1. Od wielu tygodni trwały demonstracyjne przygotowania sowieckiej Rosji do inwazji na równie sowiecką Ukrainę. Przygotowania w żadnym razie nie były kamuflowane. Komunistyczny prezydent Xi prosił jedynie Putina o niezakłócanie igrzysk; przywódca sowieckich liberałów Żirinowski jeszcze w grudniu zapowiadał: „wejdziemy do was 22 lutego”. Jak interpretować tę niewątpliwą „teatralność” wojennych przygotowań?
Wspomniana w pytaniu „teatralność” wojennych przygotowań, ślamazarność ofensywy, postawienie w stan gotowości arsenału nuklearnego sowietów, według mnie, ma budować tło dla wydarzeń, których będziemy świadkami. Moja pierwotna teza o przeprowadzaniu manewrów z użyciem ostrej amunicji nie broni się właśnie przez ślamazarność całej operacji. Spodziewałem się, że sowieci przejdą przez Ukrainę jak błyskawica; że dojdzie do kilku potyczek czerwonych z niebiesko-żółtymi. Po czym zostanie ustanowiona w Kijowie nowa władza, wschodnie obszary Ukrainy zostaną przyłączone do sowietów. Na to wszystko świat trochę pomarudzi, ale szybko przejdzie do porządku dziennego i śmiało będzie można oddać do użytku drugą nitkę rurociągu położonego na dnie Bałtyku.
Tak się nie stało. Operacja rozciąga się w czasie. Satelitarne zdjęcia, z poniedziałku 28 lutego, pokazują niekończące się kolumny zmotoryzowane ciągnące w kierunku Kijowa. (Tekst pisany jest pierwszego marca.) Kolumny nadal przetaczają się, czas płynie, a do ataku na Kijów do tej pory nie doszło. Zaskoczeniem jest odpowiedź „wolnego” Zachodu. Spodziewałem się dyplomatycznych not, apeli o powstrzymanie sowieckich działań i temu podobnej farsy. Ku zaskoczeniu, nie dość, że niunia, w tym lekko krygujące się Niemcy, podejmują błyskawiczne działania zarówno w płaszczyźnie gospodarczej i jak wojskowej, to do wspólnego chóru dołącza NATO, Wielka Brytania, Narody Zjednoczone, USA a nawet, o ile się nie mylę, neutralna Szwajcaria, która zawiaduje jedną trzecią sowieckiej wymiany handlowej, jeżeli chodzi o sprzedaż surowców. Podobnie jak niedawno w przypadku pandemii, cały świat przemawia jak jeden mąż. Na marginesie, ciekawe, że ogólnoświatowe odwołanie pandemii, czy raczej uznanie, że wirus stał się elementem życia Europy, zbiega się w czasie z „pokojową” ofensywą na Ukrainie. Kto jeszcze pamięta, jak dzielnie i wytrwale blok sowiecki walczył o pokój na naszym globie? Nie szkodziło, że czasami walka o ten pokój była krwawa. Było to w najlepszej zgodzie z bolszewicką logiką. Świat to kupował bez najmniejszego zająknięcia.
2. Biorąc pod uwagę dość oczywistą polityczną spolegliwość Ukrainy wobec wschodniego sąsiada, jaki mógł być powód narodzenia się w głowach sowieckich strategów idei inwazji?
Podobnie jak w odpowiedzi na pierwsze pytanie. Chodzi o przygotowanie pewnego rodzaju preludium do tego, co nas czeka.
3. Demonstracyjny atak na „suwerenne i demokratyczne państwo ukraińskie”, jak to oceniają zachodni politycy, musiał spowodować konflikt w stosunkach pomiędzy „Rosją” Putina a tak zwanym Zachodem. Dlaczego Kreml zdecydował się na ten krok?
Do tej pory uważałem, że Europa rozumiana jako niunia i pobrexitowa Wielka Brytania, to pionki w sowieckiej rozgrywce. Byłem przekonany, że wszyscy politycy to kukiełki, na krótszym lub dłuższym, ale na sowieckim pasku. Teraz nie wiem, czy tak jest. Nie wiem, czy wspólny i zgodny chór jaki obserwujemy, to efekt zaplanowanej gry, czy jednak pozostawiony został dość duży margines swobody. Nie jest to jednak ważne. Ważne, żeby groza była tak wielka, by w momencie ostatecznej odsłony wszyscy odetchnęli z ulgą i przystali na to, co nadchodzi.
4. Co stanowi cel działań wojennych?
Zbudowanie wielkiego napięcia w mediach i strachu wśród ludzi w Europie i Stanach Zjednoczonych. Nie ma logiki w podbijaniu obszarów, które i tak należą do sowietów. Jeszcze raz przytoczę swoje wcześniejsze porównanie. Sowieckie działania wojenne na Ukrainie mają taki sam sens, jak hipotetyczna interwencja na Śląsku dokonywana oddziałami (ludowego) wojska polskiego.
5. Jaki może być ich dalekosiężny efekt?
Zamknięcie gorbaczowskiego planu zbudowania wspólnego domu, od Atlantyku do Władywostoku. Po „deputinizacji”, o której pisze Pan Andrzej, nastąpi szybki proces „demokratyzacji sceny politycznej w Rosji”. „Rosja” zostanie zaproszona do wejścia w struktury niuni. A za czas jakiś organy niuni zostaną przeniesione na Kreml. Łączenie będzie dokonywane w wielkim pośpiechu, po to, żeby już nigdy nie doszło do powtórki wydarzeń z Ukrainy z roku 2022.
W tle tych przełomowych wydarzeń dokonywać się będzie budowa globalnego cyber-łagru.
Prześlij znajomemu
Panie Gniewoju,
Przywołanie wspólnego domu od Lizbony po Władywostok wydaje mi się jak najbardziej na miejscu w świetle tego, co obserwujemy. Zastanawiam się jednak czy chodzi o „zamknięcie” czy raczej o ponowne otwarcie tego projektu. (Słuszna może być pewnie i taka wykładnia, że projekt nigdy nie został odłożony na półkę, a minione 30 lat to po prostu niezbędny okres przygotowawczy).
Przekonują mnie między innymi trzy informacje:
– wedle źródeł rządowych amerykańskich sowieci (tzn. „Rosjanie”, tzn. sowieci w organizacyjnych ramach „federacji rosyjskiej”) użyli jakoby w dotychczasowych działaniach aż 75 samolotów bojowych. Oznacza to istotną zmianę w taktyce bojowej, zapoczątkowanej bodaj we wrześniu 39, od kiedy zadaniem lotnictwa było możliwie szybkie zawładnięcie przestrzenią powietrzną; 75 sztuk to pewnie akurat tyle, żeby nie trzeba się było bać zwycięstwa w powietrzu;
– zdjęcie pluszowego misia, w którym zamachowcy chowali ostrą amunicję (zostali przyłapani na gorącym uczynku – a jakżeby inaczej) (ciekawe, czy byli pełnoletni?);
– fotografia sporawego zbiorowiska ludzi, zagradzającego „rosyjskiej” kolumnie czołgów dostępu do lokalnej elektrowni (komunizm wedle samego Lenina to przecież prąd, no i władza).
Szczególnie ten ostatni obrazek nasuwa analogię z sierpniem 91 w Moskwie. Brakuje Jelcyna. Gdzie Nawalny? Nie powinien już uciekać z Syberii?
Rzecz jasna, każda z 1001 alternatywnych hipotez może się okazać trafna. Ale to już truizm.
Panie Dariuszu,
Nawalny, ten niedotruty oponent? Nie martwiłbym się o niego. Pojawi się w odpowiednim momencie. Doskonale nadaje się do przeprowadzenia radykalnych zmian na scenie politycznej tak aby „Rosja” zaczęła spełniać wyśrubowane wymagania niunijne jeżeli chodzi o demokrację, wolność słowa i takie tam dyrdymały.
Pyta Pan czy to byłoby zamknięcie czy raczej otwarcie projektu? Dwa razy udało mi się zadać pytanie na łamach WP: czemu mając wszytko w ręku, sowieci nie stawiają kropki nad przysłowiowym „i”. Zainteresowanych odsyłam do moich odpowiedzi na „III Ankietę Wydawnictwa Podziemnego” i do nieszczęsnej próby polemiki z Panem, do artykułu: „Trzydzieści lat NEP w stulecie zarazy czyli o meritum z innej strony”. Rachuby czasowe wskazywały, że już dawno należało się spodziewać elementu dopinającego ciąg wspaniałych przemian lat 89-91 zeszłego wieku. Jeżeli to dopięcie miałoby nastąpić właśnie teraz, to według mnie, mielibyśmy zamknięcie chwilowo zawieszonego planu.
Dlaczego miałoby dojść do zawieszenia planu? Z uwagi na postęp technologiczny, którego nie można było przewidzieć, a raczej brać na poważnie, w czasie cudownych przemian z lat 89-91 a tym bardziej kiedy tworzono plany operacji „upadek komunizmu w Europie”. Nie sądzę, żeby sowieci brali wtedy pod uwagę możliwości jakie przyniesie im współczesna technologia. Nie przewidywali tego jak pięknie będzie można stworzyć cyber-gułag. Kiedy się połapali w tym co niesie przyszłość postanowili chwilowo zawiesić plan stworzenia „wspólnego domu od Atlantyku, czy jak Pan woli, Lizbony do Władywostoku”. Ta hipoteza to oczywiście jedynie jedna z tysiąca możliwych baśni.
Panie Gniewoju,
Zajrzałem do Pana wypowiedzi „ankietowej”, bagatela, sprzed 9 lat i wynotowałem fragmenty szczególnie ciekawe, z punktu aktualnego kontekstu:
Niunia europejska wręcz krzyczy: bolszewio, weź mnie!! Nie ma europejskiego kraju, który nie prowadzi interesów z obecnym ZSSR i otwarcie komunistyczną ChRL.
I to by był w zasadzie modelowy opis sytuacji. Zwróciłbym uwagę na okrzyk, bo wydaje mi się interesująco paradoksalny: bolszewio, weź mnie!!! Czy taki wołacz nie domaga się wręcz jeśli nie gwałtu, to przynajmniej bardzo dalece posuniętego zdecydowania?
Pojawia się jednak zasadnicze pytanie, wedle mnie, warte rozważenia. Czy bolszewizujący się z niebywałą dynamiką tzw. Zachód potrzebuje mentora? Jasna sprawa, że potrzebuje, ale czy w niedorosłości swojej ma tego świadomość? Wszyscy zaczytani w gombrowiczowskie trąby/bomby krzykną – a jakże! Ale to nie takie proste – anegdotą niczego nie rozwiążemy. W rzeczywistości mało kto ma ambicje kopisty, nawet genialnego. Każdy woli nawet skromniej, ale po swojemu. W tym sensie, twarda (choć miękka) pięść Putina może zadziałać jako katalizator „zmiany”, ale w obrębie własnego podwórka. Model „wspólnego domu” wymagałby zatem deputinizacji, o której mówi się coraz więcej. Jest jednak przynajmniej jedno – ale. To stopień infiltracji Zachodu. Nietrudno zauważyć, że „spontaniczna” obrona „Ukrainy” odbywa się jakby na… zawołanie.
USA wprowadzi jeszcze kilka reform społecznych i powstaną socjalistyczne stany ameryki północnej, gdzie los obywateli będzie bardziej zależny od państwa niż od własnej pracy, zaradności i przedsiębiorczości.
Można na stan spraw w USA patrzeć z ogromnym niepokojem. Bo jeśli w tym kraju nie nastąpi przebudzenie, to co pozostanie? Emigracja do Botswany? A długo się ona utrzyma na mapach świata jako kraj bez dostępu do morza nawet?
Pisał Pan także:
Ani w Europie, ani w USA, ani na całym świecie nie widać ludzi dostrzegających bolszewickie zagrożenie i jednocześnie posiadających realną siłę przeciwstawienia się temu zagrożeniu.
