Najnowsze komentarze

III Ankieta Wydawnictwa Podziemnego

Dziecko w szkole uczy się fałszowanej historii od Piasta do równie sfałszowanego Września i dowie się, że obrońcą Warszawy był nie jakiś tam Starzyński, ale komunista Buczek, który wyłamał kraty „polskiego faszystowskiego” więzienia, by na czele ludu stolicy stanąć do walki z najeźdźcą. – Tak w roku 1952 Barbara Toporska opisywała ówczesny etap bolszewizacji Polski.

Przyjmijmy, na potrzeby niniejszej ankiety, że był to opis pierwszego etapu bolszewizacji, klasycznego w swoim prostolinijnym zakłamaniu. Kolejny etap nastąpił szybko, zaledwie kilka lat później, gdy – posługując się przykładem przytoczonym przez Barbarę Toporską – w kontekście obrony Warszawy wymieniano już nie tylko komunistę Buczka, ale także prezydenta Starzyńskiego (i to z największymi, bolszewickimi honorami). Przyszedł w końcu także moment, gdy komunista Buczek albo znikł z kart historii, albo też przestał być przedstawiany w najlepszym świetle – jeszcze jeden, mocno odmieniony okres.

Mamy tu zatem dynamiczne zjawisko bolszewizmu i szereg nasuwających się pytań. Ograniczmy się do najistotniejszych, opartych na tezie, że powyższe trzy etapy bolszewizacji rzeczywiście miały i mają miejsce:

1. Wedle „realistycznej” interpretacji historii najnowszej utarło się sądzić, że owe trzy etapy bolszewickiej strategii są w rzeczywistości nacechowane nieustającym oddawaniem politycznego pola przez bolszewików. Zgodnie z taką wykładnią, historię bolszewizmu można podzielić na zasadnicze okresy: klasyczny, ewoluujący, upadły. Na czym polega błąd takiego rozumowania?

2. Jak rozumieć kolejno następujące po sobie okresy? Jako etapy bolszewizacji? Jako zmiany wynikające z przyjętej strategii, czy ze zmiennej sytuacji ideowej i politycznej, czy może trzeba wziąć pod uwagę inne jeszcze, niewymienione tu czynniki?

3. Trzy etapy i co dalej? Czy trzecia faza spełnia wszystkie ideowe cele bolszewizmu, czy wręcz przeciwnie – jest od realizacji tych celów odległa? Czy należy spodziewać się powrotu do któregoś z wcześniejszych etapów, a może spektakularnego etapu czwartego lub kolejnych?

Zapraszamy do udziału w naszej Ankiecie.

II Ankieta Wydawnictwa Podziemnego

Dorobek pisarzy i publicystów mierzy się nie tyle ilością zapisanych arkuszy papieru, wielkością osiąganych nakładów, popularnością wśród współczesnych czy potomnych, poklaskiem i zaszczytami, doznawanymi za życia, ale wpływem jaki wywierali lub wywierają na życie i myślenie swoich czytelników. Wydaje się, że twórczość Józefa Mackiewicza, jak żadna inna, nadaje się do uzasadnienia powyższego stwierdzenia. Stąd pomysł, aby kolejną ankietę Wydawnictwa poświęcić zagadnieniu wpływu i znaczenia twórczości tego pisarza.

Chcielibyśmy zadać Państwu następujące pytania:

1. W jakich okolicznościach zetknął się Pan/Pani po raz pierwszy z Józefem Mackiewiczem?
Jakie były Pana/Pani refleksje związane z lekturą książek Mackiewicza?

2. Czy w ocenie Pana/Pani twórczość publicystyczna i literacka Józefa Mackiewicza miały realny wpływ na myślenie i poczynania jemu współczesnych? Jeśli tak, w jakim kontekście, w jakim okresie?

3. Czy formułowane przez Mackiewicza poglądy okazują się przydatne w zestawieniu z rzeczywistością polityczną nam współczesną, czy też wypada uznać go za pisarza historycznego, w którego przesłaniu trudno doszukać się aktualnego wydźwięku?

Serdecznie zapraszamy Państwa do udziału.

Ankieta Wydawnictwa Podziemnego

1. W tak zwanej obiegowej opinii egzystuje pogląd, że w 1989 roku w Polsce zainicjowany został historyczny przewrót polityczny, którego skutki miały zadecydować o nowym kształcie sytuacji globalnej. Jest wiele dowodów na to, że nie tylko w prlu, ale także innych krajach bloku komunistycznego, ta rzekomo antykomunistyczna rewolta była dziełem sowieckich służb specjalnych i służyła długofalowym celom pierestrojki. W przypadku prlu następstwa tajnego porozumienia zawartego pomiędzy komunistyczną władzą, koncesjonowaną opozycją oraz hierarchią kościelną, trwają nieprzerwanie do dziś. Jaka jest Pana ocena skutków rewolucji w Europie Wschodniej? Czy uprawniony jest pogląd, że w wyniku ówczesnych wydarzeń oraz ich następstw, wschodnia część Europy wywalczyła wolność?

2. Nie sposób w tym kontekście pominąć incydentu, który miał miejsce w sierpniu 1991 roku w Moskwie. Czy, biorąc pod uwagę ówczesne wydarzenia, kolejne rządy Jelcyna i Putina można nazwać polityczną kontynuacją sowieckiego bolszewizmu, czy należy raczej mówić o procesie demokratyzacji? W jaki sposób zmiany w Sowietach wpływają na ocenę współczesnej polityki międzynarodowej?

