Optymizm optymizmem, ale… przejdźmy do meritum
0 komentarzy Published 20 lipca 2019    |
Pan Gniewoj sprawił mi nie lada przyjemność. Nie dość, że mój poprzedni tekst skłonił go do refleksji, do sięgnięcia po pióro, to jeszcze w jakiś zadziwiający sposób go uwznioślił. Niestety przygoda pana Gniewoja zakończyła się, jak sam przyznaje, niefortunnie – powrotem z fantasmagorii mojego artykułu do twardej, zapewne, „rzeczywistości‟ (jedynego słowa w słowniku ludzkości, które powinno się zawsze – jak mawiał Nabokov – ubierać w cudzysłów).
Gdzie przyczyna, czyja wina? To pytania retoryczne. Rzecz jasna i bezdyskusyjna – za wadliwe odczytanie tekstu bez wyjątku odpowiada autor. A więc, mea culpa!
Przejdźmy do pierwszego punktu, który wśród najgorliwszych czytelników wydawnictwa podziemnego mógł wywołać niezdrową konsternację: „bolszewizm – powiada pan Gniewoj – był początkowym etapem i w praktyce go już nie ma.‟ Rzekomo, tak twierdzi autor powyższych słów, była już o tym mowa na łamach witryny. Hm! Nie pomnę, ale pamięć ludzka w pewnym wieku może sprawiać znacznie poważniejsze figle. Zatrzymajmy się nad samym sensem tej wypowiedzi: bolszewizmu nie ma (w praktyce)! Co to oznacza?
Ponieważ myśl ta zdaje mi się egzotyczna, zmuszony jestem sięgnąć po dopowiedzenia pana Gniewoja, który mówi coś o skansenach i wymienia jednym tchem komunistyczną Koreę, Kubę, ludowe Chiny (w tym ostatnim komunistycznym quasi-państwie żyje 20% światowej populacji, zatem skansen to sporawy). Pochylmy się nad istotą wypowiedzi, co otrzymamy: państwa te reprezentują ustrój socjalistyczny na ideologicznym podłożu marksizmu-leninizmu, oddziałują na swoich obywateli raczej kijem, aniżeli marchewką; są dziś w mizernej mniejszości, a sam model ustrojowy przeżył się i sczezł. Czy to miał Pan na myśli, Panie Gniewoju?
Jeżeli tak, to nadal nie widzę związku pomiędzy powyżej spisanym poglądem, a śmiałą tezą uśmiercającą bolszewizm w kwiecie jego rozkwitu. Bo cóż by to mogło oznaczać według pana Gniewoja. Ano ni mniej ni więcej, a tylko tyle, że bolszewizm jest ściśle określoną formą sprawowania kontroli nad społeczeństwem, i jako taki musi składać się z następujących elementów: ideologicznej presji i kontroli nad obywatelem; egzekwowania nadrzędnej roli najwyższego autorytetu (partii, dla uproszczenia); stosowania bez ograniczeń dowolnych form represji, włącznie z mordem, torturami, zagładzaniem na śmierć. Czy tak pan Gniewoj definiuje bolszewizm? Ja bym to to nazwał co najwyżej czerwonym terrorem, mądrością etapu, najbarwniejszą cząstką biografii dobrego bolszewika.
W trakcie pisania tego tekstu pojawiła się na witrynie dyskusje w kwestii PanaGniewojowego bolszewizmu. Andrzej Dajewski zdołał zaznaczyć swoje słuszne zdziwienie wobec takiego potraktowania przedmiotu, Michał Bąkowski wskazał trafnie, że bolszewizm ujmowany w kontekście historycznym można w ramach tejże historii zamknąć. Taką też wykładnię potwierdził pan Gniewoj, co mogłoby jedynie wzbudzać zachwyt nad pokrętnymi meandrami semantyki, ale hola! Czyżby istotnie warstwa znaczeniowa słowa bolszewizm była przedmiotem dyskusji? Czy panu Gniewojowi nie chodzi w gruncie o coś innego? Nie tyle o bolszewizm, co o walkę z nim?
