Rozprawa z poczuciem humoru
0 komentarzy Published 30 lipca 2020    |
Darek Rohnka napisał artykuł, w którym potrącił o naturę humoru, ale coś chyba zostało pominięte w jego rozważaniach. Wychodząc z krytyki Śmierci Stalina, Armanda Iannucci, Darek dochodzi do wniosków, które nie wydają mi się ze wszystkim przekonujące. Jego zdaniem, jest coś niestosownego w humorze, a ściślej, bywają tematy niestosowne dla humorystycznego potraktowania. Doszukuje się u autorów komedii potrzeby poklasku, „nonszalanckiej chęci przekroczenia kolejnej granicy, bariery nieprzyzwoitości”, a wszystko to „wbrew zdrowemu rozsądkowi, który wzdraga się przez kpiną z bolesnej historii”.
Groteska, farsa, parodia są zbudowane ze szczególnej materii. Nie pozostają w zgodzie z porządkiem rzeczy, są ich przeciwieństwem, karykaturą. Wzbudzają emocje nieadekwatne do obiektywnej prawdy. Gdy upadamy na lodzie, wszystkich wokół śmieszy to dlaczegoś, nas boli. Gdy popełniamy gafę, wstydzimy się, odczuwamy zażenowanie, u postronnych to powód do chichotu. Czasem śmiejemy się z rzeczy wyjątkowo złych i brzydkich, Bóg raczy wiedzieć dlaczego.
Czy rzeczywiście? Z mojego punktu widzenia, groteska jest formą, stylizowaniem, nadaniem czemuś wyrazu z lekka przerażającej i fantastycznej brzydoty. Jeśli tak, to jest zbudowana z tej samej materii co rzeczywistość wokół, a zaledwie celowo podkreśla brzydkie jej cechy. Czy groteskowe postacie z obrazów Hieronima Boscha są przeciwieństwem porządku rzeczy, czy raczej wskazują na istotę ludzkiej rzeczywistości?
Z farsą jest podobnie. Klasyczne farsy polskiego repertuaru scenicznego, Zemsta, Fredry, i Moralność pani Dulskiej, Gabrieli Zapolskiej, czyżby wzbudzały emocje nieadekwatne do obiektywnej prawdy? Czy wręcz przeciwnie: ich forma pozwala autorom na wypowiedzenie prawdy o życiu? Celowe użycie sytuacji niedorzecznych wskazuje bowiem na fundamentalny absurd egzystencji. Jedne z największych dzieł literatury światowej mają formę farsy, od Chaucera i Moliére’a, przez Cervantesa i Gogola, do Bułhakowa i Douglasa Adamsa (który, jak rozumiem, jest mało w Polsce znany).
Parodia jest z kolei odmianą satyry, podstawową, najbardziej charakterystyczną cechą menippeicznej literatury, której tyle znaleźć można u Dostojewskiego. Bobok jest arcydziełem takiej stylizacji, ale większość jego najsławniejszych powieści zawiera sytuacje skandaliczne, w których wychodzi na jaw jakaś nieprzystojna prawda i wywołuje zawieszenie wszelkich normalnych konwencji ludzkich, jak to w karnawale…
Nie widzę w tych formach „przeciwieństwa porządku rzeczy”, ale może dlatego, że jestem wielbicielem dobrej karykatury, która, podobnie jak wymienione już formy, nie jest wcale zaprzeczeniem rzeczywistości, ale jej uwypukleniem. Wyolbrzymiając pewne cechy, karykaturzysta próbuje ująć istotę rzeczy, najważniejszą cechę przedstawianej twarzy albo kluczowy punkt sytuacji.
Widać więc, że mamy bardzo rozbieżny osąd, już nie tylko mając na względzie formy sztuki, ale wręcz co do podstawowego rozumienia humoru. Wprowadźmy zatem rudymentarne rozróżnienia. Przede wszystkim należy odróżnić humor od poczucia humoru. Humor to zarówno dzieło sztuki stworzone ze specyficznym celem rozbawienia, jak i pojedynczy akt ludzki, a niekiedy tylko gest lub wypowiedź, którym rozmyślnie nadaje się śmieszny charakter. Poczucie humoru natomiast, byłoby w takim razie czymś w rodzaju „anteny”, umiejętności dostrzeżenia zabawnej strony, jest wrażliwością na humor. Czyżby więc poczucie humoru było odpowiednikiem wrażliwości artystycznej? Są ludzie, którzy nie zauważają żadnej wartości w dziele sztuki plastycznej, albo nie słyszą geniuszu Grosse Fuge, lub nie lubią poezji. A inni nie widzą nic zabawnego w śmiesznym zdarzeniu. Jednak wartość, podobnie jak humor, są obiektywnie niezależne od postrzegającego, niezależne od jego wrażliwości lub poczucia humoru.
