Michał Bąkowski
15 comments Published 2 December 2018    |
- Cycles
- Składany komunizm
- Żuraw i landrynka
- Polski październik i okrągły stół
- Hmong znaczy wolny
- Antykomunizm którego nie ma
- Piszcie do mnie na Berdyczów
- Golicyn Nosenko i kilka drobiazgów
- Józef Mackiewicz i cenzura
- Operation Unthinkable
- Pisarz dla dorosłych w Pacanowie
- Bolo Liquidation Club
- Powstanie węgierskie
- Mackiewicz i Suworow
- Głód wiedzy o Hołodomorze
- Wszystko jest połączone
- Nasz człowiek – Gordijewski
- Niech biega w kukukrydzę…
- Lot nad kukułczym gniazdem
- Józef Mackiewicz idzie na wojnę
- Niektórzy nazywają to „upadkiem komunizmu”
- Benia Dniepropietrowski
- Za lub przeciw kontrrewolucji
- NOP czyli Nowa Ochrona Przyrody
- Listy z Niedorzecza
- „Niespodziewany koniec lata”
- Benito Cereno
- Jacyś biali Rosjanie
Panie Michale,
Pański cykl przypomniał mi starą powieść Forsytha, “Fałszerz” z początku lat ’90-tych. Opisane są tam różne ujawnione operacje MI-6, miedzy innymi sprawa Gordijewskiego właśnie. Co prawda autor zmienił nazwiska i podkolorował fabułę, ale nie można mieć wątpliwości. Bohaterem rozdziału pt “Wiano panny młodej” jest właśnie Oleg Gordijewski. I wie Pan, co sugeruje Forsyth? Otóż Rosjanin zdecydował się na powrót do Moskwy, żeby się dodatkowo uwiarygodnić przed Anglikami, przywożąc im nazwisko tego piątego, czyli Cairncrossa. Jego fotografia miała być przechowywana w tzw Czarnej Księdze w siedzibie KGB i Gordijewski miał ją stamtąd wykraść. Takie buty.
Ale co jeszcze ciekawsze, Forsyth w tym opowiadaniu na prawdziwe czarne charaktery kreuje Golicyna i Angeltona jako tych, którzy próbowali popsuć reputację wschodzącej gwiazdy, Nosenki. No i dostaje się też Peterowi Wrightowi za sugestię, że Roger Hollis był sowieckim kretem.
Żeby było jeszcze śmieszniej, jednym z głównych bohaterów opowiadania jest też ktoś na podobieństwo Nosenki, czyli fałszywy uciekinier z KGB, którego zadaniem była dezinformacja w szeregach CIA i MI-6, tyle, że dużo lepiej przygotowany. Czytając to teraz, po latach, miałem wrażenie, że Forsyth podchwycił sprawę Nosenki i (sam najwyraźniej uważając Nosenkę za prawdziwego uciekiniera) opisał podobną historię, na zasadzie alternatywy, co by było, gdyby sowieci faktycznie podesłali na Zachód kreta. Na Gordijewskiego, rzecz jasna w opowiadaniu nie pada nawet cień podejrzenia.
Drogi Panie Jacku,
Domyślam się, że musi Panu chodzić o powieść pt. “Deceiver”, ale nie znam jej. Niewiele czytałem Forsytha, a i to tylko w prlu, więc takie rzeczy jak „Dzień Szakala” czy „Psy wojny”, bo to się komunistom wydawało wystarczająco krytyczne pod adresem Zachodu.
Ciekawe, że przytacza Pan Golicyna i Angletona, bo zamierzam o nich mówić w następnej części. Wydaje mi się to kluczowe dla zrozumienia całej historii Gordijewskiego.
Cairncross, to oczywiście bardzo zabawne, bo jego zdrada była znana na długo przed Gordijewskim, ale otrąbiona, jak gdyby to dzięki niemu ustalono, kto był “piątym człowiekiem”.
Cała ta historia nasuwa, wydaje mi się, kilka problemów. Po pierwsze, łatwość z jaką strona zachodnia połyka te wszystkie haczyki. Po drugie, trudność przebicia się z alternatywną wersją, nawet po latach. Przecież w dowolnej innej sytuacji, dyskutowaliby odmienne wersje ile wlezie, a gdy chodzi o sowieckich uciekinierów, to nagle każdy, kto próbuje argumentować przeciw ustalonej wersji, jest wrogiem, paranoikiem, sprzedawcą spiskowej wersji historii i podejrzanym typem spod ciemnej gwiazdy. Mnie bardzo interesuje, dlaczego tak jest, ale chromolić mi ich. Niech sobie mają. Po to jesteśmy w Podziemiu, żeby nie musieć się przejmować. Ale wówczas pozostaje ostatni problem.