Obawiam się, że tu nie tyle chodzi o niedostrzeganie bolszewizmu, co o jego aprobatę (byleby nie był tak ponury i zgrzebny). Wolność to uwolnienie od trosk związanych z wolnym wyborem. Barbara Szubska (ze starożytnego rodu Koczubejów) pisała (w latach siedemdziesiątych): sowiety pragną przekonać Zachód, że różnice pomiędzy wolnością a niewolą są w gruncie nieznaczne. Jak dziś widzimy, okazali się bardziej skuteczni niż w najczarniejszych scenariuszach. Zdawałoby się wyraźna granica pomiędzy wolnością a zniewoleniem zdaje się być już niemal całkiem zatarta.
Panie Dariuszu,
Pyta Pan: „Czy bolszewizujący się z niebywałą dynamiką tzw. Zachód potrzebuje mentora?”
Według mnie to bardzo ciekawe pytanie. Miło byłoby wiedzieć czy premier tego czy innego europejskiego kraju to marionetka, członek Kominternu czy może ktoś ulokowany gdzieś pomiędzy. Ale ta wiedza zaspokoi wyłącznie naszą ciekawość bo w gruncie rzeczy nie ma to znaczenia. Powtórzę, co już powiedziałem: celem dzisiejszych polityków jest kupowanie głosów wyborców za tychże wyborców pieniądze. Rozbawiła mnie pewna debata polityczna w kraju który wyrwała się z ujęć niuni. Szczegółów nie pamiętam ale wyglądało to mniej więcej tak. Rząd i jego partia pochyliła się nad jakimś ważkim problemem społecznym. Publicznie zaproponowanym rozwiązaniem miało być wydatkowanie, dajmy na to, stu milionów. Co na to opozycja? Opozycja jako to opozycja, podniosła larum, że rząd nie nadaje się do rządzenia, że powinien pójść dalej, że powinien wydać nie sto a trzysta milionów. Tak wygląda współczesna debata polityczna i to w kraju o ugruntowanej tradycji parlamentarnej.
W mojej ocenie jest czterech polityków, którzy mogli uwolnić świat od bolszewickiej zarazy. Są nimi: Piłsudski, Mannerheim, Churchill i Roosevelt. Proszę spojrzeć, że Reagan, Thatcher czy opisywany przez Pana Michała Charlie Wilson, w gruncie rzeczy, swoimi działaniami przyłożyli rękę do realizacji sowieckiego planu.
Wydaje mi się, że klasa polityczna, przynajmniej ta europejska, nie jest sowietom do niczego szczególnego potrzebna. Nie jest ani partnerem ani wrogiem stąd w szachy grają sami ze sobą. W tej materii doszli do stanu jaki został dość brutalnie wyłuszczony Konradowi w „Drodze donikąd”. Przesłuchujący go Zajcew, ujął to tak: „Nam pośredników do narodu nie potrzeba!”. Obecnie nie politycy a media są ich pośrednikami do narodu. Do tego dochodzi coraz ciaśniejsza pętla elektronicznej obroży. Czy dziś do rozpracowania niebezpiecznej grupy kontrrewolucjonistów skupionych wokół podziemnego wydawnictwa potrzebna jest jakaś wtyka, szpieg, przesłuchania, wydobywanie siłą kontaktów, budowanie siatki powiązań? Nie, wystarczy zajrzeć do skrzynek poczty elektronicznej do danych w e-urzędach u e-lekarzy w bankach itd. Wszyscy są na widelcu, dosłownie wszyscy, nie tylko ci którzy zaglądają do podziemia. Biorąc to pod uwagę sam zastanawiam się na ile wskazany przeze mnie cel budowania „wspólnego domu” może być faktycznym celem. No chyba, że zobowiązuje ich do tego komsomolskie poczucie obowiązku. Skoro cel został wyznaczony to chciał, nie chciał trzeba go w końcu zrealizować.
Panie Gniewoju,
Napisał Pan, że „celem dzisiejszych polityków jest kupowanie głosów wyborców za tychże wyborców pieniądze”. Wie Pan, gdyby to rzeczywiście była prawda, żyli byśmy sobie po prostu w demokracji z domieszką ochlokracji (albo na odwrót), w której rządzą nami skorumpowane typy spod ciemnej gwiazdy i tyle. Istotą tego ustroju jest bowiem kupczenie (sobą, głosami, wyborcami). Tak skończyć musi, prędzej czy później, każda demokracja. Póki w danym kraju istnieje wolność wypowiedzi i coś co można chyba nazwać „opinią publiczną” (przez co rozumiem istnienie sytuacji, gdy głupsi są skłonni słuchać mądrzejszych… i na odwrót) – to nieuchronne zjawisko deprawowania demokracji może być w miarę skutecznie wyhamowywane. Gdy tego zabraknie, a szubrawcy w białych kołnierzykach przejmują pełną kontrolę nad tokiem „społecznej” narracji, wówczas demokracja wypełza na arenę w pełni swojej płaziej krasy. Coś takiego, jak Pan trafnie zauważa, może dziś występować w GB Johnsona, peerelu Morawieckiego z Kaczyńskim, Brazylii Bolsonaro. Oczywiście to przykłady wielce toporne, pozbawione niezbędnego zniuansowania, ponieważ zasadniczo w każdym z tych krajów mamy do czynienia z bardzo różnymi zjawiskami. Tak czy siak, w każdym tych krajów występuje (albo możemy jej się spodziewać) chamska licytacja kiełbasiana. W tych krajach głos mają i zabierają indywidua spod ciemnej gwiazdy. Nie nazywałbym ich politykami, bo takie określenie do nich nie pasuje, a wręcz uwłacza pojęciu polityki, rozumianej jako racjonalne działanie w określonym, a słusznym celu.
Niestety, to nie jest pełen obraz. W wieku krajach, w wielu międzynarodowych organizacjach do głosu dochodzą ludzie nie spod ciemnej, ale spod czerwonej gwiazdy. Tym ludziom nie chodzi po prostu o kupowanie głosów, oni mają jeszcze swoje ideologie, które koniecznie muszą realizować. Tychże ideologii jest cała masa, nie ma sensu ich tu wymieniać. Zaznaczę tylko, że to o wiele groźniejsi ludzie, w dodatku bardzo trudno precyzyjnie ich wyodrębnić. Dzieje się bowiem tak, że zarówno typy spod ciemnej, jak i spod czerwonej gwiazdy działają przy użyciu wspólnego modus operandi, polegającego na odpodmiotowieniu człowieka. To warunek wstępny, bezdyskusyjny, bezwzględnie egzekwowany. Inaczej nie mogliby działać. Co więcej, w wielu przypadkach obie te „sfery” naśladują siebie wzajemnie. Dzieje się tak ponieważ jedni i drudzy mają często ambicję ukrycia swoich intencji i sięgają po propagandowy arsenał drugiej strony. Może się to wydać zagmatwane, dlatego sięgnę po przykłady.
Niech to będzie np. Morawiecki (którego mentor polityczny w osobie ojca już na początku lat 80. postulować zdawałoby się całkiem nowoczesny wynalazek w postaci… jak to się nazywa? – płacy gwarantowanej. Postulował w każdym razie, że jeśli komuś to nie odpowiada, nie powinien być zmuszany do pracy, ale pieniądze mu się należą. To z programu Solidarności Walczącej). Nie jestem przekonany, że junior idzie w ślady ojca. Czy chodzi mu o dobro czyjekolwiek (poza własną kastą)? Czy o realizację któreś z aktualnych rewolucyjnych programów społecznych? Osobiście myślę, że jemu o nic nie chodzi, że znalazł się w sytuacji, w której jest przez przypadek (w dodatku w pełni kontrolowany), ale poza tym… trudno się przecież po nim spodziewać, że wyjdzie na mównicę i rzeknie: dajemy wam 500, 1000, 2000+ i jeszcze krowę, i świnię, worek ziemniaków i słój kiszonych ogórków i jeszcze „dodatek za pomoc dla uchodźców” (to z ostatniej chwili). Wszystko to zdołaliśmy ukraść wam wcześniej! Robimy tak, bo nasze poślady bardzo pasują do stołków, na których siedzimy. Przyzna Pan, że to mało prawdopodobne, choć możliwe, o ile na każdego spłynąć może w końcu łaska mówienia prawdy.
A teraz weźmy dla odmiany jakąś tam Jacyndę Ardern, wschodzącą gwiazdę bolszewickiej międzynarodówki. Czy ona może powiedzieć, co myśli, jakie są jej faktyczne intencje, że – dajmy na to – wolałaby żeby zwykli obywatele nie używali za wiele dóbr doczesnych, nie wychodzili na świeże powietrze, zanieczyszczając je swoją obecnością, żeby nie używali trujących środowisko środków lokomocji (auta, samoloty, rowery)? Otóż ona tego powiedzieć (jeszcze!) nie może, więc realizuje tajone plany przy pomocy nadarzających się okazji, jak wirus. Wedle oficjalnej narracji, zamyka obywatela w domu dla tegoż obywatela, jak najbardziej cennego, dobra. W istocie chodzi o stworzenie kolejnego raju krat. I w tym sensie służy realizacji bolszewickich planów. Takie typy jak ona (które zdają się dominować Zachodni świat) są nierównie bardziej niebezpieczne od drobnych łotrów „demokracji” spod ciemnej gwiazdy.
Panie Dariuszu,
nie przeceniałbym roli dzisiejszej polityki. Może brakuje mi chęci do bliższego spojrzenia na zagadnienie ale śmiem twierdzić, że dzisiejsza klasa polityczna, i to chyba całego świata, zdegradowana została do roli karbowego. Karbowego na czerwonym folwarku zarządzanym przez oprychów spod czerwonej gwiazdy. W dzisiejszych czasach nie ma miejsca na złych polityków, którzy swoimi złymi rządami doprowadzają do upadku Rzeczpospolitą Obojga Narodów. Nie ma miejsca dla dobrych polityków, którzy swoją dobra polityką przemieniają lennika Korony w jej śmiertelnego wroga. Nie ma miejsca na potężne rody Habsburgów władających większą częścią Europy. Nie ma miejsca na rządy królowej Elżbiety, której panowanie doprowadza do rozkwitu Imperium Brytyjskiego. Jest miejsce tylko i wyłącznie dla mniej lub bardziej mydłkowatych karbowych czerwonego folwarku. Według mnie, od momentu, „upadku komunizmu” w Europie walka polityczna straciła na znaczeniu. Oprychy spod czerwonej gwiazdy nie mają dla siebie przeciwnika dlatego grają sami ze sobą, popychając jedynie czarne piony karbowych którymi sami obsadzają szachownicę. Tak to widzę.
Walka o ich dominację przeniesiona została na zupełnie inne pole. Tak jak powiedział Zajcew Konradowi: „Nam pośredników do narodu nie potrzeba!” tak nie jest im potrzebna klasa polityczna do tego żeby zniewalać ludzi, teraz już pojedynczych ludzi a nie narody. Bodajże Pan Jaszczur, prezentuje bądź prezentował opinię o konflikcie między biznesem a komunizmem. Dobrze by było, żeby taki konflikt był. Według mnie, nie ma takiego konfliktu. Jeżeli komuniści poradzili sobie z wrogami politycznymi to bez problemu poradzili sobie również ze wszystkimi Gates’ami, Soros’ami czy Rothschild’ami. Nie wyobrażam sobie, żeby mieli jakikolwiek kłopot z przejęciem dostępu do baz danych FB, Google wszelkich platform typu e-zakupy. Zaraz do tego dojdzie piąte G-ie i wszystko to co testowane jest na Ujgurach. W rękach będą mieli każdego, dosłownie każdego nieboraka żyjącego na tym padole łez. I o to, według mnie, toczy się teraz ich gra.
Ale jak się ma to do ich dzisiejszych gierek na Ukrainie? Może Pan ma jakąś opinię na ten temat?
Przepraszam, powinienem oczywiście przywołać królową Wiktorię a nie dzisiejszą Elżbietę.
