Antykomunizm, którego nie ma – cz.1
3 komentarzy Published 3 sierpnia 2010    |
Książka Roberta Buchara, Do diabła z rzeczywistością…*, jest zjawiskiem nietypowym. Właściwie nie jest książką w tradycyjnym znaczeniu, raczej obszernym zestawem wypowiedzi, jakie autor zgromadził i uporządkował na podstawie przeprowadzonej przez siebie ogromnej liczby wywiadów. Do diabła z rzeczywistością… (jakże adekwatny do realiów ostatnich dwóch dekad tytuł) to po prostu literowy zapis filmowego multiwywiadu, jaki pod tytułem The Collapse of Communism – The Untold Story utknął był kilka lat temu, ze względów finansowych (a pewnie i politycznych), w fazie postprodukcji i nie wiadomo czy i kiedy ujrzy światło dzienne.
Nietypowa przede wszystkim wydaje się materia Bucharowskiego przedsięwzięcia, czechosłowackiego filmowca i amerykańskiego akademika, który, choćby przez wzgląd na obowiązującą na amerykańskiej ziemi (bardziej niż gdziekolwiek na świecie) zasadę politycznej poprawności, powinien z daleka omijać tematy, nie mieszczące się w kanonie oficjalnej propagandy. Szczęśliwie Robert Buchar nie należy do ludzi dbałych o podobne bzdury. Możemy dzięki temu wspólnie z nim zagłębić się w obszary naprawdę interesujące, zastanawiając się choćby nad takim oto fenomenem: Być może po raz pierwszy w historii ludzkości mieliśmy do czynienia z rewolucją, nie zdając sobie przy tym sprawy z tego, kim są zwycięzcy, a kim przegrani.
Nie mam pojęcia jak to się Robertowi Bucharowi udało, ale zrobił to – zwabił przed mikrofon i kamerę różnorodne grono ludzi, w taki czy inny sposób uwikłanych w politykę; profesjonalistów i amatorów; polityków z czołówek gazet i tajnych agentów wywiadów wrogich mocarstw; opozycjonistów i urzędników, analityków, publicystów i badaczy, ba – trafił mu się nawet jeden zdeklarowany komunista, a wszyscy, jak się zdaje, mniej lub bardziej, ale jednak, skłonni do szczerych wypowiedzi. Zestawienie takiego bogactwa indywidualności, ich wrażeń i przemyśleń wydaje się gwarantować obfitą ucztę dla intelektów wszystkich tych, którym zaduma nad przemijającą współczesnością nie jest obca.
O samym Robercie Bucharze możemy powiedzieć stosunkowo niewiele. Pochodzi z Hradec Kralowe, niewielkiego, za to starego miasta w północnej części Czech, gdzie urodził się w 1951 roku, w zaledwie 3 lata po ostatecznym podboju tego kraju przez komunizm; w wieku kilkunastu lat zainteresował się fotografią i sztuką filmową, która zresztą rychło stała się źródłem jego utrzymania; po zdobyciu odpowiedniej edukacji pracował przez kilkanaście lat jako operator; swoją przygodę z filmem kontynuował po wyjeździe na Zachód w 1980 roku.
Szczęśliwie, najbardziej interesuje nas nie tyle biografia, co poglądy Roberta Buchara, a te możemy prześledzić przynajmniej na podstawie dwóch źródeł: fragmentów książki, które stanowią jego bezpośrednią wypowiedź oraz zadawanych w trakcie wywiadów pytań.
O co pyta Robert Buchar?
Na czoło wysuwa się jeden z najważniejszych problemów – pytanie o rzekomy upadek komunizmu w Europie Wschodniej: dlaczego nikt nie mówi na ten temat? Czy dlatego, że w gruncie rzeczy nikogo to nie interesuje? Jak to możliwe?