3. Czy wobec rewolucyjnych nastrojów panujących obecnie na kontynencie południowoamerykańskim należy mówić o zjawisku odradzania się ideologii marksistowskiej, czy jest to raczej rozwój i kontynuacja starych trendów, od dziesięcioleci obecnych na tym kontynencie? Czy mamy do czynienia z realizacją starej idei konwergencji, łączenia dwóch zantagonizowanych systemów, kapitalizmu i socjalizmu, w jeden nowy model funkcjonowania państwa i społeczeństwa, czy może ze zjawiskiem o zupełnie odmiennym charakterze?

4. Jakie będą konsekwencje rozwoju gospodarczego i wojskowego komunistycznych Chin?

5. Już wkrótce będzie miała miejsce 90 rocznica rewolucji bolszewickiej w Rosji. Niezależnie od oceny wpływu tamtych wydarzeń na losy świata w XX wieku, funkcjonują przynajmniej dwa przeciwstawne poglądy na temat idei bolszewickiej, jej teraźniejszości i przyszłości. Pierwszy z nich, zdecydowanie bardziej rozpowszechniony, stwierdza, że komunizm to przeżytek, zepchnięty do lamusa historii. Drugi stara się udowodnić, że rola komunizmu jako ideologii i jako praktyki politycznej jeszcze się nie zakończyła. Który z tych poglądów jest bardziej uprawniony?

6. Najwybitniejszy polski antykomunista, Józef Mackiewicz, pisał w 1962 roku:

Wielka jest zdolność rezygnacji i przystosowania do warunków, właściwa naturze ludzkiej. Ale żaden realizm nie powinien pozbawiać ludzi poczucia wyobraźni, gdyż przestanie być realizmem. Porównanie zaś obyczajów świata z roku 1912 z obyczajami dziś, daje nam dopiero niejaką możność, choć oczywiście nie w zarysach konkretnych, wyobrazić sobie do jakiego układu rzeczy ludzie będą mogli być jeszcze zmuszeni 'rozsądnie' się przystosować, w roku 2012!

Jaki jest Pana punkt widzenia na tak postawioną kwestię? Jaki kształt przybierze świat w roku 2012?




Timothy Snyder, historyk niezwykły jak na dzisiejsze czasy skarłowaciałej myśli, patrzy na historię z chłodnym obiektywizmem godnym wielkich dziejopisów począwszy od Herodota, a na Gibbonie (niestety) skończywszy. Ale także z nieskończonym miłosierdziem. Być może, iż sam Snyder nie zgodziłby się w tym kontekście na słowo „miłosierdzie”. Chciałem w pierwszej chwili użyć innego słowa – „humanizm” – ale niestety obciążone ono jest nieznośnym bagażem ateistycznej i antychrześcijańskiej idei wywyższenia człowieka. Obiektywizm daje Snyderowi dystans i pozwala dostrzegać paradoksy historii. Natomiast dzięki miłosierdziu dostrzega człowieka wśród tych paradoksów. Pojedynczy człowiek w historii XX wieku był zazwyczaj ofiarą paradoksów historii. Snyder potrafi widzieć i analizować potężne siły poruszające masy z jednego krańca kontynentu na drugi, a jednocześnie nie tracić z oczu pojedynczego człowieka. Widzi przysłowiowy las, każde drzewo w całej ich różnorodności, nie zapominając nigdy o pojedynczych listkach.

Mistrz paradoksu, Timothy Snyder niestrudzenie wynajduje i formułuje paradoksalne myśli. Pisze na przykład we wstępie książki o Józewskim, że nie należy mylić stałości przekonań (constancy of an idea) z historyczną ciągłością (historical continuity). Bohater tej znakomitej książki pt. „Szkice z tajnej wojny. Misja polskiego artysty wyzwolenia sowieckiej Ukrainy” [wydana po polsku pod nieco zmienionym tytułem: Tajna wojna. Henryk Józewski i polsko-sowiecka rozgrywka o Ukrainę, Kraków 2008], Henryk Józewski potrafił myśleć konsekwentnie i posiadał rzadką stałość przekonań, ale żył w czasach pozbawionych historycznej ciągłości. To wszystko, co czyniło kulturę wschodniej Europy cenną w oczach Józewskiego – ale także w moich, w oczach Józefa Mackiewicza i najwyraźniej Snydera – i godną obrony przed komunizmem, zostało doszczętnie zniszczone za jego życia: współżycie różnych wyznań (chciałoby się dodać „i narodowości”, ale to właśnie nie jest prawda, bo narodowość była dla tamtych ludzi kwestią wyboru, o czym Snyder mówi gdzie indziej), intymność życia na wsi, piękno krajobrazu, możliwość prowadzenia głębokiego, intelektualnego i artystycznego życia w małych majątkach z dala od wielkich miast, a jednocześnie w kontakcie z życiem kulturalnym Europy. Znamy ten świat z literatury – jest to świat sztuk Czechowa i powieści Tołstoja, Gonczarowa i Turgieniewa, lecz także silva rerum polskiego dworku kresowego znany z tak wielu wspomnień i opowieści – jednak dla Snydera świat ten był najwyraźniej wielkim odkryciem.

Nie zamierzam streszczać niezwykłej i pięknej książki o Henryku Józewskim. Wybieram poniżej zaledwie kilka wątków z tej wspaniałej pracy; wątków, które niekiedy wywołały we mnie sprzeciw, ale mój polemiczny zapał w niczym nie umniejsza mego podziwu dla Timothy Snydera jako historyka i dla jego pięknej książki.

