III Ankieta Wydawnictwa Podziemnego

Dziecko w szkole uczy się fałszowanej historii od Piasta do równie sfałszowanego Września i dowie się, że obrońcą Warszawy był nie jakiś tam Starzyński, ale komunista Buczek, który wyłamał kraty „polskiego faszystowskiego” więzienia, by na czele ludu stolicy stanąć do walki z najeźdźcą. – Tak w roku 1952 Barbara Toporska opisywała ówczesny etap bolszewizacji Polski.

Przyjmijmy, na potrzeby niniejszej ankiety, że był to opis pierwszego etapu bolszewizacji, klasycznego w swoim prostolinijnym zakłamaniu. Kolejny etap nastąpił szybko, zaledwie kilka lat później, gdy – posługując się przykładem przytoczonym przez Barbarę Toporską – w kontekście obrony Warszawy wymieniano już nie tylko komunistę Buczka, ale także prezydenta Starzyńskiego (i to z największymi, bolszewickimi honorami). Przyszedł w końcu także moment, gdy komunista Buczek albo znikł z kart historii, albo też przestał być przedstawiany w najlepszym świetle – jeszcze jeden, mocno odmieniony okres.

Mamy tu zatem dynamiczne zjawisko bolszewizmu i szereg nasuwających się pytań. Ograniczmy się do najistotniejszych, opartych na tezie, że powyższe trzy etapy bolszewizacji rzeczywiście miały i mają miejsce:

1. Wedle „realistycznej” interpretacji historii najnowszej utarło się sądzić, że owe trzy etapy bolszewickiej strategii są w rzeczywistości nacechowane nieustającym oddawaniem politycznego pola przez bolszewików. Zgodnie z taką wykładnią, historię bolszewizmu można podzielić na zasadnicze okresy: klasyczny, ewoluujący, upadły. Na czym polega błąd takiego rozumowania?

2. Jak rozumieć kolejno następujące po sobie okresy? Jako etapy bolszewizacji? Jako zmiany wynikające z przyjętej strategii, czy ze zmiennej sytuacji ideowej i politycznej, czy może trzeba wziąć pod uwagę inne jeszcze, niewymienione tu czynniki?

3. Trzy etapy i co dalej? Czy trzecia faza spełnia wszystkie ideowe cele bolszewizmu, czy wręcz przeciwnie – jest od realizacji tych celów odległa? Czy należy spodziewać się powrotu do któregoś z wcześniejszych etapów, a może spektakularnego etapu czwartego lub kolejnych?

Zapraszamy do udziału w naszej Ankiecie.

II Ankieta Wydawnictwa Podziemnego

Dorobek pisarzy i publicystów mierzy się nie tyle ilością zapisanych arkuszy papieru, wielkością osiąganych nakładów, popularnością wśród współczesnych czy potomnych, poklaskiem i zaszczytami, doznawanymi za życia, ale wpływem jaki wywierali lub wywierają na życie i myślenie swoich czytelników. Wydaje się, że twórczość Józefa Mackiewicza, jak żadna inna, nadaje się do uzasadnienia powyższego stwierdzenia. Stąd pomysł, aby kolejną ankietę Wydawnictwa poświęcić zagadnieniu wpływu i znaczenia twórczości tego pisarza.

Chcielibyśmy zadać Państwu następujące pytania:

1. W jakich okolicznościach zetknął się Pan/Pani po raz pierwszy z Józefem Mackiewiczem?
Jakie były Pana/Pani refleksje związane z lekturą książek Mackiewicza?

2. Czy w ocenie Pana/Pani twórczość publicystyczna i literacka Józefa Mackiewicza miały realny wpływ na myślenie i poczynania jemu współczesnych? Jeśli tak, w jakim kontekście, w jakim okresie?

3. Czy formułowane przez Mackiewicza poglądy okazują się przydatne w zestawieniu z rzeczywistością polityczną nam współczesną, czy też wypada uznać go za pisarza historycznego, w którego przesłaniu trudno doszukać się aktualnego wydźwięku?

Serdecznie zapraszamy Państwa do udziału.

Ankieta Wydawnictwa Podziemnego

1. W tak zwanej obiegowej opinii egzystuje pogląd, że w 1989 roku w Polsce zainicjowany został historyczny przewrót polityczny, którego skutki miały zadecydować o nowym kształcie sytuacji globalnej. Jest wiele dowodów na to, że nie tylko w prlu, ale także innych krajach bloku komunistycznego, ta rzekomo antykomunistyczna rewolta była dziełem sowieckich służb specjalnych i służyła długofalowym celom pierestrojki. W przypadku prlu następstwa tajnego porozumienia zawartego pomiędzy komunistyczną władzą, koncesjonowaną opozycją oraz hierarchią kościelną, trwają nieprzerwanie do dziś. Jaka jest Pana ocena skutków rewolucji w Europie Wschodniej? Czy uprawniony jest pogląd, że w wyniku ówczesnych wydarzeń oraz ich następstw, wschodnia część Europy wywalczyła wolność?

2. Nie sposób w tym kontekście pominąć incydentu, który miał miejsce w sierpniu 1991 roku w Moskwie. Czy, biorąc pod uwagę ówczesne wydarzenia, kolejne rządy Jelcyna i Putina można nazwać polityczną kontynuacją sowieckiego bolszewizmu, czy należy raczej mówić o procesie demokratyzacji? W jaki sposób zmiany w Sowietach wpływają na ocenę współczesnej polityki międzynarodowej?

3. Czy wobec rewolucyjnych nastrojów panujących obecnie na kontynencie południowoamerykańskim należy mówić o zjawisku odradzania się ideologii marksistowskiej, czy jest to raczej rozwój i kontynuacja starych trendów, od dziesięcioleci obecnych na tym kontynencie? Czy mamy do czynienia z realizacją starej idei konwergencji, łączenia dwóch zantagonizowanych systemów, kapitalizmu i socjalizmu, w jeden nowy model funkcjonowania państwa i społeczeństwa, czy może ze zjawiskiem o zupełnie odmiennym charakterze?

4. Jakie będą konsekwencje rozwoju gospodarczego i wojskowego komunistycznych Chin?

5. Już wkrótce będzie miała miejsce 90 rocznica rewolucji bolszewickiej w Rosji. Niezależnie od oceny wpływu tamtych wydarzeń na losy świata w XX wieku, funkcjonują przynajmniej dwa przeciwstawne poglądy na temat idei bolszewickiej, jej teraźniejszości i przyszłości. Pierwszy z nich, zdecydowanie bardziej rozpowszechniony, stwierdza, że komunizm to przeżytek, zepchnięty do lamusa historii. Drugi stara się udowodnić, że rola komunizmu jako ideologii i jako praktyki politycznej jeszcze się nie zakończyła. Który z tych poglądów jest bardziej uprawniony?

6. Najwybitniejszy polski antykomunista, Józef Mackiewicz, pisał w 1962 roku:

Wielka jest zdolność rezygnacji i przystosowania do warunków, właściwa naturze ludzkiej. Ale żaden realizm nie powinien pozbawiać ludzi poczucia wyobraźni, gdyż przestanie być realizmem. Porównanie zaś obyczajów świata z roku 1912 z obyczajami dziś, daje nam dopiero niejaką możność, choć oczywiście nie w zarysach konkretnych, wyobrazić sobie do jakiego układu rzeczy ludzie będą mogli być jeszcze zmuszeni 'rozsądnie' się przystosować, w roku 2012!

Jaki jest Pana punkt widzenia na tak postawioną kwestię? Jaki kształt przybierze świat w roku 2012?




W toku dyskusji nad artykułem pt. „Benito Cereno i dylemat suwerena” wyłoniły się problemy, które domagają się bardziej zdyscyplinowanej analizy.  Są to pytania o istotę władzy i istotę państwa, o naturę rewolucji i kontrrewolucji oraz o życie pod wrogim, rewolucyjnym reżymem.  Pozwolę sobie rozpocząć rozważania niejako od środka, tj. od rewolucji, wydaje mi się bowiem, że przemyślenie tego fenomenu ułatwić może zrozumienie problemu władzy, a w najgorszym razie, rzuci światło na ciernistą kwestię państwa, co z kolei może doprowadzić nas do niespodziewanych konkluzji w sprawie kontrrewolucji.

Słowo „rewolucja” wywodzi się z łacińskiego re-volvere, toczyć w koło, obracać, jak np. w kopernikańskim De revolutionibus orbium coelestium czyli „O obrotach sfer niebieskich”.  Rzymianie używali innych określeń dla oddania tego, co nazywamy dziś rewolucją: seditio, civilis perturbatio czyli rokosz, akcja wywrotowa.  Rewolucja w świecie polityki oznaczała zatem pierwotnie powolny obrót spraw społecznych i politycznych; obrót, który prowadzić miał nieuchronnie do punktu wyjścia.  Wobec takiej koncepcji rewolucji, nie mogło być mowy o sensownej kontrrewolucji.  Nie dość przecie, że nie można powstrzymać naturalnego obrotu rzeczy, ale wręcz nie należy tego czynić, skoro wszystko i tak powrócić ma naturalnym kołem do stanu pierwotnego.  Kontrrewolucja byłaby więc działaniem przeciwnym zamierzeniom, byłaby niemądrą próbą powstrzymania powrotu spraw do ich naturalnego biegu.  Paradoksalnie, takie procesy i zmiany, które nazywamy dziś ewolucyjnymi – ewolucja nie w sensie darwinowskim, ale w sensie powolnej reformy i poprawy instytucji państwowych i urządzeń społecznych – zawierały się oryginalnie w pojęciu koła rewolucji.  Niestety, sens słowa uległ radykalnej, by nie powiedzieć rewolucyjnej, przemianie.

