Najnowsze komentarze

III Ankieta Wydawnictwa Podziemnego

Dziecko w szkole uczy się fałszowanej historii od Piasta do równie sfałszowanego Września i dowie się, że obrońcą Warszawy był nie jakiś tam Starzyński, ale komunista Buczek, który wyłamał kraty „polskiego faszystowskiego” więzienia, by na czele ludu stolicy stanąć do walki z najeźdźcą. – Tak w roku 1952 Barbara Toporska opisywała ówczesny etap bolszewizacji Polski.

Przyjmijmy, na potrzeby niniejszej ankiety, że był to opis pierwszego etapu bolszewizacji, klasycznego w swoim prostolinijnym zakłamaniu. Kolejny etap nastąpił szybko, zaledwie kilka lat później, gdy – posługując się przykładem przytoczonym przez Barbarę Toporską – w kontekście obrony Warszawy wymieniano już nie tylko komunistę Buczka, ale także prezydenta Starzyńskiego (i to z największymi, bolszewickimi honorami). Przyszedł w końcu także moment, gdy komunista Buczek albo znikł z kart historii, albo też przestał być przedstawiany w najlepszym świetle – jeszcze jeden, mocno odmieniony okres.

Mamy tu zatem dynamiczne zjawisko bolszewizmu i szereg nasuwających się pytań. Ograniczmy się do najistotniejszych, opartych na tezie, że powyższe trzy etapy bolszewizacji rzeczywiście miały i mają miejsce:

1. Wedle „realistycznej” interpretacji historii najnowszej utarło się sądzić, że owe trzy etapy bolszewickiej strategii są w rzeczywistości nacechowane nieustającym oddawaniem politycznego pola przez bolszewików. Zgodnie z taką wykładnią, historię bolszewizmu można podzielić na zasadnicze okresy: klasyczny, ewoluujący, upadły. Na czym polega błąd takiego rozumowania?

2. Jak rozumieć kolejno następujące po sobie okresy? Jako etapy bolszewizacji? Jako zmiany wynikające z przyjętej strategii, czy ze zmiennej sytuacji ideowej i politycznej, czy może trzeba wziąć pod uwagę inne jeszcze, niewymienione tu czynniki?

3. Trzy etapy i co dalej? Czy trzecia faza spełnia wszystkie ideowe cele bolszewizmu, czy wręcz przeciwnie – jest od realizacji tych celów odległa? Czy należy spodziewać się powrotu do któregoś z wcześniejszych etapów, a może spektakularnego etapu czwartego lub kolejnych?

Zapraszamy do udziału w naszej Ankiecie.

II Ankieta Wydawnictwa Podziemnego

Dorobek pisarzy i publicystów mierzy się nie tyle ilością zapisanych arkuszy papieru, wielkością osiąganych nakładów, popularnością wśród współczesnych czy potomnych, poklaskiem i zaszczytami, doznawanymi za życia, ale wpływem jaki wywierali lub wywierają na życie i myślenie swoich czytelników. Wydaje się, że twórczość Józefa Mackiewicza, jak żadna inna, nadaje się do uzasadnienia powyższego stwierdzenia. Stąd pomysł, aby kolejną ankietę Wydawnictwa poświęcić zagadnieniu wpływu i znaczenia twórczości tego pisarza.

Chcielibyśmy zadać Państwu następujące pytania:

1. W jakich okolicznościach zetknął się Pan/Pani po raz pierwszy z Józefem Mackiewiczem?
Jakie były Pana/Pani refleksje związane z lekturą książek Mackiewicza?

2. Czy w ocenie Pana/Pani twórczość publicystyczna i literacka Józefa Mackiewicza miały realny wpływ na myślenie i poczynania jemu współczesnych? Jeśli tak, w jakim kontekście, w jakim okresie?

3. Czy formułowane przez Mackiewicza poglądy okazują się przydatne w zestawieniu z rzeczywistością polityczną nam współczesną, czy też wypada uznać go za pisarza historycznego, w którego przesłaniu trudno doszukać się aktualnego wydźwięku?

Serdecznie zapraszamy Państwa do udziału.

Ankieta Wydawnictwa Podziemnego

1. W tak zwanej obiegowej opinii egzystuje pogląd, że w 1989 roku w Polsce zainicjowany został historyczny przewrót polityczny, którego skutki miały zadecydować o nowym kształcie sytuacji globalnej. Jest wiele dowodów na to, że nie tylko w prlu, ale także innych krajach bloku komunistycznego, ta rzekomo antykomunistyczna rewolta była dziełem sowieckich służb specjalnych i służyła długofalowym celom pierestrojki. W przypadku prlu następstwa tajnego porozumienia zawartego pomiędzy komunistyczną władzą, koncesjonowaną opozycją oraz hierarchią kościelną, trwają nieprzerwanie do dziś. Jaka jest Pana ocena skutków rewolucji w Europie Wschodniej? Czy uprawniony jest pogląd, że w wyniku ówczesnych wydarzeń oraz ich następstw, wschodnia część Europy wywalczyła wolność?

2. Nie sposób w tym kontekście pominąć incydentu, który miał miejsce w sierpniu 1991 roku w Moskwie. Czy, biorąc pod uwagę ówczesne wydarzenia, kolejne rządy Jelcyna i Putina można nazwać polityczną kontynuacją sowieckiego bolszewizmu, czy należy raczej mówić o procesie demokratyzacji? W jaki sposób zmiany w Sowietach wpływają na ocenę współczesnej polityki międzynarodowej?

