Nasz człowiek w Londynie czyli dziwne przypadki Olega Gordijewskiego. Część IV
16 komentarzy Published 2 stycznia 2019    | 
Uciec z więzienia
Ucieczka z więzienia ma mityczny status. Nie ma rzekomo takiego więzienia, z którego człowiek wolny nie może zbiec. Zorganizowanie ucieczki z super-więzienia, jakim są sowiety, jest niezwykle trudne, nawet Macintyre to przyznaje. Społeczeństwo poddane tak ścisłej kontroli od pokoleń nie jest gruntem podatnym dla skomplikowanych planów. Ale z drugiej strony, plan ryzykowny i niebezpieczny nie musi być wcale niewykonalny; jest również prawdą, że w okolicznościach ścisłego nadzoru fortuna sprzyja zuchwałym: śmiała akcja może odnieść sukces w klimacie lęku, bo jest zupełnie nieoczekiwana. Niespodziewanie liczne ucieczki z gułagu są tu dobrym przykładem. A przecież w gułagu, oprócz strażników, drutów kolczastych, psów i karabinów, była jeszcze bezbrzeżna tajga i tundra, były mróz i śnieg albo błoto i bezdroża, i niewyobrażalne dystanse. Jednak ludzie uciekali i, wedle oficjalnych statystyk gułagu, uciekali z powodzeniem. We wspomnieniach mowa tylko o nieudanych ucieczkach, ale archiwa potwierdzają, że ludzie uciekali, a strażnicy szli za to do ciupy. Dwóch białogwardzistów uciekło z Wysp Sołowieckich w 1925 roku, i dalsze udane ucieczki nastąpiły w latach późniejszych. W 1933 roku 45.755 więźniów zbiegło z gułagu (wedle własnych, zapewne fałszywie zaniżonych statystyk), z czego złapano zaledwie 28.370. Po zwiększeniu kontroli i drastycznych karach – zarówno dla zbiegów, jak i strażników – w 1947 zbiegło 10.440, a złapano tylko 2.894.
Ucieczka nigdy nie jest niemożliwa, toteż sowieci skwapliwie tworzą i rozpowszechniają obraz swej wszechwiedzy i wszechmocy, właśnie po to, by sparaliżować wrogów. Paradoksalnie, skoro oni mówią, że nie można uciec, to znaczy, że można. Książka Macintyre’a podaje np. wiele wypadków, w których pracownicy ambasady brytyjskiej w Moskwie żyli w stałej świadomości podsłuchu i inwigilacji, ale nie mogli jej być pewni, toteż już samo podejrzenie miało wpływ na ich zachowanie. Mamy tu jak w kapsułce metodę sowieckiej projekcji wszechwiedzy i wszechmocy „organów”. Wydaje mi się oczywiste, że brawura pozbawiona lekkomyślności była jedynym rozwiązaniem rebusu, jaki przedstawiała potencjalna eksfiltracja z Moskwy. Śmiała akcja była jedynym sposobem na wywiezienie szpiega z sowietów. A jednak plan Brytyjczyków uderza raczej NIEśmiałością, wydaje się raczej kunktatorski niż zuchwały.
Wszyscy profesjonalnie zaangażowani w plan oficerowie, włącznie z Gordijewskim, uważali go za niewykonalny. W praktyce okazał się jeszcze bardziej skomplikowany niż w teorii, niektóre jego elementy były w ogóle niemożliwe, a inne niepraktyczne; wreszcie, jak próbowałem pokazać w poprzedniej części, tylko niespotykany – i niemożliwy do zaplanowania – traf umożliwił brytyjskim autom wjechanie na parking bez obstawy kgb, i nawet w tych przypadkowych okolicznościach jest trudne do uwierzenia, że zdołali uciec aż trzem sowieckim samochodom z obstawy kgb. Sam fakt, że eksfiltracja się w końcu udała, nie może być w żadnym wypadku źródłem podejrzeń, ale okoliczności ucieczki pozostają co najmniej dziwne.
Gordijewski przewieziony do Anglii, był następnie przesłuchiwany przez wiele miesięcy. Jest to o tyle trudne do zrozumienia, że wydobyto od niego wszystkie informacje przed powrotem do Moskwy, a wydaje się niemożliwe, by mógł był dowiedzieć się czegokolwiek nowego po ostatnim spotkaniu z MI6 w Londynie. Odtąd odbywał wiele konferencji z CIA, spotkał się nawet z oficerem kontrwywiadu, Aldrichem Amesem. MI6 nie wyrażało żadnych wątpliwości wobec cudownej ucieczki, tylko nieliczni członkowie rządu Thatcher wykazali pewien sceptycyzm. Czy Gordijewski nie mógł zostać „obrócony” podczas pobytu w Moskwie? Może zezwolono mu na wysoce nieprawdopodobną ucieczkę, gdyż pracował już teraz dla kgb? Trzy miesiące w Moskwie, podejrzany, ale nie aresztowany, śledzony, poddany próbie pod wpływem narkotyku? Czy było istotnie możliwe stawianie oporu „serum prawdy”? Testy wykazywały, że było to mało prawdopodobne. Czy było możliwe kilkakrotnie umknąć obstawie? Długość czasu, jaki spędził w Moskwie między oskarżeniem i ucieczką wydawała się nie do wiary. A nad wszystkim wisiała dodatkowa trudność: jeżeli został wydany sowietom, to czy MI6 miało kolejną sowiecką wtyczkę? Macintyre ma jednak radosną odpowiedź dla wszystkich niedowiarków:
Potwierdzenie prawdziwości historii Gordijewskiego nadeszło w tydzień później z niespodziewanego źródła: KGB.