„Rewolucja” denotuje teraz jednoznacznie: obalenie istniejącego ładu i zastąpienie go odwróconym porządkiem, niejako postawienie spraw na głowie.  Zauważmy na marginesie, że z lingwistycznego punktu widzenia, zmiana polega na przejściu z aspektu niedokonanego do dokonanego, od obracać do obrócić, co jest bardziej znaczące, niż mogłoby się wydawać na pierwszy rzut oka.  Kopernikańskie sfery niebieskie obracały się w kółko, a rewolucjoniści pragną obrócić sprawy ludzkie raz – i tak je już zostawić.  Po rewolucji wszystko ma stać na głowie, a ludzie mają do tego najzwyczajniej przywyknąć.  (Widzę w tym praktyczną wskazówkę dla kontrrewolucji, ale o tem potem.)  Istotę rewolucyjnych przemian dobrze oddaje polskie słowo „przewrót”, trafnie wskazujące na odwrócenie rzeczy.  Niestety w praktyce językowej, przyjęło się nazywać przewrotem gwałtowną zmianę ekipy rządzącej – w tym samym sensie, co putsch lub coup d’état – a w przeciwieństwie do „oddolnej rewolucji”.  W takim znaczeniu, obalenie caratu w lutym 1917 było rewolucją, a bolszewicki przewrót nie był.  Mamy tu zatem wszystkie składniki semantycznej konfuzji.  (Nawiasem dodam, że samo określenie „oddolnej rewolucji” powoduje we mnie odruch wymiotny.  Od dołu, to znaczy od czego?  Od szumowin i męt, ze ścieków i z rowów przydrożnych?  Z rynsztoku?  Z dna?  Pan nasz, Jezus Chrystus, wybrał na swych Apostołów ludzi prostych, bez wykształcenia i bez przywilejów, ale tylko zmarksizowany Kościół nazwałby ich ludźmi z dołów, a wczesne chrześcijaństwo „ruchem oddolnym”, ponieważ był to ruch wynikły z Bożego Objawienia, więc jak najbardziej – z góry.)

Przyjrzyjmy się kilku przykładom historycznym.  Rewolucyjny charakter miała nie tylko klasyczna rewolta w Korkirze na ponad 420 lat przed Chrystusem, tak zdumiewająco opisana przez Tukidydesa, czy zatłuczenie pałkami na śmierć 1500 wrogów ludu w Argos, ale także działalność Grakchów i ustanowienie trybunów ludowych w Rzymie; nie tylko bunty Messeńczyków przeciw Sparcie, ale też – a może zwłaszcza! – powstanie Spartakusa.  Ten ostatni przykład jest wart zastanowienia, gdyż był najbardziej radykalnym aktem wymierzonym w same fundamenty rzymskiej cywilizacji.  Niewolnicy byli w starożytnym świecie czymś poniżej godności ludzkiej, ale cała gospodarka opierała się na pracy niewolniczej.  Kultura, filozofia, rozkwit jurysprudencji, nie byłyby możliwe, gdyby harówka niewolniczych zastępów nie uwolniła Greków i Rzymian od trudu i znoju do radości twórczego myślenia – bez władzy rozporządzania niewolnikami, nie istniałyby ani Ateny, ani Rzym.  Powstanie Spartakusa uderzało więc w samo serce Rzymu, niezależnie od intencji powstańców, którzy z pewnością nie zamierzali obalić istniejącego porządku, a walczyli wyłącznie o swoją własną, osobistą wolność – walczyli o wyzwolenie z nieznośnej opresji, jaką była pozycja gladiatora, w której odzierani byli z ostatnich szczątków ludzkiej godności dla wulgarnej uciechy rzymskiego proletariatu.  Co rzekłszy, ich bunt zagrażał żywotnym interesom państwa, a nie właścicieli szkół gladiatorskich lub właścicieli niewolników w ogóle, jak to się zazwyczaj przedstawia.  Wobec tak zasadniczego niebezpieczeństwa, reakcja mogła być tylko jedna: brutalne zgniecenie rewolty – kontrrewolucja mogła tu polegać tylko na przywróceniu uprzedniego porządku czyli każdemu tylu niewolników, na ilu sobie zasłużył.  (Zanim żachniemy się w oburzeniu na podłych Rzymian, pamiętajmy, że były to inne czasy.  W 1850 lat później, spośród 56 sygnatariuszy amerykańskiej Deklaracji Niepodległości, 41 posiadało niewolników.  Nie powinniśmy się łączyć w infantylnej drażliwości z młodocianymi nieukami, a trzeźwo patrzeć na fakty.)

Do istoty kontrrewolucji powrócę osobno, ale na razie chcę się skupić na naturze buntu, który stanowić może rewolucję.  Czy dla przykładu, Robin Hood albo Janosik, mogą być uznani za rewolucjonistów?  Nb. większość narodów ma w swej narodowej mitologii podobne postacie, częściej fikcyjne, ale niekiedy autentyczne.  Ich historiom przydaje się następnie znaczenie podyktowane ideologią; stają się więc bojownikami o wolność i demokrację lub bohaterami narodowymi, napadają na panów albo na obcych, zależnie od propagandowych potrzeb chwili; na ich czapkach widnieje sierp i młot lub swastyka.  W rzeczywistości, byli to na ogół przypadkowi banici, walczący o swoje własne prawa.

Przykładem niech posłuży Hans Kohlhase, kupiec berliński.  W 1532 roku został obrabowany na drodze przez sługi saksońskiego barona, Güntera von Zaschwitz.  Stracił konie i stracił interesy na targu w Lipsku, tymczasem Zaschwitz, typowy baron-zbój, domagał się drobnego okupu za skradzione konie.  Kohlhase próbował dojść swych praw w sądzie, domagając się rekompensaty, ale sędziowie byli w kieszeni barona.  Rozwścieczony kupiec zaczął napadać na ludzi Zaschwitza.  Poniewczasie próbowano doprowadzić do ugody, ale Kohlhase zebrał wokół siebie bandę rzezimieszków i innych pokrzywdzonych, z którą skutecznie terroryzował Saksonię przez osiem lat.  Napadał na podróżnych, palił wioski, napadał nawet na warowne miasta.  Skończył oczywiście łamany kołem na szafocie.  Czy jednak można jego buntowi nadać charakter polityczny?  Bez wątpienia tak właśnie postąpiono z nim w enerdowie i nie inaczej w francuskim filmie sprzed kilku lat.  Prawdziwy Kohlhase był z pewnością pokrzywdzony i, szukając zemsty, dał swym poplecznikom chwilowe poczucie sprawiedliwości, ale czym różnił się w końcu od barona-rozbójnika, który go okradł?  Z podobnych korzeni zrodziła się sycylijska Cosa Nostra, więc doprawdy zostawmy tego rodzaju bajki twórcom mitów z holiłódź.

Czy zachodzi zasadnicza różnica między buntem Spartakusa i setkami buntów chłopskich w całej Europie, a dochodzeniem własnych krzywd przez historycznego Hansa Kohlhase?  Wydaje się, że nie ma żadnej w intencjach, gdyż w każdym wypadku zaczynem rebelii były autentyczne żale i ujmy, jednak skala nadawała wielu buntom politycznego charakteru.  Pokrzywdzenie przestawało być indywidualną krzywdą, a zaczynało być postrzegane jako wynik wady systemu.  Rebelianci domagali się zmian.  Najlepszym przykładem może być wielka rewolta chłopska z 1381 roku w Anglii, znana w polskim piśmiennictwie jako powstanie Wata Tylera.

Wbrew powszechnemu mniemaniu, nie był to wcale bunt zabiedzonych i głodnych chłopów pańszczyźnianych, ale rewolta zamożnych chłopów i kupców, zwrócona przede wszystkim przeciw obcokrajowcom i ich opiekunom wśród magnatów.  Prawa rządzące pańszczyzną były inne w Anglii niż we wschodniej Europie.  Ziemia należała do chłopa (w pewnej mierze, poprzez skomplikowany system wynajmu), ale nie mógł jej sprzedać bez pozwolenia pana, co gorsza, musiał służyć na dworze co najmniej raz na trzy tygodnie.  Te zwyczajowe i zmienne prawa łatwiej było ominąć po Czarnej Śmierci, gdy liczba ludności spadła tak znacznie, że trudno było o ręce do pracy.  Nagle, chłopi stali się zamożni, mieli aspiracje, kupowali ziemię, pięli się w górę.  W narastającej atmosferze buntu, ze szczególną furią atakowano archiwa i biblioteki, niszcząc wszelkie zapisy, które mogły być użyte jako podstawa do przywiązania chłopów do ziemi.  (Z tego to powodu, starożytny uniwersytet w Cambridge nie posiada najstarszych dokumentów.)

Wat Tyler podkreślał swą wierność wobec 14-letniego króla Ryszarda II, bohatera niedocenianej sztuki Szekspira.  Buntownicy spalili dużą część Londynu, wymordowali niderlandzkich kupców, zrównali z ziemią piękny Pałac Sabaudzki nad Tamizą, ale nie szabrowali, a nawet karali śmiercią rabunek.  Poza Londynem napadli na jedno z najpiękniejszych i najbogatszych opactw na świecie, w Bury St Edmund’s, którego zdumiewające ruiny można oglądać do dziś.  Żądania rebeliantów były radykalne, ale nie miały nic wspólnego z „średniowiecznym socjalizmem”, jak się to fałszywie przedstawia.  Domagali się zniesienia pańszczyzny i prawa do wolnej pracy za ugodzoną płacę, prawa do zakupu ziemi i sprzedawania swych produktów na wolnym rynku.  Współczesny historyk nazywa to „thatcherowską rewolucją”.  Osobnym aspektem zamieszek była ksenofobia.  W Londynie dokonano rzezi flamandzkich i włoskich kupców i rzemieślników (Żydów wydalono królewskim edyktem 100 lat wcześniej).  I wreszcie buntownicy wołali o parcelację dóbr kościelnych i zniesienie duchowieństwa, w czym pobrzmiewa zapowiedź przyszłych konwulsji Reformacji.

