Niektórzy nazywają to „upadkiem komunizmu”. Część XVII
0 komentarzy Published 11 maja 2021    | 
Afera Arcos
Aktywność sowieckich służb pod przykrywką działalności gospodarczej w Wielkiej Brytanii, rozpoczęła się jakiś czas temu. Dokładniej, ponad sto lat temu, bo w październiku 1920 roku, gdy założono w Londynie firmę ARCOS, All-Russian Co-Operative Society (niekiedy nazywana błędnie „angielsko-rosyjską spółdzielnią”). Założona przez Leonida Krasina, spółdzielnia była spółką akcyjną w oczach brytyjskiego prawa, ale udziałowcami byli wyłącznie obywatele sowieccy. Jej oficjalnym celem było nawiązanie i rozwijanie kontaktów handlowych między Wielką Brytanią i sowietami. W 1923 założono Arcos Bank, który miał monopol na wydawanie czeków podróżnych dla coraz liczniejszych obywateli Zachodu, pragnących odwiedzić ojczyznę proletariatu.
Krasin jest arcyciekawą postacią. Zesłany na Sybir za działalność rewolucyjną jeszcze w XIX wieku, był wybitnym inżynierem i projektantem. Poparł Lenina na rozłamowym kongresie w 1903 i stanął prędko w samym centrum akcji bolszewickiej. Finansował i budował nielegalne drukarnie, projektował bomby, organizował napady na banki i pirackie napaści na statki handlowe. Był jednocześnie inżynierem w firmach naftowych w Baku i szefem „technicznego departamentu” bolszewików, którego zadaniem było wyposażenie krwawych terrorystów Josipa Dżugaszwili. To w jego domowym laboratorium zbudowano bombę, która użyta została w nieudanym zamachu na Stołypina. Krasin zaplanował niesławny napad na bank w Tyflisie w 1907, zakończony masakrą. Gdy bolszewicy oficjalnie odżegnali się od rabunku, z rezygnacją zajął się robieniem pieniędzy i rychło został milionerem. W 1917 był jednym z nielicznych bolszewików, którzy rozumieli, jak działa prawdziwy świat, toteż Lenin mianował go komisarzem handlu i przemysłu, a jego niejawną rolą było finansowanie działalności rewolucyjnej na Zachodzie.
Krasin podejrzanie dobrze znał Sidneya Reilly. Robili razem mętne interesy, ale też obaj byli kobieciarzami i hazardzistami, gotowi stawiać całe życie na jedną kartę, byli typem awanturnika z innej epoki. Jeden z nich oddał życie za walkę z bolszewią, a drugi zaprzedał się Leninowi.
Arcos był klasyczną fasadową organizacją. Autentyczny handel (Arcos sprzedawał len, futra i mangan) służył jako parawan dla prania pieniędzy, dla sprzedaży złota i dzieł sztuki skradzionych prawowitym właścicielom w Rosji, dla finansowania działalności wywrotowej, dla zakupu broni, dla szpiegostwa. Dopiero w 27 roku Brytyjczycy dokonali głośnej rewizji w biurach Arcosu, ale pracownicy „prywatnej firm handlowej” zdołali spalić większość dokumentów, zanim policja położyła na nich ręce.
Arcos jest prawzorem sowieckich i chrlowskich operacji na Zachodzie. Metodą jest umieszczenie organizacji w samym centrum zachodniego świata, z całym sztafażem szacowności – zauważmy użycie tak nienawistnego Leninowi słowa „rosyjski” w nazwie bolszewickiej firmy – z milionami codziennych kontaktów, z „normalną” działalnością gospodarczą. Osadzenie jej głęboko w tkance ekonomicznej kraju, umocnienie jej pozycji pajęczą siecią wzajemnych korzyści, uzależnienie dużej liczby ludzi od jej powodzenia, nie tracąc nigdy z oczu faktu, że jedynym zadaniem tej gorliwej aktywności jest przykrycie prawdziwego celu. Tym celem jest, ni mniej ni więcej, tylko zupełny rozkład wroga od wewnątrz. Dokładnie tak samo działa dziś Huawei i Zoom, Gunvor i Nord Stream.
Krasin założył Arcos w Londynie, a w rok później Banque Commerciale pour l’Europe du Nord, przemianowany następnie na BCEN-Eurobank, w Paryżu. Ten ostatni istnieje do dzisiaj i był już wspomniany w niniejszych rozważaniach (por. część II i XV). Jegor Gajdar użył miliardowej pożyczki z IMF, by ratować bank Krasina przed bankructwem. Nie powinno nas więc dziwić, że Arcos także reaktywowano w 1994 roku. A niektórzy do dziś nazywają to upadkiem komunizmu.
