W poszukiwaniu czwartego człowieka czyli ciąg dalszy drugiej sprawy Mackiewicza
26 komentarzy Published 19 października 2008    |
Banda czterech propagatorów drugiej sprawy Mackiewicza powinna, wedle najlepszych bolszewickich wzorów, założyć dodatkową listę „kandydatów na członków”. Oprócz trzech członków stałych: Eberhardt, Odojewski i Trznadel, założycielem bandy był także Orłoś, ale odkąd ośmielił się wyrazić wątpliwości pod adresem antysemickiego tonu nagonki na jedynego prawowitego wydawcę pism Józefa Mackiewicza, pozostali członkowie bandy najwyraźniej rozpisali konkurs: kto wystąpi z bardziej absurdalnymi, groteskowymi i bezwstydnymi oskarżeniami, ten może dostąpić zaszczytu przyjęcia do bandy. I poszło! Posypały się podania.
Był niejaki „Reda”, o którym pisałem już tu (niejaki, ponieważ autor najwyraźniej kryje się za pseudonimem), ale jego żałosne podanie zostało odrzucone z nieznanych przyczyn. Może dlatego, że nie umiał pisać po polsku? Może, ale z drugiej strony, jeden z członków-założycieli też z polszczyzną na bakier, więc nie wiem doprawdy.
Ostatnio ogłoszono dwa podania: Mieczysławy Kruszewskiej i Edwarda Duszy. Pani Kruszewska twierdzi autorytatywnie, że Józef Mackiewicz dyskutował swój testament obszernie i ze szczegółami. W moim skromnym doświadczeniu, ludzie nader rzadko dyskutują swoje testamenty, zwłaszcza wówczas, gdy zapisy innej treści złożyli u notariusza. Ale w wypadku małomównego i zamkniętego w sobie, „ponurego Litwina”, byłoby to zupełnie niemożliwe. Oczywista absurdalność takiego oświadczenia nie ma jednak żadnego wpływu na Kruszewską, więc brnie dalej: „w roku 1983, jak też w roku 1984, kiedy to Mackiewicz podczas naszego wspólnego spotkania (Kruszewska-Dusza-Mackiewicz) powtórzył raz jeszcze, aby, na wypadek jego śmierci, pamiętać o tym, że wszystkie prawa do jego spuścizny ma objąć jego córka, Halina Mackiewicz.” W roku 1983? Podczas spotkania na szczycie Kruszewska-Dusza-Mackiewicz, ten ostatni chciał wydawać swe książki w prlu? Hmm, nie sądzę. I co ma z tym wspólnego „weteran-lotnik” Alfons Jacewicz? Jacewicz umarł w Londynie w styczniu 1979 roku… Ale skąd ten „lotnik”? Czy nie wypadałoby wiedzieć trochę więcej o ludziach, których się pośmiertnie przywołuje na świadków przeciw ich przyjaciołom?
Podanie Duszy jest tego samego gatunku (znowu ten sam „weteran-lotnik”), choć innego kalibru, bo tak się składa, że Edward Dusza miał wielkie zasługi w udostępnieniu Józefowi Mackiewiczowi szpalt pisma Gwiazda Polarna, kiedy nikt już na emigracji nie chciał go drukować. Było to w czasach, kiedy Kultura – przyznając mu nagrodę! – pisała jednocześnie: „Odsuńmy na bok publicystykę, którą eufemistycznie określić można jako popis niepoczytalności przystrajającej się w piórka ‘czystego i niezłomnego antykomunizmu’…”; kiedy Wiadomości odmawiały mu miejsca na swych łamach „w imię polskiej racji stanu”, a Rzeczpospolita Polska nie chciała nawet wydrukować jego listu. Emigracja odwróciła się od Mackiewicza, ponieważ on jeden wskazywał, na koncesjonowaną naturę „opozycji” podsowieckiej. Emigranci, zapatrzeni w „Kraj” (koniecznie z wielkiej litery), widzieć pragnęli w opozycji, a potem w Solidarności, zbawienie ojczyzny. I jeden Edward Dusza pozwolił wówczas Mackiewiczowi zabrać głos. Dlaczego zatem teraz, w 20 lat po tym, kiedy sprawdziły się najgorsze przewidywania Józefa Mackiewicza, występuje przeciw jedynej osobie na świecie, która broni jego spuścizny i niezależności, i która nie uważa, żeby wydawanie jego pism w prlu bis, założonym przez tę samą koncesjonowaną opozycję, było zgodne z wolą zmarłego pisarza?
Oprócz standardowych złorzeczeń (np.: „nie istniało żadne pokrewieństwo – rodzinne, rasowe, a zwłaszcza ideologiczne – pomiędzy Niną Karsov-Szechter a Mackiewiczami”), Dusza dodaje nowy element, a mianowicie „tandem Karsov-Toporska”, który miał rzekomo robić wszystko, by uniemożliwić rozpowszechnianie pisarstwa Mackiewicza, jeszcze za życia pisarza! W swoim mniemaniu, Dusza „broni” Mackiewicza – broni przed jego ukochaną żoną. Tak zwani „obrońcy” byli gotowi dotąd utrzymywać, że najbliższa mu osoba, towarzyszka życia przez ponad pół wieku, nie była jego żoną, a więc Mackiewicz był kłamcą. Dusza posunął się dalej, zarzucił ukochanej osobie, że była tajemnym wrogiem pisarza.
Kolejną kandydaturę zgłoszono w programie telewizyjnym pt. Errata do biografii, który miałem ostatnio przykrość obejrzeć. Wystąpili w nim rzecz jasna, trzej członkowie-założyciele. Odojewski twierdzi, że ma bardzo dużą łazienkę, a oprócz tego: „Karsov jest wariatka [tak w oryginale], a jeżeli nie jest wariatką, to ja posądzam coś dużo więcej.” „Mnie się wydaje, że za panią Karsov-Szechter jest jakaś siła, jakaś siła, może jakaś grupa.” Trznadel: „Za Karsov stoi potęga koncernu wydawniczego.” Eberhardt: „Logicznie nie da rady zrozumieć.” Dodam tylko, że ostatnie zdanie, jeśli można taką wypowiedź nazwać „zdaniem”, nie jest komentarzem na temat wcześniejszych enuncjacji członków bandy, ale raczej jest konkluzją Eberhardta na temat Oświadczenia Niny Karsov. Najwyraźniej próbował najpierw „rozumieć nielogicznie”, a potem dokonał wysiłku i po męsku przyznał się do ułomności: nie dał rady, biedaczek. Wróćmy jednak do pozostałych dwóch panów. Ten ton, te insynuacje, te niedopowiedzenia, ciemne aluzje – „jakaś siła”, „grupa”, „potęga” – czy nie słyszeliśmy tego wcześniej? Ciemne siły stały zawsze w pogotowiu za wrogami socjalizmu. Podżegacze wojenni, pachołki imperializmu, to były te nieokreślone „potęgi”, znane „siły”, „określone koła”, „podejrzane grupy” itd. Te wszystkie półsłówka i półprawdy, są chlebem powszednim każdej nagonki.
