III Ankieta Wydawnictwa Podziemnego

Dziecko w szkole uczy się fałszowanej historii od Piasta do równie sfałszowanego Września i dowie się, że obrońcą Warszawy był nie jakiś tam Starzyński, ale komunista Buczek, który wyłamał kraty „polskiego faszystowskiego” więzienia, by na czele ludu stolicy stanąć do walki z najeźdźcą. – Tak w roku 1952 Barbara Toporska opisywała ówczesny etap bolszewizacji Polski.

Przyjmijmy, na potrzeby niniejszej ankiety, że był to opis pierwszego etapu bolszewizacji, klasycznego w swoim prostolinijnym zakłamaniu. Kolejny etap nastąpił szybko, zaledwie kilka lat później, gdy – posługując się przykładem przytoczonym przez Barbarę Toporską – w kontekście obrony Warszawy wymieniano już nie tylko komunistę Buczka, ale także prezydenta Starzyńskiego (i to z największymi, bolszewickimi honorami). Przyszedł w końcu także moment, gdy komunista Buczek albo znikł z kart historii, albo też przestał być przedstawiany w najlepszym świetle – jeszcze jeden, mocno odmieniony okres.

Mamy tu zatem dynamiczne zjawisko bolszewizmu i szereg nasuwających się pytań. Ograniczmy się do najistotniejszych, opartych na tezie, że powyższe trzy etapy bolszewizacji rzeczywiście miały i mają miejsce:

1. Wedle „realistycznej” interpretacji historii najnowszej utarło się sądzić, że owe trzy etapy bolszewickiej strategii są w rzeczywistości nacechowane nieustającym oddawaniem politycznego pola przez bolszewików. Zgodnie z taką wykładnią, historię bolszewizmu można podzielić na zasadnicze okresy: klasyczny, ewoluujący, upadły. Na czym polega błąd takiego rozumowania?

2. Jak rozumieć kolejno następujące po sobie okresy? Jako etapy bolszewizacji? Jako zmiany wynikające z przyjętej strategii, czy ze zmiennej sytuacji ideowej i politycznej, czy może trzeba wziąć pod uwagę inne jeszcze, niewymienione tu czynniki?

3. Trzy etapy i co dalej? Czy trzecia faza spełnia wszystkie ideowe cele bolszewizmu, czy wręcz przeciwnie – jest od realizacji tych celów odległa? Czy należy spodziewać się powrotu do któregoś z wcześniejszych etapów, a może spektakularnego etapu czwartego lub kolejnych?

Zapraszamy do udziału w naszej Ankiecie.

II Ankieta Wydawnictwa Podziemnego

Dorobek pisarzy i publicystów mierzy się nie tyle ilością zapisanych arkuszy papieru, wielkością osiąganych nakładów, popularnością wśród współczesnych czy potomnych, poklaskiem i zaszczytami, doznawanymi za życia, ale wpływem jaki wywierali lub wywierają na życie i myślenie swoich czytelników. Wydaje się, że twórczość Józefa Mackiewicza, jak żadna inna, nadaje się do uzasadnienia powyższego stwierdzenia. Stąd pomysł, aby kolejną ankietę Wydawnictwa poświęcić zagadnieniu wpływu i znaczenia twórczości tego pisarza.

Chcielibyśmy zadać Państwu następujące pytania:

1. W jakich okolicznościach zetknął się Pan/Pani po raz pierwszy z Józefem Mackiewiczem?
Jakie były Pana/Pani refleksje związane z lekturą książek Mackiewicza?

2. Czy w ocenie Pana/Pani twórczość publicystyczna i literacka Józefa Mackiewicza miały realny wpływ na myślenie i poczynania jemu współczesnych? Jeśli tak, w jakim kontekście, w jakim okresie?

3. Czy formułowane przez Mackiewicza poglądy okazują się przydatne w zestawieniu z rzeczywistością polityczną nam współczesną, czy też wypada uznać go za pisarza historycznego, w którego przesłaniu trudno doszukać się aktualnego wydźwięku?

Serdecznie zapraszamy Państwa do udziału.

Ankieta Wydawnictwa Podziemnego

1. W tak zwanej obiegowej opinii egzystuje pogląd, że w 1989 roku w Polsce zainicjowany został historyczny przewrót polityczny, którego skutki miały zadecydować o nowym kształcie sytuacji globalnej. Jest wiele dowodów na to, że nie tylko w prlu, ale także innych krajach bloku komunistycznego, ta rzekomo antykomunistyczna rewolta była dziełem sowieckich służb specjalnych i służyła długofalowym celom pierestrojki. W przypadku prlu następstwa tajnego porozumienia zawartego pomiędzy komunistyczną władzą, koncesjonowaną opozycją oraz hierarchią kościelną, trwają nieprzerwanie do dziś. Jaka jest Pana ocena skutków rewolucji w Europie Wschodniej? Czy uprawniony jest pogląd, że w wyniku ówczesnych wydarzeń oraz ich następstw, wschodnia część Europy wywalczyła wolność?

2. Nie sposób w tym kontekście pominąć incydentu, który miał miejsce w sierpniu 1991 roku w Moskwie. Czy, biorąc pod uwagę ówczesne wydarzenia, kolejne rządy Jelcyna i Putina można nazwać polityczną kontynuacją sowieckiego bolszewizmu, czy należy raczej mówić o procesie demokratyzacji? W jaki sposób zmiany w Sowietach wpływają na ocenę współczesnej polityki międzynarodowej?

3. Czy wobec rewolucyjnych nastrojów panujących obecnie na kontynencie południowoamerykańskim należy mówić o zjawisku odradzania się ideologii marksistowskiej, czy jest to raczej rozwój i kontynuacja starych trendów, od dziesięcioleci obecnych na tym kontynencie? Czy mamy do czynienia z realizacją starej idei konwergencji, łączenia dwóch zantagonizowanych systemów, kapitalizmu i socjalizmu, w jeden nowy model funkcjonowania państwa i społeczeństwa, czy może ze zjawiskiem o zupełnie odmiennym charakterze?

4. Jakie będą konsekwencje rozwoju gospodarczego i wojskowego komunistycznych Chin?

5. Już wkrótce będzie miała miejsce 90 rocznica rewolucji bolszewickiej w Rosji. Niezależnie od oceny wpływu tamtych wydarzeń na losy świata w XX wieku, funkcjonują przynajmniej dwa przeciwstawne poglądy na temat idei bolszewickiej, jej teraźniejszości i przyszłości. Pierwszy z nich, zdecydowanie bardziej rozpowszechniony, stwierdza, że komunizm to przeżytek, zepchnięty do lamusa historii. Drugi stara się udowodnić, że rola komunizmu jako ideologii i jako praktyki politycznej jeszcze się nie zakończyła. Który z tych poglądów jest bardziej uprawniony?