Panie Gniewoju,
Porusza Pan ciekawe sprawy. Zacznę od współczesnych środków technicznych zniewolenia. Rzecz jasna porażają swoim zasięgiem, skutecznością, etc. Bolszewicy mają na tym polu wsparcie wielkich monopoli, ponieważ jedni i drudzy zgadzają się i dopasowują na bardzo wielu płaszczyznach: inwigilacji, ograniczeń, odpodmiotowienia człowieka, ataków na własność prywatną, rodzinę, religię. Wszyscy mają pod poduszką Manifest komunistyczny. To oczywiście wielkie zagrożenie dla człowieka i jego wolności. Jaka rada? Kontra, oczywiście. Całe to plugastwo należy zmieść z powierzchni ziemi. Przyzwoity człowiek powinien mieć zawsze ten zasadniczy cel zapisany w terminarzu doczesnych zadań. Że niełatwo z tym walczyć, z zaawansowaną techniką, inwigilacją? I na to prędzej czy później znaleźć się powinna rada. Cybernetyka ma ogromne możliwości, ale jest też bardzo krucha, podatna na destrukcję. Jeden sprawny antykomunistyczny programista mógłby dokonać bardzo wiele. Tacy dzielni i kompetentni ludzie pojawiają się na globie prędzej czy później.
Dlatego Pana stwierdzenie, że nie ma miejsca dla dobrych czy złych polityków, zdaje mi się być wyrazem nazbyt silnego przywiązania do „teraźniejszości”. Nawet z najbardziej natrętnych niedogodności życia można się czasem wydostać. To samo, niewątpliwie, dotyczy wielkiego świata polityki.
Wpadł mi właśnie w ręce (nie całkiem przypadkowo) pewien artykuł Józefa Mackiewicza, drukowany w 1952 roku w Dzienniku Polskim w Detroit. W kontekście Ankiety, przy której debatujemy (choć zboczyliśmy nieco z głównego traktu) godny uwagi wydał mi się tytuł Przepowiadam straszną klęskę Sowietów….
Najogólniejsza teza tekstu brzmiała: sowiecka propaganda jest potężna, materialna siła – bardzo słaba. Stąd wnioskował Mackiewicz (jak sam twierdził, optymistycznie), że wystarczy tylko odpowiednia kontrakcja przeciwko tej propagandzie, a sowiety rozbite być mogą od pierwszego uderzenia.
Na pierwszy rzut oka można by pokusić się o konstatację, że mamy obecnie z niejakim odwróceniem sytuacji. Propaganda kremlowska praktycznie nie istnieje, a jej nieporadne działania militarne podpadają pod praktykę prowokacji, bo skoro wojska „federacji rosyjskiej” są słabe to potencjał militarny sowieckiej Ukrainy nie może wyglądać lepiej (chyba, że o czymś nie wiemy). Tak by chyba należało sądzić.
Gdy jednak zerkniemy na stan spraw z niejakiego oddalenia, nie traktując Moskwy i Kijowa jako zantagonizowanych stron konfliktu, ale jako strategiczny monolit, uprawiający w pocie czoła kolejny etap pierestrojki, znajdziemy się wówczas w odmiennej „rzeczywistości” czerwonego śledzia. „Rosyjsko-ukraiński” konflikt, jak go nazywają zapewne niemal wszyscy na świecie, będzie klasycznym procederem odwrócenia uwagi od istoty rzeczy. Tej mianowicie, że ani „Rosja”, ani stojąca wiernie po jej stronie „Białoruś”, ani walcząca jakoby z Kremlem „Ukraina”, jak również wspierające ją z zapałem demoludy… nie są niezależnymi, upodmiotowionymi bytami politycznymi, po dwóch stronach barykady, ale wszystkie stanowią cząstkę sowieckiego monolitu, realizującego akurat kolejny etap przebudowy.
Jeśli spojrzymy na rzecz spod takiego właśnie kąta widzenia, no to cóż… propaganda sowiecka (aktualnie żółto-niebieska) ma się nie gorzej aniżeli miało to miejsce 70 lat temu, gdy tekst swój pisał Józef Mackiewicz.
Wszechświatowe wymachiwanie ukrainnymi barwami (w rzekomej intencji poparcia dla narodu ukraińskiego) nie oznacza wyzbycia się swoich ideologicznych preferencji. W sercach rządzących krajami niemal już całego świata nadal połyskiwać będą (gdyby je otworzyć) stalowy sierp i młot, zatopione w czerwieni.
Zatem w tym punkcie należałoby chyba odejść od Mackiewiczowskiej analizy. 70 lat temu istniał tzw. Wolny Świat, mógł się obronić lub ulec. Współczesna sytuacja zdaje się nieco bardziej dramatyczna. Co, rzecz jasna, nie znaczy, że trzeba się poddawać.
Panie Dariuszu,
Spieszę z wyjaśnieniem.
Jakbym czarnego scenariusza nie budował nie oznacza to, że nie ma we mnie nadziei na odmianę, nadziei na możliwość strącenie z firmamentu czerwonej gwiazdy. Jest to jak najbardziej możliwe. Jednak żeby to osiągnąć potrzebne jest zaistnienie jednego, zasadniczego warunku. Warunkiem tym, według mnie, jest wojna. Proszę zwrócić uwagę, że czterej wymienieni przeze mnie politycy, mam na myśli, Piłsudskiego, Mannerheim’a, Churchill’a i Roosevelt’a, którzy mieli możliwość zmiecenia zarazy, działali w stanie otwartej wojny. Działający w czasach pokoju, mimo, że było to zimno-wojenny pokój, Reagan i Thatcher nie mieli takiej szansy.
Panie Gniewoju,
Doskonale. Po prawdzie miałem takie niejasne wrażenie, jakoby uznawał Pan sprawę za już przegraną. Ta moja omyłka jest z gatunku tych, które bardzo cieszą (także omyłkowicza).
Nad zestawem nazwisk, które Pan przytacza, warto by chyba było podyskutować, z wyłączeniem Piłsudskiego, bo w jego przypadku to oczywiste. Zresztą, ile można dyskutować działania Piłsudskiego.
Czy Mannerheim miał stosowne możliwości? Wie Pan coś na ten temat? Samodzielnie chyba nie bardzo. Czy mógł istotnie wpłynąć na działania tego politycznego kretyna Hitlera?
Churchill – jego poczynania najpełniej opisał Michał Bąkowski. Warto, korzystając z okazji, przypomnieć czytelnikom o istnieniu tego doskonałego cyklu: http://wydawnictwopodziemne.com/category/cykle/operation-unthinkable/
Jego casus jest na tyle ciekawy (i może pozwalający na wyciąganie interesujących wniosków), że chętnie bym o tym z Panem pomówił, niestety najwcześniej od poniedziałku.
Roosevelt – tu, przyznaję, nie bardzo „łapię” co ma Pan na myśli. Może Pan objaśnić swój punkt widzenia? Toż to niemal bolszewik.
Reagan i Thatcher – o nich bezwzględnie także warto porozmawiać. Ponieważ zaraz muszę kończyć, zacznę od pytania na ich temat:
Jak Pan sądzi, dlaczego tak łatwo dali się wmanewrować w prowokację pierestrojki? Jak to się stało, że nie było w ich otoczeniu kompetentnych politycznie antykomunistów? (Zna Pan historię rozmowy Christophera Story z panią Thatcher?)
Panie Dariuszu,
obawiam się, że nie znajdzie Pan we mnie godnego dyskutanta jeżeli chodzi o szczegółową analizę zachowań poszczególnych polityków. Tu muszę ustąpić pola Panu, Panu Michałowi i wszystkim pozostałym bywalcom Podziemia. Każdy z Panów dysponuje o wiele bardziej szczegółową wiedzą, dużo bardziej analitycznym podejściem ode mnie. Jednak postaram się wytłumaczyć dlaczego te cztery postaci zostały przeze przywołane.
Po pierwsze Mannerheim. Udało mu się w 1918 rozbić bolszewicką Fińską Socjalistyczną Republiką Robotniczą. Liczebność obydwu stron, tj. białych i czerwonych w tej wojnie była zbliżona i wynosiła po około 80 tysięcy żołnierzy. Czy 80 tysięcy było wystarczająca siłą do wejścia na obszar Rosji i zmiecenia bolszewickiej zarazy u jej zarania? Tego nie wiem ale nie można tego wykluczyć. Mackiewicz w „Lewa wolna” pisał:
„[..] podczas gdy panowie Denikinowie, Piłsudscy, Ukraińcy, jacyś tam Litwini i inny drobiazg, operują po staremu pojęciami interesów narodowych, bolszewicy pojęciami interesów międzynarodowych. Gdy tamtym panom chodzi tylko o język i sypanie kopców granicznych, bolszewikom chodzi o zlanie języków i zrównanie kopców granicznych. Wszystkie te narody od Finlandii począwszy, Estończycy, Łotysze, Litwini, Polacy , Białorusini, Ukraińcy i wiele ich jeszcze tam jest, wikłają się w spory między sobą, intrygi, a nawet wojny, jak o Lwów i Galicję. A co chcą panowie Kołczakowie i Denikinowie? Kontrrewolucja tak samo wychodzi z założenia, że w wojnie przeciw bolszewikom należy „oprzeć się na zdrowych siłach narodowych”, a nie na międzynarodowej spójni przeciwko międzynarodowemu zagrożeniu. No, i dla Lenina, chwała Bogu.”
Mannerheim miał pod sobą wojsko zaprawione w zwycięskim boju z czerwoną zarazą a jednak wystarczyła mu wolna Finlandia, której granic, w pogoni za bolszewikiem, nie przekroczył.
Podobnie Piłsudski, miał armię zaprawioną zwycięskim bojem z zarazą, armię potężną bo jak pisze Mackiewicz w tej samej powieści:
” Tereny na północ od Prypeci, na całej przestrzeni Białorusi, ogołocone były z przeciwnika, droga na Moskwę stała otworem przed wojskiem polskim, którego ogólna siła wynosiła w tej chwili przeszło 900 tysięcy bagnetów i szabel.”
a jednak zatrzymał ofensywę.
Myślę, że podobna sytuacja była po rozbiciu hitlerowskich Niemiec. Siły alianckie na Zachodzie były wystarczająco duże aby zmieść zarazę.
A jednak żadna z tych okazji nie została wykorzystana. Jeszcze raz pragnę wyjaśnić, że nie jest moją intencją dochodzić dlaczego nie została wykorzystana. Dlaczego, żaden z czwórki: Mannerheim, Piłsudski, Roosevelt i Churchill nie okazali się prawdziwymi politykami, strategami, mężami opatrznościowymi. Chcę jedynie zwrócić uwagę, że te trzy momenty w historii Europy, tj. wojna fińska z 1918, nasza wojna z 1920 czy koniec IIWŚ mogły odwrócić losy świata. Innych, dogodniejszy sposobności nie dostrzegam.
Jeżeli chodzi o Christopher’a Story to przyznaję, że nie znam historii rozmowy Christophera Story z panią Thatcher. Będę wdzięczny za jakieś szczegóły.
Słuchałem, swego czasu, jego dwóch wypowiedzi dostępnych na YT.
O ile ta przekonuje mnie i stanowi pewien zrąb mojego dzisiejszego światopoglądu
https://www.youtube.com/watch?v=FFA4B1rCKvg&ab_channel=safvio
to kolejna całkowicie zniechęciła mnie do tego pana.
Drogi Panie Wojtku,
Nie wiem, co aż tak Pana zraziło w drugiej wypowiedzi p. Story. Że wyzywa niuni od kryminalistów i satanistów? Mnie się to raczej podoba. Zarówno Darek, jak i ja, mieliśmy okazję poznać go osobiście i to był nadzwyczaj uroczy Pan. Story był angielskim nacjonalistą i jego wiedza nie była najwyższej próby, ale ja go bardzo lubiłem, choć zapewne nie ceniłem wysoko.
Jednak jedyny powód, dla którego wtrącam się do tej interesującej dyskusji, to Mannerheim. Dyskusja Panów jest tak ciekawa, że byłoby źle, gdyby rozbiła się o rafę historycznego przykładu. A z Mannerheimem nie było zupełnie tak, jak Pan pisze.
