III Ankieta Wydawnictwa Podziemnego

Dziecko w szkole uczy się fałszowanej historii od Piasta do równie sfałszowanego Września i dowie się, że obrońcą Warszawy był nie jakiś tam Starzyński, ale komunista Buczek, który wyłamał kraty „polskiego faszystowskiego” więzienia, by na czele ludu stolicy stanąć do walki z najeźdźcą. – Tak w roku 1952 Barbara Toporska opisywała ówczesny etap bolszewizacji Polski.

Przyjmijmy, na potrzeby niniejszej ankiety, że był to opis pierwszego etapu bolszewizacji, klasycznego w swoim prostolinijnym zakłamaniu. Kolejny etap nastąpił szybko, zaledwie kilka lat później, gdy – posługując się przykładem przytoczonym przez Barbarę Toporską – w kontekście obrony Warszawy wymieniano już nie tylko komunistę Buczka, ale także prezydenta Starzyńskiego (i to z największymi, bolszewickimi honorami). Przyszedł w końcu także moment, gdy komunista Buczek albo znikł z kart historii, albo też przestał być przedstawiany w najlepszym świetle – jeszcze jeden, mocno odmieniony okres.

Mamy tu zatem dynamiczne zjawisko bolszewizmu i szereg nasuwających się pytań. Ograniczmy się do najistotniejszych, opartych na tezie, że powyższe trzy etapy bolszewizacji rzeczywiście miały i mają miejsce:

1. Wedle „realistycznej” interpretacji historii najnowszej utarło się sądzić, że owe trzy etapy bolszewickiej strategii są w rzeczywistości nacechowane nieustającym oddawaniem politycznego pola przez bolszewików. Zgodnie z taką wykładnią, historię bolszewizmu można podzielić na zasadnicze okresy: klasyczny, ewoluujący, upadły. Na czym polega błąd takiego rozumowania?

2. Jak rozumieć kolejno następujące po sobie okresy? Jako etapy bolszewizacji? Jako zmiany wynikające z przyjętej strategii, czy ze zmiennej sytuacji ideowej i politycznej, czy może trzeba wziąć pod uwagę inne jeszcze, niewymienione tu czynniki?

3. Trzy etapy i co dalej? Czy trzecia faza spełnia wszystkie ideowe cele bolszewizmu, czy wręcz przeciwnie – jest od realizacji tych celów odległa? Czy należy spodziewać się powrotu do któregoś z wcześniejszych etapów, a może spektakularnego etapu czwartego lub kolejnych?

Zapraszamy do udziału w naszej Ankiecie.

II Ankieta Wydawnictwa Podziemnego

Dorobek pisarzy i publicystów mierzy się nie tyle ilością zapisanych arkuszy papieru, wielkością osiąganych nakładów, popularnością wśród współczesnych czy potomnych, poklaskiem i zaszczytami, doznawanymi za życia, ale wpływem jaki wywierali lub wywierają na życie i myślenie swoich czytelników. Wydaje się, że twórczość Józefa Mackiewicza, jak żadna inna, nadaje się do uzasadnienia powyższego stwierdzenia. Stąd pomysł, aby kolejną ankietę Wydawnictwa poświęcić zagadnieniu wpływu i znaczenia twórczości tego pisarza.

Chcielibyśmy zadać Państwu następujące pytania:

1. W jakich okolicznościach zetknął się Pan/Pani po raz pierwszy z Józefem Mackiewiczem?
Jakie były Pana/Pani refleksje związane z lekturą książek Mackiewicza?

2. Czy w ocenie Pana/Pani twórczość publicystyczna i literacka Józefa Mackiewicza miały realny wpływ na myślenie i poczynania jemu współczesnych? Jeśli tak, w jakim kontekście, w jakim okresie?

3. Czy formułowane przez Mackiewicza poglądy okazują się przydatne w zestawieniu z rzeczywistością polityczną nam współczesną, czy też wypada uznać go za pisarza historycznego, w którego przesłaniu trudno doszukać się aktualnego wydźwięku?

Serdecznie zapraszamy Państwa do udziału.

