Nie atakuję nigdy osób – posługuję się osobą
tylko jako silnem szkłem powiększającem,
mocą którego jakąś powszechną,
lecz skradającą się, lecz niedość uchwytną
nędzę uwidocznić można.
Friedrich Nietzsche
Nie jestem irenistą. Polemika, dyskusja, nawet spór, są w moich oczach wartościowe same przez się, a na dodatek są dla mnie ważną drogą dochodzenia prawdy, metodą cyzelowania mojego własnego rozumienia. Czy nie jest wszakże możliwe, żeby retoryczny zapał przesłonić mógł prawdę? Czy nie zdarza się czasami, że w ferworze debaty oddalamy się od czegoś istotnego? Dyskusja otwiera bowiem drzwi dla złej bogini Eris, która wprowadza dyskord. Nic więc dziwnego, że wraz ze złośliwą boginką niekiedy wkrada się niepostrzeżenie w dysputę erystyka, i z całym naciskiem na „rację”, na „zwycięstwo” w sporze, przemienia poszukiwaczy prawdy w krasomówców, a dyskutantów w kłótliwy jarmark.
Bo cóż to znaczy – myśleć? Czy myśl sama jest treścią i celem myślenia? Jego punktem wyjścia, przedmiotem i rezultatem? To byłoby idealistyczne błędne koło, tak dalece oderwane od świata, że nawet ja, któremu świat bywa raczej obojętny, czułbym się zaniepokojony. Polskie słowo „przedmiot” zawiera w sobie obraz rzucenia, projekcji („miot”) przed ogląd umysłu. Czy zatem nie jest tak, że myślący musi się wznieść ponad przedmiot rozmyślań, by móc go kontemplować (a nie kątem plwać na oponenta), że musi wznieść się ponad siebie, ponad swe codzienne troski, by móc medytować (a nie w cytatach z mediów się chować), by móc objąć kontekst i ująć istotę, wyciągnąć (abs traho) to, co ważne? Jeżeli tak, to potrzeba mu wyobraźni i metodycznego krytycyzmu, dialektyki i polotu, odwagi i powściągliwości – musi więc spełnić niemożliwe wymagania. A kiedy już wszystko to osiągnie i w jednej, śmiałej hipotezie ujmie i obejmie rzecz samą w jej najgłębszej istocie, to musi się wówczas poddać powolnemu i metodycznemu procesowi falsyfikacji poprzez dyskusję. Musi oddać się w ręce krytyków.
Jestem głęboko przekonany, że myśl kostnieje, gdy nie jest poddana krytyce, że pozostaje żywa tylko w dialogu, a zatem dyskusja jest koniecznością. Co więcej, sądzę, że warto od czasu do czasu zamachnąć się myślowym młotem na nasze własne założenia, że należy je poddawać racjonalnym testom, bo bez tego tkwić będziemy w leniwej akceptacji naszej żałosnej nieadekwatności, jak to ma w zwyczaju czynić bezmyślna tłuszcza. Tak jest w życiu w ogóle. Ale mówiąc „nasze założenia”, możemy mieć także na myśli grupę ludzi związanych z niniejszą podziemną witryną. Założenia te są z gruntu polityczne, opierają się w pierwszym rzędzie na analizie historycznej i odwołują się niezwykle często do pisarstwa Józefa Mackiewicza i Barbary Toporskiej. Innymi słowy, są to założenia natury praktycznej, zdroworozsądkowej i sprawdzalnej, a nie artykuły wiary, nie dogmaty, których kwestionować nie wolno, bez naruszania tym samym fundamentów naszego oglądu świata.
Kiedy przed laty, Jeff Nyquist wyraził pogląd, że „Polska jest na linii frontu w walce z rosyjską potęgą”, to podjęliśmy z nim dyskusję, gdyż twierdzenie takie wydaje się stać w otwartej sprzeczności z założeniami Nyquista. Do tego momentu wydawało nam się, że Nyquist był jednym z niewielu ludzi na świecie, którzy dzielą nasze przekonania na temat prowokacyjnego charakteru tzw. „upadku komunizmu”, należało więc koniecznie zastanowić się nad tą sprzecznością. Nie broniliśmy naszych założeń jako dogmatów, ale dlatego, że są racjonalne i przyjęliśmy je na drodze racjonalnego rozumowania. Gdyby bowiem okazało się, że Nyquist miał rację, powinniśmy porzucić nasze dotychczasowe przekonania i stanąć na polskiej linii frontu walki z Rosją.
Opublikowany u nas przed kilku tygodniami artykuł Darka Rohnka, pt. „Walka z bolszewizmem”, wydaje mi się należeć do tych najlepszych tradycji myślenia; myślenia, które pragnie wypłoszyć czytelników z wygodnego grajdołka. Czy wszyscy mówią, że nie można walczyć z bolszewią? – pyta Rohnka – W takim razie trzeba walczyć. Wygląda to niemalże na eschatologiczne wyzwanie, choć z całą pewnością nie to miał Darek na myśli, ponieważ jego zdaniem, dzisiejsze wcielenie komunizmu „w kusym płaszczyku rzekomego liberalizmu jest łatwiejszym celem niż kiedykolwiek”. Myśl wydaje mi się trafna i na pewno godna rozważenia.
Odpowiedział na artykuł Darka p. Gniewoj. Używając rozróżnienia między bolszewizmem jako wstępną, krwawą fazą rewolucji, a późniejszymi wcieleniami okrzepłej komunistycznej władzy, wskazał, że być może nigdy nie będzie powrotu do morderczych metod bolszewizmu, bo np. w Europie zachodniej komuna objęła już niepostrzeżenie władzę bez odwoływania się do starych metod. Znowu, uwaga ciekawa i całkowicie w zgodzie z zasadami falsyfikowania postawionych hipotez. Ale reakcja na jego artykuł nie była już zgodna z tymi tradycjami.