Józewski był politykiem i szpiegiem; pomimo to gotów był zamknąć się w klasztorze, by medytować i malować. Postawa polityczna ludzi jego kręgu wywodziła się z doświadczenia i refleksji, a nie z ideologii; była afirmacją pewnego typu indywidualizmu, a nie apriorycznym odrzuceniem jego przeciwieństwa w postaci ideologicznego obrazu człowieka, obojętne: bolszewickiej czy endeckiej proweniencji. Byli Polakami z Ukrainy, na pewno w pierwszym rzędzie Polakami, ale odrzucali pewne koncepcje polskości, a zwłaszcza polski nacjonalizm. Ich wizja Polski została pokonana i ostatecznie odrzucona już w latach 30., ale walczyli o nią nadal przeciw przemożnym siłom totalitaryzmów – i wbrew niechęci ich własnego narodu – przez kolejnych ćwierć wieku. Józewski był z pewnością najciekawszą, choć niemal zupełnie zapomnianą postacią z tego kręgu. Węższe grono przyjaciół Józewskiego, do którego należeli np. obaj Stempowscy i Maria Dąbrowska, miało z pewnością lewicowe tendencje, więc Józewski, piłsudczyk, szpieg, starosta łucki, odstawał jakoś od swego otoczenia.

Mam wrażenie, że Snyder nie ma racji, kiedy sugeruje, że ludzie tej formacji – „a nawet Hołówko”, jak się wyraża autor – nie rozumieli „przemian społecznych zachodzących w sowietach”. Mieli rzekomo nie doceniać, że reforma rolna zdobyła popularność bolszewikom, a kolektywizacja wsi przemieni w przyszłości sowiety w wielką potęgę. Przypuszczam, że Józewski słusznie oceniał hasło „ziemia dla chłopów” jako pociągnięcie taktyczne, co musiało być jasne dla każdego uważnego obserwatora już we wczesnych latach 20. Natomiast kolektywizacja w pierwszym rzędzie osłabiała sowiety, a dopiero z czasem, w zmienionej sytuacji politycznej, przyczyniła się do zwiększenia ich potęgi przemysłowej. A zatem tam właśnie, gdzie zarzuca innym naiwność, być może Snyder naajbardziej sam grzeszy naiwnością.

Snyder opisuje cud wielonarodowej, wielowyznaniowej Ukrainy – ziemi „u kraju” z punktu widzenia Warszawy i Krakowa, Moskwy i Petersburga – ale centralnej dla Polaków, Żydów i Rusinów, dla katolików, unitów i prawosławnych ją zamieszkujących. Józewski studiował malarstwo ze swą ciotką Marią Salinger-Gierzyską, de domo Święcką, która miała atelier obok domu Michaiła Bułhakowa w Kijowie; kuzyn rosyjskiego pisarza był ukraińskim poetą. W tych czasach polityka pozostawiała miejsce dla indywidualnych gestów i niekonwencjonalnych wyborów.

Snyder identyfikuje też polityczny problem, który zaciążył nad przyszłością tych ziem: brak dominującej idei państwa ukraińskiego. Tę próżnię będą próbowali wypełnić Piłsudski i Petlura, a potem Prometeiści, Hołówko, Józewski, Niezbrzycki, a z drugiej strony Konowalec, Melnyk i Bandera, ale wypełnią ją skutecznie dopiero bolszewicy swoją ideologiczną, krwawą papką. Endecka wizja Ukraińców jako „żywiołu”, nieokreślonej, beznarodowej masy, która stanie się w przyszłości polska bądź rosyjska, zmuszała ich do polonizacji; analogicznie patrzyła na Ukrainę narodowa ideologia Wielkorusów. Piłsudski wygrał wojnę z bolszewią, ale przegrał pokój z endecją. Przyjaciel Józewskiego, Jerzy Kowalewski, poprowadził zimowy marsz na sowiecką Ukrainę w listopadzie 1921 zakończony straszną klęską: bolszewicy zamordowali 359 żołnierzy Kowalewskiego wziętych do niewoli i spalili żywcem w stodołach ludność wiosek wspomagających interwencję. Akcja Kowalewskiego była z ducha piłsudczykowska, ale Snyder zwraca uwagę, że gdyby Kowalewski uszedł z życiem, to zostałby aresztowany w wolnej Polsce. Porządek ryski odpowiadał tylko endekom; Ukraińcy utracili szansę na państwo, Polacy utracili majątki, ogromna ilość obywateli polskiego pochodzenia została po złej stronie granicy ryskiej – milion Polaków (jak zdeterminowano ich narodowość?) zwiało z sowietów we wczesnych latach 20. – Żydzi natomiast, dla których Ukraina była ojczyzną od wieków, bali się najbardziej Ukraińców, bo z ich strony najbardziej groziły pogromy. Ale najgorzej powiodło się Petlurowcom, którzy zostali zdradzeni przez wszystkich, od Piłsudskiego począwszy, i doczekali się „wyroku historii” w dziełach Bułhakowa i Babla.

Po wojnie Józewski osiadł na Wołyniu, jako osadnik i właściciel ziemski, malował i śledził z zainteresowaniem europejską awangardę. Zajmował się filozofią. Snyder znakomicie przedstawia, jak czysto teoretyczne zainteresowania okazały się preludium do praktycznej działalności politycznej. Filozoficzna postawa Józewskiego wyglądała mniej więcej tak: działanie bierze rzeczywistość taką, jaką się wydaje w danym momencie, akceptuje iluzję podsuniętą przez zmysły; działający podmiot zmienia rzeczywistość. Natomiast kontemplacja rozważa rzeczywistość, ale przyjmuje ograniczenia świadomości. Podmiot widzi niedoskonałość kontemplacji – wie, czego nie wie – dzięki czemu może wyobrazić sobie naturę rzeczy. Ludzie pragną na ogół harmonii między działaniem i medytacją, ale działanie może być tak bardzo sprzeczne z myślą, że ramy poznawcze przestają odpowiadać światu. W sztuce jest to napięcie tragedii, w polityce – okazja. Moment tragiczny jest chwilą dezorientacji, kiedy śmiali przejmują władzę. Punkt przecięcia kontemplacji i działania będzie charakterystyczny dla działalności Józewskiego.

