Czy jest możliwa? Jakimi środkami? Przez kogo miałaby być prowadzona?
Nie będzie dzielenia włosa na czworo. Przekonywania, że bolszewizm to nie jakieś tam urojone widmo przeszłości, ale zjawisko aktualne, żywe, wielolice, różnokształtne. Nie będzie wsłuchiwania się w głosy mamroczące po kątach, że przewrócić tej obrzydliwości nie sposób. Nie ma na to prozaicznego czasu. Jutro, najpóźniej pojutrze bolszewizm zmieni swoje obecne „liberalne‟ oblicze, a wszelka dyskusja, także możliwość działania – odejdą w niebyt.
Dekady temu Barbara Toporska napisała: „Moim zdaniem, walka jest niemożliwa, więc tym bardziej należy do niej dążyć.‟
Niezależnie od aktualnej sytuacji politycznej, nastrojów, mód, stosunków panujących wokół, walka z komunizmem/bolszewizmem powinna być zawsze nadrzędnym celem. Nieważne, czy jest akurat lepiej czy gorzej na świecie. Czy możemy wojażować bez przeszkód, czy jesteśmy skazani na ciągłe gnicie w absurdalnych oparach peerelu, czy kto wie – nie wolno nam akurat wychodzić poza zonę obozu koncentracyjnego, w którym odsiadujemy karę 30 lat więzienia za wypowiedziane niebacznie wraże wobec systemu słowo. Jeśli idzie o zasadę – o walkę z bolszewizmem – warunki, w jakich egzystujemy, sytuacja polityczna (a raczej ideologiczna), z jaką zmuszeni jesteśmy się borykać, nie są najważniejsze. Myśl o walce nie powinna nas opuszczać nawet w najmniej/najbardziej komfortowym położeniu.
Warunki – i owszem – mają znaczenie, ale tylko w odniesieniu do zagadnienia – co możemy zrobić, co wydaje się potencjalnie możliwe, co nie. Dlatego – sądzę – o warunkach właśnie (tu i teraz), o mniej lub więcej realnych szansach powodzenia jakie stwarzają, należy rozmawiać, warto je dyskutować; a rozważywszy te warunki, szansy, sprzyjające zdarzenia i koincydencje, spożytkować praktycznie.
Znane jest leninowskie powiedzenie: „im gorzej tym lepiej‟. (W rzeczywistości autorem był Czernyszewski, od którego Lenin zapożyczył także swoje słynne: „co robić?‟). Im gorzej wiedzie się na frontach wojny carskiej armii, im podlejsze są warunki życia wywołane przez wojnę, tym lepiej dla rewolucji. Trudno nie zauważyć uniwersalności tej koncepcji. Czy nie zdaje się przydatna również w odniesieniu do – walki z bolszewizmem?
Można przytoczyć liczne argumenty potwierdzające powyższą hipotezę. Bo, pomyślmy przez moment. W jakich okolicznościach, w połowie lat 40. XX wieku lasy zapełniały się antykomunistyczną partyzantką? Antykomunizm budził się i wzrastał w siłę dokładnie wtedy, gdy komuniści nie dawali żyć; gdy mordowali, wsadzali do więzień, torturowali, okłamywali chcących „normalnego‟ życia, na każdym kroku. W jakich okolicznościach poznaniacy chwycili za broń w czerwcu ’56? Gdy pojawiło się podejrzenie, że komunistyczna „władza‟ nie chce wywiązywać się z obietnic. Podobnie było w Budapeszcie, kilka miesięcy później.
A jednak, mnie osobiście te historyczne argumenty nie przekonują. Nie zdają mi się trafne z zasadniczego powodu – antykomunista z przymusu ma nikłe szanse stania się dobrym kontrrewolucjonistą. Podobnie jak zmuszony do pracy niewolnik, będzie wykonywał powierzone mu zadania, ale nigdy nie będzie tego robić dobrze. Z niewolnika (niewolnika historycznej koniunktury) nie wyrośnie dobry wojownik. Nie będzie antybolszewikiem z powołania, a tylko na takich będzie można liczyć w ostatecznym starciu.
Czy nie akurat dzisiaj wyłania się wymarzona sposobność budowy zastępów antybolszewickiej idei? Gdy w wielu sferach przyziemnego bytowania jest po prostu lepiej: lepiej się żyje, zajada, przyodziewa, podróżuje hen, aż na kraniec Europy bez zbytnich ceregieli, a nawet, jakoby, wolności intelektualnej nieco więcej, i Mackiewiczów czytać wolno (bez żadnych ograniczeń) i po Henryka Glassa („Walka z bolszewizmem‟) sięgnąć można nie wychodząc z domu? Czy paradoksalnie chwila historii w jakiej przyszło nam żyć, nie jest czasem wielkiej szansy, której zaprzepaścić nie powinniśmy? Czy nie pora na szukanie antybolszewików nie przywiązanych bez reszty do marności świata?
***
To co poniżej, to ledwie pierwszy głos w dyskusji, którą – oby – udało się zainicjować. Zacznę od powrotu do leninowskiej zasady: „im gorzej, tym lepiej‟, która zdaje się być o wiele starsza od swojego bolszewickiego głosiciela, można jej także przypisać bardziej uniwersalny charakter. Bo czy istotnie, nie krąży ponad dziejami ludzkości jak ponure widmo? Czy nie pojawia się zawsze, gdy przychodzi ochota burzyć ustalony porządek? Czy nie znajdziemy jej po obu stronach ideowej barykady, pośród zwolenników i przeciwników rewolucji? Przyjrzyjmy się jej naturze. Czy nieuchronnym skutkiem jej obecności nie jest deprawacja?
Poza tym, któż to jakoby powiedział, że lepiej oznaczać musi koniecznie gorzej dla sprawy kontrrewolucji? Nikt się nie zgłasza? To i dobrze. Pozwolę sobie z tą, niewypowiedzianą jeszcze przez nikogo tezą nie zgodzić się.
Po pierwsze „lepiej‟ oznacza trudniej, jest zdecydowanie bardziej wymagające. Nie wystarczy prosty impuls oburzenia, odruch niepohamowanej emocji w zderzeniu z uprzykrzoną rzeczywistością. „Lepiej‟ narzuca konieczność głębokiej refleksji, merytorycznego przygotowania się, uruchomienia szarych komórek. Nie może przecież chodzić o to, żeby pod umownym sztandarem antybolszewickiej idei gromadzić stada baranów, wyzbytych wewnętrznej integralności. Nie wolno zniżać się do poziomu Lenina i szajki: wszystkich tych trockich, zinowiewów, bucharinów, dzierżyńskich, cziczerinów; a współcześnie chmary bolszewików spod znaku kremlowsko/brukselskiego sierpa-młota, czy peerelowskich kacyków: kaczyńskich, macierewiczów, tusków, millerów, morawieckich (i kogo tam licho po świecie jeszcze niesie). Owi ćwierć-, pół-, także bolszewicy pełną gębą, wszyscy oni nieodmiennie stosują dwie metody: manipulację masą oraz ideologiczne łgarstwo. W największym skrócie – pierwszym narzędziem ich działania jest nieprawda. Gdyby było inaczej (to znaczy – mówili prawdę) nie mogliby w żadnej mierze polegać na ciemnocie tłumu, grze na najniższych instynktach i emocjach. Budowanie bolszewickiej wieży Babel nie byłoby możliwe bez spożytkowania takiego choćby hasła jak: „grab zagrabione‟, popularnego nie tylko sto lat temu, ale w większej jeszcze mierze – współcześnie. Nie mogliby zatem liczyć, że im gorzej na świecie (nieważne czy pusto akurat w garnkach, czy tylko w głowach), tym dla ich partykularnych bolszewickich knowań o wiele lepiej.
Antybolszewikom nie godzi się postępować wedle podobnego wzorca.
Po drugie „lepiej‟ oznacza istotnie właśnie – lepiej. Jesteśmy w dziwnym momencie, w nietypowej chwili, gdy standardowa opresyjność bolszewickiego molocha skazana jest na względną opieszałość. Możemy pisać, dyskutować, działać bez większego skrępowania (choć, zapewne, nie bez sporawej dozy inwigilacji). Możemy, między innymi, przygotowywać pole walki i strategię działania na bliską/dalszą przyszłość. Taka sytuacja nie potrwa zapewne długo, ale w tej sekundzie jest. Grzechem byłoby nie korzystać. Druga szansa może się nie pojawić.
Nie mnie sądzić, czy uda się wywołać odpowiednie warunki, sprawić, że walka z bolszewizmem ze słów przeistoczy się w czyny, uważam jedynie, że próby takiego działania warto szkicować.
Możliwości
Jakie możliwości?! – zakpi niejeden, wytaczając arsenał żelaznych argumentów. Antybolszewizm od dawna nie jest żywą ideą. Jest sinotrupi, w kwiecie heroicznego rozkładu. Nie błądzi po świecie nazbyt wielu ludzi, którzy rozumieliby znaczenie idei jego odrodzenia. Garstka pogrobowców, zaplątanych w internetowej sieci, nie stanowi poważnej, ani nawet żadnej siły. Nie ma organizacji, zaplecza, środków, widoków na przyszłość. Nawet nie pustynia – nicość. A to zaledwie czubek wierzchołka stosu istotnych problemów.
Co stanowi największą zawadę z punktu widzenia możliwości? Brak popytu. Po cóż komu antybolszewizm skoro panujące współcześnie odmiany wysysającego mózg bolszewizmu są może nieco irytujące, uprzykrzające codzienność, ale wciąż pozostawiające skrawek życiowej przestrzeni. Mówiąc najoględniej – w bolszewizmie da się wegetować. Bolszewizm coś tam zabiera (przeświadczenie coraz rzadziej dziś spotykane), ale również daje. Co mianowicie? Otóż daje to, co w życiu każdej ludzkiej istoty zdaje się mieć szczególne znaczenie – poczucie wolności. Nie jest to co prawda towar najpierwszej jakości, ale jakże atrakcyjny zamiennik – wolność od trudnych wyborów, odpowiedzialności, samodzielności; wolność na modłę bolszewicką.
Dlatego, gdy mowa o realnych możliwościach walki z bolszewizmem dziś, odłóżmy póki co dyskusję o technicznym drobiazgu: o sposobie, raczej o sposobach obalania bolszewickiego monstrum. I na te kwestie – oby – przyjdzie pora. Zajmijmy się problem zasadniczym – jak nadać antybolszewickiej idei należne jej miejsce w myślowych horyzontach człowieka? Czy starania takie w ogóle mają sens?
Środki
Chciałbym uniknąć nieporozumienia. Pisząc o kultywacji antybolszewickiej idei, nie mam na względzie ani jej propagowania, ani tym bardziej umasawiania. Urabianie tłumu, kształtowania nowego typu człowieka – to domena wroga, dla którego nie są to wyłącznie środki, ale w równej mierze cele. Z oczywistych powodów wchodzenie w bolszewickie buty byłoby pomysłem groteskowym.
Bolszewizm to choroba ludzkiego wnętrza: mózgu i ducha. Odbiera rozum, zamazuje znaczenie elementarnych wartości. Jego triumf polega na asymilacji zastanej kultury dla swoich potrzeb. Nie ma dziedziny życia umysłowego, w którym nie dokonałoby się bolszewickie przewartościowanie, a dzieje się tak za sprawą coraz to lepszych narzędzi oddziaływania, używanych z niezwykłą konsekwencją. Zawdzięczając różnorodności, potrafi zastawić sidła niemal na każdego, zawsze pod szyldem jakiejś pozytywnej idei. Każdy pięknoduch (a któż w mrocznych pokładach intymności nie marzy o pięknoduchostwie?) znajdzie w bolszewizmie coś dla siebie. Walczyć z czymś tak globalnym, potężnym, wielorakim wydaje się mrzonką i ułudą. A jednak.
Bolszewizm w kusym płaszczyku rzekomego liberalizmu jest łatwiejszym celem niż kiedykolwiek. Bez terroru, mordu, głodu, chamskiej opresyjności jest jeszcze bardziej perfidny w swojej dzisiejszej powierzchowności, ale też zdecydowanie bardziej narażony na atak i porażkę. Nie mitologizowałbym również jego zdolności do mimikry. Nie wybiegając poza obręb polrealistycznej piaskownicy łatwo skonstatować jedno – liczne przejawy bolszewizmu w różnorodnych sferach życia bywają dostrzegane. Nierzadko można natknąć się na inteligentną analizę któregoś z jego przejawów. Na ogół wygląda to tak: zwolennicy jednej pseudo-politycznej opcji potrafią dostrzec u konkurenta czy wroga liczne bolszewickie praktyki; podobnie czynią ich rywale; wciąż jednak brakuje stosownego dystansu, aby zjawisko bolszewizmu potraktować w sposób na jaki zasługuje – globalny. Dlatego prosty wniosek o powszechności bolszewizmu w polrealistycznej piaskownicy nie potrafi przebić się na powierzchnię. A wystarczy tylko jeden nieśmiały krok w odpowiednim kierunku – zrzucenia mentalnego balastu: szachrajstwa ukartowanego dawno temu przy okrągłym stole; bezczelnej wizji rzekomo odrodzonej Rzeczpospolitej. W konsekwencji – przyjęcia oczywistego wniosku: każda droga nie prowadząca przez ciemne korytarze podziemia jest, w swojej naturze, drogą prowadzącą donikąd.
Oto i środek (a raczej nieśmiałe tego środka pierwociny). Rzecz w tym, aby wszyscy, którym staje inteligencji i rozumu, raczyli dostrzec nie tylko źdźbło w oku bliźniego. Nie trzeba przekonywania (które i tak psu na budę), perswadowania i kalkulacji. Wszyscy ci dzielni z pewnością ludzie wyczuwają doskonale (w zakamarkach pilnie strzeżonej podświadomości) z czym wiąże się otwarcie oczu. Czy tę samą jasność zdołają zachować w podziemiu, pozostaje pytaniem otwartym.
Kto
W tym przypadku proponuję zaledwie jedną, bardzo prostą, bardzo krótką zasadę: Nie wolno szukać antybolszewików. Muszą znaleźć się sami.
