Stary chrzan
14 comments Published 9 February 2024    |
(Polski) Benito Cereno i dylemat suwerena
14 comments Published 9 February 2024    | 
Czy Delano rzeczywiście zasługuje na miano pożytecznego idioty? Terminem tym przyjęto określać ludzi, żyjących pod kloszem ideologicznej iluzji, zelotycznej wiary w równość, postęp, braterstwo, podobne dyrdymały. Delano reprezentuje co najwyżej niewiedzę wobec skutecznie zakamuflowanej prawdy. Nie jest gorliwym wyznawcą chorych trendów i idei. Doznawszy oświecenia, przecina wrzód spisku. Nie mieści się w definicji „pożytecznego idioty”, choć ona całkiem pojemna.
Darek,
Starszy Pan najprawdopodobniej nie odpowie, choć twierdzi, że czytuje nasze dyskusje. W oczekiwaniu na jego autorytatywną replikę, powiedziałbym, że uroczy kapitan Amasa Delano nie zasługuje na miano pożytecznego idioty. Ale autor chyba niczego takiego nie powiedział. Użył słów
“może być widziany” i “jest prekonfiguracją”, co wydaje mi się zarówno zrozumiałe jak słuszne. Kapitan Delano był zachwycony wspaniałym Babo, a irytował go wyniosły Don Benito. Dokładnie taka sama była pozycja amerykańskich, demokratycznych polityków wobec bolszewii i caratu – bolszewicy ich zachwycali, a ancien regime ich oburzał. Analogia przeprowadzona przez Starego chrzana wydaje mi się bardzo trafna. Nie nazwał go przeciez wprost idiotą, a zaledwie prekonfiguracją “leninowskich pożytecznych idiotów, głuchoniemych ślepców, którzy chcą pomóc, ale niczego nie rozumieją”.
Jest tu, jak sądzę, inny jeszcze problem, który zawiera się w Twoich słowach: “Delano reprezentuje co najwyżej niewiedzę wobec skutecznie zakamuflowanej prawdy”. Takie sformułowanie sugeruje, że jest w całej tej sytuacji jedna “prawda”, w sensie “słuszność leży tylko po jednej stronie”. Otóż to wydaje mi się sprzeczne z duchem powyższego artykułu! Zatem przetnijmy ten wrzód spisku i zapytajmy wprost: czy Twoim zdaniem Maurycy Mochnacki albo Romuald Traugutt byli tylko buntownikami i ich opór przeciw suwerennej władzy był wyłącznie odpowiednikiem rewolty Babo? Jaka jest tutaj owa “skutecznie zakamuflowana prawda”? I kto ją kamufluje?
Dodam na koniec, że jeśli przeczytasz powieść Melville’a, to na pewno rzuci Ci się w oczy, że kiedy Delano ratuje w końcu Cereno, to robi to wyłącznie przez przypadek. Jak pisze powyżej autor: “dzięki zbiegowi okoliczności, udało mu się pomóc, gdy jego XX-wieczni prawnukowie tylko szkodzili”.
Bez obrazy, Michał, ale wolę poczekać na odpowiedź Autora. Będzie pewnie wiedział lepiej od Ciebie, jakie intencje kierowały jego piórem.
Cha, cha, cha!! Myślałby kto, że idee można dyskutować niezależnie od tego, kto je wypowiedział. Najwyraźniej tak nie jest. Mimo to, pozostanę przy swoim i będę dyskutował idee, a nie osoby. Kto się odgrażał, że ostatni akapit to temat do dyskusji? Mnie się wydaje, że nie tylko ostatni akapit, ale każdy musi dyskutować z tym, co uważa za godne dyskusji, a także wyłącznie z tymi, których uważa za godnych dyskusji.
Zatem nie dowiem się, kto kamufluje prawdę? To jest w porządku. Przeżyję to jakoś.
Że pozwolę sobie zacytować z żyjącego klasyka: “bez obrazy”, ale odpowiedzi autora – z dużej litery?! – się raczej nie doczekasz. On się śmieje w kułak.
