Głód wiedzy o Hołodomorze (czyli pani Applebaum w piętkę goni) II
8 komentarzy Published 4 stycznia 2018    |
Narodowa forma, sowiecka treść
Inaczej niż w carskiej Rosji, dla bolszewików Ukraina była tylko narzędziem, była źródłem ziarna i surowców. Podobnie, idea samostanowienia narodów była dla nich wyłącznie instrumentalna i mogłoby się zdawać, że Applebaum to dostrzega. Cytuje np. Piatakowa z czerwca 1917, by pokazać, z jakim cynizmem ten „ukraiński bolszewik” patrzył na swą ojczyznę, po czym natychmiast przypisuje tę pogardę „wychowaniu w Rosji” i „rosyjskim przesądom”. To jest niestety gonienie w piętkę. Zinowiew czy Bucharin nie gardzili ukraińskim chłopem dlatego, że byli Wielkorusami, nie ze względu na swe wychowanie w carskiej Rosji (co jest niedorzecznością!), ale ponieważ byli bolszewikami. A dalej Applebaum całkiem się zakałapućkała, dopatrując się ambiwalencji w samym marksizmie, w „skomplikowanym ideologicznym rebusie” podejścia do narodów, w którym teorie miały przeczyć praktycznym posunięciom. Mówi otwarcie (i słusznie), że Lenin popierał ukraiński nacjonalizm przeciw carom i Kiereńskiemu, a zwalczał go, gdy niszczył sowiecką jedność. Ależ tak! Nie ma tu żadnej sprzeczności, ani rebusów, a tylko klarowna bolszewicka strategia: rozpętać, by móc spętać. Jakże ma rację Applebaum, gdy nazywa bolszewików małą grupką nieudacznych ideologów, „profesjonalnych rewolucjonistów” bez jakiegokolwiek doświadczenia, by od razu zaprzeczyć samej sobie. Bo oto jej zdaniem, ci niewydarzeni politycy, zdumieni sukcesem październikowego puczu i postawieni wobec autentycznej kontrrewolucji, musieli się bronić i stąd tylko wzięła się armia czerwona, tajna policja i brutalna propaganda. Oj, w piętkę goni pani Applebaum. Zniszczenie wszelkiej opozycji było jasno postawionym celem Lenina, podobnie jak światowa rewolucja. Armia czerwona miała w pierwszym rzędzie nieść zarzewie rewolucji, ale by to móc uczynić, musiała także bronić bazy rewolucji. Kiedy amerykańska pomoc dotarła do głodującej Rosji, Litwinow miał się wyrazić: „żywność jest orężem” – to jest klasycznie bolszewicka postawa. To wszystko jest w książce Applebaum, ale nie wyciąga ona z tego żadnych wniosków co do natury bolszewizmu.
Ilekroć bolszewicy przeważali na Ukrainie w latach 1918-19 i zajmowali Kijów, to przynosili ze sobą egzekucje przywódców narodowych i „oddziały rekwizycyjne”. Przeciw takiej taktyce wystąpili ukraińscy bolszewicy, jak Skrypnyk, którzy domagali się subtelniejszej polityki, i Lenin ich wysłuchał. Przezwał oddziały armii czerwonej „sowieckim ruchem wyzwolenia Ukrainy” i tłumaczył w telegramie, że dzięki temu „szowiniści nie będą mogli nazwać naszej ofensywy okupacją”. Od tego czasu sowieciarze stosują tę samą taktykę bez przerwy, aż do dziś. Pod przewodem Marchlewskiego szli w 1920 roku polscy komuniści przebrani za „ruch wyzwolenia Polski”. Nie inaczej było z pkwn w 24 lata później i z każdym „wyzwoleniem”. Applebaum napisała świetną książkę o zniewoleniu Europy Wschodniej, powinna doprawdy to wiedzieć.
Autorka słusznie chyba wskazuje na niesławną wyprawę Stalina do Carycyna w lecie 1918, jako prawzór późniejszej polityki wobec chłopów. Obdarzony nadzwyczajnymi pełnomocnictwami przez Lenina, Stalin rozpoczął bezprzykładną kampanię aresztów, tortur, egzekucji, brania zakładników, wymuszania i zwykłej kradzieży pod nazwą rekwizycji, jednocześnie zabierając dobra materialne (głównie ziarno) i fizycznie niszcząc zręby tradycyjnego społeczeństwa.