Prześlij znajomemu
Darku,
Dla mnie antybolszewizm jest wyrazem integralnej postawy sprzeciwu wobec gwałtu na człowieczeństwie, pozbawiającego człowieka możliwości poznania dobra i wyboru dobra, na podstawie przyrodzonej mu od Boga wolnej woli. Czy to siłą czy podstępem, w każdym razie gwałtem.
Niestety, mało kto jest odporny na takie paraliżujące działania. Strach, łatwowierność, niechęć do otwartego sprzeciwu, słabość moralna są jednymi z przyczyn. Stąd i antybolszewizm jest taki jaki jest, słaby i śladowy. Nawet ten „wymuszony” o którym piszesz w kontekście antykomunistycznej partyzantki. Zdaje mi się, że temat ten jest poruszony w polecanej w bocznym panelu niniejszej strony, książce „1946” autorstwa H. Ilu było rzeczywistych antykomunistów, którzy walczyli nie dlatego, że nie mieli innego wyjścia ale dlatego, że ich sprzeciw wobec komunizmu był integralny, był wyborem uwarunkowanym moralnie, z pobudek ludzkich a nie np. narodowych czy patriotycznych?
Według mnie istotna jest wola sprzeciwu oparta na człowieczeństwie a nie jako przynależności do takiego czy innego narodu, środowiska itp. Ta druga kończy się, gdy cel narodowy zostanie osiągnięty, a bolszewicy dobrze potrafią to wykorzystać. I o tym jest w tej książce H. Przede wszystkim właśnie dlatego uważam ją za dobrą książkę, którą polecam innym. Autor wspomniał w wywiadzie, że napisze jej ciąg dalszy. Oby jak najszybciej!
Masz rację. Odrzucić fikcję, zdjąć okulary zniekształcające obraz rzeczywistości. Poz fałszem jest tylko podziemie (bez związku z niniejszą witryną). Po prostu samodzielnie poznać, myśleć, zrozumieć.
Kiedyś spotkaliśmy się w Gdyni, pragnąc przekazać gronu innych osób swój punkt widzenia. Wypadło dobrze, choć przyszło niewielu. Ale za to ciekawi, myślący ludzie. Zdawało się, chcący poznać i zrozumieć. Opisałem kiedyś to spotkanie. Co z niego wynikło dla każdego, nie wiem. Ale było tam kilku moich dobrych znajomych, z którymi rozmawiałem później i rozmawiam do dziś. Wśród tych osób nie do przyjęcia było i jest to, że ktoś może krytykować ich wybór, nawoływać do odrzucenia fikcji. Nie chcą jej dostrzec. Więc co? Ciągle to samo? Ciągle ważniejsze jest być Polakiem niż być człowiekiem? I ja jestem tego zdania. Nie wolno szukać antybolszewików. Sadzę, że albo się jest antybolszewikiem, albo nie chce się być przede wszystkim (np. narodowością) człowiekiem. Hypogaeum necesse est.
Andrzeju,
Nie ma potrzeby – nie ma bohaterstwa. To fenomen, który ze sporym zaskoczeniem obserwował Mackiewicz podczas okupacji. Niemcy odzierali człowieka z dumy, powodując w ten sposób czyny heroiczne wymierzone w nich samych. Sowieci nikogo dumy nie pozbawiali, a jedynie wyeliminowali to słowo ze słownika. Tak uporali się z problemem. Z problemem nie tylko dla siebie, ale także z dużym, potencjalnym problemem poddanych, którym (w innym razie) byłoby bardzo niekomfortowo współuczestniczyć w przebudowie ojczyzny na więzienie. Szczęśliwie dla wszystkich duma stała się pojęciem skisłej kontrrewolucji.
Cokolwiek by o bolszewikach nie powiedzieć są wielkimi odkrywcami człeczej natury. Nie. Może nie aż odkrywcami, może jedynie genialnymi eksploratorami. Bez trudu potrafią zamienić człowieka w bezpostaciową maź i kształtować wedle uznania. Kiedyś potrzebny był do tego terror. Dziś wystarczy rozporządzenie pierwszego z brzegu kacyka pośledniej rangi i „obywatel‟ sam sobie staje się strażnikiem, sumiennie pilnującym przestrzegania najbardziej idiotycznych nakazów zwierzchności. Dzieje się tak nie w jakimś mitycznych związku sowieckim z czasów Breżniewa czy Stalina, ale tu i teraz, na wszystkich kontynentach, pod każdą szerokością geograficzną.
Beznadzieja – czy to najlepszy termin na określenie takiego stanu spraw na świecie? I tak i nie. Paradoks, który zdaje mi się, że dostrzegam, starałem się uchwycić w tekście. Jest beznadziejnie ponieważ nigdy chyba dotąd nie żyło się ludzkości równie znośnie jak współcześnie, w tej naszej globalnej zagrodzie dla bydła. Jest minimalna szansa na odmianą, ponieważ najwyraźniej inżynieria społeczna lubi płatać figle i w chwilach braku surowej dyscypliny (terroru), wypuszcza w świat lekkoduchów, skorych do dyskusji i myślenia. W takiej chwili żyjemy. Powinniśmy zapewne myśleć o skorzystaniu z okazji i z zapałem wyplatać naszą własną podziemną sieć.
Zmusiłeś mnie do przekartkowania starego wywiadu z H. Nie widzę, gdzie by zapowiadał pojawienie się drugiej części historii. Mówił coś całkiem innego, zdaje się.
Darku,
Być może niewłaściwie interpretuję te słowa, lecz zdanie „czas pokaże czy [Janek] dobrze się z tej swojej roli wywiązuje (w jego przypadku księga nie została zamknięta)”, zdaje mi się sugerować, że autor myśli o ciągu dalszym tej historii. Zdaje mi się też, że bohater powieści, w efekcie swoich peregrynacji przygotował się do spełnienia nowej roli. Powieść nie kończy się zamknięciem po przegranej walce zbrojnej z komunizmem tylko nowym otwarciem, symbolicznym wydostaniem się bohatera z komunistycznej matni. Dlaczego?
Zgadza się. Bolszewicy są mistrzami w odkrywaniu ludzkiej natury i posługiwaniu się nią. To właśnie jest dla mnie gwałtem na człowieku i to jest jądrem ich Metody. Od samego początku, od Marksa. Reszta to narzędzia. Władza to sowietyzacja, sowietyzacja to władza.
Szansa zawsze jest. Bylebyśmy pozostali sobą, nie zakłamywali się, nie zapominali znaczenia starych słów i używali je. Wyobraźmy sobie cały świat ogarnięty przez bolszewicką zarazę. To łatwe, bo łatwo jest dziś poczuć, że ta wizja jest bliska. Czy wówczas nie będzie szansy na wyzwolenie się? Moim zdaniem to kwestia woli. Trzeba więc, aby tę wolę podtrzymywać na ile się da i jak długo się da.
Ha, 5918 liter, rozpisałem się. No, ale temat ważny, chyba mnie to usprawiedliwia?
Czytam powyżej (w tym w komentarzach):
1. „ W jakich okolicznościach, w połowie lat 40. XX wieku lasy zapełniały się antykomunistyczną partyzantką? Antykomunizm budził się i wzrastał w siłę dokładnie wtedy, gdy komuniści nie dawali żyć; ” – to mi nasuwa dziesiątki „dopowiedzi”, acz w większości mocno dygresyjnych, tedy skupię się na jednej: do zbrojnego oporu komuna przygotowana była jak nic na świecie szerokim! Dlatego był on nie tylko skazany na klęskę, ale był wręcz antyskuteczny. Gdyż, wbrew pozorom, stanowił dla najeźdźców świetne alibi dla zaprowadzania na szeroką skalę „dyktatury proletariatu”. Co więc (zapytacie) byłoby oporem skuteczniejszym? Ha, jestem pod dużym wrażeniem, podziwem dla Pomarańczowej Alternatywy, Waldemara „Majora” Fydrycha: otóż dużo skuteczniejsze byłoby obśmiewanie tego niezwykle serioznego, sztywniackiego systemu, i tą drogą podkopywanie zapędów zbrodniarzy w ich misji objęcia rządu dusz. Na taki atak nie byli oni impregnowani w najmniejszym nawet stopniu, nie mieli metod przeciwdziałania. Acz oczywiście trzeba pamiętać o tej starej śpiewce o opowiadaczach antysowieckich dowcipów:
„A ci, co to słuchali
Kanał Wołga-Don kopali”
2. „ Podobnie było w Budapeszcie, kilka miesięcy później.” – w przypadku Węgrów trzeba koniecznie zaznaczyć, że w roku 56. o zmiany walczyli nie tylko ci, którzy chcieli „realizacji obietnic socjalizmu”, czy też liberalizacji, ale i pełnogębni wrogowie lewicy (we wszystkich jej kolorach. No, może z wyjątkiem… brunatnego. Ano tak). Węgrzy mieli przecież bolesny epizod 133 dni Węgierskiej Republiki Rad w 1919 roku pod „światłym” przywództwem Beli Kuna. Tu uwaga do Michała: zapewne jego kuzyni mieszkający w innych jeszcze krajach pisali się Khun, a gdzie indziej Kon. Czy coś Ci to mówi?
Wprawdzie „ Tak zwany na Węgrzech miał (…) relatywnie małą skalę i nie był zjawiskiem podobnym do tego prowadzonego w Rosji” {Wiki}, lecz Węgrzy chyba dobrze odrobili z niego lekcję, a już na pewnie nie zapomnieli całkiem!
3. „ Nie będzie antybolszewikiem z powołania, a tylko na takich będzie można liczyć w ostatecznym starciu.” – a z jakiego powodu stawiać mamy kreskę na antybolszewikach nie-z-powołania? Np. ludziach, którzy w zasadzie polityką się nie za bardzo interesują, czy wręcz wcale, ale uroszczenia lewicy budzą w nich sprzeciw, choćby i nie do końca jasno umotywowany. Ot, choćby zwykłym poczuciem przyzwoitości, czy też wyższymi wymaganiami o naturze (hm, jakby to nazwać?) powiedzmy: estetycznej?
4. „ Czy paradoksalnie chwila historii w jakiej przyszło nam żyć, nie jest czasem wielkiej szansy, której zaprzepaścić nie powinniśmy?” A skąd tu znak zapytania, no skąd? Każdy etap jest istotny, aby przeciwstawiać się goszystom wszelkiej maści, ale jeśli chodzi o „dziś”, to obawiam się, że czas płynie szybko, czyli że z każdym wręcz miesiącem będzie pod tym względem coraz gorzej i gorzej!
5. „ chmary bolszewików spod znaku kremlowsko/brukselskiego sierpa-młota” – zastanawiałem się, czy dodać komentarz do tego, bo zapewne różnice widzisz, i o nich nie pisałeś „licząc na życzliwą domyślność czytelnika”. No ale różnica jest, lewicujący prominenci, czy drobniejsze urzędasy na brukselkowym wikcie uważają że moskiewscy bolszewicy poszli drogą „błędów i wypaczeń”, odcinają się też (ha! Na razie, na razie!) od terroru, i mają wizję innej, oczywiście lepszej drogi, a i celu takoż. Lecz bez różnicy na deklarowane metody, cele, i etapy, trzeba zdawać sobie sprawę z tego, że wezwanie Lewą Marsz jest, z samej swej natury, permanentne: w lewo, w lewo, i w lewo, coraz to mocniej i mocniej. I kwestia zaprowadzenia komunizmu koszarowo-gułagowego jest tylko sprawą czasu!
6. „ Taka sytuacja nie potrwa zapewne długo, ale w tej sekundzie jest.”. Tu bym wskazał na zagrożenia najbardziej przerażające: laicyzacja, tajna widna i (stu)-płciowa. Atak na wiarę to jeden z istotniejszych sposobów w drodze wyhodowania „nowych człowieków” (albo „ludziów”). A nie mniej groźna jest ofensywa propagandy LGBT(etc. etc. etc.) w tym zamach na rolę rodziców w zakresie edukacji w ogóle, z tą seksualną takoż.
7. „ Garstka pogrobowców, zaplątanych w internetowej sieci, nie stanowi poważnej, ani nawet żadnej siły” — polecam m.in. dyskusyjny Klub Ronina (jest ich „gazeta” sieciowa, są filmy ze spotkań na youtubie), czy stowarzyszenie citizengo.org. Na świecie wzbiera jednak, choć szkoda, że jeszcze niezbyt szybko, front walki z lewactwem, a w tym wzbieraniu najważniejszą rolę odgrywa dostęp do informacji (WWW), który zapewne będzie kolejnym celem ataku goszystów. Co jo godom, co jo godom: już jest!
8. „ Bolszewizm w kusym płaszczyku rzekomego liberalizmu jest łatwiejszym celem niż kiedykolwiek.” – Celem? Czyli „tym, do czego (ktoś) zmierza”, czy też się do niego strzela? Mimowolnie wyraziłeś się baaardzo dwuznacznie, wręcz przeciwstawnie! Dodam, choć to pewnie wiecie, że wśród goszystów są wprawdzie w większości naiwni, wszelkiej maści попутчики, (bez)użyteczni idioci, pięknoduchy, czy, na koniec, „osoby skołowane”, ale twarde jądro, można rzec: kompania kadrowa, to ludzie przeszkoleni, i prowadzący zza pleców dobrze zorganizowaną grę na tysiąc fortepianów. To szeroka jaczejka dawnych komunistów, o zakonspirowanych powiązaniach, i szczelnie skrywająca cele dalekofalowe.
9. @Andrzeju, czemu uważasz za, hm, niepokojące (?) to, że „Ciągle ważniejsze jest być Polakiem niż być człowiekiem?”? Oparcie we wspólnotach lokalnych („miejsce”) czy środowiskowych – jest podstawą do pielęgnowania zdrowego ordo caritatis, w której ktoś może upatrywać coś na kształt „zbiorowego egoizmu”. Tak! Nie atakujmy go, pewien zakres egoizmu jest jak najbardziej zdrowy, i chroni przed różnymi rodzajami „miłości do całej ludzkości”, które to „miłości” (L. Mnoga) to po prostu zboczenia, i już!
