nie chcę.
Panie Przemku,
Nie przestaje mnie Pan zdumiewać. Więc Pan nie lubi inwektyw? Ale lubi Pan złośliwości, a co więcej, żeby przywołać wielokrotnie tu przez Pana użyte słowa, “nie może się Pan przed nimi powstrzymać”?
Zgubiłem się, prawdę mówiąc, kto tu jest bezpieczniackim agenciakiem, ale zdaje mi się, że to Bolek, Lech Wałęsa, “jawny człowiek partii komunistycznej, działający na jej korzyść”, jak trafnie przytacza za Mackiewiczem p. Andrzej. Niech mi Pan objaśni: gdzie dokładnie tu jest inwektywa? To jest rzeczowy opis, jakby powiedział tenże Mackiewicz, “w sensie ścisłym, nie jako połajanka”.
Kiedy Paweł mówi do Karola w “Drodze donikąd” – “Kanalia!” – to jest opis, a nie inwektywa. Ścisły opis postawy moralnej byłego przyjaciela.
Pan mówi o Słonimskim per “Niego” z wielkiej litery, jak przyjęło się pisać o Zbawicielu w Ewangelii, gdy Słonimski był bolszewickim sługusem. Pisze Pan jednym tchem “Władymira, Donalda, Kima”. Domyślam się, że ma Pan na myśli Putina i Trumpa, a nie Bukowskiego i Tuska, ale właściwie dlaczego stawia ich Pan w jednym szeregu? Bóg mi świadkiem, i pisałem o tym wielokrotnie, że nie przepadam za Trumpem, ale stawianie go w jednej linii z Putinem i Kimem jest skandalicznym zupełnie przykładem moralnej ekwiwalencji.
Więc Pan nie lubi inwektyw? No, no.
Darku,
Wracając do Twojego komentarza w kwestii “obrazu potężnego, solidnego państwa budowanego na zdrowych, racjonalnych zasadach”, czy nie sądzisz, że tworzenie takiego obrazu przez sowietów, nie musi być już dla nich niezbędne? Czy muszą o taki obraz jeszcze zabiegać skoro mają już właściwie to co chcieli: ponowne powszechne uznanie jako mocarstwo światowe, “pakiet kontrolny” światowej gospodarki, potrzebne technologie etc. Czy nie osiągnęli już etapu, na którym nie muszą zbytnio liczyć się z nikim? Ja odnoszę wrażenie, że tak właśnie, od kilku lat jest.
Myślę Andrzeju, że tu chodzi o coś więcej… o rząd dusz, w skali globu.
Darek,
Wolność jako dyskomfort, to jest dobrze powiedziane. Ale to w ogóle nie należy do tradycji myśli liberalnej. To jest myśl antyliberalna przez co słuszna.
Michał,
W takim razie jestem „antyliberałem‟, choć myślę, że moje „czucie‟ liberalizmu znajduje sobie miejsce w definicji Zdziechowskiego, „najkulturalniejszego człowieka na świecie‟.
… „najkulturalniejszego człowieka na świecie”, który rzecz jasna, liberałem nie był, pomimo swego sławnego powiedzenia: „Z innego jestem pokolenia, z innego świata: wyznaję wzgardzony dziś i ośmieszony przez obydwie strony, przez chrześcijan i satanistów – liberalizm”.
Ale o tym będzie w osobnym artykule.
Darku,
Jeśli chodzi o rząd dusz, to czy nie łatwiej byłoby Putinowi kontynuować “demokratyczne reformy” pod oczekiwania światowej lewicy przy powiedzmy, wewnętrznym “uszczelnieniu”, tak żeby żadna Czeczenia nie prowokowała go do zdjęcia maski? To lewica sprawuje dziś globalny rząd dusz: marsz przez instytucje, edukację, media przyniósł wielki sukces. Jakkolwiek tu i ówdzie ta tendencja się odwraca na rzecz nacjonalizmu, ma to wciąż jeszcze skalę nie tak znaczną i jest też w dużym stopniu przez sowietów kreowane, a przynajmniej otwarcie wspomagane. Gdyby tego wsparcia zabrakło, nikt by dziś tak głośno nie przypominał, że Putin i jego ekipa to czekiści. Tymczasem w mediach całego świata jest dziś pełno takich konstatacji. Sowieci wybrali jednak “opcję na nacjonalizm”. Dlaczego, skoro tamta byłaby pewnie skuteczniejsza? Jakie to może mieć przyczyny? Czy po destabilizacji z lewej strony nadszedł czas na destabilizację z prawej? Ta pierwsza toczy się i rozwija bez przeszkód dalej, nie jest już potrzebne żadne wsparcie. Ta druga jeszcze raczkuje, ale też jest skuteczna, o czym świadczy przypadek USA. Celem nie jest żadna “ideologia” lecz przejęcie władzy. Co o tym sądzisz?
Michał,
Nie będąc dwulicowym, życzę Ci szczerze powodzenia w Twoich wysiłkach, mając jednocześnie nadzieję, że Twoja donkiszoteria zakończy się nie nadto mocnym poturbowaniem.
