Michał Bąkowski
16 comments Published 27 November 2020    |
(Polski) Niektórzy nazywają to „upadkiem komunizmu”. Część X
16 comments Published 27 November 2020    | 
Panie Michale,
Przede wszystkim chcę pogratulować Panu doskonałego cyklu. Czytam“Niektórzy nazywają to „upadkiem komunizmu” z wielkim zainteresowaniem i polecam znajomym.
Ten konkretny odcinek wydaje mi się bodaj najważniejszy w rozważaniach na temat postrzegania współczesnego komunizmu przez niekomunstów. Status ChRL jest źródłem tak wielu nieporozumień i błędnych diagnoz stawianych przez ludzi, którzy wydają się być bystrymi obserwatorami, że problem wymaga głębszej analizy. Z resztą samo powstanie tego marksistowskiego potwora jest fascynującym zagadnieniem. Marsz do władzy Mao był z niepojętych przyczyn lekceważony przez amerykańskie elity. Pal diabli administrację Roosevelta i jego komunistycznych pomagierów, ale przecież za Trumana, kiedy już nawet dla amerykańskich bystrzaków w Białym Domu stało się jasne, że Stalin w Jałcie ich ograł i dalsze respektowanie tych umów, to czysta głupota, USA nadal bezrozumnie wspierały chińskich komunistów w ich marszu po władzę. Najsmutniejsze w tym wszystkim jest to, że w odróżnieniu od Europy Wschodniej, gdzie sowieci przejęli całkowitą kontrolę, Chiny do 1948 – 49 roku ciągle były do uratowania. Gwóźdź do trumny wbił dopiero George Marshall wymuszając na Kuomintangu wstrzymanie działań wojennych przeciwko komunistom. Sam chyba nie był zwolennikiem czerwonych, myślę, że jego działania były efektem zwykłej, pospolitej politycznej głupoty.
Otwarcie Nixona na Chiny było manewrem chyba z tej samej kategorii. Za nawową Kissingera zrobił dokładnie to, przed czym ostrzegał Golicyn.
A dziś głosy ludzi uchodzących za ekspertów, że w Chinach komunizm się już dawno skończył są tylko kontynuacją pewnej tendencji do myślenia życzeniowego i zamykania oczu w obliczu oczywistego zagrożenia.
“Historia komunizmu usiana jest przykładami tego fenomenu. Nie było buntów za Stalina czy podczas ekscesów rewolucji kulturalnej w chrlu, nie było ich w Kambodży Pol Pota ani w Korei Kimów, ale bunt wybuchł spontanicznie w 1953 roku w Berlinie, gdy próbowano „zliberalizować system”.”
Stara to prawda:
“…Francuzom ich położenie wydawało się tym nieznośniejsze, im bardziej się poprawiało. Może się to wydać dziwne; ale w historii pełno jest takich zjawisk. Rewolucja nie zawsze wybucha wtedy, kiedy tym, którym było źle, zaczyna być jeszcze gorzej. Najczęściej dzieje się tak, że lud, który bez skargi, jakby obojętnie, znosił najuciążliwsze prawa — odrzuca je gwałtownie, kiedy ciężar ich nieco zelżeje.” Alexis de Tocqueville,” Dawny ustrój i rewolucja”
Skoro wiedzieliśmy to my, ludzie obojętni na “uroki władzy”, to trudno sądzić aby ten fenomen umknął spostrzegawczości bolszewickim hienom, dla których władza jest jedyną raison d’état tych ich tworów per analogiam wielkodusznie przez niektórych nazywanych państwami…
Chwilami miewam wrażenie, że żyję w jakimś szpitalu wariatów, gdy nawet ci co biegają tu za tzw. prawicowych publicystów, twierdzą wszem i wobec, że… w Chinach nie ma komunizmu, bo tam mają najwięcej milionerów! A krwawego komunistycznego politruka i partyjnego aparatczyka Denga kreują nieomal na konfucjańskiego mędrca i męża stanu! Jakby te miliony trupów , będące owocem ich obłędnej żądzy władzy, ta istna rzez niewiniątek, będąca efektem “polityki jednego dziecka” (dzięki czemu chińscy towarzysze wychodowali sobie pokolenie, w którym proporcje kobiet do mężczyzn mają się jak 120/100!) to nic , ot tak jak psu w dupę!
