Optymizm Pana Dariusza, czyli pytanie czy jest już wystarczająco źle, aby mogło być dobrze?
3 komentarzy Published 17 lipca 2019    | 
Uniesiony optymizmem bijącym z artykułu Pana Dariusza Rohnka „Walka z bolszewizmem”, rozpostarłem szeroko swe woskowe skrzydła i poszybowałem wraz z autorem wysoko w przestworza, niesiony prądem swobody ku słońcu Wolności. Niestety, podobnie jak Ikara, tak i moje skrzydła szybko się roztopiły, a lot zakończył się przykrym powrotem do rzeczywistości.
Pan Dariusz pyta czy walka z bolszewizmem jest możliwa? Jakimi środkami? Przez kogo miałaby być prowadzona?
Pytania ciekawe, ale czy dotykają sedna problemu? Według mnie, nie. Nie chcę rozdzielać włosa na czworo, ale była o tym mowa na witrynie Wydawnictwa Podziemnego: bolszewizm był początkowym etapem i w praktyce go już nie ma. A tam gdzie się ostał, powstały swego rodzaju skanseny. Obszerne jak chrl, czy mniejsze jak Korea Północna lub Kuba, nikogo nie interesujące, zostawione same sobie skanseny.
Bolszewizm dla komunizmu był jak rakieta nośna dla statku kosmicznego. Jak wiadomo, żeby pokonać opór atmosfery potrzeba ogromu energii. Po wyniesieniu na odpowiedni poziom, rakieta nośna, jako zbędny balast, jest odrzucana. Podobnie było z bolszewizmem. Po zakorzenieniu się komunizmu w Rosji oraz środkowej i wschodniej Europie, można było zbyteczny balast bolszewizmu odrzucić. Teraz wystarcza uruchomić, od czasu do czasu, stosunkowo niewielkie, niewiele zużywające energii silniki sterowe. Komunizm, podobnie jak statek kosmiczny, porusza się w próżni. To komunizm nadaje ton i kierunek; to komunizm wysyła subtelne sygnały, czytelne dla wybranych i do nich jedynie kierowane. Sygnały takie jak morderstwa Politkowskiej, Litwinienki i pewnie wielu innych, o których albo nie wiemy albo, nawet jeżeli słyszeliśmy, to nie mamy wystarczającej wiedzy, żeby połączyć je z centralą, z bandą pociągającą za sznurki; sygnały, które mówią wybranym, co wolno, a czego już nie wolno. Prawdę powiedziawszy nie jesteśmy w stanie nawet precyzyjnie zdefiniować, gdzie jest mostek sterowy i kto w nim zasiada.
Pan Dariusz pisze, że tylko wyglądać, kiedy komunizm odrzuci swe strojne piórka i pokaże swoją prawdziwą, krwiożerczą postać. Sądzę, że nigdy to nie nastąpi. Nie będzie powrotu do bolszewickiego terroru. Nie będzie dlatego, że nie ma takiej potrzeby. Nie będzie dlatego też, że byłoby to zbyt niebezpieczne.
