Czy grozi nam cybernetyczne Pearl Harbour?
115 komentarzy Published 27 stycznia 2013    |
Pisałem już kilkakrotnie o tzw. cyberwojnie czyli konflikcie w przestrzeni wirtualnej. Przedstawiłem tu kiedyś „krótki kurs historii wojny w cyberprzestrzeni” [1] oraz szczegóły bezprecedensowego ataku na Gruzję w 2008 roku [2]. Od tego czasu sprawy mają się o wiele gorzej. Jak podaje Financial Times w korespondencji z niedawnej konferencji w Davos [3], międzynarodowe korporacje są narażone na bezustanne ataki cybernetyczne. Wiele z tych ataków pochodzi od nastoletnich hakerów, od przypadkowych oportunistów, a nawet od zorganizowanych kryminalistów, i rzecz jasna nikt w dzisiejszych czasach nie będzie wylewał łez nad biednymi bogaczami w wirtualnej opresji. Ale to nie jest istota zagrożenia. Prawdziwe niebezpieczeństwo grozi ze strony sił, które poprzez atak cybernetyczny mogą próbować sparaliżować podstawowe systemy i struktury o krytycznym znaczeniu dla działania współczesnej gospodarki. Wedle autorki artykułu, Gillian Tett – autorki głośnej książki o źródłach kryzysu finansowego pt. Fool’s Gold – w ostatnich miesiącach firmy takie jak HSBC, Wells Fargo czy Lockheed zmuszone były przyznać się do strat poniesionych z powodu ataków cybernetycznych, ponieważ penetracja ich systemów elektronicznych została ujawniona publicznie. Problem jednakże polega na tym, że nikt nie jest zainteresowany w publikacji danych na temat wirtualnych ataków, w obawie przed spowodowaniem paniki.
Autorka przyrównuje to zjawisko do znanego w ekonomii problemu „pryncypał-agent”. Pryncypał ma pozornie władzę nad agentem, gdyż może go w każdej chwili zwolnić, ale agent ma przewagę informacji, tj. wie, co naprawdę trzeba zrobić, gdy pryncypał nie ma pojęcia. Klasycznym przykładem tej relacji jest mechanik samochodowy, który utrzymuje, że auto potrzebuje nowych hamulców, gdy naprawdę potrzeba tylko wymienić płyn hamulcowy. Przeciętny kierowca, który w tym wypadku jest pryncypałem, nie ma żadnego sposobu zweryfikowania oceny fachowca-agenta. Gillian Tett jest zdania, że „dylemat agenta” legł u podstaw kryzysu finansowego, ponieważ niewiele osób na świecie rozumie skomplikowane operacje finansowe ani nie jest w stanie ocenić ich wartości, a wszyscy jesteśmy od nich uzależnieni. Tett dopatruje się analogii z atakami cybernetycznymi, które są domeną oderwanych od życia hakerów i ekspertów internetowych, ale dotyczyć mogą nas wszystkich. Analogia wydaje mi się ciut naciągana, ale trzymajmy się jej przez chwilę. Otóż w sytuacji ataku cybernetycznego pryncypałem staje się generalna publiczność, użytkownicy danej witryny, udziałowcy firmy, ale w dalszych konsekwencjach „my wszyscy”, gdy dyrektorzy firm to agenci, w których interesie nie leży mówienie o ataku.
Według danych zebranych przez Tett, niektóre firmy reprezentowane w Davos poddane są atakom 15 tysięcy razy dziennie (!), ale szef jednego z międzynarodowych banków, który wolał pozostać anonimowy, twierdził, że jego bank musi sobie radzić z „dziesięciokrotnie wyższą ilością ataków” czyli niewyobrażalne 150 tysięcy ataków dziennie! Same ataki są rzecz jasna poważnym problemem, ale jeszcze bardziej rażąca jest zmowa milczenia wokół tego problemu. Dziennikarka FT ma na to jedną receptę: demokracja udziałowców. Jeśli tylko akcjonariusze domagać się będą informacji na temat cybernetycznego zagrożenia, to wszystko będzie cacy!…
Zacznijmy od końca, tzn. od głupkowatego rozwiązania. Demokracja ma być dobra na wszystko: „na drogę za śliską i na stopę za niską – demokracja podniesie ci ją”, jak twierdził towarzysz Przybora (choć w jego wypadku, miała to być demokratyczna piosenka). W rzeczywistości demokracja udziałowców jest równie bezsilna jak każda inna jej forma, ponieważ wielkie udziały w wielkich koncernach mają inne wielkie koncerny albo ich fundusze emerytalne, co sprawia, że właściciel kilku akcji nie ma nic do powiedzenia. Ale artykuł zakończony wezwaniem do demokracji wygląda dobrze w FT, więc nie należy niczego innego oczekiwać.
Prawdziwe pytanie musi być jednak inne. Dlaczego panuje zmowa milczenia wokół cybernetycznych ataków? Zdaniem anonimowych rozmówców Tett w Davos, atak paraliżujący podstawowe systemy sterujące życiem w zachodnich miastach, takie jak elektryczność czy gaz, woda czy telefony komórkowe, jest wyłącznie kwestią czasu. Dlaczego więc nikt nie chce o tym mówić? Tett ma w miarę przekonującą odpowiedź: tylko rządy mogą koordynować obronę cybernetyczną, a w Ameryce prywatne firmy obawiają się ingerencji federalnego rządu w ich operacje komercjalne. Dodajmy, obawiają się niebezpodstawnie, ponieważ administracja w Waszyngtonie ma kiepską historię w takich sprawach. Tylko że nie inaczej jest w innych krajach, we Francji, w Wielkiej Brytanii czy w Niemczech, gdzie przemysłowcy nie patrzą aż tak bardzo podejrzliwie na swoje własne rządy. Skąd więc ta powszechna zmowa milczenia?
Historia cyberwojny poucza nas, że od samego początku metody prowadzenia wojny w przestrzeni wirtualnej były przedmiotem zainteresowania dwóch potęg: sowietów i chrl. Chciałbym uniknąć wrażenia, że nikt inny nie używa ofensywnych metod cyberwojny. Są jasne dowody na to, że zarówno Izrael jak i Stany Zjednoczone zaatakowały w przeszłości irańskie urządzenia nuklearne przy pomocy programu (worm raczej niż wirus) Stuxnet. W październiku ubiegłego roku Pentagon przyznał się do istnienia Planu X, który rozwijać ma ofensywne zdolności cybernetyczne amerykańskich sił zbrojnych. Chciałoby się powiedzieć: najwyższy czas!, ponieważ sowiety, a zwłaszcza chrl, posiadają takie zdolności od lat. Pisałem tu już o sowieckich skoncentrowanych atakach cybernetycznych na Estonię i Gruzję, pozwolę sobie tym razem rzucić snop światła na chrlowską „prywatną firmą” o nazwie Huawei.
W roku 1987, zredukowany major ludowej armii wyzwolenia, Ren Zhengfei, założył maleńką firmę, która sprzedawać miała sprzęt elektroniczny lokalnym centralom telefonicznym; sprzęt był początkowo złomem z drugiej ręki, zakupionym w Hong Kongu. Huawei twierdzi dziś, że Ren nie miał rangi oficerskiej, był tylko pracownikiem cywilnym, że jego rodzinne powiązania z Kuomintangiem uniemożliwiały mu karierę w armii i w partii, ale the lady doth prostest too much, methinks, jak to trafnie mówi królowa w Hamlecie. Kongres chińskiej kompartii w 1987 roku potwierdził Deng Siao-pinga na stanowisku przewodniczącego centralnej komisji wojskowej, wszechpotężnej jaczejki, sprawującej pełną kontrolę nad ludową armią wyzwolenia i uważanej przez wielu za prawdziwy ośrodek władzy w komunistycznych Chinach. Deng unowocześniał wówczas nie tylko gospodarkę chrlowską, ale także wojsko. Byłoby zupełnie nieprawdopodobne przypuszczać, że Ren został oddelegowany do założenia firmy, która w ćwierć wieku później dominować będzie rynek światowy, ale to nie znaczy, że wolno lekceważyć jego związki z law.
Huawei zastosowało maoistowską strategię „podbicia prowincji, by okrążyć, a następnie zdobyć miasta”. Ren sprzedawał swoje buble za grosze w oddalonych częściach ogromnego kraju i kiedy wreszcie Pekin i Szanghaj chciały mieć sprawne połączenia telefoniczne z resztą kraju, to musiały negocjować z Huawei. Tę samą strategię powtórzył następnie na wielką skalę globalnie. Huawei zajmuje dziś dominującą pozycję w Azji, w Afryce i na Bliskim Wschodzie. W ubiegłym roku obroty Huawei przerosły po raz pierwszy obroty szwedzkiego konkurenta, Ericssona. Zdobycie tak silnej pozycji w tak krótkim czasie musiało spowodować reakcję. Zarzucano Huawei kopiowanie produktów konkurencji, ale najbardziej znaczące z naszego punktu widzenia są oskarżenia, że chińska firma jest subsydiowana przez chrlowski rząd. W 2011 roku dyrekcja przyznała, że korporacja otrzymała kredyty eksportowe w wysokości 30 miliardów dolarów.
Londyński The Economist poświęcił duży artykuł Huawei w sierpniu ubiegłego roku [4]. Autorzy rozważali między innymi pytanie, czy chiński gigant nie jest po prostu frontem dla chińskich tajnych służb i doszli do wniosku, że „brak dowodów nie jest dowodem braku”… Amerykański Kongres zablokował ekspansję Huawei w Stanach Zjednoczonych, wskazując na niejasne związki firmy z armią chińską, a w szczególności z wywiadem.
Ale na czym polega zagrożenie ze strony chińskiej firmy? Okazuje się, że znaleziono wśród milionów urządzeń zainstalowanych na świecie przez Chińczyków tzw. back doors oraz kill switches. Pierwsze umożliwiają nieautoryzowany akces do systemów, drugie, które są zazwyczaj pozornie niewinną kombinacją koniecznych cech systemu, umożliwiają sparaliżowanie całości z zewnątrz. Innymi słowy, firma instalująca takie urządzenia może mieć prawie pełną kontrolę nad systemami, których ich sprzęt jest częścią.
Wielka Brytania zezwala na instalację urządzeń Huawei, ale tylko pod warunkiem, że wszystkie będą sprawdzone przez dziwną organizację działającą w mało znanym angielskim miasteczku Banbury, pod nazwą Cyber Security Evaluation Centre (CSEC). Organizacja ta założona została pod egidą brytyjskiego rządu, z udziałem GCHQ, która jest ramieniem wywiadu brytyjskiego zajmującym się komunikacją. Już, już mogłoby się zdawać, że może Brytyjczycy mają odrobinę zdrowego rozsądku, gdyby nie ten drobiazg, że CSEC jest całkowicie zależne od Huawei, która to firma w całości opłaca budżet centrum.
O ile jednak brytyjska metoda bronienia się przed niepożądanymi wpływami chrlowskimi jest zupełnie komiczna, to amerykańska metoda – całkowitego zakazu użycia produktów Huawei, a także drugiej firmy chrlowskiej ZTE – nie jest w niczym lepsza, bo jak wskazują eksperci, większość komponentów urządzeń produkowanych przez konkurencyjne firmy zachodnie, Ericsson, Cisco, Nokia i Alcatel, jest wyrabiana w chrlu.