Panie Michale,
tak, nie lubię inwektyw (oczywiście mamy tu dowolność co za taką uznamy), a lubię i nie mogę się oprzeć używaniu drobnych niegroźnych złośliwości (najczęściej dla podkreślenia myśli – no wiem tu może trochę przesadziłem). Choć jak Pan zapewne zauważył staram się te złośliwości ostatnio ograniczać, choć faktycznie wychodzi tak jak z ograniczaniem używek, ale jednak postępy są. Czy widzi Pan różnicę między inwektywą a drobną złośliwością? To zdanie powinienem wykasować, bo czymże ono jest jeśli nie złośliwością, inwektywą nie bo nie użyłem określenia. Ale jak tu dyskutować. Co do dużych liter, to już tu kiedyś rozmawialiśmy. Dlaczego “Zbawiciel” z dużej, dla niektórych może to być wymyślona postać ze starodawnej fantasmagorycznej powieści, użytej potem na potrzeby władzy przez specyficznie dobierane grono osób nazywających się duchownymi. Czy to już inwektywa, może nawet kalumnia czy tylko drobna złośliwość. A może tylko przekonanie.
Darku drogi,
Czy to poturbowanie, to od “turbare”? Zamieszać, zmieszać, poruszyć, dać do myślenia? W takim razie bardzo chętnie.
Natomiast jeśli chodzi o dumnego Hidalgo z La Manchy, to znalazłbym się w dobrym towarzystwie razem z nim szarżując na wiatraki. Głównie dlatego, że zgadzam się w całości ze Starym chrzanem, który pisał u nas kiedyś:
“Bo czyż zmyślny ów rycerz, nie powinien być raczej wyrzutem sumienia dla chóru prześmiewców, co to pragną widzieć zwykły, swojski wiatrak – a nawet pożyteczny i poczciwy młyn – w każdym podejrzanym olbrzymie wymachującym rękami? Tak dalece jesteśmy wyzuci z wyobraźni, że nie potrafimy przyjąć strasznej prawdy. Czyż szlachetny szaleniec z La Manchy nie powinien wyrwać nas, zwykłych śmiertelników, z drzemki? Uśpieni bazyliszkowym spojrzeniem nie chcemy widzieć smoka, bo budzi w nas grozę i przerażenie, więc rozciągamy przed nim zasłonę powszechnego mniemania, że jest tylko poczciwym wiatrakiem, co miele ziarno na pożytek każdego i rozdaje mąkę w imię wspólnego dobra, dla równości, dla sprawiedliwości, ku świetlanej przyszłości, ku chwale ojczyzny.”
Panie Przemku,
Uprzedzając odpowiedź Pana Michała stwierdzam, że dla mnie to co Pan napisał w zdaniu zawierającym słowa “dla niektórych może to być”, nie jest żadnym przekonaniem (ani żadną złośliwością czy nawet kalumnią) tylko obraźliwym bluźnierstwem. Dlaczego z dużej litery, pyta Pan? W kulturze do której się przyznaję, i którą pragnę zachować, słowo “Zbawiciel” pisze się z dużej litery we wszystkich językach świata. Jest to kultura chrześcijańska. Jeśli dopuszcza Pan inną możliwość, staje Pan po stronie jej wrogów. W tym przypadku, po stronie antykultury.
Ciekawi mnie Pańska odpowiedź na pytania, które zadałem odnośnie poprzedniego Pańskiego komentarza.
Panie Przemku,
Oczywiście każdemu wedle gustu, a może nawet, jak chciał Lenin, każdemu wg potrzeb. Pańską potrzebą jest wysławiać “p. Jacka Kuronia”: “o p. Jacku Kuroniu. Tak, wiem był socjalistą, ale to jego wybór, jego wolność. Czy naruszała wolność innych? Ja tego nie widzę.” Pańska wolność nie widzieć, kim był Kuroń i czyją wolność pragnął naruszać. Pan o prlowskim poputcziku pisze per “Niego” z wielkiej litery, czym zaznacza Pan swój szacunek dla bolszewickiego sługusa – Pańskie prawo. Pan ma pretensje, kiedy Bolek nazwany jest bezpieczniackim agenciakiem, czyżby uważał go Pan za “Prezydenta Rzeczypospolitej”? Bo ja na przykłąd uważam go co najwyżej za rezydenta, i to z bardzo małej litery.
Zaczynam myśleć, że powinienem wycofać się z namawiania Pana do lektury Mackiewicza, bo widzi Pan – jakby to powiedzieć? – on był ANTYkomunistą, a Pan lubi komunistów.
Ale dalej pisze Pan: “Dlaczego „Zbawiciel” z dużej, dla niektórych może to być wymyślona postać ze starodawnej fantasmagorycznej powieści, użytej potem na potrzeby władzy przez specyficznie dobierane grono osób nazywających się duchownymi.” Pańskie prawo uważać Zbawiciela (bez cudzysłowu) za postać fikcyjną (ciekawe z jakiej powieści?), Pańskie prawo bredzić na temat potrzeb władzy, co mnie do tego? Pozostaje jednak pytanie: po co w tym celu schodzić do Podziemia? Czy nie lepiej produkować się w wybiórczych gazetkach? Tam Pana przyjmą z otwartymi rękami. Tam lubią komunistów, nie lubią inwektyw, lubią złośliwości, a “zbawiciel” piszą z wielkiej litery tylko wówczas, kiedy mają na myśli Stalina. Tam znajdzie się Pan w bardziej sprzyjającej atmosferze, a i powietrze mniej zatęchłe i nie ma żadnych starodawnych, fantasmagorycznych opowieści.
Michał,
Pozdrów Starego, gdy go kiedyś znowu obaczysz. Powodzenia.