3. Czy wobec rewolucyjnych nastrojów panujących obecnie na kontynencie południowoamerykańskim należy mówić o zjawisku odradzania się ideologii marksistowskiej, czy jest to raczej rozwój i kontynuacja starych trendów, od dziesięcioleci obecnych na tym kontynencie? Czy mamy do czynienia z realizacją starej idei konwergencji, łączenia dwóch zantagonizowanych systemów, kapitalizmu i socjalizmu, w jeden nowy model funkcjonowania państwa i społeczeństwa, czy może ze zjawiskiem o zupełnie odmiennym charakterze?

4. Jakie będą konsekwencje rozwoju gospodarczego i wojskowego komunistycznych Chin?

5. Już wkrótce będzie miała miejsce 90 rocznica rewolucji bolszewickiej w Rosji. Niezależnie od oceny wpływu tamtych wydarzeń na losy świata w XX wieku, funkcjonują przynajmniej dwa przeciwstawne poglądy na temat idei bolszewickiej, jej teraźniejszości i przyszłości. Pierwszy z nich, zdecydowanie bardziej rozpowszechniony, stwierdza, że komunizm to przeżytek, zepchnięty do lamusa historii. Drugi stara się udowodnić, że rola komunizmu jako ideologii i jako praktyki politycznej jeszcze się nie zakończyła. Który z tych poglądów jest bardziej uprawniony?

6. Najwybitniejszy polski antykomunista, Józef Mackiewicz, pisał w 1962 roku:

Wielka jest zdolność rezygnacji i przystosowania do warunków, właściwa naturze ludzkiej. Ale żaden realizm nie powinien pozbawiać ludzi poczucia wyobraźni, gdyż przestanie być realizmem. Porównanie zaś obyczajów świata z roku 1912 z obyczajami dziś, daje nam dopiero niejaką możność, choć oczywiście nie w zarysach konkretnych, wyobrazić sobie do jakiego układu rzeczy ludzie będą mogli być jeszcze zmuszeni 'rozsądnie' się przystosować, w roku 2012!

Jaki jest Pana punkt widzenia na tak postawioną kwestię? Jaki kształt przybierze świat w roku 2012?




Flights of troubled grey fowl, kith and kin with flights of troubled grey vapours among which they were mixed, skimmed low and fitfully over the waters, as swallows over meadows before storms. Shadows present, foreshadowing deeper shadows to come.
Herman Melville, Benito Cereno

Kapitan jest dyktatorem na statku, zwłaszcza na pokładzie żaglowca, zdanego bez reszty na wiedzę i umiejętności dowódcy, w przeciwieństwie do współczesnych nam bezdusznych skorup pozbawionych charakteru, prących naprzód na automatycznym pilocie, obojętne z której strony wiatr dmucha.  „Pierwszy po Bogu”, nazywa się pozycję kapitana, choć nie w języku angielskim, najściślej przecież związanym z marynistycznymi tradycjami.  Kapitan jest dyktatorem, od którego wyroków na morzu nie ma żadnego ziemskiego odwołania.  Marlow przytacza osobliwe pytanie rzucone w retorycznym impecie przez jakiegoś rozbisurmanionego bosmana: „co sprawia, że kapitan nie robi piekła na statku?”  Coś działa jako hamulec i inspiracja jednocześnie.  Kapitan ma wprawdzie absolutną władzę na statku, ale poddany jest wyższej moralności.  I w tym sensie, kapitan żaglowca jest idealnym modelem suwerena.

Cóż to jest władza?  Analizując słynną anegdotę o Aleksandrze Wielkim i piracie, Augustyn zauważył, że większość królestw na świecie to tylko bandy rzezimieszków na większą skalę.  Gang jest grupą rabusiów pod wodzą zbira, który dzieli łup wedle uzgodnionej konwencji.  A czymże innym jest pogańskie państwo, pytał wielki Święty?  Władza bez sprawiedliwości jest gangsteryzmem.  Nawet Rousseau, ten oświeceniowy poganin, dostrzegał, że zbój z pistoletem w ręku ma władzę, choć jakościowo różną od władzy państwa.

Absolutyzm królewski, tak rozpowszechniony w Europie między XVI i XVIII wiekiem, był rozciągnięciem pogańskiej koncepcji na nominalnie chrześcijańskie państwa, ale spowodował nieuchronny konflikt o suwerenność.  Suwerenny monarcha musiał być swym własnym uzasadnieniem, raczej niż czerpać swe prawne kompetencje z prawa naturalnego, z augustiańskiej sprawiedliwości, z nadprzyrodzonej władzy Pomazańca Bożego.

Zamiast rozgrzebywać jurystyczne koncepcje, dobrze uczynimy, pamiętając, że każda władza ma element ludzki.  Niekiedy jest to władza nietzscheańskiej blond bestii, nadzwyczajnego, charyzmatycznego indywiduum, które dominuje otoczenie.  Ileż to razy w historii, wybitna jednostka, wspaniała, brutalna, nieposkromiona bestia, przejęła władzę, dzięki swej oczywistej wyższości i porwała otoczenie: „jasnowłosa bestia, chciwie krążąca w poszukiwaniu łupów i zwycięstw”.  Dodajmy, że ani Cyrus, ani Wallenstein, Mojżesz czy Tamerlan, nie mieli jasnych włosów…  Ich władza wywodziła się z ich woli.

Żyjemy w czasach antysuwerenności, gdy nasi władcy królują, ale nie rządzą, panoszą się, a nie panują, lub na odwrót, rozporządzają nami jak gosposie w spiżarniach, ale nie mają po temu kompetencji, szarogęszą się jak prlowskie babcie klozetowe, rozkazują bez jakichkolwiek prawnych podstaw, dyrygują, choć nie znają nut, kierują bez prawa jazdy.  Nasze czasy są bowiem postrewolucyjnym grzęzawiskiem.  Dziwna powieść wielkiego amerykańskiego prozaika, Hermana Melville’a, sprzed prawie dwóch wieków, rzuca intrygujące światło na te moralne mokradła.