Dysydent Temerko
Belton nie cofa się tak daleko w poszukiwaniu pierwszych kroków sowieckiej infiltracji Wielkiej Brytanii. Mówi coś o flirtach z brytyjskimi zespołami Formuły 1. Alain Bionda, pełnomocnik Timczenki i Guczkowa, oraz jego hiszpański partner, Gerard Lopez, inwestowali setki tysięcy w zespole Lotus, po czym darowali kolejne setki tysięcy partii konserwatywnej. Nie mam wątpliwości, że ich donacje były częścią czekistowskiej fontanny czarnej forsy, gdyż związki czekistów z F1 są dobrze udokumentowane (ciekawą codą do tych połączeń może być Witalij Pietrow, pierwszy sowiecki kierowca F1, który jest synem Aleksandra, partnera Ilii Trabera, matrosa-gangstera z leningradzkiego portu, znanego nam z części II. Starszy Pietrow, który opisywany bywał jako „bizniesmen-milioner”, został kilka miesięcy temu zamordowany kulą snajpera). A mimo to, F1 wydaje mi się fałszywym tropem. Prawdziwym problemem jest skuteczne przeniknięcie sowieckich agentów wpływu do brytyjskiego społeczeństwa, a zwłaszcza omotanie dawnych elit utytułowanej arystokracji i tej niezwykłej machiny politycznej, jaką jest partia Torysów.
Firtasz, o którym była już mowa wielokrotnie, pozornie Ukrainiec, ale naprawdę człowiek Mogilewicza i kagiebistów, zdobył uznanie ogromnymi dotacjami dla uniwersytetu w Cambridge, a Torysów finansował poprzez dobrze płatne stanowiska w towarzystwie przyjaźni brytyjsko-ukraińskiej. Sowieccy miliarderzy kupują domy i dzieła sztuki od zubożałych angielskich aristo, po czym zatrudniają ich dla dodania patyny szacunku swym przedsięwzięciom. Nie inaczej było w prlu, gdzie ziemianie dostawali ciepłe posadki w pegieerach. A niektórzy mówią, że komunizm upadł.
Jeszcze ciekawszy jest przypadek Aleksandra Temerki. Przyjaciel Chodorkowskiego, udziałowiec Jukos, widziany był na Zachodzie latami jako „dysydent” i krytyk reżymu Putina. Temerko był przez jakiś czas jedynym przyjacielem Chodorkowskiego, który nie uciekł na Zachód i pozostał na wolności, po czym i on zbiegł, ale jakoś bez fanfar. Znalazł się w Wielkiej Brytanii, gdzie miał rozległe interesy, otrzymał obywatelstwo w 2011 i okazał wiele hojności Torysom: podarował im okrągły milion funtów.
Kim naprawdę jest Temerko? Jego biogram mówi mgliście o współpracy z Jelcynem i zajmowaniu „rozmaitych pozycji w ministerstwie obrony”, gdzie miał pracować nad „unowocześnieniem produkcji broni i kooperacją z zachodnimi producentami”. Chodorkowski znał Temerkę z komsomołu, więc przyjął go chętnie do Jukos ze względu na jego dobre kontakty z kagiebistami, ponieważ każdy w sowietach wie, że tylko zaufanym wolno zajmować się produkcją broni. Niektórzy twierdzili, że jego opiekunem miał być Paweł Graczow, ale wedle innych relacji, Temerko był człowiekiem samego Patruszewa. Czyżby tylko budował swą legendę, by otrzymać dobrze płatne stanowisko w Jukos? Kiedy Kreml rozprawiał się z Chodorkowskim, Temerko miał prowadzić „negocjacje” z czekistami. Czy prowadził rozmowy z Sieczynem w złej wierze, czy niezależnie od jego wysiłków Jukos był z góry skazany i wynik negocjacji mógł być tylko jeden? Tak czy owak, źle na tym nie wyszedł. Bo oto dziś jest Temerko obywatelem brytyjskim, członkiem Partii Konserwatywnej i przyjacielem Borisa Johnsona. Tak przynajmniej utrzymuje Belton. Temerko wprawdzie poparł Jeremy Hunta w wyborach na lidera Torysów w 2019 (przeciw Johnsonowi), ale to drobiazg. [1] Jego ukrytą intencją było wsparcie sił, które zmierzały do odejścia Zjednoczonego Królestwa z niuni, twierdzi Belton, ponieważ taki był strategiczny cel Putina. Jeszcze lepiej ilustruje tę sytuację przypadek Arrona Banksa.