Andrzej,
Zdaje mi się, że Putin, który jest raczej tylko gońcem na szachownicy sowieckiej rozgrywki ze światem, nie popełnia zbyt wielu błędów. Gadanie o tym, że ma kagebowskie korzenie jest niczym w zestawieniu z legendą o jego potędze, skuteczności, o trzymaniu się zdrowych zasad.
Zerknij okiem na rzekome „prawo‟ – przecie oni wszyscy sikają z uwielbienia nad jego potęgą. Czy to będzie u nas Korwin, czy jaka Le Pen, czy Orban na Węgrzech – dla nich to wzorzec peni… tzn. metra z Sevres.
O tempora, o mores!
Panie Andrzeju,
czy wszystko co nie jest kulturą chrześcijańską jest, z definicji, dla Pana antykulturą? No to wracamy do “jedynej słusznej drogi”, której podobno tu nie ma. Czy dzieła i czyny spalonych na stosie należą do tej kultury czy też nie? Powie Pan zapewne, że były to “błędy i wypaczenia” (świadomie popełniam tu błąd wyprzedzania myśli, już mi tu wytknięty). Dlaczego dajemy szansę tylko jednej stronie po wielokroć już. Proszę nie odczytywać tego zdania jako propozycji dania szansy bolszewizmowi. Czy teksty i piosenki Kory zalicza Pan do tej kultury mimo jej niewiary? To tak mi się nasunęło po ostatnim smutnym wydarzeniu A co z wielkimi poprzednikami np. cytowanym tu Arystotelesem. Przygarniamy go bo pasuje, a niektórych może niekoniecznie. Z zasady piszę Chrystus i Zbawiciel z dużej litery, z szacunku dla wierzących. Mój wpis był rzeczywiście prowokacyjny, ale zapewniam, że z dobrej woli i chciałem w ten sposób coś pokazać. Wyszło jak wyszło, może i nieudolnie, ale nie cofam tego.
Co zaś do obrażania się, to zdarza mi się, ale tylko na czyny. nie słowa. Słowa można cofnąć, przeprosić, czasami zdarza się w zapalczywości coś “chlapnąć”, czyny pozostają na zawsze.
Darku,
To fakt, że ta legenda o silnym władcy i “zdrowych zasadach” ma się dobrze, nikt w istocie jej nie podważa. Mnie jednak interesuje to, dlaczego sowieci wybrali akurat dziś “opcję na prawo”, mając świat na talerzu i odpowiednie sztućce. Czy jest to dopełnienie “opcji na lewo”? Czy przynosi to sowietom lepsze rezultaty?
Obyczaje od początku są dla bolszewików narzędziem.
Panie Przemku,
Nie wszystko co jest przeciw kulturze chrześcijańskiej, jest dla mnie antykulturą. Usiłuje Pan przypisać mi poglądy, których nie wyraziłem. Kultura Judaizmu (Islamu, Buddyjska itd.) nie jest dla mnie antykulturą. Kultura rzymska nie jest dla mnie antykulturą itd. Antykulturą jest to co niszczy każdą kulturę. Antykulturą jest komunizm – bolszewizm. Pan raczył zastosować właśnie tego rodzaju argumentację, przeciwko kulturze – której zasadniczym elementem jest wiara w Boga – argumentację w istocie swojej bolszewicką. Pod pozorem “tolerancji” dla “przekonań”, przedstawił Pan bluźnierczą dla mnie jako chrześcijanina interpretację.
Nie znam dobrze tekstów i piosenek Kory, zatem nie odpowiem Panu na zadane w tej kwestii pytanie. Kiedyś (jakieś 35 lat temu) słuchałem Maanamu, podobało mi się to przez pewien czas. Po kilku latach wydało mi się mało wartościowe i przestałem słuchać. A jej działalność pozaartystyczna? Cóż, nie mnie to sądzić, to osądzi sam Pan Bóg.
Czy mogę spodziewać się Pańskiej odpowiedzi na pytania, które zadałem Panu wcześniej?
Napisałem tak:
Chyba Pana nie rozumiem. Skoro Pan miał na myśli to, że „nawet przeglądarki internetowe pokazują potęgę pieniądza i jego przewagę nad ideą” to czy nie opiera Pan swojego zdania na wyniku wyszukiwania przeglądarek internetowych? Dlaczego wobec tego zawiera Pan ten wynik w swojej opinii?
Druga sprawa ze Słonimskim. Pisze Pan: „Nie powołuję się na Niego, lecz tylko cytuję jedno zdanie”. Czy mam to rozumieć tak, że nie ma Pan zdania na temat zdania Słonimskiego? Ale cytowanie kogoś wydaje mi się być powoływaniem się na niego.
Panie Michale,
Spróbuję jeszcze raz. Wiem, że przykład który podam jest bardzo dyskusyjny, ale cóż tam.
Proszę nie przypisywać do tego przekonań, to tylko przykład, jak tenisiści czy adoratorzy.
Mogę napisać np.: Józef Mackiewicz na zaproszenie władz okupacyjnych i za przyzwoleniem władz podziemnych wziął udział w ekshumacji zamordowanych w Katyniu. Jego postępowanie jest trudne do jednoznacznej oceny, wydany został nawet nawet wyrok śmierci, niewykonany przez Sergiusza Piaseckiego z powodu dużych jego wątpliwości co do zgodności z faktami.
Ale mogę też tak: zdrajca, faszystowski agenciak, niejaki Mackiewicz w kolaboracji z faszystowskim okupantem, wziął udział w niechlubnym wydarzeniu w Katyniu, próbie zasłonięcia prawdziwych zbrodni faszystów, za co został skazany na karę śmierci, niewykonaną jednak przez wątpliwej jakości indywiduum Sergiusza Piaseckiego, przestępcy i bandyty.