Tak , rzeczywiście, mamy piękny upadek komunizmu!
Drogi Panie Jacku,
Dziękuję za miłe słowa i za polecenia. Cykl rodzi się w bólach, ale co robić? Bolesna jest rzeczywistość, w której niektórzy nazywają toto “upadkiem komunizmu”.
Chrl jest oczywiście niezwykle ważny dla istoty tych rozważań. Czy widział Pan niedawny artykuł Jaszczura na ten temat? http://jaszczur09.blogspot.com/ Ach! Widział Pan. Dopiero teraz zauważyłem Pański komentarz pod jego tekstem. Podobnie jak Pan, nie widzę żadnych dowodów na to, że zaraza była celowo rozprzestrzeniona przez komunistów chińskich, ale wydaje mi się to drugorzędne wobec oczywistych korzyści, jakie z zarazy wynieśli i wyniosą dalej.
Groźba chrlu nie wydaje mi się ograniczać do zagrożenia militarnego. Doprawdy, mogę zrozumieć, dlaczego JRN nie chce dostrzec, że Ameryka nie zostanie zaatakowana, skoro można ją brać gołymi rękami Amerykanów. Ale żeby Jaszczur tego nie widział?
Wracając do Pańskich uwag powyżej, Amerykanie nigdy nie dostrzegali zagrożenia komunistycznego; z bardzo nielicznymi wyjątkami, mieli raczej “sympatię dla eksperymentu podobnego do wielkiego eksperymentu Ojców Amerykańskiej Demokracji”. Ograniczmy się tylko do chrlu: wrogowie Japonii wydawali się im przyjaciółmi Ameryki, stąd zaślepiona “sympatia” dla Cziang Kaj-sheka i dla Mao. Nie wińmy ich, bo wedle tego samego wzoru witano w Polsce krasnoarmiejców jako wyzwolicieli. Truman oczywiście nie był antykomunistą, ani żaden prezydent aż do czasu Reagana, ale agresja w Korei przebudziła go z drzemki. Polityczna głupota zawsze wiele tłumaczy. Proszę jednak pamiętać, że Kuomintang nie różnił się wiele od komunistów. Cziang miał bliskie i dobre stosunki z sowieciarzami i przez wiele lat Stalin zdawał się faworyzować Kuomintang ponad kompartię chińską.
Posunięcie Nixona i Kissingera wydaje mi się być triumfem wieloletniej prowokacji sino-sowieckiego rozłamu. Owszem, winić trzeba ich, ale w końcu, nie oni jedni się nabrali.
Dzisiejsze czasy są interesujące. Nigdy dotąd nie słyszałem tylu głosów w mediach, podkreślających, że to politbiuro jest u władzy, że to jest KOMUNISTYCZNY kraj. Byłem rok temu na spotkaniu z profesorem Frankiem Dikoterem, który wyśmiewał – dosłownie: wyśmiewał – tych wszystkich, którzy twierdzą, że w postępowaniu chrlu na arenie międzynarodowej jest coś “typowo wschodniego”. “To nie ma nic wspólnego z historią Chin, z taoizmem czy Konfucjuszem – wołał profesor – to jest czysty marksizm-leninizm!” Dikotter pozostaje jednak w Hong Kongu, więc prędzej czy później zamkną mu usta.
Pomimo tych głosów, sądzę, że zwycięży pogląd, że “nie jest tak źle”, że musimy próbować się dogadać z Chinami, bo tak są potężne. Albo – i to właściwie bardziej prawdopodobne – zwycięży przekonanie, że globalne ocipienie jest większą groźbą dla świata niż Putin i Xi razem wzięci.
W postaci ocipienia – rzeczywiście jest.
Ach, Panie Amalryku! Jakże miło od Pana usłyszeć!
Cytat z de Tocqueville’a znakomity. Wyznaję ze wstydem, że nigdy nie czytałem wielkiego krytyka demokracji. Właściwie, nie ma co wyznawać, a zabrać się do naprawy błędów młodości.