Benito Cereno jest czymś w rodzaju mikropowieści.  W Roku Pańskim 1799, dobroduszny amerykański kapitan, imieniem Amasa Delano, dowódca statku wielorybniczego o pięknej nazwie, Bachelor’s Delight, napotyka w małej zatoce bezludnej wyspy nieopodal wybrzeża Chile, na dalekim południu, staroświecki hiszpański żaglowiec dotknięty ciszą morską, chorobą i głodem.  Żaglowiec przewozi czarnych niewolników.  Amerykanin pragnie pomóc porażonej nieszczęściem załodze, ale irytuje go wyniosły i małomówny kapitan, tytułowy Don Benito Cereno, o manierach butnego hidalgo.  Stosunki na pokładzie są enigmatyczne, wręcz nie do pojęcia dla dobrotliwego Delano.  Murzyńscy niewolnicy są opieszali i hardzi, pracują na zwolnionych obrotach, a biali żeglarze, zamknięci w posępnym milczeniu, wałęsają się po okręcie bez ładu.

Delano obserwuje pokłady San Dominicka i nie może się nadziwić bałaganowi i zapuszczeniu.  Przypisuje je trudnemu rejsowi, ale nieuchronnie nasuwa mu się myśl, że kapitanowi Cereno brak energii i autentycznych cech przywódczych.  Znajdował w nim osowiałą rezygnację, która obrażała jego kapitański charakter suwerena.  Delano najchętniej zaoferowałby swą przyjaźń młodemu Hiszpanowi, otoczył go życzliwie ramieniem i udzielił mu koleżeńskich rad, ale nie odczuwał żadnej zachęty z jego strony.  Don Benito jest chmurny i nieprzystępny, wygląda też na wycieńczonego i chorego, ale bywa zdecydowanie nieuprzejmy.

Jedyny, który spotyka się z aprobatą Delano, to Babo, czarny niewolnik, sługa kapitana, który nie odstępuje swego chorego pana na krok i opiekuje się nim z wyraźną miłością.  Delano ma paternalistyczny stosunek do czarnych, bardzo ich lubi, ceni sobie ich prostotę i naturalną wesołość, poważa wierność i zaradność, choć nie podoba mu się, że pan i sługa szepczą między sobą w jego obecności.  Dziś postawiono by jego prostoduszną życzliwość pod pręgierzem, oskarżono o rasizm, imperializm i białą supremację.

Mądry Amerykanin snuje refleksje na temat świadomej i sumiennej postawy wielu dowódców dużych statków żaglowych, postawy powściągliwej rezerwy, zbyt łatwo przemieniającej się w wyniosłą oziębłość, która przekształca kapitana w blok lodu lub upodobnia go do „naładowanej armaty, która nie ma nic do powiedzenia aż do momentu wystrzału”.

„Być może Hiszpanowi wydawało się – rozmyśla Delano – że z kapitanami jest tak, jak z bogami: rezerwa, w każdej sytuacji, musi być ich ideą przewodnią.  Jednak bardziej prawdopodobne, że te pozory ospałego panowania, były jedynie próbą zamaskowania bezmyślności  – nie głębokiej strategii, ale płytkiego zamysłu.”

Seguid vuestro jefe, „idź za swym wodzem” – napisane niezdarnie kredą na dziobie starożytnego hiszpańskiego statku, wywołało nieuchwytne odczucie niepokój w poczciwym Delano .  Nie było jasne, czy galeon miał zwykły dziób, czy figurę bukszprytu, ponieważ płótno żaglowe niechlujnie zasłaniało dziób.

Pośród niewolników wyróżnia się ogromnych rozmiarów Murzyn, na którego Delano spogląda z podziwem.  Jako jedyny na pokładzie jest zakuty w łańcuchy, ale Delano widzi w nim „królewskiego ducha”.  Okazuje się, że Atufal był królem w swoim kraju, ale z suwerena przemieniony został w niewolnika.

W porównaniu ze szlachetnymi Murzynami, Cereno wydaje mu się podejrzany w swej niskiej i podstępnej przebiegłości.  Obserwując osobliwą procedurę golenia Hiszpana, Delano nie może się oprzeć wrażeniu, że ma przed sobą oprawcę i skazańca przed ścięciem.  Chodzi mu nawet po głowie, że obaj odgrywają niezrozumiałą żonglerkę przed jego oczami.  Wahania i puste domysły Amerykanina budują napięcie: czyżby dostojny Don Benito był piratem?  Szarada wyjaśnia się w nagłym wybuchu, w orgii gwałtu i śmiertelnym konflikcie między załogą Bachelor’s Delight i Murzynami, ale Delano, niezdolny do zgłębienia niegodziwości, nadal nie rozumie sytuacji.  Aż wreszcie łuski spadają mu z oczu i z trudem pojmuje, że bunt na morzu oddał statek w ręce niewolników.  Dowiadujemy się dalej, że Babo był przywódcą, że zamordował właściciela niewolników, przyjaciela Cereno, i przybił jego kości do dzioba statku.  Zachował przy życiu białych marynarzy i kapitana, bo potrzebował ich do nawigacji w stronę Senegalu.  Dla trzymania ich w ryzach, wskazywał każdemu białemu na jaśniejące bielą kości handlarza niewolników i zgrzebny napis, że mogą zawsze pójść za swym wodzem – może spotkać ich ten sam los.  Sterroryzował ich do posłuszeństwa w obecności amerykańskiego kapitana.

Schwytany, postawiony przed sądem i stracony, Babo nie wypowiedział ani jednego słowa w swej obronie.  Jest, ni mniej ni więcej, tylko bohaterskim przywódcą powstańców.  Dzięki swej przebiegłości i dzielności, pomysłowości i męstwu, zdołał zjednoczyć skrzywdzonych i poniżonych, pokonać wraże siły ucisku, wymordować ciemiężycieli i opanować statek, choć nie udał mu się rejs do afrykańskiej ziemi obiecanej.