Ankieta Wydawnictwa Podziemnego

1. W tak zwanej obiegowej opinii egzystuje pogląd, że w 1989 roku w Polsce zainicjowany został historyczny przewrót polityczny, którego skutki miały zadecydować o nowym kształcie sytuacji globalnej. Jest wiele dowodów na to, że nie tylko w prlu, ale także innych krajach bloku komunistycznego, ta rzekomo antykomunistyczna rewolta była dziełem sowieckich służb specjalnych i służyła długofalowym celom pierestrojki. W przypadku prlu następstwa tajnego porozumienia zawartego pomiędzy komunistyczną władzą, koncesjonowaną opozycją oraz hierarchią kościelną, trwają nieprzerwanie do dziś. Jaka jest Pana ocena skutków rewolucji w Europie Wschodniej? Czy uprawniony jest pogląd, że w wyniku ówczesnych wydarzeń oraz ich następstw, wschodnia część Europy wywalczyła wolność?

2. Nie sposób w tym kontekście pominąć incydentu, który miał miejsce w sierpniu 1991 roku w Moskwie. Czy, biorąc pod uwagę ówczesne wydarzenia, kolejne rządy Jelcyna i Putina można nazwać polityczną kontynuacją sowieckiego bolszewizmu, czy należy raczej mówić o procesie demokratyzacji? W jaki sposób zmiany w Sowietach wpływają na ocenę współczesnej polityki międzynarodowej?

3. Czy wobec rewolucyjnych nastrojów panujących obecnie na kontynencie południowoamerykańskim należy mówić o zjawisku odradzania się ideologii marksistowskiej, czy jest to raczej rozwój i kontynuacja starych trendów, od dziesięcioleci obecnych na tym kontynencie? Czy mamy do czynienia z realizacją starej idei konwergencji, łączenia dwóch zantagonizowanych systemów, kapitalizmu i socjalizmu, w jeden nowy model funkcjonowania państwa i społeczeństwa, czy może ze zjawiskiem o zupełnie odmiennym charakterze?

4. Jakie będą konsekwencje rozwoju gospodarczego i wojskowego komunistycznych Chin?

5. Już wkrótce będzie miała miejsce 90 rocznica rewolucji bolszewickiej w Rosji. Niezależnie od oceny wpływu tamtych wydarzeń na losy świata w XX wieku, funkcjonują przynajmniej dwa przeciwstawne poglądy na temat idei bolszewickiej, jej teraźniejszości i przyszłości. Pierwszy z nich, zdecydowanie bardziej rozpowszechniony, stwierdza, że komunizm to przeżytek, zepchnięty do lamusa historii. Drugi stara się udowodnić, że rola komunizmu jako ideologii i jako praktyki politycznej jeszcze się nie zakończyła. Który z tych poglądów jest bardziej uprawniony?

6. Najwybitniejszy polski antykomunista, Józef Mackiewicz, pisał w 1962 roku:

Wielka jest zdolność rezygnacji i przystosowania do warunków, właściwa naturze ludzkiej. Ale żaden realizm nie powinien pozbawiać ludzi poczucia wyobraźni, gdyż przestanie być realizmem. Porównanie zaś obyczajów świata z roku 1912 z obyczajami dziś, daje nam dopiero niejaką możność, choć oczywiście nie w zarysach konkretnych, wyobrazić sobie do jakiego układu rzeczy ludzie będą mogli być jeszcze zmuszeni 'rozsądnie' się przystosować, w roku 2012!

Jaki jest Pana punkt widzenia na tak postawioną kwestię? Jaki kształt przybierze świat w roku 2012?




Zmarły niedawno głośny filozof, Leszek Kołakowski, wystąpił w 1971 roku w Kulturze z artykułem pt. Tezy o nadziei i beznadziejności. Tekst ów jest dziś uważany za inspirację dla ruchu Solidarności, pierwszy krok na drodze do okrągłego stołu i prapoczątek fenomenu zwanego dziwacznie „upadkiem komunizmu”. Kołakowski postulował, iż zorganizowane grupy społeczne mogą krok po kroku, pokojowo rozszerzać sfery obywatelskiej odpowiedzialności wewnątrz totalitarnego państwa, przy pomocy „presji cząstkowych i stopniowych, czynionych w perspektywie społecznego i narodowego wyzwolenia”.