6. Najwybitniejszy polski antykomunista, Józef Mackiewicz, pisał w 1962 roku:

Wielka jest zdolność rezygnacji i przystosowania do warunków, właściwa naturze ludzkiej. Ale żaden realizm nie powinien pozbawiać ludzi poczucia wyobraźni, gdyż przestanie być realizmem. Porównanie zaś obyczajów świata z roku 1912 z obyczajami dziś, daje nam dopiero niejaką możność, choć oczywiście nie w zarysach konkretnych, wyobrazić sobie do jakiego układu rzeczy ludzie będą mogli być jeszcze zmuszeni 'rozsądnie' się przystosować, w roku 2012!

Jaki jest Pana punkt widzenia na tak postawioną kwestię? Jaki kształt przybierze świat w roku 2012?




Michał Bąkowski


Nieświęte przymierze (*)

Carl Bernstein, ten sam, co sprawił łotergacie Nixonowi i „wszystkim ludziom prezydenta”; ten, co obnażył skorumpowaną administrację amerykańską w słynnej książce All the President’s Men, podważając tym samym na lata całe zaufanie Amerykanów do jakiejkolwiek władzy – tym razem postanowił zająć się Solidarnością. Gdyby tylko wynik był ten sam!… Gdybyż tylko podważyć zdołał bezrozumną wiarę Polaków w Solidarność – ale nie ma na co liczyć. „The Holy Alliance”, The Time Magazine, 24.2.1992, jest kolejnym dowodem na to, że inteligentny zachodni dziennikarz, porzuca wszelkie detektywistyczne dociekania, ba, zostawia rozum w domu, kiedy staje wobec rzeczywistości manipulowanej przez komunistów. Jak tylu korespondentów przed nim, niestety, i on dał się nabrać. Iluż to dziennikarzy jechało do Moskwy w celu „obnażenia”, by po powrocie wciskać czytelnikom kit bolszewickiej propagandy. W latach osiemdziesiątych, korespondenci tak bardzo byli pod wrażeniem fatalnych warunków życia, że przywieźli na Zachód zdumiewającą myśl: komunizm chyli się ku upadkowi! Bernstein, jak tylu przed nim, przyjmuje za prawdziwą, tę wersję podkomunistycznej rzeczywistości, w której wszystko układa się zgrabnie, wydarzenia mają jasno określone przyczyny i skutki, wszystkie elementy pasują do siebie jak ulał. Zabawne, że gdyby stosował taką logikę wobec „wszystkich ludzi prezydenta”, to nie byłoby Watergate. No, ale Bernstein zostawił swój rozum na Zachodzie.

Kiedy jest w Polsce, nie ma zamiaru zastanawiać się nad sensem wydarzeń, nie będzie dociekać ani kwestionować, w zamian weźmie każdą informację za dobrą monetę. Jego ignorancja idzie w zawody z naiwnością. Dla przykładu, podpis pod zdjęciem manifestacji ulicznej ze sztandarami Solidarności, wyjaśnia nam, że 6 milionów Polaków witało Papieża w roku 1979, czyli na ponad rok przed powstaniem Solidarności. No, dobrze, powie ktoś, każdy może się pomylić. Ale w innym miejscu Bernstein cytuje anonimowego rozmówcę: „Powiedziano nam, że Papież ostrzegł Sowieciarzy, że jeśli odważą się wejść do Polski, to on przyleci i zostanie ze swym narodem.” – i pozostawia tę wypowiedź bez komentarza.

Jego artykuł jest przygnębiająco jednostronny, w swej „odgórnej” perspektywie. Bernstein widzi Solidarność w terminach „przywództwa i mas”; nie dostrzega, że Solidarność w podziemiu była luźnym amalgamatem małych, niezależnych grup, które nie podlegały żadnej kontroli; nie widzi także, że podziemie ulegało zupełnie zrozumiałej ewolucji. W konsekwencji, beznadziejnie przecenia Bernstein Solidarność jako sprawnie kierowany, masowy, tajny związek, co nawet gdyby było prawdą, byłoby ciekawą, bo podwójną sprzecznością: albo masowy, albo tajny; albo sprawny, albo popularny. Prawdę mówiąc, żadne z tych określeń nie przystaje do podziemnej Solidarności. Podziemie było zdecydowanie niepopularne; nie jestem specem w kwestiach „masowości”, ale chyba nie było zjawiskiem masowym, a sprawność i tajność „konspiry” można między bajki włożyć. Najważniejszym jednak składnikiem historii podziemia, który całkowicie umknął uwagi Bernsteina, była rola Kremla.

Wprowadzenie stanu wojennego zdołało w ciągu jednej nocy przemienić ogromny, nieruchawy, związek zawodowy w ruch oporu. Solidarność była do tego momentu niezgrabną mieszanką ruchu związkowego z nacjonalizmem, rozdartą przez przeciwstawne tendencje, niepewną swej tożsamości, niezdecydowaną czy być częścią systemu – opozycją Jego Kurewskiej Mdłości – czy zakwestionować go. 13 grudnia związkowe fatałaszki zostały zrzucone. Solidarność stała się sztandarem, symbolem, wspólnym mianownikiem, parasolem dla setek drobnych, niezależnych komórek, które z miejsca rozpoczęły zaciekłą debatę – debatę prowadzoną w druku. Polem walki z komunistami nie była wcale ulica – tu ubecja panowała wszechwładnie – ale podziemne wydawnictwa. Wydawanie książek, raportów, czasopism, gazet, ulotek (z jakiegoś powodu zwanych „kwitami”), było ogniskiem działalności politycznej, ale też często jedynym namacalnym znakiem tej działalności.