W 1919 roku wojna domowa wybuchła ze zdwojoną siłą. Applebaum trafnie nazywa walki na Ukrainie powstaniem przeciw władzy bolszewickiej, ale przybrały one także formę brutalnych rzezi i pogromów niewinnych ludzi. Żydów mordowali wszyscy, Petlurowcy, Biali, Machnowcy, Polacy i bolszewicy. Ciekawe, że autorka rozgrzesza Petlurowców, a oskarża Denikina o pogromy, co mówi wiele o jej ukraino-centrycznych źródłach. Może należało także zajrzeć do źródeł emigracyjnych? Na przykład do Bunina, który był na miejscu? Potworności roku 1919 na Ukrainie, zostały z czasem wykorzystane przez bolszewików dla zdyskredytowania Petlury (włącznie z uniewinnieniem jego zabójcy w paryskim sądzie) i ruchu narodowego. Dlaczego Applebaum nie widzi, że to samo uczyniono z Denikinem?
Po krwawym chaosie 1919, nastąpiła krwawa wojna roku 1920 i jeszcze bardziej krwawa pacyfikacja Ukrainy po zawieszeniu broni z Piłsudskim i pokonaniu Białych. Przyszedł głód, a za nim kolejne brutalne rekwizycje. Kiedy świat dowiedział się o głodzie, to prawie natychmiast nadeszła pomoc. Pomagał Czerwony Krzyż, Misja Nansenowska i organizacja charytatywna Hoovera. (Nawiasem, Hoover postawił tak twarde warunki bolszewikom, że początkowo nie chcieli z nim współpracować, a po jakimś czasie wycofał się z Rosji na wieść o wznowieniu eksportu ziarna przez bolszewików.) Ludzie Hoovera prędko zauważyli diametralnie inne podejście Moskwy do głodu na Ukrainie, gdzie początkowo nie wolno im było operować. Ich zdaniem nie dopuszczano ich do regionów, gdzie nadal operował Machno, gdzie broniły się kozackie stanice. Innymi słowy, zagłodzono opornych na śmierć już w latach 1919-22. Applebaum dodaje: „nie ma dowodów, że władze z premedytacją użyły głodu instrumentalnie”, ale Hulajpole i Zaporoże, gdzie Machno był najsilniejszy, ucierpiały najbardziej. Innymi słowy, nie ma dokumentów, ale to nie znaczy wcale, że nie ma dowodów. (Stosunkiem autorki do archiwów przyjdzie zająć się osobno.)
Ukrainizacja czyli wczesna forma nacjonał-komunizmu
Applebaum uważa, że głód we wczesnych latach 20. był główną przyczyną wprowadzenia polityki „korenizacji”, którą Józef Mackiewicz nazywał „narodowym nepem”. Na Ukrainie była to koncesja nadania władzy sowieckiej ukraińskiej twarzy. Ojciec ukraińskiego nacjonalizmu, Michajło Hruszewski, zaakceptował tę zmianę i powrócił do Kijowa z emigracji. Nastąpił okres, którego najbliższym odpowiednikiem jest chruszczowowska „odwilż”. Applebaum spostrzega, że za fasadą ukrainizacji trwała mrówcza praca nad sowietyzacją Ukrainy, a mimo to bierze za dobrą monetę napięcie między tym, co narodowe, i tym, co sowieckie. W rzeczywistości nie ma wszak zasadniczego sporu pomiędzy nacjonalistami i komunistami. Ci pierwsi akceptują komunistyczny sztafaż, tak długo jak ma narodową formę, a ci drudzy z radością wykorzystują tę akceptację, tak długo, jak jest im to potrzebne. Snyder pokazuje to znakomicie w książce o Józewskim; rolę Kaganowicza na przykład, który Żydem będąc, mógł wprowadzać ukrainizację bez ryzyka oskarżenia o autentyczny nacjonalizm albo choćby o „odchylenie narodowe”.
Applebaum słusznie łączy dwa wątki w swej narracji: politykę ukrainizacji (a potem de-ukrainizacji, czyli „rozgromienia nacdemszczyzny”, jak mówił Mackiewicz) z polityką rozkozaczenia i rozkułaczenia, forsownej kolektywizacji i rekwizycji ziarna. Te pozornie odległe od siebie aspekty polityki sowieckiej na Ukrainie – jeden wyraźnie kulturowo-polityczny, drugi pozornie dotyczący wyłącznie rolnictwa i zaopatrzenia – miały ten sam rdzeń i te same cele. Rdzeniem każdego posunięcia było rozciągnięcie pełnej kontroli nad Ukrainą, celem była sowietyzacja. Autorka wprawdzie wiąże te wątki, ale nie dostrzega chyba ich wyższego sensu. Mówi na przykład, iż nie istnieją żadne dowody na taką interpretację polityki Stalina w latach 30: „Stalin nigdy nie wydał rozkazu, by zagłodzić ludzi na śmierć, albo taki rozkaz się nie zachował”. Ma rację o tyle, że nie ma dokumentu, który wykładałby politykę fizycznej anihilacji klasy wolnych chłopów (nie tylko na Ukrainie, ale na wszystkich ziemiach zajętych przez sowiety), ale jest wystarczająco wiele dowodów, że pierekowka była nadrzędnym celem stalinowskiej polityki, a wykuć sowieckiego człowieka z ruskiego chłopa można było tylko w wysokiej temperaturze powszechnego lęku o życie i pod ciśnieniem przymusowej kolektywizacji i głodu. Powrócę jeszcze do tego punktu, bo jest uderzający.
