Prezydentura Donalda Trumpa przypomina mi niekiedy przedstawienie commedii del’arte, w którym rolę Poliszynela odgrywa dziwaczna postać w pomarańczowej peruce. A jednak pomimo niesmacznych elementów spektaklu, mimo okropnego języka, kłótliwości, zastraszania maluczkich i wojowniczej ignorancji, mimo usunięcia z administracji kilku „dorosłych”, którzy nie pasowali do dekoracji i odmawiali odgrywania roli Arlekina lub Pierrota, mogło się przez jakiś czas wydawać, że jego stanowcza polityka wobec Iranu, podwójne („prośba i groźba”, klasyczne dla Poliszynela) podejście do Korei Kima, a wreszcie jego nieustępliwe stanowisko vis-à-vis Chin, w kwestii braku równowagi handlowej, może przynieść jakieś owoce. Niektórzy komentatorzy utrzymywali nawet, że prezydent, który zbudował swą pozycję w ostatnich wyborach na krytyce polityki zagranicznej swych poprzedników (bo nie tylko Obamy), na krytyce rzekomego „awanturnictwa”, zwłaszcza na Bliskim Wschodzie, zdołał wypracować swą własną strategię międzynarodową. Być może buńczuczne wygrażanie, niedyplomatyczny język, pompatyczna mieszanka wyniosłości ze śmiesznością i, tak typowa dla Poliszynela, pewność siebie, może zastąpić geopolityczną myśl strategiczną, ale osobiście raczej wątpię.
Pomimo trzech już spotkań na szczycie, mimo wszystkich okazji do wspólnych fotografii, Kim nadal buduje swój potencjał nuklearny i rakietowy, a jego nieograniczona władza na życiem i śmiercią mieszkańców komunistycznej Korei pozostaje niewzruszona. Trump stał się dziś pierwszym prezydentem Stanów Zjednoczonych, który przeszedł strefę zdemilitaryzowaną i stanął na ziemi okupowanej przez koreańskich komunistów. Jakie dokładnie mogą być tego konsekwencje, oprócz dość oczywistej legitymizacji potwornego reżymu Kima?
Jego polityka wobec chrlu wydaje się całkowicie słuszna, jeżeli tylko nakładanie taryf na chiński eksport jest pierwszym krokiem w procesie, ale czy tak rzeczywiście jest? Od dziesiątków lat, Chińczycy kradną sekrety gospodarcze, kopiują otwarcie cudze projekty, prowadzą wojnę cybernetyczną przeciw całemu światu (nie tylko poprzez Huawei) i uzależniają od siebie ogromne połacie globu w skomplikowanym systemie finansowania i budowy infrastruktury w krajach rozwijających się (i nie tylko). Deficyt Ameryki w handlu z chrl osiągnął 375 miliardów dolarów w roku 2017, i nadal rośnie. Dzieje się tak głównie ze względu na pełną kontrolę kompartii nad chińską gospodarką. Jest to świat zamknięty, przy zewnętrznych pozorach otwarcia, jak giełda czy wymiana walutowa. Trump ma nadzieję otworzyć ten świat dla amerykańskich firm, jednak rzeczywisty problem nie jest wcale handlowej natury, ani nawet gospodarczej.
Komunistyczne Chiny stanowią zagrożenie militarne i polityczne, ich gospodarcza potęga i technologiczne zaawansowanie, są wyłącznie narzędziami w rękach kompartii, są całkowicie podporządkowane strategicznym celom, są funkcją polityki zagranicznej Pekinu. Wydaje mi się, że nie brak w administracji Trumpa ludzi, którzy rozumieją tę sytuację, ale czy rozumie ją prezydent? Czy jego agresywna postawa wobec Japonii byłaby taka sama, gdyby był tego świadom? Jednak być może najważniejsza w tym kontekście jest, wyrażona przez Trumpa, chęć rozbudowy amerykańskiego arsenału militarnego w obliczu potęgi wojskowej chrlu. I tak dochodzimy do trzeciego aspektu polityki zagranicznej Ameryki – do Iranu.