Józef Mackiewicz odpowiedział na ów artykuł zasadniczym tekstem O nadziejach i beznadziejnościach. Mackiewicz podkreślał, że analizy Kołakowskiego są częstokroć trafne, nawet jeśli wychodzą z obcych mu założeń. Nie mógł jednakże zgodzić się z kluczowym postulatem „zmian cząstkowych”:

„Jak wiadomo, wszystkie dyktatorskie władze na świecie w wypadkach kryzysów wewnętrznych, czy to pod wpływem presji społeczeństwa, czy po prostu dla jego oszukania, szły na tzw. ustępstwa, liberalizację, dopuszczały do udziału w rządach opozycje itd. itd. itd. Nigdy dla obalenia swej władzy, lecz odwrotnie, dla jej ratowania, umocnienia, udoskonalenia. Przy tym nigdy też nie wiadomo, kiedy to się dzieje pod istotną presją społeczeństwa, a kiedy, raczej, tylko za presję z dołu jest podawane. […] Częściej zaś stanowi taktyczne posunięcie z góry, czyli rodzaj pułapki. Pułapki szeroko otwartej właśnie dla wszelkiego rodzaju (ideowych) oportunistów i dla rozgrzeszenia kooperacji ze złem. Któż bowiem dostrzeże od razu ścisłą granicę przebiegającą pomiędzy zreformowaniem wyłącznie dla utrwalenia systemu a zreformowaniem dla jego istotnego ulepszenia? Co zresztą tak samo prowadzi do jego utrzymania. Ale w pierwszej kolejce do rozładowania potencjalnej kontry. W historii komunistycznego półwiecza takimi chwytami był i wielki NEP Lenina i mały NEP Stalina podczas ostatniej wojny; i kompromis bolszewików z Cerkwią prawosławną, i kompromis z Kościołem katolickim (teraz to się nazywa Kościoła z państwem), który wychodził na korzyść partii komunistycznej. Do tej samej kategorii należało i stworzenie Paxu Piaseckiego w r. 1945 jako piorunochronu legalnej opozycji katolickiej, przeciwko spodziewanej nielegalnej (dążącej do obalenia ustroju). Do tej kategorii należała i destalinizacja Chruszczowa, i polski październik zwłaszcza, uwieńczony totalnym sukcesem poparcia pierwszego sekretarza partii komunistycznej przez cały naród. Dosłownie, łącznie z emigracją, która uległa na pewien czas równie totalnemu rozbrojeniu politycznemu.” [1]

Nie, Mackiewicz nie miał nadziei, że „dłubanie wokół wewnętrznych rozgrywek panów” z kompartii może doprowadzić do „odzyskania wolności, sprawiedliwości, Polski”, jak chciał Kołakowski – „raczej pogłębi beznadziejność.” I tak też się stało, bo czym innym jest powszechne uznanie prlu bis za Wolną Polskę, jak nie ostatecznym pogłębieniem beznadziejności? Dlatego też możemy zasadnie uznać Leszka Kołakowskiego ojcem chrzestnym prlu nr 2.

***

Kołakowski był w pierwszym rzędzie filozofem, a nie publicystą politycznym. W publikowanych ostatnio obszernych nekrologach uznano go wręcz za jednego z największych filozofów XX wieku [2], co być może więcej mówi o dwudziestowiecznej filozofii niż o samym Kołakowskim.

Spotkałem go raz w życiu, w 1988 roku w Oxfordzie. Było typowo paskudne angielskie lato, trochę mżyło, było szaro i zimno. Spotkaliśmy się w pięknym All Souls College, ale pokój był raczej brzydki i zaniedbany, oprócz widoku z okna na ginące w mglistym oddaleniu trawniki, gdzie jacyś desperaci próbowali grać w krykieta. Rozmawialiśmy bardzo długo, ale nie była to przyjazna wymiana zdań, a raczej napięta, ostra debata o wolności i wartościach.