10. Hm, @Andrzeju, nie całkiem tak, że każda „Władza to sowietyzacja, sowietyzacja to władza”. Wszak zanim w Europie zaczęły się panoszyć trujące miazmaty reformacji, „oświecenia” i humanizmu, to monarchie, całkiem jeszcze nie-oświecone, zapewniały swym poddanym wolność duchową w stopniu dziś już zapomnianym.
11. W każdej walce trzeba szukać sojuszników. I w tym aspekcie bardzo istotne jest dzielenie się wiedzą o wartościowych inicjatywach, sprzyjających zdarzeniach, i miejscach w sieci, gdzie powietrze jeszcze nie nasiąkło czerwonym, czy nawet i różowym odorem. Powyżej coś takiego zawarłem, zachęcam innych do tego samego. A może Michale stworzysz ku temu jakiś artykuł / pod-stronę? Linki, i krótka charakterystyka.
I tym wezwaniem do admina zakończę, a za rozpisanie się – przepraszam niecierpliwców!
errata:
Do punktu 2. dobrał się chochlik, i namieszał w znakach formatujących. Powinno być:
Wprawdzie „ Tak zwany </ Czerwony terror na Węgrzech miał (…) relatywnie małą skalę i nie był zjawiskiem podobnym do tego prowadzonego w Rosji” {Wiki}, lecz Węgrzy chyba dobrze odrobili z niego lekcję, a już na pewnie nie zapomnieli całkiem!
Mam nadzieję, że już będzie OK…
A tak BTW: szkoda, że zamieszczanych tekstów nie można poddawać reedycji od-autorskiej!
Andrzeju,
Nie wypada mi przesądzać kwestii definitywnie, ale H chodziło bodaj o coś innego, aniżeli napisanie kolejnej książki. Mówił tak:
„Jeśli zaś chodzi o jego fikcyjność [Janka], fikcyjność powieściową ze wszystkimi jej ograniczeniami wynikającymi z zamknięcia narracji w ciasnych ramach książki, niekiedy (jest wiele na to przykładów w literaturze) bohater potrafi wyzwolić się z tych drażniących ograniczeń, narzuconych mu przez autora, i egzystować na szerszym, poza powieściowym planie, w oderwaniu od literackiego zapisu.‟
Janek jest archetypem antykomunisty (swojego pokolenia i nie tylko); przykładem pewnego stosunku do tego, co zwykliśmy określać mianem rzeczywistości. Nie ma jedynie współuczestniczyć w opisie powieściowych perypetii. Jego rola jest większa. Ma uwrażliwiać czytelniczą wyobraźnię, skłaniać do refleksji, no i last but not least wskazywać czytelnikowi jedną z wielu dróg wyboru. W tym sensie bohaterem (i autorem jednocześnie) nie napisanych jeszcze rozdziałów kolejnej książki może stać się czytelnik.
„Szansa zawsze jest. Bylebyśmy pozostali sobą…‟. To program absolutnego minimum. Tym się bolszewików nie pokona.
Szanowny BaSzo,
Bardzo to przyjemne dla autora, gdy ktoś pod jego tekstem rzuca na szalę dyskusji aż pięć tysięcy dziewięćset osiemnaście liter. To znaczy, że czytelnik nie tylko zadał sobie trud lektury, ale też to co przeczytał, postanowił gruntownie przemyśleć, a nasuwające się wnioski ubrać w słowa.
Czy opór był skazany na klęskę? Bezwzględne liczby podpowiadają – tak, oczywiście, nie było najmniejszych szans zwycięstwa. Ale dlaczego tak sądzimy? Ponieważ patrzymy na tę historyczną sytuację z punktu widzenia ostatecznej, a w gruncie upokarzającej, przegranej. Można by na ten tematy dyskutować bez końca, teraz mogę jedynie zasygnalizować problemy.
Wyobraź sobie np., że nie ma układu Sikorski-Majski, Wachlarza, Burzy, Ostrej Bramy, Mikołajczyka w Moskwie i PSL współtworzącego komunistyczne rządy w Polsce. Gdzie podzialiby się wówczas wszyscy zwolennicy bezkrwawego obalenia sowieckiej okupacji? Jak myślisz, gdzie? Czy aby nie w lesie?
Poza tym, czy partyzantka była najlepszym rozwiązaniem? Czy nie można było oprzeć działania na silnej organizacji o charakterze cywilnym, która tworzyłaby konsekwentnie silne państwo podziemne, i dopiero to państwo zajęłoby się, między innymi, organizowaniem stosownych struktur siłowych: wojskowych, policyjnych, wywiadowczych?
Czy ten znikomy opór antykomunizmu lat 40. dał odwrotny skutek? Absolutnie nie. Bez tej walki sowietyzacja przebiegałaby o wiele sprawniej, a my dzisiaj nie mielibyśmy nawet o czym dyskutować.
Czy opór stanowił dla najeźdźcy alibi dla zaprowadzenia „dyktatury proletariatu‟ na szeroką skalę? Nie, nie zdaje mi się, żebyś myślał poważnie w ten sposób. Na co bolszewikowi alibi? Jako papier na skrętki? Od razu pomyślałem, że to dowcip… no i proszę! W następnym akapicie pojawia się propozycja zabijania bolszewików śmiechem. Przypadek?
Jest pod komunizmem coś, co nie bez powodu nazywamy logiką danego etapu. Dlatego nie powinno się zestawiać dwóch różnych historycznych sytuacji: tej z połowy lat 40., i drugiej – z lat osiemdziesiątych. Niechby Major Waldemar spróbował hepeningować przed sztabem generała Sierowa, zobaczylibyśmy czy aby nie brakuje bolszewikom poczucia humoru. Sądzę, że to dość koszmarna perspektywa. Major mógł sobie działać i tworzyć swoje groteski, ponieważ to co robił było bolszewikom przydatne, a nawet potrzebne.
Budapeszt? Chodziło o to, kto rozpoczął walkę i z jakich powodów.
Stawiać kreskę na antybolszewikach-cywilach? To nieporozumienie. Antybolszewizm to nie jest żadna polityka, to sposób i styl życia. Dlatego zarzut przekreślania ludzi, którzy w zasadzie stronią od polityki, jest mocno chybiony. Nie ma znaczenia, kto czym się interesuje, każdy jest mile widziany, byleby miał w sobie to coś – śmiałość sprzeciwu wobec bolszewickiej zarazy.
„Czy paradoksalnie chwila historii w jakiej przyszło nam żyć, nie jest czasem wielkiej szansy, której zaprzepaścić nie powinniśmy?‟ Przy czym tu znak zapytania, pytasz. W danym przypadku z chęci zaproszenia czytelnika do wspólnego zastanowienia się nad paradoksem tej szczególnej chwili, w której tkwimy; chwili podwójnej szansy. Gdy z jednej strony o wiele trudniej spotkać antybolszewika (bo żyje się zbyt łatwo i beztrosko), a z drugiej bolszewizm jest w swoich reakcjach łagodny jak nigdy w historii. Bardzo możliwe, że ten akurat etap zmierza ku kolejnemu, który zapewne okaże się nieporównanie bardziej zamordystyczny. Tym bardziej wypada się, jak słusznie sugerujesz, pospieszyć.
Nie zgadzam się, że to etap, jak każdy inny. Jest wyjątkowy pod każdym względem. Ale o tym wszystkim już pisałem.
Na pewno warto zwracać uwagę na wszystkie te mini-ideologie. Ale dobrze byłoby zdawać sobie równocześnie sprawę z niebezpieczeństw uwikłania naszego, nazwijmy to, potencjału na jakimś drugo- czy trzeciorzędnym poletku walki. Warto pamiętać o jednym: mniejsze ideologie, a nawet ta najpotężniejsza – marksizm-leninizm to jedynie narzędzia pracy w rękach rzeźników. Każde, nawet najlepsze, narzędzie w końcu tępi się (traci swoją społeczną funkcjonalność) i jest zastępowane kolejnym.
Zdaje się, że był to Bukowski. Zastanawiał się dawno temu, który tak naprawdę z bolszewickiej wierchuszki wierzył lub wierzy nadal w „dyktaturę proletariatu‟. Doszedł w końcu do wniosku, że najprawdopodobniej był nim sam Lenin i może nikt inny. Wierutne brednie. Może i wysokie czoło nie gwarantuje szczególnej lotności myśli, ale – umówmy się – aż takim idiotą wódz bolszewickiej rewolucji być nie mógł. Trza się otrząsnąć z mitów.
Sieć obfituje w ryby, to prawda. Jestem jej uważnym obserwatorem od ponad dwudziestu lat, czasem jej zawartość pozytywnie mnie zaskakiwała i zaskakuje. A jednak pluskająca w niej ryba niemal zawsze okazywała się nieświeża, a czasem był to najzwyczajniejszy w świecie czerwony śledź. No ale, nie wolno się poddawać.
„Bolszewizm w kusym płaszczyku rzekomego liberalizmu jest łatwiejszym celem niż kiedykolwiek.” – Tak, przyznaję, to niezamierzenie odrobinę dwuznaczne, ale i niesprzeczne. Dobrze wiedzieć, że są jeszcze uważni czytelnicy na świecie.
Panie BaSzu,
Proszę mi wybaczyć spóźnioną o kilka dni odpowiedź (jeśli jej Pan oczekiwał).
Przede wszystkim pragnę wyjaśnić, że odnosiłem się do bolszewizmu i wszystkie moje uwagi prosiłbym rozpatrywać w tym kontekście.
Jeśli chodzi o „egoizm wspólnotowo-środowiskowy” (jak Pan go określa), to w przypadku konieczności pokonania zarazy, która jest powszechna i globalna, jest on wg mnie poważną przeszkodą. To właśnie wyraziłem. Zamykanie się w sobie, niechby tylko izolacja nic nie da gdy zaraza rozwija się wszędzie (także wewnątrz wspólnoty czy środowiska). Należy starać się ją wyplenić wszędzie, ponieważ nie ma dla niej granic ani barier. Chcąc pokonać bolszewizm na świecie należy pokonać go u siebie, a chcąc pokonać bolszewizm u siebie, należy pokonać go na świecie. To też chciałem wyrazić jako swój pogląd. Każdy egoizm będzie tu przeszkodą i będzie paraliżował wolę działania w tym kierunku. Przede wszystkim zaś każdy nacjonalizm.
Jestem przeciwnikiem nacjonalizmu. Dlatego, że uważam go za głupią „ideologię” (wątpię, czy wywyższanie się ponad innych, stworzonych przez tego samego Stwórcę, można nazwać ideą, raczej błędną hipotezą skierowaną przeciw Bogu i Jego Porządkowi), która każe ponad sprawy ludzkie stawiać sprawy plemienne. Na tutejszym poletku nacjonalizm występuje w połączeniu z patriotyzmem (jest nawet z nim powszechnie zrównywany), co wydaje mi się szczególnie nieszczęśliwym zestawieniem. Uważam, że zdrowy patriotyzm nie powinien mieć związku z narodową identyfikacją. Ojczyzna to coś, o utrzymanie czego powinni zabiegać wszyscy ją zamieszkujący, a tzw. myśl narodowa to ograniczanie swojej ojczyzny (do plemienia).
Nie napisałem, że każda „władza to sowietyzacja, sowietyzacja to władza”, co Pan nawet pozwolił sobie wyróżnić. Pisałem to w odniesieniu do bolszewizmu czy jak kto woli komunizmu. Proszę Pana o uczciwość w kwestii cytowania moich wypowiedzi.
Panowie,
Taka dyskusja, a ja ledwo mogę wygospodarować chwilę czasu na przeczytanie. Ale na te kilka słów muszę się zmobilizować.
Darek sugeruje, że współczesna forma bolszewizmu (gramscizmu?) jest podatna na kontratak. Ja się z tym zgadzam, wydaje mi się, że narzędzia, które budują obecni marksiści są nieskuteczne w zaprowadzaniu nowego ładu. Być może ta nieskuteczność jest chwilowa, może intelektualny terror stanie się wkrótce marksistowską wunderwaffe, ale póki co tak jeszcze nie jest. Więc jak wykorzystać tę sytuację?
Darek pisze, że objawy zarazy są dostrzegane na powierzchni, co prawda nie w szerszym kontekście, bez świadomości globalnego charakteru zjawiska, ale jednak. Czy nie warto wobec tego zwrócić uwagę na tych, którzy wykazują tę spostrzegawczość, choćby i wybiórczą? Czy już sam fakt, że zdefiniowali proces jako zagrożenie, nie budzi nadziei na ewolucję poglądów i przemianę w prawdziwych antykomunistów? Przecież niejeden z nas przeszedł podobną ewolucję. Nie zgadzam się, że antykomuniści muszą znaleźć się sami. Być może gdzieś tam się jeden, dwóch pojawi, ale co z tego? Będą osamotnionymi jednostkami. Tacy nic nie zdziałają. Potrzebne jest zorganizowane działanie, nie ma czasu na działanie w pojedynkę.
może intelektualny terror stanie się wkrótce marksistowską wunderwaffe, ale póki co tak jeszcze nie jest
Jacku,
Czy nie dostrzegasz go od lat (powiedzmy) trzydziestu? Czy jest Twoim zdaniem niunia, jeśli nie wyrazem tegoż? Nakazy (nie tyle regulacje krzywizny banana, co „dostosowania” ludzkości do określonych „norm”), poprawność polityczna, wychowanie dzieci, genderyzm, etc. Wszystko. Czym wg Ciebie są od lat wielu „postępowe uniwersytety”? Jaką rolę spełniają? Ile ich jest na świecie i od kiedy działają?
Czy sądzisz, że narodowy „patriota”, który dąży do zastąpienia „uniwersalnych norm” niuni „normami” plemiennej walki narodów między sobą, bez oglądania się na to czy tkwią w one bolszewizmie, czy też nie to już dobry materiał na antykomunistę? W jakim sensie i czego mu jeszcze potrzeba aby stał się antykomunistą? Jaką ewolucję poglądów ma przejść? Czy powinien pozbyć się swojego nacjonalizmu, czy dalej może przedkładać go ponad wszystko inne?
Czy potrzebne jest dziś zorganizowane działanie wszystkich (łącznie z nacjonalistami), czy może potrzebne jest dziś zrozumienie istoty rzeczy i działanie tych, którzy tę istotę dostrzegają i/lub chcą ją dostrzec?