A zatem, po pierwsze, dlaczego nie ma takiej potrzeby? Dlatego, że władza już jest w rękach komunistów. Przyjmując klasyczny podział władzy na ustawodawczą i wykonawczą, wydaje się, że niemożliwa dzisiaj do zidentyfikowania, rządząca klika, jest właśnie władzą ustawodawczą, natomiast inteligencja jest podległą jej władzą wykonawczą. Nie ma obecnie, o czym wielokrotnie, obszernie i wyczerpująco pisano na WP, inteligencji konserwatywnej. Nie piszę prawicowej ale właśnie konserwatywnej, tzn. takiej, której zależałoby na zachowaniu czy raczej przywróceniu, starych, przedkomunistycznych wartości, jest tylko mniej czy bardziej prześcigająca się w lewackości lewicowa inteligencja. Łatwa do manipulowania w dobie Internetu, telewizji i mass mediów, tworzących i rozprzestrzeniających wiadomości z prędkością karabinu maszynowego. Wiadomości, żyjących często życiem motyla czy fajerwerku, rozbłyskującego na niebie. Dziś są, jutro już ich nie ma, mają zabłysnąć, oszołomić i nic trwałego po nich nie zostaje. Ani inteligencja, ani rządzony za jej pośrednictwem tłum, nie są w stanie ich analizować, ani zastanawiać się nad ich sensownością. Jeżeli dodamy do tego nową technologię, sztuczną inteligencję, wszystkie te pęta, które rzekomo ułatwiając nam codzienne życie, poddają nas codziennej inwigilacji, to otrzymamy obraz totalnego zniewolenia bez terroru. Komunizm jutra jest najprawdopodobniej testowany obecnie na Ujgurach. Stworzone w Sinciang pole doświadczalne pozwala komunistom testować nowe technologie, tworzące coś, co w angielskiej telewizji nazwane zostało Cyfrowym Gułagiem. Czy to odległa rzeczywistość? Chyba nie. Jeżeli wziąć pod uwagę, że Cyfrowy Gułag tworzony jest w oparciu o technologię dostarczaną przez dobrze znaną na świecie markę Huawei, możemy być pewni, że nowe puka już do drzwi. Jeżeli nawet jeszcze komuniści nie mają kontroli nad danymi o każdym z nas, to tylko dlatego, że dane te są na razie rozproszone po różnych googlach i facebookach, zapisach operacji bankowych i nagraniach z wszechobecnych kamer. Wystarczy im poczekać, aż jabłko dojrzeje, i wtedy sięgnąć po nie ręką. Wszystko będą mieli podane na tacy, więc po co im wracać do krwawych bolszewickich metod?
Po drugie, dlaczego powrót do bolszewickich metod miałby być niebezpieczny dla komunistów? Ano dlatego, że może to grozić niekontrolowanym rozwojem sytuacji, buntem, kontrą. Aby uniknąć tego ryzyka, żeby nie było groźby przebudzenia inteligencji ani rządzonych mas, zaraza musi rozprzestrzeniać się i umacniać w możliwie najdelikatniejszy, wręcz niewidoczny sposób. Bez zbędnego, zgiełku i rwetesu. Człowiek, ze swej natury, jest zdolny do wielkich czynów, ale jedynie w obliczu namacalnego niebezpieczeństwa. Można się śmiać z pompatyczności filmów takich jak „Armagedon” czy „Dzień niepodległości”, ale wierzę, że ludzkość jest w stanie się przebudzić i stanąć do walki z zagrożeniem. Tyle, że zagrożenie musi być widoczne. Komunizm zszedł z pola widzenia i tam pozostanie. Wszelkie – znowu, szeroko opisywane na WP – marsze przez instytucje są skuteczne tak długo, jak przeprowadzane są w ukryciu.
Zmiana taktyki z siłowej na skrytą nie oznacza oczywiście demontażu sił zbrojnych. Te zawsze mogą się przydać. Dla utrzymania ich w gotowości sowieci podejmują działania niewyobrażalne dla Zachodu. Przypomnijmy sobie „wojnę” o Krym z 2014 roku. Kto potrafi wyjaśnić, o co w tym wszystkim chodziło? Przecież oczywiste jest, że dla komunistów nie ma najmniejszego znaczenia czy Krym leży w granicach sowieckiej Rosji czy też sowieckiej Ukrainy. Według mnie były to manewry dla sprawdzenia czy może podniesienia wartości bojowej sowieckiej armii. Chłopcy, jedni przebrani w mundury ukraińskie, drudzy w rosyjskie, mogli do siebie postrzelać ostrymi nabojami w grze o Krym. Kto im przeszkodził? Nikt, bo nikt – ani żaden kraj Europy, ani USA –nie musiał się angażować w to, co działo się na wewnętrznym podwórku komunistów. I to jest sedno, stosowanie przemocy zostało ograniczone terytorialnie do obszarów komunistycznej macierzy.