Podkreślałem już wielokrotnie, że nie jestem ekspertem w dziedzinie komunikacji elektronicznej. Opieram się wyłącznie na tym, co mówią inni, ale wyciągam wnioski, których oni wyciągnąć nie chcą. Leon Panetta, sekretarz obrony w administracji Obamy, mówi wprost o „cybernetycznym Pearl Harbour”. Inni wskazują, że atak cybernetyczny może być na taką skalę, że „9/11 wyglądałoby jak popołudniowa herbatka”. Kiedy Amerykanie używają Pearl Harbour jako przenośni, to nie jest to symbol klęski, która doprowadziła do zwycięstwa, ani symbol przebudzenia z drzemki. Jest to wyłącznie metafora klęski, wielkiej, hańbiącej porażki. Nie znaczy to jednak wcale, że administracja Obamy, jak administracja Roosevelta przed 70 laty, nie wykorzysta takiej klęski dla swoich własnych celów.
Podstawowa różnica pomiędzy dwoma stronami w cybernetycznym konflikcie, tkwi w braku jakiejkolwiek myśli strategicznej po stronie Zachodu, co nie powinno dziwić czytelników niniejszej strony. Demokracje nigdy nie grzeszą strategiczną myślą. Myślenie polityków zachodnich nie wybiega poza najbliższe wybory, bo nie może wybiegać. „Strategia” oznacza dla nich tyle, co sformułowanie polityki, która może zjednać wyborców. Otwarte przyznanie się do cybernetycznego zagrożenia ze strony sowietów i chrlu jest równoznaczne z alienacją wyborców, gdyż kraje te widziane są jako „słabe”, a w najlepszym wypadku „rozwijające się”, a na dodatek w miarę przyjazne wbrew oczywistym dowodom na coś wręcz przeciwnego.
Zwłaszcza Chińczycy operują jasno sformułowaną strategię cyberwojny. Doktryna ich mówi o „informatyzacji” konfliktów zbrojnych, zakłada likwidację centrów informatycznych wroga w pierwszej fazie wojny. W moim przekonaniu, doktryna ta jest częścią klasycznego podejścia do wojny, wedle rzymskiej zasady si vis pacem para bellum. Sowieciarze wszystkich maści pragną pokoju, otwarty konflikt nie leży bowiem w ich interesie prawie nigdy. Otwarta wojna byłaby teraz zupełnie nie w porę, gdyż zmiany zachodzące w społeczeństwach zachodnich są im na rękę. W takim razie należy patrzeć na wojnę w cyberprzestrzeni nie jako preludium do konfliktu, ale na właściwe pole konfliktu.
Konflikt taki może przybrać cztery formy: atak cybernetyczny na fizyczną infrastrukturę państwa, szpiegostwo cybernetyczne, cybernetyczny chaos i terroryzm. Pierwsza sfera wydaje się o dziwo przereklamowana, głównie dzięki apokaliptycznym filmom hollywoodzkim. W rzeczywistości, fizyczne sieci mogą chwilowo przestać działać w wyniku cybernetycznego paraliżu, ale pozostają fizycznie na miejscu, więc poza elementem tymczasowego chaosu, wirtualny atak na fizyczną infrastrukturę ma tylko nikłe znaczenie.
Szpiegostwo cybernetyczne jest z pewnością najważniejszym w tej chwili aspektem problemu. W 2009 roku 24 tysiące plików dotyczących samolotu F35 zostało skradzionych z komputerów firmy Lockheed Martin. „Eksfiltracji” dokonano z chrlu. W dwa lata później Chińczycy pokazali światu swój pierwszy „niewidzialny samolot” (stealth) J20. Szpiegostwo cybernetyczne jest prowadzone przez obie strony, trudno sobie wszakże wyobrazić, żeby Amerykanie kradli zaawansowaną technologię sowiecką czy chińską.
Chaos w następstwie ataku cybernetycznego jest wersją ataku na infrastrukturę. Dla przykładu, zakłócenie systemu logistycznego firmy Tesco, która dostarcza produkty do swoich supermarketów wedle zasady just in time, bo czas to pieniądz i nic nie powinno leżeć zbyt długo na półkach, bez wątpienia wprowadziłoby chaos, niedostatki i spowodowałoby poważne trudności – poważne, ale krótkotrwałe.
Terroryzm cybernetyczny – rozumiany jako zorganizowana akcja ze strony nie-państwowych organizacji, choćby ze strony al-Qaedy – jest o dziwo najmniej prawdopodobny. Okazuje się bowiem, że programy w rodzaju Stuxnet użytego przeciw Iranowi, domagają się współpracy wielkich grup programistów, co narażałoby operację na infiltrację z zewnątrz. Terroryzm ze strony zorganizowanych hakerów jest bardziej prawdopodobny, a to dlatego, że małe grupy zdeterminowanych oponentów gotowych na walkę „partyzancką” mogą wyrządzić więcej szkody niż mogłoby się wydawać. Pod koniec ubiegłego roku, taki właśnie atak na izraelskie oficjalne witryny ze strony pro-palestyńskiego kolektywu hakerów o nazwie Anonymous okazał się nieoczekiwanie skuteczny.
Skoro zatem niebezpieczeństwo jest w gruncie rzeczy niewielkie, to dlaczego przejmować się zmową milczenia? Cóż mogą nas, podziemnych ludzi, obchodzić problemy wielkich banków, choćby je atakowano i milion razy dziennie? Otóż wydaje mi się, że najgorszą, choć paradoksalną, konsekwencją wojny cybernetycznej – wojny, toczonej już od lat – jest nieuniknione w moim przekonaniu zwiększenie oficjalnej kontroli nad internetem, a w szczególności nad blogosferą. (Wiem, wiem, że Darek R nie lubi tego określenia, ale niby jak inaczej toto nazwać?)
I tu rzeczywiście wszyscy będziemy ofiarami.
______
- http://wydawnictwopodziemne.rohnka5.atthost24.pl/2007/10/27/na-pohybel-bladym-twarzom-czyli-wojna-w-cyberprzestrzeni/
- http://wydawnictwopodziemne.rohnka5.atthost24.pl/2008/12/09/cybernetyczny-atak-na-gruzje-czy-ostrzezenie-dla-blogosfery/
- Gillian Tett, Break a Wall of Silence on Cyber Attacks, FT, 24 January 2013 http://www.ft.com/cms/s/0/d5b2464e-6648-11e2-b967-00144feab49a.html#axzz2IzZpeDDC
- The company that spooked the world, The Economist, 4-10 sierpnia 2012. Tytuł zawiera nieprzetłumaczalną grę słów. To spook oznacza wystraszyć, zaskoczyć, ale rzeczownik spook jest określeniem na szpiega.
Prześlij znajomemu
Wydarzenia z ostatnich lat o których Pan pisze są dla mnie wystarczającym dowodem na to że nie tyle będziemy co już jesteśmy ofiarami. Tzw. blogosfera (część internetu wyznaczona do komunikacji – kontrolowana odgórnie choćby przez właścicieli hostów ale też łącz internetowych) nie stanowi zagrożenia dla sowieciarzy, wystarczy że nad nią panują. Jej siła jest proporcjonalna do słabości tych którzy w jej ramach funkcjonują. A większość jest taka sama jak w rzeczywistości (tzw. realu). Nie ma więc nic trudnego w kontrowaniu tej sfery aktywności. Jednym z nowszych i skuteczniejszych narzędzi cyber warfare jest IP sniffing and spoofing („podsłuchiwanie” i „podszywanie się” pod inne adresy tzw. pakietów danych, co nie jest trudne i od kilku już lat jest to przedmiotem nauki na uczelniach np. tutaj). Nie jest zatem większym problemem dla odpowiednio wyposażonych „cyber-żołnierzy” to wykorzystać lub nawet masowo udostępnić (jak w opisanym przez Pana przypadku gruzińskim), jeśli zajdzie taka potrzeba. Masowy Internet może sobie istnieć, tym bardziej że jest też doskonałym narzędziem dezinformacji i propagandy. Od lat ma on charakter totalny (z definicji jest kolektywny), zatem bez problemu można przekształcić go w totalitarny (to się już dzieje – tzw. smartfony, nowoczesne telewizory i inne urządzenia są wyposażone w jego mechanizmy. Większość z nich produkują a także wiele projektują komuniści w chrl).
Jeśli zaś chodzi o sferę militarną czy też infrastrukturalną (państwa, korporacje, systemy bankowe) to w miarę rozwoju technologii powiększają się też możliwości paraliżowania jej, tym bardziej że (jak Pan bardzo słusznie zauważa) podstawowe podzespoły urządzeń sieci komputerowych produkowane są przez komunistów.
W nawiązaniu do tego co napisał Pan o Huawei, dodam ze swojej strony, że jedną ze znanych (m.in. programy antywirusowe) firm światowych zajmujących się bezpieczeństwem systemów komputerowych (odziały na całym świecie, w tym rzecz jasna w USA) jest, mająca główną siedzibę w Moskwie, firma Kaspersy Labs. Jej założycielem jest Jewgienij Kasperski – absolwent (w 1987 roku) moskiewskiego Instytutu Kryptografii, Telekomunikacji i Informatyki sponsorowanym przez sowieckie ministerstwo obrony i przez kgb (pracował w tym instytucie do roku 1991). Oczywiście, „byłoby zupełnie nieprawdopodobne przypuszczać, że … ale to nie znaczy, że …”. Dopiero co przemawiał „do świata” na, wspomnianym przez Pana w tekście, forum w Davos.
Drogi Panie Andrzeju,
„Mój Boże, żeby mi pozwolono pisać, co chcę!”, pisał Józef Mackiewicz w liście do Kossowskiej w 1969 roku. Oprócz Zwycięstwa prowokacji, które musiał wydać własnym nakładem, oraz książek watykańskich, które wydała Kontra, Mackiewicz nie miał nigdy szansy pisywać tego, co chciał w polskich pismach emigracyjnych. Był zawsze poddawany cenurze i ciągle próbowano mu zamknąć usta. Cokolwiek by mówić o odgórnej kontroli blogosfery, to my jednak mamy szansę mówić to, co chcemy. Żeby nie wiem jak mnie cenzurowali Ściosowie, Fymowie i redaktorzy ich stron, to ja mogę nadal napisać to, co chcę TUTAJ. A więc wcale tu sowieci nie panują. Niestety ma Pan wszakże rację, że blogosfera nie stanowi żadnego dla sowieciarzy zagrożenia. Ale skoro nie jest skutecznie cenzurowana ani kontrolowana, to dlaczego nie stanowi żadnej groźby?? Czy to nie jest prawdziwy skandal??
Żadne pokolenie przed nami – oprócz ludzi wydających podziemną bibułę w prlu w latach 80. do czego nawiązujemy w tytule naszej witryny – nie miało takiej szansy, jaką jest blogosfera. Dlaczego więc nie jesteśmy żadnym zagrożeniem dla bolszewików? Nie wińmy za to sowieciarzy, tylko nas samych! To bezustanne przelewanie z pustego w próżne, te brednie o Żydach, te głodne kawałki o katastrofach lotniczych, te hura-patriotyczne flaki z olejem, to wyrzekanie na jedną prlowską partię a przeciw innej. Tfu! Wstyd i hańba.
Niech się zatem blogosfera stanie zagrożeniem! I to czem prędzej, zanim nas zamkną na trzy spusty.
Panowie!