Andrzeju,
No oczywiście, że widzę te wszystkie zjawiska, które wymieniasz. Ale pisząc o nieskuteczności metody miałem na myśli to, że dziś jeszcze możemy bez stosowania jakichś wyrafinowanych technik konspiracyjnych szczerze o tej zarazie rozmawiać i w miarę skromnych możliwości treści te rozpowszechniać. Czy to nie jest aby błąd systemu, a dla nas szansa na przeciwdziałanie?
Co do narodowców… Jak zwykle trafiasz w dziesiątkę. Ciągle zastanawiam się, czy to środowisko stanowi jakikolwiek potencjał. Ich oczywiste ograniczenia, zamykanie się w narodowym getcie, wąskie horyzonty poznawcze, zdają się temu przeczyć. Ale mam wrażenie, że jeśli antykomunizm wymaga pewnego zaangażowania intelektualnego, rozpoznania sytuacji, identyfikacji zagrożenia, to oni mają przynajmniej narzędzia. Trzeba tylko im pokazać, jak ich używać.
Czy potrzebne jest dziś zorganizowane działanie? No a jak inaczej? Oczywiście, że jest potrzebne. I oczywiście, do tego działania potrzebne jest zrozumienie istoty rzeczy. Również przez nacjonalistów. Z resztą pal diabli nacjonalistów, ważne jest zaangażowanie każdego, kto nie zatracił zdolności samodzielnego myślenia. I jest w stanie działać na pewnym poziomie zorganizowania i dyscypliny.
Jacek,
Nie wydaje mi się, żeby obecna względna swoboda wymiany informacji wynikała z „błędu systemu‟. Nie jestem zresztą pewien czy można mówić o jednym systemie (mam na uwadze szerszą perspektywę, aniżeli tylko tutejszowo).
Załóżmy jednak, dla uproszczenia, że system jest istotnie jeden. Otóż ta względna swoboda wydaje się być absolutnie niezbędnym warunkiem funkcjonowania systemu. Bo na czym system polega? Najprościej można by go określić jako system dobrowolnej samo-totalizacji jednostki. Dobrowolność ma, co prawda, charakter jedynie pozorny, ale owa pozorność (za którą kryje się brutalna siła) wcale nie wadzi w realizacji celu, raczej pomaga.
Dlatego „względna swoboda‟ nie jest słabością systemu, stwarza też stosunkowo niewielkie zagrożenie, z którego twórcy systemu z pewnością zdawali sobie sprawę. Zagrożenie polega na wykorzystaniu owej „względnej swobody‟ w sposób odmienny od zalecanego przez twórców. W praktyce zagrożenie jest niemal żadne. Mogą zdarzyć się krytycy, nawet głównego nurtu systemowego, którzy zajmą się krytyką jakiegoś elementu systemu, nigdy nie pozwolą sobie na zaatakowania systemu jako całości (są przecież jego częścią).
Jedyne zagrożenie systemu może wynikać z postawy jego całkowitego odrzucenia. Nie ma drogi pośredniej.
Czy nacjonaliści mogą być rzetelnymi antykomunistami? Jak wiesz z tym może być pewien problem. Nawet jeśli nacjonalista dostrzega komunistyczne zagrożenie, ma w głowie także swoją hierarchię wartości, albo hierarchię spraw ważnych. Otóż zdaje mi się, komunistyczne zagrożenie nigdy nie zajmie w tej jego hierarchii pierwszego miejsca. A skoro tak, nawet ideowy antykomunizm nacjonalisty łatwo zostanie wyparty przez inne potrzeby.
Andrzej,
Czy sądzisz, że narodowy „patriota”, który dąży do zastąpienia „uniwersalnych norm” niuni „normami” plemiennej walki narodów między sobą, bez oglądania się na to czy tkwią w one bolszewizmie, czy też nie to już dobry materiał na antykomunistę?
Historia ostatnich 100 lat zdaje się potwierdzać, to co powyżej napisałeś. Nacjonalizm zawsze da się skusić na jaką bądź przynętę komunistów i prędzej raczej niż później im ulegnie. Z drugiej strony rozumiem słowa Jacka. To co nacjonalistów odróżnia od szarej, skoniunkturyzowanej w systemowych oparach masy to (w wielu przypadkach pewnie szczera) ideowość. Tylko czy z paranoicznego przekonania o wyższości własnego narodu da się wysublimować ideę odrobinę bardziej wartościową?
Jest jeszcze jeden szkopuł. Sięgam głęboko w pamięć i staram się przypomnieć postać choćby jednego nacjonalisty, który wyzbył się swoich rojeń i odnalazł się w świecie bez nacjonalistycznej aberracji. – Nie znajduję.
Ale czy to nie jest tylko dowód mojej złej pamięci?
Darek,
Tak, całkowite odrzucenie systemu byłoby dla niego zgubne. Ale na czym miałoby takie odrzucenie polegać w praktyce? I czym jest system?
Już nawet pomijając poziom dyktatu ideologicznego, a skupiając się na warstwach, powiedzmy operacyjnych, to nawet rozmawiając tutaj jesteśmy pod obserwacją. Nie mówiąc o tym, że choćby płacenie podatków jest zasilaniem owego systemu. Więc jak go odrzucić?
Oczywiście masz rację, że nacjonaliści mają zupełnie nieprzystawalną do antykomunizmu hierarchię wartości, ale w tym środowisku zdarzają się ludzie, którzy chcą jednak z tą czerwoną zarazą walczyć. Problem w tym, że szansę na połączenie się w jakiś większy organizm polityczny widzą tylko w idei narodowej. Bo tylko ona jest widoczna na horyzoncie, oprócz niej widzą tylko marksistów. To jest chyba największa przeszkoda. Ale może jest jakiś sposób, żeby do nich dotrzeć? Ostatecznie, to jedni z niewielu ludzi, którzy jeszcze nie zatracili zdolności czytania, a to chyba ważne.
Ale na czym miałoby takie odrzucenie polegać w praktyce?
Skoro odrzucenie Jacku, to nie uczestniczenie w podtrzymywaniu systemu, przede wszystkim w podtrzymywaniu politycznym. Sądzę, że polega to na nie uwiarygadnianiu go (przez własnoręczny podpis na jego „liście obecności” i uczestnictwo w jego instytucjach), nie próbowaniu „naprawiania go”, nie wskazywaniu jak mógłby być jeszcze lepszy (bo np. jakaś umowa gazowa jest dlań niekorzystna) ale na dochodzeniu jego istoty. To jest oczywiście minimum, jak słusznie twierdzi Darek ale od czegoś należy wyjść. To mi się wydaje podstawą do jakichkolwiek skutecznych działań. Wskaż mi proszę, ile osób w „nowym, wspaniałym” peerelu tak to widzi i chcą go odrzucić.
Czy każdy wróg czerwonej zarazy, jest naszym sprzymierzeńcem? Czy każdy wróg czerwonej zarazy powinien być naszym towarzyszem walki? Są nacjonaliści, którzy chcą zwalczać czerwoną zarazę ale czy tylko i wyłącznie dlatego, że to czerwona zaraza która opanowuje cały świat, czy przede wszystkim dlatego, że stoi ona na drodze nacjonalizmowi? Jak słusznie zauważasz „nacjonaliści mają zupełnie nieprzystawalną do antykomunizmu hierarchię wartości”. Skoro tak, to nie są antykomunistami. Czy naszymi towarzyszami walki nie powinni być antykomuniści, skoro ma mieć ona sens i być skuteczna? Nie ma ich dziś prawie wcale. Jak zwiększyć ich liczbę?
Nacjonaliści być może jeszcze nie zatracili zdolności czytania ale zdaje mi się, że ich interesują głównie treści i tematy nacjonalistyczne. Wszystko poza tym puszczają mimo uszu albo adaptują do nacjonalizmu. Dobrym przykładem jest Ścios i jego interpretacja Mackiewicza. Co oznacza Twoim zdaniem posiadanie zdolności do samodzielnego myślenia? Moim zdaniem zdolność to za mało, potrzebna jest wola samodzielnego myślenia.
Czy znasz Darku nacjonalistę, który porzucił nacjonalizm dla antykomunizmu bowiem zrozumiał, że sprawy ogólnoludzkie są ważniejsze od spraw narodowych? Nie wątpię, że taki się znalazł (znajdzie?). To by oznaczało jednak, że przestał być nacjonalistą. Każdy może zmienić swoje poglądy o 180 stopni, jeśli tego zechce. Czy komunista może zostać antykomunistą? Może (przykładem jest dla mnie Szymon Szechter).
Panie Dariuszu,
Jako uważny czytelnik niezwykle cenię Pana artykuły omijające nacjonalizmy, Stwórców i np. „Brombę i innych”. Zastanawia mnie fakt, że zawsze w dyskusjach to się pojawia. Widzę w Pana tekstach proste umiłowanie wolności i jasny jednoznaczny przekaz. Niezwykle trudny do akceptacji wprost dla mnie. Ale daje wiele do zastanowienia i zachęca do poszukiwań.
Andrzej,
No właśnie w tym problem, że nacjonalista, żeby stać się antykomunistą musi porzucić nacjonalizm. Ale dlaczego w ogóle zwróciłem uwagę na narodowców? Zaobserwowałem, że ich znacznie łatwiej, niż przeciętnego konsumenta medialnej brei jest zainteresować tematyką poruszaną na przykład na tej witrynie. Oczywiście, większość z tych, z którymi potem rozmawiam wraca uparcie w swoje koleiny, ale wykazuje przynajmniej jakąś intelektualną aktywność i nie nazywa mnie siewcą teorii spiskowych. Pozostali nie widzą zjawiska w żadnym aspekcie, może tylko podśmiewają się czasem z parad zboczeńców, to wszystko. Reasumując, narodowcy wykazują przynajmniej chęć dyskusji, pozostali nie.
Jacku,
Odrzucenie w praktyce?
Jak słusznie sugerujesz, nie da się odrzucić całego systemu bez reszty (przynajmniej do momentu ostatecznej konfrontacji, kiedy to nieprzebrane rzesze antykomunistów całego świata na jeden sygnał wyrzucą swoje paszporty, numery pesel, smycze i kagańce, i rzecz jasna zabiorą się za obalanie). Codziennie składasz trybut systemowi, nieważne czy jest to akurat „dobrowolna‟ danina na rzecz sowieckiego państwa, czy zakup (obłożonego szczególnym haraczem) worka foliowego, w którym planujesz przenieść zakupy do domu. Kto wie, może resztki pozostałe po zakupionych produktach, także ich opakowania, skrupulatnie sortujesz przed ich wyrzuceniem, bo taki dostałeś nakaz od swojego administracyjnego nadzorcy lub – co zdecydowanie gorsze – czynisz tak, ponieważ wmówiono Ci z powodzeniem, że grzebanie w śmieciach to Twoja naturalna, przyrodzona rola w społeczeństwie.
Te wszystkie (i milion pokrewnych) drobiazgi nie powinny stanowić argumentu w dyskusji, jeżeli przyjmiemy następujące założenie: celem antykomunisty nie jest wyłącznie jego indywidualne zwycięstwo nad systemem; celem jest obalenie systemu.
Oczywiście, człowiek obdarzony wolną wolą ma nieograniczoną możliwość wyboru. Nikt, nawet najgorszy oprawca, nie może go zmusić, żeby wegetował na rzecz systemu. W dziejach bolszewizmu zdarzały się przypadki potwierdzające to stwierdzenie. Znana jest historia mniszek, które odmówiły pracy w łagrach, ponieważ uważały, że taka praca byłaby służbą na rzecz antychrysta. Decydowały się na okropne cierpienia i męczeńską śmierć.
Wybrały piękną drogę i do nich należy zwycięstwo. Ale nie wszyscy muszą iść za ich przykładem. Nie tylko dlatego, że w „realiach‟ pozornie liberalnego systemu byłoby nam może trudno podzielić ich los. Przede wszystkim dlatego, że wyznaczając sobie konkretny cel, mamy do dyspozycji o wiele bogatszy wachlarz środków, taktycznych rozwiązań, strategicznych decyzji.
Być może przyznasz mi rację kiedy powiem, że w mojej ocenie nie jesteśmy jeszcze nawet na początku drogi. Stoimy na krawężniku i rozglądamy się wokół. Kto może zagwarantować, że zrobimy pierwszy krok, może setny? Nikt. Ale nie ma też takiego mądrego na świecie, który powie nam z absolutną pewnością: nawet palcem nie kiwniecie w bucie.
Pozostając w stanie błogiej nadziei możemy sobie pofantazjować, albo zabrać się do pracy. Postarajmy się na początek zdefiniować pole gry, gdzie będzie się decydować odrzucenie systemu dzisiaj. W tym co pisał dzisiaj Andrzej, w komentarzu powyżej, jest na pewno sporo racji. Naszkicował plan minimum.
Bardzo dobrze, że zmierzasz w kierunku konkretów. Zapewne jesteśmy obserwowani, zapewne teksty i dyskusje, które pojawiają się na witrynie nie docierają zbyt szeroko. Oba te problemy nie wydają mi się wielkie. Obserwacja jest nieunikniona, skoro nasze podziemne rozmowy prowadzimy z otwartą – że się tak wyrażę – przyłbicą. Ta sama obserwacja może być dla nas, a może jeszcze bardziej dla czytelników, cichą inspiracją, że jawność jawnością, ale nie należy z ową przesadzać. Jeśli na przykład któryś z czytelników chciałby zabrać głos na witrynie, a niekoniecznie zdradzać przed mniemanymi „obserwatorami‟ swoją tożsamość może sięgnąć po stosowne środki, kamuflujące nadawcę komentarza. I byłoby bardzo dobrze, bo każdy kolejny głos wzbogaca dyskusję.
To tylko marginalny przykład, ale kto wie czy nie inspirujący. Być może świat niezrozumiałych krzaczków, rozbieganych po monitorach kuchennej sfery programów jest tą przestrzenią, w której powinna toczyć się zasadnicza część walki?
