III Ankieta Wydawnictwa Podziemnego

Dziecko w szkole uczy się fałszowanej historii od Piasta do równie sfałszowanego Września i dowie się, że obrońcą Warszawy był nie jakiś tam Starzyński, ale komunista Buczek, który wyłamał kraty „polskiego faszystowskiego” więzienia, by na czele ludu stolicy stanąć do walki z najeźdźcą. – Tak w roku 1952 Barbara Toporska opisywała ówczesny etap bolszewizacji Polski.

Przyjmijmy, na potrzeby niniejszej ankiety, że był to opis pierwszego etapu bolszewizacji, klasycznego w swoim prostolinijnym zakłamaniu. Kolejny etap nastąpił szybko, zaledwie kilka lat później, gdy – posługując się przykładem przytoczonym przez Barbarę Toporską – w kontekście obrony Warszawy wymieniano już nie tylko komunistę Buczka, ale także prezydenta Starzyńskiego (i to z największymi, bolszewickimi honorami). Przyszedł w końcu także moment, gdy komunista Buczek albo znikł z kart historii, albo też przestał być przedstawiany w najlepszym świetle – jeszcze jeden, mocno odmieniony okres.

Mamy tu zatem dynamiczne zjawisko bolszewizmu i szereg nasuwających się pytań. Ograniczmy się do najistotniejszych, opartych na tezie, że powyższe trzy etapy bolszewizacji rzeczywiście miały i mają miejsce:

1. Wedle „realistycznej” interpretacji historii najnowszej utarło się sądzić, że owe trzy etapy bolszewickiej strategii są w rzeczywistości nacechowane nieustającym oddawaniem politycznego pola przez bolszewików. Zgodnie z taką wykładnią, historię bolszewizmu można podzielić na zasadnicze okresy: klasyczny, ewoluujący, upadły. Na czym polega błąd takiego rozumowania?

2. Jak rozumieć kolejno następujące po sobie okresy? Jako etapy bolszewizacji? Jako zmiany wynikające z przyjętej strategii, czy ze zmiennej sytuacji ideowej i politycznej, czy może trzeba wziąć pod uwagę inne jeszcze, niewymienione tu czynniki?

3. Trzy etapy i co dalej? Czy trzecia faza spełnia wszystkie ideowe cele bolszewizmu, czy wręcz przeciwnie – jest od realizacji tych celów odległa? Czy należy spodziewać się powrotu do któregoś z wcześniejszych etapów, a może spektakularnego etapu czwartego lub kolejnych?

Zapraszamy do udziału w naszej Ankiecie.

II Ankieta Wydawnictwa Podziemnego

Dorobek pisarzy i publicystów mierzy się nie tyle ilością zapisanych arkuszy papieru, wielkością osiąganych nakładów, popularnością wśród współczesnych czy potomnych, poklaskiem i zaszczytami, doznawanymi za życia, ale wpływem jaki wywierali lub wywierają na życie i myślenie swoich czytelników. Wydaje się, że twórczość Józefa Mackiewicza, jak żadna inna, nadaje się do uzasadnienia powyższego stwierdzenia. Stąd pomysł, aby kolejną ankietę Wydawnictwa poświęcić zagadnieniu wpływu i znaczenia twórczości tego pisarza.

Chcielibyśmy zadać Państwu następujące pytania:

1. W jakich okolicznościach zetknął się Pan/Pani po raz pierwszy z Józefem Mackiewiczem?
Jakie były Pana/Pani refleksje związane z lekturą książek Mackiewicza?

2. Czy w ocenie Pana/Pani twórczość publicystyczna i literacka Józefa Mackiewicza miały realny wpływ na myślenie i poczynania jemu współczesnych? Jeśli tak, w jakim kontekście, w jakim okresie?

3. Czy formułowane przez Mackiewicza poglądy okazują się przydatne w zestawieniu z rzeczywistością polityczną nam współczesną, czy też wypada uznać go za pisarza historycznego, w którego przesłaniu trudno doszukać się aktualnego wydźwięku?

Serdecznie zapraszamy Państwa do udziału.

Ankieta Wydawnictwa Podziemnego

1. W tak zwanej obiegowej opinii egzystuje pogląd, że w 1989 roku w Polsce zainicjowany został historyczny przewrót polityczny, którego skutki miały zadecydować o nowym kształcie sytuacji globalnej. Jest wiele dowodów na to, że nie tylko w prlu, ale także innych krajach bloku komunistycznego, ta rzekomo antykomunistyczna rewolta była dziełem sowieckich służb specjalnych i służyła długofalowym celom pierestrojki. W przypadku prlu następstwa tajnego porozumienia zawartego pomiędzy komunistyczną władzą, koncesjonowaną opozycją oraz hierarchią kościelną, trwają nieprzerwanie do dziś. Jaka jest Pana ocena skutków rewolucji w Europie Wschodniej? Czy uprawniony jest pogląd, że w wyniku ówczesnych wydarzeń oraz ich następstw, wschodnia część Europy wywalczyła wolność?

2. Nie sposób w tym kontekście pominąć incydentu, który miał miejsce w sierpniu 1991 roku w Moskwie. Czy, biorąc pod uwagę ówczesne wydarzenia, kolejne rządy Jelcyna i Putina można nazwać polityczną kontynuacją sowieckiego bolszewizmu, czy należy raczej mówić o procesie demokratyzacji? W jaki sposób zmiany w Sowietach wpływają na ocenę współczesnej polityki międzynarodowej?

3. Czy wobec rewolucyjnych nastrojów panujących obecnie na kontynencie południowoamerykańskim należy mówić o zjawisku odradzania się ideologii marksistowskiej, czy jest to raczej rozwój i kontynuacja starych trendów, od dziesięcioleci obecnych na tym kontynencie? Czy mamy do czynienia z realizacją starej idei konwergencji, łączenia dwóch zantagonizowanych systemów, kapitalizmu i socjalizmu, w jeden nowy model funkcjonowania państwa i społeczeństwa, czy może ze zjawiskiem o zupełnie odmiennym charakterze?

4. Jakie będą konsekwencje rozwoju gospodarczego i wojskowego komunistycznych Chin?

5. Już wkrótce będzie miała miejsce 90 rocznica rewolucji bolszewickiej w Rosji. Niezależnie od oceny wpływu tamtych wydarzeń na losy świata w XX wieku, funkcjonują przynajmniej dwa przeciwstawne poglądy na temat idei bolszewickiej, jej teraźniejszości i przyszłości. Pierwszy z nich, zdecydowanie bardziej rozpowszechniony, stwierdza, że komunizm to przeżytek, zepchnięty do lamusa historii. Drugi stara się udowodnić, że rola komunizmu jako ideologii i jako praktyki politycznej jeszcze się nie zakończyła. Który z tych poglądów jest bardziej uprawniony?

6. Najwybitniejszy polski antykomunista, Józef Mackiewicz, pisał w 1962 roku:

Wielka jest zdolność rezygnacji i przystosowania do warunków, właściwa naturze ludzkiej. Ale żaden realizm nie powinien pozbawiać ludzi poczucia wyobraźni, gdyż przestanie być realizmem. Porównanie zaś obyczajów świata z roku 1912 z obyczajami dziś, daje nam dopiero niejaką możność, choć oczywiście nie w zarysach konkretnych, wyobrazić sobie do jakiego układu rzeczy ludzie będą mogli być jeszcze zmuszeni 'rozsądnie' się przystosować, w roku 2012!

Jaki jest Pana punkt widzenia na tak postawioną kwestię? Jaki kształt przybierze świat w roku 2012?




Będziecie się śmiać… tak! będziecie się śmiać.
A przecież to ze mnie strzęp, to z ludzkiej duszy strzęp!
Mandragora

Twórczość literacka Jacka Szczyrby charakteryzuje się przypadłością szczególną: mimowolnym (tak jedynie przypuszczam) nawiązaniem do… przyszłych wydarzeń. Nie jest to profetyzm w ścisłym znaczeniu terminu. Szczyrba nie przewiduje, a jedynie podrzuca swoim piórem gorący pojutrze kartofel. W Punkcie Langrange’a wygrzebał z odmętów niepamięci i przywrócił do życia organizację zwaną Solidarność Walcząca, każąc jej członkom brać aktywny udział w zwalczaniu fatalnych okrągłostołowych konsekwencji. Karty książki ledwie wyszły spod drukarskiej prasy, a już do pierwszych skrzypiec w orkiestrze niby-Polski dorwał się potomek założyciela rzeczonej organizacji, parabolszewik Morawiecki. Minęło szybko kilka krótkich lat i w swojej kolejnej powieści Czerwoni na szóstej! wywołać raczył Szczyrba temat lotnictwa wojennego, tej dziedziny taktyczno-strategicznej, która w największej mierze zdaje się odzierać z wiarygodności ewokowany obraz ukrainnej wojny. Wiele argumentów przemawia za mistyfikacyjnym charakterem zmagań – rzekoma nieudaczność Kremla w powietrzu przede wszystkim. Ale dopiero Czworo pancernych w najwyższym stopniu objawia tę niezwykłą umiejętność Szczyrby. Nie będę wchodził w szczegóły narracji, w charakterystykę bohaterów. Jacek Szczyrba wywołał z lasu watahę problemów i na nich postaram się skupić uwagę.