Pan Gniewoj powiada tak: komuniści nigdy już nie powrócą do bolszewickiego terroru, ponieważ już dziś stali się panami sytuacji, władza nad światem jest w ich rękach. Warto zapytać pana Gniewoja, co rozumie pod pojęciem komunistycznej władzy (komunistycznej, skoro już zechciał odesłać bolszewizm do lamusa historii)? Czy taka władza ma się uzewnętrzniać zaledwie poprzez ciche przenikanie najbardziej destrukcyjnych ideologii (mniejszych i większych) do podskórnych tkanek poddanych działaniu zarazy mieszkańców planety; poprzez działanie wspierane przez mrowie zdeprawowanej przywilejami inteligencji, niezliczone rzesze bezrefleksyjnych urzędników, skorumpowanej przywilejami, zastraszonej wszędobylskim nadzorem klasy przedsiębiorców? Czy takie ewidentne samoograniczanie się bolszewickiego (komunistycznego) totalitaryzmu, po stu latach nagromadzonych historycznych doświadczeń, może wydawać się wiarygodne? Czy towarzysze z kremlowskiej centrali zadowolą się podobnym ochłapem, władzy na odległość, sprawowanej za pośrednictwem niedorozwiniętych politycznie pożytecznych idiotów?
Pan Gniewoj zapewne odpowie twierdząco. Zadowolą się, ponieważ nie będą chcieli niszczyć dogodnych zachodnich autostrad i wspaniałych pejzaży lazurowego wybrzeża? Innymi słowy: w duszy komunisty trwale zagości konsumpcjonizm. Przeciętny towarzysz-komunista (już żaden bolszewik) stanie się zaprzysięgłym sybarytą i pocznie uganiać się za przyjemnościami. Czy na pewno mogą sobie komuniści na taki luksus pozwolić? Nie chodzi przecież o drobne udogodnienia materialne, o milion lub 10 milionów na koncie, o szybki samochód czy siedzącą na jego kanapie przysłowiową blondynkę. Znający z pewnością historię pan Gniewoj, wie doskonale, że takie luksusy to dla bolszewików nie pierwszyzna, i że w romantycznych czasach bolszewizmu lat 20. i 30. to raczej oni, u siebie, imponowali zachodnim gościom przepychem i bogactwem aniżeli odwrotnie.
Jeżeli o coś w tej grze chodzi, z pewnością nie są to pieniądze. Nie one wytyczają azymut. Celem jest władza. Nie jakaś tam, iluzoryczna, tajna i na odległość, ale bezpośrednia i bezwzględna. Nie chodzi o to, żeby zmusić człowieka do podporządkowania się najbardziej bzdurnym dyktatom ideologicznej mody, ale żeby go ostatecznie stłamsić, rozjechać walcem, zeskrobać z asfaltu i ukształtować wedle aktualnego widzimisię rzeźbiarza/bolszewika. Nie dokona tego komunista myślący jedynie o tym, czy wystarczy mu środków na zaspokojenie coraz to nowych chęci, ale bolszewik, który z entuzjazmem (albo i bez) zanurzy ręce we krwi po łokcie.
Pan Gniewoj jest innego zdania. Jest przekonany, że do rozwoju podobnego scenariusza nigdy nie dojdzie, ponieważ jest zbyt niebezpieczny. Niebezpieczny dla kogo? Dla komunistów/bolszewików? Nie jestem przekonany, czy mówimy o tym samym zjawisku politycznym, tych samych ludziach.
Jest w tekście pana Gniewoja trochę niekonsekwencji, nad niektórymi wypada się pochylić. Pierwsza dotyczy chińskiego bolszewickiego skansenu. Zdumiewa, że z jednej strony wskazuje pan Gniewoj na jakoby historyczne zapuszczenie chińskiego modelu komunizmu, a jednocześnie umieszcza go w absolutnej awangardzie najnowszych osiągnięć w dziedzinie ujarzmiania człowieka, za którymi ma stać jedna z marek telefonii mobilnej. Zagadnienie w ujęciu pana Gniewoja zdaje mi się niejasne, może zatem zechce objaśnić, co dokładnie miał na myśli. Dziś zapytam tylko o jedną, szczególnie intrygującą kwestię: czy jest pan Gniewoj absolutnie pewien, że mordy i tortury, których ofiarami padają przedstawiciele ludności ujgurskiej, dokonuje się wyłącznie przy pomocy facebooka i szpiegowskich aplikacji google?