Wedle Snydera, Józewski porównywał zamach na Narutowicza do zabójstwa ojca Hamleta, a postawę Piłsudskiego do wahań Hamleta. Duchami były cienie wszystkich przyjaciół z Ukrainy i POW, zdradzonych przez endecję i wymordowanych przez bolszewię, a zwycięskim, nieprawym władcą – endecja. Egzystencjalny optymizm Józewskiego wywodzi Snyder z tego przeżycia: z grobów przyjaciół wyszedł duch walki. Trudno jednak nie zauważyć, że okazję tragedii ryskiej najlepiej wykorzystali bolszewicy a nie endecy.

Przewrót majowy miał „charakter niemego filmu, odgrywanego w zwolnionym tempie i ze zbyt nikłą liczbą aktorów”. Józewski patrzył z boku, jak jego Hamlet odrzucił wreszcie wątpliwości i wziął się do działania. Piłsudski i jego „zaufani” byli urodzonymi konspiratorami. Ufali sobie wzajem i tylko sobie. Zdaniem piłsudczyków, rządy demokracji dowiodły, że nie można ufać Polakom w sprawie tak ważnej jak Polska. Dziadek deklarował, że mówi w imieniu narodu – nie bez pewnego stopnia słuszności – ale wolne wybory wygrałaby endecja. Nie proponował idej ani teorii, nie miał w zanadrzu transcendencji, ani końca historii, był charyzmatycznym przywódcą, ale nie na wzór Duce, rzadko przemawiał, rzadko pokazywał się publicznie. Nie wychwalał swego narodu, nie wynosił Polski über alles, jak czynili inni populistyczni przywódcy w owych czasach, a raczej wyrażał ubolewanie, że demokracja się nie udała. Decyzje w sprawach państwa należało podejmować w gabinetach Belwederu. W tym samym czasie, zauważa Snyder, inni konspiratorzy przeciw carowi, podejmowali decyzje w gabinetach Kremla. Przewrót majowy był na pewno antydemokratyczny, ale rządy Piłsudskiego nie były ani anty ani pro, były rządami konspiratorów bez ideologii innej niż wzniosła idea Polski.

Pod jakimś względem szpiegostwo było idealnym zajęciem dla polskiej inteligencji tamtych czasów: działaniem przeistaczającym osiągnięcia kulturalne na polityczne zyski. Ale wrogiem nie była już Rosja, jak dawniej, tylko komunizm. Trzy partie bolszewickie działały w Polsce i żadna z nich nie była rosyjską. W Polsce nie można sobie było pozwolić na popieranie komunizmu „w teorii”, bo ceną za to było samo istnienie państwa polskiego, gdy dla Amerykanów czy Francuzów, komunizm był kwestią teorii. Być może Snyder ma rację, że tak było w roku 1926, ale dziś?

Prowokacja „Trustu” nie jest przedmiotem rozprawy Snydera, ale jego opis jest fascynujący. Trust był głównym źródłem informacji polskiego wywiadu na temat sowietów w latach 1922-26. Wszystkie wywiady zachodnie były obezwładnione ilością i jakością napływających danych. Snyder nazywa to dezinformacją en plus (o potędze armii czerwonej) i en minus (o potędze ruchu oporu). Już w 1923 roku Władysław Michniewicz, oficer dwójki w Estonii, wyraził obawy co do Trustu. (Michniewicz to zresztą nadzwyczaj ciekawa postać; napisał m.in. książkę o Truście.) Stefan Mayer wykazał niezgodność informacji Trustu z innymi źródłami, ale dopiero Piłsudski zdecydowanie odrzucił Trust jako prowokację. O dziwo, dwójka odwróciła sowiecką maskirowkę i rozpoczęła swoją własną „inspirację”, celowo dezinfomując sowieciarzy. A sytuacja na Ukrainie była podatna na polską akcję.

Paradoksy sowieckiej Ukrainy! Kaganowicz – leninista, jeden z pierwszych stalinistów, i do tego Żyd – prowadził politykę ukrainizacji, jako jedyną podstawę umocnienia sowietów. Na Ukrainie był jednak postrzegany jako „obcy”. Problem tkwił w wewnętrznej sprzeczności leninizmu, jak Snyder bystro zauważa. Zanik świadomości narodowej leżał w sercu sowietyzmu, ale polityka opierająca się na podtrzymaniu narodowości była koniecznością w celu przybliżenia ideału. Stąd wzięła się polityka „narodowych Nepów”, tak precyzyjnie opisana przez Mackiewicza w Zwycięstwie prowokacji. Kaganowicz był wybrany celowo do tego zadania, bo on jeden mógł wprowadzić ukrainizację bez oskarżenia o antysemityzm, ale nie sądzę, żeby Snyder miał rację, twierdząc, że komuniści musieli być ostrożni we wprowadzaniu polityki narodowej. Odpowiedzią na te pozorne sprzeczności jest klasyczna formuła: narodowa forma, socjalistyczna treść. Co rzekłszy, jego opowieść o napięciu między ukrainizacją (braną serio przez niektórych) i sowietyzacją (choć tak tego nie nazywa Snyder) jest nadzwyczaj ciekawa. Dodać do tego należy podwójną komplikację: zdumiewająco silne wpływy Polski Piłsudskiego i trudną pozycję kompartii ukraińskiej w Polsce. Komuniści prowadzili otwarte debaty w Polsce, ale za takie same dyskusje szli do ciupy w sowietach. Komintern był wyłącznie pasem transmisyjnym, a nie klubem dyskusyjnym, podczas gdy w Polsce trzy kompartie były rozdebatowane. Wkrótce spadły głowy ukraińskich komunistów, którzy wzięli ukrainizację zbyt dosłownie i Polska znalazła się nagle w sytuacji, w której miała monopol na ukraińską kwestię narodową. Ale tylko chwilowo.