Kołakowski rozpoczął od zakwestionowania mojego twierdzenia, iż wolność nie jest wartością i dokonał szczegółowych rozróżnień rozmaitych „typów” wolności. Na moją deklarację, że żadna z tych wolności wartością być nie może, odparł, że np. wolność społeczna wydaje mu się cenna, a tym samym jest wartością. Tak doszliśmy do rozważań, co to jest wartość. Posługiwałem się klasycznymi określeniami w rodzaju „idealnego wzorca”, tego co „szlachetne”, „cenne samo przez się”, „ostateczne”. I wówczas po długich i raczej bezpłodnie komicznych rozważaniach czy przyjemność jest wartością, wyszło na jaw, że o ile Kołakowski zgodziłby się na obiektywność wartości, to nie przyjmuje ich absolutności. Przytoczył osławiony przykład prawdomówności i obrony sekretu (czy broniąc sekretu wolno zełgać), utrzymując, że przykład ten świadczy, iż prawdomówność nie jest wartością absolutną. To jest oczywiście nonsens, bo nakaz prawdomówności podporządkowany być musi imperatywowi dyskrecji (ponieważ myśl jest wcześniejsza od mowy), co z kolei prowadzi logicznie do ograniczenia zakresu ważności mówienia prawdy przez wartość dyskrecji. Kołakowski, nieprzekonany, utrzymywał nadal, że podporządkowanie jednej wartości innej świadczy o jej nie-absolutności. Na to ja argumentowałem, że obrona miejsca wartości w hierarchii jest obroną absolutności hierarchii, że obiektywny konflikt między wartościami jest wewnętrznie sprzeczny, bo nie „licuje” z ich wartościowością, i że wymaganie, aby każda wartość była najwyższa i absolutna jest absurdem. Dodałbym także teraz, że jest to wynik uznania wolności za wartość. Jeśli wolność jest wartością, to wszystkie inne wartości są wobec niej w tym samym stosunku; hierarchia się spłaszcza: obojętne co się robi, byle by to robić w sposób wolny, co z kolei musi doprowadzić do „konfliktów między wartościami”. Żadna wartość oprócz wolności nie może być wtedy absolutna.

Dopiero później przeczytałem po wielekroć cytowane zdanie Kołakowskiego, że „konflikt wartości raczej niż harmonia, utrzymuje kulturę przy życiu”. Wydaje mi się dziś, że on sam był ofiarą swojej filozoficznej drogi rozwoju i nie zdołał się otrząsnąć z tego, z czego był wyszedł. Nigdy nie zdołał przyjąć, że to człowiek wnosi konflikt i zadaniem filozofa jest „układanie tablic wartości”, odkrywanie naturalnego porządku rzeczy, rozumienie świata, a nie zmienianie świata, jak domagał się Marx. O wartości trzeba się kłócić i taki spór rzeczywiście utrzymuje kulturę przy życiu, ale to nie znaczy, że wartości same są w konflikcie.

Kiedy czytywałem jego książki, miałem nieodłączne od lektury wrażenie wspinania się. Nie lekkiej wycieczki poprzez historię idej, ale raczej mozolnej wspinaczki w pocie czoła; trudnej, ale osładzanej co chwila jakimś pięknym znaleziskiem. Cudne widoki nie zatrzymywały nas jednak – ani nas-czytelników, ani Kołakowskiego-przewodnika – bo przyświecał nam jasny cel: osiągnąć szczyt i ujrzeć świat z wysokości. Wizja tego, co ukazać się miało naszym oczom, podtrzymywała nas w wysiłku i parliśmy dalej, pod górę, a drobne piękności tylko zaostrzały apetyt. I wreszcie stanęliśmy na szczycie. Jeszcze wysiłek zapierał nam dech, jeszcze nie ogarnęliśmy nowej perspektywy, jeszcze zaprzątnięci byliśmy przebytą drogą, a już słyszeliśmy szept: „Nie lękaj się!” Kołakowski chwytał nas delikatnie i porywał za sobą w oszałamiający lot. Chcieliśmy go zatrzymać, na darmo wołaliśmy: dokąd dotarliśmy? W naszych skołowanych głowach plątało się mnóstwo pytań, ale olśnieni wspaniałością lotu, pewnością naszego przewodnika, zmilczeliśmy.