Dojmującą cechą współczesności jest brak zakorzenienia jednostki w tradycji, w historii, w religii. Tzw. cywilizacja judeochrześcijańska, nad zagrożeniem której sporadycznie deliberujemy, znajduje się współcześnie w stanie daleko posuniętego rozkładu. Z tej perspektywy akcje łokistów, zmierzające do usunięcia z przestrzeni publicznej oraz ludzkiej pamięci bohaterów przeszłości, jak Vasco da Gama czy John Wayne, dokonywane pod pretekstem ich rzekomej nieprawomyślności, są o tyle bezzasadne, że trafiają w świadomościową próżnię. Przyczyn takiego stanu rzeczy jest wiele, wśród nich jedna zdaje się być dominująca – upadek edukacji; prowadzona z uporem, od dziesięcioleci akcja obniżania standardów nauczania, równania w dół, ogłupiania. Młodzież zasiadająca w biedruskim tanku, choć jak wolno się domyślać ze zdawkowego opisu, mocno różniąca się od siebie jakością intelektualnej refleksji nad światem, nawet dowódca, nazywany Szajbą, wykształcony i sceptyczny wobec dookolnej rzeczywistości, wszyscy są ofiarami tego długotrwałego, z premedytacją prowadzonego nie wiedzieć z czyjej inspiracji, edukacyjnego ześlizgu.

Gdzie tu profetyzm?! Otóż, objawia się w najaktualniejszych posunięciach grupy obecnie uprawiającej nierząd: ludzi o bezsprzecznie para-bolszewickich inklinacjach, od 100 dni z naddatkiem budujących nowy wspaniały peerel wedle podszeptów płynących pospołu, z Moskwy i z Brukseli. Opisany w akapicie powyżej proces edukacyjnej degradacji nabiera obecnie gigantycznego przyspieszenia. Wedle klasycznie bolszewickich wzorców, z programów szkolnych nie tylko wycina się wszelki ślad po antykomunizmie, z Inką Siedzikówną i Witoldem Pileckim, ludobójstwo ludności polskiej na Wołyniu, ale także bitwę pod Grunwaldem, Zawiszę Czarnego, dokonania Bolesława Krzywoustego, konflikt z Cesarstwem Niemieckim… lista jest długa i bogata. Wyedukowanych w ten sposób przyszłych tankistów, nie tylko biedruskich, doprawdy trudno będzie winić za brak stosownej orientacji w czasie i przestrzeni.

Przedstawiony w opowiadaniu tank zdaje się być metaforą współczesnych stosunków międzyludzkich, przynajmniej osób urodzonych w III tysiącleciu. Bohaterowie służący w jednym czołgu są od siebie odseparowani warunkami panującymi wewnątrz stalowej puszki. Porozumiewają się przy pomocy zdawkowych fraz, rzucanych w przestrzeń za pośrednictwem interkomu. Relacje międzyludzkie zakłócane są dodatkowo poprzez internetową alienację. Czy w podobnych warunkach istnieje szansa na budowę trwałych więzi? To nieretoryczne pytanie ośmielam się postawić przed autorem w nadziei, że odpowie na nie w kolejnych częściach pięknie zapoczątkowanej epopei. Bez takich więzi nie sposób wyobrazić sobie tworzenia nawet skromnego wspólnego dzieła, o obronie obumierającej cywilizacji nie wspominając.

Ideologia wyłazi wszystkim bokiem. Sądzę, że także samym ideologom. W gruncie rzeczy wszyscy oni są orwellowskimi Smithami, uwikłanymi w system, bez naturalnego poczucia własnej odpowiedzialności. Są równie niewinni jak Chruszczow z Berią za postępki swego pryncypała Stalina, czy Göring z Heydrichem za holokaust. Kto im to każe robić, można by zapytać, ale to by nas wyprowadziło na całkiem inne, aniżeli biedruskie, manowce. W opowiadaniu ideologia wypływa z każdego niemal akapitu, a jej postępujące tempo zdaje się chwilami zaskakiwać samego autora Czworga pancernych. Jeżeli gdziekolwiek nonsensy i idiotyzmy koncepcji zielonych ładów, równoważności wielopłci i tym podobnych figli, ujawniają się ze szczególnym natężeniem absurdu to jest tym miejscem dziedzina militarna. Opowiadanie Szczyrby i w tym przypadku przekonująco opisuje przyszłość, z wielkim prawdopodobieństwem ziszczenia.

Wiele lat temu Joseph D. Douglass pisał w Red cocaine, że umasowienie narkotyków, łatwość w dostępie do nich, jest jednym ze sposobów walki komunizmu z kapitalizmem. Ten etap już jest poza nami. Demoralizacja nie tyle kwitnie, co poczyna więdnąć. Bolszewiccy stratedzy winni byli dawno przystopować, o ile zdają sobie sprawę, że z obumarłej rośliny narodzić się może nowe życie. Kontra na zło i błędy. Rację mają kontrrewolucyjni sceptycy, przekonując, że do prawidłowego wzrostu niezbędne jest podglebie: elementarne wartości, tradycja, prawo, wiara… Czy zmęczenie wszechobecną głupotą i erozją normalności nie może stać się oczekiwanym impulsem?

W 1972 roku Józef Mackiewicz pisał w liście do Michała Pawlikowskiego:

Powiesz, niewątpliwie słusznie: nie można całego narodu uważać za bandę. A ja twierdzę, że można. Tzn. całą warstwę działającą politycznie.

Pozostawmy na boku kwestię narodu. Walka do jakiej dojdzie, bądź bezwolne poddaństwo, rozegra się na o wiele szerszym planie, aniżeli narodowy. Kwestia narodowa ma o tyle znaczenie, o ile ważne jest, dla skutecznej kontry, pozbycie się wzajemne wszelkich uprzedzeń. Pozostańmy przy samej tylko polityce. Pół wieku temu Mackiewicz całkiem słusznie wskazywał na nieczystość ludzi w tęże politykę ubabranych. Słusznie przeczuwał, że to zaledwie początek procesu powszechnej degrengolady tej sfery ludzkiej aktywności. Dziś niepoważnie byłoby mówić o bandyceniu się polityków, za sprawą jednej przyczyny: polityka, w arystotelesowskim rozumieniu, przestała istnieć. Pół wieku wstecz, gdy Mackiewicz wymieniał listy z Pawlikowskim, reputacja polityki była mocno nadszarpnięta. Jej światowi przedstawiciele wyczyniali nieprawdopodobne ideowe wolty, nie tylko w obszarze polityki zagranicznej, ale skupmy się na niej: bezrozumne rozgrywanie unurzanych we krwi ludowych Chin, nieustające brnięcie w koegzystencję ze związkiem sowieckim, zdrada Wietnamu, Tajwanu. A jednak wciąż, przynajmniej nominalnie, honorowany był aksjomat komunistycznego wroga. W 1991 roku ta ostatnia zawada na szlaku ku świetlanej przyszłości została usunięta, a polityka poczęła staczać się śmiało w proces infantylizacji. Aksjomat wroga zastąpiony został pewnikiem samo-rozkładu komunizmu. Ponieważ jednak w przyrodzie nic nie ginie, zmarniały na Wschodzie komunizm począł gwałtownie wegetować, rozwijać się na Zachodzie. Dzisiaj rozkwita, w postaci zielonego eurokołchozu. Dzieje się tak od lat trzydziestu z górą, nie bez wschodniej inspiracji.

W Czworgu pancernych pojawiają się dwie, ostro rozbieżne, pozostające w niewątpliwej opozycji, polityczne opcje, nazwijmy je „europejskimi”, choć być może trafniej byłoby rozpatrywać ich istnienie w sferze globalnej. Stronnicy walki ścierają się z eksponentami kapitulacji. Ambaras obu stanowisk polega głównie na tym, że obie pozostają w nieświadomości przedmiotu, wokół którego toczą spór. Ba, nie wiedzą nawet dobrze, co same sobą reprezentują. Trwają w pozycji, w której racjonalny wybór jest niemożliwy. Brakuje stosownych definicji. Nie wiadomo, co jest złem, co dobrem. Brak łączności ze światem w niczym nie zaburza percepcji, bo nikt w świecie zewnętrznym (nie licząc nierozpoznanego wroga) nie posiada stosownej wiedzy. Klęska poznania; bielmo na oczach, pustka w głowie. Fatum w najczystszej postaci.

Problem militarny to kolejny przykład profetycznych przypadłości autora. Opisując około militarne zamieszanie po raz kolejny trafił w punkt. Snajper beletrystyki, można chyba pozwolić sobie na ukucie takiej formuły. Ledwie postawił ostatni znak swojego opowiadania (publikacja nastąpiła z kilkudniowym poślizgiem), na salonach wielkiej, europejskiej pseudopolityki wybuchł nieprawdopodobny skandal, skutkujący tumultem elit:

…wyślijmy na Ukrainę wojsko!… – powiedział jeden z europejskich kabotynów.