Snyder zastanawia się, dlaczego Stalin mógł zainspirować Ukraińców do krytyki Polski, a Warszawa nie mogła wpłynąć na Ukraińców w Polsce, by krytykowali sowiety? Jego odpowiedź – sowiecka Ukraina nie była wcale socjalistyczna w treści, ale nacjonalistyczna! – jest moim zdaniem błędna. Stalin nikogo nie próbował „inspirować” na Ukrainie, ale wysyłał zaufanych agentów do wprowadzenia w życie uzgodnionej linii. Piłsudski musiał natomiast z mozołem wpływać – mozolnie i bez skutku. Narodowy Nep lat 20. był tak wielkim sukcesem, że bolszewicy zdołali nabić w butelkę nawet tak inteligentnego obserwatora jak Snyder.

***

Ruch Prometejski był, zdaniem Snydera, antykomunistyczną międzynarodówką. Jego siłą napędową była Polska, ale energii dostarczali emigranci z ludów podbitych przez bolszewię, z moralnym poparciem Francji i Anglii oraz politycznym i finansowym poparciem Polski. Prometeizm był intelektualną odpowiedzią na ideologię bolszewii, a nie mechanizmem pokonania imperium. Polscy Prometeiści rozumieli, że sowiety to coś więcej niż rosyjski imperializm. Zamierzali obrócić politykę narodowościową sowietów przeciw nim. Ich działania były głównie tajne, zakulisowe, a nie propagandowe, była to 15 letnia kampania podkopywania sowietów. Prometeizm był niewypowiedzianą obietnicą wspomożenia ruchów niepodległościowych w krajach na wschód od Polski – ale to niestety nie było istotą polskiej polityki wschodniej. Myślę, że Snyder przecenia „moralne wsparcie z Zachodu”, a nie docenia antypolskości narodów podbitych, ale może nie doceniali tego także prometeiści. Ich rozmach był jednak nadzwyczajny i godny podziwu. Mieli placówki w Turcji i Teheranie. Tadeusz Hołówko współpracował z Gruzinami, Azerami, Turkmenami, a Litwinow protestował oficjalnie przeciw „spiskom Hołówki”. Ich myślenie Snyder nazywa „alternatywną geopolityką”, było to „myślenie o świecie bez sowietów”. To sformułowanie nasunęło mi rozmaite smutne refleksje. Czy nie jest paradoksem, że ten wzniosły ideał jest dziś wprowadzany w życie przez samych sowieciarzy? Cały świat przyjął „myślenie o świecie bez sowietów” za dobrą monetę. Tylko że sowiety istnieją i mają się dobrze. Nie sądzę, żeby Prometeiści Hołówki popełniali ten sam błąd.

Kluczową postacią tych planów był Petlura, ale 10 dni po przewrocie majowym został zastrzelony na ulicy paryskiej przez Szmula Szwarcbarda. Nie ma żadnych dowodów, że Petlura był antysemitą, ani nie ma jego rozkazów dokonania pogromów. Było z pewnością prawdą, że pod jego komendą zamordowano wielu Żydów, ale sąd francuski nie tylko uniewinnił mordercę, a jeszcze kazał wdowie zapłacić koszty sądowe! Snyder słusznie wskazuje na żal Ukraińców: zdaniem francuskiego sądu ich przywódca zasługiwał na śmierć, ich cierpienia nie były istotne. Kiedy w rok później Borys Kowerda zamorduje w Warszawie Wojkowa, zabójcę rodziny carskiej, to dostanie dożywocie.

Czy Szwarcbard był sowieckim agentem? Na to też nie ma dowodów, ale Snyder pisze z przenikliwością: „motywy kontrolera i agenta muszą się tylko zetknąć w punkcie działania, nie muszą być zgodne w każdym aspekcie”. (Można tę zasadę zastosować do wielu agentów wpływu i pożytecznych idiotów, a nawet do Sołżenicyna.) Zabójstwo Petlury było na rękę tylko jednej stronie – sowieciarzom. Tymczasem pomimo śmierci Petlury, już w lutym 1927 roku powstała w Polsce Ukraińska Republika Ludowa – w zupełnej tajemnicy. Dlaczego w sekrecie? Czy nie należało o tym trąbić na rogach ulic? Czy to nie był najlepszy sposób na zdobycie serc Ukraińców w Polsce?

Prometeiści uznali z czasem narodowe wyzwolenie za jedyne możliwe wyzwolenie, a ustanowienie państw narodowych za jedyny pożądany wynik upadku sowietów. Zeszli więc na pozycje nacjonalistyczne. Snyder zauważa, że nie mogli zaoferować państwa narodowego Żydom. Prometeiści byli ludźmi kultury, więc obiecywali tolerancję, ale czy Żydzi nie mieli prawa wątpić w tolerancję endecji? Albo w tolerancję ze strony ukraińskich nacjonalistów? Snyder jest kapitalny w szczegółowych rozważaniach, np. czy akcja narodowa na sowieckiej Ukrainie była polską „inspiracją”, sowiecką prowokacją czy przypadkowym zbiegiem wydarzeń. Dokumentarne źródła nie rozwiązują zagadki, ale analiza Snydera jest majstersztykiem.

***

W międzyczasie nasz bohater, Henryk Józewski, został starostą w Łucku i tym samym stanął w samym sercu akcji polskiej na Ukrainie. Snyder dużo mówi o „ciemnościach” Wołynia (w sensie ciemnoty i zacofania, bo używa słowa darkness), wobec światła idącego z Polski. Ale Wołyń był dla Polaków stamtąd ziemią obiecaną, a nie zacofanym regionem, który należało podnieść. Osadnicy z zachodniej Polski, to co innego, ale Józewski? Modernizacja została zidentyfikowana z polonizacją i to była największa klęska polityki polskiej. Jeżeli mierzyć bogactwo nowoczesnymi miarami – stan dróg, kanalizacja, przemysł itd.– to cała wschodnia Polska była biedna, ale bogactwo Ukrainy polegało na czym innym: na jakości tłustego czarnoziemu, na łatwości życia, zakłócanego tylko hajdamackimi tradycjami, wojną i rewolucją.