Samo rozróżnienie między bolszewizmem i komunizmem jest wątpliwe, a dla mnie osobiście trudne do przyjęcia. Czy aby jednak nie stało się ono zasłoną dymną? O ile odpowiedź Darka wydaje mi się merytorycznie słuszna, to ubrana została w formę tak skrajnie nieuprzejmą, że zmusiła mnie do zastanowienia nad moim własnym stylem, bo czy i ja nie zbywam oponentów przy pomocy złośliwości i lekceważenia? Sugestia, że p. Gniewoj swoją polemiką marnuje rzekomo czas, którego nam wszystkim braknie, wydaje mi się szokująco niesprawiedliwa, ponieważ wystarczająco wiele było w niej interesujących i godnych zastanowienia argumentów, ale na dodatek osobliwie uwłaczająca. Skoro miotam się niniejszym nad przedmiotem pt.: dyskusja jako metoda myślenia, to muszę zatrzymać się nad jedną kwestią, którą nazwę metodologiczną. Darek napisał pod adresem Gniewoja:
W mojej ocenie argumenty, które przestawił dopasował do obranej przez siebie wcześniej tezy. Obym się mylił, ale tak to w mojej percepcji wygląda. Dlaczego w tej kolejności, nie wiem. Może to najzwyklejsza w świecie niechęć do podejmowania spraw niemożliwych?
Słowa te zbiły mnie z pantałyku. Jakże to? Czyżby należało tezy dopasować do argumentów? W takim razie każdy z moich artykułów można poddać tego rodzaju „krytyce”. Ośmielę się nawet twierdzić, że artykuły Darka Rohnka także. Jeżeli bowiem najpierw należy dobierać argumenty i przykłady, a potem dopiero postawić tezę, której się nie miało na początku, gdy się rozpoczęło argumentację, to w jaki sensowny sposób można mówić o konstrukcji argumentu? Prawdę mówiąc, rzeczywiście, tego rodzaju indukcyjne rozumowanie, w którym nie mamy pojęcia, jaka jest teza artykułu, aż ona sama rozkwitnie z naszych argumentów jak pąk róży z nawozu, wygląda mi na klasyczny przykład „podejmowania spraw niemożliwych”. Próbuję jednak, wbrew moim inklinacjom, narzucić sobie kaftan irenizmu, więc wyrażę się ugodowo, że można w końcu, jeśli ktoś bardzo tego pragnie, napisać artykuł, w którym teza wynikałaby z argumentów i była zaskoczeniem dla autora, ale to nie znaczy, że bardziej rozpowszechniona metoda przyjęta przez p. Gniewoja, jest w jakikolwiek sposób naganna.
Obaj Panowie mówią wiele o „meritum”, ale czy doprawdy zajmują się nim? Mamy dwa punkty widzenia na ten sam problem. Oba są z gruntu antykomunistyczne, ale nie ma między dyskutantami żadnego polemicznego zaangażowania. Pierwszy widzi komunizm w przebraniu liberalnym, który to kostium prędzej czy później będzie musiał być zrzucony; a drugi mówi na to: czy nie jest możliwe, że to przebranie wraz z nowoczesnymi metodami inwigilacji jest nowym wcieleniem komunizmu i z tym właśnie należy walczyć? Wydawałoby się, że jest tu wiele do dyskusji, ale dyskusji nie ma; jest mnóstwo kwiecistej retoryki, a rzeczowej polemiki nie ma żadnej. Nie potrafię pojąć, dlaczego tak się dzieje. A dzieje się tak nie po raz pierwszy. I podkreślam raz jeszcze, że ja sam jestem być może najbardziej winien.
Interesuje mnie ta dyskusja, ponieważ nie mam zdania w tak zarysowanej kwestii. Gdybym miał, to byłbym je wypowiedział, ale na razie nie zdołałem sformułować opinii. Z jednej strony, argumentacja Darka, niezależnie od tego czy dopasowana do tezy, czy na odwrót, jest przekonująca, ale z drugiej, p. Gniewoj stawia tezy dające wiele do myślenia. Zdawałoby się, idealna sytuacja, czego więcej trzeba? Różnica potencjałów, to definicja napięcia, a intelektualne napięcie wytwarza atmosferę dyskusji. A tu klapa.
Nie jestem irenistą i nie zamierzam godzić dyskutantów, ani podsuwać wyświechtanych fazesów, że ważne jest to, co nas łączy. Wolałbym raczej zamachnąć się intelektualnym młotem albo ciachnąć brzytwą Ockhama, ale pomimo to, pozwolę sobie jednak prosić wszystkich, którzy pragną zabrać głos w tej dyskusji, by ograniczyli retoryczne fajerwerki, przestali mówić o meritum, a w zamian odnieśli się merytorycznie i bezpośrednio do przedmiotu, miotającego się rozpaczliwie przed naszymi umysłami.
Prześlij znajomemu
Post Scriptum.
Zwrócono mi uwagę, że Darek nie wypowiedział słów, które mu przypisałem powyżej, iż rzekomo „p. Gniewoj swoją polemiką marnuje czas, którego nam wszystkim braknie”. To prawda, mój błąd. Nie wiem, skąd mi się wzięło takie przypuszczenie, zaczem przepraszam.
Zechciej niniejszym, drogi Darku, przyjąć wyrazy żalu za pomyłkę, wraz z przeprosinami.