Wszystko owiane szczelną mgłą niedopowiedzeń i zarzekań… bez dybów i łamania kołem nie dowiemy się, jak przebiegało paryskie spotkanie… Cytowane słowa miał jakoby rzucić francusku ćwierćgłówek, pozostali ów śmiały koncept odrzucili, ale nie obyło się bez głębokich wahań, tak podpowiadają mniej lub bardziej oficjalne „przecieki”. Słowacki premier (tytuł ten stosuję z przymrużeniem oka) Robert Fico, który sprzeciwia się wysyłaniu dalszej pomocy na Ukrainę, tuż po wylądowaniu w swoim kraju powiedział: kilku przedstawicieli państw NATO oraz unii europejskiej rozważało wysłanie wojska na podstawie umów bilateralnych z Kijowem. Niewymieniony z nazwiska w opowiadaniu Jacka Szczyrby, prezydent peerelu przyznał, że miała miejsce „gorąca dyskusja”, dotycząca wysłania wojsk NATO. Za godne rozważenia uznał rzucone hasło minister spraw zagranicznych Litwy o niedobrze kojarzącym się nazwisku (wnuk sowieckiego agenta, współtwórcy dzisiejszej Litwy, Landsbergisa). Wedle plotek, „za” mieli być jakoby wszyscy pozostali przedstawiciele krajów bałtyckich, także peerelu. Jeżeli ową plotkę potraktować poważnie, byłby to wyjątkowo niepokojący przejaw drażnienia „byłego” sowieckiego niedźwiedzia. Cóż to takiego, jak nie dawanie zachęty do drobnych zadrażnień granicznych, uzasadnionej propagandowo interwencji. Kremlowi nie są do szczęścia potrzebne preteksty, udowadniał to po wielokroć, ale czyż śmiałe pomachiwania szabelką przez kurczę w zasięgu krogulca nie zdaje się być przejawem prowokacji? 80 lat temu przedstawiciele tych nacji mieli dość rozumu, aby obawiać się najgorszego, ale analogii szukać na próżno. Nie głosem Łotwy, Estonii, Litwy, mówią ich przedstawiciele, ale cynicznym podszeptem długofalowej strategii. Ich nominalny powrót do związkowej macierzy zdaje się być wielce prawdopodobny; co z pozostałymi połaciami Europy?

Estońska Kallas, wskazała przykład duński jako godny naśladowania. Daje to do myślenia. Potomkowie wikingów od dawna nie wyróżniają się bitnością, więc ich deklaratywne auto-rozbrojenie do ostatniego naboju nie zaskakuje nadmiernie. Nie frapują mnie Duńczycy, ale wątek poboczny, który się nasuwa. Znający wątłość swoich sił, Duńczycy podnoszą do góry ręce. Ale czy ich sytuacja strategiczno-militarna różni się znacząco w zestawieniu z pozostałą, kochającą pokój za wszelką cenę Europą? Czym, w razie wojny z sowietami, walczyć będzie goniąca gospodarczymi resztkami, niewydolna militarnie, skołchozowana Europa?

Czy podobne pytania winny nas w ogóle trapić?… Bo wypada chyba pochylić się nad problemem: czego tu bronić?

Po cóż pancerz, wyposażony w gładkolufową armatę, gdy celowość jego użycia pozostaje poza kręgiem naszej ograniczonej wiedzy. Do kogo strzelać/nie strzelać? Czy do bolszewika ze wschodu, nazywanego powszechnie Ruskim; czy do bolszewika z Brukseli, który chwycił nas za metaforyczne gardło, i ani myśli puścić? Do jednych, i do drugich, jednocześnie? Jeżeli bić się, to pod jakim sztandarem? W imię czego?

Nie jest to tani paradoks, ale twarda rzeczywistość. Nieustannie, dzień po dniu, taplamy się w kałuży wrogich idei i zakusów. Co dzień odbierana nam jest cząstka niezbędnej do działania wolności. To szczególny rodzaj zniewolenia, bo funkcjonujący w trybie ciągłym: przepis po przepisie, nakaz po nakazie, kropla po kropli krwi, co dzień wysysają życie z naszego krwiobiegu. Wbrew panującemu przekonaniu, nie stykamy się z przerostem oddziaływania państwa staromodnie zwanego „opiekuńczym”. Zewsząd otacza nas rewolucja, pełzająca. Czy jest w tej sytuacji czego bronić, przy hurra optymistycznym założeniu, że dysponujemy stosownym arsenałem; czy raczej walić metaforyczną maczugą na odlew: w lewo i w prawo, we Wschód i w Zachód? Wyzbyć się złudzeń, raz i z dobrym skutkiem.

Bywały w nieodległej historii czasy, gdy zakazywano żołnierzom strzelać do wroga: 80 lat temu w Wilnie za nie wypełnienie tego rozkazu grożono… odebraniem codziennego zasiłku, w postaci 5 czerwońców. Wielu dzielnych żołnierzy wzgardziło akowskimi srebrnikami i nie zaprzestało walki o Ojczyznę. Nie mieli wielkiej szansy na zwycięstwo, a zaprzaństwo elit nie ułatwiało im zadania. Podjęli wyzwanie, swoją decyzję nierzadko okupując śmiercią. Byli w sytuacji, o której zwykło się mówić jako o pozbawionej nadziei. W gruncie rzeczy, o ileż lepszej niż dzisiejsza. Byłby to może dobry pretekst do odtrąbienia odwrotu, tyle że nie bardzo jest dokąd rejterować.

Tytuł zapożyczyłem ze sztuki Gabrieli Zapolskiej, bo choć jej dramat traktuje o zupełnie innych sprawach, sam tytuł zdaje się dobrze opisywać kondycję mentalną na równi bohaterów i czytelników opowiadania Jacka Szczyrby. Jeśli nawet część z nas nosi ze sobą przekonanie, że tkwimy, jedynie przelotnie, w oku cyklonu, i ledwie za chwilę wszędobylski tajfun bolszewizmu pocznie nas spychać w niebyt, to przecież wszyscy zatopieni pozostajemy w odmętach niewiedzy.

Pancerni Szczyrby nie mogą mieć przekonania, którą stronę obrać. A wina nie leży po stronie ich głupoty. Odpowiedzialność ponosi współczesna kondycja świata – świata dogorywającej cywilizacji, w którym samo pojęcie stron niepostrzeżenie stało się anachronizmem. Istnieje tylko jedna, jedynie słuszna – postępowa. Przynajmniej w propagandowym świecie iluzji. Czy wypada czworgu pancernych bić się w imię zielonego ładu lub krągłego stołu? I z kim? Z Ruskimi z Kremla?

***

Niemoc nie przystoi pancernym, więc rzygnęły tanki czarnym dymem, odezwały się basem turbiny… gąsienice ruszyły, choć nie wiadomo co je czeka poza linią horyzontu. Jeśli ta wspaniale zapowiadająca się narracja popłynie dalej, być może ujrzymy za jej sprawą wątłą smugę światła w tunelu.



Prześlij znajomemu

29 Komentarz(e/y) do “Ich czworo czyli tragedya ludzi głupich”

  1. 1 Jacek

    Darek,

    Po przeczytaniu Twojego artykułu, wróciłem pamięcią do inspiracji, które skłoniły mnie do napisania tego krótkiego opowiadania. Było tych inspiracji kilka, ale chyba najważniejsza, to świadomość zagrożeń nadchodzących jednocześnie z dwóch stron. Każde z nich, z osobna, zostało w przestrzeni publicznej dawno zauważone. Może nie zdiagnozowane z należytą uwagą, ale przynajmniej zauważone. Tyle, że obserwatorzy widzieli tylko jedno z nich na raz. Jeśli ktoś wskazywał na sowiecki ślad (oczywiście „rosyjski”, ale nie czepiajmy się), to ratunek widział w ucieczce pod skrzydła „Zachodu”, mając na myśli eurokołchoz, w najlepszym przypadku z trudem wyglądane konserwatywne środowiska Republikanów w Stanach. Jeśli narodowcy wskazywali na narastające zagrożenie totalitaryzmu rodem z marksistowskich fascynacji europejskich pseudo elit, to remedium szukali w drugim totalitaryzmie i przekonywali (a co najmniej sugerowali), że obrońcą cywilizacji jest „konserwatysta” Putin. Można oczywiście łatwo wydrwić oba rodzaje ślepoty na jedno oko. Ale ja się zastanawiam, czy nie byłaby to drwina z bardzo naturalnego zjawiska wyparcia niewygodnej prawdy. Bo przecież, jeżeli oba kierunki natarcia są realnym zagrożeniem, to jest to sytuacja beznadziejna. W takich okolicznościach umysł szuka ucieczki, bezpiecznego azylu, w którym może się ukryć. To chyba jest największy problem, ta chęć ucieczki, szukanie ratunku, wbrew logice, w tym drugim zagrożeniu. Czworo pancernych stanęło przed tym problemem i sam nie wiem, jak, przy ich poziomie wiedzy o świecie zewnętrznym mogliby sobie z nim poradzić. Czterej pancerni takich dylematów nie mieli, ale im pies mordę lizał.