Niezależnie od zbrodni, masakr i anarchii, charakter rebelii z 1381 był inny, niż utrzymuje do dziś lewicowa propaganda; był w moim przekonaniu mniej rewolucyjny, niż mogłoby się wydawać.  Zwolennicy Tylera nie zamierzali postawić świata na głowie i, co najważniejsze, dostrzegali sakralny charakter Bożego Pomazańca pod postacią pięknego chłopca, jakim był Ryszard.  W 150 lat później, podczas wojen religijnych w Niemczech, Tomasz Müntzer, pisał do hrabiego Albrechta: „Mów, nieszczęsny worku robaków, kto uczynił cię księciem nad ludem odkupionym przez Boga jego własną krwią?”  To już czysto rewolucyjna postawa, nawet zbyt rewolucyjna dla samego Lutra…

Z czasem rewolucjoniści nabrali werwy i podsycani religijnym ferworem, gotowi byli do frontalnego ataku na tradycyjne państwo.  Pierwszym takim wywrotowcem był Oliver Cromwell.  Na pozór człowiek wierzący, ale tak zamknięty w swym purytańskim sercu, że pozwalał swym żołdakom bezcześcić i niszczyć kościoły.  Należy wszak podkreślić, że drogę do ekscesów rewolucji utorowali straszni, bezbożni despoci z dynastii Tudorów.  Tyrania i skrajne okrucieństwo tych walijskich pastuchów, znalazły swe apogeum w podniesieniu ręki na królową Szkotów, wdowę po królu Francji, matkę króla Jamesa, prawnuczkę króla Anglii – Marię Stuart.  Oficjalne, otwarte zabójstwo Pomazańca – nie skrytobójczy mord, ale jawne ścięcie koronowanej głowy – stało się zaczątkiem zła rewolucji, królobójstwa, Cromwella, Robespierre’a i bolszewików.  (Oczywiście były wcześniej podobne przypadki, np. egzekucja młodziutkiego Konradina w Neapolu – śliczny Corradino był prawowitym monarchą – ale nie miało to takich samych konsekwencji, jak ześlizg Anglii w chaos.)

Któż bowiem podniósłby rękę na Pomazańca Pańskiego, a nie poniósł kary?

Tak rzekł Dawid, gdy namawiano go do skorzystania z okazji zamordowania śpiącego Saula.  Potworności tyranii Henryka VIII – pseudo-prawny przewód zastosowany dla usunięcia przeciwników politycznych i niechcianych żon, dla krewnych, którzy mogli mieć zakusy na jego tron, i dla potomków Plantagenetów, którzy mieli znacznie silniejsze i prawnie uzasadnione pretensje do korony Anglii niż walijscy pastuszkowie z rodu Tudorów – przerażające prześladowania protestantów przez Marię i katolików przez Elżbietę, wszystko to zwiastowało nadejście kary w postaci Cromwella.  Nie inaczej było we Francji, gdzie absolutyzm Burbonów i niewiarygodna buta arystokratów, tworząc nieprzebytą przepaść między francuską szlachtą i całą resztą narodu, przygotowały grunt dla jakobinów.

Jeżeli więc rewolucja jest uzasadniona zbrodniami ancien regime’u, to dlaczego się jej sprzeciwiać?  Jeżeli kontrrewolucja może być tylko przywróceniem status quo ante – a tak się wydaje, choć zajmę się tym osobno – to czy należy w istocie walczyć o „cofnięcie zegara historii”, gdy w przeszłości były okropieństwa niewolnictwa lub pańszczyzny, rozmaite przywileje urodzenia i zasobów, niesprawiedliwości i niegodziwości – jaki sens ma wobec tego kontrrewolucja?

Musimy także odnieść się do dziwacznego problemu, jakim jest niezrozumiała „popularność” rewolucji.  Każda rewolta przeciw ustalonemu porządkowi – w postaci instytucji, praw lub choćby tylko utartych konwencji – zdobywa łatwo sympatię gawiedzi.  Popularne szlagiery bezwstydnie domagają się rewolucji.  Ich autorzy najpewniej zawiśliby na przydrożnych latarniach podczas autentycznej rebelii, ale czego się nie robi dla popularności.  Dzieje się tak z dwóch powodów.  Po pierwsze, rewolucjoniści otoczeni są nimbem romantyzmu.  Rozwichrzone czupryny, fantastyczne stroje, poświęcenie dla sprawy, podniosłe pieśni, chwytające za serce, wzniosłe hasła dla niedorozwiniętych, wszystko to w niepojęty sposób przesłania realia każdej rewolucji: śmierć, głód, nędzę i powszechne cierpienia milionów.  Postawna dziewoja z obnażoną piersią, prowadząca bojowników o wolność, równość i braterstwo na sławnym obrazie Delacroix, jest na pewno bardziej atrakcyjna niż Mao, który nie mył zębów przez 27 lat, ale przecież Mao jest do dziś czczony jako „wielki teoretyk i strateg rewolucji” i nikogo nie obchodzą dziesiątki milionów zagłodzonych i zamęczonych na śmierć.  Drugą przyczynę upatruję w przeklętym pojęciu postępu.

Zgaduj-zgadula, która uchodzi w naszym wieku za „naukę”, tworzy zasadnicze tło dla racjonalistycznej, scjentystycznej i technologicznej cywilizacji.  Skoro nowe auto jest lepsze od starego, a nowy telefon wyprawia magiczne sztuczki, których poprzedni model nie mógł zmóc, to pojęcie postępu uznaje się za udowodnione, a następnie przekłada je na wszelkie wymiary ludzkiego życia.  Następna żona musi być lepsza od poprzedniej, nowy dom lepszy od starego.  Tak jak można wyrzucić wszystko z kuchni i zbudować nową, w której wszystko będzie lśniło (do czasu aż się znudzi), podobnie można wyrzucić przez okno instytucje państwowe i założyć nowe, zgodne z racjonalnym i naukowym poglądem na świat.  Kuchenna rewolucja ma niewielkie skutki, małżeńska rewolucja pociąga za sobą ofiary w ludziach (zazwyczaj małoletnich), a rewolucja państwowa także wśród dorosłych.  Odrzucenie istniejącego porządku i zastąpienie go innym, domaga się przyjęcia rozbieżnych założeń, od niemożliwości poprawy i wiary w racjonalność historii, do prostackiego przekonania, że nowe jest zawsze lepsze od starego, więc nie wolno opierać się nieuniknionemu postępowi.

Bezbożna wiara w racjonalny rozwój historii, to tak zwany historycyzm, wywodzący się z Hegla, ale przemieniony w narzędzie polityczne przez marksizm.  Historycyzm głosi, że wszystko jest względne, określone przez konkretne warunki historyczne.  Każde zjawisko kulturowe i cywilizacyjne jest wynikiem uprzedniej historii i ogniwem w dalszym nieubłaganym rozwoju.  Dla adekwatnego zrozumienia każdego fenomenu ludzkiego wystarczy rozważyć jego miejsce i rolę odegraną w procesie historycznego rozwoju.  Racjonalne jest to, co zgodne z kierunkiem tego rozwoju, z czego wywiedziono komiczny pogląd, jakoby historia – czy raczej „Historia” przez wielkie „H” – mogła wydawać wyroki: potępiać, co się jej opiera i wychwalać kurki na dachu, obracające się wraz z każdym jej podmuchem, pogardzać ideami i ludźmi ze „śmietnika historii”, szydzić z „czarnej reakcji” i jej czczego oporu wobec zwycięskich sił postępu.  Oczywistą konsekwencją złączenia idej postępu i kierunku historii, jest wyniesienie rewolucji na piedestał, gdyż rewolucja jest gwałtownym przyspieszeniem w pożądanej progresji.

Nieodżałowany Roger Scruton nazywał to „błędem wędrującego ducha”, wziętym wprost z Zeitgeist Hegla.  W rękach demagogów, duch czasów stał się narzędziem do odrzucenia przeszłości i uzasadnienia wygodnych nowości.  Nadanie duchowi czasu determinującej mocy, odrzuca wolność, unieważnia przeszłość i narzuca pojęcia postępu wzięte z techniki na całość ludzkich relacji.  Duch czasu „nakazuje”, co mamy myśleć i tworzyć dziś, postrzegając przypadkowe zmiany jako konieczność.  Zwykłe uleganie modzie i konformizm przebiera się w fatałaszki „kroczenia z duchem czasu”.  Mamy mówić i myśleć, jak nakazuje duch czasów, i biada temu, kto się wychyli.  W rzeczywistości, duch czasu ani nie kroczy, ani niczego się nie domaga – to tylko aroganckie indywidua stawiają nam wymagania w imię ducha czasu, który nie jest bardziej realny niż eter.