1 sierpnia 1985 roku, generał kgb (wg innych źródeł, pułkownik) Witalij Jurczenko, wszedł do ambasady amerykańskiej w Rzymie. Podał się za jednego z szefów Dyrektoriatu K czyli kontrwywiadu. Jurczenko znał dobrze Gołubiewa, który przesłuchiwał niedawno Gordijewskiego i podawał się za specjalistę od psychotropów. Przesłuchiwany przez Amesa, wydał kilku Amerykanów pracujących dla sowietów i opowiedział historię, jaką usłyszał z plotek, że były rezydent kgb w Londynie przesłuchiwany był pod wpływem „serum prawdy” i będzie niedługo skazany na śmierć. Ani Jurczenko, ani Ames, nie byli (rzekomo) w tym momencie świadomi udanej ucieczki z Moskwy. „MI6 uznało tę opowiastkę za niezależne potwierdzenie legendy Gordijewskiego.”
Po kilku miesiącach Jurczenko poszedł do ambasady sowieckiej, a potem oznajmił w telewizji, że CIA porwała go i chciała zmusić do współpracy. Jest wiele hipotez na temat Jurczenki, np. że był autentycznym uciekinierem, ale rozczarował się; że był psychicznie chory; że został posłany dla ochrony Amesa, ale nikt nie wskazuje, z jaką łatwością MI6 przełknęła jego „potwierdzenie” historii Gordijewskiego. Jurczenko jest do dziś kontrowersyjny, ale potwierdzenie – nie. [7]
Już 16 września, szef CIA, Bill Casey, osobiście przyleciał do Anglii, by porozmawiać z Gordijewskim, bo oto Ronald Reagan miał spotkać się po raz pierwszy z Gorbaczowem. Casey chciał poznać „styl negocjacji Gorbaczowa”, jego stosunek do „gwiezdnych wojen” czyli amerykańskiego systemu obronnego na orbicie, a w słowach Macintyre’a:
Casey chciał poznać opinię eksperta z KGB na temat tego, co Reagan powinien powiedzieć sowieckiemu przywódcy.
Przypuszczam, że ironiczny wydźwięk tych słów umknął autorowi, ale najwyraźniej uszedł także uwagi szefa CIA. Bo okazuje się, że „dzięki precyzyjnej interpretacji psychologii Kremla” dostarczonej przez Gordijewskiego, Gorbaczow „został zmuszony do przeprowadzenia reform, by dotrzymać kroku Zachodowi”. Reformy te doprowadziły – zdaniem Macintyre’a, CIA i całego świata – do upadku komunizmu. A zatem Gordijewski przyczynił się do pokonania wroga, przeciw któremu walczył całe życie.
The Top Hat Paradox
Czy Gordijewski był podwójnym agentem? Na podstawie książki Macintyre’a – i wbrew jego intencjom – wydaje mi się, oczywiste, że nie wolno takiej możliwości wykluczać, a jednak autor nie rozważa jej w żadnym momencie. Oddaje wprawdzie na zakończenie głos matce uciekiniera, która miała do końca życia twierdzić, że jej syn „jest potrójnym agentem i nadal pracuje dla kgb”. W oczach autora jest to wszakże zaledwie wybaczalne zaćmienie umysłu matki, która nie miała już nigdy ujrzeć swego syna. Ale zadajmy trudniejsze pytanie: na ile byłoby możliwe, żeby tak potoczyły się losy Gordijewskiego, takimi meandrami zawijała jego osobista historia, takich właśnie informacji dostarczał, podczas gdy on sam pozostał jednoznacznie agentem MI6 wewnątrz kgb? Nie można na przykład wykluczyć, że spec od wywiadu politycznego nie zna siatki szpiegowskiej kgb w Londynie. Dlaczego miałby znać? Ale skoro tak, to dlaczego utrzymywał, że kgb nie ma żadnych szpiegów w Anglii? Dlaczego sączył usypiającą papkę muzyczną w uszy swych słuchaczy, zamiast dać im próbkę muzyki poważnej? Mógł był przecież powiedzieć, że nie wie nic o siatce szpiegowskiej kgb, bo to nie jego branża, zamiast rozbrajać Brytyjczyków kojącymi zapewnieniami, że nikt ich nie szpieguje.
A czy nie jest możliwe, że Gordijewski był początkowo podwójnym agentem wysłanym przez kgb, a z czasem przeszedł na drugą stronę? Wskazówką może być w tym względzie opowieść Bagleya o Poliakowie.