W zasadzie to samo, tylko język inny i odczucia po przeczytaniu.
Nigdy nie zszedłem do podziemia. Żyję w równoległym świecie. Ale zaglądam tutaj nie tylko z powodu nudy.
Przechodzę na razie do czytania (mam nadzieję, że to nie będzie problemem). Do innych “wybiórczych gazetek” sic!!! się nie wybieram.
Mam nadzieję na przeczytanie wielu ciekawych artykułów.
Z wątpliwościami, ale też z wielkim szacunkiem.
Panie Przemku,
Niezależnie od sporu Pana z Panem Michałem, chciałbym przypomnieć rzecz oczywistą: wyrok AK na Józefa Mackiewicza został wydany jeszcze przed ujawnieniem Zbrodni Katyńskiej. Mackiewicz był oskarżany o redagowanie czasopisma wydawanego przez Niemców w języku polskim. Nie było to prawdą, w redakcji pracował inny człowiek o nazwisku Mackiewicz. Związek Józefa Mackiewicza z tym czasopismem był tylko taki, że w 1941 opublikował w nim antysowieckie artykuły.
Panie Pawle,
Dziękuję za wyjaśnienie. Moja oczywista niewiedza. Jak już wspominałem uczę się tu wiele. Ale oczywiście nie omieszkam sprawdzić.
Szanowny Panie,
Obawiam się, że nie będę prowadził dyskusji na takim poziomie.
Nie wiem, w jakim świecie podane przez Pana wypowiedzi – obie niezgodne z prawdą – można podsumować przy pomocy gapiowatej formułki, że “w zasadzie to samo, tylko język inny”.
Nie, szanowny Panie, to nie jest to samo.
Czy Pan się wybiera do wybiórczych gazetek, to jest Pańska prywatna sprawa I mnie ani ziębi, ani grzeje. Ale moją prywatną sprawą jest wypowiedzenie mojej opinii, że tam jest dla Pana najlepsze miejsce I nie mam pojęcia, co Pan tutaj robi.
Darek zaczął swój artykuł powyżej od słów Mackiewicza:
Nie wierzę w „dobry komunizm”.
A Pan wierzy. Pańskie prawo. Ale ponieważ podobnie wierzy cały świat, to po co schodzić do Podziemia I tu wykrzykiwać tak banalne frazesy?
Drogi Panie Pawle,
Ochłonąwszy co nieco, dodam jeszcze, że w moim głębokim przekonaniu żadnego wyroku na Mackiewicza nigdy nie było. Pisałem o tym wielokrotnie, np. w artykule o książce Boleckiego http://wydawnictwopodziemne.rohnka5.atthost24.pl/2007/11/01/o-meandrach-mackiewiczologii/ . Nie mam zamiaru tu powtarzać tamtych argumentów, ale Bolecki wykazuje czarno na białym, dlaczego taki wyrok nie mógł zapaść, po czym rozkłada bezradnie ręce. Czytelnicy Sergiusza Piaseckiego niech się powstrzymają przed triumfalnym podnoszeniem faktu, że sam Piasecki istnienie takiego wyroku przyznał. Była to – moim zdaniem, czego doprawdy nie powinienem podkreślać – próba wspomożenia antykomunisty w kłopocie. Nigdy nie przyszło mu na myśl, że swoim pomocnym gestem tylko zmącił klarowne wody… Na marginesie, nie mam żadnych wątpliwości, że gdyby tylko Piasecki otrzymał taki wyrok do wykonania, to nie wahałby się ani chwili i zastrzelił Mackiewicza.
Natomiast jeżeli chodzi o oskarżenia rzucane pod adresem Józefa Mackiewicza „o redagowanie czasopisma wydawanego przez Niemców w języku polskim” oraz rzekome wyjaśnienie, że „nie było to prawdą, w redakcji pracował inny człowiek o nazwisku Mackiewicz”, to pozwolę sobie Pana skierować do sławnego artykułu, który ukazał się zarówno w „Wiadomościach”, jak i w „Zeszytach Historycznych” Giedroycia (co było rzadkością), pt. „’Redaktor’ Bohdan Mackiewicz”, gdzie Józef pokazuje mechanizmy fałszywego oskarżenia. Artykuł ten znalazł się po latach w tomie “Droga Pani…”
Podsumowując, o żadnym nieporozumieniu nie mogło tu być mowy.
Drogi Panie Michale,
Oświadczenie Piaseckiego z 1946 roku jest bardzo precyzyjne:
“Nieco później dowiedziałem się, że jest wydany przez Sąd Tajny wyrok śmierci na Mackiewicza i Ancerewicza. Zaznaczam, że wykonanie wyroku śmierci na Ancerewiczu zorganizowałem ja — jako inspektor, wydelegowany przez Komendę i na zlecenie 2 zastępcy komendanta ‘Michała’, do badania braku wyników w działalności egzekutywy. Wyrok wykonano w marcu (zdaje mi się 16-tego) 1943 r. w przedsionku kościoła św. Katarzyny, który wyzyskałem złośliwie jako pułapkę, bo Ancerewicz wyzyskiwał go jako punkt obserwacyjny przed wejściem do domu. Wyrok wykonali ‘Fakir’ i ‘T. 5’. Kierownikiem egzekutywy był ‘Drobinka’. Plan i rozpracowanie zamachu moje.