Wylądowaliśmy z dala od szczytu. Brakło nam tchu. Pełni wdzięczności i oczarowani, nie chcemy już o nic pytać. I wtedy Kołakowski wskazuje na górę. – To kupa śmieci! Sterta odpadków. Wydawały się piękne, ale są tylko częściami, które nigdy nie złożą się w całość. To śmietnisko rzeczy bezużytecznych i bezwartościowych. Wspinaczka, która obiecywała tak wiele, nie mogła dać nam nowych widoków, nowych perspektyw. I już chciałoby się wyrazić mu zasmuconą wdzięczność, że obnażył przed nami prawdę, że pozbawił nas złudzeń, gdy oto dobrotliwy uśmiech powstrzymuje nas w pół słowa. Okazuje się, że w oczach Kołakowskiego całe to śmietnisko jest dobre i takie właśnie, jakie być powinno. Wspinanie się po nim bez przewodnika, jest pomysłem chybionym i prowadzi donikąd. Podnoszenie pięknych odpadków jest zabawą samą dla siebie, ale samo istnienie wysypiska jest sprawą doniosłej wagi – bez tej góry śmieci, nie ma człowieka. Ale mnie się nadal zdaje, że każda myśl zasługuje na coś więcej niż zaliczenie jej do śmietnika historii, zasługuje na zrozumienie, zasługuje na polemikę.

Kołakowski był zaiste myślicielem XX wieku i popełnił wszystkie błędy znamionujące to straszne stulecie. W zakończeniu monumentalnych Głównych nurtów marksizmu, pisał:

„W tej chwili marksizm ani nie tłumaczy świata, ani go nie zmienia, jest tylko zasobnikiem haseł służących organizowaniu różnych interesów, nie mających najczęściej nic wspólnego z tymi, z jakimi marksizm w pierwotnej formie się identyfikował.”

To samo niestety da się powiedzieć o Kołakowskim. Szedł przez całe życie za wskazówką Marxa, to znaczy chciał świat zmieniać, ponieważ rozumienie odstręczało go swą nieosiągalnością. Kiedy pojechał jako młody człowiek do Moskwy, nie wiedział nic o represjach, obozach, strasznym terrorze, spotkał się natomiast z „czołowymi postaciami sowieckiej filozofii” i dostrzegł ich „rażąco niski poziom intelektualny, niewiarygodną ignorancję i wręcz dziecinną umysłowość”, jak wyznawał w wiele lat później tygodnikowi Zeit. Mackiewicz komentował:

„Dostrzegam w tej wypowiedzi pewną logiczną sprzeczność. Bo czy można było w r. 1950, a zatem po 33 latach panowania bolszewickiego w Rosji – wykazać bardziej niewiarygodną ignorancję, jak nie wiedzieć o panującym tam rozmiarze represji policyjnych i systemie obozów koncentracyjnych? Zwłaszcza, gdy się urodziło w sąsiedniej Polsce, nawet, jak Kołakowski, dopiero w 1927? Jeżeli natomiast młody wiek Kołakowskiego w r.1950 (23 lata) ma być usprawiedliwieniem dla jego ówczesnej dziecinnej niewiedzy, to z jakiej pozycji umysłowej mógł jednocześnie oceniać niski poziom intelektualny, niewiarygodną ignorancję i wręcz dziecinną umysłowość innych?” [3]

Kołakowski realizował najpierw interesy Stalina, potem rewizjonistów, by wreszcie, wyrzucony z kompartii, „wygnany” na Zachód, propagować socjalizm z ludzką twarzą. Tu mógł spokojnie twierdzić, jakoby komunizm sprawdził się w walce z faszyzmem; tu witany był aplauzem, gdy utrzymywał, iż marksizm, chrześcijaństwo i islam są tak samo pretensjonalnymi ideologiami. Nazwał kiedyś realny socjalizm „ideą braterstwa z przymusu” czyli naprawdę nie zrozumiał, że socjalizm jest niczym więcej, jak metodą zdobycia i utrzymania władzy. Idea braterstwa nic nie znaczyła dla Lenina, Trockiego, Mao, Pol Pota, ale przymus był im miły. Guzik ich obchodziło, że nikt się z nikim nie brata, ważna była nieograniczona kontrola, jaką im ideologia dawała nad procesem bratania.