Mannerheim był carskim oficerem, mówił dobrze po rosyjsku i zaliczał do swych osobistch przyjaciół generała Judenicza. W 1918 roku ogłosili wspólny manifest (znany jako Memorandum Mannerheima-Judenicza), w którym proponowali wspólną akcję przeciw bolszewikom. Niestety Mannerheim nie zdołał przekonać ówczesnego parlamentu fińskiego, by interweniować w „wewnętrznych sprawach” wielkiego sąsiada. Nie można więc chyba sensownie oskarżać Mannerheima o utracenie okazji zmiecenia bolszewizmu. To nie jest ten sam przypadek, co Piłsudskiego. Piłsudski był de facto dyktatorem, to on powstrzymał ofensywę i zgodził się na rozmowy, tym samym ratując bolszewię, po czym wygodnie zrzucił winę na endecję. Mannerheim mógł był, teoretycznie, ogłosić się dyktatorem, sprawował bowiem funkcję Regenta, którą miał złożyć 25 lipca. Pomimo nacisków, nie zdecydował się postąpić wbrew konstytucji i umowie zawartej z fińskim parlamentem.
Mam nadzieję, że zdołają Panowie zostawić wielkiego Fina, który nie mówił po fińsku (może dlatego nie zdołał przekonać demokratów?…), i powrócić do swej arcyciekawej dyskusji.
Panie Gniewoju,
Podobnie jak Michał, także się zastanawiam, co uraziło Pana w wypowiedzi Christophera Story. To był wyjątkowo interesujący rozmówca, taki, który nie tylko chce mówić, ale też słuchać, z uwagą. Pewną „rodzinną” anegdotę, którą mu opowiedziałem, umieścił w jednym ze swoich artykułów. Michał wspomina, że był nacjonalistą. Niewątpliwie tak, ale z tych, co swój nacjonalizm wywodzą z miłości do narodu, nie z nienawiści do narodów innych.
Pisałem o Story obszernie w Wielkim Arragement. Jest aktualnie dostępna w zakładce ebook. O swoich kontaktach z M. Thatcher pisał m.in. we wstępie do książki Golicyna (drugiej):
In July 1991, I was asked by the former British Prime Minister, Mrs (now Lady) Thatcher, to see her at her room in the Palace of Westminster. The subject to be discussed was the network of bilateral treaties, declarations and accords which the Soviet Union had been signing with leading Western countries. By then, the list of such signatories already included Germany, France and Italy, while a treaty had been negotiated between the USSR and Spain, and a Political Declaration had been signed inter alia by the Soviet Union and Finland. Germany had in fact signed two bilateral treaties with Moscow. I had carried out a preliminary analysis of these treaties and accords, and had published translations of the texts, and some early findings, in several documents issued by my serials publishing firm in London, placing the treaties in the context of the implications of the Joint Declaration of Twenty-Two States and the Charter of Paris which Mrs Thatcher had signed on 19th November 1990 amid the disruption and anxieties surrounding the challenge to her leadership.
At the meeting, the former Prime Minister expressed great interest in the texts of the treaties and in my explanation of their significance. After admitting that her officials had not, during her final weeks in office, informed her about them, our conversation broadened to include my developing assessment of Soviet strategy in general, and the Soviet agenda for Europe, in particular. When I had finished explaining, as best I could, that Soviet behaviour and what I understood of Moscow’s strategy bore familiar Leninist dialectical hallmarks, Mrs Thatcher remarked: ‘I don’t think Gorbachev is a Leninist any more’. Later in the interview, after she had become aware of my acquaintance with Anatoliy Golitsyn’s work ‘New Lies for Old’, and after hinting that she did not share Golitsyn’s analysis, the former Prime Minister pronounced: ‘I don’t think we have been deceived – at least, I hope we haven’t’.
Do tematu Thatcher i wszystkich tych, którzy nie wyzwolili nas od komunizmu powrócę za moment.
Story był konsekwentnym antykomunistą, a więc też wrogiem wszystkiego co przedstawia pretendująca do bolszewizmu unia europejska. Oprócz tysięcy artykułów, napisał na ten temat książkę The European Union Collective: Enemy of Its Member States. A Study in Russian and German Strategy To complete Lenin’s World Revolution. Pisał w niej o sowieckich i nazistowskich korzeniach tego brukselskiego potworka. Jeśli idzie o inspiracje nazistowskie, to co pisze w książce jest bardzo przekonujące, ale nie zajmowałem się tym problemem krytycznie. Ktoś powinien to zrobić. Może chciałby Pan (i miał sposobność) zająć się tym tematem? Na amazon jest jeden używany egz. tej książki. Jej cena to, bagatela, 4 760,99 dolarów, ale na pewno można ją zdobyć mniejszym kosztem.
Warto zająć się tym tematem na poważnie, choćby ze względu na wciąż obecne w przestrzeni publicznej pomieszanie pojęć. Najbardziej aktualną ilustracją problemu wydaje mi się zdjęcie z manifestacji przed „rosyjską” ambasadą w Tel Awiwie, gdzie widać transparent z symbolem nazizmu wrysowanym w słowo „Rosja”.
https://www.newsmax.com/world/globaltalk/naftali-bennett-prime-minister-vladimir-putin-protest/2022/03/05/id/1059806/
Story także dostrzegał korelację pomiędzy nazizmem i bolszewią, ale rzecz jasna w całkiem inny sposób, aniżeli na załączonym obrazku (czego wyjaśniać chyba nie ma potrzeby).
Obrazek sprzed sowieckiej ambasady nie jest zasadniczo niczym wyjątkowym we współczesnym świecie, w którym usiłuje się ukryć dynamiczny rozwój komunizmu na praktycznie wszystkich kontynentach i udział w tych działaniach Kremla, a jednocześnie należy w jakiś sposób dać ujście furii politycznej, obligatoryjnej.
Po cóż pokazywać nieciekawy obrazek, może Pan słusznie zapytać. Otóż nie jest aż tak mało interesujący, a wobec toczącej się równolegle na WP dyskusji, w której padła supozycji o możliwości wywołania iii wojny światowej, nawet inspirujący.
Spróbujmy podjąć próbę zdefiniowania walczących (potencjalnie) stron. Już na pierwszy rzut oka rzecz wyda się niepomiernie trudna. W gruncie rzeczy (nie trzeba nawet gasić światła) całkiem nie wiadomo kto tu z kim, przeciwko komu, jak, dlaczego. Zaryzykuję nawet stwierdzenie, że sytuacja w tym historycznym wypadku jest jeszcze bardziej zagmatwana, aniżeli w dwóch wcześniejszych globalnych konfliktach. W przypadku wielkiej wojny, w której starły się wielkie imperializmy, nie bardzo wiadomo, dlaczego nie szukano pokojowego rozwiązania. Czy nie zdawano sobie sprawy z niszczącej potęgi militarnych nowinek? Nie było tanków, gazów, awiacja raczkowała, ale o śmiercionośnej sile karabinów maszynowych z pewnością wiedziano.
W drugiej wielkiej wojnie, na pozór demobolszewizm starł się bolszewizmem w nazistowskiej odsłonie, ale to nie do końca prawda. Gdyby nie terytorialne apetyty Hitlera (koncepcja zjednoczonej Europy, o czym pisał Story) z jednej strony, sprytna prowokacja Stalina, który „stworzył” Hitlera, a następnie umiejętnie rozpętał „antyfaszystowską” histerię, wchodząc z nim ostatecznie w sojusz polityczny, zachodni establishment przełknąłby bez problemu antysemickie i totalitarne praktyki Hitlera. Wojna wybuchła tak naprawdę w obawie przed Niemcami i hitlerowskim kompleksem budowy imperium.
Ta trzecia, antycypowana, a raczej… wskazana jako dopuszczalna, koncepcja iii wojny, jest najciekawsza, z punktu widzenia ideologii reprezentowanych przez strony. Nominalnie byłaby to rzecz jasna walka demokracji z rosyjskim oraz chińskim imperializmem. A w rzeczywistości? Czy hakenkrojc wpisany w transparent z napisem „Rosja”, dzierżony przez żydowskich manifestantów nie sugeruje, że coś się chce przed nieistniejącą już dawno „opinią publiczną” ukryć? Jest niewątpliwą zachętą do powstrzymywania Kremla, czyli nagabywaniem do wojny, wojny światowej, wojny…, tylko kogo przeciwko komu? Czy komunizm ma się zetrzeć z bolszewizmem? Czy na odwrót?
Wracając do p. Thatcher i przerwanego wątku. Michał, myślę, wybronił skutecznie fińskiego Marszałka, zaproponował także słuszną klasyfikację. Lepiej zastanawiać się (ze względów praktycznych), kto mógł (czy będzie mógł w przyszłości) wybawić nas od bolszewickiej zarazy. Innymi słowy – gdzie tkwi potencjał.
Mannerheim i Piłsudski są poza już dyskusją. Churchill jest bardzo nietypowym przypadkiem polityka, rozumiejącego współczesność (to, że bolszewizm stwarza nową epokę w dziejach świata), który, otrząsnąwszy się z tego intelektualnego koszmaru, wybiera świat staroświeckiej mrzonki. Losy imperium przekłada ponad los człowieka. Miał mandat na wielkość, ale wyciągnął po niego rękę zbyt późno.
Roosevelt? Hm. Mam wrażenie, że gdyby dotrwał do wyprodukowania pierwszej bomby atomowej, z chęcią (bez nagabywania) oddałby jej recepturę swojemu najlepszemu przyjacielowi Józiowi S.
Jeśli chodzi o Thatcher i Reagana, oboje byli bez wątpienia antykomunistami, ale nie mieli w swoim otoczeniu odpowiednich ludzi, którzy mogliby im objaśnić znaczenie pierestrojki, fenomenu Gorbaczowa etc. Michał pisał kiedyś, że jedynym człowiekiem (w otoczeniu Thatcher), który dobrze rozumiał te sprawy był brytyjski minister spraw zagranicznych, Airey Neave, zamordowany przez bolszewickich irlandzkich terrorystów. Reagan musiał opierać się na informacjach CIA, a ta była ledwie cieniem agencji wywiadowczej. Czy to jest dostatecznie przekonujące, nie wiem. Na pewno (znowu) warto byłoby się tym zająć szczegółowo. Bo dopiero poprzez szczegół, detal, wzajemne powiązania niekiedy bardzo drobiazgowych faktów możemy dojść istoty rzeczy.
Mackiewicz, gdy pisał swój tekst, o którym wspominałem w jednym z poprzednich komentarzy, rozważał możliwość wybuchu iii wojny światowej i możliwych jej konsekwencji. Jeżeli chodzi o nadzieje związane z wybuchem takiej wojny nie był jedyny. Liczono na jej przyjście, na to że wyzwoli spod bolszewizmu narody świata. Nie wiem, czy jestem odosobniony w swoim wrażeniu, ale dzisiaj na próżno szukać by tego nastroju, pomimo że pętla bolszewizmu zaciska się na naszych szyjach jakby coraz mocniej.
Po Roosevelcie było zmiennie, nigdy dobrze. A jednak przez wiele jeszcze lat nie przestano wierzyć w unicestwienie komunizmu. Barbara Toporska, jedna z najwybitniejszych analityków politycznych jakich świat nosił, także liczyła na taką możliwość. Wierzyła nie tyle w amerykańską politykę „liberation”, co w możliwość zniesienia komunizmu od wewnątrz (w chwili gdy komunizm, po śmierci Stalina, wydawał się, czy też był istotnie, wyraźnie osłabiony). Pisała:
Strzelać, strzelać, strzelać, proszę Pana! [Grydzewski] Gdyby powstanie poznańskie mogło się powtarzać trzy razy do roku…
A wie Pan, co współcześnie oznacza „robić Poznań” (wedle kibiców manchesterskich)? Odwracać się plecami do rzeczywistości (na piłkarskim boisku) i trzymając się za barki, rytmicznie podskakiwać. Ot, różnica!
Darek,
Doprawdy nie chcę się wtrącać do dyskusji, bo wydaje mi się bardzo ciekawa, zatem tylko na prawie marginalnej notatki, niemal przypisu:
Piszesz, że Christopher Story był z tych, co nacjonalizm „wywodzą z miłości do narodu, nie z nienawiści do narodów innych”. Nie sądzę, by to było prawdą. On absolutnie nienawidził Niemców. Bezkrytycznie, bez rozróżnień, co niemieckie to złe. Nie lubił także Rosjan i rozróżnienie między sowietami a Rosją, które próbowaliśmy mu wytłumaczyć, było dla niego nie do przyjęcia. Powiedziałbym zatem, że był nacjonalistą bez tej sympatycznej poprawki, jaką mu dodałeś.