Niedługo potem do Egzekutywy wpłynął wyrok śmierci na Mackiewicza. Wówczas ostro zaprotestowało kilku członków Organizacji, uważając, że wyrok nie jest oparty na ścisłych danych, lecz na osobistych animozjach pewnych ludzi, ze względu na działalność polityczną, antysowiecką Józefa Mackiewicza. Sprawa zatoczyła szeroki krąg. W obronie Mackiewicza wystąpiło zdecydowanie wielu członków Organizacji. Między innymi: ‘Michał’, Zygmunt Andruszkiewicz, ‘Roman’. Udowodniano, że jeden z oskarżycieli Mackiewicza był ‘czerwony’ i współpracował w piśmie bolszewickim.”
Zwracam uwagę, że zorganizowanie zamachu na Ancerewicza wymagało czasu. Na pewno tak byłoby też z Mackiewiczem. W tym właśnie czasie pojawiły się kontrowersje na korzyść Mackiewicza.
Teza o “wspomożeniu antykomunisty w kłopocie” jest ciekawa, ale mam wątpliwości.
Przeczytałem znowu tekst Mackiewicza o Bohdanie Mackiewiczu. Zgadza się, Mackiewicz twierdzi, że jego oskarżyciele dobrze wiedzieli że Józef Mackiewicz nie był redaktorem pisma. Wyjaśnienie może znajduje się w słowach Piaseckiego (o “czerwonym oskarżycielu”).
Panie Michale, a czy powieść “Dla honoru organizacji” Sergiusza Piaseckiego, można traktować jako źródło historyczne?
Andrzej,
Przyjmijmy na wstępie, że to co poniżej oraz (ewentualna) dalsza dyskusja na ten temat ma charakter hipotetyczny, czyli stawiamy hipotezę i w zgodzie z tą hipotezą budujemy sobie model strategii, w tym przypadku model nie nasz, ale naszego wroga.
Zadanie jest karkołomne, bo, po pierwsze, nie jesteśmy naszym wrogiem i bladego pojęcia nie mamy o sposobie, w jaki funkcjonuje jego umysł. Tym bardziej, że chodzi o bolszewików. Przy stoliku karcianym, przy którym naszym przeciwnikiem byłby, powiedzmy, Ziutek, sprawa byłaby prostsza, bo Ziutka znamy od lat i wiele możemy powiedzieć na temat jego typowych zachowań. W skrócie: gdy mruga mu mimowolnie lewa powieka – ma najpewniej trzy króle i dwie dziewiątki, no i dalej…
Ponieważ przeciwko sobie mamy bolszewików, sprawa jest znacznie trudniejsza. Bolszewikowi także może mrugać powieka, ale raczej nie domyślimy się, co to znaczy. Czy, dajmy na to, blefuje, czy ma karetę z asów w rękawie. Więc, to pierwsza trudność.
Kolejna wynika ze znanego faktu bolszewickiej elastyczności. Dzisiaj, powiedzmy o 10.30 stawia na Gorbaczowa w ciemno; za kwadrans 11.00 zmienia się front, wywala Michaiła na zbity pysk i bierze na jego miejsce notorycznego alkoholika. Druga trudność.
Trzecia trudność jest związana z naszą absolutną niewiedzą, ponieważ nie wiemy nawet, po prawdzie, czy Jelcyn jest pijakiem, czy tylko takiego udaje, czy może to dla odmiany Michaił, jak nie przymierzając hiper komisarz Juncker, nie stroni od kielicha (wszak dochrapał się w tym ustroju pozycji nie byle jakiej), więc kierownictwo postanowiło delikwenta odsunąć, przynajmniej od teczki z atomowym przyciskiem.
Czwarta sprawa. Wedle mojej hipotezy (raczej nie jestem tu oryginalny) sowieci także budują modele. Budują je najprawdopodobniej z gigantycznym wyprzedzeniem (casus rewelacji Golicyna), a zbudowawszy żadnego nie faworyzują, żaden nie jest ich „ukochanym dzieckiem‟. Ta czwarta sprawa, to akurat niekoniecznie musi być dla nas trudnością, bo pokazuje, że w pewnych przynajmniej obszarach możemy ich podpatrywać.
Reasumując, co robią lub co planują, jakie są ich intencje na najbliższą przyszłość, tego wiedzieć nie możemy. Możemy jedynie spekulować.
Moja hipoteza (przynajmniej jedna z) brzmi następująco:
W 1990 sowieci zdecydowali się nie rozgrywać dalej „wspólnego europejskiego domu‟ ponieważ uznali, że: na ówczesnym etapie może co prawda przynieść spodziewane rezultaty w postaci paneuropejskiej konwergencji, ale równie dobrze może doprowadzić do wymknięcia się sytuacji spod kontroli. Stąd pomysł, żeby pierestrojkę prowadzić dalej na zachodzie Europy, w krajach demoludowych, częściowo także w republikach odłączonych od sowieckiego rdzenia. W Rosji sowieckiej przyjęto w tym czasie model słabości. Dlaczego akurat ten model, to kwestia do odrębnej dyskusji. Być może głównie po to, żeby uwiarygodnić największą bolszewicką prowokację w całej historii bolszewizmu. Istotne, że po upływie dekady, zaczęto kreować nowy model: twardego, wręcz zamordystycznego, ale jednocześnie stabilnego państwa. Cezurę może np. stanowić sowiecki desant w Prisztinie w połowie 1999 roku, niebywały pokaz zuchwałej, po sowiecku, siły.