Prowadzenie wydawnictwa było „interesem”, który miał zarabiać na siebie sam, przez co miał być „istotnie antykomunistyczny”. (To był bardzo ważny element, którego znaczenie przez lata całe przeceniałem; wynikał on z błędnego uznania jednego z fundamentów bolszewickiej propagandy, twierdzenia o istotnej opozycji komunizmu i kapitalizmu. Wedle tej wykładni, pędzenie bimbru było działalnością antykomunistyczną, bo łamało monopol państwowy. Nic więc dziwnego, że tylu było w prlu antykomunistów…) W rzeczywistości jednak „interes” utrzymywany bywał przy życiu, szczególnie w pierwszej, kluczowej fazie, przez jedwabne chustki mojej mamy, farbę drukarską zrobioną z pasty „Komfort” i drewnianą ramkę, raczej niż przez „faxy, kserokopiarki i teleksy”, rzekomo przemycane z Zachodu, jak utrzymuje Bernstein. To rzecz jasna nie oznacza, że nie było pomocy – albo, że była bez znaczenia – ale bardzo często delikatny sprzęt zachodni był nie do użytku, gdy musiał być bezustannie przenoszony z łazienki do garażu, z garażu na strych itd.

Polski samizdat lat osiemdziesiątych był na swój sposób zdumiewającym fenomenem, ale nie sądzę, żeby kiedykolwiek osiągnął rozmiary sugerowane przez Bernsteina. Nakład 30 tysięcy egzemplarzy mógł był, być może, osiągnąć Tygodnik „Mazowsze”, ale tylko w porywach… Wiadomości np., w których druku maczałem niestety palce, wychodziły w najlepszym wypadku w 2 tysiącach nakładu, ale często kończyło się na 500 egzemplarzach. Z książkami było jeszcze gorzej: wystarczy wyobrazić sobie skomplikowaną logistykę składania dwóch tysięcy egzemplarzy 200-stronicowej książki w prywatnym mieszkaniu, żeby zrozumieć, że przerastało to doprawdy możliwości ogromnej większości grup. Próbowaliśmy różnych pomysłów – składania części nakładu w różnych miejscach, bądź też składania w jednym a obcinania w innym – ale największe ryzyko wykrycia przez ubecję wiązało się z transportem, więc jedynym wyjściem było ograniczenie nakładu. (Dodam tylko na marginesie, że największym ryzykiem był naprawdę alkohol, bo wydawanie książek prędko stało się towarzyską okazją…) Tak czy owak, fakt że nakłady nie były w przybliżeniu nawet tak wysokie, jak chce Bernstein (bądź jego rozmówcy), wynikał z całkowicie zdecentralizowanej struktury podziemia. Był to w istocie prawdziwie „oddolny” ruch, marzenie wszystkich lewaków, jak świat długi i szeroki. Tak zwani „liderzy” podziemia, którzy zdołali uniknąć aresztowań i ukrywali się, mieli wyłącznie symboliczne znaczenie, nie było żadnej pionowej struktury. Było to boleśnie widoczne podczas zamieszek ulicznych, kiedy to tysiące młodych ludzi, wywołanych na ulice przez apele Bujaka, zostawionych było bez jakiejkolwiek organizacji wobec pałek ZOMO i gilz z gazem. Luźny charakter podziemia miał jednak tę zaletę, że nawet jeśli łatwo było ubecji infiltrować poszczególne grupy, to stosunkowo trudniej było manipulować całym ruchem.

Po roku względnie delikatnych prześladowań (narażę się tu piewcom martyrologii podziemnej, ale zbyt dobrze pamiętam o żołnierzach z odbezpieczonymi karabinami i okrzykiem na ustach: – Kto powiedział „Jaruzelski chuj”? – którzy puścili wolno moich przyjaciół, kiedy im wyjaśniono, że to były tylko takie żarty.) – otóż po roku takich prześladowań, stało się jasne, że wychwalani pod niebiosa internowani przywódcy, z Wałęsą na czele, nie posuną się dalej niż żebranie o „odnowienie dialogu”. Kapral Wałęsa został zwolniony z internatu po złożeniu hołdowniczego oświadczenia, ale z jakiegoś powodu wszyscy myśleliśmy wtedy, że jest strasznie cwany. Dlaczegoś, chcieliśmy wierzyć, że wystrychnął komuchów na dudków, gdy naprawdę wystawił nas do wiatru; pragnęliśmy wierzyć, że komunistów da się pokonać, więc tym bardziej daliśmy się naciągnąć.

Pojednawczy ton przyjęty przez „liderów” miał dwa przeciwstawne skutki. Pogłębił poczucie beznadziejności w społeczeństwie, ale jednocześnie wzmocnił tzw. „ekstremę”. O ile beznadziejność wśród mas jest zrozumiała i należy poniekąd do natury mas, bo szerokie rzesze zawsze pragną spokoju (przypomina mi to „ankietę”, którą przeprowadziliśmy kiedyś na Tamce, pytając przechodniów: – Uwolnić Lecha? Uwolnić Lecha? Uwolnić Lecha? Tak czy nie? – na co nikt nie odpowiedział „tak”. Na usprawiedliwienie tych obojętnych na cierpienia uwięzionego przywódcy związkowego przechodniów, warto może dodać, że byliśmy pijani i pewnie wszyscy brali nas za prowokatorów ubecji. A może powinniśmy pytać: – Uwolnić Bolka? Zupełnie tak samo, jak na wakacjach w zabitej deskami głuszy, ludzie bali się nas jako „dzieci ludzi z KC”, bo darliśmy się po nocy: – Niech żyją hemoroidy towarzysza Szydlaka!…), zatem mniejsza o masy. A jednak jednoczesne wzmocnienie sił jawnie antykomunistycznych było znaczące.

Mam na myśli, po pierwsze, powstanie czasopisma Niepodległość, które bez owijania w bawełnę poddało ostrej krytyce brak politycznej myśli w podziemiu, a po wtóre, i ważniejsze, pojawienie się książek Józefa Mackiewicza. Obie tendencje musiały poważnie niepokoić kremlowskich nadzorców. Wbrew Bernsteinowi, Solidarność miała więcej wspólnego z Moskwą niż z Rzymem czy Waszyngtonem. Sowieci potrzebowali Solidarności i potrzebne im było, żeby CIA tkwiła w przekonaniu, że „związek robotniczy ‘przeciwny był wszystkiemu, co pochodziło od Sowietów’”. Podczas gdy w rzeczywistości, w latach 1983-84, Solidarność stawała się marginalnym zjawiskiem, a podziemie zamierało. Coraz trudniej było znaleźć ludzi chętnych udzielić swych mieszkań na składanie książek, coraz trudniej było o nabywców książek! I nic dziwnego. Sklepy były puste, wódka na kartki – żeby się uchlać, trzeba było pić szybko i bez zagryzki – i nie widać było jakiejkolwiek nadziei na poprawę. Z punktu widzenia sowieckiego stratega, musiały to być niebezpieczne znaki. Sowieccy stratedzy byli zawsze oczytani w dziełach Lenina i wiedzieli dokładnie, co to jest „sytuacja rewolucyjna”. Solidarność miała być eksperymentalnym fundamentem dla władzy komunistycznej w nowym stylu. Nowa władza miała się oprzeć na nacjonalistycznej ideologii – „państwo całego narodu”, jak to ze smakiem określali bolszewicy. Marazm społeczny i rosnący ekstremizm są wybuchową mieszanką; mogą z łatwością zrodzić nieprzewidywalne zachowania, nawet wśród najbardziej przewidywalnych ludzi. Co gorsza, mogą zagrozić nadrzędnym celom strategicznym całej skomplikowanej, od lat przygotowywanej operacji. Należało więc ożywić główny nurt Solidarności, z jego narodowymi rytuałami, które pochłaniały energię zupełnie nieszkodliwie, i tym samym zepchnąć autentyczny antykomunizm ponownie na margines.