    Pytanie, czy sytuacja rzeczywiście jest tak beznadziejna? Oba zagrożenia, mimo tego samego pnia ideologicznego, jednak nieco się różnią. O ile zagrożenie sowieckie przybrało nieoczekiwanie charakter militarny, to eurokołchoz jest wciąż jeszcze jest na etapie ewolucji od miękkiego, niezdecydowanego, nieco groteskowego, teoretycznego reżimu, do twardego totalitarnego zamordyzmu. W tym drugim przypadku chyba jest szansa na skuteczne przeciwdziałanie. Obrona przed wciąż nieukończonym, piekielnym projektem, może być skuteczna. Zdecydowane wystąpienia rolników dają taką nadzieję. Ale do takich działań potrzeba więcej „wojska”. Jedna tylko grupa zawodowa, to za mało. Tu oczywiście pojawia się kłopot ze świadomością istnienia zagrożenia. Rolnicy obudzili się nagle, bo brutalnie zderzyli się z unijnym terrorem, ale reszta tego zagrożenia wciąż nie widzi. Co musi się stać, żeby ofiary przerwały marsz ku samozagładzie?

    W przypadku zagrożenia sowieckiego, obawiam się, że sytuacja jest jeszcze trudniejsza. Obudzić muszą się jednostki na samym świeczniku (żeby nie powiedzieć „na górze”). Czy są w polityce jeszcze ludzie pokroju Reagana?

    Może są, może czekają na odpowiedni moment, jakąś kulminację historii, żeby się światu objawić?

  2. 2 Dariusz Rohnka

    Jacek,

    Piszesz o wyparciu niewygodnej prawdy, jako o jednej z inspiracji Czworga pancernych. Gratuluję znakomitego owocu Twoich rozważań, z tego punktu widzenia.

    Może jednak istota problemu tkwi tuż, nieco obok Twojej inspiracji: w aprobacie wygodnej nieprawdy? Bo czy w 1991 roku (i kolejnych latach trzydziestu), mistyfikacyjny charakter upadku komunizmu w Moskwie nie powinien być oczywistością dla wszystkich studiujących z zacięciem (lub bez niego, jak zadający pytanie) bieżące sprawy publiczne o globalnym znaczeniu? Winien. A wielu takich było/jest na świecie?

    Totalitarne zapędy eurokołchoźników brukselskich były równie oczywiste, jeżeli nie od 91 to przynajmniej od 93 roku… czy wielu dzisiejszych eurosceptyków było skłonnych przyjmować owo nowe zagrożenie z szeroko otwartymi oczami, w chwili gdy się owo pojawiło? Zdaje mi się, że było to niemal równie szczupłe grono. Z licznych powodów. Spoglądając na problem z punktu widzenia europejskich chłopów, dzisiaj protestujących, zadecydowała najzwyklejsza w świecie chciwość… mamona rzucana im pod nogi… niczym leninowska „ziemia chłopom”.

    Zachodzi pytanie, czy taki zdeprawowany raz „rolnik”, jak nazywasz po peerelowsku chłopa, zdolny jest oprzeć się kolejnym pokusom, które z dużą dozą prawdopodobieństwa, prędzej czy później go nawiedzą? Czy z butą i pogardą gotowy będzie odrzucić branżowe przywileje, wysupływane w pocie czoła przez brukselskich parabolszewików z naszych pustych kieszeni? Musiałby chyba zacząć od przyznania, że wina leży także po jego stronie.

    Brukselskie instytucje (w najszerszym rozumieniu, a więc także lokalne urzędy) bywają obecnie narażane na dyskomfort, na przykład urzędowanie w oparach obornika… to zdecydowanie nie jest skuteczna droga. Miejsce obornika jest na polu, przygarbionych biurokratów na ulicy, w poszukiwaniu uczciwej pracy. Wynikałoby z tego, że sposobem nie są mniej lub bardziej zapalczywe protesty, ale stanowcze i bezwzględne odebranie przejętych instytucji (a następnie wyburzenie wielu niepotrzebnych i szkodliwych). Problem w tym, że nie uczynią tego „doły”, jak powiadasz w innej polemice. Mogą to uczynić ludzie przywiązani do własnej tożsamości, gotowi jej bronić nie dla mamony, ale dla godności, swojej i swojej ojczyzny.

    Nie wiem, czy wielu takich ludzi stąpa po globie, a jeśli tak, to nie szukałbym ich akurat na świeczniku czy „na górze”… ta już dawno opanowana została przez szumowiny tego świata. Jeżeli istnieją (lub zaistnieją w przyszłością) sami dadzą o sobie znać (jak słusznie mniemasz).

  3. 3 Andrzej

    A propos tej „góry”, czy nie sądzicie Panowie, że za tym zaczątkiem proletariackiego buntu, nie czeka przypadkiem „nasz ulubiony ciąg dalszy” w rewolucją w tle> Ktoś mi podesłał taki oto artykulik: https://www.spiked-online.com/2024/04/02/the-coming-revolt-against-woke-capitalism/
    Jest tam i o ostatnich buntach. Jakby wynikało z niego, że ideolo komunizmu i taką rzecz był przewidział. Znaczy się, czeka nas nowa proletariacka…

  4. 4 Andrzej

    ps. pokręciłem pierwsze zdanie, za co przepraszam. Powinno być: Czy nie sądzicie Panowie, że za tym zwiastunem proletariackiego buntu czeka „nasz ulubiony ciąg dalszy z rewolucją w tle?

  5. 5 Jacek

    Darek,

    Aprobata wygodnej nieprawdy? Tak, to jest postawa w dużym stopniu odpowiedzialna za zwycięstwo komunistów po 1991 roku. Czyli ich siłą okazała się być chęć ofiar eksperymentu do bycia oszukanymi, o czym już wielokrotnie tu była mowa. A więc zaaplikowano tę bezbolesną (początkowo) truciznę i sączono ją przez ponad trzy dekady. Ale czy wojna na Ukrainie jest, wobec tego, przejściem od etapu bezbolesnego, do zbrojnego etapu pacyfikacji zachodnich baranów? Czy o to chodzi? Metoda zbrojna wciąż wydaje mi się nieefektywna, w porównaniu z powolnym pieczeniem barana na wolnym ogniu. Więc może w tym całym zamieszaniu są ukryte motywy, ciągle poza naszymi możliwościami poznania?

    UE co najmniej od połowy lat 80-tych była tworzona jako mniej lub bardziej jawnie marksistowski twór. W byłych demoludach ta cecha była sprytnie kamuflowana, znów wykorzystując chęć ludzi do bycia oszukanymi. Tutaj przeważająca większość chciała widzieć w unii kolejne wcielenie EWG, projekt gospodarczy, z wszystkimi jego dobrodziejstwami. Ta postawa pokutuje do dziś, mimo oczywistych faktów, które, wydawało by się, powinny wyleczyć z politycznej ślepoty. A jednak siła propagandy jest przemożna, większość wciąż lezie bezmyślnie w stronę przepaści. Ale mimo wszystko, wydaje mi się, że ta większość jednak jest mniej liczna, niż, powiedzmy 20 lat temu. Rolnicy, czy może raczej przedsiębiorcy rolni (bo to już jest inna skala zjawiska) , byli przekupywani, to fakt. Wielu z nich nie zdaje sobie sprawy z własnego uzależnienia od państwowej jałmużny, ale też całkiem spora grupa rozumie jednak, że dotacje, w połączeniu z unijnymi pętami zakładanymi na ich przedsiębiorstwa, to droga do zagłady. Myślę, że to, czy, jak piszesz, europejski „chłop” oprze się nieuchronnym brukselskim pokusom, jest istotą tego starcia. Oczywiście, że tylko wolny człowiek, świadomy własnej tożsamości, broniąc ojczyzny i wolności, może skutecznie się przeciwstawić unijnemu terrorowi. Nie odmawiałbym rolnikom takich właściwości, z pewnością wielu z nich widzi dziś rzeczywistość podobnie.

    Problem jest chyba taki, że do wybudzenia z letargu potrzeba terapii wstrząsowej. O ile rolnicy zostali nagle boleśnie dźgnięci przez unijnych oprawców, o tyle pozostali ludzie dalej śpią. Z ciekawości podsunąłem do przeczytania moje opowiadanie kilku znajomym. Niektórzy przeczytali. Reakcją było uprzejme milczenie, w którym wyczuwałem jednak niedwuznaczną sugestię, że jestem oszołomem i krzewicielem szalonych teorii spiskowych.