Od tego mniej więcej momentu mamy (po stronie sowieckiej) nieustający pokaz siły, sprawności, bezwzględności oraz last but not least determinacji w zakresie ochrony własnych interesów strategicznych. Długotrwały flirt hiperdemokratycznego Zachodu z demokratyzującym się z uporem, choć nie bez potknięć, Wschodem postawiony został up side down, a ściślej – na ostrzu noża. Kreml nie boi się konfrontacji z dość oczywistego powodu – ponieważ, jak słusznie piszesz, w ogromnym stopniu kontroluje sytuację.
Rzecz chyba w tym, że sama kontrola to może być zbyt mało. Potrzebują nie tylko kontroli, ale przejęcia aktywów. Czy mogą to osiągnąć w niewinnej rywalizacji o pierwszeństwo z zachodnią, jak powiadasz, „opcją na lewo‟? Ależ, owa chętnie doradzi Kremlowi jak najskuteczniej rozpętać szaleństwo najbardziej idiotycznych ideologii, natomiast pierwszeństwa sowieckich starszych braci raczej nie uzna z należytym entuzjazmem. Między innymi dlatego, nie da jej się w pełni spacyfikować, przynajmniej na odległość.
O wiele łatwiej przekonać do swojej wielkości wszelkie pseudo prawicowe partie polityczne, z których znacząca większość ledwie co zlazła z drzewa politycznego niebytu. Ci chętniej uwierzą w nieomylność Putina, nie tylko wówczas, gdy w roli płetwonurka wyławia pradawne amfory z Morza Czarnego.
Panie Pawle,
Ja znam oświadczenie Piaseckiego.
Proszę przeczytać Boleckiego i pokazać mi, w jaki sposób – wobec wszystkich niepodważalnych ustaleń Boleckiego – mógł zapaść jakikolwiek wyrok przeciw Mackiewiczowi. Wyrok nie mógł być odwołany, bo nie było takiej procedury, a już wiosną 1943 roku Mackiewicz został posłany do Katynia. Nie istnieje taka możliwość.
Czytałem Piaseckiego (chyba) w plru w latach 80., w trudnych do odcyfrowania podziemnych wydaniach. O ile pamiętam, wydał mi się słaby, ale nie mam zdania co do jego wagi jako historycznego źródła.
Czytałem Piaseckiego względnie niedawno, niemal w całości. Gdy zachodziła potrzeba, podkolorowywał, takie odniosłem wrażenie. Taki dokładnie zarzut wysuwał wobec niego JM – chodziło o zabójstwo Wyleżyńskiej, która jakoby (czy faktycznie) „chadzała‟ z hitlerowcami, ale z oczywistych powodów (plotek na jej temat krążących po całym Wilnie) nie miała możliwości nikogo wydać.
Darku,
Mogłoby tak być. Zmodyfikowałbym (uzupełniłbym?) Twoją hipotezę tylko w jednym punkcie. Poddałbym po dyskusję to, że sowieci kolejne fazy zaplanowali, tak samo jak zaplanowali pierestrojkę. Po fazie “ewolucji”, nadeszła faza “słabości i rozwinięcia” (sowieckie republiki “usamodzielniają się”, przez co powstała ogromna przestrzeń do możliwych działań) – kierunek “w lewo”, a obecnie faza “siły i konsolidacji” (gromadzenia zdobyczy) – kierunek “w prawo”. Przemawia do mnie golicynowska “nowa metodologia” – postrzeganie posunięć sowietów jako ciągu strategicznych operacji dezinformacyjnych. Nie oznacza to oczywiście, że wszystko musiało być w szczegółach rozpisane, czy też, że plan jest realizowany bezbłędnie i w 100 procentach. Częstokroć przecież zmuszeni byli interweniować (Czeczenia i dalej), jakkolwiek można i na to patrzeć pod kątem dezinformacji. Sowieciarze są (wedle leninowskiej doktryny) elastyczni, dostosowują się do okoliczności.
Co do prawicy to widać, że sowieci mocno zabiegają tutaj o rząd dusz. Fakt, że koordynują te ruchy. Ale też ostatnio, z drugiej niejako flanki, zawiązuje się “zachodnia” prawicowa “międzynarodówka”. Organizuje ją Steve Bannon – jeszcze nie tak dawno oficjalny strateg Trumpa. Cel wydaje się być ten sam a i część elementów jest wspólna.
Bolecki zamieszcza wiele oświadczeń i opinii, z których nie tak łatwo wydobyć prawdę. Ale w biogramie pisarza napisanym w listopadzie 2009, Bolecki tak twierdzi:
“Zapewne te publikacje oraz ciągnące się od lat trzydziestych konflikty personalne i ideowe (np. wokół tzw. lewicy wileńskiej) stały się pretekstem do wydania na Mackiewicza przez Sąd Specjalny AK w Wilnie wyroku śmierci. Data (1942/1943) i wszystkie okoliczności tego wyroku są niejasne, wiadomo tylko, że go niewykonano, a następnie formalnie odwołano. Najprawdopodobniej jednak powodem wydania tego wyroku był wyjazd Mackiewicza, w maju 1943 roku na zaproszenie Niemców i za zgodą wileńskiej AK, do Katynia, gdzie pisarz był świadkiem ekshumacji grobów polskich żołnierzy.”