Banks nie jest jednym z licznych sowieckich miliarderów, odgrywających role „angielskich ziemian”, jest zaledwie domorosłym, angielskim milionerem. Doszedł z nędzy do pieniędzy na specjalistycznych ubezpieczeniach. Był największym ofiarodawcą kampanii Leave.EU (włożył w nią ponad 8 milionów funtów), obarczaną dziś „winą za kłamstwa, które doprowadziły do przegranego referendum”. Okazało się wszakże, że Banks musiał zaciągnąć 6-milionową pożyczkę od firmy Rock Holdings, której jest największym akcjonariuszem. Oficjalne dochodzenia uwolniły go wprawdzie od podejrzeń, ale przeciwnicy wskazują nie bez racji, że ostatecznie nie wiadomo, skąd pochodziły pieniądze, gdyż współwłaścicielem Rock Holdings jest Jim Mellon, który zarobił krocie na inwestycjach w sowietach.
Belton tylko nawiasem wspomina o żonie Banksa jako barwnej i kontrowersyjnej postaci. Dama prowadzi rzekomo auto z dowcipną prywatną tablicą rejestracyjną XM15SPY, co się czyta ex MI5 spy czyli „były szpieg z MI5”. Moim zdaniem, Belton niesłusznie pomija panią Banks. Żoneczka winowajcy przeklętego referendum jest o wiele ciekawsza niż udziały Mellona w kopalniach diamentów.
Dwie Katiusze
Kiedy 54-letni rencista spotyka półnagą młodą kobietę, opalającą się na ustronnej plaży, tylko w bajkach się zdarza, żeby wynikła z tego miłość od pierwszego wejrzenia. A tak się wydawało Erykowi. Piękna dziewczyna poprosiła, by posmarował jej plecy, a ten zadurzył się jak nastolatek. Eryk był ponad dwa razy starszy niż dziewuszka bez biustonosza, mieszkał w pobliżu bazy Marynarki Wojennej Jej Królewskiej Mości w Portsmouth, a rozgogolona panna mówiła z rosyjskim akcentem, ale porzućmy małoduszną podejrzliwość, odłóżmy wszystko, co wiemy o metodach działania sowieckich służb, czy nie lepiej zaufać potędze miłości? Eryk zaufał.
Po paru miesiącach zakochani się pobrali, a po kolejnych 10 tygodniach Eryk zezwolił policji i Special Branch na przeszukanie swego mieszkania pod nieobecność żony. Pod dywanem znaleziono pliki dolarowych banknotów. Po jakimś czasie próbowano ją deportować, gdy zraniła męża w bójce, ale Katia Paderina wygrała sprawę o uszkodzenie ciała małżonka, a żądanie deportacji oddaliła przy pomocy interwencji liberalnego posła do Izby Gmin, Mike’a Hancocka, „wielkiego przyjaciela Rosji”. [2] Hancock stał się sławny dopiero w 10 lat później, gdy aresztowano jego parlamentarną sekretarkę i wieloletnią kochankę, kolejną Katiuszę, Katię Zatuliweter. Lubieżny poseł dał jej dostęp do parlamentu i Komisji Poselskiej do spraw Obrony (której był członkiem), a także do grupy liberalnych posłów w Strasburgu. MI5 nie zdołało jej niczego udowodnić, gdyż wykazała wybitne zdolności w zacieraniu śladów swej działalności szpiegowskiej; zaczem próbowano ją deportować jako zagrożenie dla bezpieczeństwa państwa, ale i ta Katia wygrała sprawę. Jak w takich okolicznościach można bronić bezpieczeństwa tego państwa?