Skrywane zboże czy Metoda?
Autorka opisuje z precyzją przyczyny i procesy prowadzące do strasznego kryzysu lat 30., ale w piętkę goni (i popełnia błąd przytaczanej wcześniej Fitzpatrick), kiedy pisze, że Stalin domagał się dostaw zboża, które, „jak wierzył, powinno było istnieć”, i że to naleganie na niemożliwe dostawy dopiero stworzyło katastrofę. Takie sformułowanie sugeruje, że same dostawy była dla Stalina ważniejsze niż humanitarna klęska, gdy w istocie stworzenie katastrofy było celem samym w sobie. Celem Stalina było zagłodzenie milionów ludzi, którzy opieraliby się dalszej sowietyzacji, gdyby pozwolić im przeżyć. Głód nie był ubocznym skutkiem brutalnych rekwizycji. To polityka rekwizycji była skrupulatnie dobranym środkiem dla osiągnięcia celu: wydania milionów istnień na śmierć głodową. Dowodów na to jest wiele i znajdują się w jej własnej książce. Dla przykładu, w 1932 roku, gdy nie sposób już było ukryć, że sowiecka wieś głoduje, wydano rozkaz, by przeciwdziałać „nowej taktyce kułackiej” narzekania na głód: przypadki udawania symptomów głodu miały być karane jako działalność kontrrewolucyjna. W sierpniu 1932 wydano ukaz, wedle którego kradzież ziarna karana być mogła śmiercią lub wyrokiem 10 lat w gułagu. Do końca 32 roku – czyli w ciągu pięciu miesięcy! – rozstrzelano 4500 ludzi, a 100 tysięcy poszło do łagrów na mocy tego dekretu. Jaki inny skutek, poza zamierzonym i celowo stworzonym głodem, może mieć rozkaz rekwizycji całej produkcji ziarna? Całej, to znaczy włącznie z ziarnem na siew, paszą dla zwierząt i ziarnem przeznaczonym dla własnej konsumpcji. Na domiar złego, za karę, chłopi ukraińscy musieli także oddawać zapasy kartofli, warzywa i owoce, a nawet zwierzęta hodowlane. Jaki inny praktyczny skutek mogła mieć taka polityka, oprócz masowego głodu? Będąc „profesorem praktyki”, Applebaum jest dobrze usytuowana, by odpowiedzieć na tak proste i praktyczne pytanie. Kolektywizacja nie miała być w zamierzeniu rozwiązaniem problemu zaopatrzenia, tylko rozciągnięciem kontroli nad chłopstwem. Mord milionów także.
W jaki sposób, wobec tak oczywistych dowodów na coś przeciwnego, może Applebaum utrzymywać, że „obsesyjna wiara Stalina w marksistowską teorię zatriumfowała nad burżuazyjnymi skrupułami”, musi pozostać jej tajemnicą. Stalin nie czuł się związany ideologią, ani mistyczną „teorią” (marksistowską czy choćby stalinowską). Kierował się jedynie leninowską zasadą utrzymania i wzmocnienia władzy za wszelką cenę. Żadna ortodoksja, ani burżuazyjne skrupuły nie wchodziły w grę. Podobnie zresztą, jak nie na miejscu jest podkreślanie rzekomej paranoi w posunięciach tak niezwykle konsekwentnego masowego mordercy, jak Stalin. Pani Sikorska znowu w piętkę goni. Jak mówi któryś z bohaterów Lewej wolnej, „słowa są dla niekomunistów”. Po przeczytaniu dwóch książek Applebaum, miałem wrażenie, że nie jest ona podatna na „opium dla intelektualistów”, tj. na leninowską ideologię – ale teraz nie jestem już tego pewien.