Czy nie sądzi Pan, że jest jednak dziwne, że nikt – o ile mi wiadomo, nikt, ale jest faktem, że nie śledzę wewnątrz marksistowskich debat – nie dodał tego warunku do opisu sytuacji rewolucyjnej u wielkiego Ilicza? Słusznie Pan mówi, że skoro my to wiemy, to wiedzą i oni. Wiedział Deng i od tego miał “faszystowskie bandy Li Penga”, jak pięknie nazwał żołnierzy ludowej armii Michnik (o ile pamiętam!), żeby stłumić rozruchy wśród tych, którym było lepiej pod jego rządami niż za Mao.
Tak jest: dawniej mieli miliony trupów, a teraz będą niebawem mieli milion milionerów – i to niektórzy nazywają upadkiem komunizmu. Przecież lepsi są milionerzy niż miliony zagłodzonych, więc o co chodzi?
Panie Michale,
Tak, Amerykanie, ale i chyba cały ówczesny zachodni świat zupełnie nie rozpoznał zagrożenia komunistycznego. Ani bolszewickiego, ani chińskiego. Staram się zrozumieć mechanizmy, które tę postawę ukształtowały. Zwłaszcza Chiny są tu interesujące, bo przecież, mimo wszystkich meandrów i wolt politycznych to przecież Cziang był naturalnym sojusznikiem Amerykanów. Nieliczni zdawali sobie z tego sprawę, ale większość wysokich dygnitarzy wykazywało niewiarygodną ignorancję. Na przestrzeni 1948 i 1949 roku Biały Dom dopuścił się hańbiącej zdrady swojego największego sojusznika w Azji. W zasadzie cały dzisiejszy pasztet, który, (jakkolwiek go interpretują) Stany mają z ChRL sami wywołali. Niestrzelanie do komunistów zawsze się w końcu mści.
A dziś poglądy Dikkotera, którego Pan przywołał, są jednak w mniejszości. Większość komentatorów i polityków opowiada bajki o chińskim kapitalizmie i gospodarce wolnorynkowej. Dobrym przykładem jest tu Jacek Bartosiak, który jako specjalista od geopolityki namawia do robienia interesów z Chinami i balansowania pomiędzy USA i ChRL.
Panie Jacku,
Proszę wybaczyć, jeżeli stworzyłem niechcący wrażenie, że poglady takie jak Dikottera mogą być w większości. Nie mogą. Nigdy nie były i nie będą. Ale też “poglądy większości” są oksymoronem. Większość nie ma poglądów, oprócz tych, które powtarza, a zatem poglądy większości można spokojnie uznać za nieistniejące i pozbawione znaczenia.
Kiedy napisałem, że słyszę ostatnio głosy, że mamy do czynienia z komunistycznymi Chinami, to chciałem tylko zwrócić uwagę, że nie było takich głosów w latach 90. i później. A teraz, ku memu zdziwieniu, się pojawiły. Nie wyciągałbym z tego wszakże żadnych wniosków.
Cziang był nacjonalistą. Jego ideologia była bardzo bliska komunizmowi. Wydawał mi się zawsze konkurentem Mao raczej niż wrogiem. Oczywiście dociekanie mechanizmów, które ukształtowały takie postawy wobec komunizmu, których owoce dziś zbieramy, jest chwalebnym zadaniem.
Pierwszym i najważniejszym mechanizmem wydaje mi się owa naturalna sympatia Ameryki do każdej rewolucji. Ich własna propaganda przedstawia rewolucję amerykańską jako bunt przeciwko “staremu światu”, imperializmowi, skostniałym strukturom, monarchii, arystokracji itp., gdy w rzeczywistości głównym powodem buntu było nastawanie Korony Brytyjskiej na powściągnięcie zapędów ludobójczych kolonistów wobec autochtonów. Wielka Brytania nie uprawiała nigdy polityki wymordowania tubylców w koloniach, ale ich koloniści tak postępowali i wszędzie musieli być siłą powstrzymywani przez Londyn. Amerykańscy koloniści mieli tego dość i się wyemancypowali, po czym skutecznie wyeliminowali tubylców. A dziś przedstawiają historię, jak gdyby było odwrotnie. Mniejsza. Ważne, że zawsze popierali odtąd ruchy rewolucyjne przeciw ancien regime’om.