Błąd „wędrownego ducha” wzmaga się przez mit postępu.  Nie istnieje postęp moralny, ani duchowy; wątpliwy jest postęp artystyczny poza kryteriami narzuconych okresów i podziałów.  Akumulacja wiedzy nie jest liniowa, a odwrotnie: każdy z nas zaczyna swą prywatną akumulację od zera.  Pojęcie postępu w polityce jest autentyczną trucizną.  Emancypacja i coraz bardziej powszechny krzyk o „prawa”, mają być nieodwracalne i niezbywalne.  W rzeczywistości, nic takiego nie ma miejsca, ale utylitaryści, pozytywiści, socjaliści, uznali, że duch czasu nieustępliwie prze naprzód, więc trzymanie się dawnych wartości jest reakcyjne.  Słusznie mówi Scruton, że wobec wzrastającej wiedzy i potęgi nauki, jedynym zabobonem pozostała dziś wiara w postęp ducha czasów: globalizm, utopie, transhumanizm, zieloność, to wersje tego samego błędu.

Paradoks jest tu podwójny.  Po pierwsze, retrospektywne spojrzenie na coś, co jeszcze nie zaszło (ale zajść musi, bo tak każe duch czasów); a po drugie, twierdzenie, że siły historii nas wyzwalają, poprzez prawa historii, które nas wiążą.  Proponenci wędrownego ducha odrzucają i niszczą wszystko, co stoi im w drodze.  Tradycję i moralność, zasady i prawa, obojętne, w sztuce czy w polityce.

Współczesne nam media i polityczne elity, są tak przywiązane do pojęć postępu i rewolucji oraz nierozerwalnego związku między nimi, że wikłają się w sprzeczności.  Interesującego materiału dostarczają w tym względzie bieżące wydarzenia w Haiti.  Uzbrojone po zęby gangi rzezimieszków zaatakowały więzienia, uwolniły i uzbroiły skazańców i opanowały większość stolicy Port-au-Prince.  Przywódcą bandytów jest były oficer policji, Jimmy Chérizier, znany także pod uroczym pseudonimem „Babekyou”.  Chérizier miał być blisko związany z prezydentem Moïse, ale domagał się jego ustąpienia na krótko przed zabójstwem prezydenta.  W ostatnich dniach, gangster zmusił premiera rządu do ustąpienia.  Organizacja Chériziera nazywa się „rewolucyjnymi siłami familii G9”, a on sam deklaruje pragnienie „uwolnienia Haiti od rządu, opozycji i burżuazji”.  „Rząd” Haiti jest od wielu dziesiątek lat – co najmniej od czasów Papa Doc Duvaliera – wcieleniem najgorszej tyranii.  Duvalier był rasistą od wczesnej młodości.  Uważał, że czarni ludzie mają charakter zdeterminowany rasowo i jedyną ich religią powinno być voodoo, diaboliczna mieszanka czarnej magii z elementami katolicyzmu (choć na mnie robi to wrażenie satanizmu).  Haiti miało długą historię brutalnego czarnego despotyzmu, ale Papa Doc posunął się dalej.  Amerykanie wiedzieli o potwornościach jego władzy, ale podtrzymywali go ze względu na bliskość Kuby.  Haitańczycy wiali przed Tonton Macoute – groteskową w swym bestialstwie policją polityczną – jak tylko mogli: do Dominikany, nawet na komunistyczną Kubę.  Może więc uwolnienie Haiti od prawie stulecia nierządu nie jest aż tak złym pomysłem; może Haitańczycy zasługują na kontrrewolucję?  Jimmy Chérizier woli pozować na rewolucjonistę, nawet nosi beret na wzór Che Guevary i z chęcią udziela wywiadów.

Czy jest jakakolwiek różnica między krwawym bolszewickim puczem w Piotrogradzie i wydarzeniami w Port-au-Prince?  Ja nie widzę żadnej.  Dlaczego w takim razie, Chérizier nie jest otoczony sympatią zachodnich mediów?  Nie ma dla haitańskiej bandyckiej rewolucji ani śladu poparcia, jakim obdarzono o wiele bardziej krwawego watażkę imieniem Mao Tse-tung.

Nieodłączny od rewolucji chaos, jest przyczyną tych paradoksów.  Dlaczego Tupamaros lub Sendero Luminoso uważani są do dziś za godnych rewolucjonistów, a Familia G9 – nie?  Dlaczego nie nazywamy rewolucją zielonej ideologii?  Nie ma w tym żadnej logiki, bo przecież „po owocach poznacie ich”.  To fakt, że Jimmy Chérizier i Greta Thunberg mało przypominają Lenina, ale metodami nie różnią się od bolszewików i oboje dążą do zniszczenia istniejącego porządku.

Odrzućmy więc wszystkie te sprzeczności i przetnijmy węzeł gordyjski rewolucji jednym pytaniem: czy o rewolucyjnym charakterze ruchu nie stanowi natura państwa, do którego obalenia dąży rewolucyjna działalność?  Prawdziwe rewolucje atakują tradycyjne państwo, pragną obrócić w niwecz jego instytucje, przez wewnętrzny rozkład i zewnętrzną presję.

Rzeczy ludzkie obracają się innym kołem niż sfery niebieskie, w kakofonii sporów i niesnasek; w rezultacie, nie każda rebelia zasługuje na miano rewolucji i nie każda rewolucja domaga się naszego potępienia.  Będziemy musieli udać się na śmietnik historii, by tam zgłębić problem państwa.



Prześlij znajomemu

22 Komentarz(e/y) do “De revolutionibus rerum humanarum

  1. 1 Jacek

    Panie Michale,

    Powstanie Spartakusa jest ciekawym przykładem rewolucji, bo wydaje się być autentycznym, oddolnym zrywem ludzi postawionych na krawędzi istnienia. Ludzi zdeterminowanych, by walczyć o godność i wolność. Nie było chyba sterowane przez zewnętrzne siły (choć to zagadnienie dla specjalistów).
    Przewrót bolszewicki był czymś jakościowo innym, bo zmanipulowani robotnicy i chłopi byli narzędziem w rękach cynicznych graczy, realizujących swoje ukryte cele, krańcowo różne od deklarowanych.

    Ciekaw jestem, jak Pan ocenia obecne masowe protesty rolników w całej Europie. Przyglądam się temu zjawisku i zastanawiam się nad jego istotą. W pierwszej chwili wydało mi się to działaniem wymierzonym wprost w ideologiczne podstawy eurokołchozu. Ale po bliższym przyjrzeniu pojawiły się wątpliwości. Większość (chyba, nie mam tu pewności) protestów na Zachodzie, w Niemczech, Francji, wiązało się z żądaniami przywrócenia jakichś dopłat, dotacji, czy czegoś podobnego. Więc byłby to klasyczny przykład walki o poprawę socjalizmu, budowanie unii z ludzką twarzą. Z kolei u nas, w peerelu, protesty wydają się być bardziej radykalne. Padają hasła dotyczące rezygnacji z wszelkich dopłat i innych socjalistycznych idiotyzmów i żądania całkowitego zniesienia zielonego ładu, na którym, jak mi się wydaje, zbudowana jest cała strategia ideologiczna eurokołchozu. Sytuacja jest oczywiście zmienna i trudno powiedzieć, w co się ona przekształci. Ja ten ruch odczytuję jako próbę przeciwstawienia się ograbianiu klasy społecznej, która jeszcze dysponuje jakąś własnością i wolnością, z tych aktywów. Działania rolników są zaskakująco dobrze skoordynowane i mają potencjał do przerodzenia się w coś większego, w jakiś autentyczny zryw przeciwko bolszewickim „elitom” rządzącym unią. Przy czym jest to działanie na etapie, gdy rolnicy mają jeszcze jakiś potencjał. Jeśli system się domknie, jeśli Bruksela wprowadzi swoje idiotyzmy w życie, rolnicy staną się niewolnikami na pasku państwowej kroplówki, zapomóg i jałmużny. Więc obecne protesty wyprzedzają niejako sytuację z powstania Spartakusa, gdzie już autentyczni niewolnicy rozpaczliwie walczyli o wolność.

    Oczywiście rolnicy walczą o swoje interesy, które są tylko pewnym wycinkiem ograniczania wolności ogółu Europejczyków. Działania rządów zmierzają do rozbicia od wewnątrz jedności protestujących, są to stare, sprawdzone chwyty. Już widać, jak kołchoz pozornie cofa się o krok, żeby za chwilę wykonać trzy do przodu, jak mydli oczy i prowadzi dezinformację. Czy protestujący sobie z tym poradzą, to osobna kwestia. Ale czy generalnie ten ruch ma potencjał do masowej kontrrewolucji? I czy takie zjawisko można w ogóle nazwać kontrrewolucją? Według mnie tak, bo jest to próba przywrócenia starego porządku, kiedy właściciel mógł rozporządzać swoją własnością, który to porządek obecna władza postawiła na głowie.

  2. 2 michał

    Drogi Panie Jacku,

    Jak próbowałem powiedzieć w artykule, nie znoszę określenia „oddolne”, bo niby co ono ma oznaczać? Czy bunt niewolników w „Benito Cereno” był oddolny? Jeden z czarnych był królem – jak to się godzi z klasowym pojęciem oddolności? Spartakus był najprawdopodobniej trackim księciem, czy to czyni jego bunt odgórnym? Czym trzeba być, by zasłużyć na miano oddolności? Gdybym ja się zbuntował, to czy nazwałby Pan moją rewoltę oddolną? W końcu, jestem nikim, więc dlaczego nie?

    Odniesienie do „sterowania”, zdaje się sugerować, że to jest dla Pana wyróżniająca kwestia: czyli albo oddolne, albo sterowane, czy tak? W dawnych czasach tego rodzaju manipulacja była o wiele trudniejsza niż jest dziś. Ulubiony schemat pseudo-historycznych filmów z Holiłódź, opiera się na takiej podłej manipulacji jakiegoś przebrzydłego arystokraty, któremu na koniec obrywa się od uczciwego człowieka, który spracowanymi dłońmi wykuwa lepszą przyszłość – ale to jest marksistowski bełkot.