Ale przecież nie spodziewaliśmy się niczego innego od członków-założycieli. Mniejsza więc o nich, bo oto znaleźliśmy w programie kolejne podanie, tym razem od mecenasa Bednarkiewicza, który reprezentował był Halinę Mackiewiczównę w niedawnym procesie: „Bezspornie, całe wydawnictwo podziemne (sic!) działało w oparciu o oświadczenia pani Haliny Mackiewicz.” Nie wiem, w jakim wydawnictwie podziemnym działał pan mecenas (a bezspornie było więcej niż jedno), ale ja byłem współwłaścicielem wydawnictwa Maraton. Wydaliśmy wiele książek Józefa Mackiewicza; wszystkie za wiedzą i zgodą oraz dzięki niebagatelnej pomocy jego wydawcy, pani Niny Karsov, a nie „w oparciu” – cokolwiek by to miało znaczyć! – o nieistniejące oświadczenia. Jego wystąpienie w prlowskiej telewizji jest zatem w najlepszym razie sporne, ale najprawdopodobniej jest ordynarnym kłamstwem. A dalej „obrońca” Józefa Mackiewicza mówi tak: „Józef Mackiewicz nigdy nie zrezygnował, nie utracił obywatelstwa polskiego. Ja mam prawo twierdzić, że gdyby przewidywał, miał świadomość, wierzył w to, że Polska będzie wolna, nie zostawiłby nie tylko córki swojej, tu nie chodziło nawet o sprawy majątkowe, nie zostawiłby Polski, bez zagwarantowania prawa do wydawania jego dzieł.”
Ach, więc Mackiewicz był obywatelem prlu, ponieważ „nie zrezygnował z obywatelstwa”?! Nie zwrócił się z pokorną prośbą do Bieruta ani do „Rady Państwa”, żeby go tego przywileju pozbawili? To prawda, nie zwrócił się. W zamian za to, całym swoim życiem domagał się, by towarzysze odmówili mu takowego zaszczytu. Naruszał bezustannie „obowiązek wierności wobec Polskiej Rzeczypospolitej Ludowej”, działał ze szczerego serca „na szkodę żywotnych interesów Polskiej Rzeczypospolitej Ludowej”, nielegalnie – ba! z legitymacją Waffen SS w kieszeni! – opuścił obszar Polski, odmówił byłby powrotu do prlu na wezwanie jakichkolwiek organów – czy to by wystarczyło z punktu widzenia prlowskiego prawa? Wystarczyłoby dla czytelnika pism Mackiewicza, ale nie dla mecenasa Bednarkiewicza, bo on „ma prawo twierdzić”, więc po co miałby się zapoznawać z jego pismami? Ma prawo twierdzić, że gdyby Józef Mackiewicz mógł przewidzieć układ magdalenkowy pomiędzy towarzyszami Wałęsą i Kiszczakiem, to „zagwarantowałby prawo do wydawania swych dzieł” w prlu nr 2. Ma oczywiście prawo twierdzić, co chce, ma prawo mijać się z prawdą, być na bakier ze zdrowym rozsądkiem, tak jak ma prawo twierdzić, że dwa razy dwa jest pięć. I takiej samej wartości są jego twierdzenia.
Wszystkie te podania o członkostwo zaniepokoiły najwyraźniej Kazimierza Orłosia, członka-założyciela bandy czterech, bo wystąpił ostatnio z własnym podaniem pt. Mackiewicz w złych rękach. Orłoś wzruszył mnie prawdziwie swoim wypracowaniem, wyraził bowiem obawę, że Nina Karsov „uniemożliwiła również dostęp do książek o Mackiewiczu”, m.in. do Votum separatum, niżej podpisanego. Ależ tak! Ma Orłoś rację! Teraz dopiero otworzyły mi się oczy i pojąłem, że gdyby nie Nina Karsov, to Votum separatum byłoby szeroko czytane i dyskutowane w Wybiórczej Gazetce; z całą pewnością Obłudnik Powszechny szeroko omówiłby moją książkę; ba! może nawet Mysz Polska zajęłaby się moim wybitnym dziełem. Teraz dopiero widzę jasno, że oni wszyscy mają rację! Magia orłosiowego słowa objawiła mi prawdę.
Tylko że moja książka nie jest o jakimś prlowskim tuzie, ale o Józefie Mackiewiczu. Na pewno przyjdzie mi to z wielkim trudem, ale muszę się jakoś otrząsnąć z orłosiowego czaru. Mówimy przecież o najpoważniejszym, najbardziej konsekwentnym antykomuniście, któremu przez lata całe wytykano na emigracji, że choć prl nie był doskonałym państwem, to „był państwem polskim, naszym”. „Może nie jest to państwo niezawisłe – tłumaczono mu – może jest satelitą, ale przecież nie można tego nazywać okupacją! Komuniści polscy to w pierwszym rzędzie – Polacy!” Dzisiaj wielu, z Orłosiem włącznie, widzi, że Mackiewicz miał wówczas rację, po czym natychmiast dodają: „On jeden przewidział upadek komunizmu! On jeden przewidział 1989 rok!” Orłoś przytaczał kiedyś wypowiedzi wuja i wykrzykiwał ze zdumieniem: „To był rok 1972! A on przewidywał upadek komunizmu.” Ale w rzeczywistości wuj Orłosia nie miał żadnych złudzeń co do Mazowieckich i Michników, ani co do Solidarności. Na wieść o Magdalence byłby (metaforycznie) „nacisnął czapkę na oczy i poszedł z dubeltówką do lasu”, jak sam wyraził się o hipotetycznej postawie Wielopolskiego wobec komunizmu.
Mackiewicz wielokrotnie domagał się przyjęcia tezy o „obalalności” komunizmu, jako absolutnie koniecznej linii obrony. Wyłącznie to, czyli możliwość obalenia komunizmu, miał na myśli w rozmowie ze swym prlowskim krewnym, bo Orłoś, jak wszyscy w prlu, przyjął był tezę o nieodwracalności bolszewickich przemian. Symetria tego paradoksu jest zaiste czarująca: ci, którzy nigdy nie wierzyli, że komunizm można obalić (jak Orłoś), przyjmują z ochotą, że upadł sam z siebie. Ten, który nawoływał do obalenia komunizmu i nigdy nie przyjąłby bolszewickiej prowokacji jako upadku bolszewizmu (tj. jego wuj), jest dziś przywoływany na świadka tegoż upadku, przez zwolenników nieodwracalności zmian, co mieli go zawsze za zacietrzewionego wariata!
Muszę zatem grzecznie podziękować Orłosiowi za jego dbałość o losy mojej książki (ach, to było piękne marzenie! szkoda się z nim rozstawać), ale wolę wraz z jego wujem „przystrajać się w piórka czystego i niezłomnego antykomunizmu”, a co za tym idzie, nie mogę przyjąć, że „nasz kraj odzyskał wolność” tylko dlatego, że żyje się lepiej i ukoronowano orła.
Mackiewicz pisał w 1980 roku:
„Dziś stopień totalnego ‘chcenia’ w stawce na wielką ewolucję w obozie komunistycznym (…) przybrał w ‘zjawisku dysydentów’ i ‘opozycjonistów legalnych’ takie rozmiary faktu realnego, że prawie wyklucza możliwość polemiki na ten temat. Nec Hercules contra plures; a cóż dopiero, gdy się nie jest Herkulesem, tylko bezsilnym emigrantem politycznym…
Z dyskusji przeto rezygnuję. Chciałbym jedynie prosić – jeżeli to możliwe w ramach wolnego słowa – o zezwolenie na wyrażenie mego ‘nie chcenia’. Nie chcenia wierzyć w rzeczy czasem jawnie absurdalne.”
Niech się do bandy przyłączą prlowscy mecenasi i emigracyjni weterani (nawet weterani-lotnicy, tylko dajcie spokój ś.p. Jacewiczowi), a ja pozostanę w przekonaniu, że Józef Mackiewicz nie życzyłby sobie wydawania swych książek w tym najlepszym z prlów.