Tego Kołakowski rozumieć nie chciał. I tak, chcąc nie chcąc, oddał swą ogromną erudycję i niepospolitą inteligencję na służbę wrogom ludzkości. A rolę ojca chrzestnego prlu bis odegrał bezbłędnie.

 

 

  1. W: Droga Pani, Kontra, Londyn 1998, s. 287-8

  2. Leszek Kolakowski. One of the 20th century’s greatest philosophers who grappled with the concepts of freedom, politics and faith after fleeing totalitarian Poland http://www.telegraph.co.uk/news/obituaries/culture-obituaries/books-obituaries/5873129/Leszek-Kolakowski.html I pomyśleć, że kiedyś uznawano Daily Telegraph za pismo „prawicowe”.

  3. List do Redakcji, Wiadomości nr 24 (1315)



Prześlij znajomemu

14 Komentarz(e/y) do “Leszek Kołakowski – ojciec chrzestny prlu bis”

  1. 1 Sonia Belle

    Nie bardzo rozumiem sedna twojej dyskusji z Kolakowskim o hierachii wartosci. Dla mnie, wolnosc jest najwyzsza wartoscia, wazniejsza nawet od sprawiedliwosci. Liberalowie zwykle stawiaja sprawiedliwosc na szczycie hierarchii, konserwatysci moralnosc, lewicowcy oczywiscie rownosc, a faszysci braterstwo…

  2. 2 michał

    Soniu,

    Z całym szacunkiem, zdajesz się rozumować tak dokładnie jak Kołakowski, tzn. to co jest dla nas cenne, jest wartościowe, jest zatem wartością. Takie rozumienie prowadzi neiuchronnie do relatywizmu, bo dla Ziutka ważne, żeby Man U wygrał mecz piłki nożnej, a dla Stefy, żeby dobrze zjeść. Są to jednakże rzeczy, które należą do utylitarnego porządku ważności, gdy wartości tworzą porządek aksjologiczny, który jest obiektywny i absolutny, tzn. istnieje niezależnie od poznającego podmiotu i nie jest względny. Wartości są także niezależne od „realizującego” podmiotu, po prostu są. Moralność, sprawiedliwość, równość, braterstwo, a przede wszystkim wolność, wartościami w ogóle być nie mogą.

    Wolność jest formą działania. Jako taka jest warunkiem odpowiedzialności, winy bądź zasługi i całego tego obszaru, który nazywamy moralnością. Wolność jest niezwykle ważna, bez niej nie można mówić o człowieku jako podmiocie, bo działania nie-wolne są bez znaczenia. Ta jej niezwykła waga doprowadziła wielu myślicieli do wysunięcia wolności, jak mówisz, „na szczyt hierarchii”, co prowadzi do absurdu, bo wobec wolności podniesionej do poziomu wartości, wszelkie inne wartości bledną, hierarchia znika i człowiek w swej potwornej wolności – jak to mówi zdaje się Kiriłłow u Dostojewskiego – może robić co chce. Jeśli wolność jest wartością, to każdy akt wolny jest dobry. Można zabijać i męczyć, byle w sposób wolny, byle nie z rozkazu, ale z własnej nieprzymuszonej woli.

  3. 3 Michał Tyrpa

    Dziękuję Autorowi za przypomnienie Mackiewicza. Za przypomnienie go właśnie w tym kontekście.

  4. 4 zeppo

    „…Takie rozumienie prowadzi nieuchronnie do relatywizmu…”

    co zreszta wydaje sie byc celem glownym (choc ukrytym) tej operacji, bowiem otwierajacym droge do relatywizowania (i multiplikowania) prawdy, czyli wartosci stanowiacej fundament porzadku aksjologicznego.

    NB. wystrzegam sie nazywac ten typ argumentacji filozoficznym, bo to klarowny przyklad instrumentalizowania filozofii przez swiat polityki.