Drugim elementem wydaje mi się odziedziczona po Brytyjczykach insularność. Amerykanie są mało zainteresowani światem i czują się od reszty świata lepsi. Co ich w końcu obchodzi, co się dzieje w jakichś Chinach? A far away country of which we know nothing – powiedział Chamberlain o Czechach, choć nigdy nie powiedziałby tego o Australii. To samo mógł był powiedzieć każdy prezydent amerykański w XX wieku.
A jak Pan sądzi? Co powoduje tę ślepotę na zagrożenie komunistyczne?
Panie Michale,
To fascynujące, co Pan pisze. Nigdy tak na to nie patrzyłem.
Ale zacznijmy od Czianga. No, owszem, był nacjonalistą, z wszystkimi wadami tej ideologii. Ale ostatecznie, nie dał się wchłonąć komunistom. Pozostał w opozycji do nich. Mniejsza z tym, jakie kierowały nim pobudki. Pewnie niepoślednią rolę odegrała osobista nienawiść do Mao. Dla mnie najciekawsze jest to, jak na rozwój sytuacji w Chinach reagowali Amerykanie. W czasie wojny z Japonią priorytety Waszyngtonu były rozpisane jednoznacznie. I osobistości, które wysyłano do Chin miały te priorytety realizować. Karykaturą tej polityki był nieszczęsny generał Stilwell, który zupełnie pogubił się na poziomie strategii, czy może nawet taktyki militarnej, więc darujmy mu indolencję polityczną. Zagadką pozostaje Marshall, który dysponował już pełną wiedzą na temat przeciwnika i też zawiódł na całej linii.
Natomiast amerykańskie sentymenty do rewolucji jako takiej, to temat na osobną dyskusję. Bardzo interesujące zagadnienie. Czyli sugeruje Pan, że Ameryka, jako buntownik z natury popierała (mniej lub bardziej świadomie) chińskich komunistów jako kontynuację amerykańskiego marzenia o wyrwaniu się z angielskiego jarzma? To bardzo ciekawa hipoteza. Oni wtedy faktycznie mogli to tak odbierać. Oczywiście, że z dzisiejszej perspektywy to zbrodnicza głupota, ale czy wojna nie jest komedią pomyłek?
Panie Jacku,
Pan wie z pewnością więcej ode mnie na temat stosunków amerykańsko-chińskich podczas wojny. Proszę koniecznie napisać, bo dla mnie to są nowości.
Wypowiadałem się tylko na temat fundamentalnego nastawienia amerykańskiej polityki – może lepiej byłoby powiedzieć o ich kulturowym odchyleniu – które bez wątpienia miało (i ma nadal) wpływ na ich postrzeganie sowietów i chrlu. Proszę jednak zwrócić uwagę, że gdy komunizm pojawiał się na ich progu – mam na myśli Kubę, Chile, Wenezuelę, Grenadę – to strategiczne argumenty brały górę. A zatem to nie jest zupełnie niemożliwe, żeby się opamiętali, ale pozostaje mało prawdopodobne.
Panie Michale,
Co Pan też opowiada o jakimś powodzie do wstydu! Pan, rzadki, w dzisiejszych spsiałych czasach, przykład subtelnego erudyty obdarzonego intuicją logiczną, który większość swoich polemistów doprowadza do szewskiej pasji (…bo jak nas uczy Freud profesor, w człowieku rodzi się agresor,
gdy mu o sobie złe mniemanie nasunie z innym porównanie, gdyż nikt nie godzi się z ochotą z tym, że jest zwykłym idiotą…)?
A cykl rzeczywiście jest znamienity, przyłączam się do gratulacji Pana Jacka.
Co do Ameryki, jak już to tutaj kiedyś zauważyliśmy, ona jest w całości ufundowana na miazmatach oświecenia – widać jaki z tej mąki wyrósł chleb. Ich reakcje na strategiczne zagrożenie w wypadku Kuby, Chile etc to typowa reakcja imperialna wobec niedopuszczalnej sytuacji na limotrofach bynajmniej niemotywowana ideologicznie.
Panie Michale,
Spróbuję opisać te relacje w formie beletrystycznej. Ta metoda chyba jest mi jakoś bliższa, lepiej mi się w ten sposób ilustruje pewne zjawiska.
Odchylenie kulturowe jest tu bardzo interesującym zagadnieniem. Oni chyba faktycznie mieli zaburzoną percepcję rzeczywistości właśnie z powodu zauroczenia własną historią. Przecież nie wszystkie idiotyzmy ówczesnej polityki amerykańskiej wobec komunistów można tłumaczyć agenturą w otoczeniu prezydenta.