    Andrzej,

    Na pewno takie zjawiska, jak dzisiejsze masowe protesty są przejmowane przez bolszewickie macki. W każdym razie takie próby są podejmowane, czy okażą się skuteczne, to osobna kwestia. Z jakichś powodów tak zwany big tech próbuje przejąć lewackie hasła i zaprząc to całe szaleństwo do swojego rydwanu. Nie całkiem te mechanizmy rozumiem, być może chodzi tylko o banalny zysk finansowy. Popieranie zielonego bezładu przez koncerny motoryzacyjne, jest pewnie motywowane przewidywanymi zyskami, skoro w rezultacie wymuszone będzie kupowanie coraz nowszych samochodów, w pogoni za urojonymi normami emisji spalin. Zdaje się, że jakiś czas temu Ziemkiewicz napisał analizę tego zjawiska. Nie czytałem, pamiętam tylko jakieś debaty na ten temat. Chodziło podobno o wyprzedzenie lewackich pomysłów i przejęcie ich przez wielki biznes dla własnych korzyści. Ten artykuł, który wskazujesz, opisuje chyba podobny proces.

  6. 6 Andrzej

    Jacku,

    Jak mi się zdaje, rzecz nie jest w dążeniu do zysku, ale w tym, że „woke” to zjawisko pomyślane jako krótki wstęp do nowej „rewolucji ludu”. Tak wywołana została tzw. rewolucja francuska, którą umożliwiło wsparcie możnych, wpływowych i bogatych przedstawicieli elit europejskich. Tak też wywołana została jej odpowiedniczka rosyjska 128 lat później, w oparciu o tamtą. W obu tych przypadkach raczej nie chodziło o zysk, czy poklask tłumów, lecz o „postęp”, który doprowadzi do stworzenia „nowego porządku”. O tym chyba jest ten artykuł.

    To co się wyłania potem jako „nowy porządek” to oddzielna sprawa. W pierwszym przypadku radykalna zmiana istoty państwa francuskiego, a następnie całej Europy – komunizm i nacjonalizm, w drugim przypadku bolszewizm międzynarodowo-komunistyczny i narodowo-socjalistyczny. Można chyba zakładać, że dziś będzie to coś jeszcze gorszego.

  7. 7 Dariusz Rohnka

    Andrzej,

    Wedle mnie nigdy nie było, nie ma i być nie może czegoś takiego jak proletariacka rewolucja… proletariat jest rewolucyjną hipostazą… fikcją, na którą wywrotowcy różnych epok powołują się i w imieniu której podnoszą swój sierp i młot… tak czy siak nie ma to pojęcie realnego znaczenia.

    Może warto zapytać, dlaczego wciąż podejmowane są próby kolejnych przewrotów pod tą dokładnie – proletariacką – flagą? Osobiście winiłbym oświeceniowy mit równości… upowszechniony z premedytacją dla łatwiejszego manipulowania gawiedzią. To ten mit, ochoczo podejmowany, w największej mierze przyczynił się do zburzenia porządku opartego na prawie naturalnym, do niwelacji hierarchii i zachwiania równowagi.

    Aktualnie zwykliśmy naśmiewać się z zielonych ładów i podobnych absurdów, a wszystko to przecie furda wobec naczelnej ideologii… demokratycznej. To z niej wypływają -izmy… socjalizmy, nacjonalizmy, korporacjonizmy. (Komunizmu/bolszewizmu nie stawiałbym w jednym rzędzie z powyższymi).

    Jeżeli poważnie myśleć o jakimkolwiek remedium, kontrrewolucji czy reakcji, wypadałoby chyba zacząć od obalenia tego mitu. Zadanie niełatwe: przywrócić człowiekowi umiejętność samodzielnego myślenia, skłonić do pokory i poczucia własnej niedoskonałości.

  8. 8 Dariusz Rohnka

    Jacek,

    Tak, wojna na Ukrainie może oznaczać przejście do nowego etapu. Żadne gry wojenne czy inne manewry nie przygotują żołnierzy do wojny tak jak czynny udział w działaniach bojowych… Stary żołnierz, a więc ten, który spędził w okopach choćby kilka tygodni jest wielokrotnie sprawniejszy od rekruta. Wszyscy o tym wiemy. Więc, z militarnego punktu widzenia, wojna na Ukrainie ma głęboki sens.

    Dokąd ma prowadzić pieczenie barana? Nie pytam tylko Ciebie, ale również siebie oraz innych, którzy zechcą te nasze komentarze czytać. Czy celem jest czysty bolszewizm: bezwzględny, krwawy, dążący do zawładnięcia jednostką bez reszty? Jeżeli tak, to pieczenie brukselskiego barana na niewiele się zda. Bo parabolszewicka unia nie dysponuje stosownym arsenałem środków. JM słusznie widział w gumowej pałce symbol staczania się cywilizacji… ale samą tylko pałką nie sposób sprokurować pierekowki dusz, takie jest moje zdanie.

    To ciekawe, co piszesz o recepcji Czworga… może jednak nie doceniamy potęgi głównego ścieku, jego perswazyjnej mocy.

  9. 9 Jacek

    Andrzej,

    No dobrze, załóżmy, że prym we wdrażaniu nowego, lepszego świata, wiedzie ideologia, a nie chęć zysku. Korzeni dążeń do stworzenia nowego porządku można szukać chyba gdzieś w okolicach powstawania teorii krytycznej i szkoły frankfurckiej. Spinelli i jego manifest, to już późniejsza historia. Czytam teraz opracowanie Andrzeja Świdlickiego o RWE. Jest tam, o dziwo, dużo miejsca poświecone ewoluującej w latach 50-tych idei „federalizacji” Europy. Nie jestem do końca pewien, czy autor się nie myli, ale z jego analizy wynika, że obecna forma eurokołchozu wynika po części z tych fundamentów formułowanych przez Horkheimera i Adorno, ale również w dużej części z inicjatywy środowisk związanych z brytyjskim i amerykańskim wywiadem, SOE, OSS, Donovanem, Dullesem i itp. Wydaje mi się to dziwaczna teorią, chyba dość słabo jeszcze się orientuję w tej materii. Ale lektura ciekawa.

    Ale jaka wobec tego jest rola wielkiego biznesu w tym procesie? Sam udział i to znaczny, światowych koncernów w promowaniu kolejnych odmian ideologicznego bełkotu jest faktem. Czy to znaczy, że wielcy światowi finansiści przyłączyli się do tego procesu z konformizmu i obawy przed atakiem, czy jak chce Ziemkiewicz sami reżyserują spektakl, licząc jednak na szybki zysk, „oswajając”rewolucję?

  10. 10 Jacek

    Darek,

    Z pewnością machina propagandowa, z jaką się mierzymy jest olbrzymia. Ja wciąż spotykam się z efektami jej skuteczności. Zakorzenienie pewnych przekonań, kalki pojęciowe, to bariera, przez którą bardzo trudno się przebić.

    Natomiast pieczenie barana dzisiaj widać chyba najjaskrawiej w sferze „ekologii” i energetyki. To, co sowiecka agentura wpływu zrobiła ze świadomością ludzi Zachodu, przede wszystkim Niemiec, to majstersztyk manipulacji. Czasem myślę, że ta wojna wybuchła tylko po to, żeby uzależniony od sowieckiego gazu i ropy Zachód obudził się z ręką w nocniku. Niemcy, pozbawione elektrowni atomowych wiją się w konwulsjach, ich gospodarka zdycha, a oni brną w zielony ład, dusząc się z każdym kolejnym krokiem. I ciągną resztę kontynentu na dno. Sowieci i chińscy komuniści bez wojny atomowej osiągnęli szczyt swoich celów strategicznych.

  11. 11 Dariusz Rohnka

    Jacek,

    Niemiecko-unijne konwulsje gospodarcze (o intelektualnych nie wspominając) nie zdają mi się szczytem celów strategicznych. Świadczą co najwyżej o ogromnej słabości, nie tyle wroga (bo do wrogości potrzeba dwojga stron), co ofiary. Celem jest zawładnięcie ofiarą, totalne zwycięstwo, przypieczętowane zaborem. Przy czym w odróżnieniu od rozbiorów, których ofiarą padła Rzeczpospolita Obojga Narodów niekoniecznie chodzi o terytorium… ono sobie może być niemieckie lub europejskie, bez znaczenia. Chodzi o władzę nad strukturą państwowo-administracyjną, ale także o władzę nad każdym pojedynczym niewolnikiem…

    Tego się raczej nie da zrealizować bez rozwiązania siłowego. Napisałem „raczej”, bo po prawdzie nie mam co do tego przekonania. Może wcale nie trzeba powtórki z historii… sowieckich tanków przy bramie brandenburskiej. Może wystarczą siły lokalne…, ale przecież one nie potrafią nawet powstrzymać migracyjnego marginesu przed gwałceniem niemieckich kobiet, więc niby jak mieliby wdrażać bolszewizm?

  12. 12 Jacek

    Darek,

    No właśnie ta słabość eurokołchozowych sił porządkowych, o armiach nie wspominając, mnie zastanawia. Jak oni chcą przeprowadzić do końca ten proces? Jeszcze na dobre nie zaczęli realizować zielonego szaleństwa, a już doszło do kryterium ulicznego i to w skali całej unii. A to dopiero początek. Informacje o nowych regulacjach dotyczących domów, samochodów, itd. powoli docierają do świadomości ludzi. W końcu dojdzie do konfrontacji na jeszcze większą skalę. Czy może władze liczą na wewnętrzne konflikty pomiędzy poszczególnymi frakcjami, że protestujący skoczą sobie nawzajem do oczu? A może to jest ten skok sowietów na to, o czym piszesz, na unijną administrację, próba przejęcia kołchozu od środka?