Powieść Melville’a została sfilmowana przez Francuzów w latach 60., ale gdyby dzisiejszy Hollywood dokonał ekranizacji, to heroiczny Babo dopłynąłby do Senegalu, a tam z triumfem usmażył Don Benito Cereno na patelni i zjadł.

W strukturze narracji Melville’a kryje się interesujący zalążek scenariusza innego filmu, który wykorzystałby co najmniej trzy różne punkty widzenia, używając konstrukcji Rashomona, Kurosawy.  Najpierw opowiedzieć historię oczami Delano, potem Cereno – tyle jest u Melville’a – ale na końcu oczami Babo.  W tej ostatniej wersji, wszystkie potworności opisane przez Cereno stałyby się nagle swoim własnym przeciwieństwem.  Cereno i jego przyjaciel, Don Alejandro, byli tylko właścicielami niewolników, a biali żeglarze hiszpańscy, w najlepszym wypadku, dozorcami niewolników.  Wobec sprawiedliwego powstania zniewolonych nie zdołali obronić swych przywilejów.  Zaskoczeni buntem ze strony Murzynów, których uważali za podludzi, wzięci w niewolę – nie mogli się uporać z poniżeniem.  Tymczasem heroiczni powstańcy pod wodzą Babo, jak najbardziej zasługiwać powinni na naszą sympatię, zwłaszcza w polskiej tradycji, entuzjastycznie przyjaznej wszelkim insurekcjom, powstaniom i rewoltom.  Czyż Babo nie jest bliskim krewnym Jana Kilińskiego albo Jakuba Szeli?

Kapitan jest wcieleniem suwerena.  Tworzy sytuację – statek na morzu; gwarantuje ją – tylko on jeden zna wszystkie parametry sytuacji: dokąd, po co, z kim, którędy, do kogo?; przyjmuje pełną odpowiedzialność za swych poddanych czyli załogę, a w zamian oczekuje całkowitego posłuszeństwa.  Jego decyzja jest ostateczna; póki żaglowiec znajduje się na pełnym morzu, nie ma od niej odwołania.  Ale jaką władzę zachował Don Benito Cereno wobec uzurpacji Babo?  Cereno był niezbędny rebeliantom, podobnie jak na każdym pirackim okręcie, znienawidzony kapitan był koniecznością dla załogi – bez niego nie byli w stanie wyznaczyć i utrzymać kursu, a navigare necesse est.  Jaka jest realna władza suwerena wobec pałki bandyty?  Cereno stał się negatywem Murzyna Atufala – z króla przemienił się w niewolnika.

Niezwykła powieść Melville’a zawiera modernistyczną grę z percepcją i narracją, z punktem widzenia i interpretacją wydarzeń.  Delano widzi to tylko, co chce widzieć.  Jest myślącym i czującym, uważnym i odważnym człowiekiem, ale jego postrzeganie poddane jest złudzeniom podyktowanym uprzedzeniami; jest zdeterminowane a priori przyjętym schematem ludzkich stosunków, który wyparł w jego umyśle rzeczywistość.  Delano jest więc reprezentantem nas wszystkich na pokładzie San Dominicka – patrzy i nie widzi, słucha i nie słyszy.  Ale hiszpański galeon jest także czymś więcej.  Jest symbolicznym poletkiem strasznej historii następnych wieków.  Poczciwiec Delano może być widziany jako uzbrojony w najlepsze intencje dureń, jest prekonfiguracją wszystkich leninowskich pożytecznych idiotów, głuchoniemych ślepców, którzy chcą pomóc, ale niczego nie rozumieją.  Z tą wszakże różnicą, że w końcu, dzięki zbiegowi okoliczności, udało mu się pomóc, gdy jego XX-wieczni prawnukowie tylko szkodzili.

Don Benito tymczasem jest inkarnacją nas wszystkich, którzy żyjemy w cieniu pałki i próbujemy znaleźć jakieś modus vivendi z uzurpacją.  Wszystkich tych profesorów i dyrygentów, którzy próbowali znaleźć sobie miejsce w Niemczech pod chamskimi rozkazami nazistów, składając straszną daninę bestii każdego dnia.  Ludzi, którzy usiłowali wykroić sobie coś na kształt normalnego życia w cieniu Stalina czy Bieruta, w naszej małej stabilizacji lub w tzw. postsowieckim świecie, gdzie nie ma już Babo z brzytwą w ręku, ale ta sama pałka wciąż wisi nad głową.

Tak jak rewolucyjne reżymy XX-wieczne potrzebowały „ekspertów” – prawników i tłumaczy, inżynierów i lekarzy – tak Babo potrzebował żeglarzy.  Mogli przeżyć tylko tak długo, jak byli potrzebni, ale musieli także trzymać języki za zębami, musieli odrzucić prawdę i żyć w kłamstwie.  W XXI wieku, nasi nowi władcy pozwalają nam na razie na więcej, ale nakazują, co myśleć i jak się wyrażać.  Nie ma miejsca na uniwersytetach dla tych, co nie trzymają się linii partii, choć nikt nie potrafi wskazać palcem, gdzie jest ta partia, która z tak druzgocącą skutecznością narzuciła swą linię.

