Chiny. Znaki zapytania pojawiają się nawet w tych obszarach, których identyfikacja, pozornie, nie powinna stanowić problemu. I tak, biorąc pierwszą z brzegu wątpliwość, możemy zapytać, jaki ustrój polityczny panuje obecnie w tym państwie? Komunizm, socjalizm, a może państwowy kapitalizm? Niezależnie od tej czy owej, oderwanej opinii, próżno by szukać jednoznacznej, zgodnej odpowiedzi ekspertów na to, zdawać by się mogło, stosunkowo proste pytanie. Nie znajdziemy jej z bardzo wielu powodów, z których wymienić wypada przynajmniej trzy.
Sinolodzy, specjaliści od chińskiej kultury, języka, także politycznej rzeczywistości, unikać będą jak ognia jednoznacznej deklaracji. Jako wytrawni znawcy przedmiotu, wiedzą bowiem dobrze czym skończyć się może nadmierny wylew szczerości w odniesieniu do zgrzebnej chińskiej rzeczywistości. Nie jest dla nich tajemnicą stanowisko chińskich władz, które bardzo cenią sobie przejawy lojalności.
Odkrywaniem realnej chińskiej rzeczywistości nie są zainteresowani także biznesmeni wszystkich krajów, których kupieckie upodobania i właściwości, swoisty kodeks postępowania, nie pozwala na wprowadzanie do gry elementów, które choćby tylko potencjalnie, mogłyby zaszkodzić w realizacji celu.
Sami chińscy komuniści także nie są skorzy do odkrywania kart. Szczególnie w sferze propagandowej można odnieść wrażenie, że daleko odbiegli od celów wytyczonych przez ideologię. Słowo komunizm zostało objęte embargiem politycznej doktryny i koniunktury. Po cóż straszyć kapitalistów – pozostają w tej materii wiernymi uczniami Lenina.
Nie inaczej rzecz wygląda w odniesieniu do innych aspektów chińskiej rzeczywistości, także w kontekście najpoważniejszego problemu, jakim są chińskie przygotowania wojenne.
W pierwszej połowie 2007 roku zarówno Departament Obrony Stanów Zjednoczonych, jak i stosowna komisja amerykańskiego Kongresu wyraziły szczególne zaniepokojenie dynamiką rozwoju chińskich sił zbrojnych. Obie reakcje nastąpiły w zaledwie trzy miesiące po skutecznie przeprowadzonej chińskiej próbie zestrzelenia obiektu poruszającego się w przestrzeni kosmicznej, starego satelity meteorologicznego, co otwiera bez wątpienia nowy rozdział w historii rozbudowy chińskiego potencjału wojennego.
Przedmiot niepokoju i analizy amerykańskich władz jest jednak znacznie szerszy, aniżeli oderwany incydent o charakterze bardziej propagandowym, jest przy tym znacznie mniej konkretny i trudniejszy do uchwycenia, co zresztą, jak się zdaje, stanowi jądro problemu.
Eksperci zwracają uwagę na konsekwentny, kontynuowany od wielu lat, wzrost chińskich wydatków na cele militarne, który, wedle pekińskich deklaracji z marca, ma osiągnąć w roku 2007 poziom 17,8 %, co oznacza podniesienie wydatków budżetowych do kwoty 45 miliardów dolarów. Istota problemu tkwi jednak, jak się wydaje, nie tyle w samym wzroście, deklarowanym przez chińskie władze, ile w trudności z jego realnym oszacowaniem. Jak wskazuje ten sam raport, według specjalistów Pentagonu, rzeczywiste chińskie wydatki na zbrojenia kształtują się w granicach 90 do 135 miliardów dolarów.
Raport nie wskazuje jednak, w jaki sposób opracowane zostały te ostatnie liczby, ani, tym bardziej, w jakim stopniu zasługują one na wiarygodność. Choć podane kwoty stanowią zaledwie jedną czwartą budżetu amerykańskiego Departamentu Obrony, problem wydaje się bardzo poważny.
Czy amerykańscy analitycy wojskowi, określając potencjał przeciwnika, biorą pod uwagę dysproporcje jakie zachodzą pomiędzy kosztami, cenami, uposażeniem ludzi, pracujących po obu stronach barykady. Czy wyliczyli i porównali ile zarabia chiński, a ile amerykański komandos? Czy wiedzą, że aby przekonać młodego Amerykanina do udziału w konflikcie zbrojnym, należy z góry wyasygnować kwotę 20 000 dolarów (nie licząc licznych innych przywilejów, jak choćby ubezpieczenie na wypadek śmierci)? Czy zdają sobie sprawę, że chiński młodzieniec podobnych zachęt finansowych nie wymaga? Czy wiedzą ile kosztuje pasta do wojskowych butów w Pekinie, a ile w Waszyngtonie, czy kiedykolwiek porównywali te kwoty? Czy dysponują wiedzą, ile zarabia amerykański inżynier, a ile chiński? Czy pamiętają jeszcze, że opracowane w ciągu dziesiątków ostatnich lat ogromnym nakładem środków wojskowe technologie, Chińczycy pozyskali praktycznie za darmo, przenikając do amerykańskich laboratoriów dyskretnie, masowo, a przy tym bez większych protestów ze strony stosownych władz?