Ale ja go nadal lubiłem.
Michał,
Przyjmuję Twoją uwagę do wiadomości. Na pewno masz rację, znałeś go o wiele lepiej. Pisałem na podstawie znajomości jego tekstów, w których tych fobii nie dostrzegłem.
Panowie,
Zastanawiałem się nad reprymendą Pana Michała, jeżeli chodzi o postać Mannerheim’a.
Tak jak już zastrzegłem, nie mnie stawać w szranki analiz wydarzeń, podjętych czy nie podjętych działań. Nie mam wiedzy, nie mam wystarczająco analitycznego podejścia.
Jednak zastanawiam się, czy to co pisze Pan Michał oznacza, że wojna fińsko-sowiecka nie miała w sobie wystarczającego potencjału do tego by, przy ciut zmienionym rozwoju wydarzeń (np. uzyskanie przez Mannerheim’a zgody na wyjście z interwencją poza z granice Finlandii) nie mogła być punktem zwrotnym w historii świata?
Teraz przeczytałem odpowiedź Pana, Panie Dariuszu. Zauważa Pan:
„Mackiewicz, gdy pisał swój tekst, o którym wspominałem w jednym z poprzednich komentarzy, rozważał możliwość wybuchu iii wojny światowej i możliwych jej konsekwencji. Jeżeli chodzi o nadzieje związane z wybuchem takiej wojny nie był jedyny. Liczono na jej przyjście, na to że wyzwoli spod bolszewizmu narody świata. Nie wiem, czy jestem odosobniony w swoim wrażeniu, ale dzisiaj na próżno szukać by tego nastroju, pomimo że pętla bolszewizmu zaciska się na naszych szyjach jakby coraz mocniej.”
To według mnie jest sedno sprawy. Jeżeli oderwać się na chwilę od ludzkich słabości i błędów, możliwości jakie mieli, ograniczeń jakimi byli spętani, zostawić na boku Mannerheim’a, Piłsudksiego, Roosevelt’a, Churchill’a, Reagan’a i Thatcher a skupić się na okolicznościach. To czy nie dojdziemy do wniosku, że właśnie wojna fińsko-bolszewicka z 1918, wojna polsko-bolszewicka z 1920 i IIWŚ jako jedyne dawały nadzieje na odwrócenie losów świata?
Jeżeli tak, to zastanowić się należy dlaczego. Według mnie dlatego, że:
-w przypadku pierwszej z wymienionych wojen bolszewia była na tyle słaba, że stosunkowo niewielkie siły fińskie mogły przeważyć losy rewolucji
– w przypadku drugiej z wymienionych wojen przewaga militarna była tak druzgocąca, że bez zająknięcia można było zdławić rewolucję
-w przypadku IIWŚ alianci dysponowali przewagą bomby atomowej.
Jednak te elementy nie są tak istotne jak to, że w każdym przypadku mamy do czynienia z otwartym konfliktem zbrojnym, to po pierwsze. Po drugie, równie ważne, jest to o czym wspomina Pan, Panie Dariuszu, żyła nadzieja i chęć wśród podbitych narodów do wyzwolenia się spod komunistycznej tyranii. Do tego, co równie istotne, w wolnym świecie można było doszukiwać się świadomości, że komunizm jest złem.
Tego ostatniego elementu brakuje, według mnie, w przypadku wojny wietnamskiej. Mamy tu co prawda element praktycznie bezpośredniego konfliktu zbrojnego dwóch mocarstw, mamy walkę Wietnamczyków przeciw komunistycznemu terrorowi, jednak w świecie zachodnim zaczyna do głosu dochodzić bolszewicka propaganda, jej „walka o pokój”, sterowanie opinią społeczną, dzieci kwiaty, Hollywood, media itd.
Z upływem czasu, niestety, maleją szanse na wywołanie okrzyku „precz sowieckiej władzy”.
Działania Reagan’a i Thatcher, znowu według mnie, należy uznać za z góry skazane na niepowodzenie. A to dla tego, że nie było w nich elementu konfliktu zbrojnego.
Ciekaw jestem czy jesteście Panowie w stanie wskazać jakikolwiek moment w historii kiedy jakieś działania czysto polityczne, bez działań zbrojnych, miały w sobie potencjał zniesienia bolszewii z powierzchnia świata?
Jeżeli chodzi o Christophera Story to przyznaję, że nie znałem jego rozmowy z M. Thatcher. Bardzo dziękuje za jej przytoczenie. Bardzo ciekawe. Co do jego prelekcji na temat nazistowskiej proweniencji niuni to po prostu zbyt dużo jak na moje możliwości percepcji.
Panie Wojtku,
Zostawiam obu Panom meritum dyskusji. Natomiast co do Mannerheima, to była wojna domowa, a nie sowiecko-fińska (oczywiście bolszewicy wspomagali fińskich towarzyszy). Kiedy fińskie sowiety zostały pokonane, Mannerheim nie chciał się zatrzymać na granicy, ale Finowie się zatrzymali. Mannerheim chciał iść z Judeniczem na Petersburg i zdławić źródło zarazy, ale politycy nie dali mu poparcia. Żeby zatem odpowiedzieć wprost na Pańskie pytanie, ta wojna miała potencjał, by być punktem zwrotnym w dziejach świata i Mannerheim to dostrzegł, ale nie jego wina, że mu nie pozwolono na dokonanie ostatecznego ruchu. Większość polityków demokratycznych (i polityków w ogóle) zajmują głównie ich własne interesy. A Mannerheim widział, że zaraza tuż obok zagrozi Finlandii w przyszłości.
Nie wiem, dlaczego nazywa Pan mój komentarz reprymandą. Tak chyba nie było obiektywnie, ale z pewnością nie leżało to w moich zamiarach. Próbujemy tylko zinterpretować historyczne fakty.
Panie Gniewoju,
Pańskie pytania są kluczowe dla rozważenia, dlaczego komunizm, jako śmiertelne zagrożenie dla wolnego świata nie został nigdy skutecznie zniszczony. Mi też wydaje się, że Mannerheim, do spółki z Piłsudskim mieli unikalną w dziejach okazję rozbicia zagrożenia w zarodku. Tylko w latach 1918-1920 można było stosunkowo niskim kosztem powstrzymać Lenina i uratować Rosję i resztę świata przed czerwonym zagrożeniem. Dlaczego tak się nie stało, to już było tu wyjaśniane. Potem zdarzały się jeszcze momenty w historii, gdzie była szansa na ograniczenie (ale już nie całkowite zniszczenie) pochodu komunizmu, ale szanse te nigdy nie zostały właściwie wykorzystane. Wojna wietnamska była ostatnim akordem, kiedy wolny świat wystąpił zbrojnie przeciw zarazie. I tak, jak Pan wspomniał próba ta została udaremniona przez wewnętrzną dywersję ideologiczną. To kretyni w rodzaju Johna Lennona doprowadzili do zwycięstwa Północnego Wietnamu. Tylko, że wojna w Wietnamie w zasadzie niewiele mogła zmienić, nawet, gdyby Johnson i Nixon nie ulegli komunistycznej propagandzie. Zasięg działań w Wietnamie nie mógł wpłynąć już na pozycję komunistów na światowej scenie.
Można było natomiast tego dokonać dwadzieścia lat wcześniej w Chinach. To, co tam się wydarzyło w latach 1946-49 jest dla mnie ciągle niepojęte. W Białym Domu nie było już Roosevelta i jego czerwonego dworu, a Stalin całkiem otwarcie pokazał swoje prawdziwe oblicze, co wywołało pewien szok nawet w miłującej go Ameryce. I oto w Chinach najwierniejszy i realnie walczący z komunistami Czang Kaj-szek, sojusznik USA jest przez Waszyngton regularnie powstrzymywany, obrażany i zmuszany do zawarcia koalicji z Mao. Kolejni wysłannicy ze Stanów od Stilwella po Marshalla traktują przywódcę Republiki jak chłopca na posyłki i próbują go przymuszać do działań z politycznego punktu widzenia samobójczych. Mimo tych skrajnie niebezpiecznych i wręcz wrogich działań, Czangowi udało się uzyskać kilka znaczących zwycięstw militarnych i jeszcze w 1947 roku, gdyby Truman wyciągnął do niego pomocną dłoń i wysłał pomoc wojskową, a przynajmniej nie blokował działań ofensywnych Kuomintangu, Chiny uniknęłyby losu Rosji. Z jakichś przyczyn, wśród których wewnętrzna agentura nie odegrała tym razem kluczowej roli, USA swoją bierną postawą całkowicie rozłożyły chiński opór przed komunistami. Co ciekawe, wygląda na to, że odbyło się to z pełną świadomością sytuacji. Następca naiwnego Marshalla, generał Wedemeyer wysłał do Trumana wyczerpujący raport, w którym klarował, że odpuszczenie pomocy dla Republiki skończy się przejęciem kraju przez Mao i całkowitą utratą kontroli w regionie. Już wtedy było oczywiste, że przejecie państwa o takim potencjale, jak Chiny przez komunistów stanowi olbrzymie zagrożenie dla Stanów. Mimo to raport Wedemayera został całkowicie zlekceważony, a do opinii publicznej dotarły tylko te jego fragmenty, w których mówiono o korupcji i rozkładzie państwa Czanga, co okazało się decydujące dla ostatecznej odmowy wsparcia dla jedynej liczącej się siły antykomunistycznej w tej części świata. I tak oto po raz drugi w historii, podobnie jak Piłsudski pozostając głuchym na argumenty Wrangla, tak Waszyngton swoją idiotyczną postawą doprowadził do zwycięstwa komunistów, tym razem w Chinach. Co ciekawe wszystko to rozgrywało się jeszcze zanim Sowieci zbudowali swoją pierwszą bombę atomową i amerykańska interwencja militarna w Chinach nie byłaby obarczona takim ryzykiem, jak po 1949 roku.
Tu jeszcze mały komentarz do wypowiedzi Darka o Roosevelcie. Darek, piszesz:
„Roosevelt? Hm. Mam wrażenie, że gdyby dotrwał do wyprodukowania pierwszej bomby atomowej, z chęcią (bez nagabywania) oddałby jej recepturę swojemu najlepszemu przyjacielowi Józiowi S.”
Ależ on właśnie oddał Józiowi bombę! Zrobił to rękami swojego najbardziej zaufanego współpracownika. Zupełnie niezależnie od Fuchsa, czy Rosenbergów. Jest to historia tak niesamowita, że postanowiłem się tym zająć w rozszerzonej formie.
Panie Jacku,
Porusza Pan bardzo ciekawy temat. Pisze Pan o tym jak zaraza rozpełzła się po Azji. Czy Mongolia nie była pierwszym krajem który wpadł w ich łapy? Co z Tajwanem?. Wczoraj, pobieżnie, oglądałem audycję telewizyjną, na temat planów czy raczej obecnych działań chrl wobec Tajwanu. Tajwan to chyba kraj gdzie skrył się Czang Kaj-szek, prawda? Ostatnie wydarzenia w Hong-Kongu, Tajwan, czy to wszystko może być tłem dla obecnych wydarzeń na Ukrainie czy raczej odwrotnie Ukraina jest tłem tego co tam się dzieje?
Panie Gniewoju,
Zgodzimy się co do tego, że istnieją dwa zasadnicze „sposoby” rozwiązania problemu komunizmu: w wyniku wojny, działań wewnętrznych. W kontekście historycznym największe szanse na obalenie zarazy były dwie, z obu nie skorzystał Piłsudski, w 1919 i 1920 roku. Szansy na pokonanie wroga z użyciem broni atomowej w roku 1945 nie było. Mogła (broń atomowa) istnieć tylko jako straszak (zapewne powinna taką rolę odgrywać) – Amerykanie po zaatakowaniu Japonii nie mieli w swoim arsenale bodaj jednej sztuki. Nie wolno abstrahować od kontekstu „dyplomatycznego” – panowało wielkie „kochajmy się”. Jedyna szansa na skuteczny atak atomowy zaistniała podczas wojny koreańskiej. Najprawdopodobniej (nie czuję się ekspertem) Stalin nie dysponował jeszcze stosownym zasobem środków, aby na taki atak odpowiedzieć skutecznie.