    Nie wiem, nie bardzo rozumiem sens wywołania tego chaosu, czy raczej jego formy. Jeśli jest to inicjatywa wyłącznie tych idiotów z Brukseli, to chyba im się to wymknęło spod kontroli. Jeśli jest to inspirowane z Kremla, może to być ściśle związane z sytuacją na Ukrainie. Tylko z punktu widzenia sowietów, ten chaos ma sens, jako planowe działanie.

  13. 13 Dariusz Rohnka

    Jacek,

    Zgadzam się, to bardzo frapujące: co siedzi parabolszewickim, zideologizowanym eurokratom (czy jakkolwiek by ich nie określić) w głowach? Gdybym miał się zakładać, postawiłbym na sieczkę zamiast mózgu.

    Czy coś tu się wymknęło spod kontroli? Trudno jest precyzyjnie odpowiedzieć na to pytanie, póki nie poznamy, co wyprawia się za kulisami (a tego możemy nie dowiedzieć się nigdy).

    Przyjmując, że sytuacja polityczna w Europie ma charakter czysto spontaniczny, nie skażony niczyimi dobrymi radami czy wpływami, należałoby chyba dość do wniosku, że mamy do czynienia ze zjawiskiem hydry pozbawionej głowy: jest aktyw, ideologia, wiara, rywalizacja… brakuje jedynie sterującego aparatu – coś jakby partia pozbawiona biura politycznego, a może nawet komitetu centralnego. Bo jak inaczej, aniżeli nieobecnością kierownictwa, wytłumaczyć można beztroskie brnięcie w absurdy zielonej ideologii, gdy szkatuła przeznaczona nie tylko na fanaberie, ale i na socjalistyczną gospodarkę, i na wojnę, i na inne poważne kwestie od dawna świeci pustkami?

    Jeżeli przyjąć, że spontaniczność europejskiego życia politycznego ma charakter w jakimś stopniu ograniczony, na przykład poprzez wpływy bolszewickie, to sytuacja jaką przyszło nam obserwować nie wydaje się wcale aż tak bardzo irracjonalna. Może to być rodzaj społecznego eksperymentu: próba wprowadzenia bolszewizmu drogą (mniej więcej) pokojową: bez masowych mordów, terroru, wielkiego głodu, obozów koncentracyjnych etc.

    U progu lat 60. Chruszczow wieścił rychłe nadejście komunizmu. Kłamał, ponieważ musiał zdawać sobie sprawę, że wszelkie stosowane do tamtego czasu metody okazywały się zawodne. Terror nie jest idealnym rozwiązaniem, ponieważ ze swojej natury musi dotykać nie tylko ofiary, ale i oprawców; nie tylko więźniów, ale i strażników. Wszyscy mają dosyć… nawet wierchuszka i w konsekwencji luzują zaciśnięty na szyi rzemyk.

    Być może w miejsce terroru w postaci czystej postanowiono spróbować perswazji, która co prawda nie wyeliminuje w pełno aktów przemocy, ale przynajmniej krew nie będzie płynąć rynsztokami.

    To pewnie jest jakaś koncepcja, ale czy prawdopodobna? Czy, ewentualnie, może zakończyć się powodzeniem?

    Mnie się zdaje, że nie ma takiej możliwości.

  14. 14 Jacek

    Darek,

    Czy proces, który obserwujemy w Europie może zostać domknięty bez użycia fizycznego terroru? Oto jest pytanie! Duraczenie, perswazja, masowe ogłupianie propagandą, do pewnego stopnia jest skuteczne. Zwłaszcza młode pokolenie jest na takie działania bardzo podatne. Zdarza mi się rozmawiać z ludźmi urodzonymi w XXI wieku i sieczka, jaką unijna propaganda zrobiła im w głowach jest przerażająca. A to oni, niestety, za chwilę będą aktywnym narzędziem w rękach władzy. Ale czy takie aktywa wystarczą do zrealizowania kołchozowego projektu? Chyba nie. Trzeba jeszcze dobrać się do własności i wolności ludzi silniej osadzonych w tradycji, ceniących sobie własną pozycję i cieszących się wypracowanymi przez całe życie dobrami. Oni stawią opór. W każdym razie, nie wyobrażam sobie, żeby dobrowolnie dali się obrabować i pozbawić praw. Póki co, większość z nich jest wciąż nieświadoma nadciągającej „konieczności dziejowej” (ostatnio rozmawiałem z jakimś półgłówkiem, kandydującym na stanowisko lokalnego burmistrza, takiego użył określenia, „konieczność dziejowa”, odpowiadając na mój sprzeciw wobec unijnych szaleństw). Ale kiedy kołchozowy gryzipiór przyjdzie do nich, egzekwować jakiś kolejny absurd, w końcu się zbuntują, tak jak dziś rolnicy.

    Wtedy, żeby proces mógł być kontynuowany, władza musi zastosować terror. Najpierw pewnie będą to sankcje finansowe, ale ostatecznie dojdzie do fizycznej konfrontacji. Ja w każdym razie, nie widzę innej drogi, bo przecież nie wszyscy dadzą się ogłupić propagandzie i niektórzy będą się bronić. No i tu dochodzimy do kwestii technicznej. Kim ten terror będzie realizowany? Siłami porządkowymi, armią? Bundeswehra liczy dziś niecałą jedną dywizję i sto czołgów. Na Putina za mało, a na pacyfikację ludności cywilnej wystarczy? Sam nie wiem. Czy naszych czworo pancernych dałoby się zaprząc do takich działań, czy by się zbuntowali?

  15. 15 Dariusz Rohnka

    Jacek,

    Terror finansowy, jak na pewno pamiętasz, doskonale sprawdził się w Kanadzie, w której nierząd uprawia parabolszewicki pustak Trudeau (o interesujących rodzinno-poilitycznych korzeniach). Od własnych pieniędzy odcięto nie tylko uczestników buntu, ale wszystkie osoby wspierające protest (choćby poprzez dostarczanie posiłków). Precedens został zapewne skrupulatnie zapamiętany przez pozostałych nierządników świata. Nie omieszkają z niego skorzystać w razie potrzeby. Remedium jest niby proste – przechowywanie stosownej gotówki w portfelu, ale tylko do czasu, a więc do wyeliminowania z obiegu pieniądza papierowego…

    To tylko jeden z możliwych przykładów bezradności człowieka w zetknięciu z molochem. Nie ma sensu ich mnożyć w krótkim komentarzy, choć pewnie zasługują na sumienne opisanie i klasyfikację. Rzecz w tym, że o ile grupa zawodowa (jak chłopi i farmerzy) mogą przynajmniej głośno wyrazić swoje niezadowolenie, pojedynczy człek ma do dyspozycji wielce szczupły zakres działań. Cóż może zrobić, gdy na przykład otrzyma nakaz pseudo-renowacji własnego domu, pod rygorem eksmisji w razie niedostosowania się do zaleceń? Może przywitać milicję obywatelską widłami lub siekierą, ale jaki procent stąpających po globie ludzi zdecyduje się na podobny czyn?

    Zmierzam do tego, że w stanie faktycznego bezprawia, w jakim obecnie tkwimy, zarówno mieszkańcy demoludów jak i zachodniej Europy, wszyscy pozostajemy bezbronni. W jaki sposób wyobrażasz sobie zorganizowanie „fizycznej konfrontacji”?

    Nie zrozum mnie źle. Bynajmniej nie twierdzę, że takie przedsięwzięcie jest niemożliwe, ale czy ktokolwiek w Europie (i na świecie) poważnie rozważa taką ewentualność, przygotowuje plan, scenariusz przyszłej kontry? Sam o niczym podobnym nie słyszałem. Może wypada fałdów przysiedzieć i pochylić się nad problemem z pełnym zaangażowaniem?

    Bo co pozostaje poza tym? Spontaniczny bunt sąsiedzki? Wyjście w proteście na ulice? Do tłumienia podobnych przejawów niezadowolenia przysłowiowa Bundeswehra, nawet uzbrojona w kije od szczotki, wystarczy.

    No, chyba że do boju przystąpi czworo pancernych oraz ich poligonowi towarzysze…. może to dobry wstęp do pierwszego scenariusza przyszłej kontry?