Po zastanowieniu, doszedłem do wniosku, że kwestie postawione przez Starego chrzana, są o wiele zbyt ważne, by je tak zostawić. Idee nie powinny leżeć odłogiem, ponieważ, jak wiadomo, uprawa, to jest nic innego jak kultura. A zatem niezależnie od tego, że zostałem potraktowany per nogam, naznaczony, potępiony i sprzedany, zamierzam się zająć ideami. W końcu, co z tego, że milczą i siedzą, i na moją twarz nie spojrzą – wszystko wiedzą! Siedzą, ale nie gadają – mętny wzrok spod powiek lśni. Żują coś, bo im wypadły dawno kły! Więc stoję! Więc stoję! Więc stoję! A przed nimi leży w teczce życie moje! Nie czytają, nie pytają – milczą, siedzą – kaszle ktoś…
A ja, przeciwnie…
Będę czytał i pytał.
W artykule Starego chrzana widzę co najmniej cztery zasadnicze pytania; pytania na tyle ważne, że nawet ci, co wszystko wiedzą, powinni się zatrzymać i zastanowić.
Pierwszą kwestią jest natura władzy. Autor zastawił sieci tak szeroko, że złapał w nie zarówno problem suwerena, jak i fundamentalne pytanie o państwo.
Kwestię drugą widzę w istocie rewolucji. Rewolucja może się wydawać w miarę łatwa do pojęcia, aż do momentu, gdy polska tradycja nakazuje nam odróżniać “dobre rewolty”, tj. wszystkie polskie powstania, od “złych”, takich jak bunt niewolników Babo.
Trzecim problemem, jest postępowanie zniewolonych, uosobione przez samego Benito Cereno. Rozważaliśmy ten trudny problem tutaj wielokrotnie, głównie pod nazwą tematu-klucza, tj. “wrażej pieczeni”: czy mam prawo palić swoje godne, ludzkie ognisko, gdy wiem, że rozbójnik ukradkiem piecze swą wrażą pieczeń w moim ogniu? Oto jest pytanie.
Czwarte zagadnienie dostrzegam w ostatnim akapicie powyższego artykułu. Wyznaję, że jest to dla mnie problem zaskakujący. Czy obalenie rewolucji nie powinno być, z definicji, przywróceniem ancien regime’u? Innymi słowy: co to jest kontrrewolucja?
Panie Michale,
Odpowiedź na pytanie o formę kontrrewolucji musi, z zasady odnosić się do istoty rewolucji. To oczywiście mało odkrywcze, wiem, ale od czegoś trzeba zacząć. O ile w roku, powiedzmy 1918, 1920, można było rozważać, całkiem nieteoretycznie, powrót Rosji do rozbitej przez rewolucję monarchii, ze wszystkimi jej wadami, ale i zaletami, o tyle dziś rodzi się pytanie, czym miałaby być kontrrewolucja po tych stu, z górą, latach? Do czego właściwie mielibyśmy wracać? Do europejskich demokracji lat 50-tych, jeszcze sprzed rewolucji roku 1968? Do tego, już wtedy nadgryzionego zębem „postępu”, rozpadającego się konserwatyzmu? Do Ameryki z pierwszej połowy lat 60-tych, kiedy jeszcze prezydent USA chciał walczyć zbrojnie z komunizmem? Do świata sprzed opublikowania Kapitału Marksa? A może trzeba by się cofnąć jeszcze dalej. Do stanu sprzed zburzenia Bastylii? Każdy z tych stanów docelowych dla potencjalnych kontrrewolucjonistów, miał wiele wad, nie były to światy idealne. Ale w moim odczuciu byłyby to stany o niebo lepsze od obecnego burdelu ideologicznego, bagna, w którym pogrąża się współczesna post łacińska cywilizacja.
Babo z powieści Melville a może być interpretowany, jako odpowiednik robotników, których komunizm miał wyzwolić z ucisku i wyzysku. Ale finalnie Babo sam stał się (nie czytałem powieści, interpretuję treść artykułu) katem i oprawcą, bo lekarstwo okazało się gorsze od choroby. Więc może należałoby zaakceptować nieidealny świat sprzed „wyzwolenia spod tyranii”, bo każde majstrowanie przy ewoluującym powoli, przez tysiąclecia ładzie społecznym, politycznym, prowadzi do katastrofy?
Z pewnością nie ma prostej odpowiedzi na te pytania, ale tym bardziej trzeba je zadawać.
Proszę serdecznie pozdrowić Starego chrzana, pozostaję niezmiennie pod wrażeniem jego talentu pisarskiego.