(źródło: https://culture.pl/pl/tworca/jozef-mackiewicz)
Tutaj Bolecki zagmatwał sprawę w sposób nadzwyczajny. Według niego, AK zgadza się na wyjazd Mackiewicza do Katynia i potem AK wydaje właśnie za ten wyjazd na niego wyrok śmierci!!!(“Najprawdopodobniej”). Jaki z tego wniosek? Wiem, że nic nie wiem.
Podobno, za wyjazd do Katynia, oraz za wywiad, którego Mackiewicz udzielił potem “Gońcowi Codziennemu” został na niego wydany wyrok śmierci ale nie przez AK!!! A przez kogo? Czytałem, że w Warszawie kursowała opinia, że komuniści chcą zgładzić Mackiewicza. To brzmi bardziej logicznie.
O tym, że był w Katyniu, komuniści dowiedzieli się jeszcze przed wywiadem, gdyż w Warszawie Mackiewicz spotkał Wandę Odolską i jej o tym powiedział (w tramwaju).
Chciałbym też przypomnieć, że wyrok na Ancerewicza został wykonany 16 marca 1943 roku. Piasecki nie jest pewien, może różnica dotyczy kilku dni, ale na pewno w marcu. A więc do ujawnienia Zbrodni Katyńskiej były jeszcze cztery tygodnie. Zapewne to właśnie w tym czasie – między śmiercią Ancerewicza a ogłoszeniem o odkryciu grobów w Katyniu, pojawiła się sprawa wyroku na Mackiewicza. A wyjechał on do Katynia w maju.
W tej sprawie jest dużo opinii z drugiej ręki. Stąd kontrowersje.
Podam dwa podobne przykłady. Barbara Toporska w przypisie do artykułu Mackiewicza o Bohdanie Mackiewiczu pisze, iż Ancerewicza zastrzelił Piasecki, ale on sam wyraźnie stwierdził, że tylko organizował zamach.
Drugi przykład: Stefania Kossowska napisała w liście do Mackiewicza, że swoją książkę o Katyniu on napisał po niemiecku i dlatego nie mogła być ujęta w zestawieniu tłumaczeń literatury polskiej na inne języki. Mackiewicz jej wyjaśnił, że napisał po polsku, ale pierwsze wydanie ukazało się w tłumaczeniu na niemiecki.
Pan Dariusz podaje przykład Wyleżynskiej, ale wygląda na to, że Mackiewicz nie miał pretensji do Piaseckiego o postać, która w powieści “Dla honoru organizacji” pojawia się pod nazwiskiem Jaśkiewicz. Oczywiste jest że ta postać była wzorowana na Józefie Mackiewiczu.
Jakkolwiek widzę konieczność poznania prawdy w tej mierze, “dochodzenie” w odniesieniu do wydanego czy nie wydanego wyroku “sądu” AK na Józefa Mackiewicza wydaje mi się zbędne. Mackiewicz żałował tego, że zaraz po wojnie poddał się osądowi środowiska dziennikarskiego w związku tą sprawą. Czego jednak, w istocie ona dotyczyła? Tego, czy jako antykomunista miał prawo głosić swoje poglądy tam gdzie uznał to za potrzebne, czy nie. Był antykomunistą, pisał antykomunistyczne artykuły i publikował je gdy miał taką możliwość i widział w tym sens. Był człowiekiem wolnym. Nie widział potrzeby żadnego oczyszczania się. Bo niby z czego? To wszystko. Reszta, to dorobiona “gęba” przez pseudo-patriotów, komunistów i ich poputczyków. Ten wyrok nie był żadnym wyrokiem na Mackiewicza lecz wyrokiem na antykomunizm. Tak to odbieram. Dziś jakakolwiek polska ocena tego że pisał artykuły w okupacyjnej prasie niemieckiej, może mieć sens tylko wtedy, gdy się je przeczyta i odpowie na pytanie czy służyły wolnej Polsce czy nie.
Panie Pawle,
z książki p. Ryszarda Demela, wykonawcę ostatniej woli i opiekuna archiwum Sergiusza Piaseckiego “Oficer wywiadu, ppor. Longin Łokuciewski potwierdził odważne i ryzykowne wyprawy Piaseckiego, szczególnie te z roku 1943, kiedy ten wkradł się do budynku i wydostał z biurka w Apylience I, urzędu niemiecko-litewskiej policji, wiele skonfiskowanych dokumentów dotyczących organizacji podziemnej, Józefa Mackiewicza po powrocie z podróży do Katynia oraz anulowania wyroku śmierci wydanego na niego przez AK” Według przypisów autora informacje te pochodzą z trzech listów ppor. Łukaciewskiego przesłanych do autora w 1992 r.
Mogę tylko powtórzyć za Panem. Wiem, że nic nie wiem.
Przy okazji przepraszam Redaktorów, za zabieranie Tutaj miejsca, ale to tylko kończenie istniejących już wątków.
Panie Przemku,
Niech Pan sobie daruje przepraszanie za zabieranie miejsca. Czy nie lepiej byłoby nie gadać głupstw?
Panie Pawle,
Która część zdania “w moim głębokim przekonaniu żadnego wyroku na Mackiewicza nigdy nie było”, wydaje się Panu niejasna? Czy sądzi Pan naprawdę, że zmieni Pan moje głębokie przekonanie, przytaczając cytaty, które znam od lat?