  16. 16 Jacek

    Darek,

    Rzeczywiście, póki co nie ma zorganizowanego oporu przeciw rodzącemu się terrorowi. Rolnicy są tu wyjątkiem, ale siłą rzeczy ich działania mają węższe spektrum, niż całość zagrożenia. Pojawiają się pojedyncze, nieśmiałe próby jednostek zdających sobie sprawę z sytuacji. To są na razie nieporadne działania osamotnionych, wśród obojętnych mas, zdeterminowanych do obrony swojej wolności, ludzi. Czy za nimi pójdą inni? Trudno mi to teraz rozstrzygnąć. Dziś te działania wydają się żałośnie nieskuteczne, ale wobec narastającego zagrożenia, coraz więcej ludzi zaczyna rozumieć, że w grę wchodzi ich przyszłość. Unijne programy, to już nie są śmieszne, groteskowe farmazony, wygłaszane przez pojedynczych aktywistów „ekologicznych”. Dzisiaj zjawisko nabiera skali realnego zagrożenia, w przewidywalnych ramach czasowych, bo jest wspierane całym ogromem totalitarnego monstrum. Potencjał w tych nieporadnych próbach oporu widzę taki, że nadchodzące zmiany zagrażają milionom ludzi. Być może wystarczy jeden człowiek, odpowiednio zmotywowany, uparty i konsekwentny w swoich działaniach, żeby wzniecić masowy opór. Wiem, że brzmi to dziś jak political fiction, ale, powtórzę jeszcze raz, potencjalnych kontrrewolucjonistów są miliony. To tylko kwestia, jak do nich dotrzeć.

    Największą słabością ewentualnych ruchów obronnych, będzie drastyczna dysproporcja finansowa, pomiędzy nimi, a siłami po przeciwnej stronie. Sama machina propagandowa, lansująca „nowy, wspaniały świat” ma przygniatającą przewagę, nad ofiarami tej gry. Czy jest szansa na znalezienie wystarczającego wsparcia finansowego inicjatyw obronnych? Ja dziś takich możliwości nie widzę. Ale może, sama liczba zagrożonych nadchodzącymi przemianami jest tu atutem? Może dziesiątki, setki milionów zbuntowanych ludzi zmiecie państwo bezprawia? Myślę, że na tym etapie opór powinien się objawiać w formie rozpowszechniania, wśród tych milionów, wiedzy o zagrożeniu.

    No i jeszcze jedna, myślę kluczowa kwestia. Zagrożenie ma charakter ponadnarodowy i taka też musi być odpowiedź na nie. Tylko współpraca ponad narodowymi podziałami, może przynieść oczekiwany skutek.

  17. 17 Dariusz Rohnka

    Jacek,

    Sporadycznie przeglądam komentarze w sieci, tam gdzie to jeszcze możliwe, pod artykułami opowiadającymi o sprawach możliwie nietutejszych (bo te są przepełnione płatną propagandą). Nierzadko są wielce trafne, pełne zdrowego rozsądku. Często mowa w nich o katastrofie, która nadchodzi, o widocznych symptomach gospodarczej zapaści, o postępującym biurokratycznym zamordyzmie, postępującej pauperyzacji. Padają dramatyczne pytania: dlaczego nie wyciągamy wniosków z historii? Dlaczego pozwalamy na triumf kolejnego ideologicznego szaleństwa, zielonego ładu?

    Pisałeś kiedyś o obecności milionów malkontentów, potencjalnych antykomunistów. Po prawdzie było to tak dawno, że nie bardzo pamiętam jak potoczyła się dyskusja. Pewnie skupiła się na problemie (popraw mnie, jeśli się mylę), jak taki potencjał przekuć na rzeczywistość. Była też zdaje się mowa o pipetowaniu milionów eliksirem antykomunizmu. Innymi słowy, dumamy wokół tego samego problemu od lat, szukając złotego środka…

    Zdajesz się być stronnikiem koncepcji, że myśl kontrrewolucyjna musi w ludziach dojrzeć. A stanie się tak, gdy dookolna rzeczywistość stanie się niemożliwa do ścierpienia… jak w przypadku chłopów, którym dziś chce się odebrać praktycznie… wszystko. Czy jednak bunt, gdyby do niego doszło, motywowany partykularnym interesem, nie jest skazany z puntu na klęskę?

    Istnieje analogia… z antybolszewickim ruchem watażków takich jak Machno. Mam na myśli zieloną kontrrewolucję przeciwników Lenina i pozostałych zbójców. Ich działania cieszyły się ogromnym wsparciem ludności, ale z góry skazane były na niepowodzenie. Między innymi dlatego, że zwykli nie wychodzić poza opłotki własnych spraw. Jeżeli dziś/jutro dojdzie do znaczniejszego przejawu niezadowolenia, rezultat może być podobny. Wystarczy z lekka zmienić stosowne rozporządzenia, poluźnić na moment pętle, spacyfikować niezadowolonych, i za jakiś czas powrócić do tej samej koncepcji.

    Kontrrewolucji nie da się zbudować na nawet najzdrowszym instynkcie, emocjach, czy nawet chęci rewanżu.

  18. 18 Jacek

    Darek,

    We wspomnianym przez Ciebie tekście, szukałem możliwości kontrrewolucji w sprzeciwie wobec objawów, pewnego wąskiego wycinka uwierającej rzeczywistości. Piszesz, że to za mało, żeby stworzyć podstawy skutecznego przeciwdziałania bandyckiej ideologii. No dobrze, może rzeczywiście to za mało. Pisząc onegdaj o pipetowaniu pędzącego, ślepego tłumu, wydawało mi się takie działanie równie nieskuteczne. Dziś myślę, że się myliłem. Może jest tak, że obie taktyki są właściwe, tylko muszą być stosowane równolegle. Może sączenie pipetą antykomunizmu, w poszukiwaniu właściwego odbiorcy, jednostki silnej, wpływowej, zdeterminowanej, a jednocześnie aktywizowanie całych grup zawodowych, potencjalnie zainteresowanych walką z opresyjnym systemem, to jest dopiero skuteczna metoda?
    Pozbawianie ludzi ich własności, wolności, musi wywołać sprzeciw. Ok., to jeszcze za mało do rozbicia systemu. Niech więc równolegle dojrzewa idea uniwersalna, koncepcja kontrrewolucji, walki z bolszewicką zarazą. Ale tu rodzi się kolejne pytanie, które podnieśli Stary chrzan i Pan Michał w niedawnych artykułach.

    Co w zamian? Do czego wracać? Co restaurować? To chyba jest najtrudniejsza do rozwiązania kwestia.

    Stary chrzan napisał w artykule o powieści Melville a:

    „Ostatnią, ale nie poślednią, kwestią w Benito Cereno jest pytanie o istotę kontr-rewolucji. Czy może ona przybrać jakikolwiek inny kształt niż przywrócenie status quo ante? Przywrócenie właścicielom ich niewolników? Czy taki ma być cel kontr-rewolucji? Każdy inny scenariusz utrwala i uwiecznia rewolucyjne przemiany, ale i jedno, i drugie umacnia tylko najgorsze przeczucia co do przyszłości.”

    Więc właśnie, do którego etapu w historii cywilizacji wracać, walcząc z obecną odsłoną komunizmu?

  19. 19 Dariusz Rohnka

    Jacek,

    Do którego momentu wracać? To dobre pytanie, niewątpliwie. Ale czy jesteś pewien jego zasadności? Status quo ante bez dopełnienia – jak na przykład bellum – mnie osobiście wydaje się mało precyzyjne, a może nawet – niepotrzebnie gmatwający. Może to błąd mojego temperamentu… chęć dojścia do konkretu, z pominięciem rudymentarnych rozważań.

    Zasadnicza kwestia dotyczy dziejowej perspektywy…, która czasem zdaje się być bardziej statyczna, niekiedy sprawia wrażenie pędzącej w zawrotnym tempie. Niekiedy wystarczy kilka miesięcy lub lat, żeby powywracać dawne pojęcia na nice. Nie zawsze są to czyny rewolucyjne, a nawet przeciwnie – zazwyczaj mają charakter ewolucji. To za jej sprawą, ewolucji, zmieniał się świat Austro-Węgier drugiej połowy XIX wieku. Nie jestem pewien, czy to samo powiedzieć można o zmianach jakie zaszły w siódmej dekadzie tego samego stulecia w carskiej Rosji. Niebywale radykalna „przebudowa” dokonała się za sprawą kilku zamaszystych pociągnięć piórem… despoty. Czy wszystkie te decyzje były słuszne, czy nie nazbyt pochopne, to pytania dla bardziej wnikliwych rozważań.

    W wieku XIX spopularyzowano monstrualną ideę wyborów powszechnych. To może jest stosowny punkt wyjścia dla dalszych rozważań. Czy chcemy, żeby prawo wyborcze, prawo polityczne, należało do bezmyślnego motłochu, podlegającego łatwo manipulacji? Nie jest to wątpliwość klasycznie kontrrewolucyjna. Nad zasadnością przyznawania prawa wyborczego kobietom całkiem poważnie zastanawiali się francuscy komuniści w 1944, gdy stosowna ordynacja miała być wprowadzona. Czynili tak nie bez powodu – kobiety pozostawały pod przemożnym wpływem konserwatywnego kleru. Gdyby nie one, kto wie, czy Francja nie byłaby od dziesięcioleci bastionem komunizmu.

    Problem, który rozważamy, a więc Status quo ante oraz jego praktyczna nierozwiązywalność, przynajmniej już raz stał się odpowiedzialny za przetrwanie/zwycięstwo bolszewików. Działo się to w czasach wojny czerwonych z białymi, gdy Judenicz, Denikin, Kołczak, wszyscy razem nie potrafili wyzbyć się idei jednej i niepodzielnej Rosji. Zniweczyli szansę starcia bolszewizmu z powierzchni ziemi, zniechęcaj do siebie na przykład kraje bałtyckie.