Brak zagrożenia dla komunistów ze strony internetu wynika co prawda z jego charakteru, ale z innego aspektu. Otóż „idee fixe” przeważającej większości blogerów, dziennikarzy śledczych, dziennikarzy społecznych czy też innego sortu internetowych publicystów jest to, że „prawda” zwycięży niejako „sama z siebie” (jak do ludzi dotrze wiedza o ogromie zagrożenia, albo jak przekonają naturalnych drapieżników-kanibali, jak to lepiej być wegetarianinem). Tymczasem, jak nauczał Boski Gomez, „Lud nawraca się nie na religię głoszoną przez mniejszość wojowniczą, ale na religię głoszoną przez mniejszość zmilitaryzowaną. Wiedziało o tym chrześcijaństwo, wiedział o tym islam, wie o tym komunizm”.
Zatem „blogosfera” (mi ten termin w odniesieniu do całego internetu również wydaje się nieadekwatny i nieprecyzyjny) wtedy i tylko wtedy zacznie stanowić zagrożenie dla bolszewików, jeśli pod jej wpływem odbiorcy i współtwórcy zaczną organizować całkiem realną partyzantkę. Choćby ataki crackerskie na wewnętrzne serwery sowieckiej czy chrlowskiej bezpieki.
I jeszcze jedno uzupełnienie, oprócz informacji Andrzeja o firmie Kaspersky Lab, najpewniej będącej słupem KGB-FSB. Grupy takie jak „Anonymous” również mogą być orkiestrowane przez bezpiekę sowiecką lub/i chrlowską, a celem ich działalności może być, na dłuższą metę, wprowadzenie omówionego na końcu niniejszego tekstu globalnych regulacji internetu, wzorowanych na polityce Rosji Sowieckiej i ChRL oraz przez te państwa suponowanych.
Ponadto, proszę zauważyć paralelę pomiędzy „ruchami pokojowymi”, „ekologicznymi”, „prawo-człowieczymi” z czasów przed 1989 rokiem, a ruchami rzekomo broniącymi wolności internetu obecnie. We wszystkich przypadkach motorem jest lewacka ideologia. Nieprzypadkowo najbardziej rozgłaszanymi „Tango down” grupy Anonymous były np. FBI, STRATFOR, czy strony Stolicy Apostolskiej – symbole ciemnogrodu, reakcji, wstecznictwa, faszyzmu i imperializmu. Trudno określić, jakie były realne szkody, jakie instytucje te poniosły na skutek ataków, jednak z całą pewnością było to zwycięska bitwa bolszewików w wojnie ideologicznej.
Tak samo należy rozpatrywać powiązany z Anonymous projekt Wikileaks. Można się bowiem z przecieków dowiedzieć o zbrodniczych działaniach Amerykanów, Żydów, Saudyjczyków, o tym, że Watykan to siedziba pedofilskiej mafii, ale jakoś cicho było o zbrodniach dyktatury Putina czy reżymu chińskich komunistów. To stara sowiecka dezinformacja w bardzo nowoczesnej oprawie: „Ameryka jest be”, sowieci i czerwone Chiny – albo „cacy”, albo przynajmniej neutralne.
Drogi Panie Jaszczurze,
Zupełnie nie mogę się z Panem zgodzić. Przekonanie, że prawda zwycięży sama z siebie ani nie jest niczyją idée fixe, ani nie jest największą słabością blogosfery. Największą jej słabością jest pieprzenie w bambus.
Cytuje Pan u siebie z aprobatą Ściosa z jego tekstu „Antykomunizm – broń utracona”, gdy jest to w rzeczywistości artykuł, który należy do tej fatalnej fikcji, która paraliżuje blogosferę, mąci wodę i zawraca Wisłę kijem. Trzeba odrzucić ten chłam, odrzucić prl, a nie głosować w jego wyborach! Odrzucić polrealistyczne mity, jakoby przedwojenna Polska była państwem antykomunistycznym (jak twierdzi Ścios we wspomnianym tekście). Nie była! Im prędzej polrealiści otworzą oczy, tym lepiej dla Polski.
Chromolić lud! Co lud myśli albo mówi, że myśli, albo ktoś inny mówi, że lud myśli, jest tak zupełnie pozbawione jakiegokolwiek znaczenia, że aż słuchać się odechciewa. Co myśli Pan – to owszem, mnie interesuje. A czasami, bywa, nawet ubolewam nad tym, co Pan myśli. Ubolewam np., że sądzi Pan iż lud internetowy wierzy, że prawda sama zwycięży. Lud (internetowy i każdy inny) w ogóle nie wie, co to jest. Prawda? Dawać mu chleba i igrzysk. A Panu prawdy się zachciewa….
Panie Michale,
Cytuję część cyklu Ściosa, która traktuje o sojuszu pomiędzy Rosją Sowiecką i ChRL oraz fałszywym rozłamie pomiędzy centralami komunizmu. A co do polrealistycznych i szerzej, oświeceniowych miazmatów, to odnoszę wrażenie, że część się z nich powoli, w bólach (porównywalnych z ostrym kacem) otrząsa.
A co do ludu realnego i wirtualnego – ma Pan rację, że większość jego chce tylko chleba i igrzysk – darmowych plików na torrentach, darmowego porno na youporn’ie itp. Fakt. Ale jest też mniejszość chcąca czegoś zgoła innego i właśnie tę część miałem na myśli
Panie Jaszczurze,
Dobrze. To mi się podoba. Zajmijmy się zatem tą mniejszością. Czy dobrze Pana rozumiem, że ta mniejszość „otrząsa się z polrealistycznych miazmatów”? Czy może mi Pan dać jakieś przykłady? Bo ja wyznaję, nie bardzo to widzę.
Panie Michale,
Jaszczurze,
Pomimo pesymizmu który uzewnętrznia się w tym co napisałem wcześniej, jestem zdania, że dopóki się da, należy wykorzystywać Internet aby próbować ratować się przed demo-bolszewizmem. Moje uwagi dotyczyły tylko aktualnego stanu rzeczy i możliwych zagrożeń.
Tzw. blogosfera stanowi taki sam śmietnik jak inne „wyspy internetu” lecz jeszcze można znaleźć tam miejsca gdzie można zaczerpnąć powietrza, czego dowodem jest dla mnie niniejsza strona, jak też twój blog Jaszczurze. Co do użycia „blogosfery” celem „dotarcia do ludzi”, jestem sceptyczny. Co do użycia jej celem poznawania prawdy jestem przekonany że jest (jeszcze) przydatna.
Ja również nie widzę żadnego „otrząsania się z polrealistycznych miazmatów”. Co najwyżej widzę budzenie się z niektórych (co bardziej płytkich) polrealistycznych snów, po których rychło jednak następują nowe polrealistyczne sny. Dwa sny są wszakże trwałe od ćwierci wieku: „o wolności odzyskanej wraz z upadkiem komunizmu” i „o istniejącej niepodległej Polsce” (co najwyżej tylko „zawłaszczonej” – taka dialektyka naszych czasów). Te sny są tak silne i trwałe, że doprawdy nie potrafię sobie wyobrazić przebudzenia z nich Aleksandra Ściosa i innych. Są podstawą wszystkiego co piszą. Co z tego wynika? Jak zawsze: „płacz i zgrzytanie zębów”.
Andrzeju, Panie Michale!
Właściwie to Andrzej trafnie rozwinął mój komentarz – widać jednostkowe przypadki budzenia się z polrealistycznych snów.
Inny przykład źródła świeżego powietrza to choćby blog Człowieka Szalonego (Łukasza Kołaka): http://naszeblogi.pl/blog/2368
Ale nie tylko „nowe polrealistyczne sny zastępują stare”. Więcej – coraz głośniejsze są osoby, które mienią się „prawicą” czy „antykomunistami”, ale szerzą np. poglądy, że głównym zagrożeniem dla Polski są „Żydzi, masoni”, Niemcy czy też ogółem „zagniwajuszczyj zapad” natomiast „konserwatywna i prawicowa” „Rosja” jawi się im jako przeciwwaga dla tegoż. Niestety, takie myślenie jest coraz powszechniejsze.
Ale to zawsze było Jaszczurze. Szkoda że nie poznałeś czasów lat 80. Wszak to podstawa myślenia nacjonalistów „naszej ery”. A że ich coraz więcej? Im bardziej polrealiści budzą się ze snu, tym bardziej chcą dalej śnić. Dlatego wciąż przybywa opisanej przez Ciebie „klienteli”. Już widać jak zaczynają „nadawać ton”.
ps. Dziękuję Ci za „linkę”
A byłem przekonany, że tego rodzaju nacjonaliści i „prawdziwi Polacy” w l. ’80 to ZP „Grunwald”, naturalnie PAX-owcy i popłuczyny po Stronnictwie Narodowym.
P.S.
Jeszcze w tym kontekście należy wspomnieć o tworzącym się Ruchu Narodowym (MW+ONR+popłuczyny po LPR). Z jednej strony Winnicki mówi o „obaleniu republiki okrągłego stołu” – słusznie! Jak ją obalić? Startując w wyborach, organizowanych na warunkach tejże „republiki” (swoją drogą, nazywanie neokomunistycznego bękarta „republiką” to duże nadużycie, a „III RP” to już profanacja), których wyniki przetwarzane są w sowieckich serwerach. No i jeszcze upatrywanie zagrożenia w „zachodnim demoliberalizmie” a nie w „Rosji”. Pierwszy „kierunek” jest realny, ale narodowcy usilnie nie chcą zauważać, że to sowieciarze z centralą w Moskwie używają zachodniej kontrkultury w celach socjotechnicznych.
Szanowni Panowie,
Czy dobrze Panów rozumiem? Człowiek Szalony jest przykładem pozbycia się miazmatów? Nb. zauważyłem linkę do tego Szaleńca na stronie p. Jaszczura już jakiś czas temu – bardzo to ciekawe, ale niestety tacy jak ja, czyli niezrzeszeni, nie mogą tam nijak zostawić komentarzy. Więc dobrze, istnienie Człowieka Szalonego jest dowodem, że się mniejszość otrząsa, a otrząsnąwszy się, co robi? Co robić powinna sfera bloga (nie mylić z „błoga”)?
Pan Andrzej napisał znamienne słowa: „Co do użycia „blogosfery” celem „dotarcia do ludzi”, jestem sceptyczny.” Ależ Panie Andrzeju! Cieszy mnie Pański sceptycyzm, tylko czyżby to miał właśnie być nasz cel? Nigdy nie będzie to moim celem, bo jak wspomniałem wczoraj, co „ludzie” myślą mało mnie obchodzi. „Docieranie” do nich jest domeną „opiniotwórców”, lewackich rządców dusz, którzy pragną podać gotowe opinie tym wszystkim, co nie potrafią sformułować własnych, po czym przykładają wielką wagę do tak stworzonej „opinii publicznej”. Mnie na to, Guciu, pluć! Mnie pluć!
Mówiąc między nami, to nie jest wcale nowy problem, a już na pewno nie jest to problem stworzony przez internet. Wielki Pascal wyśmiewał statystykę jako kryterium prawdy 350 lat temu. Zostawmy więc docieranie, czy nie powinniśmy po prostu myśleć jasno, klarownie te myśli wyrażać, mówić prawdę, i trzymać się tej prawdy? Czy wtedy i tylko wtedy nie będziemy „groźni dla bolszewii”? Tak jak kjest, nie jesteśmy żadnym zagrożeniem, bo tkwimy po uszy w kłamstwie i sprzecznościach. Jedyne co pochłania polskojęzyczną blogosferę z pretensjami do antykomunizmu (te pretensje też funta kłaków warte), to katastrofa smoleńska. A dlaczego nikt nie chce dostrzec, że w katastrofie tej zginęła wierchuszka prlu? Jeśli toto jest prl, to jak można z jego prezydenta robić męczennika antykomunizmu, bez popadania w beznadziejne sprzeczności?