Drugi „sposób” – to wywrócenie komunizmu od wewnątrz. Jak pisałem, Barbara Toporska była przekonana, że szansa na obalenie komunizmu od wewnątrz istniała w połowie lat 50. Bardzo możliwe, ale to trudno mierzalne, nawet z dzisiejszej perspektywy. Niewątpliwie występował wówczas czynnik, który jest absolutnie niezbędny przy podejmowaniu jakichkolwiek aktów wojennych czy politycznych – rozpoznanie wroga.
O ile tzw. Wolny świat miał z tym notoryczny problem, w krajach opanowanych przez komunizm to rozpoznanie działało bez zarzutu. Bywało rzecz jasna różnie w ujęciu statystycznym, procentowym. Komunizm miał zapewne mniej wrogów za czasów Gierka aniżeli Gomułki, na pewno Bieruta, ale podskórna wrogość do komunizmu trwała nieprzerwanie. Taki stan rzeczy pozwalał wierzyć, że kiedyś, w przyszłości dojść może nie do jednego Poznania, ani dwóch Budapesztów, ale że rewolta przeciwkomunistyczna rozleje się po całym zniewolonym świecie. Józef Mackiewicz pisał „Miejmy nadzieję…” etc.
Prowokacja pierestrojki skutecznie zamknęła ten etap. Powszechnie uwierzono w upadek komunizmu, co uniemożliwia rozpoznanie wroga. Ciekawe ilu Ukraińców dzisiaj zdaje sobie sprawę, że nie żyją w wolnej i niepodległej Ojczyźnie, ale w pseudo państwie stworzonym, jak inne okoliczne, na potrzeby komunistycznej strategii? Jeżeli nawet istnieli tacy ludzie w przeszłości, to dziś zostali niewątpliwie porwani patriotycznym „duchem” wojny z „Rosją”.
Ta sama niewiedza dotyczy wszystkich pozostałych, demoludnych obszarów. Nieomylne rozpoznanie wroga sprzed 30 i więcej lat przestało działać. To prawdziwa katastrofa. Jeśli świat przetrwa jakiś czas, a komunizm zostanie w końcu unicestwiony, uczeni politolodzy/historycy drapać się będą po łysych pałach i dociekać jak to się mogło stać, takie zatracenie poczucia rzeczywistości, skoro na większości tych obszarów pojawiła się długotrwała wolność wypowiedzi, swobodnej dyskusji, kontaktów, podróżowania. Sądzę, że niewiele im z tego drapania przyjdzie.
Ale to nieważne. Istotne, że przez 30 lat prowokacja działa bez zarzutu, a rozpoznania wroga jak nie było tak nie ma.
Jacek,
Wiem, że jesteś w tych sprawach ekspertem. Chętnie przeczytamy jak to Roosevelt oddał bombę Stalinowi.
Panie Gniewoju,
Tak, Tajwan był ostatnią przystanią dla Czanga i resztek administracji Republiki. Ja sam zachodzę w głowę, jaką rolę teraz, podczas działań na Ukrainie odegra ChRL. Czy chińscy komuniści wykorzystają okazję do decydującego ataku na Tajwan, czy rozegrają to jakoś inaczej. Na razie z ich manewrów dyplomatycznych wynika, że opcja inwazji jeszcze nie będzie realizowana. Ale sprawy toczą sie szybko. Moment strategiczny jest idealny, nawet ta chwilowa konsolidacja NATO nie wydaje się wystarczająco trwała, zeby pozwolić Stanom na skuteczną kontrę na Pacyfiku. To w warstwie militarnej, politycznie to w ogóle szkoda gadać. Kiedyś Chruszczow, czy Breżniew mogli tylko pomarzyć o takiej obsadzie Białego Domu.
Darek,
Już prawie koniec. Ostatnia prosta.
Panowie,
Tajwan (jego bezpieczeństwo), owszem, może mieć potencjalnie silny związek z tym, co dzieje się na Ukrainie. sowieci i ludowe Chiny od lat prowadzą skoordynowaną politykę, manewry wojenne, sowieci sprzedaje chińskim komunistom duże ilości broni; Putin i Xi spotkali się niedawno (przed „igrzyskami” w Pekinie) i z pewnością aktualne wydarzenia były na tym spotkaniu omawiane lub też ustalane.
Na pytanie czy ludowe Chiny są obecnie gotowe (pod względem militarnym) do zaatakowania Tajwanu zapewne nikt nie potrafi odpowiedzieć. Nie sposób zmierzyć potencjału obu stron. Możliwe, że w obecnym momencie nie są jeszcze przygotowani do desantu. Tajwan wciąż podnosi obronną poprzeczkę. Zwiększa od lat wydatki na zbrojenia (deklaruje znacznie szybszy przyrost), ale druga strona wydaje więcej.
Wojenny budżet Tajwanu jest porównywalny z budżetem wojskowym peerelu, więc nie wydaje się imponujący, ale ma do obrony wielokrotnie mniejsze terytorium, poza tym z pewnością dysponuje nieporównanie lepszym uzbrojeniem defensywnym. Deklaratywnie może Tajwan liczyć wciąż na obronę ze strony USA, ale czy również praktycznie? Nie wiadomo także, jaka jest obecnie amerykańska siła odstraszania. Chaos związany z rejteradą afgańską nie daje najlepszego świadectwa amerykańskim zdolnościom bojowym.
Obok wyszkolenia, zaawansowania technologicznego itp. elementów działań wojennych, istotnym elementem jest czynnik ludzki. Amerykanie muszą brać pod uwagę nieustannie potencjalne straty wojenne (w zabitych i rannych). sowieci i czerwoni Chińczycy w nierównie mniejszym zakresie. Istotna zmiana mogłaby nastąpić w przypadku dehumanizacji działań wojennych, ale w chwili obecnej to wciąż militarna fantazja.
Najdziwniejsze w tym wszystkim, że jeszcze miesiąc, dwa temu, dalecy bylibyśmy od rozważań tego typu. Po co komu wojny, jeżeli może sięgnąć po cele innymi środkami? Dla odwrócenia uwagi? Ślamazarne tempo ukrainnej inwazji zdaje się to sugerować. Ale, dla odwrócenia uwagi od czego?
https://youtu.be/QuL2AM-UGXE
Całość tutaj, ale bez polskich napisów
https://youtu.be/THk6mpNI_a4
Panie Tomaszu,
Czy to jest Pańska odpowiedź na ankietę? Bo to jest Pugaczow, główny rozmówca Catherine Belton, więc wiele o nim było w cyklu o tych, którzy nazywają lata 1989-91 „upadkiem komunizmu”. Delikatnie mówiąc, Pugaczowowi ufać nie można. Co rzekłszy, wywiad wydaje mi się bardzo ciekawy.
Panie Michale,
Oczywiście, że to nie jest moja odpowiedź na ankietę. Ja też mu nie ufam, ale interesujące. Swoją drogą, ciężko teraz być oligarchą rosyjskim; wszędzie pokazują palcem, odwracają demonstracyjnie głowę, czasami coś tam zabiorą. Pugaczow teraz dysydent pełną gębą.
Niestety mój rosyjski ma postać „endemiczną”, więc nic, oprócz początku nie zrozumiałem z całości rosyjskiej. Świetne: „nikagda nie był drugom Putina…” Podkpiwanie z Szojgu też dobre. Cóż z tego… My już mamy milion Ukrainek z dziećmi i końca nie widać. Ropa ma być z Wenezueli a węgiel z Australii. Nawet z ekologią mają poluzować. Żyć, nie umierać!
W moim przypadku, efektem był powrót do początków pańskiego „upadku komunizmu”. Właśnie sobie czytam na zmianę z Bloodlands Snydera. Perwersja, czy co?
Panie Tomaszu,
Mój rosyjski pewnie słabszy niż Pański, ale i mnie się podobały opowieści o Szojgu-choince. Ciekawsze – a także zapewne prawdziwe – że Pugaczow przypisuje spółce Putin-Szojgu zasługę zniszczenia krasnej armii. Może. Może to, co oglądamy codziennie, to jest autentyczna wartość bojowa krasnoarmiejców, a nie przedstawienie wedle zasad Sun Tzu. Prawdę mówiąc, oby tak było. Ale jeżeli coś takiego, taka banda niezgułów, którzy nie potrafią nawet zapewnić paliwa kolumnie czołgów, trzyma nas pod knutem od 105 lat, to ja nie wiem, co to naprawdę mówi o ludzkości.
Pugaczow przypisuje sobie zasługę znalezienia tego demokraty i człowieka Sobczaka, i wysunięcie go na pozycję premiera, a potem prezydenta. W takim razie, powinniśmy winić Pugaczowa (ale raczej łże).
Ropę dostanie Pan z Iranu, razem z bombą atomową, ale po co Panu wungiel australijski? Czy na Ślunsku już nie ma wungla?
(Kiedy zatem możemy oczekiwać odpowiedzi na ankietę?)
Demokraci się bawią…
https://twitter.com/JackPosobiec/status/1500919003409231877?s=20&t=AKN9ChI-F45icZRQTeXtog
Szanowni Panowie Dyskutanci (nie tylko Panowie, biorący udział w powyższej dyskusji, ale także wszyscy, którzy w ostatnich tygodniach zabrali głos w związku z trapiącym nas problemem Ukrainy), przede wszystkim dziękuję za tak fascynujące, rozliczne i osobne debaty wokół problemów inwazji, ale czy doszliśmy do jakichś wniosków?
Zamiast stawiać te same pytania ponownie, sformułuję to inaczej. Czy po dwóch tygodniach wojny wiemy coś więcej niż 24 lutego?
Jaki jest bilans korzyści i strat dla Putina? Jeżeli wierzyć zachodnim mediom i politykom, Putin dokonał szaleńczego kroku i inwazja Ukrainy jest początkiem końca jego reżymu. Czy tak? Czy to jest klęska i Putin jest na ostatnich nogach? Czy da się zapisać jakieś plusy w kolumnie zysków?
Jeżeli działania wojenne mają być dowodem słabości krasnej armii, to czy to nie jest idealny moment, żeby obalić tę potworność? Oprócz roku 1920, czy sowiety były kiedykolwiek w historii tak słabe, tak izolowane, tak powszechnie pogardzane?
Jeżeli działania wojenne są tylko manewrem osłaniającym w stylu Sun Tzu, to jaki jest dalszy cel? III wojna światowa? Podbój prlu i całej Europy Środkowej? Nowa Jałta? Czy jeszcze coś innego?
Szanowni Panowie,
Michał porusza kwestie, które niewątpliwie nurtują nas wszystkich. Nie bez przyczyny mówi się, że kto pyta nie błądzi. Ale czy ta oczywista zasada dotyczy także ukrainnej mgły, w której spowite są tamtejsze tragiczne wydarzenia? Paradoksalnie wydaje mi się, że stan niewiedzy w jakiej tkwimy, niewiele różni się od niewiedzy z 24 lutego. Poza jednym może punktem – nikt chyba nie zakładał, że armia sowiecka utknie na sowieckiej Ukrainie i nie będzie wstanie wykonać żadnego istotnego manewru.
Nie wiemy nic na pewno. Nie wiemy, na ile propagandowy przekaz, który do nas dociera, jest prawdziwy. Nie znamy celów wojny. Nie potrafimy stwierdzić, na ile sowiecka słabość jest prawdziwa, na ile (być może) symulowana. W tej sytuacji może warto przedyskutować problem z punktu widzenia wojennego potencjału, strategicznych założeń ataku i jak się one mają do zastosowanej taktyki, przebiegu działań wojennych.
Nie czuję się w żadnej mierze kompetentny i raczej liczyłbym na zabranie głosu przez osoby, dysponujące większą wiedzą.