    Z pozdrowieniami,

  5. 5 michał

    Drogi Panie Zeppo,

    Nie jestem do końca przekonany, że Kołakowski był dobrym przykładem instrumentalizacji i polityzacji myślenia filozoficznego. On jednak przeszedł zasadniczą ewolucję i był z pewnością wielkim erudytą. Moja hipoteza na jego temat jest następująca: pomimo długiej drogi, jaką pokonał od 11 tezy Marxa o Feuerbachu, był do końca ofiarą swych filozoficznych początków. Tak samo był ofiarą „potrzeby politycznego zaangażowania”; to w ogóle raczej smutna postać.

    Najzabawniejszy jest paradoks odbioru Kołakowskiego, któremu w prlu wyzywają od „żydłaków” (choć o ile wiem, Żydem nie był, ale mnie to i tak nie obchodzi), a poza Polską uważany jest za wielkiego filozofa i – uwaga! – antykomunistę.

  6. 6 RyszardT

    Witam,

    […] Wylądowaliśmy z dala od szczytu. Brakło nam tchu. Pełni wdzięczności i oczarowani, nie chcemy już o nic pytać. I wtedy Kołakowski wskazuje na górę. – To kupa śmieci! Sterta odpadków. Wydawały się piękne, ale są tylko częściami, które nigdy nie złożą się w całość. To śmietnisko rzeczy bezużytecznych i bezwartościowych. Wspinaczka, która obiecywała tak wiele, nie mogła dać nam nowych widoków, nowych perspektyw. […]

    Miałem dokładnie takie samo wrażenie, zarówno czytając LK, jak i oglądając w tv jego „Mini wykłady o maxi sprawach”…

    Mam jednak wrażenie, że określając Kołakowskiego jako „ojca chrzestnego PRL bis” za bardzo go Pan „dowartościował”. „Ojciec chrzestny”, jako ten, który daje „filozoficzną” legitymizację dla „transformacji” ?
    Ja wskazałbym jednak Adama Michnika, względnie ukułbym pojęcie (trochę niezgrabne) „kolektywnego ojca chrzestnego” prl-bis, w którego wchodziliby właśnie Michnik, Kołakowski, Miłosz, Śzymborska, większość hierarchów Kościoła (na czele z prymasem Glempem i bpem Życińskim).

  7. 7 michał

    Drogi Panie Ryszardzie,

    Kołakowski wydaje mi się człowiekiem większego kalibru niż Miłosz, a już o Szymborskiej w ogóle nie wiem, co powiedzieć. To jest zero. Nikt. Ona nie jest nawet matką chrzestną swojej własnej „poezji”. Miłosz był z pewnością lepszym poetą, tylko myśli u niego na naparstek. Michnik natomiast jest bez wątpienia człowiekiem mniejszej miary niż Kołakowski, ale tez rolę wobec prlu bis odegrał raczej większą. Nazwałbym go raczej położną prlu nr 2. To on, z Geremkiem, Mazowieckim itp. postaciami, było obecny przy porodzie tego potworka poczętego z pijackiego spółkowania Wałęsy z Kiszczakiem i innymi obleśnikami.

    Nie, ja raczej obstawałbym przy zatrzymaniu roli ojca chrzestnego dla Kołakowskiego. To on czuwał z oddali nad swym odległym chrześniakiem, to on wyznaczył drogę i interweniował, kiedy zachodziła taka potrzeba. Ojciec chrzestny to tyle co „duchowy ojciec” – i tę rolę Kołakowski spełnił.

  8. 8 zeppo

    Szanowni Panowie,

    Jednak z mojego punktu widzenia, ojcem chrzestnym prl-bis jest bez watpienia Jerzy Urban, konstruktor i spiritus movens postkomunistycznego spisku. Capo di tutti cappi, bez ktorego ojcowie mniejsi prl-bis (w rodzaju wymienionych powyzej) nie znaczyli by nazbyt wiele.

    Z pozdrowieniami,

  9. 9 michał

    Tak, do jest do pewnego stopnia słuszne. Urban może być „ojcem chrzestnym” w sensie mafijnego „capo di tutti capi”. Natomiast Kołakowski raczej w sensie bardziej tradycyjnym, mianowicie „ojca duchowego” albo, w nieszczęsnym żargonie współczesności „guru”.