Mam wrażenie, że Panowie domagają się „działania” w przeciwieństwie do „gadania”; że tylko w działaniu dopatrują się Panowie zagrożenie. Po pierwsze, pozwolę sobie zwrócić uwagę, że była tu o tym mowa wielokrotnie, między innymi w polemice z p. Triariusem i zwłaszcza w artykule Masowe niecnotki: całe to „działanie” jest raczej przereklamowane.
Po drugie i o wiele ważniejsze, mamy pewien jasny wzór: Józefa Mackiewicza. Czy zgodziliby się Panowie, że on szkodził bolszewii; że był dla niej groźny? Takiego zdania był np. tow. Cyrankiewicz, który w niesławnym przemówieniu powiedział kiedyś, że cała emigracja nie jest wroga Polsce ludowej, z jednym wyjątkiem Józefa Mackiewicza. Oczywiście to był taktyczny błąd, którego już później nie powtórzono, ale osobiście jestem zdania, że Mackiewicz był zawsze, od początku do końca swej działalności pisarskiej zagrożeniem dla bolszewii.
Proponowałbym brać z niego przykład.
Oczywiście, że Mackiewicz był dla bolszewii groźny. Ale nie umniejszając Jego zasług, przydałby się ktoś, kto weźmie przykład chociażby z Rafała Gan-Ganowicza.
No, tak, tylko że mowa była nie o pistoletach do wynajęcia, ale o tym co – jeżeli w ogóle cokolwiek! – może bolszewii szkodzić w blogosferze. A także dlaczego jest, jaka jest, to znaczy dlaczego jest bezpłodną ofiarą autokastracji? Gan-Ganowicz ma się do tego tak jak – wybaczy Pan – pięść do nosa.
Mackiewiczowi zamykano usta, a nam nikt niczego nie zabrania. Mackiewicz został w końcu zmuszony do milczenia, a my możemy pisać, co chcemy. Dlaczego więc to wszystko takie marne?
Proponuję niejako „wyjść” z blogosfery i postawić sprawę następująco – co może bolszewii szkodzić w świecie idei? W sytuacji, gdy popieriestrojkowy komunizm udoskonalił zdolności mimikry i dezinformacji (że tak to delikatnie ujmę).
Dlaczego zatem „to wszystko takie marne”? Wyjaśnienie powyżej; „to wszystko” jest przekonane, że komunizm „upadł”, że ZSRS się „rozpadł”, że teraz mamy do czynienia z „postkomunizmem” i innymi szatanami (o których się rozpisałem w poprzednich komentarzach). Że w ChRL nie ma już komunizmu, tylko „nacjonalizm”, „państwowy kapitalizm” itp., itd. Aha – to Pan zdaje się pisał o „minimalnym poziomie sowietyzacji”? Być może blogosfera, czy infosfera zajmująca się polityką w jakikolwiek sposób, bez podziału na orientację polityczną stanowi tego przykład?
Tak, tak, drogi Panie Jaszczurze, ale zostawmy na boku oczywistości, bo zgoda jest przecież naszą zgubą. Zostawmy więc „ogół” i „to wszystko” (wiem, to ja jestem winien, bardzo się niejasno wypowiadam!), a zajmijmy się tylko tą drobną mniejszością, o której była mowa wyżej. Tymi, którzy mają choćby pretensje do antykomunizmu. Potraktujmy te pretensje poważnie, jako „dobry początek”. Mamy więc tych kilku, co mówią: komunizm nie upadł, sowiety się nie rozpadły, w chrl mamy do czynienia z leninowskim nepem, a w prlu z nową gomułkiadą.
I co robi tych kilku? Co robią ci „antykomuniści”? Zajmują się Smoleńskiem albo krytykują jakiegoś prlowskiego ministra.
Ja wymiękam.
Panie Michale,
Przykro mi, że w ten sposób interpretuje Pan to co napisałem. Napisałem także wyraźnie w następnym zdaniu: co do użycia jej („blogosfery”) celem poznawania prawdy jestem przekonany że jest (jeszcze) przydatna. Obydwa te zdania łącznie definiują mój pogląd w tej kwestii. Drugie zdanie podsumowuje pierwsze.
Ja nie domagam się „działania”. Ja domagam się prawdy.
Jestem sceptyczny co do nieuchronności zwiększenia „oficjalnej” kontroli „blogosfery”.(Jestem nawet sceptyczny wobec swego sceptycyzmu.) Owszem, myślę że raczej „nieoficjalna” będzie się nieuchronnie zwiększać, do tego stopnia, że z czasem cyberprzestrzeń całkowicie wypełni się samymi Igorami Janke, którzy wraz ze swoimi portalami będą lśnić jako brylanty „niezależnej myśli” pośród „onetowej” reszty.(Kto wie może nawet wskazane będzie zezwolenie na istnienie jakiś „Wydawnictw Podziemnych” – zawsze przyda się bieżący podgląd na trendy w populacji „wariatów”.
(Takie internetowe urzeczywistnienie pewnego spostrzeżenia, pewnego reakcjonisty :
„Ponieważ odbierająca idee intelektualna aparatura współczesnych ludzi, nastawiona jest wyłącznie na częstotliwość uwierzytelnioną przez nowoczesne dogmaty, więc przebiegłe demokracje zrozumiały, jak dalece zbędna jest cenzura.”)
Drogi Panie Andrzeju,
Mnie z kolei jest przykro, że poczuł się Pan dotknięty. Nie była to z mojej strony krytyka, ale raczej emfaza: JA nie wypowiadam się na internecie po to, żeby kogokolwiek przekonać, bądź do kogolwiek dotrzeć. Jeżeli powiem np.: jestem sceptyczny wobec prób użycia roweru jako parasola, to chyba będzie Pan miał prawo odpowiedzieć: czy należy w ogóle próbować?
Oczywiście, że dostrzegłem drugie zdanie Pańskiej wypowiedzi, ale nie miałem nic na jego temat do powiedzenia. Mogę teraz dodać, co następuje (na wszelki wypadek dodam, że czynię to, dzieląc włos na czworo!): ściśle rzecz biorąc, internet jest zupełnie ambiwalentny w kwestii poznawania prawdy. Internet to tylko medium, nic więcej; to naczynie. Jaką zawiera treść, nie zależy nigdy od medium, od naczynia. Do butelki można wlać truciznę albo Chateau Musar, to nie czyni butelki lepszą ani gorszą.
Mnie osobiście błoga sfera internetu wydaje się Wolną Trybuną, na której mogę (żeby znowu przytoczyć Mackiewicza) mówić co chcę, i nie być poddanym cenzorskim zapędom nastoletnich półgłówków z burdelu pt. salon24. Wolna Trybuna potrzebna mi jest z dwóch powodów. Po pierwsze, ponieważ nie widzę, żeby inni wypowiadali poglądy, które mnie wydają się słuszne; oraz po wtóre, by móc poddać moje własne myślenie krytyce poprzez dyskusję.
Zatem bardzo Pana proszę, niech Panu nie będzie przykro, a niech Pan w zamian poddaje racjonalnej krytyce moje wypowiedzi.
Drogi Panie Amalryku,
Nieoficjalna kontrola tych wszystkich niedopieczonych cenzorów, moderatorów, udzielaczy nagan i pochwał jest już zupełnie nie do zniesienia. Nie owijajmy jednak w bawełnę: jej podstawy są realne. Initernet jest tak pełen bełkotu idiotów, że czasami wydaje mi się, że prewencyjna cenzura intelektualna byłaby jak najbardziej na miejscu. Tylko że ja bardzo nie lubię cenzury!! W każdej postaci.
Oficjalna kontrola nad internetem jest jednak chyba zagrożeniem dla nas. Najprawdopodobniej weźmie ona wzór z kontroli w chrl, gdzie (jak rozumiem) w jednej dzielnicy Pekinu jest pełen dostęp do internetu, a gdzie indziej jest ograniczony. Gdzie blokuje się witryny niepożądane itp.
Jako Post Scriptum do powyższego artykułu, dodam, że we wczorajszym New York Times podano, że pracownicy gazety byli od 4 miesięcy poddani ciągłym atakom hakerów z Chin. http://www.nytimes.com/2013/01/31/technology/chinese-hackers-infiltrate-new-york-times-computers.html?hp&_r=0
Hakerzy używali komputerów w Ameryce, ale dociekania NYT ustaliły, że źródłem była armia chrlowska. Ataki były odpowiedzią na publikację z października na temat bogactw chrlowskiej wierchuszki. Nie były jednak tylko odwetem. Miały na celu odkrycie źródeł informacji amerykańskich dziennikarzy.
Panie Michale,
Dziękuję bardzo za wyjaśnienia i nie mam już zastrzeżeń.
Wielce Szanowny Panie Michale,
Czuję się zaszczycony, że zwrócił Pan uwagę na mojego skromnego bloga. Nie wiem dlaczego nie może Pan tam zamieszczać komentarzy. Sam komentuje czasem u Jaszczura, który też ma bloga na blogspocie i nie mam problemów. Proszę o szczegóły jeśli to możliwe. Czekam na wszystkie krytyczne uwagi i połajanki.
Pozdrawiam wszystkich publicystów i komentatorów wp
Panie Michale,
Cenzura oficjalna (choć nie przypominam sobie aby się bolszewicy z tą oficjalnością kiedykolwiek specjalnie obnosili) jest niezbędna na etapie hodowli wstępnej homososa, a i to zawsze „głębia” jej ingerencji była uzależniona odwrotnie proporcjonalnie (w wypadku książek) do wielkości nakładu.
Pewnie podobnie będzie z internetem. Przykładowo: dopóki sobie tu mile gaworzymy w wąskim gronie i nawet, pożal się Boże, prawicowcy uważają nas za oszalałych fanatyków o bladym obliczu, to jest to zupełnie inny stan, niż gdyby runęła tu horda kilkuset komentatorów dziennie ,a witryna WP pojawiła się w związku z tą popularnością w mediach głównego ścieku (bo nurt to zawsze mi się jednak kojarzył z czysta rzeką). Ooo! Wówczas zapewne długo byśmy tu sobie, bez problemów, nie podyskutowali…
…wówczas, dodatkowo, pan dzielnicowy z odpowiedniej komendy powiatowej „policji” złożyłby nam odwiedziny w domu, a listonosz przyniósłby pozew sądowy od Agory (może i od samego Michnika). Moglibyśmy się, tak jak Darski czy Wyszkowski, nie wypłacić z samych kosztów procesowych.
Szanowni Panowie,
Czy to nie jest ciut jak pytanie, co było pierwsze, jajko czy kura? Gdyby poglądy podziemne były dyskutowane przez tysiące ludzi, to przestałyby być podziemne, a ja mógłbym spokojnie wycofać się i zwrócić ku studiom nad pismem klinowym. Tak jak się rzeczy mają w tej chwili, obawiam się, że nie odcyfruję żadnych tablic w najbliższej przyszłości.
Czy jednak rzeczywiście jest tak, że tylko LICZBA czytelników się liczy? W moim głębokim przekonaniu, ilość przemienia się zawsze w nijakość. Dlatego też pragnę ponowić moje pytanie: dlaczego tak mało zagrażamy bolszewii? Zostawmy Ganowicza na ganku, a zajmijmy się nami samymi. Zostawmy ilość nijakim, a zajmijmy się jakością.