Prześlij znajomemu
ci, którzy nigdy nie wierzyli, że komunizm można obalić (jak Orłoś), przyjmują z ochotą, że upadł sam z siebie. Ten, który nawoływał do obalenia komunizmu i nigdy nie przyjąłby bolszewickiej prowokacji jako upadku bolszewizmu (tj. jego wuj), jest dziś przywoływany na świadka tegoż upadku, przez zwolenników nieodwracalności zmian, co mieli go zawsze za zacietrzewionego wariata
Sluszna uwaga. Ale sam Mackiewicz moglby zmienic zdanie, gdyby zyl do dzisiaj. Ciekaw jestem, po ktorej stronie by stanal w tegorocznym konflikcie Rosji z Gruzja…
A teraz z innej beczki:
Co myslisz o ostatniej nagrodzie im. Jozefa Mackiewicza, ktora otrzymal Jarosław Rymkiewicz za ksiazke „Wieszanie” ?
Rymkiewicz tak opisal kiedys (bez cienia ironii) swoj zarliwy patriotyzm – „Bardzo się (…) dziwiłem że są na świecie ludzie‚ którzy nie są Polakami. Cóż to‚ myślałem‚ za straszna kara! I za co taka kara? Przecież Pan Bóg nie jest chyba tak okrutny‚ żeby skazywać tylu Anglików‚ Francuzów‚ Niemców na to‚ żeby nie byli Polakami? Coś z tego dziecięcego przekonania jeszcze we mnie zostało”…
Jego ksiazka natomiast opisuje wieszanie „zdrajcow” (tzn. tych Polakow, ktorzy wykazywali karygodny brak entuzjazmu do bolszewickiej Rewolucji Francuskiej) w 1794 roku…
Dziwny to wybor na nagrode im. Jozefa Mackiewicza, ktory (gdyby zyl w 1794) prawdopodobnie zostalby powieszony bez ceregieli (a dowodem rzeczowym w sadzie byloby jego prorosyjskie opowiadanie „Slizgawka”). Watpie tez, czy podobaloby sie mu „superpatriotyczne” orzeczenie Rymkiewicza…
Soniu,
Nie znam książki Rymkiewicza, a duch „nagrody imienia Józefa Mackiewicza” jest mi zupełnie obcy. Jak na mój gust, obcy byłby chyba także Mackiewiczowi.
Czytałem tę wypowiedź Rymkiewicza i wydała mi się ironiczna, ale może źle odczytałem, być może masz rację, że polrealista dostał nagrodę imienia JM. Bycie nie-Polakiem jako kara – genialne! W tym samym kawałku Rymkiewicz mówi także, że Mackiewicz nie umiał pisać! Nie ma to jak kultura. Następny laureat nawyzywa pewnie JM od niepoczytalnych antykomunistów. I to jest dokładnie, co oni robią z JM w prlu bis: wstawić go chcą do kapliczki i upupić, nie czytać, nie zastanawiać się, tylko pitolić takie brednie bez ładu i składu, jak to czyni banda czterech.
Natomiast co do tego, jak Mackiewicz ustosunkowałby się do dzisiejszych wydarzeń, to oczywiście nikt tego wiedzieć nie może. Wolno nam jednak domniemywać. Wolno nam ekstrapolować jego wypowiedzi, stosować jego sposób myślenia, jego metodę analizy. Jak wiesz, w moim przekonaniu, Mackiewicz nie uznałby, że komunizm upadł, ani że rozpadły się sowiety. Wyciągam z tego wniosek, że widziałby konflikt w Gruzji w tym samym świetle, co „inwazję” Czechosłowacji w 1968, tj. jako wewnętrzną sprawę, obliczoną na zewnątrz prowokację. Co rzekłszy, masz niewątpliwie rację, że mógłby zmienić zdanie. Każdy może!
Panie Michale,
oczywiście – święta racja. Co do sił, które za kimś stoją, właśnie dowiedzieliśmy się, jaka stała za Odojewskim, czyli tajnym współpracownikiem SB „WO”.
Odkrycie ubeckiej przeszłości Odojewskiego szokuje mnie mniej, niż gotowość z jaką zaakceptowano go jako „autorytet”. Odojewski należy bez reszty do prlu. „Układała mi się ta praca bardzo dobrze, wysoko oceniali mnie zwierzchnicy: Alicja Szenwaldowa i Włodzimierz Sokorski” – to o pracy propagandowej w komunistycznym radiu w latach sześćdziesiątych. A w innym miejscu: „Zmieniło się kierownictwo, szefem Czytelnika został pan, który był także poetą. Z Krakowa, wydaje mi się. Przekazał mi stanowisko Wydziału Kultury KC” – to o prlowskiej agit-prop.
Jak to powiedział Henryk do Raczenki? Ech, ty, bolszewicka ty chrząstka.
Panie Michale, w sprawie kto to jest „autorytet” wypowiedział się w swoim Alfabecie w „Rzeczypospolitej” (2007) Bronisław Wildstein. Otóż uważa on, że:
„Autorytet. Osoba, której zdanie zamyka dyskusję. Kategoria intelektualna, moralna i polityczna. Autorytety żyją na salonie. Są obiektem kultu [patrz: kult]. Nie wolno ich krytykować ani analizować ich życiorysów poza oficjalną biografią. Uporządkowane są hierarchicznie. Ich lista aktualizowana i poprawiona, zawierająca potrzebne wyjaśnienia, publikowana jest regularnie w „Gazecie Wyborczej” [patrz: „Gazeta Wyborcza”]. Dziennikarze zwłaszcza mediów elektronicznych muszą znać ją na wyrywki. Może zdarzyć się – oczywiście, niezwykle rzadko – że autorytety nie do końca ustalą obowiązującą prawdę [patrz: prawda]. Zdanie autorytetu pomniejszego może wówczas nieco różnić się od stanowiska autorytetu większego. Dziennikarz, który odwoła się do zdania niewłaściwego, naraża się na ośmieszenie. Za niektóre występki, tudzież niewłaściwe wypowiedzi, autorytet może zostać z listy skreślony. Istnieją osobniki, które nie chcą rozumieć, że stanowisko autorytetów daną kwestię rozstrzygnęło. Może to być spowodowane ignorancją lub złym charakterem, a najczęściej obu przypadłościami naraz. Kwestionowanie autorytetów jest postawą antydemokratyczną. Tę zasadę sformułowało zgromadzone w Klubie „Doświadczenie I Przyszłość” grono autorytetów, które ze względu na bezpieczeństwo (działo się to w czasie krwawej dyktatury Kaczyńskich) pozostało anonimowe.”
Cały „Alfabet Bronisława Wildsteina” jest dość zabawny.
Panie Michale, a czy czytał Pan „Salon” Waldemara Łysiaka ? Oczywiście to jeszcze nie jest sedno problemu, ale blisko. A czy w Anglii też jest jakiś „salon”, który stanowi ? Słyszałem opinię, że prawdziwa wolność była na Dzikim Zachodzie. Od tego czasu USA (i nie tylko) stacza się w socjalizm. Ostatnie posunięcia rządu amerykańskiego są znaczące. Generalnie, coraz większa koncentracja władzy.
Tak pisał już w latach 80-ch polski filozof Leszek Nowak, wtedy autor najbardziej miażdżącej naukowej krytyki marksizmu. Zmiażdżył socjalizm, ale i ostrzegał przed kumulacją władzy na Zachodzie.
Gdzie jest nadzieja ?
Drogi Panie Pawle,
Definicja Wildsteina jest zabawnie błyskotliwa i oczywiście sytuuje termin w kontekście dzisieszego prlu, ale w tradycyjnym społeczeństwie (to jest takim, na które jest coraz mniejsza nadzieja) jest uprawnione miejsce dla autorytetu. Współczesna demokracja opiera swe „raison d’etre” na przekonaniu, że każda opinia jest równie warta, wobec czego każdy musi mieć jakąś opinię i ją wyrazić. A ponieważ w rzeczywistości większość ludzi nie ma żadnych własnych opinii, to trzeba im je podać, żeby nastęnie powtarzali jak papugi. Stąd bierze się rola tzw. „środowisk opiniotwórczych” – tfu! Należenie do takiego środowiska powinno być naprawdę kamieniem obrazy, ale nie jest!