To oczywiście szalenie celne pytanie, pytanie bez którego nie może być mowy o trafnych odpowiedziach na najbardziej fundamentalne kwestie. Podejmując taki właśnie temat, Buchar nie mógł wybrać lepiej. Skoro komunizm upadł (jeśli upadł), a okoliczności tego upadku były tak niejasne (jak były), dlaczego nikt nawet nie pokusił się o sprawdzenie, co naprawdę wydarzyło się w tej części świata. Wszak wraz z upadkiem Związku Sowieckiego, nie upadało kolejne mini państewko jakiegoś afrykańskiego czy amerykańskiego dyktatora, ale zimnowojenny wróg, bolszewicki barbarzyńca, zagrażający nie tylko zachodnim mocarstwom, zachodnim demokracjom, ale istnieniu cywilizacji, czy – jak pisał Józef Mackiewicz – każdej cywilizacji.
Brnąc głębiej i dalej, Buchar drąży temat, stawiając kolejne problemy, zmuszając swoich rozmówców do wypowiadania rzeczy ważnych, czasem trudnych: Czy możemy przyjąć, że koniec komunizmu został wcześniej przygotowany ? Co zmotywowało sowietów do poczynienia tego kroku ? Czy Zachód wygrał zimną wojnę? Czy zostaliśmy oszukani? Dlaczego ludzie nigdy nie dowiedzieli się prawdy? Jaka była rola KGB w całym tym procesie?
Zadając te i inne pytania Buchar nie sugeruje odpowiedzi, nie stara się podpowiadać, jest powściągliwy, jeśli idzie o formułowanie własnych poglądów, a postępując tak, robi bardzo dobrze. Dzięki takiemu metodologicznemu umiarowi, jego rozmówcy czują się nieskrępowani, możliwie najbardziej swobodnie podejmując proponowane tematy.
Niewątpliwie to pytania przesądzają o wartości książki. Bez nich, bez tych jakże rzadkich wciąż pytań, jak też bez próby odpowiedzi na nie, ze wszystkimi wynikającymi z tego konsekwencjami, nie ma mowy ani o racjonalnym stosunku do aktualnej rzeczywistości politycznej, ani o właściwej ocenie bieżących wypadków, o prognozie politycznej nawet nie wspominając. Książka taka jak ta pozwala zachować odrobinę optymizmu, że, być może, świat jaki znamy z przeszłości, z elementami racjonalnego i przyzwoitego myślenia nie przeszedł jeszcze całkiem do historii.
Obraz komunistycznej nędzy
Co powiedziawszy, wypadnie spojrzeć na dokonanie Buchara z niejakim krytycyzmem – stawianie trafnych pytań to niejedyna domena autora Do diabła z rzeczywistością…, zdarzają mu się również mniej celne wypowiedzi i to w punktach, na oko, zasadniczych. Tak zdaje się być w przypadku tezy, postawionej śmiało już na pierwszej stronie książki:
Podczas ostatniej fazy zimnej wojny – pisze Buchar – Związek Sowiecki pod rządami swoich dogmatycznych i wyraźnie zniedołężniałych partyjnych bossów, tonął do poziomu niemal bankructwa. Jurij Andropow, przewodniczący KGB – jedynej organizacji dysponującej zarówno całkowitą wiedzą na temat stanu gospodarki jak również możliwością podejmowania strategicznych decyzji – doszedł do wniosku, że nie ma sposobu uleczenia komunistycznego systemu ze śmiertelnej choroby, która go opanowała. Aby zabezpieczyć bogactwo, które mogłoby się wyślizgnąć z rąk sowieckich przywódców, opracował niemal nieprawdopodobny program – wrzucenia do ognia moskiewskich rządów nad blokiem wschodnioeuropejskich krajów, a następnie także samej partii, rządzącej Związkiem Sowieckim.
I cóż tu mamy? – Obraz komunistycznej nędzy i rozpaczy. Banda zniedołężniałych bolszewickich starców z niezakrzepłą jeszcze krwią na rękach, usiłująca utrzymać resztki mizernej władzy nad znękanymi komunizmem społeczeństwami Wschodniej Europy; mamy także człowieka KGB, Jurija Andropowa – który w obliczu komunistycznego zmierzchu, końca swojego i towarzyszy, postanawia wykonać ostatni możliwy ruch – skok na kasę; wreszcie mamy i sam komunizm, gnijący i zbankrutowany, który w żaden sposób nie może już dłużej przetrwać!