Babo zasługuje na szacunek za swą waleczność i męstwo, za stoicką postawę wobec oskarżycieli, za godność.  Ale Babo reprezentuje rewolucję i skrajne okrucieństwo.  Babo równa się obaleniu istniejącego porządku.  Życie na statku pod władzą Babo jest odpowiednikiem egzystencji pod Hitlerem, Stalinem i Mao.  To jest wegetacja w cieniu szubienicy i w bezustannym kłamstwie.  Postrewolucyjny bałagan jest proroczo pokazany w zaniedbaniu San Dominicka, bo rewolucjoniści nie interesują się takimi drobiazgami, jak czyszczenie pokładów czy sterowanie, a zniewoleni eksperci robią jak najmniej ujdzie.  Wszyscy niewolnicy w historii pracują na pół gwizdka (z wyjątkiem może budowniczych mostu na rzece Kwai…).

Ostatnią, ale nie poślednią, kwestią w Benito Cereno jest pytanie o istotę kontr-rewolucji.  Czy może ona przybrać jakikolwiek inny kształt niż przywrócenie status quo ante?  Przywrócenie właścicielom ich niewolników?  Czy taki ma być cel kontr-rewolucji?  Każdy inny scenariusz utrwala i uwiecznia rewolucyjne przemiany, ale i jedno, i drugie umacnia tylko najgorsze przeczucia co do przyszłości.

Shadows present, foreshadowing deeper shadows to come.



Prześlij znajomemu

14 Komentarz(e/y) do “Benito Cereno i dylemat suwerena”

  1. 1 Dariusz Rohnka

    Czy Delano rzeczywiście zasługuje na miano pożytecznego idioty? Terminem tym przyjęto określać ludzi, żyjących pod kloszem ideologicznej iluzji, zelotycznej wiary w równość, postęp, braterstwo, podobne dyrdymały. Delano reprezentuje co najwyżej niewiedzę wobec skutecznie zakamuflowanej prawdy. Nie jest gorliwym wyznawcą chorych trendów i idei. Doznawszy oświecenia, przecina wrzód spisku. Nie mieści się w definicji „pożytecznego idioty”, choć ona całkiem pojemna.

  2. 2 michał

    Darek,

    Starszy Pan najprawdopodobniej nie odpowie, choć twierdzi, że czytuje nasze dyskusje. W oczekiwaniu na jego autorytatywną replikę, powiedziałbym, że uroczy kapitan Amasa Delano nie zasługuje na miano pożytecznego idioty. Ale autor chyba niczego takiego nie powiedział. Użył słów
    „może być widziany” i „jest prekonfiguracją”, co wydaje mi się zarówno zrozumiałe jak słuszne. Kapitan Delano był zachwycony wspaniałym Babo, a irytował go wyniosły Don Benito. Dokładnie taka sama była pozycja amerykańskich, demokratycznych polityków wobec bolszewii i caratu – bolszewicy ich zachwycali, a ancien regime ich oburzał. Analogia przeprowadzona przez Starego chrzana wydaje mi się bardzo trafna. Nie nazwał go przeciez wprost idiotą, a zaledwie prekonfiguracją „leninowskich pożytecznych idiotów, głuchoniemych ślepców, którzy chcą pomóc, ale niczego nie rozumieją”.

    Jest tu, jak sądzę, inny jeszcze problem, który zawiera się w Twoich słowach: „Delano reprezentuje co najwyżej niewiedzę wobec skutecznie zakamuflowanej prawdy”. Takie sformułowanie sugeruje, że jest w całej tej sytuacji jedna „prawda”, w sensie „słuszność leży tylko po jednej stronie”. Otóż to wydaje mi się sprzeczne z duchem powyższego artykułu! Zatem przetnijmy ten wrzód spisku i zapytajmy wprost: czy Twoim zdaniem Maurycy Mochnacki albo Romuald Traugutt byli tylko buntownikami i ich opór przeciw suwerennej władzy był wyłącznie odpowiednikiem rewolty Babo? Jaka jest tutaj owa „skutecznie zakamuflowana prawda”? I kto ją kamufluje?

    Dodam na koniec, że jeśli przeczytasz powieść Melville’a, to na pewno rzuci Ci się w oczy, że kiedy Delano ratuje w końcu Cereno, to robi to wyłącznie przez przypadek. Jak pisze powyżej autor: „dzięki zbiegowi okoliczności, udało mu się pomóc, gdy jego XX-wieczni prawnukowie tylko szkodzili”.

  3. 3 Dariusz Rohnka

    Bez obrazy, Michał, ale wolę poczekać na odpowiedź Autora. Będzie pewnie wiedział lepiej od Ciebie, jakie intencje kierowały jego piórem.

  4. 4 michał

    Cha, cha, cha!! Myślałby kto, że idee można dyskutować niezależnie od tego, kto je wypowiedział. Najwyraźniej tak nie jest. Mimo to, pozostanę przy swoim i będę dyskutował idee, a nie osoby. Kto się odgrażał, że ostatni akapit to temat do dyskusji? Mnie się wydaje, że nie tylko ostatni akapit, ale każdy musi dyskutować z tym, co uważa za godne dyskusji, a także wyłącznie z tymi, których uważa za godnych dyskusji.

    Zatem nie dowiem się, kto kamufluje prawdę? To jest w porządku. Przeżyję to jakoś.

    Że pozwolę sobie zacytować z żyjącego klasyka: „bez obrazy”, ale odpowiedzi autora – z dużej litery?! – się raczej nie doczekasz. On się śmieje w kułak.

  5. 5 michał

    Po zastanowieniu, doszedłem do wniosku, że kwestie postawione przez Starego chrzana, są o wiele zbyt ważne, by je tak zostawić. Idee nie powinny leżeć odłogiem, ponieważ, jak wiadomo, uprawa, to jest nic innego jak kultura. A zatem niezależnie od tego, że zostałem potraktowany per nogam, naznaczony, potępiony i sprzedany, zamierzam się zająć ideami. W końcu, co z tego, że milczą i siedzą, i na moją twarz nie spojrzą – wszystko wiedzą! Siedzą, ale nie gadają – mętny wzrok spod powiek lśni. Żują coś, bo im wypadły dawno kły! Więc stoję! Więc stoję! Więc stoję! A przed nimi leży w teczce życie moje! Nie czytają, nie pytają – milczą, siedzą – kaszle ktoś…

    A ja, przeciwnie…

    Będę czytał i pytał.