Proponuję raz jeszcze: niech Pan przeczyta książkę Boleckiego, a następnie z jego ustaleniami w ręku, pokaże mi, jak tego rodzaju wyrok mógł zapaść? Mnie nie interesują wyroki al – to tylko zaszczyt być skazanym na śmierć przez bolszewików – mowię o rzekomym wyroku śmierci wydanym wiosną 1943 roku przez AK w Wilnie. Nie było takiej możliwości. Żaden wyrok nigdy nie zapadł, co tylko tym bardziej rozeźliło wrogów Mackiewicza i zmusiło ich do rozpuszczenia famy, że wyrok na nim ciąży.
Doprawdy, nie bez powodu odmawialiśmy zawsze dyskutowania tzw. “sprawy Mackiewicza”, bo jak mówić o czymś, co nie istnieje??
Andrzej,
Czy pisząc z drugiej niejako flanki, zawiązuje się „zachodnia” prawicowa „międzynarodówka”. Organizuje ją Steve Bannon… czy masz na względzie, że to niejako druga flanka tej samej bolszewickiej prowokacji, czy dobrze Ciebie rozumiem? Czy doszło już do tego, że wpływowy strateg USA działa na rzecz Kremla? Czy widzisz to jakoś inaczej?
Panie Pawle,
Mackiewicz pisał wielokrotnie, że nie interesuje go już zabieranie głosu w tzw. „sprawie Józefa Mackiewicza‟, tłumaczenie się i odpieranie zarzutów. Uważał, że nie powinien się bronić, ale atakować, ponieważ przez dziesięciolecia oskarżenia wobec niego (najprzeróżniejsze, wyjątkowo niekonsekwentne) wysuwali kolaboranci z sowietami.
Stąd, zapewne, jego milczenie w odniesieniu do powieściowej postaci Jaśkiewicza. Piaseckiego najzwyczajniej lubił, zresztą o Wyleżyńskiej pisał bodaj po śmierci Piaseckiego.
Nie miał też zamiaru pomagać swoim „oskarżycielom‟, którzy zasadniczo wykazywali zdumiewającą ignorancję. Nie wiedzieli np., że Mackiewicz opublikować kilka tekstów w „Gońcu Codziennym‟ w 1941 roku.
Darku,
Żadnych dowodów nie mam, jedynie poszlaki. Na przykład taką: https://www.mypalmbeachpost.com/news/national-govt–politics/from-2017-yachts-trump-financial-backer-russian-oligarch-seen-close-together/gI074W3JLqvEYrQ0hm9zlN/ . Te kwestie, mam nadzieję, wyjaśni wkrótce śledztwo Muellera, które zdaje mi się, zmierza w tym kierunku.
Myślę jednak, że należy też zwrócić uwagę na zgodność wektorów oraz aktorów. Dla przykładu: https://www.bbc.co.uk/news/av/world-us-canada-44932291/nigel-farage-on-steve-bannon-s-new-european-project .
Panie Michale,
Pana pogląd jest jednoznaczny i ja go rozumiem.
Interesujące jest to, o co właściwie chodziło. Mam na myśli ataki słowne na Mackiewicza, których nowa faza zaczęła się pod koniec 1942. Przyczyną była książka “Prawda w oczy nie kole”, wydana we wstrząsającym nakładzie dwóch egzemplarzy. Ale wygląda na to, że w Wilnie to wystarczyło, aby pewne osoby poczuły się zaatakowane… Według słów Mackiewicza, wtedy zaczęła się nagonka. Jest to o tyle ciekawe, że ciągle powtarzany jest twierdzenie, jakoby chodziło o artykuły z “Gońca”. Wygląda na to, że atakujący powoływali się na owe artykuły, ale praprzyczyną była wspomniana książka.
Co do wyroku… Mackiewicz pisze tak:
po “ogłoszeniu znanego wywiadu w “Gońcu Codziennym” doszły do mnie wiadomości, że zostałem skazany na śmierć przez wileńską jaczejkę PPR” (oświadczenie napisane w Rzymie).
Ataki, insynuacje, pogłoski…
Jeśli rzeczywiście było tak, jak Pan twierdzi, Panie Michale, to najlepszym określeniem całej sprawy będzie opinia Mackiewicza – “Dym bez ognia” (swoją drogą, dobry tytuł na opis tej “famy”, która dotknęła pisarza).
Panowie,
Odnośnie wartości powieści Sergiusza Piaseckiego “Dla honoru organizacji”, chciałbym się powołać na Zbigniewa Siemaszko:
“Mimo powieściowej formy książka ta stanowi pierwszorzędny materiał historyczny”
( http://www.pogon.lt/biblioteka-wilenska/1045-wileska-ak-a-niemcy.html , przypis 13).
Panie Pawle,
Zaczątki “sprawy” leżą znacznie dalej niż napisanie (bo, jak Pan słusznie zwraca uwagę, nie publikacja) książki “Prawda w oczy nie kole”. Znakomicie pisał o tym Wacław Lewandowski we Wstępie do “Wileńskiej powieści kryminalnej”. Inne aspekty poruszyłem u nas w artykule “Sprawa Łukszy czy sprawa Mackiewicza” http://wydawnictwopodziemne.rohnka5.atthost24.pl/2014/12/07/sprawa-lukszy-sprawa-mackiewicza/ .
To nie miało nic wspólnego z “Gońcem” ani z wcześniejszą “Gazetą Codzienną”, za której wydawanie oskarżano go w Rzymie o “kolaborację z litewskim okupantem”, choć jego gazeta była finansowana przez rząd Sikorskiego we Francji…
Ale dość, dość. Po co mówić o czymś, co nie istnieje? Po co mącić klarowne wody? Żadnej “sprawy” nigdy nie było, była tylko sterowana nagonka na antykomunistę.