Przez 40 lat byłem przekonany, że Dmitrij Poliakow, oficer sowieckiego wywiadu wojskowego (GRU), pracujący dla FBI, a potem CIA za moich czasów, musiał być wtyczką KGB. Ale moi następcy w CIA znaleźli powody, by mu ufać, ponieważ po jego aresztowaniu i egzekucji, publicznie wychwalali go jako nasze najważniejsze źródło z czasów zimnej wojny. [8]
Poliakow, znany w literaturze pod swym kryptonimem CIA jako „Top Hat”, szpiegował dla Amerykanów przez 24 lata. Został aresztowany dopiero w pięć lat po tym, jak wydał go sowietom Robert Hanssen. [9] Był sądzony i skazany w tajnym procesie, inaczej niż Pienkowski, ale w kilka lat po egzekucji, jego sprawa została rozdmuchana przez sowieciarzy w 1990 roku: podniesiono go do rangi „super-szpiega-zdrajcy”. Bagley podaje, że (podobnie jak w sprawie Gordijewskiego) wiele było wątpliwości po stronie amerykańskiej, co do bona fide Poliakowa. Nie on jeden wyrażał zastrzeżenia, ale dopiero w pierwszej dekadzie tego wieku, Sergiej Kondraszow, w rozmowie z nim potwierdził, że Poliakow był nasłany przez sowiety, choć z czasem rzeczywiście autentycznie zdradził, przekazując bardzo ważne informacje i poważnie szkodząc sowieckiej ojczyźnie.
Książka pt. Spymaster, napisana została przez Bagleya na podstawie wieloletnich rozmów z Kondraszowem, a ukazała się już po śmierci obu weteranów wojen szpiegowskich. Kondraszow rozmawiał z Bagleyem otwarcie i z oficjalną aprobatą, tak dalece, że niekiedy szef komórki wywiadowczej przy ambasadzie sowieckiej podwoził go na spotkania. W 2007 roku Kreml odwołał zezwolenie na publikację wspomnień i Kondraszow posłusznie wycofał się z dalszej współpracy. Bagley napisał książkę po śmierci Kondraszowa, na podstawie swych notatek. W moim odczuciu – a o niczym więcej niż odczuciu nie może tu być mowy – Kondraszow wypełniał zadanie powierzone mu przez kgb, gdy zgodził się na rozmowy z amerykańskimi autorami. Nie mam jednak wątpliwości, że wiele z przekazanych przez niego rewelacji jest całkowicie zgodnych z prawdą. Kondraszow sformułował wobec Bagleya pewną zasadę, która może okazać się przydatna w naszych rozważaniach:
Wartość źródła przewyższa wartość sekretów.
Wypowiedział te słowa w odpowiedzi na pytanie, dlaczego pozwolono Poliakowowi na kontynuację współpracy z CIA, pomimo sygnału od wtyczki na Zachodzie (tj. od Hanssena). Otóż jego zasadę można zastosować pod adresem jego własnych rewelacji, a także wobec wielu innych sowieckich „źródeł”. Sekrety są monetą, walutą, za którą można nabyć najważniejszą rzecz w sowieckich machinacjach – wpływ.
Wracając do Gordijewskiego, historia jego rekrutacji, a następnie wieloletniej współpracy z MI6, nastręcza wiele trudności, podsuwa podejrzenia, narzuca oskarżenia, ale nie można powiedzieć z całą pewnością, że Gordijewski był od początku do końca podwójnym agentem. Mógł zacząć współpracę jako wtyczka, a z czasem przejść na drugą stronę, jak Poliakow. Nie da się także wykluczyć możliwości odwrotnej, że wszedł w kontakt z MI6 autentycznie, a następnie został „obrócony” przez kgb. A wreszcie czwarta możliwość jest chyba najbardziej niepokojąca. Otóż Gordijewski mógł być także autentycznym agentem MI6, odkrytym przez Moskwę, ale pozostawionym na miejscu, gdy sobie uświadomiono, że nie może przekazać żadnych prawdziwych sekretów, a jego wpływ na stronę zachodnią, a zwłaszcza na Margaret Thatcher, jest całkowicie zgodny z interesem sowietów.
Najważniejszym aspektem sprawy Gordijewskiego jest wpływ, jaki uzyskał na zachodnich polityków. Wpływ bez precedensu. Żaden emigrant, żaden uciekinier z komunistycznego kraju nie znalazł się nigdy w pozycji porównywalnej do tej, jaką zdołał zająć Gordijewski.
Angleton
Wspomniany już kilkakrotnie Gordon Carrera, który wraz z ogromną większością autorów uważa Jamesa Angletona za czarną owcę CIA, kończy swą opowieść o Gordijewskim ironiczną nutą. Jego zdaniem, zgodnie z przewidywaniami Angletona, MI6 i CIA zostały „spenetrowane przez kgb i były manipulowane przez podwójnych agentów i prowokacyjne operacje”.
Ale ich nieumiejętność poradzenia sobie z problemem była także spadkiem po Angletonie. Pamięć jego działalności była tak bolesna, że kontrwywiad stał się ślepym zaułkiem w karierze, i nikt nie zamierzał zaczynać kolejnej kampanii poszukiwania wtyczek. Rezultat był nieunikniony i katastrofalny. Nie tylko Ames, ale aż pięciu oficerów CIA zdradziło swój kraj w ciągu dziesięciu lat po odejściu Angletona. Wywiad i kontrwywiad współistnieją w naturalnym napięciu. Dominacja jednego powoduje kłopoty.