Agresywna polityka Iranu zmusiła Trumpa do wycofania się z umowy podpisanej w 2015 roku, w ramach której sankcje gospodarcze zostały zawieszone, w zamian za zamrożenie programu nuklearnego ajatollachów. Trump wycofał się z umowy unilateralnie (układ podpisały także: Francja, Niemcy, Wielka Brytania, chrl i sowiety), argumentując (słusznie w moim przekonaniu), że Iran użył jej dla zwiększenia swej aktywności militarnej na Bliskim Wschodzie, a zwłaszcza w Syrii, Libanie i Jemenie. Efektem wycofania się z umowy, było wszakże wznowienie programu wzbogacania uranu oraz ataki na tankowce w Cieśninie Hormuz i na instalacje w Arabii Saudyjskiej. Te ostatnie są raczej mało znane, gdyż saudyjskie królestwo jest głęboko niepopularne wśród liberalnych elit (a co za tym idzie, mediów), które gotowe są poprzeć każdego przeciw dynastii Ibn Sauda – są jednak tym bardziej przez to godne odnotowania.
Huti, jemeńscy powstańcy szyiicy, zostali uzbrojeni po zęby przez Iran. Mają rakiety i drony, które kłam zadają opowieściom o prymitywnych nomadach i ich przywiązaniu do tradycyjnego sposobu życia. Jemeńska milicja zaatakowała rurociągi naftowe, międzynarodowe lotnisko i urządzenia desalinacji wody morskiej (w tym ostatnim wypadku, bez sukcesu) u swoich potężnych sąsiadów.
Tymczasem irańscy sabotażyści zaatakowali w maju tankowce na redzie w porcie Fudżajra, a w czerwcu w Zatoce Omańskiej. Aż wreszcie niedawno zestrzelili obserwacyjny, tj. nieuzbrojony, dron amerykański RQ4 Global Hawk. Reakcja Trumpa jest warta analizy. W pierwszej chwili, prezydent nazwał atak nad międzynarodowymi wodami, „wielkim błędem”, co jest tradycyjnie jednoznaczną groźbą w ustach prezydenta Stanów Zjednoczonych; innymi słowy, jest wielkim błędem atak na siły amerykańskie w międzynarodowej przestrzeni powietrznej, błędem, za który przyjdzie zapłacić wielką cenę. Uparte pogłoski z Waszyngtonu głoszą, że atak odwetowy został przygotowany i był w trakcie, gdy niespodziewanie prezydent go odwołał. Trudno doprawdy zrozumieć, co się stało. W pierwszej chwili wydawało się, że Trump nie ufał CIA (co w końcu byłoby zrozumiałe), gdyż wyraził wątpliwość co do intencji Iranu: być może ktoś na niższym stanowisku zestrzelił amerykański samolot, gdy przywództwo nie wiedziało nic o tym? Ale Irańczycy prędko potwierdzili, że decyzja zestrzelenia szpiegowskiej maszyny podjęta została na najwyższym szczeblu. W rezultacie, Trump oznajmił, że odwołał atak, ponieważ mógł on doprowadzić do strat w ludziach, co byłoby nieproporcjonalną odpowiedzią na zestrzelenie bezzałogowej i nieuzbrojonej maszyny.
Nasuwa się oczywiste pytanie: co się dzieje w amerykańskiej administracji? Od grudnia, odkąd zrezygnował generał Mattis, jeden z tak zwanych „dorosłych” w administracji Trumpa, Ameryka nie ma stałego Sekretarza Obrony. John Bolton, Doradca do spraw Bezpieczeństwa Narodowego Trumpa, był od lat krytykiem polityki amerykańskiej wobec Iranu. Porównywał strategię powstrzymania Iranu na drodze dyplomacji do appeasement z lat 30. Wedle zgodnych relacji z Białego Domu, to właśnie Bolton był architektem planu ataku odwetowego, ale został w ostatniej chwili odsunięty.
Zanim zignorujemy incydent w Cieśninie Hormuz, jako jeden z wielu temu podobnych wypadków, kiedy dochodzimy do skraju konfliktu, by się z niego wycofać, pozwolę sobie podkreślić, że amerykański RQ4 ma pułap ponad 18 kilometrów nad ziemią, co jest prawie dwa razy wyżej niż normalny pułap pasażerskiego samolotu. Jakkolwiek nie wiadomo, na jakiej wysokości był dron, gdy został zestrzelony, to jednak wiadomo, że Irańczycy próbowali wcześniej trafić ogniem rakietowym drony tego typu, ale udało im się to po raz pierwszy. Wiadomo, że wyposażyli jemeńskich rebeliantów w równie zaawansowaną broń rakietową – MQ1 Predator został zestrzelony w maju – a w ostatnich dniach potwierdzono, że „partyzanci” jemeńscy są w stanie przeprowadzić skuteczne ataki przy pomocy dronów na cele strategiczne w Arabii Saudyjskiej i w Zjednoczonych Emiratach. W żadnym wypadku więc, nie można sobie pozwolić na ignorowanie państwa tak zaawansowanego i agresywnego.