    W artykule Starego chrzana widzę co najmniej cztery zasadnicze pytania; pytania na tyle ważne, że nawet ci, co wszystko wiedzą, powinni się zatrzymać i zastanowić.

    Pierwszą kwestią jest natura władzy. Autor zastawił sieci tak szeroko, że złapał w nie zarówno problem suwerena, jak i fundamentalne pytanie o państwo.

    Kwestię drugą widzę w istocie rewolucji. Rewolucja może się wydawać w miarę łatwa do pojęcia, aż do momentu, gdy polska tradycja nakazuje nam odróżniać „dobre rewolty”, tj. wszystkie polskie powstania, od „złych”, takich jak bunt niewolników Babo.

    Trzecim problemem, jest postępowanie zniewolonych, uosobione przez samego Benito Cereno. Rozważaliśmy ten trudny problem tutaj wielokrotnie, głównie pod nazwą tematu-klucza, tj. „wrażej pieczeni”: czy mam prawo palić swoje godne, ludzkie ognisko, gdy wiem, że rozbójnik ukradkiem piecze swą wrażą pieczeń w moim ogniu? Oto jest pytanie.

    Czwarte zagadnienie dostrzegam w ostatnim akapicie powyższego artykułu. Wyznaję, że jest to dla mnie problem zaskakujący. Czy obalenie rewolucji nie powinno być, z definicji, przywróceniem ancien regime’u? Innymi słowy: co to jest kontrrewolucja?

  6. 6 Jacek

    Panie Michale,

    Odpowiedź na pytanie o formę kontrrewolucji musi, z zasady odnosić się do istoty rewolucji. To oczywiście mało odkrywcze, wiem, ale od czegoś trzeba zacząć. O ile w roku, powiedzmy 1918, 1920, można było rozważać, całkiem nieteoretycznie, powrót Rosji do rozbitej przez rewolucję monarchii, ze wszystkimi jej wadami, ale i zaletami, o tyle dziś rodzi się pytanie, czym miałaby być kontrrewolucja po tych stu, z górą, latach? Do czego właściwie mielibyśmy wracać? Do europejskich demokracji lat 50-tych, jeszcze sprzed rewolucji roku 1968? Do tego, już wtedy nadgryzionego zębem „postępu”, rozpadającego się konserwatyzmu? Do Ameryki z pierwszej połowy lat 60-tych, kiedy jeszcze prezydent USA chciał walczyć zbrojnie z komunizmem? Do świata sprzed opublikowania Kapitału Marksa? A może trzeba by się cofnąć jeszcze dalej. Do stanu sprzed zburzenia Bastylii? Każdy z tych stanów docelowych dla potencjalnych kontrrewolucjonistów, miał wiele wad, nie były to światy idealne. Ale w moim odczuciu byłyby to stany o niebo lepsze od obecnego burdelu ideologicznego, bagna, w którym pogrąża się współczesna post łacińska cywilizacja.

    Babo z powieści Melville a może być interpretowany, jako odpowiednik robotników, których komunizm miał wyzwolić z ucisku i wyzysku. Ale finalnie Babo sam stał się (nie czytałem powieści, interpretuję treść artykułu) katem i oprawcą, bo lekarstwo okazało się gorsze od choroby. Więc może należałoby zaakceptować nieidealny świat sprzed „wyzwolenia spod tyranii”, bo każde majstrowanie przy ewoluującym powoli, przez tysiąclecia ładzie społecznym, politycznym, prowadzi do katastrofy?

    Z pewnością nie ma prostej odpowiedzi na te pytania, ale tym bardziej trzeba je zadawać.

    Proszę serdecznie pozdrowić Starego chrzana, pozostaję niezmiennie pod wrażeniem jego talentu pisarskiego.

  7. 7 michał

    Drogi Panie Jacku,

    Jeżeli tak jest w istocie, że natura kontrrewolucji zależy od natury rewolucji, której się sprzeciwia (a tak się wydaje!), to wówczas jedyną kontrrewolucją jest przywrócenie ancien regime’u, jedynym zadowalającym wynikiem kontrrewolucji musi być pełna Restauracja. Wyznaję, że jest to dla mnie zaskakująca konstatacja i muszę się nad tym zastanowić głębiej.

    Słusznie Pan zauważa, że kontrrewolucja w 100 lat po rewolucji nie daje się tak łatwo określić. Wszystkie Pana pytania powyżej, są rozwinięciem kwestii postawionej przez Chrzana: do czego wracać? Stąd ważkość pozostałych trzech zagadnień.

    Natura władzy jest tu największym problemem. Przeczytałem teraz ponownie „Benito Cereno” i dostrzegłem dopiero teraz rolę milczącego afrykańskiego króla, skowanego Atufala. On także reprezentuje ancien regime wobec rewolucyjnego reżymu Babo. I on także jest suwerenem w l;asycznym, „organicznym” sensie, ale on staje całkowicie po stronie rewolucji, bo wolność wydaje mu się ważniejsza – i pewnie jest ważniejsza w jego sytuacji – niż jego królewska władza. Pod pewnymi względami Atufal jest bardziej konsekwentny niż król Staś, ale pozostaje pytanie o naturę władzy Babo. W wypadku zwycięstwa jego władza byłaby rewolucyjnym państwem, a Atufal zostałby najpewniej także ugotowany w kotle i zjedzony.