A jednak poczucie humoru wydaje się czymś o wiele ważniejszym niż tylko anteną, jest bowiem aspektem ludzkiej inteligencji, stroną świadomości, obliczem ducha. Jak wiadomo, inteligencja jest niemożliwa do zdefiniowania, ale jednym z jej przejawów jest dostrzeganie związków, których inni nie dostrzegają, a na tym właśnie polega poczucie humoru. Natura jest obojętna na piękno i na śmieszność. Kiedy wulkan wybucha, to wybucha, nie ma w tym piękna ani trwogi, nie ma zła ani dobra, dopiero obserwujący człowiek wnosi w ten spektakl sens. Kiedy wichura gnie i łamie trzcinę, to nie ma w tym tragedii. Kiedy tygrys pożera kozła, to nie jest morderstwo, a jeżeli kozioł cudem umknie kłom tygrysa, nie ma w tym bohaterstwa, nie ma ani zgrozy, ani specjalnych powodów do wesołości. Człowiek może być zniszczony przez wybuch wulkanu, zgięty i złamany lub rozerwany na strzępy przez tygrysa, ale ma tego świadomość.
Nasza świadomość czyni nas czymś odmiennym od natury, nadaje duchowy aspekt naszemu istnieniu, wynosi nas ponad resztę stworzenia, ale jest równocześnie swego rodzaju pęknięciem w naturze, ponieważ w żelazne prawa przyczynowości wnosi kapryśną nieprzewidywalność przyczynowości wolnej. Jesteśmy przecież całkowicie poddani prawom natury, a jednocześnie myśląca trzcina ludzka, gięta przez przemożne siły, zdobyć się potrafi na niesłychaną odporność, na bohaterską wytrzymałość. Umie także osiągnąć niezbadane otchłanie nikczemności w najlepszych możliwych warunkach i z pełną świadomością łamać inne trzciny. Wątła ludzka trzcina bywa gięta i uciskana zarówno przez kosmiczne siły natury, jak i przez zwykłe łajdactwo, ale w obu wypadkach pozostaje trzciną myślącą – i ten wyjątkowo ludzki aspekt pozwala jej na refleksję nad swą sytuacją. Refleksja budzić może niekiedy dumę, a innym razem wstyd, wywołać łzy, a czasami przychodzi wraz z nią – śmiech. Człowiek zdeptany bywa tragiczny (choć wcale tak być nie musi; w istocie, raczej nadużywamy terminu „tragiczność” dla określenia zdarzeń codziennych, które są częścią życia, jak śmierć na przykład), ale tylko człowiek potrafi znaleźć w takiej sytuacji coś śmiesznego.
To pęknięcie, które nazywamy świadomością, ta jednoczesność zanurzenia w materialnej konieczności i bycia wyniesionym ponad nią w eteryczną duchowość, ta niewytłumaczalna i nieredukowalna umiejętność, która czyni nas ludźmi, legła u podstaw kultury i sztuki, moralności i odpowiedzialności, to w niej tkwi tajemnica ludzkiej wolności, wolności przybierającej najdziwniejsze kształty. Wolność naszej świadomości pozwala nam dostrzec odbicie ludzkiej egzystencji w zestawie nut spisanych trzy stulecia temu, a znanych pod nazwą Wariacji Goldbergowskich, dzięki niej wchodzimy na szczyt góry, by podziwiać widok i tylko ona daje nam wyjątkową umiejętność śmiechu. (Niech mi wybaczą miłośnicy psów (a sam jestem ich miłośnikiem), małp i szczurów, ale nie dopuszczam zwierzęcego „śmiechu”, jako wyrazu poczucia humoru.) Potrafimy się śmiać, gdy nie ma nic do śmiechu, śmiać się z własnych nieszczęść, nabijać się ze zdrowego rozsądku, a nawet „śmiać się z największego zbrodniarza w dziejach i jego zastrachanych, równie krwawych towarzyszy”, co prowadzi nas z powrotem do artykułu Darka.
Przeczytałem go raz jeszcze i nie jestem do końca pewien, czy humor w ogóle ma być przeciw zdrowemu rozsądkowi? Czy to tylko humor Iannucciego jest tak obraźliwy? Domyślam się, że komizm Ianucciego „lekkomyślnie przekracza granice”, bo wyśmiewa ludzi zbroczonych krwią po łokcie, ale czy tylko jego gatunek humoru jest tu nie na miejscu, czy też każda próba potraktowania śmierci Stalina humorystycznie, byłaby już jakimś nadużyciem? A czy wolno wyśmiewać się z Hitlera i nazistów? Springtime for Hitler: a Gay Romp with Adolf and Eva in Berchtesgaden – czy to też jest przekroczeniem granic? Mnie się wydaje cudownie śmieszne. Kabaret, Boba Fosse, opowiada o Niemczech z czasów dojścia Hitlera do władzy – czy jest nadużyciem umieszczanie zbrodni w kabarecie, wśród fikających girlasków na scenie? Czy tylko ze zbrodni Stalina nie wypada się śmiać?