Niewykluczone, że nie potrafię odczytać subtelnie skrywanej ironii w tonie, ale odnoszę wrażenie, jak gdyby Applebaum brała poważnie klasyczne sowieckie wykręty i preteksty. Najbardziej uderza to w jej relacji o odwróceniu polityki ukrainizacji. Zastrzega się najpierw, że sowieci mordowali wszystkich wrogów pod byle jakim pretekstem i daje przykład Kazachstanu, gdzie zginęła z głodu jedna trzecia całej ludności, ale klęska głodu nie dotknęła napływowej ludności rosyjskiej, a tylko kazachskich nomadów. Applebaum interpretuje to prawidłowo, jako klasyczny atak na grupę nastawioną kontrrewolucyjnie. Po czym przechodzi do Ukrainy i podaje z całą powagą dekrety sowieckie, które winią politykę ukrainizacji za niedostateczne dostawy ziarna. W rzeczywistości jednak, polityka ukrainizacji i następująca po niej jak noc po dniu, polityka de-ukrainizacji, były „dwoma końcami tego samego kija”. Ukrainizacja pozwoliła na wstępne opanowanie antysowieckich narodowych ruchów na Ukrainie i na Kubaniu, po to by w przyszłości móc je zniszczyć, gdy okrzepły wewnątrz sowieckich struktur. Jest to klasyczna leninowska metoda stosowana wielokrotnie i z konsekwencją. Lenin obiecywał samostanowienie, by tym łatwiej zniszczyć tych, co pragnęli o sobie samych stanowić; obiecał demokrację i rozpędził Konstytuantę; wołał o ziemię dla chłopów, by ją czem prędzej odebrać; obiecywał chleb, a niósł głód; zapewniał o swych pokojowych intencjach, a przyniósł pożogę wojenną; przyrzekał wolność, a wprowadził raj krat. To nie jest sprzeczność ani ideologiczny rebus – to jest Metoda.
Polityka ukrainizacji i de-ukrainizacji nie była podyktowaną warunkami, odpowiedzią na zmienną sytuację, jak utrzymuje Applebaum, a raczej powolnym procesem wykuwania klasycznej bolszewickiej taktyki odkręcania i dokręcania śruby. Nie inaczej było z nepem, z odwilżami, wiosnami, pierestrojkami – jak go zwał, tak go zwał – „kurtyna, kurtyna, podnosi się, opada.”
Po nepie i narodowej wiośnie, należało dokręcić śrubę. Powoli zwiększała się władza ukraińskiego czekisty, Balickiego, powoli wykańczano nacjonalistów. Ale zanim zaczniemy wylewać łzy, wraz z p. Sikorską, nad losem Skrypnyka, Chwilowego czy Szumskiego, warto zauważyć, że byli oni ukraińskimi nacjonał-komunistami. Osobiście wolę pomodlić się za zapomniane ofiary głodu z zimy 1928-29, kiedy ponad 100 tysięcy ludzi zagłodzono na żyznej Ukrainie. Applebaum nazywa to trafnie „próbą generalną”: nie nadeszła żadna pomoc dla głodujących, rekwizycje trwały nieprzerwanie i zakazano mówienia o głodzie.
Rok 1930 – marcowa gorączka
Najpierw nadszedł straszny rok 1930. Ukraina huczała od plotek o rekwizycjach, głodzie, polskiej inwazji i powstańcach w lasach. Tymczasem aparat Stalina przygotowywał się do ostatecznej rozprawy. Dokonano czystki w tzw. komitetach biedniaków, które dotąd prześladowały kułaków, i stworzono organizację dwadcatpiatitysiacznikow czyli 25 tysięcy ochotników z miast, dla przeprowadzenia rozkułaczenia i forsownej kolektywizacji wsi. Należą się autorce słowa szacunku za opis bezmyślnej brutalności i tępego okrucieństwa tych ludzi. Przytacza także interesujące paradoksy polityki rozkułaczania. Było np. powszechnie znanym faktem, że nikt nie szukał kułaków w Donbasie, gdzie potrzeba było dobrych robotników, więc w fabrykach i kopalniach nie pytano o pochodzenie i wielu znalazło tam chwilowe schronienie.
Dopiero w zimie 1930 dokonano skoncentrowanego ataku na kościoły na Ukrainie, gdzie cerkwie i kapliczki były nadal centrum życia wsi. Tradycyjne rytuały życia na wsi miały semi-religijny charakter. Zniszczenie ich, podcinało podstawy życia w każdym jego wymiarze i pozostawiało jednostkę całkowicie na pastwę państwa. Ukraiński lud był zawsze podatny na podania o magii i najrozmaitsze kulty (wystarczy zajrzeć do Gogola!). Rewolucja i wojna domowa były żyzną glebą dla „manii religijnych”, jak to określa autorka. Nieludzkie postępowanie komunistów podczas kampanii rozkułaczania odnowiło powszechne przekonanie, że bolszewizm jest władzą Antychrysta. Księża, popi i niemieccy pastorzy wyklinali bezbożników z ambon. Odnoszę jednak wrażenie, że autorka patrzy na tych religijnych ludzi z taką samą pogardą, z jaką spoglądali na nich komsomolcy z dużych miast, jako na zacofane, ciemne masy, które trzeba oświecić. A przecież chłopi nie bronili wówczas jakiegoś zabobonnego „folkloru” ani „egzotyki odmiennego sposobu życia”, a stawali odważnie w obronie tradycyjnej moralności, tradycyjnych, chrześcijańskich wartości, chrześcijańskiego społeczeństwa. Applebaum z naukowym chłodem „profesora od praktyki” odrzuca niedorzeczne brednie ciemnych chłopów na temat Antychrysta – a ja stoję całym sercem po ich stronie.