    Buntownicy na ogół są zdeterminowani, na ogół walczą o swą wolność – dlatego się zbuntowali. Kohlahase czy Janosik, to samo da się powiedzieć o piratach: zbuntowani, walczący o anarchiczną wolność i pewni strasznej kary, jaka ich czeka, więc skrajnie zdeterminowani. Czy William Kidd albo Calico Jack byli oddolnymi rewolucjonistami.

    Przewrót bolszewicki był inny niż bunt Spartakusa, to prawda. Mnie przypomina bardziej piracki statek. Robotnicy i chłopi byli dla nich bez znaczenia i nie brali udziału w przewrocie, wystarczyła propaganda na ich temat, a oprócz tego byli mięsem armatnim, jak dla piratów. Czerwoni najbliżsi byli haitańskiego bandyty, Jimmy’ego C, który nb. już znajduje poparcie wśród amerykańskich lewaków.

    Postaram się odnieść do dzisiejszej sytuacji później.

  3. 3 Jacek

    Panie Michale,

    Ja w sformułowaniu „oddolny” w odniesieniu do ruchu społecznego, nie widzę nic pejoratywnego. Jest to raczej określenie sposobu powstania danego zjawiska. Pierwsza Solidarność powstała od dołu do góry, to znaczy najpierw w wyniku komunikacji w strukturach poziomych, pomiędzy poszczególnymi jednostkami zrodził się pomysł wspólnego działania, a potem w naturalny sposób zaczęły powstawać struktury pionowe, jak np. Region Mazowsze, i tak dalej, aż do Bolka. Ale nie wchodząc w szczegóły agenturalności Wałęsy, sama Solidarność w 1980 roku powstawała „od dołu”, w odróżnieniu od Solidarności z 1988, kiedy to komuniści budowali jej struktury „od góry” „w dół”, zapewniając sobie kontrolę nad organizacją. To określenie jest chyba neutralne i pomaga opisać zjawiska, o których Pan pisze.

  4. 4 michał

    Drogi Panie Jacku,

    A ja przeciwnie, widzę w tym coś obrzydliwego. Nie widzę w pojęciu „oddolności” żadnej neutralności, a wręcz przeciwnie: pełną otwartość na operacyjną manipulację. Oddolna inicjatywa – cacy, odgórna – be. Oddolny ruch zasługuje na uwagę, sympatię i poparcie, bo jest autentyczny i spontaniczny, a odgórny, to machiawelizm, faszyzm i chęć sterowania ludźmi. Gdzież tu jest neutralność? Gdzie opisowość? Co więcej, nie widzę nic pozytywnego w jakimkolwiek „ruchu społecznym” w ogóle – oddolnym, odgórnym, z flanki, nożem w plecy czy pięścią w mordę – ponieważ problemem naszej współczesności jest „uspołecznienie”, zsocjolizowanie (nie ma zapewne takiego słowa) wszystkiego, a społeczeństwo nie istnieje, nie jest bytem, jest zaledwie konstrukcją, która ułatwia wymianę zdań. Ten sztuczny konstrukt, jak parawan, zastąpił rzeczywistość. W rezultacie, od wieku próbuje się rozwiązywać problemy na poziomie społeczeństwa, czyli tam gdzie pozostają nierozwiązywalne.

    Ale to jest ogólna dygresja, natomiast co do szczegółów: co ma Pan na myśli, mówiąc, że „Solidarność powstała od dołu do góry, to znaczy najpierw w wyniku komunikacji w strukturach poziomych”? A dalej: jak można w tej kwestii abstrahować od pozycji Wałęsy? Wydaje mi się, że Pan próbuje powiedzieć coś takiego: Solidarność powstała spontanicznie z naturalnej … solidarności między ludźmi pod komunizmem, którzy brali się za ręce i tworzyli łańcuch czystych serc, a tu komuchy się wtrąciły, nałożyły na to Bola i wszystko popsowały. Czy tak? (oczywiście kpię sobie w tonie, ale nie co do meritum)

    I wreszcie demonstracje farmerów. Wyznaję, że mam dla nich ciut sympatii, ponieważ często występują przeciw koszmarowi zieloności i wszelkim absurdom takiej polityki, a także dyktatom z Brukseli w ogóle. Ale o wiele silniej odpycha mnie od nich punkt, który Pan podjął: domagają się zwiększenia subsydiów z niuni. Pańskie określenie, że to jest walka o poprawienie socjalizmu, wydaje mi się trafne. Dalej, protesty są lokalne i dotyczą lokalnych problemów (co akurat raczej dobrze o nich świadczy). Czy dostrzega Pan koordynację na planie ponadnarodowym? Nie czytałem o tym. Czy zechce Pan podać przykłady?

    A na koniec, może źle Pana rozumiem, ale czy nie zachodzi sprzeczność między żądaniami o zwiększenie dotacji i subsydiów dla rolnictwa, i twierdzeniem, że „jeśli system się domknie, jeśli Bruksela wprowadzi swoje idiotyzmy w życie, rolnicy staną się niewolnikami na pasku państwowej kroplówki, zapomóg i jałmużny”? Czy nie wychodzi na to, że farmerzy niuni pragną być niewolnikami?

  5. 5 Jacek

    Panie Michale,

    W sformułowaniu „oddolności” jakichś inicjatyw nie widzę nic negatywnego. Zgromadzenie kilkudziesięciu, kilkuset, czy kilku tysięcy obywateli, którzy w wyniku wewnętrznej debaty rozpoczynają jakieś działania, nie jest z natury ani złe, ani dobre, ani obrzydliwe, ani szlachetne. Jeśli rozpatrujemy to jako teoretyczny model zachowania społecznego (Pan w tym słowie chyba też widzi coś niewłaściwego, ale nie wiem, jakiego innego zamiennie tu użyć), to dopiero rozpatrywanie konkretnych wydarzeń historycznych tego typu, może doprowadzić do wniosków, czy z punktu widzenia obserwatora było to zjawisko obrzydliwe, czy szlachetne. Ale samo zjawisko organizowania się ludzi, niezależnie od władz państwa, nie może być oceniane jako dobre, lub złe. Jest to po prostu pewien sposób działania większej grupy ludzi.

    Co do Solidarności, to tak właśnie to widzę, jak Pan opisał. Nawet ten kpiący ton Pańskiej wypowiedzi wydaje mi się na miejscu, bo też uważam tamtą inicjatywę za bardzo naiwną i z góry skazaną na niepowodzenie. A komuniści, tak, jak najbardziej, „popsowali” ją, nasycając związek agenturą, tak, żeby nad tym niezależnie od nich powstałym ruchem przejąć kontrolę. Bolek był ukoronowaniem ich starań.

    Ale wróćmy do współczesności. Jak pisałem wcześniej, wśród protestujących rolników są tacy, którzy domagają się więcej socjalizmu i dopłat, a są i tacy, którzy deklarują determinację do odrzucenia zielonego idiotyzmu w całości precz. To, według mnie jest dobrze wróżącym znakiem, że protesty są autentyczne i wśród rolników toczy się debata, jak z tym niebezpieczeństwem walczyć. Ja, rzecz jasna, popieram całkowite odrzucenie zielonych fanaberii i widzę w tym nurcie protestów nadzieję na skuteczne rozbicie ideologicznych fundamentów eurokołchozu. Wygląda na to, że rolnicy (przynajmniej część z nich) są wystarczająco zdeterminowani, żeby walczyć o swoje interesy, bo zdają sobie sprawę, że tu chodzi o ich przyszłość. Jeśli się poddadzą unijnemu terrorowi, stracą własność, wolność i ludzką godność, staną się ekonomicznymi niewolnikami. Nie wiem, czy protesty są jakoś koordynowane na poziomie ponadnarodowym, ale skala zjawiska może to sugerować. Jednoczesne wystąpienia rolników w tylu państwach na raz, raczej muszą być jakoś uzgadniane.

    W całym tym zamieszaniu, nie rozumiem natomiast strategii władz kołchozowych. Przecież musieli wiedzieć od samego początku wprowadzania zielonej ideologii, że to doprowadzi do protestów w takiej skali. Czy mają to wkalkulowane w swój plan? Czy te masowe wystąpienia, to część unijnej taktyki? Czy może proces wymknął im się spod kontroli? W takim przypadku oznaczałoby to, że mamy do czynienia z idiotami. Więc, rodzi się pytanie: idioci, czy łajdacy?

  6. 6 michał

    Panie Jacku,

    Pan rozmawia ze mną – czy to jest „oddolna inicjatywa”? Dlaczego określać tak coś, co jest po prostu ludzkie? Związki między ludźmi są złożone, zmienne, niekiedy skomplikowane, ale socjologia uczyniła z nich fetysz. Opisuje jedne, jako spontaniczne łączenie się, a inne jako narzucone struktury, jak im akurat wygodniej. Kiedy lewacy tworzą struktury, to jest „pełen spontan”, jak się chyba mówi w prlu, a kiedy kilku ludzi próbuje się bronić przeciw tej spontaniczności, to są „paramilitarytyczne organizacje faszystowskie”. Ale zostawmy to. Nawet jeżeli samo określenie jest rzygowne, a ja odgórnie plwam na oddolność, to różnice na ten temat nie muszą mącić naszych sumień.