Na każde wydarzenie patrzeć można z różnych punktów widzenia. Młody człowiek zaangażowany w pracę wydawniczą w podziemiu, dumny był z tego, że udawało mu się wywieść w pole tajną policję i bardzo rzadko patrzył poza najbliższą datę w napiętym kalendarzu opozycjonisty. Chciał wydać lepsze książki niż konkurencja, zarobić pieniądze i nie dać się złapać. Ach, i jeszcze bawić się dobrze przy tym wszystkim. Oczywiście, możliwość manipulacji ze strony ubecji była zawsze brana pod uwagę i szeroko dyskutowana, toteż liderzy podziemia uprzedzali często podobne wątpliwości przy pomocy standardowego oskarżenia o defetyzm. – Nawet jeżeli opozycja jest manipulowana – mówili, bo uważali się za lojalną opozycję – to alternatywą byłoby nie robienie niczego. Musimy zatem działać tak, jak gdybyśmy byli wolni. (To określenie, „jak gdyby”, zrobiło z czasem wielką karierę na Zachodzie; a mnie kusi, żeby powiedzieć, że wszystko co nastąpiło, było „jak gdyby”: jak gdyby wolne wybory, jak gdyby niezawisłe państwa…) Podziemni władcy dusz (ho ho! to brzmi bardzo diabolicznie, choć całkiem niezamierzone to konotacje) proponowali także, by rozróżniać pomiędzy liberałami i betonem w przywództwie partii komunistycznej. Beton, dla mniej poinformowanych, to gatunek komunisty z gazrurką w ręku, zawsze o krok od osiągnięcia pełnej władzy, ale też zawsze wywiedziony w pole w ostatnim momencie przez sprytnych i pełnych uroku liberałów, przy akompaniamencie owacji zachodnich korespondentów. Postrzeganie wydarzeń w Polsce jako gry pomiędzy odmóżdżonym betonem a rozkosznymi liberałami, było jedną z ulubionych interpretacji zachodnich korespondentów. Inni widzieli podziemie jako przedłużenie walki Polski z odwiecznym wrogiem, Rosją, bo rusofobia jest niestety zawsze obecna w polskiej polityce. Niewielu tylko chciało walczyć z komunizmem.

Możemy wybaczyć młodemu człowiekowi – który narażał się na pobicie, malując znak Solidarności na murze, z charakterystycznie ciasno stojącymi literami i biało-czerwonym sztandarem wyrastającym z litery „N” – że nie pojmował szerszych implikacji swej odwagi. Ale czy możemy wybaczyć władcom dusz? Odpowiedzialność jest wprost proporcjonalna do zajmowanej pozycji. Dziesiątki artykułów, esejów, nawet książek, napisanych przez luminarzy opozycji w więzieniu, zostało przeszmuglowane na Zachód i wydane na emigracji, by następnie wrócić do Polski w postaci podziemnych przedruków. Czy nigdy nie przyszło autorom na myśl, że pozwolono im na taki przywilej? Czy nigdy nie pomyśleli, że gdyby tylko ich dozorcy zechcieli, to mogli im odebrać papier i ołówek, i uniemożliwić napisanie czegokolwiek? Czy ktokolwiek wyraził niepokój, co do ilości sprzętu drukarskiego, który z taką łatwością przedostawał się do Polski (zwłaszcza zważywszy, jak efektywna była blokada w pierwszych miesiącach stanu wojennego)? Czy szefowie CIA nie powinni byli pomyśleć, że ich raczej łatwe do przewidzenia akcje wykorzystane być mogą przez drugą stronę? Czy kiedykolwiek spróbowali wspiąć się na schody gigantycznej prowokacji, subtelnie operowanej z Moskwy, i spojrzeć z innego punktu na to, co sami zrobili? Jak interpretowali powolne zamieranie Solidarności, pomimo tak wielkich wysiłków z ich strony? A jak znajdowali nagły i niespodziewany obrót koła fortuny, który miał wkrótce nastąpić? Nie warto szukać odpowiedzi na te pytania u Bernsteina.

Zabójstwo księdza Popiełuszki

W październiku 1984 roku porwano i zamordowano księdza Popiełuszkę. Okoliczności zbrodni były co najmniej dziwne, ale konsekwencje zupełnie naturalne. Nastąpiły masowe demonstracje, wielodniowe czuwanie „pod Kostką” na Żoliborzu. Zabójstwo poety-maturzysty, Grzesia Przemyka, półtora roku wcześniej wywołało podobną, choć krótkotrwałą, reakcję. Tym razem moralne oburzenie przełożone zostało na zwiększoną cyrkulację podziemnych książek. Cudem ożywiona Solidarność przyjęła agresywnie antykomunistyczną retorykę, której ostrze zostało jednak skutecznie stępione przez łagodzący wpływ duchowieństwa. O ile natychmiastowa reakcja społeczeństwa była znowu łatwa do przewidzenia, to wydarzenia, które miały nastąpić, były zupełnie bez precedensu: czterej oficerowie służby bezpieczeństwa zostali aresztowani, postawieni przed sądem i skazani. „Cały naród”, jak to lubili mówić i komuniści, i opozycjoniści, wstrzymał oddech, oglądając bolszewicki sąd w akcji, na ekranach państwowej telewizji. Ku swemu wielkiemu zdziwieniu, „cały naród” znalazł się po tej samej stronie, co znienawidzona junta Jaruzelskiego. Wydawało się, że komuniści zrobili wszystko, co w ich mocy, by zdystansować się od zabójców; wszystko co mogło było zrobić praworządne państwo w podobnej sytuacji. I w ten sposób złożono kamień węgielny do rozmów Okrągłego Stołu.