Oprócz tego zgrzytu, rozdział o oporze także należy do osiągnięć książki (przywiódł mi na pamięć znakomite fragmenty na temat powstań zeków w gułagu, z pierwszej książki Applebaum). Desperacka walka o każdą krowę, masowe ucieczki do lasów przed „nową pańszczyzną”, próby przekroczenia granicy do Polski, niekiedy rozpaczliwa walka z bronią w ręku – a w odpowiedzi masowe aresztowania i wywózki. Od listopada 1929 do 6 lutego 1930 aresztowano 16 tysięcy ludzi, ale w następnym tygodniu już 18 tysięcy, aż na początku marca Prawda opublikowała artykuł Stalina pt. „Zawrót głowy od sukcesów”, który odniósł niezamierzone chyba przez genseka skutki. Stalin chwalił „radykalny zwrot w stronę socjalizmu” i niezwykłe postępy kolektywizacji, ale jednocześnie, bez ironii, przypomniał kadrom, że kolektywizacja musi być dobrowolna. Nie zamierzam polemizować z autorską interpretacją motywów Stalina, bo skutki były ciekawsze i natychmiastowe. Odczytanie artykułu na obowiązkowych spotkaniach sielsowietów, doprowadziło do spontanicznych buntów i zamieszek w całej sowdepii, ale na Ukrainie wybuchła regularna insurekcja. Niszczono kołchozy, atakowano, bito i mordowano aktywistów; donosicieli linczowano. Powstanie, które przeszło do historii jako „marcowa gorączka”, znamienne było ze względu na tzw. babskie bunty, zorganizowane protesty kobiet. Ogpu zanotowało 2 tysiące takich protestów na Ukrainie w marcu 1930. Applebaum stawia tu jednak ważne pytanie: na ile można ufać czekistowskim archiwom? Jak odróżnić fakt od fikcji? Jest wiele dowodów, że Balicki „stworzył” niejedną organizację antykomunistyczną, czy nie mógł zatem sprokurować także babskich buntów? Zachowując należny sceptycyzm wobec sowieckich źródeł, pamiętać trzeba, że mówimy o ziemiach, na których zaledwie 10 lat wcześniej toczyły się krwawe walki i gdzie panowała odwieczna tradycja oporu wobec władzy.
Applebaum opowiada o rebelii w Pawłohradzie, gdzie po egzekucji 21 przywódców Kozaków, Kyryło Szopin zorganizował autentyczne powstanie. Powstańcy zajęli kilka wiosek i w walkach opanowali Bohdanówkę. Wymordowali komunistów i komsomolców, zdobyli broń, ale zaniedbali przecięcia kabli telefonicznych, toteż po dwóch dniach walk zostali z łatwością otoczeni przez gepistów Balickiego. Najlepszym dowodem na autentyczność powstania Szopina, jest zamknięty proces, w którym skazano 210 z 300 oskarżonych. Balicki nie mógł sobie pozwolić na proces pokazowy, gdy miał do czynienia z prawdziwą kontrrewolucją.
Applebaum konkluduje, że sam proces kolektywizacji nie musiał doprowadzić do klęski głodu, ale zastosowane metody musiały z konieczności mieć potworne skutki. Nie jestem tym przekonany. Brutalność metod była nieodzowna co najmniej z dwóch powodów. Przede wszystkim ze względu na nieunikniony opór, ale po drugie, jak już podkreślałem wielokrotnie, ponieważ celem było tu wyniszczenie całej klasy społecznej. Wobec takiego celu, kolektywizacja musiała doprowadzić do głodu na wielką skalę, niezależnie od zastosowanych metod (choć trudno wyobrazić sobie inne).