    Solidarność jest większym problemem. Solidarność zrodziła się z ruchu dysydenckiego, który był stworzony w sowietach przez organy. Gdzież tu element spontaniczności? Inicjatywa była moskiewska, wykonawcy byli dysydentami w zgodzie z linią moskiewską. Józef Mackiewicz jako jeden z pierwszych wskazywał, że tzw. ruch dysydencki jest grubymi nićmi szyty. Golicyn potwierdził to, obserwując z diametralnie innego punktu widzenia. Bolek na pewno chciał korony dla siebie, ale „obfitość progenitury zagrażała Polsce rozbiciem dzielnicowym”, wedle nieśmiertelnego określenia Jangcysia Frustro. Natomiast ukoronowaniem czegokolwiek potrafił być tylko o tyle, o ile śmieć może ukoronować kupę gnoju.

    Nie przywiązywałem większej wagi do demonstracji rolniczych, ale być może ma Pan rację. Wydawało mi się, że postulaty w Holandii były inne niż w Belgii, a odwrotne od tych w Hiszpanii. Dotacje są najwyższe we Francji, potem w Niemczech, Hiszpanii i Włoszech. Czyli najbogatsi dostają najwięcej, ale protestują. Mnie to raczej przypomina studentów z roku 1968. Była moda na protest, więc protestowali.

    Nie sądzę, żeby sownarkom z góry zakładał protesty przeciw zieloności. Wszyscy, którzy wierzą w te brednie, są bez reszty przekonani o swej słuszności. Podobnie jak wegetarianie czy abecadło dewiantów, uważają, że nie można się im sprzeciwić, i każdy zdrowo myślący obywatel stanie po ich stronie – to jest tylko sprawa „edukacji”. No, więc edukują nas, że ho ho.

  7. 7 Jacek

    Panie Michale,

    Solidarność rzeczywiście idealnie wpisała się w nurt dysydencki. Ale ruch początkowo nie był raczej sterowany przez bezpiekę, w odróżnieniu np. od Sacharowa, którego działalność najprawdopodobniej od samego początku kontrolował KGB. Solidarność powstała spontanicznie, po ludzku, żeby nie używać słowa „oddolnie”. Dopiero w trakcie swojej działalności została przejęta przez wszelkiej maści „reformatorów” pokroju Michnika i Kuronia. Nawiasem mówiąc KOR (już po przejęciu przez wzmiankowanych) próbował zapobiec mianowaniu Wałęsy na przewodniczącego, wiedząc o jego agenturalności. Jak by nie było, Solidarność od swego zarania nie miała na celu walki z komunizmem, ale to już znana i dobrze opisana historia.

    Jeśli chodzi o bieżącą sytuację z zielonym nieładem, to trudno mi sobie wyobrazić, żeby jego autorzy nie przewidzieli protestów. Środowiska, o których Pan wspomina to pożyteczni idioci, a ja mam na myśli inicjatorów tego szaleństwa, ludzi takich, jak na przykład Klaus Schwab. Wydaje mi się, że oni nie wierzą we własne brednie, że działają racjonalnie i mają konkretne cele do osiągnięcia. Tacy ludzie raczej przewidzieliby opór ze strony kogoś, komu odbierają własność i możliwość zarobkowania. Rolnicy tracą właśnie jedyne źródło utrzymania, możliwość uprawy ziemi, którą zajmowali się od pokoleń. Spodziewałbym się, że będą się bronić.

  8. 8 Andrzej

    Myślę Jacku, że na powstanie Solidarności w 1980 roku patrzysz jak na narodową legendę, która nie podlega weryfikacji – co zresztą jest powszechną rzeczą w „nowym, wspaniałym” peerelu, bo na czymże mógł on być zbudowany, jeśli nie na mitologii „walki o wolną Polskę”? Odrzucając przymus narodowego nakazu „nie szargania świętości”, po blisko 44 latach można bez emocji przeanalizować tę historię – co powinniśmy zrobić co najmniej 40 lat temu.

    Po zapoznaniu się ze szczegółami – sporo na ten temat już ujawniono (m.in. książki Gwiazdów, Kołodzieja, Rozpłochowskiego, Walentynowicz, wypowiedzi Wyszkowskiego, spora dokumentacja z „teczek”, Cenckiewicz i Gontarczyk o Wałęsie, Gontarczyk o Jurczyku itd, a na koniec archiwa) – wniosek z tego jest taki, że strajki sierpniowe niewątpliwie komuniści sprowokowali, a cała reszta to były tylko kwestie techniczne. Ten „ruch oddolny” był taki, że na czele znaleźli się ci, którzy byli do tego wyznaczeni (Śląsk, Gdańsk, Szczecin, Mazowsze, Kraków – zapewne w innych ośrodkach też – i pomniejsze „Piły”).

    Przeciętny Polak poszedł w to jak w dym, wystarczyło, że zaczęli mu racjonować kiełbasę i ujrzał wizję „sprawiedliwego komunizmu”. No a potem Geremek i te rzeczy. Niewątpliwie był też, jak to określasz „ruch oddolny”, presja dużych grup społecznych. No wiadomo, musieli „słuchać mas”, więc czasem coś szło inaczej niż zakładano. Ale nigdy nie wymykało się spod kontroli w niepożądanym kierunku – to była, jak trafnie to zjawisko określono, „samoograniczająca się rewolucja” (następna – po uwzględnieniu doświadczeń – była już „reglamentowana”; też bardzo trafne określenie). Nikt jednak nie wołał głośno „precz z komunizmem!”, jeśli tak, to tylko na marginesie i tak, aby prawie nikt tego nie usłyszał. „Masy” zaś chciały przede wszystkim tego czego zwykle chcą „masy” pod komunizmem: poluzowania przestrzeni w klatce, aby dało się żyć i było narodowo. Jak to wyszło, skomentował Józef Mackiewicz w liście do redaktorki „Wiadomości” Stefanii Kossowskiej. To był zlepek, którym w kluczowych momentach, z dwóch stron sterowano. Wzorów jak to robić jest dość, a komuniści są tu mistrzami. Komunistom było to bardzo na rękę, mogli w warunkach naturalnych przećwiczyć przyszłe pierestrojkowe „przemiany” i kiedy trzeba było, zakończyli te manewry.

    No a potem, gdy już „odsiano plewy” i ci co mieli wyjechać – wyjechali, a reszta podporządkowała się „nowej nadziei ze wschodu”, znów były „autentyczne strajki”, a potem był znów „pełen spontan”, ale już pod pełną kontrolą z trzech stron. No i „okrągły stół”, plus jego konsekwencje, który załatwił do końca kwestię polskiego antykomunizmu. „Walkę o wolną Polskę” mogły już zastąpić „porozumienie ponad podziałami” i „czerwcowe wybory”.

    Jak powiedział – historia pokazała, że szczerze – wyznaczony w odpowiednim czasie do zasiewania tutejszego pola specjalista-czekista, „stan wojenny” i „okrągły stół” to były elementy tej samej polityki. Jeśli „stan wojenny”, to dlaczego nie „sierpień 80″? Jeśli „sierpień 80″, to dlaczego nie „ruch dysydencki”? To wszystko jest moim zdaniem ciągłym procesem. Z trzeciego wynika drugie, z drugiego pierwsze, a z pierwszego nasze „dzisiaj”.

  9. 9 michał

    Panie Jacku,

    Z Pańskiej formuły wynikałoby, że Solidarność wyrosła oddolnie z odgórnie sterowanego dysydentyzmu. To brzmi nieprzekonująco, że nie użyję mocniejszych słów. Oczywiście, nie można wykluczyć a priori, że manipulowany i sterowany ruch masowy wymknąć się może spod kontroli. Taka przecież jest założycielska hipoteza prlu bis: owszem, komuchy w swej arogancji rozpoczęły proces, ale doprowadził on do autentycznego upadku komunizmu, rozpadu sowietów i powstania Wolnej Polski. Tere fere, choć to nie jest zupełnie niemożliwe. Tylko że ruch, który wyrasta spod takiej skorupy, odrzuca ją brutalnie i z obrzydzeniem, a Solidarność nigdy nie odrzuciła dysydentyzmu; wręcz przeciwnie, do dziś, Sołżenicyn i Sacharow są bożyszczami – jakaś „pani profesor od Mackiewicza” zechciała nazwać go „wileńskim Sołżenicynem”! – i to nie tylko pośród zwolenników Solidarności.

    Zmusił mnie Pan do zastanowienia, skąd właściwie wzięła się moja idiosynkratyczna odraza do słowa „oddolne”. Mam wrażenie – choć chętnie wysłucham innych hipotez – że nasi rodzice (albo Pańscy dziadkowie, bo z Pana młodzieniaszek) nie znali takiego słowa w młodości. Sądzę, że wywodzi się ono z prlowskiego określenia „góry” czyli partyjnej góry, jak np. „przyszło z góry” lub jak u Kaczmara, „na górze, tam się żyje jak najpełniej i najdłużej”. W żargonie tych ludzi mówiło się np. dlaczego to robimy? Odgórna dyrektywa. Czy to jest dobre? Góra tego oczekuje. I tak dalej. Dopiero w takim kontekście, jako coś naturalnego i dobrego powstało przeciwieństwo. I stąd ta przeklęta oddolność. W rezultacie komuniści ubierali sprawy jako „oddolne inicjatywy”, bo tak lepiej brzmiało. W tym samym żargonie, „prywatna inicjatywa” – która, przyzna Pan chyba, jest kwintesencją jakiejkolwiek oddolności – była właśnie czymś złym. Tfu, co te bydlaki zrobiły z naszym językiem.