Patrząc wstecz na tamte wydarzenia, pozwolę sobie wysunąć hipotezę, że zabójstwo księdza Popiełuszki było wysoce ryzykowną szaradą, podjętą przez kgb, dla ożywienia głównego nurtu Solidarności. Ryzyko opłaciło się w tym wypadku wielokrotnie.

Nie mam wcale na myśli bezpośredniej ingerencji sowieckich służb bezpieczeństwa, jak zasugerował Kiszczak. Nie wydaje mi się, żeby zachodziła taka potrzeba. Cała struktura komunistycznego państwa w Polsce zbudowana była przez Sowiety i Kiszczak był niczym innym, jak wysokim urzędnikiem bolszewickim, odpowiedzialnym za wprowadzenie w życie polityki ustalonej w Moskwie. Nie był wcale żadną marionetką, ale zaufanym wykonawcą. Jego niedawno opublikowane „rewelacje” są kolejnym aktem dezinformacji, w czym zresztą nie różnią się ani trochę od podobnych wynurzeń ex-oficerów kgb.

Zastanowić się musimy nad dwoma elementami. Po pierwsze, przeanalizować należy pozornie odizolowany fakt, jakim jest zabójstwo księdza Popiełuszki, w kontekście szeroko rozumianej strategii. Po drugie, przemyśleć trzeba operacyjną wykonalność takiego planu.

Ramy wielkiej sowieckiej prowokacji, dostarczają o wiele lepszego wyjaśnienia morderstwa, niż jakakolwiek inna znana mi hipoteza. Sprawa Popiełuszki widziana była od początku jako polityczna prowokacja. Kiszczak mówi we wspomnianym już wywiadzie, że był to spisek betonu przeciw ugodowej polityce Jaruzelskiego. Trudno jednak dociec, w jaki sposób miałby beton wyciągnąć korzyści z zabójstwa, skoro oczywiste były wyłącznie natychmiastowe zyski podziemia. Nie może być wątpliwości, że to właśnie Kiszczak i Jaruzelski autoryzowali agresywne podejście policji politycznej do wybijających się jednostek podziemia. Ta agresywna polityka doprowadziła do porwania i zabójstwa Popiełuszki, jednak rozpoczęto ją odgórnie nie z obawy przed jakąkolwiek jednostką z podziemia, tylko dlatego że potrzebne im były dramatyczne wydarzenia, które można byłoby mianować punktem zwrotnym.

Dla zastanowienia się nad operacyjną wykonalnością takiego planu, zwrócić się musimy do zabójcy. Kapitan Piotrowski, inteligentny i wykształcony człowiek, legitymujący się dyplomem z matematyki, dał nam ciekawy wgląd w wielowarstwową psychologię tego rodzaju operacji. Przyznał, że nikt nigdy nie wydał rozkazu porwania, a co dopiero zabójstwa, Popiełuszki. A jednak utrzymywał, że jego działania były koordynowane i zaaprobowane na najwyższym szczeblu komunistycznej hierarchii. Dla wyjaśnienia tej sprzeczności, przytaczał przykład Zabójstwa w katedrze, TS Eliota. To zaiste inteligentnie wybrana analogia. Podobieństwa między zabójstwem biskupa Tomasza Becketa w Katedrze w Canterbury, a morderstwem księdza Popiełuszki, choć z pewnością powierzchowne, są nie mniej uderzające. Może warto zacytować szerszy fragment z poeamtu Eliota. Tak na przykład, wygląda obrona Williama de Traci, Trzeciego Rycerza:

The fact is that we knew we had taken on a pretty stiff job; I’ll only speak for myself, but I had drunk a good deal – I am not a drinking man ordinarily – to brace myself up for it. When you come to the point, it does go against the grain to kill an Archbishop, especially when you have been brought up in good Church traditions. So if we seemed a bit rowdy, you will understand why it was; and for my part I am awfully sorry about it. We realised this was our duty, but all the same we had to work ourselves up to it. And, as I said, we are not getting a penny out of this. We know perfectly well how things will turn out. King Henry – God bless him – will have to say, for reasons of state, that he never meant this to happen.

Nauka z tego jest taka, że warto mieć Eliota po swojej stronie. Tak samo jak Rycerze Eliota, Piotrowski był wierny swemu królowi, i obwiniał Popiełuszkę za prowokacyjne postępowanie, które musiało się spotkać z karą. Czwarty Rycerz, Richard Brito, tak to określa:

He used every means of provocation; from his conduct, step by step, there can be no inference except that he had determined upon a death by martyrdom. Even at the last, he could have given us reason: you have seen how he evaded questions. And when he had deliberately exasperated us beyond human endurance, he could still have easily escaped; (…) Need I say more? I think, with these facts before you, you will unhesitatingly render a verdict of Suicide while of Unsound Mind.

Piotrowski powołuje się na Eliota teraz, w rozmowie z księdzem Fredro-Bonieckim, opublikowanej pt. Zwycięstwo księdza Jerzego. Czy znał Eliota wtedy, podczas procesu? Wówczas, gdy zdołał zadziwić, i tak już zdumionych prlowskich telewidzów, swą śmiałą, wręcz wyzywającą postawą i wystąpieniami pozbawionymi jakichkolwiek śladów skruchy czy wyrzutów sumienia? Jego mowy w sądzie pozostawiły niezatarte wrażenie, stworzyły obraz wcielonego zła. Czyżby to właśnie miał na celu? Pomimo całkiem realnego zagrożenia karą śmierci, wydawało się, że Piotrowski traktował swe wystąpienia w sądzie jako kolejną operację służbową. Ale znowu, nikt mu nie kazał postąpić w taki właśnie sposób… W całej jego karierze w Służbie Bezpieczeństwa, zawsze dawano mu do zrozumienia, że pewne zachowania są oczekiwane bez rozkazu; w jego mniemaniu, kariera ta zależała w dużej mierze od tego czy prawidłowo takie oczekiwania odczytał; jego zadaniem było właśnie odczytywać w lot, czego zwierzchnicy oczekują, a żądanie jasnego rozkazu byłoby nie na miejscu.

Taką samą technikę zastosowano bez wątpienia wobec „spiskowców” w moskiewskim puczu. Ludziom takim jak Janajew, dano do zrozumienia, że muszą przedsięwziąć zdecydowaną akcję, że tego od nich oczekuje przywództwo i że mają tego przywództwa pełne poparcie.