    W polskiej tradycji myślenia istnieje wyraźna „sympatia” dla wszelkiego buntu – zwłaszcza gdy da się go określić powstaniem – ale stąd wynika bezbronność polskiej kultury wobec postrewolucyjnego pseudo-państwa i do dominującej dziś kultury w ogóle. Na domiar złego, stawia to Polaków w trudniejszej sytuacji nawet niż Benito Cereno, bo stawia nas w sytuacji sympatii dla rewolucyjnych oprawców, co z kolei prowadzi do tego, że pieczenie wrażej pieczeni w naszym polskim ogniu w ogóle nikogo już nie oburza – wraża pieczeń nie jest problemem, byle polska wieś spokojna.

  8. 8 michał

    PS. Zapomniałem dodać, że oczywiście przekażę Pańskie słowa autorowi. Co rzekłszy, on czytuje ponoć komentarze na naszej stronie i bardzo się naigrawa z wyrzucania zabawek z wózka…

  9. 9 Jacek

    Panie Michale,

    Myślę, że mamy tu do czynienia z jeszcze jednym problemem, trochę bardziej uniwersalnym. Jeśli kontrrewolucja za cel musi uznać powrót do stanu wyjściowego, przedrewolucyjnego, to pojawia się pytanie o ulepszanie państwa jako takiego, bez staczania się w rewolucyjne piekło. Czy taki prawdziwy rozwój, bez mirażu rewolucji, jest możliwy, jeśli miałby stać w sprzeczności z wolą elit panujących? Być może jedną z postaw wobec państwa jest po prostu akceptacja odwiecznego porządku, w którym prawdziwe elity tworzą się przez stulecia, może tysiąclecia i w naturalny sposób, dzięki swej uprzywilejowanej pozycji sprawują władzę. Demokracja jakoś ten porządek zaburzyła, takie mam wrażenie, a sama będąc ułomnym, podatnym na degenerację systemem, doprowadziła świat Zachodu do punktu, w którym jesteśmy dziś.

    A polska sympatia dla buntu? No jasne! Chociaż trudno nawet robić z tego jakiś duży zarzut, bo nasza historia musiała taki odruch, niejako wdrukować w tutejszą świadomość polityczną. A że jest to dziś wykorzystywane dla światowej rewolucji, to oczywiste.

    W ogóle największą zbrodnią tak zwanej transformacji ustrojowej przełomu lat 80 i 90 – tych było ozdobienie jej produktu polskimi symbolami, odwołanie się do polskiej tradycji, wmówienie masom, że to prawdziwa biało-czerwona i niepodległa. Z tego kłamstwa bierze się całe dzisiejsze nadwiślańskie nieszczęście i konfuzja. Gdyby wprost powiedziano, że jesteśmy narzędziem agentury, byłoby uczciwiej i klarowniej. Ale tego oczywiście architekci tamtej operacji zrobić nie mogli.

    Swoją drogą ciekawe, jakie hasła musieliby wznosić prawdziwi polscy kontrrewolucjoniści, chcący realnego przywrócenia państwa polskiego? Do czego się odnieść, skoro Kwaśniewski, czy Miller podpisywali się pod deklaracjami niepodległościowymi? Ba, Jaruzelski, zdaje się, odwoływał się do odwiecznego, polskiego patriotyzmu? Czy ten bałagan da się jeszcze posprzątać?

  10. 10 michał

    Panie Jacku,

    Nie wiem, czy ozdobienie polskimi symbolami nazwałbym zbrodnią – po prostu nie mogło być inaczej. Prl był wytatuowany polskością, więc trudno, żeby Michnik i Mazowiecki się tego wyzbyli. Taktyka sowietów jest w tym punkcie mniej ciekawa niż reakcja wolnych ludzi. Proszę poczytać gazety z lat 30., 40., 50. itd.: rzadko była mowa o sowietach. Rosjanie negocjowali, Rosjanie zaatakowali Finlandię, Rosja zwyciężyła Hitlera, po czym była rosyjska strefa okupacyjna, rosyjska napaść na bezbronne Węgry i Czechosłowację, Brzeziński negocjował z Rosją i Rosjanie zostali pobici w Afganistanie. To dopiero dzisiaj, czasami mówi się „soviet, as they then were”. Tak np. mówi Putin w wywiadzie z Carlsonem, ale wszyscy przyjmują pełną, nieprzerwaną ciągłość: Rosja odrzuciła carów i pod wodzą wielkich Lenina i Stalina stała się światowym supermocarstwem. Ach, niestety przywódcy popełnili błąd w roku 1991, ponieważ „upadek związku sowieckiego został zainicjowany przez rosyjskie przywództwo” – tako rzecze Putin.

    Geniusz mazowieckich poputczyków polegał nie na przyjęciu ozdóbek, ale na zdecydowanym odrzuceniu prlu. Oni, którzy tak bez reszty do niego należeli i tworzyli prl bis, nagle powiedzieli, to NIE BYŁA POLSKA! Zaczynamy od nowa, mamy czystą kartę! Nie dziwię się doprawdy, że masy to przełknęły, ale co mnie obchodzą masy? Po co się przejmować tymi, którzy i tak nie mają swego zdania? Problem, że to przełknęli wszyscy. Wielu moich przyjaciół, inteligentnych, wykształconych ludzi, do dziś pitoli mi o Polsce i o Rosji, jak to ta Wolna Polska jest teraz zagrożona przez rosyjskie bagnety… Zmierzam do tego, że nie mogę się zgodzić, jakoby największą ich zbrodnią wówczas było odwołanie się do polskiej tradycji – inaczej być nie mogło.

    Typowo polska, irracjonalna sympatia dla barbarzyńskich rewolucji nie jest z mojej strony zarzutem. To jest niestety fakt, który trzeba jasno sobie uświadomić, uporać się z tym, i skupić na rzeczywistości, a nie na polskich mitach.