Nie wiem doprawdy, co tu jest bardziej zdumiewające. Podziwu godna niezależność brytyjskich sądów czy ich ślepota? W sentencji wyroku sędzia skrytykował przedstawicieli MI5 za to, że nie zaprezentowali wystarczających dowodów, ale jednocześnie podkreślił, że nie można wykluczyć możliwości, iż Katia Zatuliweter jest wysoce wyszkolonym i umiejętnym szpiegiem… Katia puszczała się nie tylko z brytyjskim posłem, bo także z holenderskim dyplomatą i z urzędnikiem Nato nieznanej narodowości, ale ktokolwiek ośmieliłby się dopatrywać w jej postępowaniu typowych dla sowieckich agencji metod dotarcia do mężczyzn na stanowiskach, dowiódłby tym samym, że jest dinozaurem i nie rozumie dążeń nowoczesnej kobiety. Brytyjski sędzia tak wygarnął cynikom i sceptykom:
Jej postępowanie mogło być przedmiotem zainteresowania FSB/SVR, ale było także całkowicie w zgodzie z ambicjami młodej kobiety, poważnie zainteresowanej polityką i stosunkami międzynarodowymi.
Zaiste nie należy wątpić, że obie Katiusze były zainteresowane stosunkami międzynarodowymi, zatem wróćmy do Katii Paderinej, która z taką sprawnością opalała się z cyckami na wierzchu, żeby poderwać rencistę, po czym zręcznie chowała dolary pod dywanem. Jakkolwiek komiczny może się wydawać podryw rencisty, czy ktokolwiek ośmieliłby się odmówić jej operacyjnej biegłości w zdobyciu bogatego męża, Arrona Banksa? Już podczas II wojny Katiusze były powszechnie podziwianą bronią w sowieckim arsenale.
A zatem Katia Zatuliweter nie dała się przyłapać, a Katia Paderina zdołała złapać męża milionera. I co dalej? Jeżeli ufać Hilarii Clintonowej, to Katiusza własnoręcznie zmieniła bieg historii Zjednoczonego Królestwa i wspólnoty europejskiej, bo kampania kłamstw jej męża, finansowana przez Putina, zaowocowała strasznym błędem odejścia Brytanii od niuni. [3] Belton jest oczywiście tego samego zdania: to Putin doprowadził do klęski zdrowego rozsądku w brytyjskim referendum 2016 roku.
Gdyby mi płacono żywą gotówką za każdym razem, kiedy słyszę, że tzw. „Brexit” (brr, okropne słowo) jest na rękę Putinowi, to byłbym już dawno bogatym człowiekiem w ramach rekompensaty za słuchanie bzdur. Mówią tak na ogół lewacy zapatrzeni w europejską niunię jak w obrazek, co mogłoby wystarczyć, by zbyć takie sugestie machnięciem ręki. Inna wersja tej tezy brzmi jak pytanie: dlaczego popieram odejście od niuni, skoro popiera je także Putin? W rzeczywistości nie jest to wcale pytanie, lecz wyrzut. Co rzekłszy, tkwi w tym żalu zalążek potencjalnej sprzeczności, więc potraktujmy pytanie poważnie. Z mojego punktu widzenia, brukselski sownarkom jest w istocie swojej leninowskim pomysłem; instytucją, w pocie czoła pracującą nad zmiękczeniem Europy dla łatwiejszego przełknięcia tak grubego kąska przez sowieciarzy; jest metodą pokojowej sowietyzacji ogromnych połaci Starego Kontynentu i postępy tego procesu są zaiste przerażające. Ale jednocześnie, osłabienie Europy – w każdym przejawie, a zatem także w postaci instytucji wspólnoty europejskiej – jest również bolszewii na rękę. Skoro zatem europejska wspólnota pozbawiona Wielkiej Brytanii jest niewątpliwie słabsza niż była uprzednio – słabsza w pierwszym rzędzie ekonomicznie i finansowo, ale także politycznie, militarnie i, jeżeli wolno mi użyć tak górnolotnego określenia, kulturowo – to na pierwszy rzut oka, zachodzi tu jakaś niekonsekwencja w moim myśleniu. Sprzeczność mego stanowiska polegałaby chyba na tym, że w obronie przed zakusami bolszewii powinienem raczej domagać się wzmocnienia Europy, a zatem walczyć przeciw odejściu Wielkiej Brytanii. Rzecz zatem domaga się rozważenia.
Jest tu wiele punktów wartych roztrząsania, ale uprośćmy sprawę do trzech zasadniczych kwestii. Po pierwsze, nie ma wątpliwości, że kagiebiści Putina podjęli próby manipulacji referendum, trzeba więc rozważyć ich intencje oraz stopień powodzenia tych prób. Po drugie, zastanowimy się nad naturą europejskiej wspólnoty; a inaczej mówiąc: kto naprawdę osłabia Europę? Rzekomo antyeuropejscy sceptycy, czy entuzjastycznie proeuropejscy fanatycy „coraz ściślejszego związku”? Po trzecie, zatrzymać się musimy nad istotą instytucji europejskich w ogóle, a zwłaszcza politycznego cyrku w Brukseli i Strasburgu.