Szanowni Panowie,
Pan Michał oraz Amalryk słusznie twierdzą, że USA to tradycja rewolucyjna, a konserwatyzm jest tam sierotą. “Wolność do wszystkiego”… “niech cały świat będzie taki ja my”… “jeśli nie chce, to obrażamy się i zamykamy się w sobie”… Wydaje mi się, że nawet Reagan był klasycznym amerykańskim rewolucjonistą i jego krótki okres antykomunizmu w istocie miał charakter rewolucyjny. Gdy sowiety rozpoczęły “rewolucyjną liberalizację”, natychmiast pozbył się swojego antykomunizmu wobec nich. A co dopiero mówić o reszcie.
Jeśli zaś chodzi o postrzeganie chrl i o zagrożenia komunistycznego to wydaje mi się, że wynika to z “wishful thinking”, z optymizmu który zdaje się być podstawą życia w społeczeństwach wolnorynkowych (ale też zsowietyzowanych). Z przemożnej nadziei, że sprawy wyglądają lepiej niż jest naprawdę i z przemożnej chęci sukcesu (zysku), którą komuniści doskonale potrafią wykorzystać jako przynętę. Zauważmy, że dziś “zachodni” bolszewicy i probolszewicy nie są wcale biedni. Wydaje mi się, że obecnie najbardziej sprzyja bolszewizmowi “klasa średnia”, owoc kapitalizmu.
Zdumiewa mnie to, że nawet wtedy gdy chińscy komuniści twierdzą, że są komunistami i realizują cele komunizmu, wydawałoby się rozsądni ludzie (raczej biorę za przykład mojego kolegę, który moim zdaniem potrafi myśleć samodzielnie) twierdzą, że system który maoiści stworzyli obecnie nie jest komunizmem, że jest czymś innym. Po prostu nie chcą dopuścić do siebie myśli, że komunizm dostosowuje się, że jak zauważa bardzo trafnie p. Michał, “socjalizm” czy “kapitalizm” są tylko narzędziami, a jedną rzeczą która się liczy dla bolszewików/komunistów jest władza nad światem. Zamiast tego, co najwyżej dopatrują się z ich strony nowej wojny światowej. Jakby to było jedyne zagrożenie, jedyny sposób podboju świata przez komunizm. Jakby komuniści nigdy nie stosowali innych, skuteczniejszych i bezpieczniejszych dla nich metod, czyli Metody. To mnie już nie przeraża tylko wyzwala coraz większe zniechęcenie do “działania” (to też jest efekt Metody, zdaję sobie z tego sprawę).
Panie Amalryku,
Z tego wszystkiego zajrzałem do Towarzysza Szmaciaka i nie mogę się oderwać. Zwłaszcza mi się spodobało o wolności:
Ubranko w paski, taczka, kilof
niezwykle życie ci umilą,
a gdy już znajdziesz się za drutem,
opuści troska cię i smutek
i radość w sercu twym zagości,
żeś do Królestwa wszedł Wolności,
gdzie wreszcie będziesz żył godziwie,
tyrając w twórczym kolektywie.
Panie Jacku,
Czekam na beletrystykę!
Niestety wiele w amerykańskiej polityce da się wyjaśnić przez agenturę. Na pewno jednak i bez agentury. Przy okazji “Operacji Unthinkable”, odkryłem korespondencję młodego dziennikarza z konferencji w Poczdamie:
Niejaki John F Kennedy, młody korespondent Hearsta, napisał w artykule, że „Rosja pragnie pokoju”, a także: „nie wolno pozwolić na stworzenie wrogich Rosji rządów w krajach z nią graniczących”. Zdaniem przyszłego prezydenta, sowieci „wywalczyli sobie prawo do bezpieczeństwa”, więc mają pełne prawo pakować narody ościenne za druty.
Nie był przecież pod wpływem agentów, on tak myślał z własnej, nieprzymuszonej woli.