    Co do rebelii rolników europejskich, być może źle się wyraziłem. Miałem na myśli, że niunia spodziewała się na pewno protestów, które mogą być zignorowane, ale nie rebelii na taką skalę. W moim przekonaniu – to tylko opinia – niunia działa w niekłamanym przekonaniu o swej słuszności, czego najlepszym dowodem jest, że nie ma mechanizmu do odwołania praw. Raz ustanowione pozostają w mocy. W rezultacie jest ich zbyt dużo i cała Bruksela żyje z interpretowania tych praw. Zielone dyrdymałki są częścią tej samej metody.

  10. 10 michał

    Drogi Panie Andrzeju,

    Bardzo ciekawe. Mówi Pan o presji dużych grup społecznych. Rozumiem, że to dotyczy lat, powiedzmy 1979-80 i ta presja doprowadziła do Solidarności? Mielibyśmy wówczas oddolną presję i odgórne samoograniczenie. Z wrodzoną mi przekorą, pokusiłbym się o sformułowanie określenia, w którym była odgórna presja, żeby się buntować – przykładem z innych czasów byłoby csrs w roku 1989, gdzie trzeba było sfingować śmierć studenta, żeby podniosły się nieśmiałe głosy protestu – połączona z oddolną presją, żeby się ograniczać w hasłach, bo przecież nikt oprócz faszystowskich ekstremistów, nie pragnie zaognienia sytuacji.

    Zmierzam do tego, że te pojęcia – oddolne-odgórne – nie nadają się do niczego. W ogóle nie opisują ludzkich działań, motywów i dążeń, a tylko zaciemniają obraz.

    Faktem jest, że ja sam wołałem precz z komunizmem (dodawaliśmy do tego wulgarny epitet), ale ma Pan rację, że to był margines. Wszyscy wokół kładli uszy po sobie i udawali, że nie słyszą. A bali się nas bardziej niż ubecji, bo diabli wiedzą, skąd się tacy wzięli… Chciałbym podkreślić, że to nie jest z mojej strony „pryncypialna krytyka bierności społecznej w latach 80.” Tak nie jest. Dziś raczej współczuwam z tymi ludźmi wystawionymi na nieprawdopodobne ciśnienia, żyjącymi w strachu przed własnym cieniem, którzy musieli nas nienawidzić pełnym sercem.

  11. 11 Jacek

    Andrzeju,

    Mówiąc o Solidarności mam na myśli dłuższą perspektywę, niż tylko sierpień 80. Geneza ruchu, to chyba zakładanie WZZ-tów, pierwsze spotkania w mieszkaniu Gwiazdów z Wyszkowskim, Walentynowicz i innymi, czyli lata 78, 79. Oczywiście nie można wykluczyć, ze byli tam szpicle, sam Wałęsa się tam kiedyś pojawił, namawiając do obrzucania komend milicji granatami. I to chyba na jednym z tych spotkań przyznał się do kapowania od grudnia 1970. Ale mi chodzi o samo rozpoczęcie tej inicjatywy, która, według mnie nie była inspirowana przez bezpiekę (obserwowana tak, ale nie sterowana, w każdym razie nie od samego początku). W każdym razie nic mi nie o tym nie wiadomo. Dopiero potem włączyła się w to SB, a w stoczni w 80 roku, rzecz jasna karty już były rozdane i komuniści sterowali związkiem.

    Panie Michale,

    Nie sugerowałem, że Solidarność wyrosła oddolnie z odgórnie…, itd., tylko, że pierwsze ruchy związkowe nie powstawały pod kuratelą bezpieki, a dopiero później wpadły w ścieżki wydeptane przez Sacharowa i innych i ostatecznie Solidarność została przejęta przez agenturę. Czy jednak się mylę i Gwiazdowie, Wyszkowski i Anna Walentynowicz chodzili na pasku SB?

    To ciekawe, co Pan pisze o „odgórności” i „oddolności”. Nigdy tak o tym nie myślałem, może coś w tym jest.

    Co do rolniczych protestów, to może być tak, jak Pan pisze. Unia spodziewała się oporu, ale nie w takiej skali, co według mnie daje pewną nadzieję na skuteczność działań protestujących, skoro po drugiej stronie wywołali oni duże zaskoczenie i obnażyli brak przygotowania komisarzy ludowych. Może to będzie pierwszą kostką domina do zawalenia się eurokołchozu.

  12. 12 michał

    Panie Jacku, rozumiem. Przyzna Pan jednak, że spotkania w mieszkaniu Gwiazdów itp., odbywały się pod wpływem dysydentyzmu, może lepiej powiedzieć: w atmosferze wytworzonej przez dysydentów. To oni nadawali charakter temu, co się działo, to oni wyznaczali ramy. Gwiazdowie, Walentynowicz i reszta, grali może inną melodię, ale na tę samą nutę, w tej samej tonacji.

    Nie zamierzam rzucać oszczerstw pod adresem tych odważnych ludzi. Nie mam pojęcia, jaka była ich motywacja i nie zamierzam w nią wnikać. Z nielicznymi wyjątkami, nie chodzili na niczyim pasku, nie byli żadnymi agentami, byli uczciwymi ludźmi. Ale to nie przemienia Solidarności, niby dzięki jakiejś magicznej sztuczce, w autentyczny, spontaniczny, masowy ruch społeczny, ponieważ zbyt wiele wskazuje na to, że kgb od lat tworzyło ramy, w których taki ruch mógł powstać.

    W żadnym wypadku nie porównuję moje nieskromnej osoby do takich tuzów i luminarzy, jak Andrzej Gwiazda czy Anna Walentynowicz, ale ja także „działałem” w najskromniejszy możliwy sposób. I ja także nie byłem przez nikogo manipulowany ani inspirowany, nie byłem na pasku, nie byłem agentem. I co z tego? Co z tego wyszło? Wyszła dokładnie figa z makiem. Indywidualny autentyzm był i jest bez znaczenia tak długo, jak pozostaje się „w ramach”.

  13. 13 Przemek

    Panie Jacku,
    napisał Pan „Nawiasem mówiąc KOR (już po przejęciu przez wzmiankowanych) próbował zapobiec mianowaniu Wałęsy na przewodniczącego, wiedząc o jego agenturalności.” No to powstaje pytanie skąd wiedzieli, w kolejnym komentarzu pisze Pan o spotkaniu na którym Lech Wałęsa przyznaje się (no właśnie tu pytanie do czego). Poproszę o wyjaśnienie. Tak wiem, wałkowane już było wiele razy, ale cenię sobie Pana opinię.
    Przy okazji gratuluję bardzo ciekawej małej formy literackiej (zawsze uwielbiałem opowiadania) niedawno tu zamieszczonej. Nie wiem czy to pochwała dla Pana (ja tak mniemam), ale skojarzyło mi się po lekturze opowiadanie Mrożka „Wesele w Atomicach”

  14. 14 Andrzej

    Panie Michale,

    Miałem na myśli lata tzw. karnawału, czyli 1980-81. Presja robotników, górników, presja rolników, pegeerowców, medyków itd.

    „ruchy oddolne” biorę w cudzysłów – zaznaczam swój dystans do tego pojęcia, a „odgórnie” to najlepiej napić się piwa („oddolnie” wydalając to, co wyprodukowały nerki).

  15. 15 Andrzej

    Jacku,

    Jeśli chodzi o sam początek (tworzenie organizacji),to Solidarność powstawała bezpośrednio z komitetów strajkowych. Nie będę się wysilał i podam Ci znany przykład: https://encysol.pl/es/encyklopedia/biogramy/17780,Naszkowski-Eligiusz-Romuald.html
    Czy sądzisz, że był to wyjątek?

  16. 16 michał

    Panie Andrzeju, czy presja robotniczo-chłopska była wówczas aż tak jednoznaczna? Ja sobie oczywiście drwiłem wcześniej, ale czy owo sławne samoograniczanie nie mogło także być wynikiem tej presji?

  17. 17 Jacek

    Panie Michale,

    Zastanawiam się nad Pańskimi słowami. Tak, chyba rzeczywiście Gwiazdozbiór, mimo niezłomności, działał w ramach stworzonych przez KGB. Ale to prowokuje pytanie, czy w ogóle w systemie totalitarnym możliwe jest skuteczne wystąpienie przeciw władzy? Czy szukanie słabych punktów, spiskowanie przeciw komunistycznym strukturom państwa, może osiągnąć zamierzone cele, czyli obalenie systemu? A może ja stawiam złe pytania? Bo przecież tamten Pański opór przeciw komunizmowi, skutkuje dziś, w nieco jednak zmienionych okolicznościach, kontynuacją ówczesnej myśli antykomunistycznej. Więc jest to ciąg dalszy oporu i póki co, nie wiadomo, czy wyjdzie z tego figa z makiem, bo akcja wciąż się rozwija.

    Panie Przemku,

    Bardzo dziękuje za dobre słowa. Nie czytałem tego opowiadania Mrożka. Muszę nadrobić.
    Natomiast, jeśli chodzi o Wałęsę, to pamiętam wypowiedź Andrzeja Gwiazdy (lub Krzysztofa Wyszkowskiego, nie jestem pewien), na temat jednego z tamtych spotkań. Wałęsa, podejrzewany przez dyskutantów o to, że jest prowokatorem, po dłuższej indagacji przyznał się do współpracy z SB od 1970 roku. On jeszcze wtedy był nikim i chyba skwitowano to tylko pogardliwym wzruszeniem ramion, ale wieści o tym musiały dotrzeć do KOR-u. Później, w 1980 Kuroń został specjalnie wysłany z Warszawy do Gdańska, żeby sabotował mianowanie Bolka na przewodniczącego związku (wspominał o tym Cenckiewicz podczas jakiejś debaty o Wałęsie). Tak się dziwnie układały losy tego środowiska. Michnik z Kuroniem byli wtedy jeszcze w autentycznym konflikcie z partią, występując z pozycji trockistowskich i nie chcieli, żeby bezpieka miała swojego człowieka w Solidarności.