Józewski nie miał złudzeń co do skutków polonizacji przeprowadzonej przez endeków. Nazywał ideologię Dmowskiego „ciemnym instynktem zoologicznej nienawiści do wszystkiego, co nie jest polskie” i „psychologiczną chorobą”. Rozumiał, że państwo zbudowane być musi na lojalności obywateli, a nie na etnicznej afiliacji. Endecy uważali tolerancję starej Rzeczypospolitej za przyczynę jej upadku, a Józewski za szlachetny model nowoczesnej republiki. Fascynacja „krwią”, rasą, wąsko rozumianą etnicznością, była mu obca, bo widział w organicznej koncepcji narodu ruinę polskiego państwa – jakże słusznie! W 1937 roku 17% ludności Wołynia stanowili Polacy, 10% Żydzi i 68% Ukraińcy. Polityka Józewskiego była więc mądrą i jedyną: polskość była w jego oczach „działaniem nie stanem”; jej istotą „tworzenie polskości w niepolskim otoczeniu”. Wydaje mi się to niezwykle trafne. Dopiero pojawienie się polskiego nacjonalizmu zniszczyło istotę polskości. Zakładał więc ukraińskie szkoły i żydowskie szkoły, polskie szkoły z hebrajskim i z jidysz, z czeskim i niemieckim, szkoły rosyjskie. „Polskość” była w jego koncepcji ideą ponad-narodową, nie-narodową i anty-nacjonalistyczną. Była to polityka koncesji narodowych i jednoczesnych represji politycznych przeciw komunizmowi. Ale eksperyment wołyński opierał się na założeniu, że Ukraińcy, którzy odrzucą kompromis będą usunięci z życia politycznego i to doprowadziło do klęski – klęski chyba nieuniknionej, ponieważ to właśnie ukraiński „margines” stał się sprężyną strasznych wydarzeń w przyszłości. Dla ludzi pokroju Józewskiego, Ukraina była drugą ojczyzną Polaków; dla obu nacjonalizmów, tak ukraińskiego jak i polskiego, była to anatema.

Życie na Wołyniu pod rządami starosty Józewskiego było lepsze i spokojniejsze niż gdzie indziej w Polsce, pomimo bliskości molocha. Kiedy wreszcie pojawił się terror ukraiński, to przyszedł był z Galicji a nie z sowietów. Snyderowski paradoks jest jednak inny. Ani dyktatura Józewskiego, ani komuniści nie pozwalali na wolną grę ukraińskich idej. I jedni, i drudzy rządzili w imię Ukrainy, ale bez ukraińskiej legitymacji. Ukraina została zredukowana do folkloru, do inscenizacji, do zewnętrznej formy po obu stronach granicy ryskiej, ale Ukraińcy brali w niej tylko niewielki udział. Ogólne wrażenia były wszystkim, a akcja i dramat pozbawione były znaczenia. Ważne kwestie były napisane przez obcych, a intencje reżyserów były niejasne i dla Ukraińców bardzo podejrzane. Kiedy wreszcie Ukraińcy wyszli na scenę, to rozległy się strzały i wybuchy bomb.

***

Walka wywiadów w latach 20., to wielki tryumf strony polskiej. Jakość polskiego wywiadu wzięła się bardziej z konspiracyjnej tradycji walki o niepodległość niż z profesjonalizmu. Schaetzel, Józewski i Niezbrzycki byli twórcami wywiadu na wschodzie. Nie wierzyli w trwałość sowietów. Jako podstawę walki widzieli niezaspokojony głód ziemi wśród chłopów, a kwestię narodową chcieli obrócić przeciw bolszewii. Niezależnie wszakże od polskich sukcesów lat 20., sowiecki podręcznik twierdził później, że 90% agentów polskich na sowieckiej Ukrainie była pod kontrolą sowiecką. W tym miejscu Snyder daje fascynujący przypis. Otóż w roku 1950 opracowano na sowiecki rozkaz akta Referatu Wschód i Placówki O2 w Kijowie (pod kierownictwem Niezbrzyckiego-Wragi). Snyder zwraca uwagę, że pomimo niewątpliwego istnienia tych akt, wielokrotnego powoływania się na nie zarówno w źródłach sowieckich jak prlowskich, nie ma po nich śladu w archiwach! I konkluduje: najprawdopodobniej studium Karpiuka zostało zamówione w odpowiedzi na artykuł w Kulturze, w którym Wraga chwalił się kontaktami w Kijowie i Charkowie. Dossier na temat O2 było najważniejsze dla opracowania Karpiuka, więc oryginał został zapewne dołączony do kopii raportu posłanego do Moskwy, a kopii akt nie zachowano (w zgodzie z instrukcją co do ważnych oryginałów).

Wszystko to mówi wiele na temat kompletności prlowskich archiwów.