Nacjonalizm domaga się wedle mnie odrębnej dyskusji. Może warto rozpocząć od kilku pytań. Postawię pierwsze: na ile szeroko należy termin definiować? Czy zawężamy go do środowisk w rodzaju ONR-Falanga i pogrobowców? Czy traktujemy pojęcie możliwie szeroko i przyjmujemy, że nacjonalista to człowiek, wyznający zdumiewającą zasadę: lepszy polski komunizm niż sowiecki, bądź też – niechby już był komunizm, byle polski. Określilibyśmy w ten sposób kierunek i rozpiętość naszego zainteresowania polskim nacjonalizmem.
Szanowny Panie Uważny Czytelniku,
Bardzo dziękuję za niezdawkowe komplementy, a odwdzięczę się Panu jednym drobnym problemem do rozważenia. Cóż takiego w „jednoznacznym przekazie‟ moich tekstów jest dla Pana trudne do zaakceptowania? Czy zechciałby Pan uchylić rąbka tajemnicy?
Skoro nie zgadza się Pan z moją argumentacją to znak, że w Pana dyspozycji pozostają argumenty mocniejsze, trafniejsze, bardziej przekonujące. Czy nie zechciałby Pan podzielić się nimi z nami, i w ten sposób przybliżyć wszystkich do niedościgłej… prawdy?
Liter 6057
Kol. Dariusz pisze:
„Sięgam głęboko w pamięć i staram się przypomnieć postać choćby jednego nacjonalisty, który wyzbył się swoich rojeń i odnalazł się w świecie bez nacjonalistycznej aberracji. – Nie znajduję.”
Hm, chyba już to pisałem, ale powtórzę: jeśli nacjonalizm, uważacie za tożsamy z szowinizmem, no to po co w naszym języku 2 terminy na jedno-i-to-samo? Inaczej: jest między nimi różnica, czy nie ma żadnej? Ja uważam, że dzieli je bardzo szerokie spektrum. Porównam to z ludzkim (ludzkim w obu znaczeniach) seksualizmem: przeważająca większość ludzi odczuwa swą seksualność, nieważne: taką, siaką, czy owaką. Lecz pewien odsetek populacji cechuje hiperseksualizm. Jak to określał jeden mój znajomy:
„Taki to pier*oli wszystko, co się rusza, z wyjątkiem zegarka ”. I to 5 * dziennie.
Szowinizm jest skrajną formą nacjonalizmu (Wiki), a już to, że istnieją w nim „skrajności”, implikuje istnienie całej, szerokiej gamy form i odmian. Odrzucanie tej gamy dlatego, że nie podoba nam się wysokie c, brzmiące fałszywie, jest rzeczą zdecydowanie nieroztropną.
Warto cofnąć się do XIX w. i spojrzeć na to, jak był nacjonalizm postrzegany wtedy, gdy stał się modny: ówczesna lewica, w tym stada pięknoduchów z salonów, uważała go za chwalebny i wzniosły: oh, rozwalmy te wszystkie monarchie, owe „więzienia narodów”, i niech one (te narody uciemiężone) nareszcie zaczną rządzić się same. Tu można wtrącić nasz wątek rodzimy: Polska była dla ówczesnych piewców owego samo-rządzenia przykładem sztandarowym, nasze tragiczne powstania wytoczyły łzę z niejednego oka.
Idąc dalej chronologicznie, spójrzmy na ND-ecję: choć było tam nieco szowinistów, to na pewno nie zaliczał się do nich Roman Dmowski, choć poglądy miał zdecydowane. Ale nie znaczy to, że od razu skrajne! Endecja kierowała swój program do klasy średniej, zabiegając też o poparcie warstw wyższych, ale i o robotnikach nie zapominała. Jej formacja ideowa była na pewno znacznie wyższej próby, niż obozu piłsudczyków. Wygenerowała kompletne recepty dotyczące budowy państwa, ustroju społecznego, i kierunków rozwoju gospodarki. Głównym autorytetem w jej zakresie był Roman Rybarski, zwolennik umiarkowanego liberalizmu gospodarczego. Natomiast rządy sanacji przyniosły wciąż narastającą ingerencję państwową, etatyzm, wraz z nieuchronnie z nim związaną korupcją.
Władze PRL-u tępiły propagandowo rządy przedwojenne, takiej np. sanacji wytykając to-i-owo. Lecz o wiele zacieklej była atakowana Narodowa Demokracja, której programowo i z wielkim hurgotem wytykano grzechy czasem zawinione (oczywiście wyolbrzymione), i całkiem wymyślone. Jej działalność sprowadzano do getta ławkowego, czy poczynań pałkarzy Zygmunta Przetakiewicza. No i oczywiście jej grzechem szczególnym i absolutnie niewybaczalnym, był antysemityzm. Który wszak ze samej natury rzeczy jest czymś tysiąckroć gorszym, niż germanofobia, rusofobia, albo rusino-fobia. A przecież mniejszość rusińska w II RP była półtora kroć liczniejsza, niż żydowska!
Przyczyną zupełnie szczególnej nienawiści komunistów do endecji było to, że czerwoni mieli budować „internacjonalizm”, będący jednak przykrótką kołderką mającą maskować wielkoruski szowinizm, który wcale nie zanikł z nastaniem komunizmu: stolica wszechświatowego proletariatu mogła być tylko jedna! I nawet zawołani internacjonaliści, czyli zlaicyzowani i skomunizowani Żydzi – nie spierali się (wówczas!) o to. Acz odmieniło im się, gdy Stalin ich nagle znielubił. Za co? Za to, że po wojnie zaczęli głosić, iż to „naród wybrany” był jej główną, a może i nawet jedyną liczącą się ofiarą. Tego ścierpieć nie mógł, bo choć z urodzenia Gruzin, to z wyboru był Rosjaninem, i uważał, że Wielka Wojna Ojczyźniana (tak ją tam zwą, a nie żadną-tam „drugą światową”) była wspaniałym wysiłkiem radzieckich „ludziów”, i demonstracją potęgi niezwyciężonej A. Czerwonej.
Co do endeckiego antysemityzmu, to można tu wspomnieć o pewnym podobieństwie do makkartyzmu, porównywanego do jakichś polowań na czrownice. McCarthy oskarżył wiele osób, do historii przeszły 102 z nich, które nie zgadzały się na przesłuchania przed komisjami, acz stanowczo zaprzeczały jakimkolwiek powiązaniom z komunizmem. Minęły lata, odtajniono moskiewskie archiwa, i co się okazało? Ano, że cała ta setka (+2) była albo w samej amerykańskiej kom-partii, albo ją wspierała, formalnie członkami nie będąc. Dlaczego o tym wspominam? Otóż dlatego, że infiltracja II RP przez szpiegów Moskwy ruszyła na skalę naprawdę wielką, zaraz po zakończeniu wojny 1920. Wysyłano tu perfekcyjnie przeszkolonych szpiegów, werbowano też zwolenników w Polsce. A przecież nasz PPS był mocno antykomunistyczny, do tego i patriotyczny, więc do KPP sympatią nie pałał najmniejszą. Kto więc garnął się do komuny najchętniej? Zlaicyzowana inteligencja żydowska, dla której „internacjonalizm” stał się nową Ziemią Obiecaną.
Tak, tak Michale, tak oni to widzieli! Jeśli masz przeciw temu rzeczowe argumenty, to wskaż je, a nie wspinaj się na wyżyny… szyderstwa! Tudzież pałki „niewybaczalnego” antysemityzmu. Taki nurt lewicy, jak żydokomuna jest faktem historycznym, na świecie, i oczywiście również w Polsce, zarówno przed~ jak i po-wojennej. A co takiego się zdarzyło w 68-mym? Dla nas nic bardzo ważnego: walkę o władzę pomiędzy Chamami a Żydami wygrali ci pierwsi, i tyle… Część wyjechała (acz nie wszyscy do Izraela!), lecz kto nie chciał, to nigdzie wyjeżdżać nie musiał! (warto przeczytać).
Nie jestem narodowcem, jako ko-liberał widzę, że są oni skłonni do etatyzmu, i nie rozumieją zalet Rynku W Pełni Wolnego. Ale uważam, że nie można ich z tego powodu skreślać, pozostawiając na żer socjalistom typu PiS-owskiego. Trzeba im przypomnieć Rybarskiego, tudzież uświadamiać, że socjalizm wcale narodu nie wzmacnia, lecz całkiem przeciwnie!
Roboty jest huk, ale i nadzieja jest spora. W środowisku tym istnieje świadomość tego, że Bóg jest dla wszystkich potrzebny, jest też dużo ideowego zapału, nie odrzucajmy tego! Nie odrzucajmy nawet tych garnących się do RN kiboli, bo to jest jedyna szansa, aby szanse mieli i oni: wyrosnąć na ludzi porządnych, czy choćby tylko „nieco” porządniejszych.
Nie wolno lekceważyć ideowego zaangażowania, oraz zdolności do samoorganizacji: RN jest obecnie jedyną siłą polityczną w Polsce, która jest w stanie w krótkim czasie wyprowadzić na pochód 100 tys. zwolenników, choć jej wyniki sondażowe mówią o jakichś 2% poparcia społecznego.
Nie przeczę, że istnieje coś takiego, jak prymitywny, bezrefleksyjny hurra-patriotyzm, istnieje! Lecz wg mnie stokroć gorszy jest ślepy, lemingowy kosmopolityzm, w którym celuje nasza obecna, pożal się Boże j-elita. Należy ją demaskować, piętnować, i zwalczać. To by było na dziś tyle.
Pozdrawiam!
Szanowny BaSzo,
Z jakiego fragmentu mojej wypowiedzi wynika jakobym nie odróżniał nacjonalizmu od szowinizmu? Nie ma takowego, prawda? To i dobrze, tym prędzej będziemy mogli przejść do poważniejszych kwestii.
Józef Maria Bocheński, pisząc swoje szkice o nacjonalizmie i katolicyzmie w l. 30. XX wieku nacjonalizm nazywał szowinizmem, patriotyzm nacjonalizmem. Co nam to mówi? Zdaje się, że ni mniej, ni więcej tylko to, że w latach młodości przyszłego znanego filozofa (i antybolszewika) w pewnych środowiskach intelektualnych czy politycznych pojęcie nacjonalizmu zlewało się w jedno z patriotyzmem, a zatem, cytując Dmowskiego przyjmowano, że: „Ojczyzna to przede wszystkim naród‟.
Konsekwencją tego myślenia, jedną z najbardziej ciążących na naszej historii, były decyzje powzięte w Rydze, zdeterminowane chęcią takiego zawężenia granic państwa, które by – zdaniem nacjonalistycznych ekspertów w typie Grabskiego (może Dmowski oraz jego towarzysze partyjni byli jednak szowinistami?) – pozwalały realnie myśleć o asymilacji mniejszości narodowych, czyli o de facto wynarodowianiu Białorusinów, Ukraińców, Litwinów (o przeprowadzeniu podobnej operacji w odniesieniu do Niemców czy Żydów nigdy nie myślano).
Zanim doszło do zawarcia wspomnianego wyżej traktatu z bolszewikami (Marian Zdziechowski nazywał ten haniebny akt polityczny endeków [i nie tylko endeków] Zbrodnia ryską , podczas wyborów do Sejmu w 1919 roku ci sami endecy (kierowani przez Dmowskiego) zorganizowali się w formację polityczną o interesującej nazwie Związek Ludowo-Narodowy. Głosili: „Polska musi być narodowa, bez podziału na szlachecką, robotniczą, chłopską czy mieszczańską. W przeciwnym razie może stać się ona jedynie żydowską.‟ – Mnie to nie wygląda na program umiarkowanego liberalizmu. Raczej na szowinizm o podłożu skrajnie antysemickim. Kilka lat później Dmowskiego zafascynowała postać i faszystowskie koncepcje Mussoliniego, czego efektem było powstanie OWP. Umiarkowany liberał Rybarski jako współtwórca tej formacji zasłynął odmową wpisywania ocen do indeksów tym studentom, którzy ośmielili się protestować wobec getta ławkowego. Wyobrazić sobie trudno – profesor uniwersytetu, w dodatku liberał (choć umiarkowany). Ja bym jego „dokonań‟ nikomu nie chciał przypominać. Na pewno nie jako wzór do naśladowania.
Zdumiewają narracje, gdzie nawet Gruzin może uchodzić za przedstawiciela „wielkoruskiego szowinizmu‟, który jakoby „wcale nie zanikł z nastaniem komunizmu‟. Bardzo byłbym ciekaw, jakie przesłanki świadczą na rzecz powyższej tezy. Czyżby tym twardym argumentem mogły być miliony wymordowanych Rosjan i wszyscy pozostali, żyjący na skraju śmierci głodowej i chronicznego niedostatku (po dzień dzisiejszy)?
Prowadzenie dyskusji wokół problemu występowania zwolenników komunizmu pośród przedstawicieli narodu żydowskiego wciąż pewnie przykuwa uwagę, ale dokąd może prowadzić? Czyżby do wnioski, że Żydzi nie są odporni na bakcyl komunistycznej zarazy? Jeżeli tak, to dyskusja jest bezprzedmiotowa – bo ja się zgadzam. Może podyskutujmy w zamian o innych nacjach. Któraś pewnie jest niewrażliwa. Wiem! To POLACY? To muszą być ONI, nieprawdaż!
Zachodzę w głowę cóż to takiego „prymitywny, bezrefleksyjny hurra-patriotyzm‟ i dlaczego warto się tym zjawiskiem zajmować, a reprezentantów tej ideowej formacji przygarniać? Poczytam. Pewnie znajdę coś na ten temat u Dmowskiego.
Szanowny Panie Dariuszu,
Ojojoj, wiele by mówić. Ale nie, nie mam takich odwrotnych, mocniejszych argumentów. Tym bardziej tajemnicy, o jej rąbku nie wspomnę, bo i z czego go odsłonić. W zasadzie powinienem powiedzieć, że niedowierzam. Ale o wierze nie miało być. To może przewrotnie odpowiem pytaniem na pytanie. Dlaczego Pana argumenty nie mogą mnie przekonać? W ostatnim artykule zwraca Pan uwagę na słabości bolszewizmu. No właśnie, czy tylko bolszewizm czy jakikolwiek pomysł na zamordyzm, choć często właśnie pod przykrywką komunizmu. I dlaczego walczyć tylko z tym jednym, wprost deklarowanym. Czy uważa Pan, że np. Korea Północna czy Chiny są naprawdę komunistyczne, czy tylko wykorzystują ideologię dla własnych celów, a że to teraz najwygodniej to inna sprawa. Może utrzymywanie fikcji (nie wiem czy fatalnej czy totalnej), zanim nie znajdzie się nowy pomysł, jest sposobem na przetrwanie. A do prawdy, tak tej niedościgłej, to rzeczywiście możemy tylko próbować się zbliżyć.