Zastanawiam się czy Buchar, autor tezy, którą powyżej starałem się nie nazbyt udolnie zreferować, myślał kiedykolwiek nad prawdopodobieństwem takiego właśnie obrazu…? Gdyby wierzył w ostateczny upadek komunizmu, w śmierć bolszewickich ideałów, że, mianowicie, jedyną negatywną spuścizną antykomunistycznej transformacji jest uwłaszczenie nomenklatury – w takich okolicznościach, pewnie tak. Ale przecież Buchar jest człowiekiem dociekliwym, nie wierzy w mainstreamowe bzdury, których pełno w telewizjach całego świata, w prasie, w internecie. Buchar idzie nawet o krok dalej, krok rzec by można – siedmiomilowy (pytanie tylko, czy aby dobrze odmierzony), śmiało antycypując globalny rozwój wypadków, jeden światowy rząd i kluczowe w nim stanowiska dla moskiewskich bolszewików. Dlaczego zatem daje się nabrać na oczywistą bolszewicką prowokację na temat rzekomego upadku sowieckiej gospodarki?
Przerdzewiały Związek Sowiecki
Jak pogodzić dociekliwość i krytycyzm Buchara z tak daleko idącym uproszczeniem? Myślę, że odpowiedzialnością można obarczyć niektórych przynajmniej rozmówców autora, o czym szerzej powiem nieco później. To dzięki ich opiniom, w Bucharowskim toku myślenia pojawiło się pewne, w zasadzie powszechne, aby nie powiedzieć potoczne, nieporozumienie. Nieporozumienie związane z rzekomą niewydolnością gospodarczego organizmu Związku Sowieckiego i jego satelitów.
Pamiętamy obraz rdzewiejących Sowietów: rdzewiejące fabryki, rakiety balistyczne, myśliwce i bombowce, rdzewiejące łodzie podwodne, ba „rdzewiejącą” nawet stację kosmiczną „Mir”, wysublimowany i niedościgły (dla amerykańskich rywali) wytwór komunistycznej myśli technicznej, który najbezczelniej w świecie zutylizowano w charakterze symbolu upadającego komunizmu. Taki dokładnie był obraz Związku Sowieckiego, serwowany u progu lat 90. Cóż, sowiecka dezinformacja nie zna barier ani granic – nie tylko zamieniła w kupę złomu całą komunistyczną potęgę, skaziła swoim drażniącym jadem nawet doskonałą książkę Roberta Buchara.
Rzeczywistość, także rzeczywistość gospodarcza Związku Sowieckiego, jest o wiele bardziej złożona. Przede wszystkim celem komunistycznej gospodarki nigdy nie było zaspokajanie potrzeb ludności. Od samego początku, od październikowego przewrotu roku 1917, niedostatek, bieda, okresowo także głód – były narzędziami, dzięki którym kontrolowano podkomunistyczne społeczeństwo. Nędza była narzędziem władzy, celem – wypełnianie strategicznych aspiracji. Rzucająca się w oczy gospodarcza egzotyka: kolejki, buble, czarny rynek, brak towarów pierwszej potrzeby, kartki żywnościowe etc. służyła z jednej strony do utrzymania w ryzach społeczeństw, z drugiej – do pokrycia istotnych strategicznych celów.
Związek Sowiecki, który w połowie lat 80., według retrospektywnej oceny niemal wszystkich komentatorów i analityków, chylił się ku gospodarczemu upadkowi, w wielu gałęziach gospodarki dorównywał albo przewyższał Stany Zjednoczone: produkował więcej ropy, gazu, aluminium, cementu, miedzi, tytanu. Ponieważ produkcja dóbr konsumpcyjnych stanowiła jedynie margines działalności gospodarczej, te ogromne zasoby służyły w pierwszym rzędzie realizacji celów strategicznych, w tym przede wszystkim produkcji zbrojeniowej.