Pomimo głodu, eksport zboża nie ustawał
Po znakomitych opisach oporu, następuje rozdział pod dziwnym tytułem „Porażka kolektywizacji” (Collectivisation fails, 1931-32). Autorka zdaje się sugerować, że porażką nowego systemu była zmniejszona produkcja zboża. Ale jednocześnie sama wskazuje, że eksport ziarna z sowietów stale wzrastał, a sprzedaż do Niemiec potroiła się w latach 1929-31. Takie drobiazgi jak zmniejszona produkcja, braki na rynku czy wręcz głód, nie mąciły sumienia socjalistycznych eksporterów. Partyjni kacykowie na Ukrainie i pracownicy polskiego konsulatu, byli zgodni w ocenie nadchodzącej klęski, ale w Moskwie nikt nie chciał słyszeć o głodzie. Aż wreszcie w kwietniu 1932, w odpowiedzi na nieznany raport, Stalin zadał druzgocące pytanie swoim wasalom: „Na podstawie nadesłanego materiału, można by sądzić, że w niektórych rejonach Ukrainy władza sowiecka przestała istnieć. Czy tak jest w istocie?” Cokolwiek go sprowokowało – listy błagalne o pomoc czy raporty o nastrojach kontrrewolucyjnych – Stalin wycofał od tego momentu wszelką pomoc dla Ukrainy. W lecie tegoż roku, „posunięcia, które mogły były zapobiec masowemu głodowi na Ukrainie, zostały po cichu porzucone”. Zamiast pomocy zobowiązano członków partii do „mobilizacji w celu ożywienia kołchozów i zwiększenia dostaw ziarna”. Jedyny sposób na zwiększenie dostaw zboża z regionu cierpiącego na niedożywienie, to zarekwirować każde ziarenko, łącznie z zapasami i ziarnem siewnym, i zagłodziwszy ludzi na śmierć – zniszczyć wszelką możliwość oporu.
Prześlij znajomemu
Drogi Panie Michale,
idea samostanowienia narodów była dla nich wyłącznie instrumentalna
Co jednak wcale nie przeszkadzało i nie przeszkadza narodowcom wszystkich narodów wciąż i wciąż sprowadzać kwestię bolszewickiej władzy wyłącznie do zagadnień narodowościowych. Postrzegać świat tylko i wyłącznie przez okulary swojej ideologii, które nie dają możliwości szerszego spojrzenia. Czy jest to wynik przyjętego świadomie ograniczenia swojej myśli – nakazu pozostawania „w zgodzie z narodowym kanonem”, czy też kalkulacji, że wystarczą pozory albo chwilowa namiastka (taktycznej) realizacji ich dążeń? A może „narodowego realizmu”, który nakazuje uznać każdą władzę, byle pochodziła od własnego narodu? Jednym słowem: komunizm tak, oby tylko był swój, narodowy. Lecz żaden komunizm nie może być „swój”, każdy z definicji jest międzynarodowy i ma globalne cele. Moskiewska centrala komunizmu nie była nigdy i nie jest centralą rosyjską lecz międzynarodową. Dla niej, od samego początku, naród rosyjski jest takim samym celem do zniewolenia jak każdy inny. Tak samo jest z komunizmem chińskim. Mało który Polak tak to postrzega, nacjonalizm jest tu bowiem powszechnie praktykowany. I może samo to wystarcza polskim narodowcom, aby nie uznawać bolszewizmu za śmiertelne zagrożenie dla Polaków. Inną kwestią jest to, że dziesięciolecia bolszewizmu i mamienia się co do jego rzeczywistych celów musiały przynieść efekty w postaci zaniku zdrowego rozsądku i umiejętności samodzielnego myślenia.
Sądząc po tym co Pan napisał, w opisie i ocenie Hołodomoru Applebaum wydaje się stosować optykę narodową, pozostając przy tym związana ze środowiskami „postępowymi” i z jego interpretacjami. Nie dziwi mnie więc ten opisany przez Pana, często ujawniający się w jej pracy, brak sensu.
Drogi Panie Andrzeju,
Z natury rzeczy, koncentruję się na tym, co wydaje mi się niedociągnięciem w tej książce, albo wręcz jest trudne do zrozumienia, stąd może Pańskie odczucie, że tu „brak sensu”. Chciałbym jednak uniknąć stworzenia wrażenia, że Applebaum jest „mało rozgarnięta” albo, że jej książka jest bezwartościowa. Tak nie jest. Zdarza mi się nie zgadzać z inteligentnymi ludźmi i ona z pewnością należy do tej właśnie grupy.
W poprzednich swoich pracach – o gułagu i żelaznej kurtynie, obu znakomitych – opierała się bezpośrednio na oryginalnych, własnych badaniach archiwów, z pierwszej ręki. W tym wypadku, jak się zdaje, oparła się wyłącznie na opracowaniach. Nie może to być tylko kwestia języka, ponieważ wedle jej własnego wyznania, Applebaum nie mówi np. po węgiersku, a pomimo to użyła uprzednio wegierskojęzycznych źródeł poprzez skomplikowany proces czytania dokumentów na głos i tłumaczenia na żywo (na miejscu, w archiwach!). Już to samo pokazuje, jak niezwykłe możliwości ma Anne Applebaum. Po pierwsze, ponieważ wszystkie drzwi stoją przed nią otworem, a po drugie, z czysto finansowego punktu widzenia. Któż inny ma czas i pieniądze na tego rodzaju badania? A jednak w książce o Hołodomorze używa źródeł wtórnych.