Co się naprawdę stało? Osobiście, nie zamierzam zaglądać do sowieckich archiwów. Słyszę, że są trzymane w piwnicach, więc gdybym tam zajrzał, to pewnie już bym stamtąd nie wyszedł. O dziwo, archiwa brytyjskie są także dostępne wyłącznie dla wybranych. Nie mam tu na myśli Narodu Wybranego czyli samych Anglików, ale wybrańców dopuszczonych do tajnych akt. Pozostaje mi więc czytanie opracowań autorów, którym taki dostęp umożliwiono. Ich ideowa stronniczość wydaje mi się maleńką niewygodą – doprawdy, potrafię sobie poradzić z lewackością lewaka – ale trudniej wykluczyć, że ich relacja jest stronnicza. Innymi słowy, można w miarę łatwo odrzucić stronniczą interpretację źródeł, ale nie sposób określić, gdzie zachodzi stronniczy dobór źródeł. W końcu, jak mówił Mackiewicz, historia jest nauką o źródłach.
Na marginesie, sugestia, że Sir Roger Hollis był sowieckim agentem wywodzi się chyba od Igora Guzenki czyli już z lat 40. Potem powtórzona przez Golicyna i podjęta przez Angletona.
Panie Michale,
Hmm. Mówiąc szczerze nie spodziewałem się aż tak dziwnej historii ucieczki Gordijewskiego. Oczekiwałem czegoś prostszego: odczytał sygnał na krawężniku, poszedł na umówione miejsce, został przejęty i w ukryciu przerzucony. Czegoś podobnego jak w przypadku Kuklińskiego. A ten chodził sobie po Moskwie, dawał sygnały, wreszcie urwał się obstawie a potem pojechał sam do Leningradu pociągiem. Całkiem zwyczajnie. Ciekawy ten plan. Po tym jak się urwał obstawie, ani w Moskwie ani w Leningradzie nikt nie kontrolował dworców kolejowych bo i po co? Anglicy przejęli go tylko na tyle, aby go przerzucić przez granicę. Mogło by ich w ogóle tam nie być. Przy takim szczęściu i nieudolności sowieciarzy, Gordijewski sam by chyba dał radę się przedostać. Cuda nad cudami, albo też taka fantazja scenarzysty.
Drogi panie Andrzeju,
Tak! To jest szokujące. Urwał się obstawie – po tym, kiedy go otwarcie oskarżono o zdradę! – kilka razy. I nic. Nikt nie raportował, nikt nie zauważył.
Cały plan był komicznie śmieszny. Tak dalece, że wszyscy, którzy znali warunki, tj. Gordijewski i oficerowie MI6 w Moskwie, nigdy nie brali go poważnie. Plan? “You have to play along but we’re never gonna need it.”
Kiedy cała operacja posuwała się krok po kroku, to jej uczestnicy szli jak na szafot, przekonani, że brną w pułapkę. Dla Macintyre’a to jest DOWÓD, że plan był genialny. Ale z tego by wynikało, że im bardziej coś jest idiotyczne, tym bardziej genialne.
Panie Michale,
Tak, chodziło o “Deceiver”. Takie tam, trochę podrasowane historyjki o dzielnym angielskim szpiegu. Nawet całkiem zgrabnie napisane.
Faktycznie jest bardzo zastanawiające, dlaczego oni wszystko to łykają bez żadnych wątpliwości, a bodaj bez jednego krytycznego głosu. Sprawa Gordijewskiego to jeden z przykładów. Być może on jest autentycznym uciekinierem, ale jego historia generuje przecież potężne wątpliwości. Nie mówiąc już o “upadku komunizmu”. I tu mi się nasuwa taka refleksja. Na Zachodzie jest sporo różnego rodzaju idiotycznych teorii spiskowych, a to, że NASA nie wysłała ludzi na Księżyc, a to, że 11 września, to tzw “inside job” i jest cała masa ludzi, którzy je na poważnie rozważają, analizują, dociekają. A tymczasem tu, gdzie podejrzliwość i wątpliwości wydają się być najbardziej oczywistą reakcją, nic, cisza. Czym ten fenomen można wytłumaczyć? Czy za wszystko odpowiada zaczadzenie marksizmem?