Projekcja słabości
Twierdzenie, że Związek Sowiecki wraz z satelitami ześlizgiwał się na skraj gospodarczego bankructwa jest równie nieprawdziwe jak pogląd, że zdecydowana większość społeczeństw podkomunistycznych pragnęła upadku komunizmu. Nie tylko nie pragnęła, ale i nie była skłonna wykonać w tym kierunku najmniejszego kroku.
Projekcja słabości Związku Sowieckiego, mająca przekonać Stany Zjednoczone, że dawny przeciwnik nie stanowi już zagrożenia, odgrywała kluczową rolę w strategii pierestrojki. Stąd ogromne znaczenie jakie przywiązywano do tego aspektu propagandy i dezinformacji. Sam Michaił Gorbaczow roztaczał, począwszy od roku 1985, obraz upadającej sowieckiej gospodarki. Pomagali mu w tym dziele m. in. pracownicy Instytutu Badań nad Stanami Zjednoczonymi. Wśród ekspertów informujących dyskretnie o stanie sowieckiej gospodarki stronę amerykańską (pisał na ten temat Edward Jay Epstein – jeden z rozmówców Buchara) był doradca ekonomiczny Gorbaczowa, Abel Angabegian. Według przekazanych przez niego danych, począwszy od roku 1980 wskaźnik przyrostu gospodarczego był bliski zeru. Sowiecka gospodarka przestała się rzekomo rozwijać. Dopiero kilka lat później CIA dokonała niezwykłego odkrycia – okazało się, że informacje gospodarcze czerpane z tego i innych źródeł mijają się z prawdą. Mimo oczywistego, strategicznego oszustwa, nawet cień podejrzenia nie padł na ekipę Gorbaczowa. Co więcej, z jakiegoś powodu tuszowano także dane, mówiące o wyjątkowym wzroście środków przeznaczonych na cele militarne.
Strategiczne oszustwo
Ujawnienie owego statystycznego oszustwa z połowy lat 80. podważa mit o bankructwie Związku Sowieckiego i upadku komunizmu, tym samym traci sens sama pierestrojka jako koło ratunkowe sowieckiego systemu. Skoro nie była politycznym programem obronnym, jakie zadanie miała do spełnienia?
Dobrze przeprowadzona operacja dezinformacyjna zawsze przynosiła Sowietom sukcesy. Warunek powodzenia nieodmiennie był i pozostał jeden, raczej mało wymagający: dezinformacja musi się w jakiś sposób pokrywać z dążeniami lub oczekiwaniami przeciwnika. Warunek taki spełniały przedsięwzięcia największego kalibru, takie jak legenda Trustu, czy operacja rozwiązania kominternu, wirtualne bankructwo Związku Sowieckiego nie stanowi w tym przedmiocie wyjątku.
Jeden z ciekawszych przykładów tego rodzaju oczekiwanej dezinformacji, choć na znacznie mniejszą skalę, opisuje w swojej książce, Spy Catcher, Peter Wright. Rzecz dotyczyła podsłuchu, który udało się Wrightowi zainstalować w egipskiej ambasadzie w Londynie, w dobie kryzysu sueskiego, dzięki czemu Brytyjczycy zyskali świetną orientację w poczynaniach przeciwnika. Idylla trwała do momentu, gdy sowieccy partnerzy Kairu zaproponowali pomoc techniczną przy eliminacji ewentualnego podsłuchu. Sprawa była z góry przegrana, ponieważ wiedziano, że Sowieci (czy raczej, jak twierdzi Wright, Rosjanie) dysponują odpowiednimi środkami technicznymi pozwalającymi na odkrycie tego rodzaju podsłuchu. W tej sytuacji: nasze operacje omal nie zakończyła się fiaskiem. Dzięki stałej łączności Wright i koledzy mieli możliwość na żywo śledzić postępy sowieckich specjalistów, którzy chwycili za naszpikowany telefon, odkręcili obudowę i… pozostawili urządzenie podsłuchowe w spokoju. Było jasne, że Rosjanie odkryli podsłuch, ale też z jakiegoś powodu postanowili nie przerywać jego działania. Najbardziej zdumiewające wydają się wnioski, do jakich doszedł przedstawiciel brytyjskiego wywiadu:
Rosjanie chcieli, abyśmy prawidłowo odczytali stanowisko, jakie postanowili zająć w kwestii Suezu. Nie chcieli, abyśmy myśleli, że blefują. Najlepszym sposobem zapewnienia, że potraktujemy ich postawę poważnie, było pozyskanie przez nas informacji wywiadowczej przy pomocy nienagannego źródła, na przykład ściśle tajnego połączenia. To był mój pierwszy kontakt ze złożoną sowiecką dezinformacją. (85-86)
Oczywisty absurd. Rosjanie z całą pewnością nie troszczyli się o prawidłowe odczytanie ich stanowiska przez Brytyjczyków. Ich jedynym celem, jak się okazuje – zgrabnie zakamuflowanym, było przekonanie brytyjskiego konkurenta, że nie żartują i że w każdej chwili są skłonni (w co właśnie należałoby wątpić) do czynnej interwencji na rzecz Egiptu Nassera.