Zdaniem pana Gniewoja terroryzm jest w miarę namacalną aktywnością sowietów. Czyżby? Która ze służb zachodnich zdaje sobie sprawę z inspirującej roli Putina i jego szajki? Amerykanie, Brytyjczycy, Żydzi? A może Francuzi? Zdaniem pana Gniewoja, terroryzm jest nastawiony jedynie na absorbowanie służb specjalnych, poza tym – nie ma zgoła żadnych celów do realizacji. Nie może być inaczej – tak uważa – skoro współczesne zamachy nie mają natychmiastowych poważnych konsekwencji, w postaci politycznych zawirowań, konfliktów zbrojnych czy wojen światowych. Nie zdaje mi się, żeby to było słuszne rozumowanie. Działalność terrorystyczna, z samej swojej natury, obliczona jest na lata i dziesięciolecia. Wydarzenia, które mogą się wydawać przebrzmiałe i bez znaczenia, kształtują nie tylko politykę, ale kolejne zastępy adherentów terroryzmu. Poza tym nie każdy zamachowiec ma tyle w życiu szczęścia co Serb Gawriło.
Z oczywistych powodów współczesny quasi-terroryzm w Europie Zachodniej i nie tylko tam, nie może być przedmiotem niniejszego tekstu, ale na pewno warto do niego powrócić.
Zdaniem pana Gniewoja, powrót do bolszewickich metod, czyli bolszewickiego terroru, nie jest możliwy (i nigdy nie będzie miał miejsca), ponieważ groziłby niekontrolowanym rozwojem sytuacji, buntem, kontrą. Na pewno? Represje zastosowane w odniesieniu do wylazłych co dopiero z lasu uzbrojonych po zęby partyzantów faktycznie mogą zakończyć się (i zakańczały w przeszłości) czynnym oporem, ale – czy taką sytuację miał pan Gniewoj na myśli? Sądzę, że myślał raczej o ludności cywilnej, bezbronnej. Czy masowy terror „romantycznego‟ okresu bolszewickiego panowania napotykał słuszny gniew ludu, czy raczej – powszechną apatię? Czy wiele da się wymienić przypadków zbrojnego oporu wobec bolszewickich band rekwirujących żywność na umierającej z głodu Ukrainie? Czy zetknął się pan Gniewoj kiedyś z reportażem Józefa Mackiewicz „Łapani jak psy‟?
Przejdźmy do meritum. Pan Gniewoj zabrał cenny głos w dyskusji nad, wedle mnie, istotnym zagadnieniem, czy walka z bolszewizmem jest możliwa, a jeśli tak – to jaka droga do niej wiedzie, jakimi środkami możemy dysponować w bliższej lub dalszej przyszłości? W mojej ocenie argumenty, które przestawił dopasował do obranej przez siebie wcześniej tezy. Obym się mylił, ale tak to w mojej percepcji wygląda. Dlaczego w tej kolejności, nie wiem. Może to najzwyklejsza w świecie niechęć do podejmowania spraw niemożliwych? (A za taką przecież uchodzi walka z bolszewizmem.) Tylko czy to co niemożliwe wydaje się dzisiaj, będzie takim także jutro?
Barbara Toporska, którą cytowałem w swoim tekście, pisała tak:
„Rozpisałam się, być może, niepotrzebnie. Ale psychologiczne działanie komunizmu ilustrują tylko szczegóły. I tylko one dają odpowiedź na pytanie: czy trzeba walczyć, czy walka jest zbrodnią? Moim zdaniem, walka jest niemożliwa, więc tym bardziej należy do niej dążyć. Tzn. wypracować takie metody walki, jakimi komuniści walczą w krajach niekomunistycznych. To nie jest dla mnie zagadnienie red versus dead, ale kwestia zło – dobro, gnicie – życie, schizofrenia – pięć klepek.
Prześlij znajomemu
0 Komentarz(e/y) do “Optymizm optymizmem, ale… przejdźmy do meritum”
Prosze czekac
Komentuj