    Natomiast bardzo ciekawy pierwszy akapit Pańskiego komentarza zawiera w sobie ziarno rozwiązania, albo przynajmniej zalążek dalszych supozycji, które będę chciał rozwinąć szerzej.

  11. 11 Jacek

    Panie Michale,

    Nie jestem pewien, czy Mazowiecki z Kuroniem twierdzili, że peerel to nie Polska. Wydaje mi się, że to środowisko przedstawiało peerel raczej właśnie jako Polskę, może niedoskonałą, ale jednak kontynuację państwa polskiego. To, według nich Polak z Polakiem siadał pod okrągłym stołem i dogadywał się imię stworzenia jeszcze lepszej Polski, tym razem z orłem w koronie. Jaruzelski był według Michnika polskim patriotą, który uchronił umiłowaną ojczyznę przed interwencją
    zewnętrznych, wrogich wojsk. Ja przynajmniej tak zapamiętałem tę retorykę, ale może się mylę.

    Ciekawa jest kwestia, o której Pan wspomina, czyli opinia, że „Wolna Polska jest teraz zagrożona przez rosyjskie bagnety”. Właśnie takie opinie mnie ostatnio zainteresowały, zwłaszcza ta „Wolna Polska” i to zagrożenie. Swoje obserwacje próbuję właśnie zamknąć w małej formie literackiej.

  12. 12 michał

    Panie Jacku!

    Jest Pan jak ci okropni krwiopijcy-ziemianie u Pawlikowskiego albo ci straszni wyzyskiwacze-Moskale u Tołstoja: podsuwa Pan nalewki i wódeczki przed obiadem – dla zaostrzenia apetytu! Apetyt niniejszym zaostrzony – kiedy nadejdzie mała forma literacka? A może pół-literacka? A może urządzi Pan obiadki ćwiartkowe?

    Z pewnością, ani taki obłudnik z miedzianym czołem jak Mazowiecki, ani zwykły polski komunista jak Kuroń, nie twierdzili do roku 1989, że toto nie jest Polską. Ale ja mam na myśli genialne posunięcie, jakim było nazwanie tego czegoś, w czym Pan teraz mieszka – iiirp. To był geniusz, ponieważ oznaczało to milczące odrzucenie prlu jako polskiej państwowości, pomimo retoryki, którą Pan przypomina, i fałszywe zerwanie ciągłości państwowej z bolszewickim tworem, gdy w rzeczywistości zachodziła nieprzerwana kontynuacja. I dlatego wszyscy ci poputczycy i otwarci komuniści mogli potem z taką łatwością twierdzić, że oni całe życie nic tylko walczyli. Taka szmata jak Wałęsa zdołał się nazwać antykomunistą.

    Sam Pan mówi, że oni pili przy okrągłym stole jak Polak z Polakiem. Słusznie. Jakże więc można nazywać oblepienie iiirp polskimi symbolami ich największą zbrodnią? Równie dobrze mógłby Pan oskarżać słońce, że zaszło. Taki obrót rzeczy był zupełnie nieuchronny. Ale czego innego doprawdy spodziewać się od kultury polskiej? Sprowadza się ona do tego, że wszystko co polskie jest dobre, a wszystko co dobre, najpewniej ma polskie korzenie. Ten polonocentryzm i bylepolskość są niekiedy trudne do zniesienia. Nie pamiętam już, kto to powiedział, że gdyby centrala światowego komunizmu była w Warszawie, a nie w Rosji, to Polacy byliby o wiele bardziej z tego dumni niż Rosjanie, i nie potrzeba byłoby terroru do zagonienia ich do pracy ku chwale ojczyzny.

  13. 13 Jacek

    Panie Michale,

    To prawda, że polonocentryzm jest przyczyną wielkiego pomylenia pojęć i zatracenia zdrowego rozsądku. Jakiś czas temu usłyszałem, że UE nie może być taka zła, skoro na wysokim szczeblu w Brukseli siedzi Polak, Tusk. Przecież on już zadba, żeby Polska rządziła Europą. Ech, szkoda gadać…

    Biorąc pod uwagę objętość mojego tekstu, będzie to raczej obiadek ćwiartkowy, niż pół-literatka. Oby tylko wystarczyło na drugą nóżkę. Co by z tego nie wyszło, niedługo będzie gotowe.

  14. 14 michał

    Określenie „polonocentryzm” nie oddaje chyba całości problemu. To jest coś w rodzaju desperackiej potrzeby dopatrywania się polskości, gdzie jej nie ma. Mackiewicz pisał o tym zabawnie:

    „Mamy ten brzydki zwyczaj narzucania swojej narodowości ludziom, którzy do nas nigdy nie należeli, tego nie pragną, a którzy dokonali czegoś większego i zwrócili na siebie oczy świata. O innych nam oczywiście nie chodzi; szukamy tylko wielkich Polaków. Wystarczy praszczur Lechita. Dziś może
    być Niemcem, Anglikiem, Turkiem – sam jest nieświadom wielkiego mesjanizmu i nie wie, że rodzina czuła się Polakami za czasów Mieszka I. Ciągle nas ktoś chce obrabować. Dużo w ten sposób nakradli u nas żywego towaru Niemcy lub inni cudzoziemcy. A już jeżeli komu wypadnie polska końcówka nazwiska: gadania nie ma! Polak i basta. Póki żyje, dają mu czasem odetchnąć. Dopiero po śmierci – dawać na Powązki.”

    To niestety prawda i jest w tym coś chorobliwego.

Komentuj





Language

Książki Wydawnictwa Podziemnego:


Zamów tutaj.

Jacek Szczyrba

Czerwoni na szóstej!.

Jacek Szczyrba

Punkt Langrange`a. Powieść.

H
1946. Powieść.