Inny autor, Jefferson Morley [10], formułuje tę samą myśl inaczej. Jego zdaniem, jedynym sukcesem Angletona było, że za jego czasów nie było żadnych wtyczek w CIA, ale do tego osiągnięcia właśnie nie mógł się przyznać…
Rozważmy problem Angletona i CIA w kontekście historii Gordijewskiego. Jeżeli istnieją podejrzenia, że służby amerykańskie (i zachodnie w ogóle) zostały skutecznie spenetrowane przez wroga, to czy jakikolwiek odpowiedzialny szef kontrwywiadu – ale także wywiadu – może takie podejrzenia zignorować? Podejrzenie penetracji nie mogło być zignorowane. Czy można było przeprowadzić „polowanie na kreta” (mole hunt) bez posądzenia o paranoję, z ostrożną uwagą, by nikomu nie zrujnować kariery? Poszukiwania wtyczek nie powinny paraliżować pozytywnych akcji agencji wywiadowczych, to z pewnością prawda, ale jeżeli tak się stało, to wina nie leży po stronie Angletona, tylko należy do jego zwierzchników. Angleton stał wobec śladów, że ktoś donosi sowietom, więc uważał za swój obowiązek znalezienie kreta. „Bolesny”, żeby użyć emotywnego określenia Correry, był sam fakt, że służby zachodnie zostały spenetrowane, a nie kontrwywiadowcza działalność Angletona.
Odrzucenie Angletonowskiej metodologii naraziło zachodnie służby na jeszcze głębszą penetrację, a samego Angletona na oskarżenie, że Ames, Hanssen i cała masa drobniejszego płazu zdrajców, to jego wina. Podejście Angletona oddaje lepiej określenie „totalny kontrwywiad”, tzn. nienasycony apetyt na informacje na temat działalności obcych agencji, by móc ograniczyć, wyeliminować, bądź kontrolować ich metody zbierania informacji.
Kontrwywiad jest wobec wywiadu, jak epistemologia wobec filozofii. Obie zadają fundamentalne pytanie, skąd wiemy, to co wiemy. Obie kwestionują to, co się nam wydaje najbardziej oczywiste.
Tak miał się wyrazić po latach jeden z nielicznych zwolenników metod Angletona w agencji. Sam Angleton określał to inaczej:
Wywiad jest pierwszą linią obrony państwa.
Wilderness of mirrors, to słowa wzięte wprost z poematu Eliota. Angleton używał ich na określenie operacji sowieckich obliczonych na zdezorientowanie Zachodu. Twierdził, że im bardziej wiarygodne wydawało się źródło, tym bardziej podejrzane. Kiedy wpadł Popow, amerykański szpieg w Moskwie, i CIA przypisało jego wydanie „niestarannemu rzemiosłu” szpiega, Angleton odparł, że „oczywiste przesłanki są najgorszym możliwym znakiem”, bo wskazują na prawdopodobieństwo prowokacji. [11]
Czyżby zatem Gordijewski był przekonujący w świetle metodologii Angletona? Prawie na każdym kroku wydawał się bowiem nieprawdopodobny i raczej niewiarygodny… W moim przekonaniu, w sercu metody Angletona leży pytanie cui bono? W czyim interesie? W ostatecznej analizie, na czyją korzyść były czyjeś działania? W czyim interesie było przekonanie Reagana i Thatcher, że sowiety są słabe i upadają? Nie od dziś wiadomo, że przekonanie przeciwnika o własnej słabości jest ważnym celem strategicznym. Równie oczywiste jest, że w wojnie między Zachodem a sowietami, tylko ci drudzy stosują jakąkolwiek strategię.
Macintyre napisał książki o agencie Zigzag, podwójnym agencie brytyjskim podczas II wojny; o operacji Mincemeat, która osłoniła lądowanie aliantów w Sycylii; i wreszcie o skomplikowanej intrydze przekonania Niemców, że drugi front otwarty zostanie gdzie indziej niż w Normandii. Brytyjczycy byli dumni z tych operacji i uważali się nawet za odkrywców techniki „obracania” (doubling) agentów, którzy przesyłali odtąd fałszywe informacje pośród ostrożnie dobranych informacji prawdziwych. Macintyre jest do pewnego stopnia ekspertem w historii zastosowania subtelnej sztuki dezinformacji i prowokacji. Pomimo całej tej ekspertyzy w sposobach wpływania na myślenie generałów Wehrmachtu, i samego Hitlera, poprzez podstęp i mistyfikację, nie dostrzegł śladu oszustwa ani zwodzenia w historii Olega Gordijewskiego. Nawet ich nie szukał.