A co do wolności… Ja nie wiem, co to jest prawdziwa wolność, ale wiem, że wolność Dzikiego Zachodu, taka za jaką tęsknią bohaterowie fimów Peckinpaha, to nie jest prawdziwa wolność. Bo Pat Garrett i Billy Kid robili po prostu, co chcieli, a to nie jest wolność. Cyceron powiedział: wszyscy jesteśmy niewolnikami prawa, abyśmy mogli być wolni.
1) Nie rozumiem, czy Pan akceptuje potrzebę istnienia autorytetów dzisiaj czy zaprzecza temu ? A kogo w Anglii uważa Pan za prawdziwy, poważny autorytet ?
2) Jeśli chodzi o Dziki Zachód to profesor Leszek Nowak akcentował wolność ówczesnych farmerów ! (Wszędzie są bandyci.)
Farmerzy w tych czasach byli chyba faktycznie bardzo mało ograniczani przez państwo.
3) To właśnie profesor Leszek Nowak otworzył mi oczy na totalitarną istotę socjalizmu. Było to na początku lat 80-ych w Poznaniu. Według niego socjalizm jest bardziej totalitarny od faszyzmu, gdyż kumuluje wszystko: władzę, produkcję i ideologię oraz propagandę. Faszyzm nie kumulował produkcji, chociaż sądzę, że gdyby trwał dłużej to tak by się stało.
Kto jest autorytetem w Anglii? Dla ogromnej większości mieszkańców Wysp Brytyjskich autorytetem jest gazeta The Sun. Jest to wyjątkowo szmatławy brukowiec, który w sam raz odpowiada intelektualnemu poziomowi ciemnych mas. Ale dlaczego Pan pyta???
Jak można odrzucić potrzebę autorytetów? Dla mnie autorytetem jest pewien młody człowiek, który ma nieziemski lewy sierpowy, ale także inny gość, który potrafi nauczyć ludzi backhandu. Autorytet to jest wiarygodne źródło ocen, wiarygodne, bo sprawdzone źródło wiedzy, bądź papierek lakmusowy prawdziwości. Widać już z tego, że autorytetem trudno zostać, ale łatwo zdobyty autorytet stracić. Obowiązkiem myślących ludzi jest poddawać autentyczne autorytety krytyce – choć nie bezmyślnemu podważaniu, jak to mają w zwyczaju lewacy, do czasu, aż wysuną siebie samych jako opiniotwórców – a autorytety, które się takiej krytyce nie poddają, stają się autorytarne, zbliżają się do dyktatury („tak jest, bo ja tak mówię!”) i, nolens volens, tracą autorytet. Autorytet jest więc czymś na kształt moralnego roszczenia i biada temu, kto go nadużywa.
Wolność nie jest tylko kwestią uwolnienia się od nacisków państwa, bo jak wiadomo, wolnym być można i w więzieniu, jest to bowiem duchowy wymiar naszych działań, forma działania, bez której przestajemy być ludźmi. Ale ma Pan rację, że tej swobody, o której Pan mówi, jest coraz mniej na świecie i nie ma wielkiej nadziei na jej zwiększenie. Jest tto dość dziwny paradoks, że czułem się czasami wolniejszy w podziemiu prlowskim w latach 80. niż w dzisiejszym Zjednoczonym Królestwie.
Nie znam profesora Nowaka, ale proszę mi wierzyć, że nie on pierwszy zauważył „totalitarną naturę socjalizmu”. Ale co ma Pan na myśli mówiąc „faszyzm”? Mussoliniego?
1) Panie Michale, pytam o autorytet w Anglii, gdyż warto znać ludzi poważnych, myślących i przewidujących. Obecnie zawsze z zainteresowaniem czytam wypowiedzi Normana Davisa.
2) Co do tego, że autorytet może być to „papierek lakmusowy prawdziwości” to mam pewien przykład bardzo kontrowersyjny, aż boję go upowszechniać. Otóż w Polsce za tę wypowiedź zostałbym pewnie wyrzucony z towarzystwa (jakiego ?). Sądzę, że David Irving myli się w wielu sprawach. Ale w jednej można go traktować jak papierek lakmusowy; jeśli mianowicie ogłosi on, że naziści faktycznie popełnili daną zbrodnię to jest to prawda. Historyk ten uważa, że jeśli on -David Irvind – nie znalazł dokumentów potwierdzających cokolwiek, to owa rzecz nie istniała. Jeśli jednak twierdzi, że zjawisko miało miejsce, to znaczy, że David Irving znalazł mocne dowody potwierdzające.
Problemem autorytetów jest to, że mają podstawy, aby wypowiadać się w ograniczonym zakresie, ale czasem uważają, że mogą wyrokować o wszystkim.
Nadal jednak nie wyczuwam różnicy między prawdziwym autorytetem a specjalistą.
Panie Pawle,
Dokonajmy zatem zasadniczych rozróżnień, może wtedy dojdziemy do porozumienia.
Po pierwsze, autorytetem można być lub autorytet można mieć, ale możemy się chyba zgodzić, że osoba uznana za autorytet jest uznana, ponieważ ma autorytet, czy tak? W takim razie należałoby się zastanowić, co to znaczy mieć autorytet, bo to jest najwyraźniej klucz.
Po drugie, można mieć autorytet ograniczony do wąskiej specjalności, co jak Pan słusznie zauważa nie powinno uprawniać osoby w taki wąski autorytet wyposażonej, do wypowiadania się poza obszarem swej specjalizacji z jakimkolwiek autorytetem.
Dochodzimy chyba do jakiegoś rdzenia prawdziwego autorytetu. Otóż wydaje mi się, że jest to coś w rodzaju ogólnego prestiżu. W tym sensie z kolei, autorytet może mieć instytucja, jak np. Kościół, albo pojęcie, np. wiedza albo tradycja, albo urząd, np. urząd papieski. Z tego generalnego prestiżu wynika dopiero owa wiarygodność, o której mówiłem uprzednio. A zatem wtedy, gdy zdanie jest wypowiedziane z autorytetem, przyjmujemy je odruchowo za prawdziwe. (W tym świetle, moje uprzednie określenie „papierek lakmusowy prawdziwości” wydaje mi się nietrafne, a nawet zupełnie fałszywe.) Z odruchowego przyjęcia nie powinien nigdy wynikać bezkrytycyzm, o czym już była mowa.
Mówiliśmy dotąd o autorytecie niejako od strony nas, odbiorców, są tu jednak jeszcze dwie kwestie: 1. w jaki sposób zdobyło się autorytet oraz 2. jak się go używa. Instytucje i sprawowane urzędy zdobywają swój autorytet przez wieki, ale czasami autorytetem staje się pojedyncza osoba w dość krótkim okresie, zwłaszcza w dzisiejszych czasach, ze względu na masową komunikację. Klasycznym tego przykładem jest histerycznie nieuzasadniony prestiż Obamy. Takie autorytety wydają mi się z definicji podejrzane. Drugi punkt jest jeszcze ważniejszy, tu bowiem mamy do czynienia z owym roszczeniem, które już wspominałem. Otóż jeżeli definiujemy autorytet jako społeczny prestiż, to w prestiżu zawiera się element żądania: nieuznawanie auorytetu otoczonego społecznym prestiżem jest jakoś naganne. Z tego głęboko istotnego roszczenia biorą się wszystkie kłopoty z autorytetami: bo oto autorytet może domagać się uznania, czasami niezależnie od słuszności. Innymi słowy, przechodzi od „mam rację, więc powinienem mieć autorytet” do „jestem autorytetem, więc mam rację”.