Drogi Panie Andrzeju,
Poruszył Pan bardzo ciekawy problem, który mnie zajmował przed laty. Na pierwszy rzut oka, konserwatyzm jest fundamentalnie przeciwny każdej gwałtownej zmianie. Burke sformułował swą koncepcję konserwatyzmu w opozycji do rewolucji. Małe, inkrementalne (czy jest takie słowo? jeżeli nie ma, to powinno być) zmiany są zawsze lepsze niż gwałtowna przemiana. Jestem konserwatystą i uważam to za słuszne.
Ale co zrobić, kiedy u władzy jest diabeł wcielony? Czy nie należy wówczas walczyć o gwałtowne obalenie jego diabelskiej władzy? Takie było zdanie duchowego ojca konserwatyzmu, Świętego Tomasza z Akwinu. Tyrana należy obalić siłą, ale tylko wówczas, jeżeli nie zachodzi niebezpieczeństwo, że obalenie tylko pogorszy sytuację. Innymi słowy, kontrrewolucja jest niesprzeczna z zasadami konserwatyzmu.
Może lepiej pokazać to na innych przykładach niż obalanie średniowiecznych despotów. Najwięksi politycy konserwatywni II połowy XX wieku, Margaret Thatcher i Ronald Reagan, byli krytykowani przez innych konserwatystów za swój radykalizm. W moim mniemaniu, podejście Thatcher (bo to od niej uczył się praktycznych posunięć Reagan) było całkowicie zgodne z zasadami konserwatyzmu: nie można bowiem konserwować niczego, gdy świat jest pokryty skorupą socjalizmu. Trzeba najpierw radykalnie zerwać tę skorupę, a dopiero potem budować i zachowywać, pozytywistycznie działać u podstaw. Pozornie sprzeciwiając się zachowawczym zasadom, zachowywała ducha konserwatyzmu. W jej wypadku, oznaczało to otwartą wojnę ze związkami zawodowymi, które dominowały wszelkie przejawy życia w Wielkiej Brytanii i paraliżowały gospodarkę, a następnie z etatyzmem, poprzez prywatyzacje. Proszę pamiętać, że przed nią, wszystkim się wydawało, że zaangażowanie państwa w telekomunikację (dla przykładu) jest koniecznością; że dyktatura związków jest nieunikniona.
A zatem tak, Reagan był rewolucjonistą, ale w sensie radykalnego konserwatyzmu. Niestety, to samo nie da się powiedzieć wobec stosunku obojga do sowieciarzy. W otoczeniu Thatcher był jeden człowiek, który rozumiał stosunki zagraniczne, jej desygnowany minister spraw zagranicznych, Airey Neave. On jeden rozumiał zagrożenie komunistyczne, toteż on właśnie padł ofiarą zamachu bombowego Irlandczyków, podczas gdy IRA była w stanie zawieszenia broni. Do zamachu przyznała się maleńka grupa komunistów pod nazwą INLA. INLA miała udowodnione kontakty w Warszawie i była najprawdopodobniej prowadzona przez sowieckich nielegałów.
Gdy już Neave został usunięty, można było prowadzić dalszą prowokację z Gordijewskim, jako doradcą brytyjskiego premiera w rozmowach z gensekiem Gorbaczowem.
O tym, co się stało dalej w stosunkach z chrlem, będę pisał osobno. Dość powiedzieć, że Zachód w ogóle, a zwłaszcza Ameryka, popełniły serię potwornych błędów, gdy politbiuro prowadziło rozgrywkę z niezwykłą finezją.
Andrzeju, Panie Michale,
Naiwność i ślepota polityczna odegrały wtedy olbrzymią rolę we wzmacnianiu komunizmu. Kiedyś wydawało mi się to niepojęte, że dorośli ludzie, politycy, wyżsi oficerowie wykazywali taki infantylizm mając moc sprawczą przy urządzaniu powojennego świata.
Cytat z JFK doskonały. No właśnie tak to musiało wyglądać i w Chinach w drugiej połowie lat 40-tych, chociaż teoretycznie świadomość, co to za zaraza powinno być powszechne.
Panie Jacku, to jest nie do pojęcia. Jak to jest możliwe, że inteligentni, często uczciwi, zazwyczaj wykształceni, ludzie, lezą w sposób nieprzymuszony do bolszewickiego łagru? Jak do tego doszło? Zaraza jakaś czy co?
Józef Mackiewicz napisał na ten temat całą książkę, w której nazwał tę sytuację – zwyciętwem prowokacji.