Na te i podobne pytania amerykańskie raporty nie dają odpowiedzi. A jednak w ich tonie dominuje niepokój. Chiny nieustannie rozbudowują arsenał rakiet balistycznych. Za szczególnie groźny uznaje się nowy typ łodzi podwodnych klasy Jin, zdolnych do przenoszenia rakiet balistycznych o zasięgu 5 tysięcy mil oraz nowe naziemne wyrzutnie ruchome DF-31A, których rakiety będą w stanie zaatakował całą powierzchnię Stanów Zjednoczonych. Zwraca także uwagę nieustająca rozbudowa instalacji rakietowych u wybrzeży Cieśniny Tajwańskiej.
Szczególnie ciekawy jest przypadek nowych strategicznych łodzi podwodnych klasy Jin. Przy czym interesujące jest nie tyle pojawienie się nowego rodzaju broni, co, ujawniona przy tej okazji, metodologia badawcza amerykańskich analityków. Okazuje się bowiem, że ich percepcja jest mocno ograniczona mizerną jakością źródeł, a bywa, że i dobrą wolą przeciwnika.
Nowy chiński wynalazek został po raz pierwszy sfotografowany przez komercyjnego satelitę pod koniec 2006 roku, co wskazuje jednoznacznie, że było to dzieło mniejszego lub większego przypadku. Zdaniem ekspertów, wydaje się, że jego konstrukcja została oparta na rosyjskim modelu Victor-3 i, choć fotografie nie są do końca wyraźne, przypomina wcześniejsze chińskie łodzie klasy Xia. 133-metrowa łódź będzie prawdopodobnie przenosić rakiety balistyczne Julang-2, umiejscowione, jak się zakłada, w 12 wyrzutniach. Co więcej, wywiad amerykańskiej marynarki wojennej oszacował jeszcze w grudniu 2006 roku, że Chiny wybudują w najbliższym czasie pięć jednostek klasy Jin, jednak informacje te nie znalazły się w corocznym raporcie Departamentu Obrony.
Najbardziej uderzająca jest opinia wyrażona przez jednego z amerykańskich ekspertów. Hans Kristensen, dyrektor Projektu Informacji Nuklearnej z Amerykańskiej Federacji Naukowców wyraził przekonanie, że Chińczycy celowo zaprezentowali światu swój nowy wynalazek, pozwalając aby jednostka pozostawała przez dłuższy czas w stanie wynurzenia, w obszarze często monitorowanym przez satelity. Wypada przy tym zadać pytanie, jakie intencje przyświecały chińskim politycznym i wojskowym przywódcom? Czy w rachubę wchodzi chęć pochwalenia się przed światem nowym wynalazkiem, czy może próba zastraszenia przyszłego ewentualnego przeciwnika, lub też jakieś inne, nierozszyfrowane jeszcze względy?
Z logicznego punktu widzenia, to właśnie ten ostatni punkt zasługuje na szczególną uwagę. Jakikolwiek nie byłby nasz stosunek do chińskich strategów, nie sposób odmówić im profesjonalizmu, przebiegłości i inteligencji. To co robią, nawet jeśli jest to rzecz wyjątkowo zaskakująca, z całą pewnością nie dzieje się przez przypadek. Gdyby Chiny były słabe, zastraszone, cierpiały do tego na kompleks niższości, wówczas prezentacja nowej, śmiercionośnej broni świadczyłaby o próbie ukrycia własnej słabości. Ponieważ jednak dzisiaj bodaj nikt na świecie nie podejrzewa Chin o słabość i brak perspektyw na przyszłość, prezentacja musiała być związana z całkiem odmiennymi intencjami.
James Jesus Angleton, długoletni szef amerykańskiego kontrwywiadu i jeden z najwybitniejszych ekspertów w dziedzinie dezinformacji, lubił wskazywać na niejaką specyfikę orchidei, kwiatów, które przez wiele lat z upodobaniem hodował. Opisywał m.in. gatunek Epidendrum, którego właściwością jest podstępne łudzenie moskitów. Kwiat wydziela woń, łudząco podobną do nektaru, którym żywią się owady. Zwabiony moskit dostaje się do wąskiej rurki, gdzie nadziewa się okiem na słupek pyłkowy i oślepiony w ten sposób, wydostaje się z wnętrza kwiatu, aby kontynuować poszukiwanie pożywienia. Po chwili trafia na kolejnego przedstawiciela zdradliwego gatunku, przedostaje się przez wąską rurkę i pozostawia w stosownym miejscu życiodajny pyłek, która nieco wcześniej odebrał mu zdolność percepcji.
Chińscy stratedzy wystawili na widok publiczny jeden ze swoich najnowocześniejszych, wojennych gadżetów, przynajmniej na kilka miesięcy skupiając na nim uwagę swojego najgroźniejszego przeciwnika, pozostającego obecnie w stanie całkowitej dezorientacji podobnie jak moskit, któremu podstępna ekwadorska roślina odebrała umiejętność jasnego postrzegania. Czy jest to efekt piarowskiego gapiostwa, przejaw infantylnego samochwalstwa, czy też wykwit wycyzelowanej strategii, o tym dowiemy się zapewne w niedalekiej przyszłości.
Prześlij znajomemu
0 Komentarz(e/y) do “Łudzenie moskitów”
Prosze czekac
Komentuj