Moja osobista zasada jest taka, że jestem podejrzliwie nastawiony do każdego społecznego prestiżu, a co za tym idzie do nie-wyspecjalizowanego autorytetu, gdy mamy do cznienia z osobą. Do takich ludzi podchodzić należy z wyjątkową ostrożnością. Natomiast autorytet, powiedzmy, Biblii czy autorytet tradycji, wydaje mi się niezachwiany.
PS. Norman Davies to lewak.
Norman Davies to może i lewak, ale wykonuje dobrą pracę dla Polski. Po prostu uświadamia ludziom na Zachodzie to, o czym my Polacy dobrze wiemy. Począwszy od tego, że II wojna światowa zaczęła się 1 września 1939 roku w Polsce.
Kogo ze znanych Polaków uważa Pan za lewaka ?
Teraz już zupełnie Pana nie rozumiem. Jeśli ktoś nie wie, gdzie i kiedy zaczęła się II wojna, to niech każe sobie oddać pieniądze za edukację. Czy nie posuwamy się za daleko, twierdząc, że podawanie faktów historycznych jest „dobrą pracą dla Polski”? Czy uczenie podstaw arytmetyki dzieci w Zimbabwe także służy Polsce?
Nie wiem zresztą, może Pan ma rację. Ja się nie wyznaję na propagandzie, bo prawdę mówiąc, śmiertelnie mnie nudzi. Jest zupełnie możliwe, że uświadamianie ludziom na Zachodzie oczywistości JEST pracą dla dobra Polski, ja się nie potrafię w tym połapać. Mnie interesuje prawda, a nie prawda o Polsce, a tym bardziej nie „prawda dobra dla Polski”. To bezustanne umieszczanie Polski w centrum każdej myśli, każdej oceny, każdego poglądu, poddawanie ich testowi: dobre dla Polski czy niedobre? – nazywał Mackiewicz polrealizmem.
Kiedy zaczyna myśleć się w ten sposób, to myślenie niepostrzeżenie staje się ideologią, bo już nie o prawdę wtedy chodzi, nie o adekwatność myśli do rzeczywistości, ale o przyczynianie się sprawie. Nie ma żadnej różnicy, co postawi się w miejsce tej idei wyższej ponad prawdę – czy to będzie dobro klasy robotniczej, czy dobro narodu, czy dobro państwa, czy dobro Ojczyzny – w każdym wypadku myśl przestaje być suwerenna i staje się służebna wobec jakiegoś interesu. I to jest właśnie koniec myśłi, a początek ideologii.
A co do lewaków, dodałem to niezupełnie na serio. Nie czytałem wiele Daviesa, bo jak Pan słusznie zauważył, pisuje on o rzeczach, które znamy i tak. Nie znam wielu znanych Polaków, bo nie czytuję prlowskiej prasy. Pewnie dałoby się określić Michnika jako lewaka, ale w moich oczach jest on raczej komunistą, a ci są poza politycznym spektrum.
1) Większość ludzi na Zachodzie nie wie kiedy zaczęła się druga wojna światowa. W Europie sądzą że w 1940, a w USA że w 1941 (tak samo pewnie sądzą Rosjanie).
2) Konsekwencje powyższego faktu są poważne. Skoro nie wiedzą, że broniliśmy się przez miesiąc walcząc przeciw Niemcom i przeciw Sowietom, to tym bardziej nie rozumieją, że potem Polska była pod okupacją (o wiele gorszą niż we Francji). Dlatego jeśli przeciętny mieszkaniec Zachodu czyta określenie „polskie obozy koncentracyjne” to przyjmuje to jako fakt historyczny. Uważam, że właśnie wynika to z niewiedzy o okupowaniu Polski, co jest konsekwencją nieświadomości odnośnie początku wojny.
3) Problem fałszywego określania hitlerowskich obozów obecnie w Polsce jest często podnoszony. Wszystkie media o tym piszą i mówią. Podobno w ostatnim roku takich nieprawdziwych określeń było w prasie światowej pięćset! I co my mamy zrobić ? Dyplomaci protestują za granicą i czasem są przeprosiny.
Były sondaże na Zachodzie – przeciętny młody człowiek mówi tak: „skoro te obozy były w Polsce to znaczy że to Polacy je założyli i nimi kierowali”.
4) Nie chcemy wiele, tylko żeby Zachód posiadał minimum wiedzy o Polsce.
5) Panie Michale, ja widzę że Pan jest obrażony na własny naród. Marszałek Piłsudski też wypowiadał się znacząco o Polakach ale zmieniał co mógł.
Panie Pawle,
Debatowałem kiedyś zawzięcie z uroczą Ellenai na jej blogu na temat patriotyzmu, zwykłych ludzi i przeciętnych opinii. Jakoś nie chce mi się tego powtarzać, powiem w zamian, że ja nie spotkałem nigdy przeciętnego mieszkańca Zachodu i nie wiem, jakie są jego opinie (jest bardzo trafne, ale raczej wulgarne, angielskie powiedzenie na temat powszechności opinii…), ale co gorsza, one mnie nie obchodzą, bo to nie są jego opinie, tylko zdania innych, powtórzone z papuziego nawyku.
Pański punkt 4. mnie zdumiewa. A więc jako Polacy zobowiązani jesteśmy, nieść oświaty kaganiec – o pardon! kaganek – i oświecać Zachód na temat Polski, czy tak? Przypuszczam, że taki sam patriotyczny obowiązek nakłada Pan na Portugalczyków, Bułgarów, Kirgizów, mieszkańców Madagaskaru oraz Wysp Wielkanocnych, czy tak? Czy też Polska zajmuje w tej kwestii wyjątkowe miejsce? Ale brnijmy dalej. Co nas konkretnie zobowiązuje: nasz patriotyzm czy niewiedza większości? Bo jeśli to drugie, to czy czuje się Pan zobligowany poprawiać przeciętnego mieszkańca Zachodu, który nie potrafi używać swego własnego języka? Większość nie umie dodawać, odejmować, mnożyć ani dzielić – czy czuje się Pan zobowiązany dawać tej mitycznej większości korki z matmy?
Większość zazwyczaj nie ma pojęcia o niczym i jest szczęśliwa w swej ignorancji. Tak było zawsze i tak pozostanie niezależnie od wysiłków wszystkich aparatów propagandowych świata. Mam nadzieję, że nie poczuje się Pan dotknięty, ale mnie się nie wydaje, żeby ogólna ignorancja zobowiązywała nas do czegokolwiek, ponieważ ważne są tylko opinie pojedynczych ludzi, a nie mityczne przeciętne wyciągane z naukowo ustalonych próbek i sondaży. Biuro statystyczne NIE jest kryterium prawdy, bo prawdę może wypowiedzieć tylko pojedynczy człowiek. Pańska opinia jest ważna – przeciętna jest bez znaczenia.
Jakiś niedouczony izraelski rabin nawyzywał Polakom od antysemitów – i co? Czy ja mam się tym poczuć dotknięty? To jest półgłówek na tym samym poziomie co prlowscy antysemici, którzy nazywają siebie samych antykomunistami tylko dlatego, że „walczą z żydo-komuną”. I jedni i drudzy będą składać zażalenia, protesty, zbierać podpisy, wydawać oświadczenia, a prawda nadal leży z boku odłogiem. Wart Pac pałaca.