Pan Dariusz pisze:
„Bolszewizm w kusym płaszczyku rzekomego liberalizmu jest łatwiejszym celem niż kiedykolwiek. Bez terroru, mordu, głodu, chamskiej opresyjności jest jeszcze bardziej perfidny w swojej dzisiejszej powierzchowności, ale też zdecydowanie bardziej narażony na atak i porażkę.”
Nawet jeżeli odnieść te słowa do komunizmu jako szerszego pojęcia niż bolszewizm, to ja nie widzę jakiejkolwiek odsłoniętej, achillesowej stopy bestii. Od końca Drugiej Wojny Światowej talerz jest w rękach komunistów i to oni nim tak manipulują, aby kisielek spływał im zawsze do dzióbka. Wolny Świat, o ile jeszcze istniał, zawsze myślał i działał w bardzo krótkiej perspektywie. Tak jak Piłsudski i Mannerheim u zarania komunizmu. Tak jak Roosevelt i Churchill w czasie ostatniej wojny. Komuniści działają długofalowo i to oni nadają tor rakiecie, a rakieta porusza się swobodnie w próżni.
Pozwolę sobie wziąć za przykład Brexit. Nawet gdyby decydującym o wyborze przez nieznaczną większość Brytyjczyków, była chęć uwolnienia się z objęć komunistycznej niunii, to z punktu widzenia celów komunizmu, Brexit nie ma najmniejszego znaczenia. Jest całkowicie obojętne, czy Brytania jest w łapach brukselskich komisarzy, czy może będzie trzeba osadzić tam jakiegoś lokalnego tow. Wiesława. Tak czy owak, lewicowa inteligencja jest na usługach, a wszystkie wydziały służb specjalnych są od dawna kontrolowane przez komunistów.
Wbrew temu, co pisze Pan Dariusz, obecnie właśnie terroryzm jest w miarę namacalną, aktywnością sowieciarzy. Działalność tak mętna, tak nie przynosząca wydawałby się wymiernych korzyści, a jednak bardzo przydatna. Terroryzm, według mnie, nie jest nastawiony na osiąganie jakichkolwiek terytorialnych zdobyczy. Terroryzm ma na celu absorbowanie służb specjalnych USA i krajów Europy Zachodniej. To taka kość rzucona im do zabawy. Tak jak kiedyś pilnowanie granicy na Odrze i Nysie absorbowało Polaków w kraju i prawie całą emigrację, tak teraz walka z terroryzmem absorbuje służby specjalne. Spróbujmy powrócić do zamachu w Bombaju opisanego w artykule Pana Dariusza „Z dziejów pozornej emancypacji”. Czy obecnie jesteśmy w stanie zobaczyć cel tego zamachu? Chyba nie. I choć do żadnego konfliktu między Pakistanem a Indiami nie doszło, to zastępy agentów miały czym się zajmować.
Komuniści nie wrócą do bolszewizmu z jeszcze jednego powodu. Najwyraźniej spodobały im się wycieczki otwartym kabrioletem z dziewczynką (albo dziś nawet z chłopczykiem, to wedle upodobania) szerokimi europejskimi autostradami. Najwyraźniej, podobne wypady, po jeszcze szerszych autostradach wybudowanych ostatnimi laty w chrl, nie mają dla nich takiego powabu. Europa Zachodnia pozostanie w takiej zewnętrznej formie, w jakiej widzimy ją obecnie.