Panie Michale,
Powiada się że w szaleństwie jest metoda. Czy jednak w przypadku gry z jakimkolwiek kontrwywiadem, metoda “na idiotę” może być skuteczna, śmiem wątpić. Czy wiadomo jest Panu coś w kwestii tzw. planu B? Czy istniał taki?
Ta historia kojarzy mi się właśnie z przywołanym przez Jacka, Forsythem. Jakby stworzona do powieści szpiegowskiej. Wprawdzie nie ma w niej “shaken, not stirred” a tylko sowieckie piwo, ale atrakcji nie brakuje. Z drugiej strony, być może z powodu duńskiego kaszkiecika oraz wariackiego planu, mam niejakie skojarzenia z “Gangiem Olsena”.
Ale, ale, co było potem? Bo zdaje mi się, że dopiero powtórny pobyt Gordijewskiego w wolnym świecie to była (i jeszcze chyba jest) prawdziwa symfonia. I to raczej nie Sibeliusa, Beethovena czy też Bacha. Tu chyba zagrała już cała orkiestra?
Panie Jacku,
Zaczadzenie marksizmem-gramscianizmem jest zapewne trafną hipotezą. Ale jednak jest coś diabolicznego w fakcie, że nawet ludzie inteligentni i wcale nie lewicowi, zdolni dostrzec subtelną grę polityczną w innych okolicznościach, jakoś tracą rezon, gdy przychodzi do sowietów. Przypomina mi się tu zasada sformułowana przez Bukowskiego, że sowieci są jak zero albo nieskończoność w algebrze. Nie można ich traktować tak samo jaka dowolnej innej wielkości. Dwie liczby można dodać, odjąć, mnożyć, dzielić i zawsze wyjdzie inna liczba. Ale kiedy mamy do czynienia z zerem (lub nieskończonością), to nagle wszystkie zasady wylatują przez okno.
Otóż z Zachodem – ale z nami także – jest jakoś podobnie. Oczekujemy, że oni będą postępować tak jak my. Ale z drugiej strony, dlaczego nie dostrzegamy ich gier na każdym kroku?
Panie Andrzeju,
W bolszewickiej Metodzie nie widzę ani krzty szaleństwa.
Czy to była ze strony kgb “gra na idiotę”? Prawdę mówiąc, dalsze wypadki, o których mowa w czwartej części, na to ciut wskazują. Ale z drugiej strony, jeżeli Pan kogoś nagle zacznie nabierać – wiem, że ani by to Panu w głowie nie postało – a ofiara Pańskiej gry przełyka każde kłamstwo z żenującą łatwością, to wydaje się w miarę racjonalne, że przestanie Pan dbać o prawdopodobieństwo swoich łgarstw.
Poza tym jest jeszcze jeden element, na który zawsze zwracał uwagę Mackiewicz: nikt nie podnosi żadnych wątpliwości. Krytyka, sceptycyzm, szukanie dziury w całym jest tylko na odległych marginesach, w podziemiach, które można spokojnie zbyć, poza nawiasem kulturalnej dyskusji. Dlatego Mackiewicz chciał stać poza “powszechnym chceniu”. Chciał mu iść na przekór: chcecie brać ten bełkot za dobrą monetę? Proszę bardzo. Ale beze mnie.
Co ma Pan na myśli, mówiąc o planie B? Plan B Anglików, gdyby ucieczka się nie udała? O ile wiem, nie było takaiego. Ale też, jeżeli nie zdołaliby go wykraść, to po nieudanej próbie byłby skazany, nawet gdyby był rzeczywiście podwójnym agentem.
Aha! Bardzo dobrze powiedziane, że zamiast Martini shaken, not stirred, jest tu zatęchłe, zwietrzałe sowieckie pyfko. Taka to jest historia.