Rozróżnienie „oficjalnej” cenzury od „nieoficjalnej” nie jest oczywiście ścisłe, ale ma chyba zastosowanie w wypadku internetu. Cenzura chrlowska jest „oficjalna” w tym sensie, że pochodzi od bolszewickiego centrum. Cenzura salonu24 jest „nieoficjalna”, bo pochodzi z bolszewickich peryferiów.
Hola, hola! Od niepokojąco wzrastającej popularności do powszechnej akceptacji poglądów, to jeszcze bardzo daleka droga! Najpierw musiałby Pan zatrudnić odrębnego redaktoa dla działu „kurioza”. (Fascynuje Pana pismo klinowe?)
Panie Amlaryku,
Cenzura internetowa – rzecz dziwna. Pański komentarz sprzed kilku minut umieszczony został z nieznanych powodów wśród komentarzy oczekujących na akceptację! Nie potrafię zrozumieć dlaczego.
O powszechnej akceptacji w ogóle nie ma co mówić. Zamilkłbym o wiele wcześniej. Popularność to jeszcze nie jest koniec świata dla bolszewii. Kiedy umieściliśmy wywiad z Nyquistem, to linkę do niego opublikowano na witrynie „survivalists” tzn. takich ludzi, co chcą przeżyć koniec świata, robią nawet zakłady, że jeśli świat się kończy danego dnia, to oni dostaną setki milionów. Otóż w ciągu kilku godzin mieliśmy stamtąd tyle wizyt co w przeciętny miesiąc; po kilku dniach tyle co przez rok. Oczywiście zostało to zauważone i mieliśmy także pojedyncze wizyty wprost z różnych poletek, które badają ruch w sieci. Ale w naszym wypadku to był tylko krótkotrwały wybuch, a poglady Nyquista w miarę mało moga zaszkodzić komukolwiek, więc też chyba nikt się tym nie przejął.
Czy zgłasza się Pan na redaktora Kuriozów, gdy już Podziemie stanie się nadziemne?
(Fascynuje mnie raczej Sumer niż pismo klinowe, ale i ono samo jest nadzwyczajnie zajmujące.)
Och! Sensem cezury jest kontrola. Metody dobiera się w zależności od zagrożenia. Ale najpierw trzeba wiedzieć jak jest.
Na redaktora kuriozów? Pięknie by mnie Pan ubrał! Ca 95% komentarzy odurzających jak wyziewy szamba stałoby się moim udziałem?
Sumer! Chmm…
Sumer, a jakże!
Tak, sensem istnienia cenzury jest kontrola. Ta kontrola jest niekiedy ze wszech miar słuszna i godna, natomiast w wydaniu bolszewii i demokratury jest to jakaś diaboliczna karykatura i coraz bardziej mi się zdaje, że domaga się ten temat szerszego omówienia.
Czyli nie chce Pan zająć się szambem Kuriozów? Ech, dziwne.
Metody dobiera się w zależności od zagrożenia. Ale najpierw trzeba wiedzieć jak jest.
Na pewno w zależności od zagrożenia, a może także od miejsca, odmiany komunizmu (i „mądrości etapu”)? Pan Michał napisał, że cenzura chrlowska jest „oficjalna” w tym sensie, że pochodzi od bolszewickiego centrum. Cenzura salonu24 jest „nieoficjalna”, bo pochodzi z bolszewickich peryferiów.” Idąc dalej – ChRL to twór państwowy, w którym istnieje komunizm jawny (w fazie NEP-u), natomiast salon24 jest elementem koncesjonowanych mediów peerelu – tworu, w którym istnieje komunizm ukryty za demoliberalną fasadą. Stąd także różne metody. W chaerelu i Sowrosji – cenzura w dużej mierze prewencyjna, w peerelu – cenzura represyjna.
Panie Michale,
Czy nie sądzi Pan, że bardziej precyzyjnym określeniem sensu cenzury w wydaniu demobolszewickim jest nie tylko „utrzymywanie porządku” lecz również „nauczanie”? Tak mi się to kojarzy, bo przecież nie ma ona na celu tylko samo kontrolowanie tego co ludzie mówią i piszą ale nakłonienie ich do tego, aby mówili i pisali „właściwie” i wskazanie im „właściwych treści” (poprzez usuwanie „niewłaściwych”). Na następnym etapie tego procesu mają to robić dobrowolnie. To się całkiem udało i udaje.
ps. powinno być „samego kontrolowania”. Przepraszam za moją słabą gramatykę.
Z jednym zastrzeżeniem, Panie Jaszczurze: bolszewickie twory są zaledwie pseudo-państwami. Ich cele nie są zbieżne z celem normalnego organizmu państwowego, którego zadaniem jest zabezpieczenie granic i stanie na straży prawa, by umożliwić wolny rozwój obywateli. Z tego to powodu, niekiedy, prawdziwe twory państwowe mają nie tylko prawo, ale i obowiązek, cenzurować. Niestety zazwyczaj źle to się dla nich kończy.
chrl jest oczywizda jawnie komunistycznym (po)tworem, ale prl? Czy ja wiem? Chyba też. Używając Pańskich określeń, możnaby twierdzić, że w chrl „istnieje komunizm ukryty za fasadą ekonomicznego liberalizmu”, co byłoby przecież nonsensem w stylu… zresztą nie wiem w czyim stylu, bo tak przecież uważają tylko wszyscy.
Czy w prlu istnieje urzędowa cenzura? Czy nie wystarczy cenzura tych 24 salonowców, wybiórczych gazeciarzy, myszy polskich i całej reszty, która jego jest?
Panie Andrzeju,
Rację ma chyba p. Amalryk, mówiąc powyżej o „etapie hodowli wstępnej homososa”. Wtedy trzeba nauczać, pouczać, agitować i propagować, ale w prlu już nie trzeba. Sami się wszyscy trzymają z radością za mordy, jak Pan słusznie zauważa. Dobrowolnie trzymają się za mordy i równie dobrowolnie narzekają na zamordyzm.
Odnośnie „komunizmu ukrytego za fasadą liberalizmu”: dlaczego ukrytego? dlaczego za fasadą? dlaczego nie zwyczajnie ulepszonego? Istotą bolszewizmu jest nep przybliżający go do celu a nie „centralne zarządzanie”. Zresztą, ono wciąż jest zachowane. „liberalizm gospodarczy”, w nowoczesnych tworach sowieckich jest zarządzany odgórnie co łatwo zauważyć.
Czy nie takie były i są oczekiwania większości a szczególnie tzw. elit?
Dzięki spełnieniu tych oczekiwań, łatwo można zapanować na całym niemal świecie. Co też „widać, słychać i czuć”.
Czyli nie chce Pan zająć się szambem Kuriozów? Ech, dziwne.
——————————————————————————————
Nie posiadam wystarczjących kompetencji Panie Michale! Wszak tylko „Lewica jest najzdolniejszym menedżerem kloaki”.
Panie Andrzeju,
Tak i mnie się wydaje. prl jest jawnie bolszewicki i bardzo ulepszony. Można sobie pozwilić na więcej, nie trzeba kontrolować produkcji każdej główki kapusty ani cenzurować wypowiedzi. Postęp jest wielki.
Panie Amalryku,
Ma Pan rację. Kurioza redagują się same.
@1 lutego 2013 o 12:14
Szanowny Panie Łukaszu,
Próbowałem jeszcze kilkakrotnie umieścić komentarz na Pańskim Blogu Powiernika: http://blogpowiernika.blogspot.co.uk/2013/01/neokomunizm-widmo-terazniejszosci-ii.html, ale otrzymuję wiadomość: Your credentials could not be verified. Jest to oczywiście prawdą. Jestem niezweryfikowany, bez akredytacji, w ogóle niezrzeszony, a w szczególe podejrzany.
U p. Jaszczura na blogspocie istnieje opcja umieszczania komentarzy pod: Nazwa/adres URL, której nie widzę u Pana. Być może to – raczej niż ingerencja chrlowskich hakerów – jest przyczyną trudności?
Tak czy owak, mój komentarz brzmiał, jak następuje:
Szanowny Panie,
Nigdy nie słyszałem o Leonie Kozłowskim! Zaintrygował mnie tytuł „Półksiężyc i gwiazda czerwona”. Czyżby Kozłowski przewidywał jakieś związki między bolszewią i islamem?
Jak więc Pan widzi, wielkiej szkody nie będzie, jeśli się mój komentarz nie ukaże.
A na marginesie, bardzo mnie cieszy, że ktoś wreszcie inteligentnie pisze o Mackiewiczu.
Panowie kochani,
dyskusja dyskusją, modlitwa modlitwą, a tu trzeba brzytwą, albo jeszcze gorzej…
Wciąż tylko uciekają, przy samogonce rozprawiają… A żeby tak za widły! Hę?!
Ohohohoho…
Drogi Panie Marku,
Widzę, że Pan też chce „działać”. Brzytwa i widły? Czyli jak? Widłami zbierać, co się brzytwą zgoliło? Nie wiem doprawdy, czy to jest praktyczne.
Można pokaleczyć się, to chyba jasne. Ale efektów można się spodziewać. Natomiast samą dyskusją w naszym skromnym gronie kogóż zdołamy ogolić?
Jakich efektów można się spodziewać oprócz zacięcia się brzytwą i pokłócia się widłami? Poza tym nie wiedziałem, że Pan jest golibrodą.
Wprawdzie bez cudzysłowu, ale cytowałem Kelusa:
Modlitwa – modlitwą
a tu trzeba brzytwą
albo jeszcze gorzej
sprężynowym nożem
Drugi cytat z wyprawy Tadeusza z Pawłem po zakopany skarb. Tadeusz pyta chłopa: A żeby tak za widły! Hę?! A ten mu na to ironicznie: Ohohoho…
Pytam Was Panowie o to samo.
I ja tak Pańskie pytanie rozumiem. Odpowiadam na nie tak samo, jak zawsze. Ani jedno, ani drugie, bo nie ma na to warunków. A warunków nie tworzy się widłami.
Tadeusz uważał inaczej. Wówczas również nie było warunków, a on i Henryk postanowili strzelać. „Warunki tylko warunkami, od dawna już słyszymy to, lecz my jesteśmy harcerzami i zwyciężymy wszelkie zło” – śpiewano kiedyś przy ogniskach…
No, to się dobrze składa, że ja nie jestem harcerzem. „Harcerz” to od rycerskich harców, a harcami nikt jeszcze zła nie zwyciężył, chociaż jestem pełen podziwu dla pieśni śpiewanych przy ognisku i bardzo podniesiony na duchu.
Warunki atoli za czasów Zakrzewskiego były ciut inne niż są teraz.
Panie Michale,
Tradycyjne harcerstwo to rycerski kształt chrześcijaństwa i nie ma potrzeby upraszczać tejże idei. Próbowali robić to komuniści i z Pańskich słów wnioskować można, że z powodzeniem.
Kiedy więc głośniej zabrzmiałyby strzały – teraz, czy za czasów Tadeusza?
A może by tak Panie Marku, w odniesieniu do rzeczywistości, zacząć zwyczajnie od odtwarzania ideowego antykomunizmu?
Wszakże, co w „czasach Kelusa” przewidział trafnie Józef Mackiewicz („Trust Nr 2″) został on praktycznie wyrugowany.
Panie Andrzeju,
właśnie o to mi chodzi. Tylko co możemy w tym kierunku robić, oczywiście oprócz mniej czy bardziej twórczych dyskusji internetowych?