Murzyn zrobił swoje, murzyn może odejść. Piotrowski rozumiał, że Król Henryk, niech go Pan ma w swojej opiece, dla nadrzędnych racji stanu, będzie musiał go poświęcić. Myślał jednak naiwnie, że Królowi zależało na pozbyciu się niesfornego klechy, podczas gdy jemu chodziło wyłącznie o wywołanie reakcji społeczeństwa; ksiądz Popiełuszko był tylko narzędziem. Król pragnął tylko, żeby to co postrzegał jako niebezpieczny ekstremizm, utonęło w morzu jojczenia bab pod kościołem:

„Ojczyzno ma!
Tyle razy we krwi skąpana,
O, jak wielka jest twoja rana,
Jakże długo cierpienie twe trwa.”

Częstochowskie rymy idą w zawody z tępą wzniosłością pseudo-treści, przesłanie polityczne natomiast, jest w zupełnej zgodzie z postulatami Któregoś Tam Zjazdu WKP(b) na temat budowania bolszewickiego „państwa całego narodu”.

Opowieść Bernsteina jest ciekawa i prawdopodobnie trafna, jeśli chodzi o opis amerykańskiej strony całej akcji pomocy dla Solidarności. Paradoks polega na tym, że CIA wykonywała tylko sowiecki plan. Skoro celem było stworzenie wrażenia „punktu zwrotnego”, (jak to pisał Urban, w swym znacznie skuteczniejszym „liście do przywódców”, niż służalczy oryginał Sołżenicyna), to im bardziej zaangażowana była CIA, tym mniej było wątpliwości, że komunizm upadał, bo im bardziej Zachód pchał, tym bardziej przekonująco wyglądał upadek.

Anonimowy agent CIA wyznał Bernsteinowi, że „sojusz Watykanu z Waszyngtonem nie spowodował upadku komunizmu. Jak wszyscy wielcy przywódcy, Papież i prezydent Reagan mieli szczęście i wykorzystali siły historii dla swoich celów.” To byłby chyba ostateczny dowód infiltracji CIA przez ideologię marksizmu-leninizmu. Zostawię jednak łatwy paradoks amerykańskiego szpiega, powołującego się na „siły historii”, bo niezamierzona ironia tego oświadczenia, czyni je niemal groteskowym i bez dialektyki historycznej. Przez pół wieku, komunistyczna propaganda mówiła o spisku Watykanu z CIA przeciw klasie robotniczej wszystkich krajów. Kiedy wreszcie udało im się doprowadzić do tego sojuszu, wykorzystali go bezlitośnie – dla swoich celów.

Celem nie było powstrzymanie podziemnych publikacji ani rozbicie podziemnej Solidarności. Celem był „Wspólny Europejski Dom” i dominacja nad światem. Tylko atmosfera stworzona przez „upadek komunizmu” doprowadzić ich może do tego celu.

A co się stało z młodzieńcem, który drukował nieczytelne kwity na sicie, niszcząc przy okazji jedwabne chustki swojej świętej pamięci mamy? Jest teraz o dziesięć lat starszy. Wędruje po ulicach Warszawy (albo Pragi, albo Budapesztu) i zastanawia się czy rzeczywiście obalił komunizm? Ani on, ani większość jego przyjaciół, nie byli agentami. Nie znalazł nigdy żadnych linek, przy pomocy których by nim manipulowano, a Bóg mi świadkiem, że ich szukał! A jednak wszystkie jego wolne czyny w jakiś dziwny sposób przysłużyły się wrogom.

Nowy nastrój „anarcho-kapitalizmu”, który tak prędko zapanował we wschodniej Europie, okazał się zaiste nowym opium dla mas. Dla mas rozczarowanych konspiratorów.

(*) Skrócona wersja tego tekstu ukazała się w Soviet Analyst w 1992 roku



Prześlij znajomemu

23 Komentarz(e/y) do “Nieświęte przymierze (*)”

  1. 1 jasiek

    To tak:
    – ruchali nas
    – ruchają
    – i ruchać będą
    To co robić jak się jest abstynentem? Odpowiedź:
    – kupić domek w Chorwacji nad małą plażą.
    Pewnie IM o to chodzi?

  2. 2 Marek

    Mając na myśli powyższy wpis, proszę administratora witryny, aby usuwał wypowiedzi przekraczające granice dobrego smaku. Autor wyraźnie pomylił witryny.

  3. 3 przemek

    Jestem pewien, że twórcy tej strony są otwarci na wszelkie poglądy i sposoby ich wyrażania. Wypowiedzi pana Jaśka są może nieco oryginalne i prowokacyjne, ale bez przesady. Proszę administratora witryny o pozostawienie wypowiedzi Jaśka.

  4. 4 michał

    Jakkolwiek Wydawnictwo Podziemne rezerwuje sobie prawo nieumieszczania niektóych wypowiedzi, to nie zamierzamy wprowadzać cenzury obyczajowej. Granice dobrego smaku są kwestią indywidualnych odczuć, czegoś co tradycyjnie nazywa się gustem, a de gustibus non disputandum est.

  5. 5 jasiek

    Niniejszym przepraszam pt Marka za paskudny język. To wstrząśnienie poprzeczytaniowe tak mi uczyniło. Gust też mam wredny .

  6. 6 michał

    Jasiu! Tylko się nie popłacz, paskudniku wstrząśnięty poprzeczytaniowo.

  7. 7 Marek

    Panie Jasiu, rozumiem, mocne słowo bywa przydatne dla podkreślenia ekspresji wypowiedzi.
    Jednak reakcja pana Michała trochę mnie zaniepokoiła. Widać, preferuje Pan życie „na luzie”. Jednak wywód dotyczący gustów, brzmiący dość oryginalnie, okrasił Pan na szczęście łaciną klasyczną, a nie „polską”. Pewnie Pan wie, że język świadczy o kulturze. W tym wypadku polski język, a więc świadczy o naszej, polskiej kulturze. Powinniśmy o nią dbać. Wobec zagrożeń naszej kultury przez wszechobecne chamstwo i przekleństwa nie powinniśmy relatywizować.