Putin jako języczek u wagi w brytyjskim referendum
Teza zwolenników pozostania Wielkiej Brytanii w niuni, czyli tzw. Remainers, brzmi mniej więcej tak: gdyby Putin nie wścibiał nosa w nieswoje sprawy, to zdrowy rozsądek byłby zwyciężył w referendum i nastąpiłoby wielkie „kochajmy się!” we wspólnej europejskiej rodzinie. Warto jednak podkreślić raz jeszcze, co wskazywałem już w poprzednich częściach, że czarna forsa kagiebistów używana jest dla mącenia, dla antagonizowania, dla podsycania zatargów i budowania barykad. Tak dalece, że niekiedy finansują obie strony w sporze. Szczerze wątpię wprawdzie, żeby udzielali kredytów kampanii za pozostaniem w niuni, ale głównie dlatego, że i tak była dobrze finansowana.
Ważniejsze wydaje mi się, że wynik referendum nie był wcale „bliski”. Brytyjczycy domagali się odejścia zdecydowanie i jednoznacznie: za opuszczeniem unii głosowało prawie milion 270 tysięcy wyborców więcej niż za pozostaniem. Tylko trzy „regiony” – Szkocja, Irlandia Północna i Wielki Londyn – głosowały za pozostaniem. Anglia i Walia były przytłaczająco za odejściem. Cała machina rządu Jej Królewskiej Mości zatrudniona była w przekonywaniu Brytyjczyków, jak zbożnym jest uczestnictwo w „europejskim projekcie”, a mimo to wyborcy głosowali przeciw. Do dziś wytyka się tzw. Leavers, że głosowali wbrew swoim własnym interesom, co jest do pewnego stopnia słuszne. Zatrzymajmy się nad przykładem Walii.
Walia jest krajem pięknym i biednym, ale każdy turysta prędko dostrzegał, że drogi w Walii są w lepszym stanie niż w zamożnej Anglii. Było tak dzięki dziesiątkom europejskich programów pomocy i dotacji, które składały się na coroczny zastrzyk 680 milionów funtów. Dlaczego więc Walijczycy głosowali przeważnie za odejściem?! Dziennikarze BBC pytali o to Walijczyków świętujących zwycięstwo w referendum i otrzymywali interesujące odpowiedzi, które ilustruje następująca wymiana:
– Dlaczego głosowałeś za odejściem z Unii?
– Bo za dużo tu obcokrajowców.
– Ale w Walii nie ma obcokrajowców!
– Aha! Patrz, ilu tu jest tych pieprzonych Anglików!
Innymi słowy, ani materialne interesy, ani putinowskich pięć groszy, nie przeważyły istotnej motywacji: prawdziwym problemem jest dość powszechny w Europie, tępy nacjonalizm i patologiczna ksenofobia. Nacjonalizm walijski, podobnie jak szkocki i irlandzki, ma ostrze przede wszystkim skierowane przeciw Anglii, ale to ostrze jest równocześnie stępione (Irlandczycy są w tym względzie wyjątkiem) pojęciem „brytyjskości”, bo patriotyczny Walijczyk może nie lubić Anglii, nie przestając być patriotą Wielkiej Brytanii. Gdyby nasi praojcowie byli tak dalekowzroczni, żeby wymyślić podobne pojęcie wewnątrz Najjaśniejszej Rzeczypospolitej, to może przetrwałaby odśrodkowe napięcia i niechęć Rusinów i Litwinów do Polaków z Korony. Być może, ale czy w takim razie odpowiedzią na te narodowe waśnie nie powinna być nadrzędna, europejska wspólnota? Zasygnalizuję tutaj tylko pewien aspekt problemu, którym zajmę się obszerniej w następnej części. Otóż apologeci unii twierdzą, że największym jej osiągnięciem jest zdławienie nacjonalizmów na kontynencie, a w rezultacie uchronienie Europy przed zbrojnym konfliktem. Jestem osobiście wrogiem nacjonalizmu w każdej jego przebrzydłej postaci. Jeżeli zatem dałoby się dowieść, że brukselska urawniłowka rzeczywiście stłumiła tendencje nacjonalistyczne, to byłoby w moich oczach wielkie osiągnięcie. Niestety! Codzienna rzeczywistość Europy świadczy o czymś wprost przeciwnym. Bezustanne naciski z Brukseli na standardyzację i uniformizację wielu aspektów życia na kontynencie mają dokładnie odwrotny efekt od zamierzonego: jak Europa długa i szeroka, wszędzie widać wzrost nacjonalizmu. Narodowe tradycje sprowadzone zostają do folkloru, zbyte jako przeżytek; narodowe różnice traktowane pobłażliwie jako resztówka, relikt starego świata, osad, należący do muzeum. Czy my tego skądś nie znamy? Czyż nie jest to świat Cepelii i zespołu tańca „Mazowsze”? A niektórzy sądzą, że komunizmu już nie ma.