Panie Marku,
Po pierwsze: Ja sądzę, że niniejsza strona temu właśnie celowi służy. Być może Szanowna Redakcja ma inne motywacje ale mnie publikowane tu artykuły i następujące po nich dyskusje pomagają w odtworzeniu/poprawnym zdefiniowaniu u siebie wspomnianego ideowego antykomunizmu.
Po drugie: Skoro sądzi Pan, że to zbyt mało, to proponuję jakoś ten żar „rozdmuchać”. Na ile kto potrafi i może.
Zgadzam się z Panem w pełni. Artykuły i dyskusje niewątpliwie są potrzebne. Zgadzam się również z Michałem, że nie ma warunków. Jednak niedosyt pozostaje… Zwłaszcza, gdy rodzi się pytanie: Czy my jeszcze na coś czekamy?
Poza tym zwyczajnie szlak człowieka trafia, bo rzeki nie zawróci, a z prądem też nie popłynie.
Drogi Panie Marku,
Proszę wybaczyć milczenie, ale dopiero wróciłem do domu. Odpowiem szerzej jutro, jeśli Pan pozwoli.
Drogi Panie Marku,
Ścieramy się na ten temat wystarczająco długo, żeby wiedzieć, że jesteśmy obaj po tej samej stronie w jednym przynajmniej sensie: obaj uważamy, że komunizm można obalić tylko siłą. Żadnych rozmów: przy stołach ani pod stołami, na szczytach ani na gorących liniach, na konferencjach pokojowych ani na rozmowach z Sierowem, na forum międzynarodowym ani bilateralnie (zwłaszcza to ostatnie!). Nie wolno liczyć ani na ewolucję bolszewii, bo ona się tylko przepoczwarza. Skutecznie za to ewoluuje reszta świata (bo nie wypada już tej resztówki nazywać światem wolnym) ku protokomunistycznej formie komunizmu z ludzką gębą.
Dlaczego tak się dzieje? Dlaczego bolszewickie sztuczki w rodzaju „odprężenia” czy piereto pieretamto, odnoszą takie triumfy? Zawsze warto zajrzeć do Józefa Mackiewicza w poszukiwaniu odpowiedzi.
„Abstrahując już od komunistów, kryptokomunistów i poputczików wszelkiej maści, odpowiada ta polityka burżujom którzy chcą mieć swój mieszczański spokój, kupcom którzy chcą handlować z komunistami, przemysłowcom którzy chcą sprzedawać swe wyroby do państw komunistycznych, socjalistom którzy muszą się wykazać antykapitalistyczną ‘postępowością’, demokratom którzy zabiegają o głosy wyborcze, konserwatystom którzy w tradycyjnej awersji do wszelkiej rewolucji przeciw silnym, dostrzegają ją dziś w… kontrrewolucji; szczególnie odpowiada ona intelektualistom którzy zawodowo robią w prosowietyzmie i, rozumie się, t.zw. `młodzieży’ która musi wyprzedzać starsze pokolenie we wszystkim, a więc także w konformizmie. Słowem, nie wymieniając pełnej listy, odpowiada ona zwolennikom t.zw. ‘realnej’ polityki, ‘rozsądnej’ polityki, ‘elastycznej’ polityki. Każdy w wolnym świecie woli jechać w mercedesie czy fordzie z dziewczynką nad morze i w góry, a boi się strasznego widma jechania w czołgu na wyzwalanie kogokolwiek z niewoli.”
Co zatem robić? Pan mówi, że Wydawnictwo Podziemne jest tylko biciem piany. Zgadzam się w całej rozciągłości. Pan mówi, trzeba działać, choćby brzytwą i widłami. Ale jakie to może mieć skutki w dzisiejszej sytuacji, oprócz tego, że zaspokoi Pański słuszny gniew? Czy strzał w ciszy roku 1940 w Wilnie rozległby się głośniej niż teraz? Paradoksalnie tak. Ponieważ wówczas była to sytuacja nowa i pomimo ogromnego paraliżu ludności, niestabilna z powodu skrywanej wrogości wewnątrz i wojny na zewnątrz. Czy tak samo było, powiedzmy, w Warszawie w roku 1975? Albo jest w roku 2013? Nie ma żadnej skrywanej wrogości wewnątrz, a pełna akceptacja. A na zewnątrz? Szkoda gadać.
Oskarżony przez „Wiadomości”, że „wzywa polskich kamikaze do walki przemocą”, Mackiewicz odpowiadał: „nie jest to żadne z mojej strony ‘wezwanie’, lecz wyłącznie teoretyczne ‘rozważanie’. Na temat do czego dojdzie na świecie, jeżeli wszystkie narody tego świata zechcą przyjąć za własną tę Zasadę głoszoną przez Sołżenicyna, Sacharowa i zalewającą Zachód falę ‘dysydentów’ – ażeby pod żadnym warunkiem nie przeciwstawiać się ‘przemocą’ ustrojowi komunistycznemu.” I dalej pisał: „Nie ‘środki’ decydują o przeobrażeniach dziejów ludzkich, lecz idee. A idee następnie same `obrastają’, niejako automatycznie, w ‘środki’.”
Czy zatem bicie piany idej nie ma jednak jakiegoś sensu w sytuacji, w jakiej się znajdujemy od dzisiątek lat? Czy „teoretyczne rozważanie” w stylu Mackiewicza nie ma wagi? Pamiętajmy przecież, że żyjemy zawsze w jakiejś sytuacji zewnętrznej, w tzw. warunkach albo okolicznościach:
„Okoliczności się zmieniają. Ciągle. My wszyscy żyjemy w `okolicznościach’. Ale bez wewnętrznej woli obalenia tego co jest, żadne okoliczności zewnętrzne nie dadzą się wyzyskać. Polska też powstała po r. 1918 zawdzięczając okolicznościom zewnętrznym. Ale wola korzystania z każdej okazji ku temu predominowała we wszystkich prawie ruchach politycznych tamtego okresu. A nie uroczyste deklaracje wyrzekające się z góry celu wolności.”
Jeżeli jedyną rolą wp byłoby tylko zachowanie tej idei poprzez te straszne lata, to ja jestem gotów godzić się na przemilczanie przez jeszcze długi czas. Będę przynajmniej w dobrym towarzystwie.
„Czy to prawda, że akurat w tej chwili nie istnieją warunki dla walki z komunistami? W takim razie nie wykluczam nadziei, że mogą pojawić się jutro. Dlatego najważniejszym zadaniem na dzień dzisiejszy wydaje mi się akumulowanie chcenia walki z komunizmem. Nie w celu nadania mu `ludzkiej twarzy’, lecz w celu przepędzenia tej gęby – won!”
Drogi Panie Michale,
To wszystko prawda. Właściwie nie podważam sensu bicia naszej „podziemnej piany”, czasami tylko ręka swędzi i sięga do boku… Można by dodać, że w czasach JM istniał Rząd RP na uchodźstwie, który rolę pewnego punktu odniesienia, choćby symbolicznego, jednak pełnił. W tym temacie rzeczywiście istnieje tylko jeden komentarz – „szkoda gadać”.
Panie Marku,
To swędzenie ręki przynosi Panu chlubę, ale musimy myśleć chłodno, bo inaczej będzie „obok Orła znak Pogoni, poszli nasi w bój bez broni”. Potrzeba „zrobienia czegokolwiek” jest na ogół złym doradcą i to „cokolwiek” okazuje się bezpłodne.
Pierwszym krokiem musi być przekonanie „działaczy”, że ich „działanie” wewnątrz prlu jest nie tylko hańbą (to niektórzy niechętnie przyznają), ale jest także bezproduktywne, i może tylko pogorszyć sytuację.
Pierwszym krokiem musi być przekonanie „działaczy”, że ich „działanie” wewnątrz prlu jest nie tylko hańbą (to niektórzy niechętnie przyznają), ale jest także bezproduktywne, i może tylko pogorszyć sytuację.
Pan dobrze wie, jak trudno przekonywać „działacza” spoglądającego na jacht zacumowany pod domem…
Och, to nieporozumienie! Mam na myśli tych, którzy pragną za wszelką cenę działać, więc z braku laku wolą działać w prlu, nawet wówczas, gdy uważają go za prl. Były tu z takimi dyskusje i o ile pamiętam Pan także brał w nich udział.
Tak, pamiętam. Jeden z nich twierdził, że głosowanie na PIS poprawi sytuację. Jednak nie potrafił swojego stanowiska uzasadnić. Po prostu realista, „pol” lub „soc” – realista.
Otóż to i właśnie.
Z pewnego punktu widzenia oni są najniebezpieczniejsi, bo mącą wodę, używają słów takich jak ANTYKOMUNIZM, które rozumieją jako antyrosyjskość; nazywają dzisiejszą Polskę prlem, ale gotowi są głosować w wyborach i nosić żałobę po prlowskim prezydencie.
Pomieszanie z poplątaniem, więc nic dziwnego, że nie potrafią swego stanowiska uzasadnić.
Panie Marku,
Otóż to. W czasach Mackiewicza, jak Pan słusznie zauważył, istniał rząd na uchodźstwie – latarnia. Dziś, gdy go nie ma pozbawieni jesteśmy tego punktu odniesienia. Pogłębia to dezorientację, to tak jakby w Kościele zabrakło papieża. Teraz punktem odniesienia może być tylko idea, którą trzeba odkurzyć i pielęgnować. Ludziom, skądinąd inteligentnym, brakuje spokoju i rozwagi w pielęgnowaniu tej idei. Wolą oddawać się hałaśliwym nawoływaniom do czynu i samym czynem, który jest po prostu ganianiem w kółko. Prawdziwy chocholi taniec…
Panie Łukaszu,
Dobrze, że Pan przypomniał ten punkt, bo zapomniałem wyrazić swoje (zwyczajowe już) zastrzeżenia.
Samo istnienie Rządu RP na Uchodźstwie miało bardzo doniosłe znaczenie, ale co te rządy wyprawiały, jak się zachowywali ci politycy?! Niestety nie był to żaden punkt odniesienia, choć być powinien. Niestety nie była to „latarnia”, choć samo jego istnienie było POTENCJALNIE istotne. Ta potencja była wszystkim, co pozostało. I dlatego tylko oddanie insygniów władzy ubeckiemu donosicielowi było – nie owijajmy w bawełnę – zdradą.
Panie Michale, jest Pan Mistrzem w dzieleniu włosa i to nie na czworo, a na miliony „potencjalnych” cząsteczek. Potencja jak wiemy jest bardzo ważna i decyduje o przetrwaniu gatunku, ale wg mnie bardziej tu pasuje słowo symbol. Wspomniany punkt odniesienia stanowił fakt, lecz ze względu na wspomniane przez Pana zachowania tych ludzi miał wymiar przede wszystkim symboliczny. I nie ma co pomniejszać jego znaczenia, chyba że „zwyczajowo”. Proszę wspomnieć, jaką wagę przywiązywał JM do słynnej akcji prymasa „tysiąclecia” z roku 1958 – likwidacji ambasady przy Watykanie. Dobrze wiemy, jakie to miało znaczenie. Papée był ambasadorem od 1939 i czerwoni nie mogli tego znieść…
Konflikty (oczywiście nie wszystkie i nie w pełni) pośród polityków na uchodźstwie to robota tajnych służb. Oddaniu insygniów też się biernie czekiści nie przyglądali. Nikogo to jednak nie usprawiedliwia, choć warto o tym pamiętać.