Zacznijmy od – jak się zdaje – obiektywnych danych. Nominalnie kremlowska „Rosja” jest drugą (lub trzecią) potęgą militarną na świecie. Z tego, co do tej pory przeczytałem, użyła w konflikcie 75 samolotów bojowych. Źródła (nie potrafię ocenić ich wiarygodności) podają, że dysponuje potencjałem ok. 2000 „statków powietrznych” o charakterze militarnym. Jak zapewne w przypadku wszystkich armii świata, nie wszystkie nadają się do wykorzystania. Jednak dysproporcja w liczbach nadal jest ogromna, kilkunastokrotna. Podobna dysproporcja, choć nie tak znaczna, dotyczy wojsk lądowych. Źródła podają, że „federacja rosyjska” posiada pod bronią 1,1 mln żołnierzy. Do prowadzenia wojny na Ukrainie przewidziano jednak tylko 150 tysięcy żołnierzy. Z jakiego powodu? Taka ilość wojska byłaby być może zrozumiała, gdyby plan obejmował zajęcie obszarów, które Kreml uznał za „niepodległe”. Jak wiemy, jest zupełnie inaczej.
W tej sytuacji próba odpowiedzi na trafne pytania Michała wydaje się zadaniem karkołomnym, ale z pewnością wartym zachodu. Każda wypowiedź, a nawet pozornie niewiele znacząca uwaga, może nas przybliżyć do prawidłowego rozeznania stanu rzeczy.
W mojej (bardzo niepewnej) ocenie, wydaje się, że mamy raczej do czynienia z klasycznie Suntzunowskim pokazem słabości oraz przeciągnięcia obecnego konfliktu w czasie. Warto zwrócić uwagę na kilka punktów: Putin od dawna nie odgrywa roli śpiewającego, uśmiechniętego, przyjaznego człowieka; Żeleński – biorąc – pod uwagę jego mętną (mówiąc najdelikatniej) przeszłość nie zanadto nadaje się do odgrywania roli współczesnego Mazepy; od czasów Timisoary wszelkie dramatyczne (nieweryfikowalne w pełni) wydarzenia skłonny jestem traktować z rezerwą.
Co będzie dalej: formalny nawrót do geopolitycznej konstelacji jałtańskiej, jakaś nowa Jałta, iii wojna światowa, oczywiście trudno wyrokować. Osobiście stawiałbym na coś innego. Co? Być może przedłużający się ukrainny konflikt z demonstracyjnej (na gwizdek) europejskiej konsolidacji przekształci się stopniowo (lub gwałtownie) w dezintegrację, rozdzieranie wytartego, splamionego sukna, tajno-ciche umizgi do (dzisiaj) nieudacznego kremlowskiego dyktatora?
Nie zapominałbym także i o tym, że Europa (mimo takiego o sobie mniemania) od dawna już nie jest pępkiem świata.
Chciałbym swoją wypowiedź jeszcze rozwinąć. Może wieczorem.
Darek,
Jest jeszcze inna możliwość: kto pyta – nie wie. Kto siedzi – nie błądzi. Ja siedzę i nie wiem. Nie błądzę i pytam, bo nie wiem. Tylko o jedno błagam, nie „wyrokujmy”! To są zaledwie spekulacje, które opierają się na dwóch przesłankach: znajomości sowieckiego modus operandi i na informacjach powszechnie dostępnych na temat rozwoju sytuacji. I jedno i drugie jest niepewne.
Modus operandi bolszewików zawsze ewoluuje i dostosowuje się do sytuacji, ale nawet tak sprawna machina wojenna jak Wehrmacht podczas drugiej wojny, mogła zachowywać się nieprzewidywalnie. W wypadku Putina, tu są właściwie dwie sprawy: 1) doktryna militarna (od Berlina, przez Groznyj i Aleppo) i 2) polityczna strategia.
Wątpliwości co do fali informacji napływających z Ukrainy są właściwie oczywiste, więc nie będę tego rozwijał. Cokolwiek mówią media, trzeba czytać między wierszami i doszukiwać się sensu.
Panie Michale,
Darku,
Pozwolę sobie na dywagacje.
Mnie się zdaje, że dotychczasowe wydarzenia na Ukrainie, zarówno militarne (użyte siły, mizerne środki i nieudolność armii sowieckiej, „niespotykany” opór obrońców, którzy od dwóch tygodni utrzymują sporą część wschodniej Ukrainy (rosyjskojęzycznej i najbardziej zsowietyzowanej) – musi to być wielka i doskonale uzbrojona armia skoro, jak się zdaje są jeszcze niemałe odcinki graniczne pod jej kontrolą, choć w niewielkim stopniu przechodzi do kontrofensywy – ale też pozamilitarne jak masowy exodus ludności, celowo terroryzowanej wbrew deklaracjom o „braterstwie narodowym” oraz polityka światowa tocząca się w ramach tej dziwnej wojny, pozwalają na traktowanie tego co się dzieje w kategorii „rozpoznania bojem”, zbadania przez sowietów „stanu zdrowia” tzw. Zachodu, czy jest on jeszcze zdolny do obrony i w jakim stopniu. Wobec faktów, które opisał powyżej Darek, inne wytłumaczenie nie przychodzi mi do głowy.
Jak to długo może potrwać, nie wiadomo ale powoli już wyłania się „pokojowe rozwiązanie”. Stawiałbym na to że bez Putina (włożył zbyt wyrazistą maskę), ale nie jest powiedziane, że „deputinizacja” musi być przeprowadzona bez niego. Jednak wtedy będzie to mocno podejrzane, a więc obarczone ryzykiem, że elity anglosaskie (głównie amerykańskie) okażą się zbyt ostrożne (reszta jest wg mnie bezwolna i całkowicie przesiąknięta bolszewizmem, a na ich czele stoją elity niemieckie i francuskie).
Można już chyba dyskutować co będzie „jutro”. Skala zniszczeń i liczba uchodźców jest taka, że Zachód, który opowiedział się za Ukraińcami, będzie musiał zaangażować się w odbudowę ich kraju (co już zapowiada), po zawarciu „porozumienia pokojowego”, w którym będzie stroną, robiąc to zapewne wspólnie z Moskwą, która zaoferuje pomoc „braciom Ukraińcom” w ramach „przeprosin” i która jak zwykle najmniej się do tego dołoży, ale będzie miała największe korzyści (musi pokryć koszty spreparowanej inwazji). Po wszystkim, gospodarka Zachodu będzie tak bliska poważnego kryzysu, że z entuzjazmem podpiszą nowe umowy z sowietami. Powstaną zapewne „siły pokojowe”, o których wspomniał wcześniej Pan Michał w dyskusji, z demoludami (za pieniądze Zachodu i pod nadzorem tamtejszych bolszewików) i sowietami. Podsumowując – powstanie nowy „teatr działań ‚pokojowych’ (‚pokój to wojna’)”, który docelowo wessie Zachód w pełną polityczną kooperację z sowietami.
Jaka jest alternatywa? podbój przez sowietów po dwóch miesiącach zmagań z Ukraińcami i ze światem, okupacja i „drugi Afganistan” (przecież to teraz wykazują słabość)? „zdradziecki” rozejm ze strony Zelenśkiego albo jego poddanie się Putinowi? Pokoju z agresorem wielu nie zaakceptuje, o ile nie będzie on dla Ukraińców sprawiedliwy. To też niesie skutki: nieufność, podejrzenia o to, że wszystko zostało ukartowane, opór, zapewne „podziemie” i jego konsekwencje. Maski opadają.
Wiem, że to co napisałem powyżej jest dyskusyjne ale nic innego, co miałoby sens, nie przychodzi mi do głowy. Nie było żadnego „upadku komunizmu”, a sowieci działają w ramach długofalowej strategii. Czy ją porzucili? Dlaczego mieliby to robić, skoro aż tak zmienili fasadę i maski? Na dziś wydaje się, że cała ich ponad trzydziestoletnia robota poszła na marne. Porzucili ją przez swoją głupotę, czy może chcą czegoś więcej? Zmienili niezwykle skuteczną taktykę? Skoro tak, to po co?
Jako postsriptum zamieszczam ten „przeciek”: https://www.b92.net/eng/news/world.php?yyyy=2022&mm=03&dd=08&nav_id=113233
Panie Andrzeju,
Przeciek bardzo ciekawy. Że też Pan jest zawsze pierwszy, żeby znaleźć takie rzeczy.
Że oni rozmawiają za kulisami, w to łatwo uwierzyć. Znacznie trudniej wierzyć w to, co widzimy własnymi oczami, co się dzieje wewnątrz Ukrainy i w Europie.
Przyjmuję bez zastrzeżeń Pańską wykładnię wydarzeń powyżej. Czy możemy wszak wykluczyć błąd ze strony Putina? Czy można odrzucić – fantastyczną pozornie – interpretację, że Putin był znudzony? A na dodatek, wszyscy ludzie wokół niego świetnie się bawią, rozbijają się po Lazurowym Wybrzeżu, śmigają na nartach w Alpach, posyłają dzieci do elitarnych szkół w Anglii i Szwajcarii, tylko on jeden nie może. A przecież oni się bawią za jego pieniądze. Więc zrobił im hopsztosa i wot, nie mają jachtów i pałaców, a dzieci są szykanowane w angielskich szkołach (podobno są, co zresztą jest też koszmarne na swój sposób). Pytałem wyżej, jakie plusy może zapisać w kolumnie zysków. To byłby jeden. Drugim byłby najazd emigrantów na Europę. Trzecim, wykazanie, że Nato nie istnieje. Czy coś jeszcze?
Kolumna strat wydaje się o wiele dłuższa.
Panie Michale,
Tym razem Pan mnie uprzedził bo też chciałem zwrócić uwagę na to, że awantura ukraińska jest dla czekistów okazją do zaprowadzenia porządku na swoim terenie – odchudzenia „oligarchów”, którzy się zbytnio uniezależnili.
Nato? A ile dywizji ma dzś Nato? Tylko tyle ile zechcą przekazać Amerykanie i Brytyjczycy. Sekretarzem generalnym jest norweski lewak, a mało kto wie, że jego zastępcą od trzech lat jest „socjalista” rumuński Mircea Geoană, wywodzący się ze słynnego „frontu ocalenia narodowego” (FSN), którego mentorem był niegdyś Iliescu (potem się „formalnie” poróżnili na tle sporów w „partii socjaldemokratycznej” – w prostej linii potomkini FSN). Co Pan nato?
Andrzeju,
Ni wiem, co Michał „nato”, ja owo uważam za rewelacyjną wiadomość, która mi umknęła.
To doby punkt wyjścia do dalszych dywagacji.
Panie Andrzeju,
Mimo woli dreszcz przechodzi, że w ogóle rozważamy możliwość, że dla „odchudzenia oligarchów” przedsiębierze ktoś zniszczenie, cierpienia i śmierć na taką skalę. Ale z bolszewikami nigdy nic nie wiadomo.
Dzisiejsza kłótnia między zarządcami prlu i Amerykanami jest chyba dobrym dowodem tezy, że Nato nie istnieje. Prlowcy chcą, żeby MiGi29 poleciały do Lwowa z baz Nato w Niemczech, żeby w ten choćby sposób zabezpieczyć się przed odwetem Putina, a Amerykanie na to: nie, dziękuję. To jest „wszyscy za jednego w praktyce”. To nie jest realny pakt obronny, a jakiś żałosny klub dyskusyjny. Albańskie ludowe wojsko jest podporą Nato, a lwp najbardziej agresywną siłą w pakcie. Obecność socjalistów w sekretariacie odzwierciedla tylko polityczne oblicze państw-członków. Ale mówiąc prawdę, co za różnica, czy sekretarzem generalnym byłby Cameron (a był kandydatem) czy Corbyn?
ps. w nawiązaniu do Iliescu i tego, co działo się po „rewolucji” rumuńskiej poleciłbym ten krótki filmik o tzw. mineriadach, gdy Rumuni przejawiali jeszcze swój krótkotrwały antykomunizm.
Skoro, jak wskazał powyżej Andrzej, w nato rządzą moralni „pogrobowcy” Illiescu, Gorbaczowa (który z nim do jednej klasy chadzał), a zatem ideowi spadkobiercy Andropowa, Mironowa, Szelepina, no to cóż innego pozostaje jak sięgnąć po metodologię Golicyna, a ściślej po „wzorzec” słabości.