Czy jednak nie ma racji Pan Dariusz, twierdząc, że nie można się poddawać? Oczywiście, że ma. W jaki sposób się nie poddawać? Tego nie wiem. Przyjmując, że cała Europa jest już w rękach wroga, żadne emigracje niczego nie są w stanie rozwiązać z tej prostej przyczyny, że nie ma dokąd uciekać. Strzelać nie sposób. Raz, ponieważ zbyt przyzwyczajeni jesteśmy do ciepła i spokoju, więc pewnie ruszyć nikomu by się nie chciało. Dwa, nawet jeżeli ktoś z nas by się ruszył, to prawdę powiedziawszy, nie wiedziałby do kogo strzelać, kogo wieszać na przydrożnych drzewach. Jedyne, co mi przychodzi na myśl, to pozostawanie w swoim dziwacznym pojmowaniu świata, lektura Mackiewiczów i zaglądanie do Podziemia.
Prześlij znajomemu
Drogi Panie Gniewoju,
była o tym mowa na witrynie Wydawnictwa Podziemnego: bolszewizm był początkowym etapem i w praktyce go już nie ma.
Nie przypominam sobie niestety tego stwierdzenia. Albo mnie pamięć zawodzi albo byłó to dawno temu, gdy jeszcze nie brałem udziału w dyskusjach. Czy mógłby Pan podać link do tego artykułu (i dyskusji na ten temat)?
W tym bowiem rzecz, ze ja nie podzielem tego zdania. „Bolszewizm” jest dla mnie określeniem nie tyle zawężonym do „prawdziwego” komunizmu, co określeniem wszelkich przejawów komunizmu. Nawet gdybyśmy się ograniczyli tylko do „myśli leninowskiej” (Lenin to twórca, teoretyk i praktyk bolszewizmu) to nie tyle „naucza” ona, co nakazuje stosować wszelkie środki dla zwycięstwa komunizmu. To jest jego „liberalizację”, „fronty ludowe”, „dostosowanie się do warunków”, dezinformację, prowokację itd., wedle potrzeb i możliwości. Bolszewizm zatem charakteryzuje elastyczność. Pan zaś sprowadza go do skansenów. Czy ma Pan na myśli to, że definiuje je „klasyczny”, „betonowy” komunizm? Jeśli tak, to wydaje mi się, że w tym miejscu podaje Pan nietrafny przykład CHRL. Bo kto widzi w nim skansen, skoro tam i „kapitalistyczna gospodarka” (która dominuje na świecie) i „giełda” (która ma znaczący wpływ światowy system finansowy) i „własność prywatna” (np. Huawei, ZTE, Lenovo), itd. Jaki to skansen? Czy określają go jawne rządy partii komunistycznej? Zgodzi się Pan jednak ze mną, że przeprowadzono tam wielką „transformację”, chiński komunistyczny NEP. Tak widać komunistom chińskim pasowało, że nie przeprowadzili „transformacji” kompartii, ale poza tym wywrócili „stary skansen” do góry nogami. Czy jest ktoś znaczący na świecie, kto określa CHRL komunistycznym skansenem? Czy może wszyscy uznali i uznają, że to jest „zreformowany” komunizm? Nie powiedziałbym też, że CHRL jest „pozostawiony samemu sobie”. Proszę zauważyć, ile uwagi poświęcają mu elity polityczne i gospodarcze USA (a właściwie wszystkich krajów świata). Ale to wszystko na marginesie. Niezależnie bowiem od tego czy CHRL to skansen tak jak KRLD czy komunistyczna Kuba, jestem zdania, że bolszewizm określa treść a nie forma. A treść określona jest przez cel i przez metodę. Celem jest jeden, całkowicie komunistyczny świat, a metodą jest teoria i praktyka jego realizacji w każdych czasach i okolicznościach. W tym sensie Gramsci był bolszewikiem, wykonawcy jego strategii są bolszewikami, a celem ich działań jest bolszewizm.
Uważa Pan, że komuniści nie wrócą do bolszewizmu. Czy to oznacza, że nie wrócą do leninowskiej „myśli”? A kiedy ją porzucili?
marsze przez instytucje są skuteczne tak długo, jak pozostają w ukryciu
Nie rozumiem, co Pan ma tu na myśli. Czy to oznacza, że strategia ta jest realizowana niejawnie? Czy dzieje się tak bez publicznego głoszenia komunistycznych treści, podstępem?