Tak, to jest dokładnie to, co powiedziałem. Hańba, jaka okrywała polityków rządu, od Mikołajczyka, przez Cata, aż do tych ostatnich zdrajców, nie pomniejsza symbolicznej wagi Rządu RP, ale nie wolno o niej zapominać.
A są wśród nich jakieś pozytywne, jednoznaczne postacie?
August Zaleski?
Być może. Wcześniej na pewno Władysław Raczkiewicz. A co z Andersem Mistrzu Michale?
Ale Zaleski podpisał z bolszewikami dwa pakty: w 1929 r. tzw. pakt Litwinowa, a w 1932 r. pakt o nieagresji
Szanowni Panowie,
Biję się w piersi i wyznaję, że nie znam historii polskiego Rządu na Uchodźstwie tak, jak by należało, więc pewnie nie powinienem zabierać głosu. Z mojego dyletanckiego punktu widzenia, ilekroć w tę historię zaglądałem, odrzucało mnie błoto i smród, bezustanne podchody, kopanie dołków i wbijanie noży w plecy. Być może tak właśnie musi wyglądać polityka w ciasnym gronie, bez jakiegokolwiek zaplecza, bez żadnej pretensji do władzy (angielskie słowo „power” oddaje lepiej to, o co mi tu chodzi), a jednocześnie obciążona odpowiedzialnością, tą potencją, o której była mowa wcześniej. Może więc powinniśmy im wybaczyć te potępieńcze swary, ale przychodzi mi to z trudem.
Zaleski był przed wojną dyplomatą i wieloletnim ministrem, więc podpisywał takie układy, jakie mu kazał podpisać jego szef, marszałek Piłsudski. Przypomina mi się tu Talleyrand, którego ktoś nazwał mistrzem dyplomacji, gdy on naprawdę był mistrzem przetrwania, bo pod Napoleonem wykonywał tylko jego rozkazy (do czasu aż obrócił się przeciw niemu – znowu dla przetrwania). Nie trzeba więc chyba winić Zaleskiego za te układy, tak jak nie należałoby go za inne układy chwalić.
Anders? Anders stał się z czasem graczem i brał udział we wszystkich tych przepychankach.
Panie Marku, zachodzę w głowę do kogóż może się Pan zwracać per „mistrzu Michale”? Bo przecież nie do mnie…
Jak czytałem (publikacja Pawła Piotra Wieczorkiewicza „Uwagi o działalności agentury sowieckiej na odcinku polskim po roku 1921″ z 2006r.), w swoich wspomnieniach, syn Berii twierdzi, że Anders po zwolnieniu z Łubianki latem 1941r. „przebywał w ich mieszkaniu i toczył polityczne i strategiczne dyskusje” (zapewne z mandatu gen. Sikorskiego) ale też pisze, że Beria „miał do niego takie zaufanie , że miał go forsować do komunistycznego (za)”rządu” w 1945r”.
A co sądzicie Panowie o gen. Sosnkowskim? Ja uważam, że był jednym z niewielu polityków emigracyjnych który „nie dał d..” sowietom i Anglikom.
Inną osobą, z kręgu polityków emigracyjnych (jakkolwiek nie związaną z rządem, a przeciwnie ostro zwalczaną i szykanowaną za swój antykomunizm) godną, moim zdaniem, miana pozytywnej i jednoznacznej postaci był Ignacy Matuszewski.
Drogi Panie Andrzeju,
Jak mówiłem, nie jestem ekspertem w historii polskiego Rządu na Uchodźstwie, toteż i mnie wydawało się, że postać generała Sosnkowskiego świeci na mętnym firmamencie (chyba mi się pomieszały metafory) emigracji jasnym światłem. Niestety! Byłem niedawno na sesji na temat emigracji w londyńskim Posku i wysłuchałem opinii ekspertów na jego temat. Ku mojej zgrozie dowiedziałem się z jednego z referatów, że Sosnkowski „walczył” o odbudowę Zamku Królewskiego w Warszawie, o „oddanie arrasów narodowi polskiemu”, o granicę na odrze i ospie itp., o czym zresztą pisał u nas Stary chrzan, który był na tej samej sesji. Mam odtąd poważne wątpliwości co do antykomunizmu Sosnkowskiego. Czy aby nie sprowadzał się on do tego samego, dobrze nam znanego polrealizmu?
Opowieści syna Berii włożyłbym między bajki.
Panie Michale,
jest Pan mistrzem ciętej riposty i z pewnością każdy, kto na swoje nieszczęście wdał się z Panem w szermierkę słowną, to potwierdzi. Sosnkowski „walczył” o powrót ospy do macierzy? Pierwszy raz słyszę… brzmi fatalnie.
Towarzysz Wieczorkiewicz nie podaje żadnych rewelacji. W okresie formowania polskiego wojska Anders nie prowadził przecież z sowietami wojny, tylko utrzymywał z nimi dość poprawne stosunki. Z enkawudystami, np. z Żukowem, współpracował na codzień. Taką miał wówczas powierzoną misję.
Ignacy Matuszewski to rzeczywiście ciekawa postać – warta wspomnienia.
Panie Michale,
Czytałem artykuł Starego chrzana i biję się w piersi, że nie sprawdziłem od razu tej informacji. Teraz to zrobiłem, sięgając do dostępnej mi biografii. Gen. Sosnkowski istotnie, w ostatnich latach życia stał się „polrealistą” (na zasadzie „losy Polski rozgrywać się będą przede wszystkim nad Wisłą „). Wielokrotnie apelował publicznie o działania na rzecz uznania zachodnich granic peerelu, za ogromne zagrożenie uważając ówczesne Niemcy Zachodnie. W latach 60. w „polityce europejskiej” stawiał na JF Kennedy’ego i na de Gaull’a… To zmienia mój pogląd na jego ogólną postawę.
Panie Marku,
Sosnkowski opowiadał się za granicą na odrze i ospie łużyckiej. Czyli wewnątrzna linia demarkacyjna między prlem i enerde miała dla niego znaczenie, a nie powinna chyba mieć w oczach antykomunisty. Pan Andrzej dodaje jeszcze, że uważał Niemcy za zagrożenie dla Polski! Okropność.
Panie Michale,
Tak na marginesie, czy wie Pan który autor londyńskich „Wiadomości” kryje się pod pseudonimem Pandora?
Panie Łukaszu,
Pandora to wspólny pseudonim Stefanii Zahorskiej i Adama Pragiera, którzy prowadzili w londyńskich Wiadomościach stałą rubrykę pt. Puszka. Od śmierci Stefanii Zahorskiej (1961) tym pseudonimem posługiwał się sam Adam Pragier.
Darek, z ust mi to wyjąłeś!
Dziękuję
Proszę bardzo.
Michał, To teraz cierpisz na głód wypowiedzi? Niesłychane!
Widzę, że niechcący poruszyłem nowy wątek
Niestety, Panie Łukaszu, nie bardzo. To w tym przypadku tylko redakcyjne żarciki.
Panowie, staję w obronie dobrego imienia Kazia Sosny. To był człowiek naprawdę wielkiego formatu i trzeba mieć bardzo złe intencje, aby podejrzewać go o sympatie probolszewickie. I zapewniam, że słów tych nie dyktuje mi głód wypowiedzi:), gdyż od lat mam takie zdanie.
Przepraszam, że zejdę z tematu, ale co Panowie myślą o tym, z pozoru śmiesznym wydarzeniu: http://www.telegraph.co.uk/news/worldnews/europe/russia/9854619/Document-proclaiming-death-of-Soviet-Union-missing.html ?
Czy ma to być „podkładka” dla bardziej asertywnych działań sowieciarzy, czy może sygnał dla „zainteresowanych”, że „wszystko idzie zgodnie ze strategią”?
Panie Jaszczurze, po prostu czekiści za koszulę nie wylewają, ot co…
Panie Marku, to dobrze znany fakt. Ale ta ich przypadłość wcale nie obniża, a w każdym razie nie musi obniżać, ich skuteczności operacyjnej.
Nawet zwykły uliczny lump potrafi narobić niezłego „diabła”…
To prawda, ale ja po prostu podsumowałem informacje, do których wrzucił Pan odnośnik. Spotkali się, popili… Był dokument czy nie… Jakie i dla kogo może to mieć znaczenie?
Panie Marku,
Wracając do Sosnkowskiego chcę tylko uzupełnić, że zmieniła się moja ocena jego postawy emigracyjnej po 1956 roku, bo wtedy mniej więcej zaczął się jego zastanawiający „realizm”. Nie miał on wszakże związku z „odwilżą październikową”. Na ten temat zdecydowanie stwierdził że „jedności narodu z reżimem nie ma i być nie może” oraz piętnował „niezrozumiały szał jaki ogarnął ogół polonijny w związku z gomułkowszczyzną”. Ale już w 1962 roku twierdził (był to dla niego „smutny, ale niestety prawdziwy fakt”), że „Moskwa jest jedynym gwarantem naszej granicy zachodniej”. Z tego jasny wniosek, że peerel musiał wtedy traktować jako formę państwową – narodową a nie jako formę międzynarodową komunistyczną. Nie chodzi mi bynajmniej o „sympatie probolszewickie, lecz o rezygnację z zasadniczej postawy.
Ne mam natomiast zastrzeżeń do jego postawy w czasie wojny i w 10-leciu potem następującym.
Jaszczurze,
Raczej bym się spodziewał „podkładki” czy „sygnału”. Nikt nie będzie z tego „powodu” strzelał bo wszystko jest już dawno ustalone. Raczej bym się spodziewał kolejnego „tematu” dla ogłupiałych, bolszewizujacych się zachodnich „elit”. Niechaj to będzie także „ich sprawa”. Oni też „pochylą się” nad praktycznymi problemami marksizmu-leninizmu. Na początek temat „pół żartem, pół serio”. Chwyciło? (jako przykład „targetu” DT podaję próbkę najnowszych wiadomości z tej strony: „Mr Vaz, the chairman of the Home Affairs Select Committee, has been criticised after he tweeted that he was “worried” about Mrs May’s apparent weight loss.” )
ps. na początku powinno być „Raczej bym się NIE spodziewał”. Przepraszam za ten i inne (drobne) błędy.
Cha, cha, Panie Jaszczurze! Bardzo to zabawne. I ja też nie dopatrywałbym się w tym sygnałów, anie żadnych znaczeń. Są nadzwyczajnie pewni siebie, bo operacja się udała. Spokojnie bez skrępowania mogą opowiadać w szczegółach, jak ją przeprowadzili, a to, ot, komiczne, ale co tam, towarzysze.
W każdym razie ja się uśmiałem.
Drogi Panie Marku,
Najwyraźniej zarzuca mi Pan złe intencje. Ale czy można mówić prawdę w złych intencjach? Pewnie można. Moje intencje były jednak jak najlepsze: i ja byłem zdania, że Sosnkowski był jedną z najbardziej kryształowych postaci emigracji, ale przekonałem się ostatnio, że z czasem stał się polrealistą, co wraz z rozlicznymi cytatami wykazał powyżej p. Andrzej.
Nie było moją intencją oczernianie kogoś, kogo Pan poważa od lat, ale ja sam wolę nie wierzyć w mity.
Panowie,
Kolejny czekistowski „dowcip”: http://www.kcblog.info/2013/02/blog-post_15.html
Obawiam się Panie Jaszczurze, że mój rosyjski nie jest wystarczająco dobry, żeby pojąć subtelności ironii i czekistowskich dowcipów. Więc kto tu się obawia, że nie przetrwa „Rosja dla ruskich ludzi”?