Drogi Panie Jacku,
Jeżeli tak jest w istocie, że natura kontrrewolucji zależy od natury rewolucji, której się sprzeciwia (a tak się wydaje!), to wówczas jedyną kontrrewolucją jest przywrócenie ancien regime’u, jedynym zadowalającym wynikiem kontrrewolucji musi być pełna Restauracja. Wyznaję, że jest to dla mnie zaskakująca konstatacja i muszę się nad tym zastanowić głębiej.
Słusznie Pan zauważa, że kontrrewolucja w 100 lat po rewolucji nie daje się tak łatwo określić. Wszystkie Pana pytania powyżej, są rozwinięciem kwestii postawionej przez Chrzana: do czego wracać? Stąd ważkość pozostałych trzech zagadnień.
Natura władzy jest tu największym problemem. Przeczytałem teraz ponownie “Benito Cereno” i dostrzegłem dopiero teraz rolę milczącego afrykańskiego króla, skowanego Atufala. On także reprezentuje ancien regime wobec rewolucyjnego reżymu Babo. I on także jest suwerenem w l;asycznym, “organicznym” sensie, ale on staje całkowicie po stronie rewolucji, bo wolność wydaje mu się ważniejsza – i pewnie jest ważniejsza w jego sytuacji – niż jego królewska władza. Pod pewnymi względami Atufal jest bardziej konsekwentny niż król Staś, ale pozostaje pytanie o naturę władzy Babo. W wypadku zwycięstwa jego władza byłaby rewolucyjnym państwem, a Atufal zostałby najpewniej także ugotowany w kotle i zjedzony.
W polskiej tradycji myślenia istnieje wyraźna “sympatia” dla wszelkiego buntu – zwłaszcza gdy da się go określić powstaniem – ale stąd wynika bezbronność polskiej kultury wobec postrewolucyjnego pseudo-państwa i do dominującej dziś kultury w ogóle. Na domiar złego, stawia to Polaków w trudniejszej sytuacji nawet niż Benito Cereno, bo stawia nas w sytuacji sympatii dla rewolucyjnych oprawców, co z kolei prowadzi do tego, że pieczenie wrażej pieczeni w naszym polskim ogniu w ogóle nikogo już nie oburza – wraża pieczeń nie jest problemem, byle polska wieś spokojna.
PS. Zapomniałem dodać, że oczywiście przekażę Pańskie słowa autorowi. Co rzekłszy, on czytuje ponoć komentarze na naszej stronie i bardzo się naigrawa z wyrzucania zabawek z wózka…
Panie Michale,
Myślę, że mamy tu do czynienia z jeszcze jednym problemem, trochę bardziej uniwersalnym. Jeśli kontrrewolucja za cel musi uznać powrót do stanu wyjściowego, przedrewolucyjnego, to pojawia się pytanie o ulepszanie państwa jako takiego, bez staczania się w rewolucyjne piekło. Czy taki prawdziwy rozwój, bez mirażu rewolucji, jest możliwy, jeśli miałby stać w sprzeczności z wolą elit panujących? Być może jedną z postaw wobec państwa jest po prostu akceptacja odwiecznego porządku, w którym prawdziwe elity tworzą się przez stulecia, może tysiąclecia i w naturalny sposób, dzięki swej uprzywilejowanej pozycji sprawują władzę. Demokracja jakoś ten porządek zaburzyła, takie mam wrażenie, a sama będąc ułomnym, podatnym na degenerację systemem, doprowadziła świat Zachodu do punktu, w którym jesteśmy dziś.
A polska sympatia dla buntu? No jasne! Chociaż trudno nawet robić z tego jakiś duży zarzut, bo nasza historia musiała taki odruch, niejako wdrukować w tutejszą świadomość polityczną. A że jest to dziś wykorzystywane dla światowej rewolucji, to oczywiste.
W ogóle największą zbrodnią tak zwanej transformacji ustrojowej przełomu lat 80 i 90 – tych było ozdobienie jej produktu polskimi symbolami, odwołanie się do polskiej tradycji, wmówienie masom, że to prawdziwa biało-czerwona i niepodległa. Z tego kłamstwa bierze się całe dzisiejsze nadwiślańskie nieszczęście i konfuzja. Gdyby wprost powiedziano, że jesteśmy narzędziem agentury, byłoby uczciwiej i klarowniej. Ale tego oczywiście architekci tamtej operacji zrobić nie mogli.