Zdaje mi się, że na Krymie „armia ukraińska” nie walczyła z „armią rosyjską” (co najwyżej symbolicznie). Ale mogę się mylić.
Panie Andrzeju,
Po raz wtóry już dzisiaj, muszę się zastrzec, że w żadnym wypadku nie odpowiadam za Pana Gniewoja, który na pewno zabierze głos, kiedy będzie miał czas (i ochotę). Chcę tylko wtrącić moje (nic nie warte) dwa grosze w kwestii semantycznej.
Podobnie jak Pan, nie wiem, czy była u nas mowa o bolszewizmie jako wstępnym etapie komunizmu. Warto jednak zaznaczyć, że w takim sensie używano tego określenia przez dziesiątki lat. Pierwsza, „romantyczna” faza rewolucji, to był ten dziwny, obco brzmiący w każdym języku, bolszewizm czyli maksymalizm lub ekstremizm (bo tak tłumaczono tę nazwę np. w londyńskim Timesie). Times nazywał leninistów wówczas „bolshevists” albo nawet „bolsheviki”, co tylko podkreśla apokaliptyczną obcość tego określenia. Ci, którzy znali ich bliżej i pragnęli ich zlikwidować, mówili bardziej familiarnie o „bolo”.
Rozróżnienie podobne podkreślał także stalinowski reżym, gdy nazywano np. ofiary czystek „starymi bolszewikami”, jak gdyby Soso i jego siuchta, to nie byli starzy bolszewicy. Rzecz jasna, z góry przyjmuję potencjalny zarzut, że jak bolszewicy sami siebie nazywają wzajem, powinno nam być szczerze obojętne – przyjmuję, bo się z nim zgadzam. W końcu Trockiego czy Bucharina nazwali szkodnikami i agentami brytyjskimi, więc niech sobie mają.
Zmierzam do tego, że nazwanie pierwszej, krwawej, jakobińskiej, ekstremalnej fazy rewolucji „bolszewizmem”, wydaje mi się uzasadnione. A tezę p. Gniewoja rozumiałem tak, że bolszewicy – och, zagraża nam konfuzja semantyczna, więc może lepiej w tym kontekście: komuniści – nie mają potrzeby powracać do takich metod. Skoro gołąbki same lezą do gąbki, to po co? Skoro inteligentni skądinąd ludzie, opowiadają głodne kawałki o tym, że będzie taki nierząd czy inny, „bo … tańszy” (wielokropki, wykrzykniki i znaki zapytania są koniecznością przy takim myśleniu), to po jaką cholerę mają się komuniści odwoływać do terroru, tortur, kazamatów i zdzierania rękawiczek?
Lenin natomiast, to co innego. Ojciec bolszewizmu jest w samym sercu tego, co się dzieje dziś, i dlatego chyba używaliśmy zawsze terminów „bolszewizm”, „komunizm” i „leninizm” wymiennie.
Panie Andrzeju, Panie Michale,
za nic sobie nie przypomnę gdzie i kiedy była o tym mowa. Dużo daję, że była to wypowiedź w dyskusji a nie w którymś z artykułów na WP. Ktoś z bywalców Podziemia zwrócił uwagę, że bolszewizmu nie należy utożsamiać z komunizmem, że bolszewizm to pewien etap, narzędzie w rękach komunizmu a nie samo zjawisko. Zwróciłem na to uwagę i od tego momentu sam przestałem używać określenia bolszewia, które znowuż do tamtego czasu wydawało sie całkiem trafne jako, że komuniści chcą zawsze więcej i więcej.
Przepraszam, że tylko tyle. Niestety w najbliższych dniach nie będę w stanie odpisać na wątpliwości Pana Andrzeja.