Czy ona stosuje optykę narodową? Chyba nie. Odniosłem wrażenie, że jej źródła są ukraino-centryczne, co jest w moim przekonaniu wadą, i co próbowałem wykazać. Ale ona nie jest ukraińską nacjonalistką.
Nie można wykluczyć, że kiedy czegoś u niej nie rozumiem, to jest wyłącznie moja wina. Może Pan np. odbierałby tę książkę inaczej. Ja widzę w niej wiele wewnętrznych sprzeczności, które u autorki tak bystrej jak AA, mnie zdumiewają. Nie potrafię dla nich znaleźć wystarczająco satysfakcjonującego wyjaśnienia.
A co do samego nacjonalizmu… Niejaki prezes Wielomski napisał kiedyś tak: „Jako konserwatysta – jestem państwowcem i popieram Państwo Polskie w jakiejkolwiek formie by istniało: I RP, II RP, Księstwo Warszawskie, PRL, III RP. A to dlatego, że byt ułomny jest zawsze czymś lepszym niż niebyt państwowy.” To rzecz jasna, nie ma nic wspólnego z konserwatyzmem, a jest z definicji nacjonalizmem. Wykłada jednak trafnie tę mentalność, która kierowała Grabskimi i Hruszewskim, i wszystkimi innymi narodowcami – tych co wybrali narodowy komunizm zamiast walki z nim.
Ja myślę, że Polacy nie dostrzegają zagrożenia ze strony bolszewizmu, bo – ach, może Pan zapomniał? – komunizm upadł…
„Antychryst to, prawdopodobnie, człowiek” – zauważył pewien Kolumbijczyk.
Gdy Pani Anna z niechęcią odwraca się od temu podobnych, nienaukowych „bredni” to zapewne, jak sugeruje Pan Andrzej, jest wyznawczynią „postępu”, więc operuje w nieco innym systemie pojęciowym niż my.
Z resztą mamy całą pokraczną litanię różnych „analiz” : gdzie carat to więzienie narodów a raj krat to śmiała próba jego modernizacji itp, itd, aż na końcu pojawia się zrównanie czerwonego i białego caratu i wszelkie inne temu podobne brednie (ręce opadają).
To wszystko prawda, Panie Amalryku. A jednak muszę podkreślić zasadniczą różnicę między Anne Applebaum i ogromną większością sowietologów z ostatnich 30 lat, dla których Sheila Fitzpatrick jest tu tylko reprezentantką. Applebaum jest zdecydowanie po prawej stronie. Po prawej, w każdym sensie tego słowa. Jest zapewne na lewo od Pana, p. Andrzeja czy ode mnie, ale któż nie jest?
Przeczytałem trzy książki jej autorstwa i ta ostatnia jest najsłabsza. Ale dlatego właśnie warta jest uwagi i polemiki. Mało tego, to jest nadal ważna i poważna pozycja, która obnaża potworności sowietyzmu w popularnej formie, bo Applebaum dobrze pisze.
Niektóre jej decyzje i interpretacje, rozłożenie akcentów, nacisk położony na sowieckie archiwa (o czym jeszcze będzie mowa), wydają mi się niezrozumiałe, więc na nich się koncentruję. A jednak nie mogę się zgodzić, że ręce opadają przy lekturze jej książki.
Nasza optyka jest inna, ale to nie znaczy, że jej optyka jest nieciekawa.
Panie Michale,
Pisząc, że Applebaum stosuje optykę narodową miałem na myśli właśnie to co Pan pisze, że kwestię prezentuje ukrainocentrycznie, tzn. Hołodomor postrzega jako operację wymierzoną w naród ukraiński, gdy tymczasem był on wymierzony w chłopów sowieckich także na Ukrainie i to, że tam było najwięcej jego ofiar jest wynikiem raczej żyzności Ukrainy i liczby ukraińskiego chłopstwa. Daleki byłem od przypisywania jej nacjonalizmu. Przyznaję, że to zdanie wypadło niezbyt czytelnie w kontekście poprzedniego akapitu co mogłoby oba kojarzyć ze sobą. Wciąż piszę skrótami myślowymi, co jest niewątpliwie moją wadą, zatem przepraszam czytelników za te błędy.