***
Trudno doprawdy zrozumieć, jak zaakceptowano w MI6 Gordijewskiego. Większość jego informacji była niewielkiej wagi, a to co było ważne, było zdecydowanie na rękę sowieciarzom. Przekazał im obraz kgb słabego, targanego wewnętrznymi sprzecznościami i niezdolnego do przeprowadzenia jakiejkolwiek akcji. Według Gordijewskiego, kgb było sparaliżowane wszechobejmującą paranoją, a przy tym ideologicznie motywowane w zamierzeniach i amatorskie w wykonaniu. Nie miało żadnej agentury w Anglii, gdy MI5 właśnie w tym czasie ją rozpracowywało.
Gordijewski osiągnął pozycję bez precedensu w historii agencji szpiegowskich. Jako tajny doradca Reagana i CIA, Thatcher i MI6, stał się niezwykle wpływowym człowiekiem, a wykorzystał tę pozycję dla propagowania pierestrojki i koegzystencji Zachodu z sowietami. Czy był sowieckim agentem, czy robił to z własnej nieprzymuszonej woli, to wydaje mi się w końcu obojętne.
A na dodatek utrzymywał, że nie można było słuchać Bacha w sowietach… Pisząc te słowa, słucham niezrównanej Szóstej Partity Bacha w pięknym wykonaniu Tatiany Nikołajewej i myślę sobie, czy Macintyre i inni wiedzą cokolwiek o sowietach?
______
7. Obszerniej o Jurczence pisał u nas, w nieco innym kontekście, Dariusz Rohnka, Golicyn, Nosenko i kilka zapomnianych drobiazgów, część VII: http://wydawnictwopodziemne.com/2011/10/09/golicyn-nosenko-i-kilka-zapomnianych-drobiazgow-vii/
8. Tennent H Bagley, Spymaster, Startling Cold War Revelations of a Soviet KGB Chief, New York 2015
9. Dodam, że wg Bagleya, Hanssen nie mógł wyjawić sowietom, że Poliakow naprawdę przekazywał CIA o wiele więcej informacji, niż to było zamierzone, gdyż Hanssen nie miał żadnej wiedzy na temat Poliakowa od czasu jego wyjazdu z Nowego Jorku w latach 60, a aresztowanie Poliakowa miało miejsce przed zdradą Amesa.
10. Jefferson Morley, The Ghost, The Secret Life of CIA Spymaster James Jesus Angleton, New York 2018. Wszystkie cytaty z Angletona podaję za Morleyem.
11. Interesująco o dylematach Angletona: http://www.brainsturbator.com/posts/225/james-angleton-7-types-of-ambiguity
Prześlij znajomemu
Panie Michale,
Podobno parę lat temu Gordijewski twierdził, że został otruty przez człowieka powiązanego z sowieckimi służbami. Jakoś tam się z tego wykaraskał, ale zdaje się, że przez pewien czas jeszcze niedomagał. Co Pan o tym sądzi? Czy to miała być próba uwiarygodnienia go w oczach Zachodu? Czy to w ogóle miałoby jakikolwiek sens po tylu latach od ucieczki? Czy może faktycznie ktoś na Kremlu postanowił pozbyć się niewygodnego człowieka? Ale tu znowu pojawiają się wątpliwości, takich fuszerek zawodowcy raczej by popełnili. Zwłaszcza, że dopiero co wykazali skuteczność w przypadku Litwinienki.
Drogi Panie Jacku,
Pamiętam tę historię. Miałem wówczas raczej wrażenie, że Gordijewski czuł się ciut zapomniany i po zabójstwie Litwinienki postanowił wskoczyć na tę platformę: me too!…
Było to raczej dziwne. Prawie 70-letni człowiek nagle zasłabł i zabrano go do szpitala, skąd go wypuszczono po paru tygodniach, a po pół roku zwrócił się do gazet, że to była próba zabójstwa. Miał rzekomo dostać pigułki od „przyjaciela z sowietów”.
Czy człowiek, który podkreśla na każdym kroku, że jego życie jest zagrożone, że żyje pod wyrokiem śmierci i jest „na liście do likwidacji” wśród „elementów z kgb”, czy taki człowiek przyjąłby nieznane pigłułki od „znajomego z sowietów”? Przede wszystkim, spotykanie się z nim byłoby niebezpieczne dla ludzi z sowietów, gdyby rzeczywiście był zdrajcą. Z drugiej strony, można zrozumieć, że się nudził i potrzebował pogaworzyć z rodakami, ale brać od nich lekarstwa?? I to na krótko po śmierci Litwinienki?
Policja nie znalazła niczego podejrzanego w całej sprawie – to niestety nic nie znaczy. Gordijewski oskarżył MI6 o próbę uciszenia sprawy, a tylko interwencja z MI5 rzekomo otworzyła rzecz na nowo. Ale dlaczego MI6 miałoby cokolwiek wyciszać? Dla ich pozycji, dla budżetu itd. tego rodzaju historie są bardzo dobre.
Zmierzam do tego, że nie mam żadnego zdania w tej sprawie. Może próbowali go uwiarygodnić, ale po co? Nikt nie kwestionuje jego pozycji. Może staruszek ma paranoję? Fuszerka jest akurat prawdopodobna, wystarczy przypomnieć Skrypala, ale jeżeli wziął doustnie pigułkę z trucizną, a tak twierdzi, to jaka fuszerka jest tu możliwa?