Panie Michale,
Pytając o “plan B” nie miałem na myśli tego, że towarzysze z kgb aresztują Gordijewskiego podczas tej przedziwnej ucieczki, ile to, że z jakichś powodów pierwotny plan się “sypnie” i trzeba będzie próbować innej drogi. Np. dworzec kolejowy w Moskwie będzie pod kontrolą – obstawiony i trzeba będzie udać się na granicę fińską innym sposobem. To jest oczywiście tylko przykład. Drugim może być przedostanie się przez granicę gdy jest ona specjalnie kontrolowana przez kgb. Albo: ktoś się nie pojawił na umówionym miejscu, znaku nie było tam gdzie trzeba bo ktoś nie mógł dotrzeć, itd. itp. Czy te wszystkie przeszkody miałyby skutkować odwołaniem całego planu i pozostaniem Gordijewskiego w sowietach?
Panie Andrzeju,
Były warianty i możliwości. Np. przewidziana możliwość przekazania wiadomości w Soborze Św. Wasyla, ale się nie udało. Sama eksfiltracja miała jednak tylko jeden wariant, tylko jedna próba, i basta. Gdyby się nie udało, to koniec.
Ale już sam pomysł, że można wywieźć z Moskwy człowieka, którego kgb podejrzewa o szpiegowanie dla Zachodu, jest po prostu śmiechu warty. Jak wiadomo, po sowietach trudno się poruszać nawet dziś, a co dopiero w roku 1985! Tymczasem Gordijewski pomykał kuszetką w stronę granicy, popijał pyfko i raźno popiardując, zostawiał sarkastyczne wiadomości dla podsłuchującego go kgb.
A gdyby konwoju dyplomatów nie zatrzymał konwój krasnoarmiejców, to jak by się wyrwali z obstawy trzech sowieckich aut? Jak zajechaliby na parking? Cały “plan” zakładał, że wszyscy w sowietach odwrócą się tyłem i nie będą zwracać na nic uwagi, bo “ja idu, szagaju po Moskwie”, wot, kak wolno dyszet czełowiek.
Wierzyć się nie chce.
Tak Panie Michale. Wierzyć sie nie chce. Wygląda to tak, jakby kgb miało nadzór nad operacją (kto wie, może i dopomogło przy epizodzie z prawem jazdy; należy wątpić w to, że oficerowie angielscy i ich rodziny nie byli stale obserwowani). Mając Gordijewskiego i Anglików pod czujną obserwacją, a raczej będąc przekonanymi o jego współpracy z MI6 (na co są dostateczne przesłanki i sygnały, począwszy od rezydentury a kończąc na Lubiance), czekiści pozwalają przeprowadzić akcję angielską, od czasu do czasu sygnalizując, że w każdej chwili mogą do tej akcji wkroczyć. Ale nie wkroczyli. Tak więc można sadzić, że czekistom było na rekę to, aby akcja się powiodła.
Wyznaję, że mnie się to wydaje szokujące. Podejrzewali go – rzekomo – jeszcze w Londynie, ale od 16 czerwca wiedzieli z całą pewnoscią, bo mieli donos Amesa z CIA. I co? I nic.
Powrócę jeszcze do tego później, bo wszystko to jest zupełnie niewiarygodne.
Drogi Panie Andrzeju,
Chciałem jeszcze powrócić do dwóch punktów.
Po pierwsze, ilość wątpliwości wyrażanych przez wszystkich uczestników wydarzeń. Nie przez historyków, autorów, komentatorów, ale uczestników. Prawie wszyscy mieli podejrzenia. Od początku (mam na myśli rekrutację, nie tylko ucieczkę) mówiono, że to wszystko jest jakoś zbyt łatwe. Kiedy pojawiały się trudności, to były usuwane jak magiczną różdżką. Plan ucieczki wydawał się absurdalny i uczestnicy postępowali wg niego bez przekonania. Mało tego, uważali, że idą wprost w zastawioną pułapkę.
Po drugie, sekwencja wydarzeń. W kwietniu zostaje rezydentem, ale nie dają mu kodów, i ignorują go. 15 maja Ames spotyka się z kgb, ale do dziś utrzymuje, że nie przekazał im wówczas żadnych nazwisk. 16 maja Gordijewski jest wezwany do Moskwy. 27 maja poddają go próbie psychotropowej, a następnego dnia wzywają do Moskwy żonę. 13 czerwca (nie 16 czerwca, jak napisałem powyżej) Ames przekazał kgb m.in. nazwisko Gordijewskiego. Eksfiltracja następuje w ponad miesiąc później.
Jeżeli nawet założyć, że “chcieli mieć dowody”, to otrzymali je od Amesa.