  8. 8 michał

    Niepokój, zwłaszcza ten moralny, to jest dobra rzecz; atoli nie bardzo rozumiem, co w mojej reakcji Pana zaniepokoiło. Że „preferuję życie na luzie”? Cokolwiek by to miało znaczyć, trzeba wrzucić bieg, żeby pojechać, na luzie nikt jeszcze nigdzie nie dojechał (chyba że z górki na pazurki, a mnie nie interesuje intelektualne zjeżdżanie z górek). Nie czuję się powołany do „świadczenia polskiej kulturze”. Na pewno znajdą się lepsi ode mnie, którzy zrobią to o wiele zgrabniej. Wydawałoby mi się jednak, że polskiej kulturze nie powinno zaszkodzić na dłuższą metę świadczenie prawdzie. Otóż jeżeli prawda domagać się będzie użycia słów potocznie uznanych za wulgarne, to nie zawaham się przed tym ani przez moment, dlatego że wypowiedź powinna być adekwatna, a nie oględna. Na przykład, „zwycięstwo wszechświatowej kurwy”, żeby zacytować z Józefa Mackiewicza, adekwatnie oddaje naturę klęski, która spotkała wolność ludzką i najważniejszy tej wolności produkt – kulturę.
    Pozwoliłbym sobie zatem prosić Pana, by łaskawie odniósł się do treści powyższego artykułu, raczej niż do formy komentarza, bo cokolwiek myśleć o kometarzu Jaśka, to jest on ad rem…

  9. 9 Marek

    Przecież napisałem, że „mocne słowo bywa przydatne dla podkreślenia ekspresji wypowiedzi”. Jednak stwierdzenie, że „prawda tego wymaga” brzmi mało wiarygodnie. Znam publicystykę Mackiewicza i wiem, że nie operował on wulgaryzmami. Przytoczonego cytatu nie przypominam sobie. Idąc Pańskim tropem myślenia można dojść do wniosku, że im więcej przekleństw, tym więcej prawdy adekwatnie oddanej, nie oględnej. W związku z powyższym największe prawdy głoszą panowie spod wiejskiego sklepu.
    Do pojęcia wolność wypadałoby dodać pojęcie odpowiedzialność, m.in. za słowa. Sama wolność może zniszczyć kulturę podobnie jak komunizm.
    Do artukułu odniosę się innym razem.

  10. 10 przemek

    Panie Marku. Największe prawdy głoszą nie „panowie” lecz żule i nie spod „wiejskiego” lecz miejskiego sklepu. A co do wolności, to chyba nie istnieje nic bardziej nieodpowiedzialnego. Zrównanie kultury z komunizmem względem wolności jest bardzo karkołomnym pomysłem.

  11. 11 michał

    Panie Marku, reductio ad absurdum nie jest najlepszą metodą dyskusyjną.
    Panie Przemku, wolność jest warunkiem i niczym więcej; warunkiem koniecznym zarówno kultury, jak moralności, odpowiedzialności. Wolność jest z natury swej ambiwalentna ku dobru i złu, ku pięknu i ohydzie. Samą wolnością nie sposób wypełnić niczego, bo jest pusta. Dlatego nb. komunizm w swej pierwszej fazie, tej zdobywczej, rozluźnia więzy moralności, relatywizuje kulturę, pozornie wyzwala, by móc potem tym łatwiej spętać i zniewolić.

  12. 12 przemek

    Panie Michale. (Wciąż żywię nadzieję na przypadkowe spotkanie np. nad Nilem w towarzystwie krokodyli, wypicie kieliszka wódki i uproszczenie form grzecznościowych). Tymczasem Panie Michale bardzo ładnie Pan to napisał i trochę mnie skonfudował. Z jednym tylko sformułowaniem trudno jest mi się zgodzić: „wolność jest warunkiem i niczym więcej”.

  13. 13 michał

    Warunkiem sine qua non (skąd tyle tej łaciny?), warunkiem koniecznym, czymś nadzwyczaj ważnym, czymś niezwykle wartościowym – ale nie wartością samą przez się. Zatem jest „warunkiem, niczym więcej”, ale bez tego warunku nic wartościowego nie może zaistnieć.

  14. 14 Marek

    Panie Przemku, napisałem o sklepie wiejskim, bo mieszkam na wsi.
    Panie Michale, uchyla się Pan od odpowiedzi serwując sentencje w języku łacińskim, którego ja, mieszkaniec wsi, a nie żulik spod sklepu miejskiego, nie znam. Tym niemniej w pełni podzielam Pańskie zdanie na temat wolności.

    Wróćmy jednak do artykułu. Otóż źródło Pańskiej frustracji jest mi dobrze znane, ale mam nadzieję, że tezy przewodnie artykułu mijają się z prawdą. Nie mają one poparcia w znanym mi materiale źródłowym, co nie oczywiście nie oznacza , że nie są interesujące i godne uwagi. Właściwie nurtują nas podobne pytania, tylko, że ja nie wyciągam tak kategorycznych wniosków jak Pan. Mówiąc wprost: mam nadzieję, że tak nie było i nie jest. Kategoryczny ton wynika być może ze wspomnianej frustracji. Przyznaję, że 1989 r. i cały ten okres „transformacji ustrojowej” stanowił potężny wstrząs, po którym trudno się odnaleźć i poukładać myśli, aby zrozumieć, co się właściwie wydarzyło. W moim przekonaniu Pan odpowiedzi już odnalazł. Ja szukam dalej, bo argumenty są niewystarczające. Troszeczkę drażni mnie styl Pana, ale o gustach, jak to Pan wspomniał, nie ma co rozmawiać.
    Wybaczy Pan, że nie odniosłem się do meritum poszczególnych zagadnień, ale musiałbym napisać kolejny artykuł, a nie wiem, czy adminitrator witryny taką okoliczność przewidział.

  15. 15 michał

    Różnica pomiędzy nami polega najwyraźniej na tym, że ja żadnej „transformacji ustrojowej” w 1989 roku nie dostrzegłem.
    Byłoby miło „mieć nadzieję, że tezy przewodnie artykułu mijają się z prawdą”, ale niemądrze jest nie patrzeć prawdzie w oczy, dlatego że nadzieja nam ją przesłania. Albo to jest prawda, albo nie jest – nadzieja nie ma z tym nic wspólnego.
    Nie mam nic do dodania w kwestii tonu, stylu i gustów. Każdy czytelnik ma absolutne prawo po prostu nie czytać.