No tak. Komunizm dla Polaków upadł więc jakże go tu dostrzegać i jeszcze w dodatku oceniać. Nawet ten jawny, chrlowski jawi się im jako władza równie dobra jak każda inna. Można przecież z nią współpracować (owoce poznają dopiero post factum). Jest jeszcze oczywiście „prawdziwy, rzeczywisty” komunizm, lecz to przecież tylko krldowska egzotyka, jakieś tam Kimy co straszą świat i uprawiają czysty totalitaryzm. Ten jest „jedyny”. Gdyby go nie było, komuniści powinni go stworzyć. Na postrach i jako obowiązującą na świecie definicję. A pozostałe „mutacje”? Nie ma albo są strawne i można je zaakceptować. I tak właśnie z tym odbiorem komunizmu w peerelu (i nie tylko) dziś jest.
Panie Andrzeju,
Obawiam się, że zabrzmię teraz, jak gdybym się czepiał albo w piętkę gonił, ale czuję się w obowiązku uściślić. Pojęcie i samo słowo „Hołodomor” zostało przyjęte miedzynarodowo, na określenie klęski głodu na Ukrainie we wczesnych latach 30. i o tym tylko jest książka Applebaum. Ale ona doskonale zdaje sobie sprawę, i wspomina często, że śmierć głodowa dotknęła także innych regionów sowietów w tym samym czasie.
Zawsze łątwo o nieporozumienie, a ja chciałbym uniknąć sytuacji, w której mój tekst na temat książki Applebaum oskarżałby ją o coś, czego tam nie ma.
Ma Pan absolutnie rację mówiąc o „odbiorze komunizmu w peerelu (i nie tylko)”, bo w Wielkiej Brytanii jest dokładnie tak samo. Pamięta Pan, niedawno dyskutowaliśmy tu o w miarę współczesnym filmie wg Le Carré „Tinker, tailor, soldier, spy”. Postrzeganie komunizmu jest od dziesięcioleci pogrążone w głębokich sprzecznościach i dlatego właśnie wydaje mi się słusznym drążenie książek takich jak „Czerwony głód”, bo tylko w dobrych książkach warto te sprzeczności obnażać.
Gdy mówiłem o innym systemie pojęciowym to miałem na myśli różnicę pomiędzy językiem religijnym a tym co nazywamy językiem nauki; wszystkie jej kryteria sprawdzalności,wywrotności, falsyfikowalności, empiryczności czy analityczności nie mają do niego (tzn. religijnego), zasadniczo, zastosowania – ale ochoczo stawiany na tej podstawie przez „racjonalistów” wniosek; „więc są pozbawione sensu” – jest właśnie bezsensowny.
Z zasady staram się nie wygłaszać sądów na temat książek których nie czytałem, a że wysoko cenię Pana opinie Panie Michale, tym bardziej nie mam zamiaru tego czynić wobec omawianej tu pozycji.
Z tym jednak, iż nie widzę żadnego powodu, dla którego opisując sprokurowaną przez sowietów klęskę głodu zawężać ją li tylko do wybranego terytorium, czy grupy narodowej – to zawsze będzie sugerować w popularnym odbiorze prymitywny wniosek, że oto źli Rosjanie zagłodzili dobrych Ukraińców.
Drogi Panie Amalryku,
Ma Pan oczywiście rację. Zarówno co do modernistycznego podejścia do myśli religijnej, jak i do zawężania klęski głodu do jednego terytorium.
Ale zastanówmy się razem. Czy Applebaum, albo ktokolwiek inny, miała prawo tak zawęzić temat swoich rozważań? Chyba miała. Czy nie jest powszechne w dzisiejszym świecie tego rodzaju zawężenie? Chyba jest. Czy takie zawężenie w nieunikniony sposób sugeruje „prymitywny wniosek, że oto źli Rosjanie zagłodzili dobrych Ukraińców? Tak jest (i to bez żadnego „chyba”).
Innymi słowy, jej wybór jest zrozumiały, ale podlega zasłużonej krytyce i dlatego właśnie zajmuję tyle miejsca na naszej witrynie krytyką tego tomu.
Ale odwróćmy na chwilę Pańską argumentację. A co gdyby Applebaum napisała monografię na temat głodu w latach 30. na Kubaniu? Albo w Kazachstanie? Czy i wówczas zarzucalibyśmy jej „sugerowanie prymitywnego wniosku”? A gdybym ja napisał o roku 1968 i zawęził moją analizę li tylko do terytorium prlu, to czy słuszne byłoby oskarżenie mnie o sugerowanie prymitywnego wniosku, że oto źli Rosjanie tępili dobrych Polaków?
Właściwie, przekonał mnie Pan. Tak! Taki zarzut bylby słuszny.