Szanowny Czytelniku Uważny lub Nie,
Cóż to za ezopoizmy?
Cytuję: „No właśnie, czy tylko bolszewizm czy jakikolwiek pomysł na zamordyzm, choć często właśnie pod przykrywką komunizmu.‟
Hm!
Czyli, że zdaniem Jego bolszewizm jest częścią większego zbioru, mianowicie „jakiegokolwiek pomysłu na zamordyzm‟?
Czytelnik Jest Nieuważny. Od tuzina lat przekonujemy na wp, że bolszewizm jest czymś absolutnie wyjątkowym, nieporównywalnym z niczym, że stworzył nową epokę, nową erę w dziejach świata, a tu Szanowny wyskakuje z takim klopsem.
Po co? Po co pisać?
Panie Dariuszu,
Klopsy uwielbiam, co do ezopoizmu to nigdy nie jadłem. Czy może Pan wyjaśnić znaczenie tego słowa. Wujek google nie daje rady.
„Jego” zdaniem nie jest wpisywanie bolszewizmu (komunizmu) w większy zbiór, a tylko uwaga na wykorzystanie tej hydry do własnych celów (zazwyczaj niecnych).
Po co? No właśnie, czy tylko poklask, zgoda i pochwały. Tak, te też się należą za „tuzin lat”, ale czy tylko te.
Jeszcze, co do cytowania pojedynczych zdań. Darek to ja teraz zacytuję. „Upadły Związek Sowiecki obnażył swoją słabość militarną. Trwająca przez dziesięciolecia psychoza strachu okazała się bezpodstawna” Kojarzysz? A reszta wokół, kolejne zdania i cała książka nie jest istotna?
Przemek,
Kto niby wykorzystuje komunizm do realizacji własnych celów? Masoni? Cykliście? A może podli kapitaliści? Zdawało mi się zawsze, że jest odwrotnie.
Pomiędzy komunizmem a antykomunizmem jest pewna zasadnicza różnica. W przypadku tego ostatniego, zdarza się pewnej natury osobnikom udawać zwolennika tej idei. Jednym z najciekawszych przykładów tego typu zafałszowania jest Adam Michnik, który z własnej/nieprzymuszonej woli przywdział przyobszerny kubrak antykomunizmu. Zrobił tak, ponieważ formuła, w której chciałoby mu się tkwić i działać najchętniej – reformatora ukochanego komunizmu – straciła rację bytu. Mówiąc kolokwialnie, świat mu się rozpieprzył, brutalnie zahaczając o jego ideową tożsamość.
W przypadku komunizmu jest nieco inaczej, bo… z komunizmem nie ma żartów i na ogół każdy to rozumie. Ale są wyjątki. Specjalnym przykładem jest Czesław Miłosz, który udawał komunistę, choć – tak twierdził Józef Mackiewicz (znający Miłosza bardzo dobrze), nigdy komunistą nie był. Jako ideowy koniunkturalista (Miłosz, nie Mackiewicz) uznał po prostu, że bycie komunistą (najlepiej rozczarowanym) najbardziej się opłaca. Nie przeliczył się (w pewnym sensie). No, ale Miłosz nie robił w polityce, więc to przykład nie całkiem adekwatny. Gdyby na przykład politycznie zaangażowani cykliście próbowali grać komunistyczną kartą (z racji jej siły), sądzę, że skończyłoby się to dla nich tęgim laniem.
Kolejnego zdanie, wybacz, w ogóle nie rozumiem, tylko pojedyncze słowa, dlatego trudno mi się do niego odnieść.
Z trudem także domyślam się, o co chodzi w ostatnim akapicie. Czy o to, że zdanie celowo wyrwane z kontekstu nie oddaje intencji jego autora? Ok.
Aaaa, jeszcze ezopoizm. To nic wielkiego, nowe słowo. To od Ezopa.
Istotnym elementem walki z komunizmem jest rozliczenie jego zbrodni. O tym właśnie traktuje numer 45/2019 tygodnika „Teologia Polityczna Co Tydzień”:
https://teologiapolityczna.pl/testament-bukowskiego-norymberga-dla-komunizmu-tpct-189
Problem tylko polega na tym, czy mówimy o realnych możliwościach, czy są to tylko pobożne życzenia.
Panie Pawle,
Tak postawiona kwestia, jak ją Pan zaprezentował w swoim ostatnim komentarzu, nie wnosi do dyskusji nad komunizmem nic nowego.
Rozliczenie zbrodni komunizmu nie jest istotnym elementem walki z komunizmem. Jest jedynie dowodem na to, że osoby podpisujące się pod taką tezą nie chcą i nie mają zamiaru przyznać, że komunizm bynajmniej nie zginął, ma się dobrze, i co gorsza – z każdym kolejnym rokiem – coraz lepiej. Gdyby uznały swój błąd intelektualnego zbłądzenia, zdawałyby sobie dobrze sprawę z tego oczywistego faktu, że nie czas teraz i pora na rozliczanie zbrodniarza. To tak jakby zbrodnie nazizmu chcieć rozliczać przed hitlerowskimi trybunałami ludowymi; zbrodnie peerelu osądzać przy fachowym (oraz polityczno-ideowym) udziale funkcjonariuszy sądowych, którzy (w swojej masie) zajmują te same miejsca w systemie peerelowskiej niesprawiedliwości, jakie zajmowali 30 lat temu. Toć absurd w najczystszej postaci.
Od 30 lat zajmuje mnie fenomen aktywności Bukowskiego w obrębie sowieckiego wymiaru niesprawiedliwości. Jak przy jego niewątpliwie wybitnej inteligencji politycznej mógł dać się wmanewrować w tak żałosne widowisko? Musiał to być przejaw albo wielce wybujałego ego, albo najgłębiej zakamuflowanej agentury wpływu.
Dariuszu, nie! Jakoś jednak wyszydzasz zdanie Pawła, np. pisząc:
„Jest jedynie dowodem na to, że osoby podpisujące się pod taką tezą nie chcą i nie mają zamiaru przyznać, że komunizm bynajmniej nie zginął, ma się dobrze, i co gorsza – z każdym kolejnym rokiem – coraz lepiej” — a to jednak pewne uproszczenie. Bowiem nastąpiło przesunięcie akcentów, ale naprawdę znaczące! Odchodzi w niebyt koszarowy komunizm typu bolszewicko-maoistycznego (z wyjątkiem enklaw, pomińmy), zaś rozkwita wyhodowany na Zachodnich Uniwersytetach neo-marksizm, który jednak starannie uchyla się od etykietowania jako komunizm właśnie. Oni udają „ludziów zatroskanych”, zaangażowanych w poprawianie świata, ideowych, ale starannie ukrywają przy tym swój fanatyzm, no i faktyczne, dalekosiężne cele.
A w ramach tej maskirowki są niechętni do działań, które by ową strategię uczyniły przejrzyście widomą. Będą wić się jak piskorz, aby nie dać zobaczyć swej prawdziwej twarzy.
Piszesz Dariuszu, że:
„To tak jakby zbrodnie nazizmu chcieć rozliczać przed hitlerowskimi trybunałami ludowymi” — ale naziści wtedy wszak nie zrobili wolty typu „pokojowe oddanie Władzi”, ani nie udawali, że ich wcale nie ma, prawda? A więc sytuacje „nieco” jednak inne.
Dla mnie jest to dążenie oczywiste (dążenie!): dla czerwonych powinna być Norymberga (jakaś-tam). I należy tym oczekiwaniem drążyć dziurę w brzuchu wszystkim, na każdej szerokości geograficznej. Jest faktem, iż E-Mumią rządzi już banda goszystów, i choć uważny obserwator dobrze już wie, jak dalece oni poszli na lewo, to przecież udają że nie!
Z jednej strony świętują urodziny Marksa, czy Spinellliego, ale na użytek wyborców wciąż skrzętnie wbijają się w maskę socjaldemokratów, choć to jeden pies. Walenie w bęben owej „Norymbergii dla bolszewizmu”, mającego na rękach krew niemal stu milionów istnień, jest konieczne, a i użyteczne! To w oczach ludzi zdezorientowanych będzie autentyczny „test prawdy”, intencji, zamierzeń, przekonań — wymierzony w rządzące kliki.
Krytykując to, wybacz! — ale siejesz defetyzm!
Kończąc zachęcam do zerknięcia na zdjęcia (Link!) ze wspaniałych obchodów Święta Niepodległości w Warszawie. Jakoś na kolana nie rzuca, w dodatku „stempel czasowy” zapomniałem przestawić na zimowy, czyli jest godzina różnicy, może i minuty jakieś…
Hm:
„Jakoś na kolana nie rzuca”
Jakość!
Panie Dariuszu, ma Pan rację, ale nic Pan nie napisał o możliwym trybunale międzynarodowym dla zbrodni komunizmu.
Baszo,
Gdzie w moim komentarzu szyderstwo? Wskaż łaskawie. Zapiekło „intelektualne zbłądzenie‟, o którym wspomniałem?
Z punktu widzenia chęci osądzania komunizmu, kompletnie nie ma znaczenia, czy delikwent przyznaje się do winy, czy nie; czy nosi siekierę pod pachą, czy zgrywa świętego Mikołaja.
Pierwszorzędne pozostaje kwestia, kto ma być jego sędzią. Wie o tym Basza, wie o tym Pan Paweł, wiedzą o tym najzajadlejsi dyskutanci peerelowskiego folwarku para-politycznego, dlaczegoś tylko nie chcą wyciągać stosownych wniosków. A ten jest prosty, jeden: peerelowski wymiar niesprawiedliwości (także wymiary niesprawiedliwości pozostałych demoludów) jest oparty wciąż o ten sam, solidny bolszewicki fundament – brak jakichkolwiek zasad. Poza jedną – wszystko wolno.
Swojego czasu przywołałem nieświetlaną postać towarzysza Kiszczaka. Czy nie dziwne, że przez 20 lat z okładem toczyły się przeciwko temu człowiekowi liczne procesy karne, w każdej chwili mógłby być narażony na rewizję, konfiskatę najtajniejszych papierów, a on co? – najintymniejszą bombę w postaci bolkowych wyznań i podpisów trzymał sobie najspokojniej w sekretarzyku! Przypadek? Gapiostwo? A może absolutna pewność, że w tym systemie z głowy nie ubędzie mu nawet jeden włos?
Ochłoń (choć na moment) i zadaj sobie zasadnicze pytanie: jaki byłby werdykt tej Twojej Norymbergi? Czy nie taki jak w Moskwie 30 lat temu? Uniewinniający.
Może czas spojrzeć na rzeczy jakimi są, a nie z punktu własnych pobożnych życzeń?
Ale gdzie tam, …race w dłoń! bolszewika goń! (A Czapajew wciąż gieroj).
Tak lepiej!?
Panie Pawle,
Trybunałom na ogół podlegają zwyciężeni, nie sądzi Pan? A bolszewikom, jak na razie, klęska nie grozi.
Panie Dariuszu, faktycznie, można podać przykład gdy Europejski Trybunał Praw Człowieka w Strasburgu stwierdził w 2018 roku, że nie może oceniać śledztwa rosyjskiego w sprawie Katynia. Nie mówiąc już o samej zbrodni.
Ale przynajmniej należy na arenie międzynarodowej głośno mówić, że zbrodnie komunizmu nie zostały ukarane.
Panie Pawle,
Głośno mówić o zbrodniach komunizmu trzeba zawsze, ale nigdy w kontredansie z mylnym przekonaniem, że to przeszłość. A tak to się, niestety, na ogół dzieje. Do tego chóru nie należy się przyłączać. Bo to kłamstwo.
Dariuszu, rację masz, ale… krzyczeć trzeba: Sto milionów ofiar woła o pamięć!
Baszo,
Pewnie znasz „Czarną księgę komunizmu‟. Cegła wydana ze 20 lat temu, przetłumaczona na x języków. To jest o zbrodniach upadłego komunizmu. Czyli w intencji o czym? Czy o zbrodniach, czy o tym, że komunizm to już historia?
Wedle mnie trzeba bardzo uważać z kim się ten metaforyczny krzyk podnosi. A poza tym krzyku należy raczej unikać. Tłumi rozsądek i zaburza sens artykulacji.
Postawienie sprawy Norymbergi dla komunizmu musi moim zdaniem wynikać z założenia, że komunizmu już nie ma tu i teraz. Skoro uważam, że jest inaczej, że komunizm jedynie zmienił swoje oblicze a jego istota pozostaje bez zmian to oczywistym jest, że przede wszystkim będę go zwalczał a dopiero potem wzywał do osądzenia go. Darek ma stuprocentową rację.
Czy „wyhodowany na Zachodnich Uniwersytetach neo-marksizm” nie jest przypadkiem kontynuacją marksizmu? Kim był Gramsci, którego to strategię realizuje się na Zachodzie od dziesięcioleci (praktycznie już ją zrealizowano)? Czy zatem „neo-marksizm” nie jest zwyczajnie marksizmem, nie jest jego oczywistą kontynuacją?
A co z komunizmem? Czy jego dzisiejsze postacie w CHRL i w „Rosji” nie są oczywistą kontynuacją „koszarowego komunizmu typu bolszewicko-maoistycznego”. Czy nie wynikają wprost z poprzednich? To komuniści „obalili komunizm”, stało się to za ich przyczyną. Ne porzucili swojego celu. Dlatego ta dzisiejsza postać jest kontynuacją poprzedniej. To z czym mamy do czynienia dzisiaj to niestety „coś gorszego”, bowiem pozornie zupełnie innego. To wielkie fałszerstwo.