Jak wiele elementów w historii Gordijewskiego pozostanie to zapewne zagadką.
Panie Michale,
No tak, mam podobne zdanie. Chociaż przychodzi mi do głowy jeszcze jeden motyw. Być może chodziło o odstraszenie potencjalnych prawdziwych zdrajców na zasadzie: patrzcie, nigdy nie zaznacie już spokoju, będziemy was prześladować do końca życia. Nawet, gdyby to była inscenizacja, to pewnie jakiś tam skutek pedagogiczny wywarła.
Panie Jacku,
Ma Pan rację, nie można wykluczyć takiej możliwości. Ale w jego wypadku tak jest na kazdym zakręcie. Dlatego właśnie tak ważne wydaje mi się w tym kontekście przywołanie postaci Angletona. Ściśle rzecz biorąc, Angleton nie miał nic wspólnego ze sprawą Gordijewskiego, ale jego metodologia ma. Trudno pozbyć się odczucia, że gdyby tylko Brytyjczycy byli ciut bardziej sceptyczni, to inaczej by do tego podeszli, ale może przemawia przeze mnie „bezbożna nadzieja”.
Historia rzekomego zamachu wydaje się bardzo mało prawdopodobna. Gordijewski nawet nazwał swego „przyjaciela”, którego podejrzewał o zamach, ale nikt nazwiska nie opublikował, obawiając się sprawy sądowej, gdy nie ma żadnych dowodów na zamach.
Likwidowanie zdrajców ma wiele wymiarów – przestrogi, nauczki, demonstracji, zemsty – ale w tym wypadku? Oni nawet wypuścili jego żonę i córki, bo co on im może szkodzić?
Myślę, że warto przytoczyć, co na temat sprawy Gordijewskiego sądził Christopher Story. Posłużę się wyrywkiem z „Fatalnej fikcji‟:
Zdaniem brytyjskiego analityka polityki sowieckiej, Christophera Story, zdecydowano się na krok bardzo kosztowny. KGB poświęciło jednego ze swoich najlepszych ludzi […] Olega Gordijewskiego. Zdaniem Story Gordijewski uciekł w 1985 roku ze Związku Sowieckiego i przeszedł na stronę brytyjską wyłącznie po to, aby wyrobić u premier Thatcher korzystną opinię o Gorbaczowie. Według brytyjskiego analityka był to decydujący „przełom”, który pozwolił Moskwie rozpocząć światowy podstęp pierestrojki.
I jeszcze przypis: Soviet Analyst, vol. 23, 2, listopad 1994, s. 1. Story w następujący sposób określa swoje wątpliwości odnośnie motywów Gordijewskiego: „Gdyby Oleg Gordijewski był rzeczywistym dezerterem to: 1. Powinien być dzisiaj pod najściślejszą opieką — wbrew temu jest często „widoczny” w Londynie, pisuje listy do gazet, pojawia się na partyjnych koktajlach i prezentacjach książek. 2. Nie powinien dostarczać Brytyjczykom i później Amerykanom informacji na temat części działań Gorbaczowa, które służą dalszemu prowadzeniu strategii. 3. Powinien ostrzec oba rządy o istnieniu
długofalowej strategii podstępu, czego oczywiście nie zrobił. Wszyscy dezerterzy, którzy nie dostarczyli takich ostrzeżeń byli i są pod kontrolą.”
Tyle znalazłem w ff. W swoim artykule Story napisał jeszcze tak:
[Oleg Gordijewski] przybył do Wielkiej Brytanii w odpowiednim czasie, żeby przekonać panią Thatcher, na której wywarł wielkie wrażenie, że Gorbaczow to autentyczny wyzwoliciel, który zdolny jest dokonać całkowitego „zerwania z przeszłością‟. Naiwna pani Thatcher… etc. etc.
Biorąc pod uwagę okoliczności, na pewno nie był to krok „kosztowny‟ z punktu widzenia kgb czy innych literek, o ile Gordijewski (świadomie czy nieświadomie – zgadzam się, że nie ma to większego znaczenia) pracował (i pracuje wytrwale nadal) dla dobra sowieckiej strategii.
Darek,
Pan Story, Panie świeć nad jego duszą, zawsze wart przytoczenia. Jednak z ciężkim sercem, bo bardzo go lubiłem, muszę zwrócić uwagę, że p. Story mógłby (i może powinien) być dla nas przestrogą, jak łatwo zamknąć się w przekonaniu o własnej słuszności.
P. Story nie mógł oczywiście wiedzieć we wczesnych latach 90., że Gordijewski miał wpływ na Thatcher na długo przed swoją ucieczką, ale to jest drobiazg w porównaniu do logicznego błędu, jaki popełnia w punkcie trzecim.
Pan Amalryk na pewno wiedziałby, jak się ten logiczny błąd nazywa. Petitio principii? Powtórzenie wstępnego założenia, jako dowodu. Otóż twierdzenie, że każdy dezerter, który nie ostrzega przed długofalową strategią, jest fałszywym dezerterem, jest słuszne tylko, jeżeli przyjąć jako pewnik założenie, że taka strategia istnieje. Osobiście, jestem przekonany, że istnieje, ale to przekonanie jest odległe od logicznej pewności.