To właśnie nazywał Mackiewicz polrealizmem. Wszystko jest podporządkowane „sprawie polskiej”, wszystko jest widziane w kontekście, wszystko oceniane jako dobre dla Polski, bądź jej wrogie. Problem z tym mam dwojaki: po pierwsze, to nie jest wolna myśl, a po drugie, to szkodzi Polsce. Szkodzi polskiej kulturze, którą poddanie dyscyplinie jednego stronnictwa spłaszcza w nieznośny sposób (jak powiedział Norwid, „Polak w Polaku olbrzym, a człowiek w Polaku – karzeł”), ale na długą metę szkodzi Polsce politycznie, bo polrealizm nie pozwala Polakom dostrzec, że prl to nie Polska.
Nie wydaje mi się, żebym był obrażony na kogokolwiek. Raczej chyba powtórzyłbym za Mackiewiczem, że „cierpię na atrofię poczucia nacjonalizmu”.
Mackiewicz jednakowoż utożsamiał się z WXL, czy nawet z Europą Wschodnią.
Pan się dziwi, że chciałbym, aby Zachód wiedział o Polsce podstawowe rzeczy. Sądzę, że warto w tym kontekście brać przykład z Żydów. Mają swoją organizację działającą na rzecz przeciwdziałania zniesławieniu. Normalna sprawa. Każdy naród powinien się promować i dbać o opinię o sobie.
Ale sądzę też, że należy zwalczać kłamstwa na temat innych narodów. Na zasadzie wzajemności. W końcu mieszkamy na jednej planecie.
Właśnie ostatnio myślałem o Niemcach. Ciągle się przypomina że I wojna i II wojna to przez nich. Ale co było przedtem! Źródła wojen dwudziestego wieku są w wieku XIX. A kto tam mącił ? Pod koniec XIX wieku Niemcy bardzo się zbroili, zapewne pod wpływem wojny z Francją w 1870. Podobno większą winę za wywołanie tej wojny ponoszą Francuzi. A przedtem był Napoleon.
Inna sprawa. W Europie ciągle sobie zarzucamy różne zbrodnie. Naród jeden oskarża drugi i tak dalej. Ale popatrzmy na Europę jako na całość. Tylko XX wiek to 100 lat wojen i zbrodni. Tak właśnie Europejczycy sami siebie traktowali.
Niewątpliwie warto patrzeć z dystansem na nacjonalistyczne zacietrzewienie, jednak jakąś dozę narodowej zwartości należy popierać. W końcu chcemy wolnej Polski. Polska jest wtedy, gdy istnieje naród polski. Co prawda Mackiewicz popierał ideę krajową, ale to sobie nie powinno przeszkadzać. Sądzę, że cała Europa w przyszłości zrealizuje ideę krajową.
Panie Michale, a gdyby tak Pan napisał książkę i rozpowszechnił ją nad Wisłą, pod tytułem na przykład „Najlepszy z prlów czyli czwarta rp”. Gdyż Pan ubolewa, że Polacy nie rozumieją jak jest sytuacja. Taka książka mogłaby niektórych obudzić. Ja sam czytając wypowiedzi na stronie WP zaczynam inaczej myśleć.
Tu jest pies pogrzebany! Nareszcie rozumiem w czym rzecz. Mackiewicz utożsamiał się (może lepiej byłoby powiedzieć: kochał?) WXL, bo to była jego ojczyzna. Bliższa ojczyzna w tym najlepszym sensie, w jakim niemiecki język przeciwstawia Heimat i Vaterland, a więc nie Polska wyniesiona przez poetów do stanu eterycznego, ale własna ulica i wioska i las, chmury pędzące po niebie, zapach lasu, wiosenne powietrze i ludzie. To jest Heimat, który w jego wypadku zamieszkiwali Rosjanie i Tatarzy, Żydzi i Niemcy, Litwini i Białorusini, „tutejsi” i Polacy. On sam najbardziej czuł się „tutejszy”.
Pan operuje, wydaje mi się, klasycznie polską koncepcją Ojczyzny – koniecznie z wielkiej litery – która została oderwana od rzeczywistości przez wielkich poetów XIX wieku, co wytworzyło w pierwszym rzędzie niespotykany patriotyczny ferwor wśród rodzącej się właśnie inteligencji. Nie musiało się to jednak źle skończyć, gdyby nie wypłynięcie na scenę nacjonalizmu. Nacjonalizm nie mógł się oczywiście zadowolić oderwanym, wyidealizowanym pojęciem i zastąpił go czymś łatwo definiowalnym – Narodem. Od tego czasu niezwykle trudno odróżnić polskiego patriotę od endeka i wtedy właśnie narodził się polrealizm.
Oczywiście byłoby prawdopodobnie dobrze, gdyby ludzie więcej wiedzieli o sobie na wzajem, ale nie będą wiedzieli nigdy wystarczająco wiele, bo ich to nie interesuje. Pan chce, żeby ludzie np. w Zjednoczonym Królestwie wiedzieli rzeczy, które dla Pana są ważne. A czy Pan wie wiele o tym, co dla nich jest ważne? Kiedy Chamberlain wrócił z Monachium, sprzedawszy Czechów Hitlerowi, to wypowiedział znamienne słowa: – To jest odległy kraj, o którym nic nie wiemy. – Nigdy żaden Anglik nie wypowiedziałby takich słów o Australii! Ale Australijczycy grają w krykieta…
Pisze Pan, że Polacy powinni się uczyć od Żydów. Nie mogę się z tym zgodzić. Czego mamy się uczyć? Oskarżania każdego o antysemityzm? Propagowania swego narodu z klapkami na oczach? To zdaje się Polacy znakomicie potrafią robić. Pisałem już wczoraj, że nie widzę żadnej różnicy między żydowskim aparatem propagandowym „działającym na rzecz przeciwdziałania zniesławieniu” (to jest straszne okeślenie na wyzywanie każdemu od antysemitów), a prawdziwymi antysemitami, z którymi miałem przykrość się zetknąć podczas moich internetowych peregrynacji.
A co do książki, mam lepszy pomysł – niech Pan ją napisze! Chętnie przeczytam.
Chyba ma Pan rację. W życiu największe wrażenie zrobiła na mnie literatura polska. Nie w porównaniu do innych literatur tylko w ogóle w porównaniu do życia. Ale Mackiewicz to też jest literatura polska. Faktycznie, czytając jego książki, można odczuć, że Polacy to naród jeden z wielu.
Anglicy nas mało znają, ale nie chcę ich zmuszać, żeby wiedzieli więcej, tylko chciałbym ich zaciekawić, zainteresować, wskazać na wspólną historię.
Żydzi są różni tak samo jak Polacy. Media lubią pokazywać skrajności i dlatego w latach 90-ych wydawało się że najważniejszym Żydem jest rabin Weiss.
W ogóle to najwięcej słychać Żydów którzy nie mieszkają w Izraelu. A była taka historia. Kiedyś Andrzej Wajda nakręcił film „Korczak”. Niektóre środowiska żydowskie określiły ten film jako antysemicki. Wajda już chciał go wycofać z jakiegoś festiwalu. A tu nagle pojawiły się głosy z Izraela, że to dobry film! W Izraelu „Korczak” został wprowadzony do szkół jako film dobrze pokazujący historię!!
Niezależnie od tego co kto „wyssał z mlekiem matki” uważam, że bardzo ważna w powstawaniu niesprawiedliwych ocen jest niewiedza. I jeśli chodzi o shoah to dużą niewiedzę mają Polacy, Żydzi i Zachód. Chodzi o zupełnie podstawowe rzeczy. A w Polsce ta niewiedza wzięła się z tendencyjnego nauczania i propagandy, która koniecznie chciała udowodnić, że to Polacy najwięcej ucierpieli. Większość ludzie nie widziała podtekstu propagandowego, tylko przyjmowała to za dobrą monetę. Do dzisiaj wielu mówi że owszem zginęło 6 milionów Żydów, ale Polaków też zginęło 6 milionów. Nie wiedzą że w tych 6 milionach Polaków było 3 miliony polskich Żydów.