Jakie jest wytłumaczenie tak dziwnego postępowania? Wydaje mi się, że są trzy możliwości: albo był zawsze agentem kgb, albo go przekabicili, albo był autentycznym uciekinierem, ale to co robił, było im całkowicie na rękę, więc pozwalając mu uciec, podtrzymali jego legendę.
Jak Pan to widzi?
Drogi Panie Michale,
Wydaje mi się, że należy dokonać porównania. Przykład Golicyna jest bardzo ważny, bo pokazuje, że uciekiniera ideowego (tzn. takiego, który rzeczywiście chce działać przeciw sowietom) poznać można “po owocach”. Finlandia nie jest wrogim krajem dla sowietów, niemniej bardzo ważnym, jako wygodny punkt załatwiania spraw z Zachodem (tego roku, latem odświeżony), w którym finalizują swoje istotne strategiczne cele (może tak właśnie definiują finlandyzację?). Z drugiej strony Wielka Brytania to dla sowietów oficjalnie wróg nr. 2, więc wydaje się, że kontrola powinna być dokładniejsza. A jak wiadomo dla nich “kadry są najważniejsze”.
Skoro czekiści nie tyle podejrzewali Gordijewskiego, co mieli dowody jego współpracy z Anglikami, to jasnym jest dla mnie, że co najmniej pozwolili na angielską akcję jego exfiltracji. Wiele wskazuje na to, że starali się ją ułatwić. Gordijewski nie musiał być wcale “zadaniowany” jako szpieg ale jako agent wpływu.
Moment jego pozostania na Zachodzie, wydaje mi się być kluczowym. Porównując: ucieczka Golicyna miała miejsce, gdy podjęto decyzję o realizacji pierestrojki, ucieczka Gordijewskiego, gdy pierestrojkę wprowadzano w bolszewicki czyn, właściwie realizowano, rozpoczęto jej trzecią fazę. Właściwie to mi wystarcza do potraktowania tej drugiej ucieczki z nadzwyczajną podejrzliwością, ale kwestię przesądza postawa Gordijewskiego na Zachodzie, na wolności. Moim zdaniem, nie tyle ważne jest to czy był i pozostał zawsze agentem kgb, co to, czy jego działania były i są korzystne dla sowietów. Co przecież na jedno wychodzi. Agent wpływu, w czasach “zwycięstwa prowokacji”, wydaje mi się być dużo groźniejszym od agenta wywiadu.
Panie Andrzeju,
Zacznijmy od końca. Wydaje mi się, że działania Gordijewskiego były bez reszty na rękę sowietom. Ale przyzna Pan chyba, że z tego z kolei nie wynika wcale, że był ich agentem. Jako agent wywiadu, był głównie agentem wpływu. Jego zadaniem w kgb nie było zdobywanie informacji, ale wywiad polityczny, a więc wpływ. Jeżeli przeszedł autentycznie na drugą stronę, to jego głównym zadaniem okazało się z czasem przekazywanie Brytyjczykom informacji politycznych – jak rozmawiać z Gorbaczowem, jak się zachować na pogrzebie w Moskwie – był więc nadal agemtem wpływu. Ale jeżeli był wówczas podwójnym agentem, to także pozostał agentem wpływu, bo przekazywał stronie brytyjskiej obraz sowietów, jaki kgb chciało promować.
Tak samo jak Pan, jestem zadziwiony historią eksfiltracji. Wydaje się niewiarygodne, że go nie aresztowano, skoro wyraźne podejrzenia zostały potwierdzone przez donos Amesa. Wydaje mi się przekraczać granice dobrego smaku, że zdołał uciec z sowietów, gdy kgb miało wyraźne dowody przeciw niemu.
Ale w takim razie, dlaczego rzadko kto podnosi te kwestie? (Jak Pan zobaczy w części VI, podniesiono wątpliwości z nieoczekiwanej strony, natychmiast po jego ucieczce, ale zostały odrzucone dzięki interwencji, która przechodzi ludzkie pojęcie.) Czy tylko my dwaj na świecie, plus czytelnicy wp, mamy rozum? Czy tylko my dwaj widzimy, co to wszystko oznacza? Macintyre jest ekspertem od tzw. obracania agentów podczas II wojny; Correra rozumie doprawdy trudności, a jednak tylko my widzimy, że cała ta eksfiltracja jest tyle warta co odwilż na Kołymie?
Józef Mackiewicz nazywał to “powszechnym chceniem, by być oszukanym”. Osobiście, staję bezradny wobec tego chcenia.