Druga, mniejsza trudność z tym punktem, jest również logiczna w swym rdzeniu. Wydaje mi się oczywiste, że nie każdy (dezerter czy nie) kto nie ostrzega przed długofalową strategią, musi być kontrolowany. Przykładów tu jest mnóstwo, ale zatrzymam się przy jednym, bo obaj go cenimy wysoko i przytoczyłem go ponownie powyżej.
Pete Bagley – główny proponent tezy, że Nosenko był fałszywym agentem, klasyczny „Angletonian”, zmuszony do odejścia z CIA, bo nie mógł zaakceptować kierunku, jaki przyjęła wobec sowietów – sam całkowicie i bez zastrzeżeń przyjmuje, że komunizm upadł w latach 1989-91. A przecież to nie deprecjonuje wszystkich jego wypowiedzi w naszych oczach.
„Cui bono?” czy też „Poznacie ich po ich owocach.” Z jedynego sprawiedliwego w Sodomie zrobili wariata, a gdy tryumfalny pochód „pokonanej” komuny na naszych oczach wręcz „ogarnia ludzki ród”, to pokracznym katechonem zdychającego Zachodu ma być kto , dziadygowaty Johnny Bravo?
Marnie to wszystko wygląda!
Drogi Panie Amalryku,
Jak miło Pana powitać. Musiałem aż sprawdzić, kto zacz, ten Johnny Bravo. Sprawdziwszy, przyznaję Panu rację: Johnny Bravo jako ostatnia reduta kultury zachodniej. Stary chrzan pisał kiedyś o schyłku tej kultury: od Platona do psa Pluto.
Czy zechce mi Pan wyjawić, jaki błąd logiczny zawiera się w punkcie trzecim argumentacji p. Story (przytoczonej w komentarzu Darka, powyżej)? Prawdę mówiąc, nie jestem pewien.
Bardzo dobrze ujęte Almaryku. Johny Bravo (nie tylko dziadygowaty ale i szemrany) to ostatnia reduta, także dla tutejszych „antykomunistów” (jest ich legion). Za nim już tylko towarzysze Xi i Putin. Złapał Kozak, Tatarzyna itd.
„Cui bono?” zdaje mi się być właściwym kryterium w omawianej kwestii.
Czy Story nie był czasem doradcą Thatcher w czasie „upadku komunizmu” w ZSSR? Ciekawi mnie dlaczego dopiero potem dokonał tak wiele dla zdemaskowania oszustwa pierestrojki? Znał wcześniejszą książkę Golicyna i jego wiedza o sowietach była ogromna.
Czuję się nieco zażenowany, Panie Michale, będąc awansowanym do roli eksperta w obszarze logiki formalnej – ale podzielam tu Pana zdanie to petitio principi.
Długofalowa strategia jest czytelna i niezmienna – zrobić wszystko dla utrzymania władzy; nawet, o zgrozo!, można rozwiązać partię komunistyczną.
Panie Andrzeju brednie tubylczych „antykomunistów” nieodmiennie zwalają z nóg. Pomijając Putina jako Katechona (taki sam on dobry w tej roli jak i ten waszyngtoński pajac) to słyszałem też na własne uszy z ust innej „prawicowej gwiazdy” , że chrl nie są państwem komunistycznym gdyż istnieje tam gospodarka rynkowa!
Drogi Panie Andrzeju,
Nie słyszałem nigdy, żeby p. Story był doradcą Thatcher. Skąd to? Jeżeli z wiki, to nie ufałbym temu do końca. Rzecz jasna, nie wykluczam tego wcale, a tylko zwyczajnie: nie wiem. Jeżeli jednak był jej doradcą, to na pewno nie od stosunku do sowietów. Jego wiedza na temat sowietów niestety nie była ogromna, wręcz przeciwnie, była raczej nikła.
Trochę to niesympatycznie mówić niepochlebnie o człowieku nieżyjącym, którego bardzo lubiłem i szanowałem, ale jego poglądy były, jak to często bywa niestety, podyktowane bardziej nacjonalizmem niż konserwatyzmem. Odrzucał niunię europejską, bo był skrajnie antyniemiecki. Nie dostrzegał żadnej sprzeczności między swym bezkrytycznym uwielbieniem dla Churchilla i katastrofalnym rezultatem II wojny. I tak dalej.
Dokonał wiele, gdy przekonał go Golicyn. Wcześniej, tj. przed końcem lat 80., o ile wiem, nie wypowiadał się na ten temat. Podkreślam: o ile mi wiadomo, ale znowu, chętnie wysłucham i zmienię zdanie, jeżeli się mylę. Natomiast po zapoznaniu się z Golicynem, popierał go zaiste z gorliwością neofity.
Panie Amalryku,
Na pewno jest Pan większym ekspertem ode mnie w kwestii logiki formalnej. W tym wypadku chodziło mi raczej o potoczne zastosowanie zasady: nie można używać wstępnego założenia jako ostatecznego dowodu.