No tak, są negacjoniści. Niedawno czytałem rozmowę takich negacjonistów. Chciałem poznać ich argumenty. Otóż jakiś ważny ktoś twierdzi że Żydów zginęło nie 6 milionów tylko 5 milionów. Problem w tym że on wyciągał z tego jakieś niesamowite wnioski. A przecież 5 milionów czy 6 milionów to tak samo tragiczna liczba. Żydów na świecie było wtedy kilkanaście milionów. Zginęła jedna trzecia narodu.
Podobnie tragiczne proporcje dotyczą narodu czeczeńskiego.
Ale tak jak Pan, gdy spotykam się z niesprawiedliwymi ocenami dotyczącymi Polaków, jestem oburzony, ale rozumiem, że to z niewiedzy. I z uprzedzeń wyniesionych z wychowania, do którego zaliczam też szkołę i media.
A tam na Zachodzie to już nie wypowiadają słowa „Niemcy” w kontekście shoah tylko Nazi. Czy Pan to potwierdza ?
Ale gdy piszą coś złego o Polakach to zawsze piszą „Polacy”.
I jak dawno się to zaczęło. Marek Hłasko spotkał pewną kobietę, która zapytała go czy jest Niemcem. Odpowiedział zwycięsko: „jestem Polakiem”. Natychmiast bez słowa szybko odeszła. Najgorsze jest w tym to, że na pewno gdyby powiedział że jest Niemcem, pani podjęłaby kulturalną rozmowę. Bo Niemcy wiadomo: Goethe, Beethoven, filozofia. No tak byli jeszcze Nazi, ale to jest coraz bardziej traktowane jak epizod (niektórzy młodzi na Zachodzie nie wiedzą jakiej narodowości byli Nazi).
A Polacy ? Polacy są czasem traktowani jako jednolita nieprzyjemna masa. Tu jest problem, Zachód nie rozumie, że jesteśmy i byliśmy bardzo zróżnicowani.
Hannah Arendt napisała że chyba w latach 50-ych zaczęły na Zachód docierać informacje o ludziach ratujących Żydów. Napisała „o dziwo byli wśród nich Polacy”. Za to „o dziwo” skazałbym ją na dwumiesięczne rozmowy z Władysławem Bartoszewskim.
Co do napisania książki to na razie nie planuję, ale ciekaw jestem Pana zdania o książce, która niedawno się ukazała:
Janusz Goćkowski: „LEWA WOLNA ” CZYLI „NIE TRZEBA GŁOŚNO MÓWIĆ”.
światopogląd kontrrewolucjonisty
Panie Pawle,
Nie, absolutnie nie potwierdzam! Pan ma na myśli polit-poprawność, wedle której nie wolno nikogo obrażać, trzeba mówić Beijing i Mumbai, a nie Pekin i Bombaj. Tacy niedorozwinięci propagatorzy poprawności na wszelki wypadek mówią „naziści” zamiast Niemcy. Ale większość znanych mi Anglików jest zazwyczaj rozkosznie „antyniemiecka”, bez specjalnej złośliwości, bardziej w stylu kibiców piłkarskich, którzy śpiewają „two world wars and one world cup”. Zapewniam Pana także, że nikt ode mnie nigdy nie odszedł bez słowa, kiedy powiedziałem, że jestem Polakiem (być może dlatego, iż nie mówię tego zwycięsko?).
Ale to wszystko furda, bardziej mnie zajęło, że największe wrażenie zrobiła na Panu literatura polska. Naprawdę? Ja uwielbiam romantycznych poetów, Prusa i Gombra, Herberta i Witkacego, ale to nie jest jednak literatura na tym samym niebotycznym poziomie co Dostojewski czy Szekspir, Cervantes czy Mann. Nie przerzucajmy się jednak nazwiskami, chodzi mi raczej o to, że wielka sztuka w najlepszym wydaniu (nie tylko literatura) boryka się ze sprzecznościami zasadniczymi dla samego bycia człowiekiem, mierzy się z konfliktem pomiędzy wolnością a przyczynowością, między tym co w nas święte i wzniosłe, a tym co zwierzęce i zmysłowe, między zwykłością i codziennością, a heroizmem i pięknem. To są prawdziwe „tematy” wielkiej sztuki, a nie „sprawa polska”. Wspominałem już tu dictum Norwida, które wydaje mi się znowu bardzo na miejscu (i na czasie też).
A książki Goćkowskiego nie znam. Czy warto ją poznać?
Tematy ponadczasowe można znaleźć i w polskiej literaturze. „Kosmos” Gombrowicza, „Faraon” Prusa, opowiadania Herlinga-Grudzińskiego, niektóre wiersze Herberta, opowiadania Borowskiego. Na temat poziomu się nie wypowiadam, nie mam dystansu.
Dobrze, że Anglicy Pana szanują. A może kiedyś tak delikatnie zapyta Pan ich kiedy zaczęła się II wojna światowa ? (Bez złośliwości, w końcu można dyskutować o tak ważnym dniu w historii świata).
Odnośnie Goćkowskiego wysłałem e-mail.
Właśnie zapytałem i ów młody człowiek był raczej zdziwiony moim pytaniem, bo niby jak to? Czyżbym ja nie wiedział? Niechże mnie już Pan nie wystawia na takie próby, dobrze?
Ja oczywiście czytałem artykuł Goćkowskiego, pytałem tylko o Pańskie zdanie w sprawie książki. W końcu, tylko indywidualna opinia się liczy, nieprawdaż?
Pytanie jak wielu młodych ludzi na Zachodzie tak sądzi ? Ale nie namawiam Pana na sprawdzanie tego!! Jednak można ten temat podsunąć jakiejś instytucji która robi sondaże społeczne. Może już był taki sondaż ?
Ja osobiście zadałem kiedyś to pytanie Anglikowi i nie wiedział. A więc 1:1.
Co do Goćkowskiego to książki tego autora o Mackiewiczu jeszcze nie czytałem. Po prostu wspomniałem o nim, gdyż dzieło w całości poświęcone autorowi „Kontry” jest warte zauważenia.
Inna sprawa. Rozmawiamy tu w miejscu, gdzie rozpoczął Pan wątek grupy niewłaściwie interpretującej Mackiewicza. A kto Panu odpowiada odnośnie właściwego pisania o Mackiewiczu ?
Hmmm, nie jestem pewien czy ma Pan rację. Banda czterech nie interpretuje Mackiewicza w ogóle. Takie jest sedno mojego zarzutu. Gdyby mówili o Mackiewiczu, to można by z nimi podjąć dyskusję, ale oni piszą tylko w kółko o „drugiej sprawie” Mackiewicza, tak samo jak za życia pisarza, ci którzy chcieli go uciszyć, którzy nie chcieli debaty nad jego tezami, wyciągali „sprawę Mackiewicza”. Oba artyluły o bandzie mówią to expressis verbis. Tam, gdzie wypowiadają się na temat Mackiewicza, próbuję podjąć dyskusję, tylko że bardzo trudno dyskutować z bełkotem proponowanym przez komentatorów w rodzaju Redy.