Putin pozdrowił czekistów słowami „naprzód, ku zwycięstwu komunizmu!” To jest ów „dowcip”.
Panowie, jeśli ktoś chce dodać, że Sosnkowski wspierał KOR i Solidarność to uprzedzam, że zmarł on w 1969 r. A tak na poważnie: skąd czerpiecie cytaty? Gdzie można przeczytać artykuły Sosnkowskiego z lat 60?
Panie Marku,
Nie chcę nic dodawać, ponad to co napisałem wcześniej.
Biografia gen. Sosnkowskiego z której korzystam: Ireneusz Wojewódzki – „Kazimierz Sosnkowski podczas II wojny światowej”, Warszawa 2009. Pomimo takiego tytułu, biografia obejmuje lata do jego śmierci 11.X.1969. Cytaty które przytaczałem pochodzą z ostatniej części, ostatniego rozdziału książki.
Drogi Jaszczurze,
Niestety! Cały problem w tym, że to nie dowcip lecz samospełniająca się przepowiednia – choć bolszewikowi nie należy wierzyć nawet gdy mówi prawdę.
Wiem. Ale gdy kiedyś coś podobnego powiedziało się Putinowi, zachodni politolodzy, „kremlinolodzy” i „rosjoznawcy” skwitowali to gremialnie właśnie jako przejaw poczucia humoru u czekistów.
Z tym poczuciem humoru to różnie bywa…
Onegdaj w czasach „surowych praw stanu wojennego” nabyliśmy takiej maniery , która wydawała się nam szalenie dowcipną, aby podczas imprezy gdy mieliśmy już nieco pod czubem, wznosić raptem ni stąd ni z owąd (zwłaszcza gdy pojawiły się jakieś nowe twarze) głupawy toast;”no a teraz wypijmy zdrowie młodych komunistów!” co zawsze, nieodmiennie, po chwili konsternacji, wywoływało salwy smiechu. Ale gdy raz mój kolega, gdzieś na jakimś weselu pośród średnio znajomego towarzystwa radośnie podchmielony wypalił z tym tekstem, to nie dość że wzbudził sporą konsternację, to jeszcze nie mógł się po tem opędzić od jakiegoś komucha, który pełen podziwu dla jego odwagi i bezkompromisowości szalenie się chciał z nim zaprzyjaźnić.
Kremlinolodzy – O! Ci to dopiero są producenci kawałów!
Panie Amalryku,
To zdumiewające! I w moich pijackich czasach, tj. chciałem powiedzieć w okresie „walki narodu przeciw komunistycznym oprawcom” czyli podczas stanu wojennego, wznosiliśmy podobne toasty (erm, raczej okrzyki), np. NIech żyje towarzysz Breżniew. Mój przyjaciel miał w zwyczaju wydzierać się: niech żyją hemoroidy towarzysza Szydlaka! A inni nosili krawaty zetemesowskie na głowach. Konsternacja i salwy śmiechu nie były jednak jedynymi reakcjami. Otóż prędko zauważyliśmy, że wzbudzamy przez to lęk. Tępy strach przed prowokatorem. Prawdę mówiąc, dziś ten strach wydaje mi się bardziej zrozumiały niż wówczas.
Chciałbym jeszcze dodać słowo do Pańskiego komentarza, że „bolszewikowi nie należy wierzyć nawet gdy mówi prawdę”. To jest oczywiście słuszne, ale bywa niekiedy (na pewno nie przez Pana) rozumiane w ten sposób, że jeśli bolszewik mówi na krzesło krzesło, to ja powinienem utrzymywać, że to stół. Otóż kiedy bolszewik nazywa biały sufit białym sufitem, czyli wedle normalnych ludzkich pojęć mówi prawdę, to robi to z jakiegoś powodu, żeby wciągnąć normalnych ludzi do swojej gry, czyli jak Pan słusznie mówi „kłamie nawet gdy mówi prawdę”.
Miał ów kolega szczęście, że nie „wyłapał”! Choć w tym wypadku może taki „friendly fire” byłby lepszy…
A kawały gremlinologów są z reguły żałosne.
Panie Jaszczurze,
Tak, oni mówią zupełnie wprost, ale my nie chcemy słuchać, a jeśli nawet słuchamy, to nie chcemy rozumieć, a jeśli wreszcie pojmiemy, to myślimy, że to nie było powiedziane na serio, taki właśnie „dowcip”. A na końcu, kiedy juz podczas przesłuchania trzasną człowieka w gębę i zmażą głupi uśmiech z ust, to wtedy już jest za późno. Wtedy już tylko żądają: nazwiska, adresy.
Drogi Panie Marku,
Jak już mówiłem, dowiedziałem się o poglądach Sosnkowskiego z wykładu dr Jerzego Kirszaka, pt. Powojenna działalność polityczna gen. Kazimierza Sosnkowskiego, wygłoszonego 8 grudnia na sesji naukowej w Londynie.
Panie Andrzeju, niski nakład musiała mieć ta książka, bo jest chyba nieosiągalna. Tu znalazłem coś ciekawego, ale dotyczy wcześniejszego okresu:
http://www.polis2008.pl/index.php?option=com_content&view=article&id=549:brazylijskie-wykady-generaa-sosnkowskiego&catid=207:dzielnica-dokumentalistow-i-wiadkow&Itemid=264
Panie Michale, o to właśnie mi chodziło.
Wracając do tematu:
może Panów zainteresuje to oto aktualne opracowanie: http://intelreport.mandiant.com/Mandiant_APT1_Report.pdf
Panie Andrzeju,
Wygląda na to, że chrlowscy hakierzy zdołalo zadbać, żeby nie dało się tego przeczytać, bo tylko pierwsza strona jest czytelna.
Panie Michale,
Przed chwilą ściągnąłem sobie ponownie ten dokument i wszystko jest dobrze. Proszę spróbować ponownie, po otwarciu powinno być 76 stron. Jeśli nie ma to proszę spróbować ten plik zapisać na dysk a dopiero potem otworzyć.
Ten dokument wydaje mi się wart uwagi. Mogę go przesłać np. na adres kontaktowy WP.
ps. można też próbować poprzez stronę internetową na której jest zamieszczony wraz z innymi materiałami z nim związanymi: http://intelreport.mandiant.com/
Panie Andrzeju,
Próbowałem to ściągnąć na oba sposoby na dwóch różnych maszynach, w różnych miejscach, różnie ustawionych i w obu wypadkach, moje „security settings” odmawiają ściągnięcia dokumentu.
Niech Pan łaskawie opowie, co tam jest.
Drogi Panie Michale,
Z tego co widzę sprawa stała się głośna (i „rozwojowa”) i chrl-owscy sowieciarze zadają już zdecydowany odpór „bezpodstawnym oskarżeniom”, ogłaszając że „ktoś się podszywa” pod „miłujące pokój chrl”. Tymczasem w owym dokumencie jest udowodnione że jest dokładnie na odwrót…
Co tam jest?
Tam jest udowodnione że od 2004r (od kiedy amerykańska firma komputerowa Mandiant, zajmująca się zabezpieczeniami sieci komputerowych, prowadzi monitoring tych ataków), z chrl (militarna jednostka Unit 61398 czyli 2 biuro, 3 departament sztabu generalnego PLA, zajmująca się szpiegostwem informatycznym) przeprowadzono ponad 1900 ataków na 141 instytucji w 20 kluczowych gałęziach gospodarki (m.in. technologie informatyczne, aerospace, administracja publiczna, satelity i telekomunikacja, badania naukowe i doradztwo, energia i transport) kradnąc dane takie jak: dokumentacje rozwojowe produktów (w tym schematy, wyniki testów, technologie symulacyjne, wykazy podzespołów, podręczniki użytkowania), opisy procedur wytwarzania, plany biznesowe, informacje dotyczące kierownictwa firm (w tym e-maile), dane odnośnie struktur i danych uwierzytelniających sieci komputerowych. Największa kradzież danych to 6,5 TB (1 TB to 1024 GB) i trwała 10 miesięcy. Aktywność ta wciąż wzrasta i jest coraz bardziej zaawansowana.
Podana jest dokładna lokalizacja Unit 61398, używane adresy IP i nazwy domen z których dokonuje się ataków (wraz z ich przyporządkowaniem w chrl), umiejscowienie serwerów (83% w chr,z czego ponad 95% z Szanghaju – miasta siedziby Unit 61398) a także przykłady rozszyfrowania konkretnych żołnierzy-„hackerów”. Do tego dokładnie omówiono stosowane przez nich techniki (np. przejmowanie serwerów na terenie innych państw jako „pośredników”).
Tyle w skrócie. Warto to przeczytać (mimo że laika komputerowego może to nużyć, napisane jest prosto i obszernie wyjasnione)
Drogi Panie Michale,
Z tego co widzę sprawa stała się głośna (i „rozwojowa”) i chrl-owscy sowieciarze zadają już zdecydowany odpór „bezpodstawnym oskarżeniom”, ogłaszając że „ktoś się podszywa” pod „miłujące pokój chrl”. Tymczasem w owym dokumencie jest udowodnione że jest dokładnie na odwrót…
Co tam jest?
Tam jest udowodnione że od 2004r (od kiedy amerykańska firma komputerowa Mandiant, zajmująca się zabezpieczeniami sieci komputerowych, prowadzi monitoring tych ataków), z chrl (militarna jednostka Unit 61398 czyli 2 biuro, 3 departament sztabu generalnego PLA, zajmująca się szpiegostwem informatycznym) przeprowadzono ponad 1900 ataków na 141 instytucji w 20 kluczowych gałęziach gospodarki (m.in. technologie informatyczne, aerospace, administracja publiczna, satelity i telekomunikacja, badania naukowe i doradztwo, energia i transport) kradnąc dane takie jak: dokumentacje rozwojowe produktów (w tym schematy, wyniki testów, technologie symulacyjne, wykazy podzespołów, podręczniki użytkowania), opisy procedur wytwarzania, plany biznesowe, informacje dotyczące kierownictwa firm (w tym e-maile), dane odnośnie struktur i danych uwierzytelniających sieci komputerowych. Największa kradzież danych to 6,5 TB (1 TB to 1024 GB) i trwała 10 miesięcy. Aktywność ta wciąż wzrasta i jest coraz bardziej zaawansowana.
Podana jest dokładna lokalizacja Unit 61398, używane adresy IP i nazwy domen z których dokonuje się ataków (wraz z ich przyporządkowaniem w chrl), umiejscowienie serwerów (83% w chr,z czego ponad 95% z Szanghaju – miasta siedziby Unit 61398) a także przykłady rozszyfrowania konkretnych żołnierzy-„hackerów”. Do tego dokładnie omówiono stosowane przez nich techniki (np. przejmowanie serwerów na terenie innych państw jako „pośredników”).
Tyle w skrócie. Warto to przeczytać (mimo że laika komputerowego może to nużyć, napisane jest prosto i obszernie wyjasnione)
ps. bardzo przepraszam za przypadkowo popełniony, podwójny wpis.
Drogi Panie Andrzeju,
Bardzo dziękuję! To bardzo ciekawe. My w Podziemiu możemy czasami być pochopni w sądach i nie przykładać wystarczającej wagi do sprawdzania, do testowania źródeł, falsyfikowania informacji. Kiedy wygląda na to, że coś jest dziełem sowieciarzy albo chrlowców, to bierzemy to za z góry udowodnione. Dobrze więc usłyszeć obiektywne i beznamiętne potwierdzenie tych przeczuć i tez.