Przyznanie mu miana nie-komunizmu to akceptacja komunizmu pod inną maską, a więc zgoda na komunizm byle by tylko nie był zbrodniczy i był „strawny” dla swoich ofiar. Jeśli komuś się wydaje, że akceptując dzisiejszą postać komunizmu może jednocześnie domagać się osądzenia jego dawnych zbrodni to uprawia klasyczne „wishful thinking”, a nawet wspiera komunizm (jego dzisiejszą postać), wbrew faktom odrzuca bowiem tezę o kontynuacji komunizmu. Komunizm można albo zwalczać albo wspierać.
Andrzeju, piszesz:
„Postawienie sprawy Norymbergi dla komunizmu musi moim zdaniem wynikać z założenia, że komunizmu już nie ma” — Nie, nie, wcale nie musi! Primo: jak pisałem tam, wyżej, te wiele dziesiątków milionów zamęczonych okrutnie — wołają o pomstę, choćby i nawet „do nieba”. No i jakoś ich pamięć trzeba uczcić, nie wolno, nie wolno dopuścić, aby zapadła nad tym kurtyna milczenia.
Zaś p. Dariusz Rohnka nie mógł się powstrzymać od dowcipkowania, bo zabawia się w jakąś żonglerkę słowami:
„A poza tym krzyku należy raczej unikać. Tłumi rozsądek i zaburza sens artykulacji” — choć przecież o jedno raptem zdanie wcześniej, sam zauważa, że postulowany przeze mnie krzyk, jest (cytat) „metaforyczny”. No to czy i taki „ Tłumi rozsądek i zaburza sens artykulacji ”, co?
No już dobrze, niech mu będzie Wojtek, bo na szczęście o jeden post wcześniej przyznaje: „o zbrodniach komunizmu trzeba zawsze głośno mówić” (zmieniłem w cytacie szyk zdania, dla swych własnych, oczywiście niecnych celów), tedy pax!
Wg. mnie milczenie z kwestią Norymbergii dla komunizmu (raczej właśnie tak, a nie dla komunistów!) to byłoby jak udział w dokonaniu tej hekatomby, współudział po fakcie. A można też przytoczyć to, co rzekł de Talleyrand o egzekucji księcia Ludwika: „to gorzej niż zbrodnia, to błąd!”. Czemu? Bo jeśli nawet w najmniejszym, zerowym prawdopodobieństwie liczyć na taką Norymbergę nie można, to w zakresie propagandowym przynajmniej: tym gorzej dla czerwonych!. Bo do szarych zjadaczy chleba, co to chyba nawet udają, że nie mają świadomości, iż mają klapki na oczach, że i do nich coś-tam zacznie docierać, iż sprawy się mają jakoś tak nie halo! Bo jak inaczej dotrzeć do nich „diamentową kulą”, wstrząsnąć, że faktycznie „nie halo”?? Czyż może być na to lepszy pocisk? Jeśli macie taki w arsenale, to czemu go jeszcze nie zrzuciliście na łby czerwonej zarazy, czemu?
Takie-jakieś zaniechanie „to gorzej niż zbrodnia, to błąd!” Acz, jak to mnie już do tego przekonaliście, wołanie o taką Norymbergę koniecznie trzeba jakoś-tam łączyć ze stwierdzeniem: „ale wy tego nie robicie, i nie zrobicie, wszak sami jesteście do szpiku kości czerwoni!”
Panie Andrzeju,
Norymberga? Czyli powtórzenie cyrku, w którym najgorszy zbrodniarz II wojny, a może najgorszy zbrodniarz, jakiego ziemia nosiła, zasiadał jako oskarżyciel, sędzia i kat?
Raczy Pan żartować? Mam taką nadzieję.
Panie Michale,
Ależ naturalnie. Ze mnie jednak kiepski żartowniś i dobrych żartów też zazwyczaj nie rozpoznaję.
Proszę zauważyć, że ze swojej strony nie domagam się „Norymbergi” dla komunizmu jako powtórzenia owego zakłamania na zakończenie II Wojny Światowej, gdy jeden zbrodniarz sądził drugiego, a nawet umownie jako sądu nad komunizmem. Nie napisałem tego, skomentowałem jedynie nawoływanie do tego czynu (tę kwestię przytoczył pierwszy Pan Paweł podając link do strony Bukowskiego). Podtrzymuję swoje zdanie, że dopóki komunizm istnieje tu i teraz trzeba się mu przede wszystkim przeciwstawiać aby go pokonać. Dopiero potem go, daj Panie Boże, osądzić.
Panie Baszu,
Miliony ofiar komunizmu nie tyle wołają o pomstę do nieba i o stałą pamięć co wołają o walkę z komunizmem dopóki wystarczy mam tchu. Rozpoznając go dobrze i walcząc z nim skutecznie najlepiej je Pan pomści i wyrazi swoją potrzebę pamiętania o nich.
Tak, tak. Tak-tak-tak. Tak, ale… ale nieuważnie Pan czytał, Andrzeju!
Wszak jednoznacznie wskazywałem w poprzednim poście, że owo wołanie, prócz wyrazu pamięci, i gwoli oddania sprawiedliwości pomordowanym, jest też potężnym orężem do bieżącej walki z komunizmem. I nie tylko chodzi o „paleobolszewików”, ale nade wszystko i neo-marksistów, tu i teraz, i na wieki wieków! Proszę przeczytać tamto starannie, i dokładnie.
A co do oburzenia p. Michała odniesieniem tych postulowanych nawoływań do szopki powojennej „sprawiedliwości”, jaka się w owej Norymberdze odbyła, to proszę bardzo, niechżesz nasz archanioł stworzy jakiś termin, który byłby równie czytelny: powszechnie znany, i rozpoznawalny od jednego słowa. Z pełnym wachlarzem skojarzeń, wywoływanych u większości ludzkiej populacji. Bo ja czegoś takiego się nie podejmę.
Drogi i Szanowny Panie Andrzeju!
Oczywiście ma Pan rację. Z komunizmem trzeba walczyć, a nie załamywać nad nim ręce; walczyć ze zniewoleniem polskiej myśli, a nie zachwalać „fotki ze wspaniałych obchodów Święta Niepodległości w Warszawie”. No, ale nie można niczego lepszego oczekiwać od wielbicieli Michalkiewicza.
Złapałem Pana za słowo tylko z jednej przyczyny: żeby wskazać, że sąd w Norymberdze daleki był od przedstawianego tryumfu dobra nad złem (choć domyślam się, że Pan sam to wie). Sam niegdyś używałem go za przykład wyższości prawa naturalnego nad prawem ustanowionym. Jakże się myliłem! (Na usprawiedliwienie dodam, że miałem wówczas 20 lat.)
Trybunał norymberski był moralną obrzydliwością i jawnym bezprawiem, był groteskowym wypaczeniem sprawiedliwości i karykaturą sądownictwa. Mordercy w glorii sędziów, kaci w roli oskarżycieli – w porządku, bo niby czego innego się spodziewać od bolszewickiej bandy? Ale żeby wolni ludzie poszli na coś takiego? Czy Niemcy zostali oficjalnie oskarżeni o Katyń w Norymberdze? Nie, bo zbyt grubymi nićmi to było szyte. Nie było na ławie oskarżonych Muellera, który najprawdopodobniej siedział w Moskwie, ale von Ribbentrop został powieszony, bo wyjawił tajny protokół paktu z Mołotowem. Najgorszy zbrodniarz tamtej wojny podkręcał tymczasem wąsa i pykał sobie z fajeczki. Tfu! Właściwie, nawet splunąć się nie chce na taką „sprawiedliwość”.
No, no, p. Michale, widzę, żeś Pan wielce dumny ze swego splendid isolation, wieeelce! Siedzisz tam, daaaleko, i na tych „co pozostali” (Turnau) plwasz bez żenady. Tudzież na ten wstrętny Marsz, bo przecież należy „walczyć ze zniewoleniem polskiej myśli, a nie zachwalać „fotki ze wspaniałych obchodów Święta Niepodległości w Warszawie” ”, na którym zapewne wznoszono (oh, oh, jaki wstyd!) mnóstwo antysemickich haseł. Rozczaruję Cię: nie było takich, ani jednego!
Kilka przytoczę:
Bóg, honor, Ojczyzna!
Cześć i chwała bohaterom!
Niezależne Siły Zbrojne, NSZ!
Inka, Inka, patrzysz z nieba, zachowałaś się jak trzeba!
Kłamstwa Michnika Wyrzuć do śmietnika!
Chłopak i dziewczyna, normalna rodzina!
Głos zabierali ludzie zaproszeni przez organizatorów, organizatorów, którzy, w przeciwieństwie do tutejszego archanioła wciąż, i wciąż zmieniają myślenie dziesiątków tysięcy tych „co pozostali”! i co dla neo-bolszewii jest absolutnie nie w smak! Ale tutejszy archanioł stoi wyżej moralnie, no i oczywiście intelektualnie, i jakimiś-tam „marszami” się brzydzi. Übermensch zapewne, no bo któż inny?
To akurat nie ma nic wspólnego z dystansem – ach, jakże by to było wygodnie, tak móc zbyć czyjś pogląd, bo on daleko, ech, bolszewicka twoja chrząstka – wystarczy powiedzieć, że są także mieszkańcy prlu bis, którzy mają podobny opinię do mojej (niezmierzony jest mój podziw dla nich).
Natomiast co do maszerowania i wykrzykiwania haseł, to pozwolę sobie zacytować pisarza, którego nie znasz (może to i lepiej), a tylko lubisz przytaczać, że jakiś neptek z połową mózgu (archanioł Michalkiewicz?) jest szefem pół-bolszewickiej jaczejki, która nadaje prlowską nagrodę imienia tego wielkiego pisarza (bez ładu i składu). Niestety, ten szef jaczejki (podobnie jak i Ty) nigdy Mackiewicza nie czytał. A szkoda. Warto byłoby przeczytać, tylko trzeba się najpierw wyzbyć swoich prlowskich więzów, co można zrobić bez wyjeżdżania z prlu.
Tyle miał do powiedzenia Józef Mackiewicz na temat Twoich marszów:
„Nie należał nigdy do wyjącego tłumu. Skądkolwiek by ów maszerował, i niezależnie w jakim kierunku wymachiwał pięściami. Stąd może jego antykomunizm z przekonania, ale niejako i z nerwu, z poczucia dobrego smaku, ze sceptycyzmu wrodzonego, z wyobraźni nie wyobrażającej sobie życia bez autentycznej wolności myśli. Z głębokiej wiedzy.”
Wygrażaj dalej pięściami, skoro koniecznie musisz, ale może raczej nie tutaj.
Ja w innej sprawie. Chodzi o „dobry smak” według Mackiewicza, który jest elementem postawy, z której wynika antykomunizm.
Zawsze myślałem, że Zbigniew Herbert był oryginalny, gdy pisał o tymże smaku w wierszu „Potęga smaku”. Wiersz pochodzi z tomu „Raport z oblężonego miasta i inne wiersze” wydanego w roku 1983. Mackiewicz zapewne swój pogląd wyraził wcześniej. Herbert chyba nie znał tej myśli autora „Lewej wolnej”.
Panie Pawle,
Cytat pochodzi z artykułu-wspomnienia o Włodzimierzu Popławskim, przyjacielu Mackiewicza, który w nieprawdopodobnie młodym wieku, bo jako piętnastolatek (!) służył u Bułak-Bałachowicza. Artykuł znajduje się w tomie „Wielkie tabu i drobne fałszerstwa” i pochodzi z roku 1969.
Co rzekłszy, myśl nie wydaje mi się specjalnie Mackiewiczowska. Jest raczej typowa dla rosyjskiej myśli antybolszewickiej. Nie potrafię wskazać, czy powiedział coś takiego Bunin, czy Nabokow, ani nie zdziwiłbym się wcale, gdyby to był Ałdanow lub Mereżkowski. To byli wszystko kulturalni ludzie, dla których chamstwo bolszewizmu było najzwyklejszą obrazą poczucia dobrego smaku.
Niestety dzisiaj ludzie mylą chamstwo wykrzykiwania na ulicach – z antykomunizmem.
Już dawno temu pewien mądry Żyd – Artur Sandauer – powiedział: „odwaga staniała, rozum podrożał”. To było w okolicach roku 1956.
Artur Sandauer, to było zjawisko, które po rosyjsku nazywałoby się „biezpartyjnyj bolszewik”. Nie przypisywałbym mu nadmiernej mądrości.
Ciekawa jest charakterystyka Sandauera według Gombrowicza („Dziennik”). Litania epitetów jest imponująca. Niestety, pamiętam tylko jedno określenie – „kornik”.
Panie Michale, lista tych „bezpartyjnych bolszewików” w PRL-u była długa. Czy zna Pan książkę „Lawina i kamienie. Pisarze wobec komunizmu”?
Można by powiedzieć – cóż tam kamienie, lawina i tak się toczy (ale, jak napisał Miłosz, zmienia kierunek).
Jak powstrzymać lawinę?
Panie Pawle, nie znam takiej książki. Czy warto ją znać?
Lawina się toczy, ale ani jej powstrzymać nie można, ani nie da się zmienić jej kierunku. Na tym polega natura lawiny. Zupełnie więc nie rozumiem, w jakim kontekście mowa tu o lawinie. Miłosz miał zawsze tendencję do niejasnych metafor, ale to przekraczałoby jego zwykłą beztroskę, bo przecież lawina, to niepowstrzymana siła, która zmiata wszystko na swej drodze. Kto tu jest lawiną? A kto kamieniem?
Lawina to np. komunizm.
Miłosz napisał w „Traktacie moralnym”:
„Nie jesteś jednak tak bezwolny, A choćbyś był jak kamień polny, Lawina bieg od tego zmienia, Po jakich toczy się kamieniach. I, jak zwykł mawiać już ktoś inny, Możesz, więc wpłyń na bieg lawiny.” (1948).
W książce „Lawina i kamienie” chodzi o pisarzy, którzy byli za a nawet przeciw komunizmowi.