A wracając do sukcesów polskich, nie trzeba geniusza, by zauważyć, że ukraińscy chłopi byli przeciw kolektywizacji: uciekali do Polski i błagali o pomoc. Snyder zdziwił mnie twierdzeniem, że polska agitacja wśród chłopów ukraińskich w latach 1928-29 była nie na miejscu (inappropriate), gdy początki głodu używane były przez bolszewików jako argument za kolektywizacją. Rozpoczęta w roku 1928, kolektywizacja nie posuwała się prędko na zielonej Ukrainie. 1 stycznia 1930 zaledwie 16% ziemi było w kołchozach, ale 11 marca już 64% – w 10 tygodni później! Opór był masowy, w zbuntowanych wioskach mordowano agitatorów, otwierano kościoły i cerkwie – gpu alarmowało centralę. Całe wioski maszerowały w stronę polskiej granicy. Ci, którzy się przedostali, błagali nie o pomoc w zaopatrzeniu, nie o chleb dla głodujących, ale o pomoc zbrojną, o wojnę, o interwencję. Chłopi mieli broń, odkopywali karabiny z czasów wojny domowej – ale Polacy ani drgnęli.

Stalin tymczasem wykorzystał wewnętrzne zagrożenie ze strony chłopów i zewnętrzne ze strony Polski, dla swoich własnych celów, dla konsolidacji władzy. Połączył te dwie kwestie i złączył swą osobistą pozycję z walką z obydwoma zagrożeniami. Kolektywizacja dawała mu okazję do wzmożenia brutalnej „walki klas”, miała ubezpieczać państwo przed nieurodzajem (chłop nie mógł zatrzymać plonów dla siebie), ale nade wszystko – wzmagała kontrolę.

Wiosną 1930 armia ukraińska w Polsce była gotowa, jednak Piłsudski odmówił ataku na Ukrainę. Dla Polaków, Ukraińcy byli tylko pionkiem w walce z sowietami, o żadnej wojnie wyzwoleńczej nie mogło być mowy, pomimo pięknych tradycji prometejskich – sowieckie uwertury pokojowe zostały przyjęte przychylnie i pakt o nieagresji podpisany. Stalin pojął, że polskie zagrożenie przestało być realne, więc tym bardziej wykorzystał jego widmo dla ugruntowania swej władzy poprzez hołodomor, kampanię przeciw kułakom, a następnie operację polską. Warszawa tymczasem chciała „konsolidować poprawę stosunków z Moskwą”…

Tylko jeden człowiek w Polsce miał jeszcze nadzieję, że potworny głód na Ukrainie może być wyzyskany w celach strategicznych.  We wrześniu 1933 Piłsudski rozkazał przyspieszenie prac nad studium armii czerwonej na Ukrainie.  16 grudnia zdecydował jednak, że masowy głód w żaden sposób nie może wspomóc antysowieckiej akcji polskiej.  Stalin obawiał się polskiej inwazji na Ukrainie, ale nie w 1933 roku, kiedy od 3 i pół do 5 milionów potencjalnych antykomunistów leżało martwych.  Obawiał się polskiej akcji kilka lat wcześniej, kiedy te miliony jeszcze żyły, kiedy jeszcze można było sobie wyobrażać, że polityka polska może wspomóc wolną Ukrainę; kiedy można było oczekiwać, że wojsko polskie będzie witane jako wyzwoliciele. Żeby zapobiec takiemu obrotowi spraw, Stalin był gotów zagłodzić na śmierć, deportować i wymordować miliony ludzi. Wiosna 1930 była zapewne ostatnią chwilą, w której projekcja polskiej potęgi militarnej mogła wyrwać Ukrainę z sowieckiej orbity.

Marksistowska idea praxis łączy pojęcie prawdy z udziałem w procesie historycznym, przez co nie może odróżnić faktów od wartości. Odróżnienie takie byłoby równoznaczne poddaniu się burżuazyjnym przesądom i ipso facto wykluczałoby „tworzenie procesu historycznego”. Marksistowska telos – historia zmierza ku rewolucji – uniemożliwia ocenę rzeczywistości, odróżnienie faktu od wyobrażenia, bądź choćby tego, co mogłoby się wydarzyć. W praktyce więc, każdy komunista musi stanąć za ustaloną polityką i osiągnięciami (outcomes), bo inaczej wyklucza się z rewolucji. – Tak analizuje to Snyder, ale czy nie przydaje bolszewickiemu bełkotowi zbytniej „logiki”?

Stalinizm pojawił się w roku 1933 i pokonał Polaków. Byli wprawdzie często socjalistami, ale byli na pewno inteligentni, znali Rosję, Ukrainę i rewolucję, a niektórzy nawet rozumieli leninizm. Nie mieli jednak żadnej odpowiedzi na zamierzony głód jako celową politykę – nie mieli odpowiedzi na ludobójstwo. Stalin stworzył katastrofę i ogłosił ją politycznym sukcesem. W tym nowym świecie Polska będzie bezsilna, wobec takiej „polityki” piłsudczycy będą równie bezsilni w przyszłości, gdy ofiarami będą Polacy. Jeszcze raz, analiza Snydera wydaje się wielce błyskotliwa, ale czy słuszna? Dokonuje tu dziwnego rozróżnienia między stalinizmem i leninizmem, które nie daje się utrzymać. Stalin zaskoczył wszystkich wokół swą żelazną konsekwencją i zdumiewającym oportunizmem, ale był w tym właśnie leninistą. Ta „straszna polityka”, tj. stworzyć katastrofę i ogłosić ją tryumfem, została wypróbowana przez Lenina i Trockiego podczas puczu październikowego, podczas terroru 1918 roku i wojny domowej. Każda nowa klęska była dla nich wielkim zwycięstwem. Stalin tylko powtórzył te same sztuczki na większą skalę.