Ten zadziwiający przypadek naiwności Wrighta, opisany zresztą przez niego samego po wielu, pełnych doświadczeń, latach służby w wywiadzie, jest niezwykłym dowodem kunsztu sowieckiej dezinformacji, przy okazji stanowi też wyśmienity, choć nieco prowokacyjny, wstęp do badania poglądów, nastrojów i sposobu myślenia uczestników Bucharowskiego wywiadu.
—————————
* Robert Buchar, And Reality Be Damned… Undoing America: What media didn’t tell you about the end of the Cold War and the fall of communism in Europe (Do diabła z rzeczywistością… Na zgubę Ameryki: to czego nie usłyszałeś w mediach na temat końca zimnej wojny i upadku komunizmu w Europie), Durham CT 2010.
Prześlij znajomemu
„…rzekomy upadek komunizmu w Europie Wschodniej: dlaczego nikt nie mówi na ten temat? Czy dlatego, że w gruncie rzeczy nikogo to nie interesuje?”
Establiszmentu nie interesuje. Do wielu w pełni nie dotarło. Reszta się boi. Zdaje się, że – aby uniknąć cenzury (także autocenzury) – wciąż niezbędny jest status politycznego emigranta.
Ja na ten temat mówię bardzo szczegółowo podczas semestralnego wykładu. Ale, czy długo jeszcze? Nie wiem, jak to wygląda z perspektywy Londynu, ale tu wracają lata 60-te.
Drogi Panie Zeppo,
Ma Pan absolutnie rację, jeśli idzie o kwestię autocenzury (bez wątpienia najgroźniejszej, najbardziej wyniszczającej odmiany cenzury), trudno mi się jednak zgodzić z tezą, że najlepszym w tej sytuacji rozwiązaniem jest emigracja polityczna…
Przypadek Józefa Mackiewicza i jego liczne powojenne kłopoty z publikacją własnych prac stanowią, myślę, wystarczająco przekonujący kontrargument – niestety, emigracja polityczna, przynajmniej ta z okresu powojennego, nie zapewniała wolności słowa, jakiej można by się spodziewać (dziś, gdy przecież nie istnieje choćby nominalny podział na emigrację polityczną i podkomunistyczny kraj zjawisko to, czy też tendencja, wydaje się jeszcze silniejsze).
Zatem…, jak Pan widzi, jedynym praktycznie rozwiązaniem (dla uniknięcia pokusy autocenzury) jest nie tyle emigracja, co… podziemie.
Rzecz niezwykla, ze w angielskich ksiegarniach (nie sprawdzalem w Londynie) ksiazka wlasciwie jest nieosiagalna. Ba jej nr ISBN byl nie do zidentyfikowania dla pracownikow kilku ksiegarnii we Wschodniej Anglii. Jest ona natomiast dostepna w … WH Smith. Dla niewtajemniczonych podpowiem, ze to taki spory kiosk z prasa oraz artykulami papierniczymi, tudziez czesto zaopatrzony w ksiazki. Te ostatnie niekoniecznie wysokich lotow. Hmm..