Swoją drogą ciekawe, jakie hasła musieliby wznosić prawdziwi polscy kontrrewolucjoniści, chcący realnego przywrócenia państwa polskiego? Do czego się odnieść, skoro Kwaśniewski, czy Miller podpisywali się pod deklaracjami niepodległościowymi? Ba, Jaruzelski, zdaje się, odwoływał się do odwiecznego, polskiego patriotyzmu? Czy ten bałagan da się jeszcze posprzątać?
Panie Jacku,
Nie wiem, czy ozdobienie polskimi symbolami nazwałbym zbrodnią – po prostu nie mogło być inaczej. Prl był wytatuowany polskością, więc trudno, żeby Michnik i Mazowiecki się tego wyzbyli. Taktyka sowietów jest w tym punkcie mniej ciekawa niż reakcja wolnych ludzi. Proszę poczytać gazety z lat 30., 40., 50. itd.: rzadko była mowa o sowietach. Rosjanie negocjowali, Rosjanie zaatakowali Finlandię, Rosja zwyciężyła Hitlera, po czym była rosyjska strefa okupacyjna, rosyjska napaść na bezbronne Węgry i Czechosłowację, Brzeziński negocjował z Rosją i Rosjanie zostali pobici w Afganistanie. To dopiero dzisiaj, czasami mówi się „soviet, as they then were”. Tak np. mówi Putin w wywiadzie z Carlsonem, ale wszyscy przyjmują pełną, nieprzerwaną ciągłość: Rosja odrzuciła carów i pod wodzą wielkich Lenina i Stalina stała się światowym supermocarstwem. Ach, niestety przywódcy popełnili błąd w roku 1991, ponieważ „upadek związku sowieckiego został zainicjowany przez rosyjskie przywództwo” – tako rzecze Putin.
Geniusz mazowieckich poputczyków polegał nie na przyjęciu ozdóbek, ale na zdecydowanym odrzuceniu prlu. Oni, którzy tak bez reszty do niego należeli i tworzyli prl bis, nagle powiedzieli, to NIE BYŁA POLSKA! Zaczynamy od nowa, mamy czystą kartę! Nie dziwię się doprawdy, że masy to przełknęły, ale co mnie obchodzą masy? Po co się przejmować tymi, którzy i tak nie mają swego zdania? Problem, że to przełknęli wszyscy. Wielu moich przyjaciół, inteligentnych, wykształconych ludzi, do dziś pitoli mi o Polsce i o Rosji, jak to ta Wolna Polska jest teraz zagrożona przez rosyjskie bagnety… Zmierzam do tego, że nie mogę się zgodzić, jakoby największą ich zbrodnią wówczas było odwołanie się do polskiej tradycji – inaczej być nie mogło.
Typowo polska, irracjonalna sympatia dla barbarzyńskich rewolucji nie jest z mojej strony zarzutem. To jest niestety fakt, który trzeba jasno sobie uświadomić, uporać się z tym, i skupić na rzeczywistości, a nie na polskich mitach.
Natomiast bardzo ciekawy pierwszy akapit Pańskiego komentarza zawiera w sobie ziarno rozwiązania, albo przynajmniej zalążek dalszych supozycji, które będę chciał rozwinąć szerzej.
Panie Michale,
Nie jestem pewien, czy Mazowiecki z Kuroniem twierdzili, że peerel to nie Polska. Wydaje mi się, że to środowisko przedstawiało peerel raczej właśnie jako Polskę, może niedoskonałą, ale jednak kontynuację państwa polskiego. To, według nich Polak z Polakiem siadał pod okrągłym stołem i dogadywał się imię stworzenia jeszcze lepszej Polski, tym razem z orłem w koronie. Jaruzelski był według Michnika polskim patriotą, który uchronił umiłowaną ojczyznę przed interwencją
zewnętrznych, wrogich wojsk. Ja przynajmniej tak zapamiętałem tę retorykę, ale może się mylę.