Mogę wydać się nudny i zatwardziały, ale wciąż jestem zdania, że nie po to światowy komunizm zakopywał się był żywcem 30 lat temu, nie po to tracił mocarstwową pozycję, oddawał „satelickie” kraje na żer kapitalizmu, żeby nie czerpać z tego korzyści, ni przyjemności. Zarówno peerel w swojej obecnej odsłonie, jak i inne demoludy mniej lub bardziej ościenne, z ddr i towarzyszką Merkel na czele, nadal i nieprzerwanie służą realizacji strategii. Kariera rumuńskiego obalacza Ceausescu w nato jest jaskrawym, indywidualnym przykładem zjawiska powszechnego.
W kontekście militarnych sukcesów ukrainnego wojska wymienia się nazwiska dwóch generałów (które – rzecz jasna – uleciały mi z już pamięci), obu urodzonych w 1973, którzy nie splamili munduru kształceniem w sowieckich akademiach wojskowych. I cóż z tego? A w jakiż sposób wdrapali się po chybotliwych szczebelkach wojskowej kariery, kto ich windował, wspierał? Czyżby sowieccy antenaci, oniemiali pod wrażeniem ich profesjonalnego przygotowania?
Michał słusznie twierdzi, że nie można trzymać się kurczowo jednej wykładni. A zatem nie wolno wykluczyć i takiej ewentualności, że Putin (bądź zespół do sowieckiej polityki zasiadający na Kremlu) popełnił błąd, przeliczył się, zaufał pochlebcom, wbij sobie do głowy mylną tezę o słabości „post” sowieckiego wroga, a żaden z jego przybocznych nie śmiał zakwestionować (jak było to w przypadku współpracowników Stalina) jego decyzji. Oczywiście, że tak może być. Każdy urzędnik szczebla gminy czy powiatu może zapaść na amok władzy, cóż dopiero władca dziewiątej części ziemskiego globu, który nawet nie może nazbyt swobodnie obnosić się ze swoim bogactwem. Może być też tak, że formuła „Putina” wyczerpała się i jesteśmy świadkiem przejścia do nowego etapu.
W bilansie strat i potencjalnych zysków Kremla (Nie trzymałbym się kurczowo określenia „Putin”. Może to i słuszne, ale nie mamy pewności.) w tej chwili zdecydowanie przeważają minusy. Ponieważ jednak nad naszym zbłąkanym osądem dominują emocje, nie potrafimy ocenić, czy to minusy ujemne czy dodatnie. Czy np. ogłaszany już dzisiaj (przez Borysa) plan Marshalla dla Ukrainy to dobra czy zła wiadomość z punktu widzenia strategicznych celów Moskwy. Jedno co zdaje się nie ulegać kwestii to „anty-rosyjskie” nastawienie Europy i Świata. Trzeba jednak w tym miejscu wskazać, że tego typu nastroju bywają hiper-ulotne. Bo czy na przykład masakra na placu Tiananmen, „pacyfikacja” Tybetu w 2008 roku (rok olimpijski w Pekinie), prześladowanie ludności ujgurskiej, grup religijnych (że o jednym miliardzie z haczykiem Chińczyków nie wspomnę) wpłynęło w jakikolwiek sposób na chęć handlowania z tym czerwonym tworem?
Jak wiemy, pecunia non olet. Z ostatnich wypowiedzi zachodnich przywódców zdaje się wynikać, że nie śmierdzi także „rosyjski” gaz i „rosyjska” ropa. Czy nie wynika stąd prosty wniosek, że wszystko wrócić może do normy gładko?
A jednak wszystkie te drobiazgi, o których powyżej, w najmniejszy sposób nie przybliżają nas do rozwiązania dramatycznej zagadki, która rozgrywa się na naszych oczach.
A poza tym… „Pan Bóg nad nami czuwa! – pisał Józef Mackiewicz – Bo co by było, żeby przy dzisiejszej polityce Zachodu i potencji Sowietów, dać jeszcze bolszewikom rozum!”
Może istotnie, ostatnie wydarzenia putinowskiego Kremla to przejaw skrajnej już głupoty!
Chciałoby się zakończy – oby!
Ale, osobiści, wątpię.
Darku,
Gładko chyba nie może wszystko wrócić do normy, bo o ile w sowietach czy demoludach ludzie wzrusza ramionami i powiedzą sobie, że „jest jak jest”, to „postępowe”, nakręcone przekazem medialnym społeczeństwa Zachodu, nie można chyba jeszcze bezczelnie z dnia na dzień przekonywać, że nic się nie stało. Nawet gdy gaz i ropa potanieją do poprzednich cen. Myślę, że jakaś forma „deputinizacji” będzie konieczna (może Nawalny pomoże?).
Nowy „plan Marshalla”? Musi być, bo jak inaczej zjednać, wypędzonych z domu lub pozbawionych go Ukraińców do „sprawiedliwego pokoju”?
Czy Putin się mógł przeliczyć? Oni dziś,po dwóch tygodniach inwazji „potiomkinowskiej armii” twierdzą, że wszystko idzie zgodnie z planem. Czy mogą być w tym przypadku szczerzy? Mogą, bo wiedzą, że świat niekomunistyczny wmawia sobie, że jest odwrotnie, że nic im się nie udało osiągnąć („nic” oznacza cele które temu światu raczyli ogłosić i w które świat bez zastrzeżeń uwierzył, dowodem były czołgi i artyleria). Gdyby jednak była to tylko propagandowa zagrywka, i czekiści w pijanym widzie (jak dawniej „puczyści”) popełnili wielki błąd, to za błędy w organizacji mafijnej się płaci. Gdy „ojciec chrzestny” popełni czyn przeciw interesom mafii, nie spotka się raczej z wyrozumiałością. Gdy jest silny, przez pewien czas przeżyje, ale może być pewien, że będzie miał śmiertelnych wrogów i koniec, końców poniesie konsekwencje. A tutaj mamy przecież do czynienia ze stowarzyszeniem czekistów. Tutaj jest „krótka piłka”.
Darek,
Wszystko bardzo słuszne i przekonujące, ale dlaczego mówisz, że „nad naszym zbłąkanym osądem dominują emocje”? Z wyjątkiem jednego czy dwóch głosów, nie dostrzegłem na naszym forum żadnych emocjonalnych wynurzeń. Nie wydaje mi się, żebyś Ty był jakoś namiętnie zaangażowany, ja nie jestem na pewno, więc skąd te słowa?
Po drugie, plan Marshalla dla Ukrainy jest jednoznacznym plusem dla Putina (to tylko skrót myślowy, żeby uniknąć powtarzania sowietów i konfuzji z Ukrainą). Ma dość swoich ludzi, żeby nawet po krwawej inwazji (np. wg planów pokojowych Izraela) mieć kontrolę nad sytuacją. Poza tym w roku ubiegłym Ukraina była drugim najbardziej skorumpowanym krajem w Europie (nie będzie nagród za zgadnięcie po kim); korupcja w Ukrainie jest gorsza niż w Zambii, Filipinach i Egipcie. Jasne, że miliony, płynące na Ukrainę dla „odbudowy”, będą mile widziane! Jak myślisz, czyje firmy będą odbudowywać?
Na koniec, antyrosyjskie sentymenty na Zachodzie są raczej paskudne. Netrebko nie będzie śpiewać w Met, Giergiew został wyrzucony z pracy, usunięto z programu muzykę Czajkowskiego i kursy na temat Dostojewskiego. Nie kupują amerykańkiej wódki Smirnoff, bo brzmi po rusku, próbują żałośnie gnębić ludzi, którzy prawidłowo po angielsku mówią i piszą „Kiev” a nie „Kyiv”, co jest skandalem, co już zakrawa na skandal.
No, i oczywiście, cała ta zwantura pogrąża w głębszym bagnie rozróżnienie między sowietami i Rosją.
ps. To co napisałem nie oznacza, że jestem przekonany, że tak będzie. Bo wszystko jest możliwe i prawdopodobne. Nie upieram się, tylko poddaję hipotezę pod dyskusję. Jeśli określamy założenia, to warto spróbować dowieść co z nich wynika.
Drogi Panie Andrzeju,
Zapewniam Pana, że „nakręcone przekazem medialnym społeczeństwa Zachodu”, MOŻNA „bezczelnie z dnia na dzień przekonywać, że nic się nie stało”. A i bez przekonywania, oni za chwilę zapomną.
Panie Michale.
No tak. Pan dużo lepiej poznał realia tzw. wolnego świata. Ja wciąż jeszcze nie chcę uwierzyć w to co tam widzę. Szukam nadziei, tam gdzie jej nie znajdę. Ma Pan rację, zapomną jak najszybciej. Z radością na twarzach i międzynarodówką na ustach.
Czy ja wiem, Panie Andrzeju? Nie pretenduję do znajomości tego społeczeństwa, ani do wiedzy na temat realiów wolnego (?) świata. Zadziwiają mnie niezmiennie, więc możliwości jest nieskończenie wiele, a reakcja na wydarzenia w Ukrainie jest jednym z tych dziwactw, skrajnie nieprzewidywalna. Nikogo nie obchodził Grozny ani Aleppo, nie przejmowali się (czy raczej nie wierzyli), że Putin wysadzał swych własnych obywateli w powietrze. Litwinienko i Skrypal doprowadzili zaledwie do pełnych oburzenia protestów. W porównaniu, reakcja na inwazję Ukrainy jest zdumiewająca.
Zmierzam do tego, że ja ich nie rozumiem, więc nie powinienem przewidywać, co będzie dalej. Ale lepiej rozumiem sowietyzację, i to daje mi ciut przekonania, że zachodnie społeczeństwa dadzą się nabrać, gdy usłyszą dokładnie to, co chcą usłyszeć. Jak Pan słusznie mówi: z radością i z pieśnią na ustach. Lewa! Lewa! Kto tam znowu rusza prawą? Lewa!
Michał,
Nie przez przypadek napisałem, że „nad naszym zbłąkanym osądem dominują emocje”. Rzecz jasna, wszystko co mówimy, piszemy, staramy się robić z zimną głową, ale emocje – jakkolwiek byśmy chcieli tego uniknąć – przenikają niepostrzeżenie przez najgrubszą skórę wytrawnego obserwatora i trafiają do naszych nerwów.
Wyobraź sobie, że „robisz” w reklamie od 30 lat. Znasz wszystkie chwyty, wybiegi, manipulacje. W teorii żadna reklama nie może zaburzyć racjonalnego działania Twoich szarych komórek. W praktyce jest inaczej. Oczywiście, jesteś bardziej odporny, zaimpregnowany wiedzą, doświadczeniem. A jednak zmasowany atak (niechby podprogowy) trafia i do Ciebie.
Teraz przyszło mi do głowy, że wszystko co ukrainnego pojawia się w mediach od dwóch tygodni, wygląda jak genialnie zaplanowana kampania reklamowa: „bij Rosję, ratuj Ukrainę”. Wstrząsające przykłady rosjofobii, które przytaczasz, są jakby potwierdzeniem tej supozycji, nie sądzisz? W dodatku są na tyle idiotyczne, że nie ma mowy, aby mogły się utrzymać długo… Może gdzie indziej, ale chyba nie w Brytanii. Straszny to dla niej wstyd.
Darek,
Aż tak źle mi życzysz? Wyobrażanie sobie, że robię w reklamie, przyprawia mnie o odruch wymiotny. Wykaraskawszy się z mdłości, sądzę jednak, że to co opisujesz, nie ma nic wspólnego z emocjami, a raczej z podświadomością.
Rusofobia jest dziwna w tej sytuacji, ale to jest odruch stadny, a stada tak się zachowują. Bezmyślnie, tępo, idą w tę lub we w tę bez rozumienia, bez złamanej myśli. Gogol? Rusek. A kto chce wiedzieć, że jego ojciec był zapisany w księgach imperialnych jako polski szlachcic z Ukrainy – Hohoł-Janowski? Co ich to obchodzi? Lepiej wrzucić wszystko do jednego worka.
I jak tu nie pogardzać masami?