  16. 16 przemek

    Panie Marku. Zawsze myślałem, że pod wiejskim sklepem stoją chłopi czy może obecnie rolnicy a nie panowie. Podobnie jak w mieście pod sklepem stoją też nie panowie, ale normalne żule. Lubią to stoją. Nic mi do tego.
    Podobnie jak Pan nie podzielam w pełni poglądów, które są przesłaniem tej witryny. Ale szanuję wolność myśli i wypowiedzi i doceniam szczere, jak myślę, intencje autorów.
    Pana stwierdzenia: „źródło Pańskiej frustracji jest mi dobrze znane” czy też „1989 r. i cały ten okres “transformacji ustrojowej” stanowił potężny wstrząs, po którym trudno się odnaleźć i poukładać myśli, aby zrozumieć, co się właściwie wydarzyło” są bardzo grzeczne i układne (niczym „panowie” pod sklepem) a biją mocno. Niestety nie treścią a samą tylko formą.

  17. 17 przemek

    No i znowu manowce. Przypomniała mi się piosenka Jacka Kleyffa (wiem, wiem nie to miejsce).
    „Lecz jak nazwać nas młodszych
    w ciągu trzech lat dorosłych
    od tej wiosny przedwczesnej do zimy
    jaki termin wykuwać naprędce”

  18. 18 Marek

    Panie Michale, przecież tzw. transformację ustrojową wyraźnie ująłem w cudzysłów.
    Z Pana słów wnioskuję, że jest Pan wybrańcem losu (czyt. szamanem), któremu Wielki Duch odkrył prawdy wszelakie.

  19. 19 michał

    Drogi Panie Marku,
    Czy byłby Pan łaskaw wskazać, z których dokładnie słów wyciąga Pan taki wniosek?
    Mam zwyczaj wypowiadać swoje opinie, jeśli cytuję cudze, to staram się to jasno zaznaczyć. Najwyraźniej przeszkadza Panu mój ton, w związku z czym proponowałbym, żeby go Pan zignorował, odnosząc się w zamian do treści. Interesuje mnie Pana opinia, ponieważ moja opinia jest tylko hipotezą, a hiotezy (jak Pan na pewno wie lepiej ode mnie) należy bezwzględnie falsyfikować, by zbliżyć się do prawdy. Trzeba je zatem poddać krytycznej ocenie, do której od jakiegoś czasu, bezskutecznie Pana zapraszam.
    Nie otrzymałem żadnej odpowiedzi na mój e-mail, więc domyślam się, że nie zamierza Pan wziąć udziału w naszej ankiecie.

  20. 20 Marek

    Panie Michale, z Pańskich słów wynikało, że obcuje Pan z prawdą („patrzy prawdzie w oczy”), a mi „nadzieja ją przesłania”. Wyjaśnił Pan jednak, że to „tylko hipotezy”. Powtarzam więc po raz kolejny, że zaprezentowane hipotezy nie znajdują potwierdzenia w znanym mi materiale źródłowym. Zresztą nie przedstawił Pan bazy źródłowej, na której oparł Pan swoje dociekania. Jeżeli więc brakuje podstaw do dyskusji, to nie ma sensu jej zaczynać, bo nic twórczego z niej nie wyniknie.

  21. 21 michał

    Drogi Panie,
    Za moich czasów, określenie „patrzeć prawdzie w oczy”, znaczyło tyle, co „nie unikać prawdy”, „nie chować głowy w piasek”, jakkolwiek trudna byłaby ta prawda. Proszę mi wybaczyć, jeśli straciłem wyczucie języka polskiego i użyłem tej frazy błędnie. Najwyraźniej dla współczesnego Polaka oznacza ona obcowanie z prawdą bytu, do czego ja z pewnością nie pretenduję.
    Popper wykładał, że należy stawiać jak najśmielsze hipotezy, a następnie falsyfikować je (raczej niż weryfikować) w najbardziej bezwzględny sposób. Taka właśnie metodologia, jeśli wolno mi tak górnolotnie nazwać sposób myślenia przedstawiony powyżej, przyświecała mi, kiedy przed 15 laty pisałem ten artykuł. Wyznaję, że do dziś uważam zarówno metodę, jak wnioski, za słuszne. Odrzucę je natychmiast, gdy ktoś wykaże mi ich fałszywość.

  22. 22 Sojusz SB z kierownictwem KORoSolidarności

    W Polsce od lat działają siły przeciwne ujawnienia wydarzeń sierpniowych 1980 i ich następstw. Do tej pory pojawiają się przeważnie tendencyjne przyczynki przygotowywane na zamówienie poszczególnych opcji politycznych. Niezależne opracowania mogą się ukazywać jedynie poza oficjalnymi mediami i wydawnictwami. Najwyższy czas by zabrać się do ujawniania prawdy, dopóki jeszcze istnieją w rękach prywatnych dokumenty i żyją aktywni działacze i świadkowie, znający dawne wydarzenia z autposji. Dlatego Wydawnictwo podziemne uważam za bardzo pożądane. Z pozdrowieniem – dr Leszek Skonka, b. dzialacz przedsierpniowej opozycji (ROPCiO i WZZ), przewodniczący Komitetu Pamięci Ofiar Stalinizmu w Polsce (tel. 691830350)

  23. 23 michał

    Drogi Panie Doktorze,
    Przepraszam za opóźnienie. Proszę także wybaczyć, że nie byłem zaznajomiony z działalnością Komitetu Pamięci Ofiar Stalinizmu w Polsce. Jako usprawiedliwienie podałbym, że termin „stalinizm” zawsze wydawał mi się jakoś mylący, ponieważ kładzie nacisk na zbrodnie Stalina, tak jakby one były wypaczeniem jakiegoś komunistycznego ideału – a przecież nie były! Jedyny wyróżnik zbrodni „stalinizmu” był taki, że ich ofiarami padli w większości komuniści, podczas gdy ofiarami Lenina, Trockiego i spółki byli antykomuniści oraz nie-komuniści. Są dwie możliwości: albo „zbrodnie stalinizmu w Polsce” ustały w 1953 roku wraz ze śmiercią Stalina, albo były nadal kontynuowane, z czego z kolei wynikałoby, że ofiary komunizmu w Polsce były naprawdę ofiarami „stalinowskiego nurtu” w skądinąd sympatycznym ruchu. Nie sposób się z tym zgodzić!
    Co do ujawniania prawdy, zawsze znajdzie Pan słuchaczy w Wydawnictwie Podziemnym.

Komentuj





Language

Książki Wydawnictwa Podziemnego:


Zamów tutaj.

Jacek Szczyrba

Czerwoni na szóstej!.

Jacek Szczyrba

Punkt Langrange`a. Powieść.

H
1946. Powieść.