    Przy wszystkich swoich wadach, Kołakowski pozostaje nadal ciekawym myślicielem, bardzo wnikliwym analitykiem i krytykiem, inteligentnym przewodnikiem po historii myśli (bardzo nie lubię terminu „historia idei”), a na dodatek pisywał potoczystą, jasną polszczyzną, co wśród filozofów w ogóle, a wśród marksistów w szczególe, jest rzadkością.

    Wracając do Urbana, pisałem o jego roli kilka miesięcy temu (Polski październik i okrągły stół. Część VI). Nie należy (wydaje mi się) jego roli przeceniać. Urban NIE należał do partyjnej wierchuszki, NIE należał do grupy planującej „dramatyczne wydarzenia, które sprawić miały wrażenie upadku komunizmu”, był natomiast wyjątkowo inteligentnym obserwatorem, który nic nie wiedząc o planie, zaproponował coś bardzo do planu zbliżonego. Oczywiście komuniści woleli mieć kogoś takiego po swojej stronie, bo wprowadzenie w życie ich planu wymagało delikatnych operacji.

    W tym sensie zatem, ani Kołakowski, ani Urban nie są ojcami chrzestnymi, ponieważ cały plan nie dotyczy prlu i nie w prlu się zrodził.

  10. 10 MirekD

    Nie znam „dzieł” Kołakowskiego, nawet nie czytałem jego jedynej chyba książki jaką posiadam, zdaje się „czy diabeł jest czerwony”, możliwe że mam ich więcej. Czytałem natomiast jego własne stwierdzenie (po spotkaniu na uniwersytecie Krakowskim): że filozofem nigdy nie był – był tylko historykiem filozofii – i mu wierzę! Co do roli jaka odegrał w budowaniu PRL-bis, myślę, że był jedynie taką „szafą” za ktorą sie chowali i nadal to czynią różni „rożowi” najdelikatniej ich określając. Szafa do stołu pasuje – też mebel!

  11. 11 RyszardT

    Szafa, a może regał służący „różowym” ?

    Drogi Panie Michale – Urban jako rzecznik prasowy rządu MUSIAŁ BYĆ powyżej, grubo powyżej progu wtajemniczenia funków partyjnych w plan wejścia komunizmu w nową fazę. Toteż współudziału w planowaniu nie można całkiem wykluczyć.

  12. 12 michał

    Panie Mirku,

    Kołakowski był jednak na poziomie. Wrogów nie trzeba postponować, ale z nimi walczyć. Żeby z nimi walczyć, trzeba ich poznać.

    Panie Ryszardzie,

    Urban był powyżej progu wtajemniczenia, kiedy był rzeczikiem rządu, ale ja mówiłem o momencie kiedy napisał swój sławetny list do Kani. Wtedy był całkowicie poza układem, więc jest zdumiewające, że aż tak był przenikliwy. Czy zna Pan ten list? Warto przeczytać.

    Zapewne współdziałał w planowaniu ostatniej fazy, ale planowanie zaczęło się od Szelepina pod koniec lat 50.

  13. 13 RyszardT

    Czy aby „całkowicie poza układem”? Przecież pisał m.in. do reżymowej „polityki”. Może sowieci mieli jakiś kanał, przez który go kontrolowali?

  14. 14 michał

    Panie Ryszardzie,

    Urban był „poza układem władzy”, kiedy pisał swój list do Kani. Należał bez wątpienia całkowicie do prlu, ale w końcu kto nie należał? Pisał dla Rakowskiego, ale tak samo pisałi inni, a czy powiedziałby Pan, że Zyzio Kałużyński należał do układu władzy w prlu?

    Pisałem już gdzie indziej, że list do Kani wydaje mi się bardzo znaczący. Wydaje mi się, że jest to dokument, jak pewien człowiek patrzący z boku „odkrył”, co oni robią. Ponieważ odkrył to z jak najbardziej karierowiczowskimi zamierzeniami, to go zaproszono do środka. Jest takie amerykańskie powiedzenie: Better have the bastards inside the tent pissing out than outside the tent pissing in. Toteż Urban bardzo im się przydał.

Komentuj





Language

Książki Wydawnictwa Podziemnego:


Zamów tutaj.

Jacek Szczyrba

Czerwoni na szóstej!.

Jacek Szczyrba

Punkt Langrange`a. Powieść.

H
1946. Powieść.