Ciekawa jest kwestia, o której Pan wspomina, czyli opinia, że „Wolna Polska jest teraz zagrożona przez rosyjskie bagnety”. Właśnie takie opinie mnie ostatnio zainteresowały, zwłaszcza ta „Wolna Polska” i to zagrożenie. Swoje obserwacje próbuję właśnie zamknąć w małej formie literackiej.
Panie Jacku!
Jest Pan jak ci okropni krwiopijcy-ziemianie u Pawlikowskiego albo ci straszni wyzyskiwacze-Moskale u Tołstoja: podsuwa Pan nalewki i wódeczki przed obiadem – dla zaostrzenia apetytu! Apetyt niniejszym zaostrzony – kiedy nadejdzie mała forma literacka? A może pół-literacka? A może urządzi Pan obiadki ćwiartkowe?
Z pewnością, ani taki obłudnik z miedzianym czołem jak Mazowiecki, ani zwykły polski komunista jak Kuroń, nie twierdzili do roku 1989, że toto nie jest Polską. Ale ja mam na myśli genialne posunięcie, jakim było nazwanie tego czegoś, w czym Pan teraz mieszka – iiirp. To był geniusz, ponieważ oznaczało to milczące odrzucenie prlu jako polskiej państwowości, pomimo retoryki, którą Pan przypomina, i fałszywe zerwanie ciągłości państwowej z bolszewickim tworem, gdy w rzeczywistości zachodziła nieprzerwana kontynuacja. I dlatego wszyscy ci poputczycy i otwarci komuniści mogli potem z taką łatwością twierdzić, że oni całe życie nic tylko walczyli. Taka szmata jak Wałęsa zdołał się nazwać antykomunistą.
Sam Pan mówi, że oni pili przy okrągłym stole jak Polak z Polakiem. Słusznie. Jakże więc można nazywać oblepienie iiirp polskimi symbolami ich największą zbrodnią? Równie dobrze mógłby Pan oskarżać słońce, że zaszło. Taki obrót rzeczy był zupełnie nieuchronny. Ale czego innego doprawdy spodziewać się od kultury polskiej? Sprowadza się ona do tego, że wszystko co polskie jest dobre, a wszystko co dobre, najpewniej ma polskie korzenie. Ten polonocentryzm i bylepolskość są niekiedy trudne do zniesienia. Nie pamiętam już, kto to powiedział, że gdyby centrala światowego komunizmu była w Warszawie, a nie w Rosji, to Polacy byliby o wiele bardziej z tego dumni niż Rosjanie, i nie potrzeba byłoby terroru do zagonienia ich do pracy ku chwale ojczyzny.
Panie Michale,
To prawda, że polonocentryzm jest przyczyną wielkiego pomylenia pojęć i zatracenia zdrowego rozsądku. Jakiś czas temu usłyszałem, że UE nie może być taka zła, skoro na wysokim szczeblu w Brukseli siedzi Polak, Tusk. Przecież on już zadba, żeby Polska rządziła Europą. Ech, szkoda gadać…
Biorąc pod uwagę objętość mojego tekstu, będzie to raczej obiadek ćwiartkowy, niż pół-literatka. Oby tylko wystarczyło na drugą nóżkę. Co by z tego nie wyszło, niedługo będzie gotowe.
Określenie “polonocentryzm” nie oddaje chyba całości problemu. To jest coś w rodzaju desperackiej potrzeby dopatrywania się polskości, gdzie jej nie ma. Mackiewicz pisał o tym zabawnie:
“Mamy ten brzydki zwyczaj narzucania swojej narodowości ludziom, którzy do nas nigdy nie należeli, tego nie pragną, a którzy dokonali czegoś większego i zwrócili na siebie oczy świata. O innych nam oczywiście nie chodzi; szukamy tylko wielkich Polaków. Wystarczy praszczur Lechita. Dziś może
być Niemcem, Anglikiem, Turkiem – sam jest nieświadom wielkiego mesjanizmu i nie wie, że rodzina czuła się Polakami za czasów Mieszka I. Ciągle nas ktoś chce obrabować. Dużo w ten sposób nakradli u nas żywego towaru Niemcy lub inni cudzoziemcy. A już jeżeli komu wypadnie polska końcówka nazwiska: gadania nie ma! Polak i basta. Póki żyje, dają mu czasem odetchnąć. Dopiero po śmierci – dawać na Powązki.”
To niestety prawda i jest w tym coś chorobliwego.