Zupełnie natomiast nie mogę się zgodzić z Pańskimi słowami o „niewłaściwej interpretacji” albo „właściwym pisaniu”. Święty Augustyn sformułował zasady interpretacji, które są słuszne do dziś: każda interpretacja jest uzasadniona, jeśli nie jest sprzeczna z tekstem. Z każdego tekstu, zwłaszcza z bogatego i różnorodnego dzieła, powstałego przez pół wieku, różni ludzie wyciągną różne wnioski, co innego do nich przemówi, inne wątki ich zachwycą itd. Czekam z utęsknieniem na odkrywczą interpretację Mackiewicza, na kogoś kto odczyta w nim coś, czego ja nie widziałem. Takie fascynujące momenty znalazłem w książkach Wacława Lewandowskiego i Dariusza Rohnki, a nawet u Marii Zadenckiej przed wielu, wielu laty. Bolecki, przy całej swej niewątpliwej kulturze i erudycji, był dla mnie raczej zawodem, ale też Bolecki zajmował się głównie „sprawą”.
Jednak Jacek Trznadel pisze ciekawie. Na przykład na temat drugiego wydania „Ptasznika z Wilna” sformułował taką myśl: „ruina kolosalnego projektu” (www.jacektrznadel.pl). Krytyka, ale jak oryginalnie wyrażona.
Co do Orłosia to – jak wiadomo – to nie on wymyślił tytuł swojego artykułu. Najbardziej osobliwe jest to, że pisze on iż tylko do 1989 roku rola Niny Karsov była pozytywna i wyjaśnia dlaczego: „Książki Józefa Mackiewicza ukazywały się, trafiały do księgarni emigracyjnych, a także były przemycane do kraju”. Otóż dzisiaj w roku 2009 książki JM ukazują się, trafiają na pewno do księgarni emigracyjnych i są przywożone legalnie do Polski. A zatem różnica polega na tym, że już nie są „przemycane”. A może Orłoś należy do ludzi, którzy mają we krwi konspirację i legalność mu nie odpowiada? (Jestem złośliwy, ale tylko trochę).
Jednak zauważam pewną powściągliwość u Orłosia w atakowaniu (w porównaniu z innymi).
Bolecki oprócz swojej książki opublikował też ciekawe artykuły o JM (np. o pisarstwie Mackiewicza oraz Gombrowicza, „Kresy” 1992/12, przedrukowane w jego książce „Prawdy niemiłe”).
Książka Goćkowskiego jak widać z podtytułu zajmuje się światopoglądem JM. W roku 1996 ukazała się książka „Model powieści Józefa Mackiewicza” (autor: Adam Fitas). Bolecki kiedyś wymieniał wiele artykułów w specjalistycznych pismach, zapewne większość z nich nie dotyczyła „sprawy” lecz pisarstwa. Ale w dziennikach i tygodnikach oczywiście najważniejsza jest „sprawa”.
Przypuszczam, że w Polsce istnieją ciekawe prace magisterskie i doktorskie o Mackiewiczu. A także artykuły w czasopismach uczelnianych.
Patrzę czasem na książki w księgarniach pod kątem JM i jego tematów. O Rosji jest dużo. O Sowietach też. Co rok nowa książka o Katyniu. O rosyjskich przeciwnikach komunizmu są różne książki. O kresach wiele pozycji. Tylko, że najbardziej rzucają się w oczy książki czysto historyczne.
Kiedyś sformułował Pan pogląd, że „ilość przechodzi w nijakość” w kontekście możliwej popularności Mackiewicza w Polsce. Ja uważam, że JM pozostanie pisarzem elitarnym, ale rozumiem to szczególnie. Otóż w każdym mieście i w każdej gminie jest elita. Dlatego uważam, że książki JM powinny trafić także do bibliotek i księgarni w małych miejscowościach i tam byłyby zauważone przez wymienioną elitę. (Już widzę jak Pan załamuje ręce nad tą „elitą”, ale sądzę, że są i tacy, którzy myślą podobnie jak Pan).
Bolecki jakiś czas temu optymistycznie napisał, że JM jest już sprzedawany w dużych literackich księgarniach. Dobrze, ale Polska nie ogranicza się do miast wojewódzkich. Wręcz przeciwnie, większość Polaków NIE mieszka w miastach wojewódzkich.
Oczywiście pozostaje Internet. Książki Józefa Mackiewicza łatwo kupić. Jednak trudno je spotkać tam przypadkiem tak jak w księgarni.
Poloniści chyba już zaakceptowali Mackiewicza (nie będę powtarzał tego co pisał Bolecki na temat ich reakcji na nazwisko JM w latach 90-ych).
Przypuszczam, że wiem jaki jest problem z rozpowszechnianiem dzieł JM. Otóż te książki sprzedają się powoli. Księgarze nie zamawiają nowych egzemplarzy, gdyż boją się że będą „leżeć”. Pytanie jak szybko książka musi się sprzedać aby księgarnia zamówiła tytuł po raz kolejny. Problem chyba nie do pokonania.
Zasadę „ilość przechodzi w nijakość” sformułowałem przy innej okazji i w zupełnie innym kontekście rozważań na temat społeczności. Muszę jednak podkreślić, że choć uważam tę zasadę za Mackiewiczowską z ducha, to on sam kilkakrotnie pochwalał znaną zasadę przeciwną. W słynnym tekście „Miejmy nadzieję” dołączonym do późniejszych wydań „Zwycięstwa prowokacji” pisał m.in. o wzroście liczbowym opozycji:
„Czy `ilość przejdzie w jakość’?… – Marks pouczał nas, że tak, że przejdzie. Daj Boże, żeby miał rację.”
Mnie się to wydaje sprzeczne z jego własną myślą. Wzrost ilościowy legalnej opozycji nie mógł doprowadzić do niczego dobrego. Wręcz przeciwnie, zdaje mi się, że jedyne do czego mógł nas pchnąć, to prl bis.
Panie Michale, chciałbym podjąć temat, o którym Pan kiedyś wspomniał. Chodzi o książkę Mackiewicza o Katyniu. Napisał Pan, że JM najpierw nie znalazł wydawcy, a potem nie chciał jej wydawać po polsku. W liście do Edwarda Duszy z roku 1980 (lub 1981) Mackiewicz napisał, że nie wydaje swojej książki po polsku, gdyż jednocześnie wydawana jest książka „Zbrodnia katyńska w świetle dokumentów”, która została w decydującym stopniu opracowana przez niego. Otóż ja szukałem w Internecie informacji o tym, czy „Zbrodnia katyńska w świetle dokumentów” nadal jest wydawana. Ostatnie wydanie, a jakim znalazłem informację pochodzi z roku 1989. A zatem od dwudziestu lat publikacja ta nie jest wydawana, więc opublikowanie książki Mackiewicza po polsku nie spowoduje żadnego konfliktu. Podstawowym zbiorem dokumentów o Katyniu jest obecnie czterotomowa publikacja „Katyń. Dokumenty zbrodni” wydana w Polsce w latach 1995-2006.
JM na pewno nie twierdził, że jego książka ma w ogóle nigdy nie być wydawana po polsku.
Oczywiście praw autorskich należy przestrzegać i to co ja teraz piszę nie jest obroną Jacka Trznadla tylko wskazaniem na zasadność wydania książki Mackiewicza przez uprawnione wydawnictwo teraz – gdy zbliża się siedemdziesiąta rocznica zbrodni.
Drogi Panie Pawle,
Nie jestem wydawcą pism Józefa Mackiewicza. I nie wiem, jakie są plany wydawnicze Kontry na najbliższe lata.
Zna Pan na pewno długą i raczej nieprzyjemną historię tych dwóch książek, w świetle której wydaje mi się zrozumiałe, dlaczego Mackiewicz opierał się wydaniu swojej książki po polsku. Ale poza tym, co myślałby na ten temat dziś, należy do sfery domniemywań.