Krótka charakterystyka książki (według portalu lubimyczytac.pl):
„Opowieść o losach polskich pisarzy, którzy zaraz po wojnie wstąpili w szeregi zwolenników nowego ładu, by stać się jego żarliwymi wyznawcami i służyć mu piórem, a potem przeszli do jawnej opozycji wobec systemu. Co nimi kierowało w ich powojennych wyborach? Czy konformizm, żądza władzy i pieniędzy, czy te same wartości, które zadecydowały o ich przejściu do opozycji? Ta reporterska opowieść o losach sześciu pisarzy – Jerzego Andrzejewskiego, Tadeusza Borowskiego, Kazimierza Brandysa, Tadeusza Konwickiego, Wiktora Woroszylskiego i Adama Ważyka wpisuje się w sam środek obecnych debat publicznych o rozliczaniu się z działalności w czasach PRL.”
Autorki – Joanna Szczęsna i Anna Bikont to osoby związane z Michnikiem.
Myślę, że ciekawsze są inne książki, autorstwa Joanny Siedleckiej:
„Obława. Losy pisarzy represjonowanych)” (2005)
„Kryptonim „Liryka”. Bezpieka wobec literatów” (2008)
„Biografie odtajnione” (2015)
Tutaj jest rozmowa z autorką, na temat zerwania Herberta z Michnikiem (nie każdy był tak przenikliwy jak Józef Mackiewicz, który wyczuł Michnika od razu):
Panie Pawle,
Józef Mackiewicz uważał Konwickiego czy Woroszylskiego za „podpory reżymu komunistycznego w Polsce”. O Andrzejewskim pisał obszernie (proszę zajrzeć np. do tegoż tomu pt. „Wielkie tabu i drobne fałszerstwa”), o Brandysie pisał jeszcze w latach 40. we „Lwowie i Wilnie”. Natomiast po przeczytaniu wywiadów Miłosza w prlu, w roku 1981, nazwał go „łachmanem”. Ważyk? Czy to ten, który powiedział „zwariowałem”, jako jedyne wytłumaczenie, dlaczego był komunistą? Wśród wszystkich wymienionych przez Pana pisarzy, osobiście cenię wysoko tylko Borowskiego. Ale też on jeden zapłacił straszną cenę, zamiast, jak reszta, robić karierę.
Nie wiem nic o p. Siedleckiej, ale na jej książce o Herbercie raczej polegać nie należy: http://kompromitacje.blogspot.com/2011/10/joanna-siedlecka-o-zbigniewie-herbercie.html
Czy Panu ten obraz lawiny, której bieg zmieniać ma jeden kamień, przemawia do wyobraźni? Mnie się to wydaje zupełnie chybiona metafora. Oczywiście nie sposób nie zgodzić się z sentymentem wyrażonym przez Miłosza, że jednostka ma znaczenie, że indywidualny gest oporu ma wartość, tylko określenie jest zupełnie nietrafne.
A na koniec, że nie wszyscy byli tak przeniklwi jak Józef Mackiewicz, to jest raczej delikatnie powiedziane. Jednak trudno mi się z Panem zgodzić, że była to kwestia „wyczucia” z jego strony. To nie była wcale irracjonalna, instynktowna, niemal intuicyjna zdolność „wyczuwania agentów”, a wynik czysto racjonalnej analizy. Mackiewicz zawsze pdokreślał, że polityków (i pisarzy) trzeba traktować tak samo jak innych ludzi, a więc oceniać ich wyłącznie na podstawie ich słów i czynów. Toteż oceniał Brandysa i Andrzejewskiego, Michnika i Kuronia, Sacharowa i Sołżenicyna, na podstawie chłodnej analizy tego, co mówili i co robili. Nie przypisywał im intencji, bo te są znane tylko Panu Bogu. Nie uzurpował sobie wiedzy na temat tego, co myśleli, skoro wypowiedzili coś wręcz przeciwnego. Taka postawa wydaje mi się racjonalna i z gruntu słuszna. To nie jest kwestia wyczucia.
Joanna Siedlecka sama przyznaje, że nie jest specjalistką od poezji, gdyż zajmuje się biografią. Swego czasu z dużym zainteresowaniem czytałem jej książkę „Jaśniepanicz” o Gombrowiczu. Autorka ma talent do ukazywania ludzkiej, prozaicznej strony życia pisarzy.
Czy kamień wpływa na lawinę? Na przykład tomik „Pan Cogito” Herberta wpłynął na wielu ludzi z ówczesnej opozycji i w efekcie ten wpływ miał znaczenie.
W ogóle nie wiem czy ktoś to zbadał – jaki realny wpływ mają książki na czytelników. I nie tylko rozchwytywane tytuły. Na przykład, jakie znaczenie miało wydanie „Powstania styczniowego” Kieniewicza. Czy to tylko uzupełnienie wiedzy historycznej?
Albo „Powstanie warszawskie” Borkiewicza.
Oraz „Ziele na kraterze” Wańkowicza. Pewien krytyk (Krzysztof Mętrak) był zaskoczony tym, że ta książka została tak wysoko oceniona w plebiscycie czytelników. Jego argument był następujący:skoro on sam, wybitny krytyk, tej książki nie znał, to znaczy że czytelnicy to idioci. A ja uważam, że to oznacza tylko tyle, że PRL-u istniał nurt literacki który nie znajdował odzwierciedlenia w sporach specjalistów.
Jeśli chodzi o Mackiewicza, to twierdził on, że jego oceny wynikają z jego najgłębszego osobistego przekonania; zgadzam się że na podstawie precyzyjnej analizy zjawiska. Nie upieram się przy słowie „wyczucie”.
Cha, cha! To trochę tak, jak by Pan powiedział, Panie Pawle, że ktoś piszący o Federerze nie musi się znać na tenisie. Przyzna Pan, że to byłoby mało poważne. Czy ja dobrze Pana rozumiem, że Siedlecka jest „specjalistką od biografii”? Czyli zna się na czym? Na życiu?
Pańska odpowiedź na temat metafory lawiny, niechcący chyba gmatwa sprawę. Właściwie, nie jestem wcale pewien, czy wiersz Miłosza zawiera metaforę czy alegorię, ale w obu wypadkach mamy do czynienia z przeniesieniem znaczenia z jednej rzeczy (zjawiska lawiny) na inną (zjawisko komunizmu). Na moją wątpliwość, że fizyczne zjawisko lawiny tak nie działa, jak to opisuje Miłosz, Pan odpowiada, że przenośnie tak działa, co jest oczywistym nieporozumieniem.
Powtarzam raz jeszcze: lawina zmiata wszystko, co na jej drodze, łamie drzewa, niweluje domostwa, porywa kamienie; cokolwiek było na jej drodze, dodaje swą masę do masy lawiny. Lawina to ogromna, niepowstrzymana masa – śniegu, lodu, kamieni, błota, bądź mieszanki ich wszystkich – więc żaden pojedynczy kamień nie może zmienić jej biegu. Zmienić jej bieg może modulacja terenu, ale nawet to stwierdzenie jest łatwo zakwestionować, ponieważ taka modulacja powoduje, że bieg lawiny jest przewidywalny z góry (trudno więc mówić o „zmianie biegu”). Innymi słowy, kwestionuję zasadność samej metafory.
Pan natomiast mówi na to, że Herbert był takim kamieniem, który zmienił bieg lawiny, bo ludzie czytali Pana Cogito. Wpływanie na ludzi, to nie to samo, co zmienianie biegu lawiny. Pan np. niniejszym wpłynął na mnie: znam Traktat moralny od dziesiątek lat, ale dopiero dzięki Panu zwróciłem uwagę, jak zupełnie idiotyczna i nieprzystawalna jest ta metafora – zaczem dziękuję, że tak Pan na mnie wpłynął. Ale przy czym tu bieg lawiny?
Nie rozumiem tego Mętraka, ani nie rozumiem, w jakim celu go Pan tu przywołał.
Pozwolę sobie jeszcze dokonać pewnego uściślenia co do metod formułowania poglądów. Jeżeli wypowiem pogląd wynikający z mego „najgłębszego osobistego przekonania”, to nie musi on być wcale racjonalny, a często wręcz nie może. Tylko opinia oparta na analizie, na przemyśleniu, na spokojnym rozważeniu za i przeciw, może być uzasadniona, podczas gdy „głębokie przekonanie” może być wyrazem uprzedzenia, emocjonalnej reakcji. Oglądałem właśnie znakomity mecz tenisa, więc pozostanę przy tenisowym porównaniu. Otóż osobiście nie znoszę Rafaela Nadala, ale analiza jego gry podpowiada mi, że jest pomimo to, znakomitym tenisistą. Nie zmienia to mojego „przekonania”, bo nadal nie znoszę Nadala, ale zmienia mój pogląd.
Analogicznie, wydaje mi się, że Mackiewicz wypowiadał przemyślane opinie, oparte na analizie faktów, a nie, wynikające z głębokich przekonań – odczucia.
Nie pamiętam, w której publikacji Mackiewicz tak właśnie się wyraził, ale na pewno tam były słowa brzmiące mniej więcej tak, że to co pisał o Gombrowiczu wynikało z jego „głębokiego przekonania”, a nie osobistych sympatii czy antypatii. Nie miało też wpływu to co Gombrowicz pisał o Mackiewiczu.
Spieramy się chyba o słowa, ale czasem za słowami kryje się wiele, jak w przypadku określenia „zakulisowe okoliczności”, w odpowiedzi Mackiewicza na ankietę „Wiadomości”. Przypadkiem natrafiłem na artykuł Wacława Lewandowskiego na ten temat:
https://apcz.umk.pl/czasopisma/index.php/AE/article/viewFile/AE.2013.002/4587
Panie Michale, najbardziej mi się podoba w tym co Pan napisał, ta „modulacja terenu”. Aby nie była przewidywalna, powinna być nagła! To jest metoda – NAGŁA MODULACJA TERENU i bolszewik się gubi!
Może i Miłosz się mylił… A pamięta Pan piosenkę Młynarskiego „Róbmy swoje”? Pojedynczy człowiek coś tam dłubie na niwie twórczości artystycznej czy naukowej. Jeśli to jest na wysokim poziomie, autentyczne, nie skłamane, wolne, to wszystko razem może mieć duże znaczenie dla wolności (Młynarski wyraził to prościej…).
Kiedyś pewien ważny komunista wypowiedział się na temat miesięcznika „Kultura” tak: „Kultura” jest tym groźniejsza, że jest obiektywna i na wysokim poziomie”.
Wniosek z tego jest chyba Mackiewiczowski: potrzebna jest nieskrępowana wymiana myśli (że na wysokim poziomie, to oczywiste).
Opinia Mackiewicza o Gombrowiczu była przede wszystkim uzasadniona. Można się z tym uzasadnieniem nie zgadzać, ale to nie było irracjonalne przekonanie.
Oczywiście pamiętam tę piosenkę Młynarskiego, i zresztą nie tylko tę, bo było ich mnóstwo, kiedy słuchając, łapaliśmy się za głowy: „jak mu to cenzura puściła?” Ale mnie się wydaje, że komuniści wiedzieli, co robią. „Róbmy swoje” było im jak najbardziej na rękę, to właśnie owo „róbmy swoje” utrzymywało ich wówczas u władzy, a przeniesione do innego wymiaru, legło u podstaw dzisiejszego wcielenia prlu. Pisałem obszernie o implikacjach i komplikacjach takiej postawy przed wielu laty w artykule pt. Wraża pieczeń (http://wydawnictwopodziemne.rohnka5.atthost24.pl/2008/11/18/wraza-pieczen/). Między innymi porównując z Mackiewiczem, mistrza i przyjaciela Herberta, Henryka Elzenberga, od którego pochodzi określenie „wraża pieczeń”.
A nieskrępowana wymiana myśli jest warunkiem podstawowym, minimum, zasadniczą redutą, pozycją, z której nie wolno ustąpić.
Czytam u p. Michała: „dzisiaj ludzie mylą chamstwo wykrzykiwania na ulicach – z antykomunizmem” — oh, oh, jak to naszego lokalnego archanioła wnerwiły WWWrzucone tu przeze mnie zdjęcia z niepowtarzalnego Marszu Niepodległości, czy miał ku temu jakiś skrywany powód? No, bo jeśli skrywany, to przecież jednak nie „ tylko prawda”!
Wszak antykomunizm powinien być głęboko przemyślany, wysublimowany, intelektualny, UPRawiany przez wybrańców, a nie jakiś-tam motłoch! — czyż nie?
P. Michał atakuje Miłosza: „to wydaje zupełnie chybiona metafora” — no cóż, nie, żebym za naszym noblistą przepadał, dostał nagrodę raczej na złość komunie, niż za jakość. Czemu tak myślę? Hm, mam jego tłumaczenie The Waste Land Thomasa Stearnsa Eliota, i mam je w wykonaniu Niemojowskiego, duuużo lepszym, choć o Niemojowskim mało kto słyszał.
Ad rem: nawet i Miłosz, jako że nie reportażysta, lecz poeta, ma prawo do licentia poetica, czemuż p. Michał mu tego chce odmówić? Metafora z lawiną, choć na bakier z logiką, to przecież odwołuje się nie do niej, lecz do emocji, wszak to poezja! A w niej obowiązują prawa zupełnie swoiste, choćby i credo qui absurdum. Czy mały kamyczek może zmienić bieg lawiny? Ha, w realu oczywiście nie, ale w wyobraźni jak najbardziej! Ta metafora jest po prostu w głębokiej kontrze do słów Majakowskiego:
jednostki głosik cieńszy od pisku
(Link!)
Po co więc wdeptywać Miłosza w glebę w tym jak raz przypadku? Ma sporo innych za uszami…
Coś Ci się pomyliło. Nie po raz pierwszy, co robić. Krytyka trafności poetyckiej metafory, może być „atakiem” tylko w rozgorączkowanej wyobraźni; równa się „wdeptywaniu w glebę” (niech Ci Pan Bóg daruje!) tylko w oczach kogoś, kto nie odróżnia Kanta od kanciarza. Ale czego innego się spodziewać, jeżeli oczekujesz „przemyśleń od motłochu”? Co mnie mogą obchodzić nagrody Nobla wraz ze skomplikowanymi rozgrywkami, komu je przyznać? Dla poety nagrodą jest wiersz; dla pisarza powieść. A dla Ciebie, jak się niestety okazuje, bezustanne pieprzenie w bambus.