Nie znam żadnych publikacji Christophera Story sprzed 1993 roku, dlatego nie mogę się wypowiadać na temat jego poglądów z tamtego okresu.
Nie wydaje mi się także, żeby kiedykolwiek pełnił funkcję stałego doradcy politycznego premier Thatcher. Jedyne, co mam pod ręką, w jakiś sposób z tą kwestią związane, to fragment jego przedmowy, jako wydawcy, do drugiej książki Anatolija Golicyna, The Perestroika Deception. Przytoczę ten fragment, który zresztą można znaleźć także w internecie:
In July 1991, I was asked by the former British Prime Minister, Mrs (now Lady) Thatcher, to see her at her room in the Palace of Westminster. The subject to be discussed was the network of bilateral treaties, declarations and accords which the Soviet Union had been signing with leading Western countries. By then, the list of such signatories already included Germany, France and Italy, while a treaty had been negotiated between the USSR and Spain, and a Political Declaration had been signed inter alia by the Soviet Union and Finland. Germany had in fact signed two bilateral treaties with Moscow. I had carried out a preliminary analysis of these treaties and accords, and had published translations of the texts, and some early findings, in several documents issued by my serials publishing firm in London, placing the treaties in the context of the implications of the Joint Declaration of Twenty-Two States and the Charter of Paris which Mrs Thatcher had signed on 19th November 1990 amid the disruption and anxieties surrounding the challenge to her leadership.
At the meeting, the former Prime Minister expressed great interest in the texts of the treaties and in my explanation of their significance. After admitting that her officials had not, during her final weeks in office, informed her about them, our conversation broadened to include my developing assessment of Soviet strategy in general, and the Soviet agenda for Europe, in particular. When I had finished explaining, as best I could, that Soviet behaviour and what I understood of Moscow’s strategy bore familiar Leninist dialectical hallmarks, Mrs Thatcher remarked: ‘I don’t think Gorbachev is a Leninist any more’. Later in the interview, after she had become aware of my acquaintance with Anatoliy Golitsyn’s work ‘New Lies for Old’, and after hinting that she did not share Golitsyn’s analysis, the former Prime Minister pronounced: ‘I don’t think we have been deceived – at least, I hope we haven’t’.
Darek,
Mam przed sobą pamflet p. Story z czerwca 1991 roku, o którym pisze powyżej. Broszura ma 43 strony i jest zatytułowana: The Soviet Agenda for Europe. Przedmowę napisał Michael Spicer, MP. Jest to analiza wymienionych w Twoim cytacie bilateralnych układów sowieciarzy z państwami europejskimi.
Warto chyba zaznaczyć, że najbardziej alarmistyczne przepowiednie p. Story się nie spełniły. Zamiast ostatniej fazy, zdobycia szańców i jednoznacznej dominacji sowietów, mamy raczej powolne, ale bezustanne nadwyrężanie jedynych instytucji zachodnich („Zachód” jest tu rzecz jasna, skrótem myślowym), które mogły się oprzeć sowietom.
Dziękuję Darku. To mi się gdzieś kołatało po głowie ale nie byłem w stanie odtworzyć gdzie i co dokładnie. Za to, w podpisie pod jednym z filmów z wypowiedziami Christophera Story na YouTube, wyczytałem słowa „były doradca Thatcher” (zapewne wzięte właśnie z Wikipedii, Panie Michale).
Wedle relacji Story’ego wygląda więc to tak, że Thatcher była na tyle przekonana do sowieckiej dezinformacji (Gordijewski miał w tym niewątpliwie swój spory udział), że jego antysowieckie argumenty odrzucała „a priori”. Łatwość z jaką sowieci osiągnęli swój cel w przypadku najważniejszych przywódców Zachodu jest nie tyle zdumiewająca co szokująca. Narzuca się pytanie o stan wywiadów tych państw, albo też o to, czy dane wywiadowcze zostały zignorowane. Jeśli tak się właśnie stało, to dlaczego? Na czym polegała perfidia sowieckiej prowokacji?
Panie Andrzeju,
Powiada Pan, stan wywiadów? O tym chyba właśnie pisał Darek w swoim cyklu o Golicynie, Nosence i innych. O tym jest chyba cykl o Gordijewskim. Stąd właśnie bierze się wypowiadana przeze mnie od wielu lat teza, że CIA nie istnieje, że jest to tylko ramię kgb. Wiem, że wielu bierze to za żart, ale dla mnie to nie jest śmieszne.
Pytanie o istotę sukcesu, czy też o perfidię, jeśli Pan woli, sowieckiej prowokacji, jest bardzo ważne. Nie mam na nie żadnej odpowiedzi. Ale spójrzmy na pierwszą wielką prowokację Dzierżyńskiego – Trust. Wyobraźmy sobie, że Biali emigranci całkowicie zignorowali legendę o monarchistycznej organizacji – co wtedy? Wielu obawiało się prowokacji, ale jeszcze bardziej obawiali się, że zmarnują szansę na pokonanie bolszewików. A więc zwycięstwo dla sowieciarzy było gwarantowane, niezależnie od tego, jak postąpiłaby emigracja.
Może na tym polega ta perfidia? Na diaboliczności samego zamysłu?