Byłem niegdyś zdania, że jeden z największych filmów XX wieku, przepiękne La vita é bella, Roberta Benigniego, zbliżył się niebezpiecznie do przekroczenia granic dobrego smaku, znajdując komizm w hitlerowskim obozie koncentracyjnym. Na szczęście już dawno zmieniłem zdanie! Nie dość, że żadnych granic Benigni nie przekroczył, to stworzył wielkie dzieło sztuki filmowej. A inne arcydzieło na temat Oświęcimia, Proszę państwa do gazu, Tadeusza Borowskiego, czy nie celowo uderza w nutę komizmu? A opowiadanie Szałamowa o zekach, którzy zjedli amerykański smar przysłany do buldożera na Kołymie, czyż nie jest oznaką poczucia humoru w najtrudniejszych możliwych warunkach? Humoru Szałamowa i humoru głodujących więźniów też.
Z wszystkiego można chichotać, choć nie z wszystkiego warto. We wszystkim można znaleźć coś godnego śmiechu, co nie oznacza przecież, że wszystko jest śmiechu warte. Osobiście, wysoko cenię i bardzo lubię humor Monty Pythona, ale nie zamierzam oglądać ich filmu pt. Life of Brian, ponieważ robi sobie żarty z Męki Pańskiej, co dla mnie jest jedną z niewielu granic dobrego smaku, których przekraczać nie należy. Przypuszczam, że film jest bluźnierczy, ale nie zamierzam tego sprawdzać.
Jest tyle możliwych sposobów rozumienia istoty humoru, że nie widzę powodu, by zawężać śmieszność do natrząsania się. Humor jest o wiele szerszy niż drwina. Nie, nie śmiejemy się tylko z cudzej krzywdy, nie tylko upadek, ból, zażenowanie i wstyd, są przyczyną śmiechu. Generalnie, rozróżnia się dziesięć typów sytuacji komicznej, ale jak z każdą tego rodzaju typologią, są one dyskusyjne, nie będę ich więc wymieniał. Dość powiedzieć, że np. naruszenie ustalonego porządku rzeczy może, ale nie musi, być śmieszne. Naigrawanie się i okrutne wyśmiewanie, podane przez Darka jako istota komizmu, jest zaledwie najniższym, choć z pewnością częstym, gatunkiem humoru. Co nas śmieszy, zależy w ostatecznej analizie od wielu czynników, i ta sama rzecz może mieć różny wpływ na tę samą osobę w różnych sytuacjach. Mnie np. kiedyś bardzo śmieszył Woody Allen, a teraz nawet jego wczesne filmy wydają mi się żenujące i w ogóle nie są śmieszne – filmy się nie zmieniły, ale ja się zmieniłem.
Oglądałem film Armanda Iannucciego kilka lat temu, wydał mi się zabawny i, o dziwo, w miarę zgodny z faktami, ale żadne arcydzieło. Recenzja Darka zmusiła mnie jednak do powtórnego obejrzenia filmu. Rozumiem, że zestawienie karykaturalnego koncertu Judinej z łomotaniem enkawudzistów do drzwi i z wiwatami na cześć Stalina wznoszonymi przez mordowane ofiary, uderzyło Darka jako niewłaściwe. Pozwolę sobie jednak zwrócić uwagę, że w konfrontacji tych nieprzystających zdarzeń nie ma nic śmiesznego, wręcz odwrotnie, łajdactwo tych ludzi, którzy skazują na śmierć niewinnych ludzi, a jednocześnie zabawiają się w najlepsze, jest tu podkreślona przez równoległość wydarzeń.
Gruboskórna bezwzględność stalinowskich rzezimieszków jest pokazana trafnie, ostrość satyry wydaje mi się adekwatna do nadętej pompatyczności sowieckich tuzów. Scena, w której Beria przyprowadza Polinę Żemczużynę do domu Mołotowa, odległa na pewno od rzeczywistości, jest jednak historycznym majstersztykiem, bo w ciągu kilkunastu sekund, Mołotow zdoła wykazać swą lojalność wobec partii, potępiając żonę za zdradę, i ucieszyć się z jej powrotu, a Beria przypisze sobie zasługę uratowania obojga. W znakomitym kinematograficznym skrócie, Iannucci oddaje prawdę tej sytuacji i prawdę dwojga zagorzałych stalinistów, małżeństwa Mołotowych. A przy tym scena jest bardzo śmieszna, bo z wyjątkiem Berii, wszyscy jej uczestnicy nie wiedzą, co mówią.
Ostatecznie, mnie się ten film podobał, a Darkowi nie. To jest przecież tylko kwestia gustu, sprawa smaku, jeden lubi pomerol, a drugi woli burgunda. Scena, w której Żukow ostrzega Chruszczowa surowo, że będzie musiał donieść na niego, po czym wybucha śmiechem, widząc przerażenie na twarzy Nikity, z mojego punktu widzenia, jest kwintesencją sowietyzmu, paraliżującego, wszechobejmującego strachu, trwogi przed każdym, lęku przed własnym cieniem. Czy można się z tego śmiać? Ja mogę.
Prześlij znajomemu
0 Komentarz(e/y) do “Rozprawa z poczuciem humoru”
Prosze czekac
Komentuj