Najdziwniejsza w całej tej historii jest wiadomość, jaka przyszła z Teheranu. Oto wedle irańskich dyplomatów, Trump ostrzegł Iran, że jego administracja przygotowuje atak, ale że on pragnie pokoju. Wiadomo skądinąd, że Oman pośredniczy między Ameryką i Iranem, ale sama wiadomość pochodzi z Teheranu, a nie z Omanu, więc zapewne nie należy jej do końca ufać. Co rzekłszy, gdyby okazała się prawdziwa, byłaby całkowicie zgodna z deklaracjami Trumpa, który zarzekał się wielokrotnie, że pragnie skończyć amerykańskie awantury na Bliskim Wschodzie.
Jeżeli taka jest reakcja Trumpa na jawny atak, na napaść z pogwałceniem wszelkich praw i konwencji, to czy można liczyć na to, że zdecyduje się on kiedykolwiek na użycie siły wobec Kima lub chrlu? Potęga militarna nie jest wcale potęgą, jeżeli nie jest poparta wolą jej użycia. Trump pokazał wszystkim swoim wrogom – a co gorsza, wrogom Ameryki, bo jego osobiści wrogowie są mi obojętni – że nie jest gotów wyjść poza puste groźby i czupurną krzykliwość awanturnika z piaskownicy. Żenująca rejterada w Zatoce Perskiej wydaje się zawierać, jak w kapsułce, poliszynelski charakter Trumpa.
Jedno wydaje mi się pewne, że Putin, Xi, a nawet mały Kim, obserwując ostatnie poczynania Trumpa, muszą zacierać łapki z podniecenia, że Ameryka jest aż tak słaba.
Prześlij znajomemu
Dzień dobry!
Panie Michale, jak w kontekście tego wszystkiego zinterpretować układ Trumpa z Dudą i obecność wojsk amerykańskich w Polsce. Jako pokiwanie palcem Niemcom? Element kampanii wyborczej, żeby patriotycznie nastawiony elektorat głosował na pis jesienią?…
Panie Michale,
Nie wspomniał Pan, że Trump zanim „zaprzyjaźnił się” ponownie z Xi i z Kimem, przyjaźnie pożartował sobie z Putinem, m.in. na temat wyborów amerykańskich, liberalzmu i wzajemnych talentów. Chociaż to business as usual zdaje mi się, że hipoteza, ze Trump jest amerykańskim „lodołamaczem” znajduje coraz większe potwierdzenie. Faktycznie, bolszewicy mogą zacierać ręce.
Panie Łukaszu,
Obawiam się, że przecenia Pan znaczenie polskiego „patriotyzmu” dla Amerykanów. To co Pan określa jako „układ z Dudą” ma być może dla Trumpa znaczenie w kwestii przyszłych wyborów amerykańskich, ale nie sądzę aby miało znaczenie w kwestii antyniemieckiej czy „wyborów” polskich. Że niby szachują Niemców? Mają lepsze sposoby, gdyby rzeczywiście chcieli i nie potrzebują do tego „kelnerów”. Jestem przekonany, że Trump (jak i reszta) ma głęboko w d… PiS czy inne tutejsze „partyjki”, a także wynik przyszłych polskich „wyborów”. Ich interesuje to, ile mogą w każdej chwili zyskać. W każdym przypadku zyskają, chyba, że na polską scenę powrócą pogrobowcy „konserwatywnych” komunistów z pierwszego peerelu. Ale i z takimi potrafią się dogadać, o czym świadczy nie tylko historia ale i dzisiejszy „dialog” z Kimem i innymi koreańskimi towarzyszami, pomimo wszystkich przeciwności („pokój” ponad wszystko. A co potem? następny „koniec historii”?). Żaden komunizm nie ma tu nic do rzeczy, bo dla wolnego świata przecież komunizmu, który należy zwalczać dawno już na planecie nie ma. Pierestrojka (NEP) wiecznie żywa.