Niestety, istnieje jeszcze gorszy, bo bliższy sercu, wzór fatalnego podejścia do narodowych różnic. Mam na myśli niemądrą politykę międzywojennej Polski wobec tzw. Kresów. Urzędnicy przyjezdni „z Korony” (czyli głównie z Małopolski, Wielkopolski lub Mazowsza), narzucali mieszkańcom Podola i Polesia, Wołynia i Wileńszczyzny, politykę „regionalizmu”, wedle której historyczne Wilno, stolica Wielkiego Xięstwa, było tylko podrzędnym regionem Polski, na równi z Podhalem czy Kujawami. W dawnej Polsce, ziemie wschodnie były przeciwwagą Korony, a nie jej prowincją; Lwów i Grodno, Berdyczów czy Nowogródek, ale zwłaszcza Wilno, były ośrodkami, ku którym ciążyły ziemie ukrainne – tzn. u kraju, u kresów – Rzeczypospolitej. Celem przedwojennych polskich centralistów była wszechpolska narodowa unifikacja, toteż w odmienności Kresów widzieli efekty rusyfikacji, gdy w rzeczywistości ziemie te miały własne tradycje na długo przed rozbiorami. To samo dążenie do zacierania różnic, strącania ich do poziomu skansenu, rezerwatu dla czerwonoskórych Indian, gdzie turyści mogą się sfotografować z autochtonami, jest niestety rozpowszechnione w niuni. I podobnie jak w przedwojennej Polsce, wzbudza coraz większy opór.
Czy ingerencja Putina w kampanii z 2016 roku mogła zmienić tę naturalną reakcję na arogancję brukselskich centralistów? Jestem przekonany, że nie miała na to żadnego wpływu. Zabawne post scriptum do referendum dopisał ostatnio Jean-Claude Juncker, twierdząc, że żałuje tylko jednego w swym postępowaniu w roku 2016. Impertynencji? Nie. Alkoholizmu? Też nie. Odmowy jakichkolwiek ustępstw? Skądże. Żałuje, że nie wziął aktywnego udziału w kampanii brytyjskiej, bo jego urok przekonałby elektorat do pozostania w niuni.
Jest to lustrzane odbicie obarczania Putina winą za wynik referendum. Zdaniem takich ludzi wszystko jest tylko i wyłącznie kwestią manipulacji, tylko agitacja i propaganda mogła doprowadzić do odejścia, więc należało jej przeciwstawić jeszcze więcej agit-prop.
Możliwy wgląd w sposób myślenia sowieciarzy o niuni, dają nie farmy hakerów, a wywiad z Leonidem Wołkowem, prawą ręką Nawalnego, który twierdzi, że „Rosjanie pragną wolnego handlu z Europą i chcieliby być członkiem Unii”. [4] Nawet podczas przyszłej deputinizacji, mogłoby się to stać tylko na warunkach Putina.
_______
- Więcej o Temerce w artykule Belton: https://www.reuters.com/investigates/special-report/britain-eu-johnson-russian/
- O zdumiewającej historii Paderinej, więcej w następujących artykułach: https://www.express.co.uk/life-style/life/1043823/mrs-arron-banks-first-marriage-brexit-leave-eu-campaign i tutaj: https://www.thetimes.co.uk/article/from-urals-to-ukip-racy-tale-of-arron-bankss-russian-wife-wwz2wd92x
- Hilary Clinton: https://www.youtube.com/watch?v=T55Rgt2RE1U
- https://www.spectator.co.uk/article/after-putin-an-interview-with-navalny-s-exiled-chief-of-staff
Prześlij znajomemu
0 Komentarz(e/y) do “Niektórzy nazywają to „upadkiem komunizmu”. Część XVII”
Prosze czekac
Komentuj