Ileż razy przyszło mi się wykłócać o sens tzw. operacji polskiej. Ile razy musiałem dowodzić, także na tej stronie, że nie była to operacja POLSKA. Jako argument przeciw mnie przytaczano także Snydera. Ale Snyder pisze wyraźnie: „w sowietach narodowość jest kategorią administracyjną”. Żydowskie pismo (Snyder nie podaje jakie) ironizowało, że pamflet kpp na temat POW z roku 1934 nie sprecyzował, jakim nacjonalistą był pewien żydowski komunista, polskimi czy ukraińskim? W lutym i marcu 1935 usunięto z pasa pogranicznego z Polską 8329 niepewnych rodzin, 2866 z nich zaklasyfikowano jako rodziny polskie. W sierpniu 1936 ogłoszono oczyszczenie granicy z elementów polskich i niemieckich. Są to wszystko cyfry z ich własnych statystyk, nie do zweryfikowania, jak dowodziłem wielokrotnie, gdyż klasyfikowano ludzi jako Polaków bądź Niemców w sposób dość dowolny.

Marchlewsk – polska enklawa w pobliżu granicy – jest tego dobrym przykładem. Spędzono tam Polaków na pokaz sowieckiej polityki narodowościowej. Tysiące wiały do Polski, więc podczas wielkiego głodu specjalne dostawy szły do Marchlewska i nie kolektywizowano tamtejszej ludności ze zwyczajową brutalnością, ale z czasem zaczęły się prześladowania i wówczas 5000 mieszkańców regionu poprosiło o wizy do Polski. Tylko trzech je otrzymało. Czy byli bardziej Polakami od pozostałych?

Rzadko mam zastrzeżenia co do ocen Snydera, ale w jednym wypadku nie mogę się zgodzić z jego logiką. Jeżow mylił się, jego zdaniem, co do istnienia POW, co do potęgi polskiego wywiadu oraz, że polscy komuniści byli agentami Piłsudskiego. To nieporozumienie. Jeżow nie mógł się „mylić”, bo zgodnie z ortodoksją „musiał stanąć za uzgodnioną polityką” i pojęcie prawdy (w tradycyjnym sensie) było mu obojętne, jak sam Snyder dowodził wcześniej. „Jeśli polskie zagrożenie usprawiedliwiało Terror, to znaczy, że nie mógł działać inaczej, co równa się potępieniu fundamentalnego terroryzmu systemu.” Snyder chyba się tu zakałapućkał, ale dalej jest gorzej, bo twierdzi, że nie należy redukować sowieckiej polityki do „zagrożeń” (dane wejściowe) i „polityki” (wyjście), ale w zamian przyznać ważność polityki wewnętrznej, której waga wyrażała się dwojako: poprzez instytucje i osobowości. Aktorzy na sowieckiej scenie, zdaniem Snydera, używają zagrożeń dla podtrzymania własnej pozycji. – To już kolosalne nieporozumienie. Nawet gdyby nie było żadnego zagrożenia – a nie było, jak to Snyder sam wykazał – polityka Stalina była ustalona uprzednio: była to polityka fizycznego zniszczenia wszystkich klas i jednostek zdolnych podjąć walkę z jego władzą. Jest całkowicie obojętne, czy tymi jednostkami byli chłopi czy Jakow Peters, polscy komuniści czy polscy antykomuniści, Żydzi czy Ukraińcy, Zinowiew czy Jagoda, Kozacy czy kułacy, Bucharin czy Jeżow. Raz ustaliwszy, że POW jest zagrożeniem, a polscy komuniści agentami Piłsudskiego, żadne porównanie z rzeczywistością nie mogło odwrócić takiej polityki.

Od czasów Arystotelesa krytyka tyranii próbuje uporać się z dylematem informacji: skąd ma tyran czerpać prawdziwe dane? Skoro mówienie prawdy może zaprowadzić na szafot, to jak stworzyć sobie prawdziwy obraz rzeczywistości? Liberalna tradycja uznaje to za słabość. Ale Jeżow i Stalin obrócili to w siłę: tworzyli jedyny obraz świata, prawda ich nie interesowała; byli jak urzędnicy u Kafki, ich obraz jest światem, jest jedyną prawdą, nikt nie może im wykazać fałszu. Partia wie to z góry, więc niedoskonałość informacji jest zaletą. A jednak! Banał przyczyny i skutku nie może być do końca zakazany nawet przez energicznych dialektyków. Skutkiem represji są na przykład pokolenia teczek. Tajna policja istnieje w kazamatach, by później zaistnieć w archiwach. I tak oprócz prześladowań, bolszewizm zajmuje się także dokumentacją kłamstwa na niespotykaną skalę – jako usprawiedliwienie i wskazówkę. Ale przy tym wszystkim Snyder zachowuje wiarę, że kłamstwo, fałszywy obraz, które dominują życie współczesnych, nie muszą oszukać historycznych dociekań. Takie światełko w ciemnościach znajduje w historii Anny Jaworskiej, która jako półnaga staruszka, umierając z głodu, weszła do konsulatu polskiego w Charkowie w marcu 1933 i poprosiła o wizę. Była weteranem prawdziwej POW, nie tej stworzonej przez Balickiego i Jeżowa na potrzeby „operacji polskiej”.

8 czerwca 1935 roku Dwójka wydała wszystkim agentom rozkaz zebrania ziemi z każdego pola bitwy i cmentarza związanego z POW. Jeździli po sowietach w dyplomatycznych autach i zbierali ukraińską ziemię do torebek, gdy Balicki i inni tworzyli fałszywą „pow” przy akompaniamencie nieskończonej masy cierpień. Polacy przegrali z kretesem, ale składali wyznanie romantyzmu, byli niewolnikami nadziei. Ich mistrzem był Piłsudski, ale ich panią była Pandora.



Prześlij znajomemu

0 Komentarz(e/y) do “Timothy Snyder i paradoksy historii. Nieznana wojna Henryka Józewskiego (część I)”

  1. Brak Komentarzy

Komentuj





Language

Książki Wydawnictwa Podziemnego:


Zamów tutaj.

Jacek Szczyrba

Czerwoni na szóstej!.

Jacek Szczyrba

Punkt Langrange`a. Powieść.

H
1946. Powieść.