    A zachodni dziennikarze nazywali ich antykomunistami…

    Andrzeju,

    No tak, Naszkowski to jeden z bardzo wielu. Mam tego świadomość. Ale to były już działania, kiedy związek działał w dużej skali. Formalnie oczywiście Solidarność powstała z komitetów strajkowych, ja miałem na myśli ten wcześniejszy etap.

  18. 18 michał

    To jest dobre pytanie, Panie Jacku. Takie wystąpienie jest bez wątpienia bardzo trudne. Ale przecież nie niemożliwe. Przykładem może służyć Tadeusz Zakrzewski i jego „Pralnia” w „Drodze donikąd”. Jak Darek wykazał w swoim cyklu, Mackiewicz opisywał w zbeletryzowanej formie autentyczne wydarzenia.

    Takich przykładów jest więcej, choć niestety nie tak wiele, jak by się chciało. Np. młodzi chłopcy i dziewczęta z kina Corvin w Budapeszcie w 1956 roku, walczący z bronią w ręku nie tylko przeciw sowieckim czołgom, ale także przeciw próbom Nagy’a przeflancowania autentycznego powstania na protest przeciw wypaczeniom (w polskim stylu). Były jeszcze powstania zeków w gułagu. Opór starowierców wobec szatańskiej bolszewickiej władzy. Kto jeszcze?

    Bardzo dziękuję za miłe słowa o kontynuacji oporu i myśli antykomunistycznej, ale to nie było tak. To była wówczas po prostu zawadiacka, warcholska tromtadracja, straceńcza i wesoła zabawa, ale bez wielkiego znaczenia. Obudziło mnie z tej pijackiej drzemki dopiero podziemne pisemko pod nazwą „Niepodległość”, a krótko potem odkrycie Józefa Mackiewicza.

  19. 19 amalryk

    „(…)skąd właściwie wzięła się moja idiosynkratyczna odraza do słowa „oddolne”. (…) Sądzę, że wywodzi się ono z prlowskiego określenia „góry” czyli partyjnej góry, jak np. „przyszło z góry” (…) W żargonie tych ludzi mówiło (…) Odgórna dyrektywa. Dopiero w takim kontekście, jako coś naturalnego i dobrego powstało przeciwieństwo. I stąd ta przeklęta oddolność. W rezultacie komuniści ubierali sprawy jako „oddolne inicjatywy”, bo tak lepiej brzmiało. W tym samym żargonie, „prywatna inicjatywa” – która, przyzna Pan chyba, jest kwintesencją jakiejkolwiek oddolności – była właśnie czymś złym. Tfu, co te bydlaki zrobiły z naszym językiem.(…)”

    Otóż to! Dlatego jak Katon powtarzam za N.G.Davilą ;„Inteligencja w pewnych okresach musi się wyłącznie poświęcić przywracaniu definicji”. (pomijam teraz, w sposób oczywisty nasuwające się tu, pytanie o sens słowa „inteligencja”).

    Konfuzja semantyczna, jaka powstała przy użyciu słowa „rewolucja” od „revolvere” czyli powrotu do początku, wzięła się z sensu „przedpolitycznego” jaki temu słowu nadały przedoświeceniowe mędrki. Według ich sugestii, z J.J. Rousso na czele, ludzkość powinna powrócić do wyśnionego stanu wyjściowego, wypaczonego jakoby przez stulecia, do owego stanu; dobroci, skromności, uczciwości, czystości obyczajów i równości etc, etc. Tyle tylko , że owe ich wyśnione polityczne „Arche” ma tyle wspólnego z rzeczywistością ,co „komunizm pierwotny” Marksa wysmażony na podstawie prac Lewisa Morgana z życiem ludów pierwotnych.

    Więc paradoksalnie rewolucjonistami to jesteśmy my, wierni czytelnicy witryny „Wydawnictwo Podziemne”…

  20. 20 Dariusz Rohnka

    Michał,

    Napisałeś w (jak się domyślam) pierwszym odcinku obszernego cyklu:

    Czy jest jakakolwiek różnica między krwawym bolszewickim puczem w Piotrogradzie i wydarzeniami w Port-au-Prince? Ja nie widzę żadnej. Dlaczego w takim razie, Chérizier nie jest otoczony sympatią zachodnich mediów? Nie ma dla haitańskiej bandyckiej rewolucji ani śladu poparcia, jakim obdarzono o wiele bardziej krwawego watażkę imieniem Mao Tse-tung.

    Czy różnica nie tkwi w najszerzej rozumianym zagadnieniu ideologii, w sferze, którą marksiści nazywają „nadbudową”. Lenin i Mao tworzyli nieprawdziwe w swojej istocie wizje świata, ale powabne, pociągające… pozyskując w ten sposób milionowe rzesze intelektualistów gotowych padać przed nimi plackiem i całować po stopach. Chérizier nie ma pewnie do tego głowy, czy nie?

    Przypomniała mi się dyskusja sprzed lat, w toku której jeden z komentatorów wyraził pogląd, że bolszewizm to nic innego jak nieco bardziej upolityczniony odpowiednik mafii. Mnie się się takie stanowisko wydało wówczas niesłuszne, nazbyt redukujące problem. Ty zdaje się stwierdziłeś, że w gruncie rzeczy komentator ma bardzo wiele racji (popraw mnie, jeśli się mylę – minęło bardzo wiele lat od tamtej dyskusji). Zastanawiam się, jaki jest Twój punkt widzenia dzisiaj?

    Czy nie jest tak, że intelektualista gotów jest poprzeć, uzasadnić, obronić najohydniejszą możliwą zbrodnię, byle była opakowana w stosownie kolorowy, „ideowy” papierek?

  21. 21 michał

    Cha, cha! Bardzo ładnie Pan to wywiódł, Panie Amalryku. Dziękuję serdecznie.

    Ja sam mam jednak podobny wstręt do rewolucji, jak do oddolności, a co za tym idzie, odruchową niemal sympatię do kontrrewolucji. Ale kontrrewolucja jest w dzisiejszych czasach ogromnym problemem, który spróbuję rozważyć osobno.

    Przytaczany przez Pana Gómez, pisze także: „Czy tajną sprężyną historii nie jest po prostu zmęczenie? A symbolem historii raczej wahadło, a nie strzała?” Starożytni mieli trafną intuicję, sądząc, że historia kołem się toczy, a również kałem się tuczy. Ale wiele da się powiedzieć też za wahadłem. Problem w tym, że w naszych zapyziałych czasach wahadło kiwnęło się w jedną stronę i tylko brnie dalej wbrew wszelkim prawom fizyki. Czyżby jak strzała? W kierunku nieuchronnie Świetlanej Przyszłości?

  22. 22 michał

    Darek,

    Cykl? Nie, nie.

    Różnica w sferze czegoś, co nie istnieje, wydawałaby mi się różnicą z tych mniej istotnych, ale rozumiem chyba, co chcesz powiedzieć. Baza, stosunki produkcji, narzędzia produkcji i ich posiadanie, nadbudowa, formacja, dialektyka, materializm historyczny, byt określa świadomość, a świadomość byt. Dobry Boże! Cóż to za bełkot. Poza tym bełkotem jest jeszcze leninowska praktyka: but określa świadomość. Knut zastąpi posiadanie narzędzi produkcji, a łagpunkt nr 9666 wystarczy za stosunki produkcji. Wstyd, że ktokolwiek, kiedykolwiek, gdziekolwiek dał się na to nabrać.

    Nie znam Jimmy’ego Babekyu, prawdopodobnie nie przeżyłbym spotkania z wielkim liderem (jedna z hipotez, wyjaśniających jego przezwisko, wywodzi je ze zwyczaju smażenia wrogów). Wedle tych, którzy go znają, jest inteligentny i elokwentny. Twierdzisz, że nie zbudował nadbudowy, więc lewacy nie mają przed czym padać plackiem. Ba! Podobno już padają w Ameryce, bo można, z pewną dozą słuszności, oskarżać Stany o stan Haiti.

    Pokusiłbym się o następującą hipotezę. Otóż Jimmy Babekyu wynalazł nową, skróconą wersję Metody: wystarczy but i knut (w postaci Kałasznikowa), a intelektualista poprze każdą zbrodnię także bez złotka idei, byleby zrobić na złość „autorytetom”.

    Bolszewizm to jest upolityczniona wersja mafii, ale nie wolno redukować jednego do drugiego. Zachodzi między nimi wiele analogii, ale to są różne zjawiska. Bolszewickie metody są metodami gangsterskimi, mafijnymi. Tylko że mafia nie zmierza do panowania nad światem. Sprowadzanie jednego do drugiego jest błędem, ale każde prawie wcielenie redukcjonizmu jest błędem i uproszczeniem. Natomiast dostrzeganie analogii wzbogaca obraz. Są np. jakieś analogie między czołgiem typu Abrams i kabrioletem – raczej nieliczne – ale redukcja jednego do drugiego byłaby nieporozumieniem.

Komentuj





Language

Książki Wydawnictwa Podziemnego:


Zamów tutaj.

Jacek Szczyrba

Czerwoni na szóstej!.

Jacek Szczyrba

Punkt Langrange`a. Powieść.

H
1946. Powieść.