Panie Andrzeju,
Czyli taki przedwyborczy deal między Trumpem a Dudą – fotografujemy się, żeby Polonia zagłosowała na Trumpa, a Polacy nad Wisłą na Dudę. Trump byłby drugim „lodołamaczem” po Obamie…
Drogi Panie Łukaszu,
Nie jestem do końca pewien, czy o tych Niemcach, to Pan powiedział ironicznie?
Czy Obama był lodołamaczem dla Putina? Obama był i jest socjalistą. Rolę lodołamacza musi chyba odegrać ktoś bardziej skrajny, np. Isis, jak twierdził tutaj Andriej Nawrozow, albo Iran. Konsekwentnie, nie jestem także przekonany, czy lodołamaczem może być sam Trump, ale ja w ogóle nie wiem, co to jest Trump. Dla mnie jest on usosbieniem zjawiska, które Józef Mackiewicz nazywał „zwycięstwem wszchświatowej kurwy”, a Witkacy „świństwem, co równomiernie rozpełznie się wszędzie”. To jest Król Ubu zwycięski.
Trump z Dudą na plecach, a nawet z Kobzą, nie kiwnie palcem w obronie prlu, krajów bałtyckich czy kogokolwiek, ponieważ nie kieruje się żadnymi moralnymi zobowiązaniami, a interesów tam nie ma żadnych.
Zachowanie Trumpa w ciągu ostatniego tygodnia, zdaje się wskazywać, że Ameryka z takim Naczelnym Dowódcą jak on, jest słabsza nawet niż za Cartera, który był niczym więcej jak wycinanką z kartonu.
Drogi Panie Andrzeju,
Dopiero po-nie-w-czasie zauważyłem, że Pan napisał o Trumpie jako „amerykańskim lodołamaczu”, być może więc chodziło Panu o to, że on rozbija na kawałki Amerykę niejako od wewnątrz. Tak zaiste być może. Ale metafora Suworowa-Nawrozowa dotyczy jednak rozbijania od zewnątrz, a w tym sensie Trump nie może być „Hitlerem Putina”.
A poza tym: cieszmy się i radujmy, bo nastał pokój, bo Trump rozmawia z towarzyszami, jest dialog – a nawet Dialog – i odprężenie, żarciki się sypią, nastąpiło rozprzężenie i zaprzężenie wolnego jeszcze świata do ciągnięcia rozklekotanej machiny komunizmu ku Świetlanej Przyszłości, o jakiej nawet filozofom się nie śniło.
Panie Michale,
nie śledzę poczynań obecnego prezydenta USA. Jednak przez chwilę przekonał mnie do siebie blokując ekspansje Huawei w Stanach i grożąc wręcz Wlk. Brytanii ograniczeniem współpracy wywiadowczej jeżeli Anglicy zdecydują się na stosowanie techniki tej firmy. Dobre wrażenie szybko przyszło i równie szybko minęło. Ileż uroku musi mieć w sobie Xi ewentualnie jak pusty musi być Trump, że ich rozmowa na szczycie G20 odmienia diametralnie stanowisko tego ostatniego?
Panie Gniewoju,
Myślę, że lista poczynań Trumpa, które należy uznać obiektywnie za słuszne, jest o wiele dłuższa. Wystąpienie przeciw Kimowi, zerwanie układu z Iranem, próba przywrócenia równowagi handlowej z chrlem, nacisk na Huawei, atak na te cztery komunistki, które same siebie nazywają „The Squad” itd. Ale, jak niestety często bywa z rozpieszczonymi i bezmyślnymi dziećmi, nawet kiedy ma rację, to ją rujnuje swoim nieznośnym stylem, albo po chwili odwraca pierwotne wrażenie na swe przeciwieństwo.
A więc Kim owinął go sobie wokół palca, Iran zestrzelił amerykański samolot bezkarnie, o żadnej równowagi z chrlem mowy nie ma, już mówią w Ameryce, że można pozwolić Huawei na udział w budowie sieci 5G pod ścisłą kontrolą, a cztery babsztyle stały się nagle ofiarami, bo „pan prezydent” kazał im wracać, skąd przyjechały… i to się dzieje w Ameryce, gdzie oprócz czerwonoskórych, wszyscy skądś przyjechali.
Straszne, naprawdę. Co robić z takim durniem? Nawet, gdy ma rację, to musi ją utytłać w błocie.
A cóż to za światowej sławy fryzjer który lata między US a GB aby strzyc główki możnych tego świata.
?????????????