    Pytasz, do jakiego etapu wracać… Obawiam się, że będzie niezwykle trudno ustalić jeden punkt, jedną ideę. Być może skazani jesteśmy na ohydny kompromis, kto wie?

  20. 20 Jacek

    Darek,

    Wybory powszechne, prawo głosu dla każdego, zmuszanie niedoinformowanych ignorantów durnymi hasłami o obowiązku obywatelskim, do decydowania w sprawach, o których nie mają pojęcia, prowadzi oczywiście do degeneracji systemu demokratycznego. Napisałem te słowa i od razu uderzyła mnie wewnętrzna sprzeczność takiego sformułowania. Prawo głosu dla każdego ma być czynnikiem degeneracji demokracji? Jak to? Przecież demokracja polega na… Wynikało by z tego, że demokracja jest już na teoretycznym, wstępnym etapie koncepcji sprawowania rządów, fałszem. To straszne słowa, herezja jakaś. Do czego to prowadzi chwila refleksji i próba rzeczowego spojrzenia na ten problem…

    No tak, nie jest łatwo określić stan, do którego należałoby dążyć. Biali Rosjanie, o których wspominasz, zaślepieni wizją dawnego rosyjskiego mocarstwa umożliwili zwycięstwo bolszewizmu. Z drugiej strony polscy narodowcy, kultywujący ideę jednego narodu odmówili walki z Leninem, w imię niedopuszczenia innych narodowości w granice Rzeczypospolitej.

    Czyli, jak piszesz drogą do wyjścia z tej matni może być zgniły kompromis. Jaki, z kim zawarty dziś, w obecnej sytuacji? Czy są w ogóle siły polityczne, z którymi taki kompromis warto by zawierać?

  21. 21 Dariusz Rohnka

    Jacek,

    Odstręcza mnie ohyda kompromisu, ale nie czuję się doktrynerem w tej dziedzinie. Dopuszczam do jego obecności, byleby poniżej progu akceptacji dla odmiennego zdania. Od razu muszę zaznaczyć, że to pozornie wydawać się może nawet i klarowne, ale w istocie takim nie jest.

    Pół wieku z górą temu Barbara Toporska, w doskonałym eseju, poświęconym demokracji, pisała:

    Demokracja polityczna oznacza przede wszystkim wolność. Wolność słowa, wolność sumienia, wolność należenia, wolność herezji, wolność organizowania się, wolność protestu i wolność bogacenia się.

    Wg mnie pod terminem „demokracja polityczna” miała na myśli liberalizm, nie jako formę ustrojową, ale jako sposób funkcjonowania życia publicznego. Zostawmy to jednak na boku. Co przykuwa uwagę, to ambiwalentny charakter tych dezyderatów. Z jednej strony mamy ochotę podpisać się pod nimi bez chwili zawahania, z drugiej… czujemy, że szykują dla nas bardzo poważne pułapki, przynajmniej niektóre z nich.

    Warto też chyba pochylić się nad wewnętrznymi sprzecznościami tego zestawu politycznych i społecznych życzeń. Bo czy na przykład wolność słowa (prowadząca nawiasowo do możliwości propagowania najbardziej plugawych treści) nie oznacza także między innymi przyzwolenia na uprawianie propagandy komunistycznej, haseł w rodzaju: „grab zagrabione”? Jak to się ma do ostatniego punktu listy: „wolności bogacenia się”?

    W tym samym obszernym eseju Barbara Toporska napisała, że demokracja jest jej second best choice. Napisała tak ponieważ utraciła wiarę w instytucję monarchii, w odpowiedzialność władcy przed Bogiem i w jego poczucie służby. Stąd wybór demokracji, jako instytucji ostatniej szansy, zdolnej między innymi do zwalczania bolszewizmu. W jej czasach demokracja, szczególnie demokracja amerykańska, funkcjonowała „jako tako”. Rzecz w tym, że zdając sobie sprawę z ogromnych niebezpieczeństw i słabości demokracji, nie mogła wyobrazić sobie poziomu ześlizgu tej instytucji, degrengolady jakiej świadkami jesteśmy współcześnie.

    Dziś wiemy, widzimy to gołym okiem, że demokracja nie tylko nie działa zgodnie z przypisywanymi jej oczekiwaniami, ale wiedzie prostą i spokojną, ewolucyjną, rzec chyba można, ścieżką do bolszewizmu.

    Zatem tu postawiłbym wyraźny punkt graniczny mniemanego kompromisu – żadnych konszachtów z „demokratami”, w dzisiejszej kondycji tego terminu.

  22. 22 Jacek

    Darek,

    A propos cytatu z Barbary Toporskiej, to jako model, pewien ideał, do którego demokracja powinna dążyć, ta koncepcja wydaje mi się dobrym kierunkiem. Oczywiście wolność słowa, to miecz obosieczny, ale to chyba trzeba jednak zaakceptować. Nie da się prowadzić wolnej dyskusji bez pewnego ryzyka. Ja zastanawiam się raczej, jakie czynniki przyczyniły się do takiego stopnia degeneracji tego systemu władzy w dzisiejszym świecie. Wydaje mi się, że w samych założeniach jest gdzieś ukryty błąd, rodzaj wirusa, prowadzącego do stopniowego odchodzenia od pierwotnych fundamentów.

    Czy jest to niewypowiedziane przymuszanie każdego obywatela, bez względu na kondycję intelektualną, do podejmowania pewnych abstrakcyjnych wyborów, czy może degeneracja profesji dziennikarskiej, prowadząca do rozkładu czwartej władzy jako niezbędnego elementu systemu demokratycznego? A może coś jeszcze innego? Może słabość demokracji polega na podatności na wpływy ideologii, które wykorzystują jej mechanizmy do budowania struktur totalitarnych, żerując niejako na istniejącym aparacie państwowym?

  23. 23 Dariusz Rohnka

    Jacek,

    Demokracja, w sensie ustrojowym, oparta jest na oświeceniowym fałszu równości. W gruncie rzeczy, jeśli o głębie zastosowanego kłamstwa chodzi, nie różni się od bolszewizmu. W jednym i w drugim przypadku wmawia się człowiekowi, że stanowi suwerena, podmiot polityczny, wokół którego kręci się świat.

    Demokracja potrafiła przez kilkanaście dekad funkcjonować z jako-takim skutkiem w nielicznych krajach świata, ponieważ panujące de facto elity przywykłe były do zachowania tradycyjnych standardów estetycznych i etycznych. Upadek w totalną degrengoladę, którego jesteśmy świadkami, nie dzieje się (w moim przekonaniu) za sprawą „czwartej władzy”. Istotną przyczyną jest anihilacja polityków jako grupy zawodowej, co samo w sobie wydaje mi się tematem godnym głębszych studiów.

    Współcześnie, jeśli o obszar tradycyjnie nazywany polityką chodzi, wypada mówić raczej o politycznych szumowinach aniżeli o politykach w ścisłym znaczeniu terminu. Nie wiem, czy kiedykolwiek uda się określić cezurę upadku tej niezwykle istotnej z cywilizacyjnego punktu widzenia branży. Nie zadziało się to w ciągu jednej, ani dwóch dekad… to był długi i pełen zaskoczeń proces. Nie potrafię powiedzieć. Dostrzegalna zdaje mi się jednak różnica pomiędzy wielkimi politykami różnych czasów.

    Podam przykład: Józef Mackiewicz w pisanej w czasie ii wojny światowej książce Prawda w oczy nie kole pisał:

    Poza tym jestem zwolennikiem maksymalnego idealizmu w polityce, czyli zredukowania do możliwego minimum nieuczciwości międzynarodowej.

    Cytował zdanie Gladstone’a, który w 1879 roku powiedział:

    Są w świecie inne rzeczy, niż konieczności polityczne; są konieczności moralne.

    W tym samym (mniej więcej) czasie, gdy Mackiewicz spisywał swoje wojenne wspomnienia i przemyślenia, wielki wróg bolszewizmu, W. Churchill, bez chwili zawahania zawarł ze Stalinem wojenny sojusz.

    Czas ustrojowej przydatności demokracji minął bezpowrotnie. Dzisiaj „politycy” nawet nie raczą ukrywać przed swoimi „wyborcami”, że składają obietnice bez pokrycia… Wszyscy pospołu chlapią się w demokratycznym rynsztoku.

    Najwyższa pora postawić świat z powrotem na nogach, uznając wyższość konieczności moralnych.

  24. 24 Jacek

    Darek,

    Myślę, że przyczyn obecnej zapaści politycznej jest wiele. Degeneracja, czy anihilacja polityków to fakt. Pytanie, czy jest to przyczyna wzmiankowanego stanu, czy skutek jakichś szerszych procesów. Trudno to jednoznacznie rozstrzygnąć.

    Sam podsunąłeś pewien trop w artykule powyżej, pisząc o zapaści systemu edukacji. To, co się teraz dzieje w peerelu jest spiętrzeniem, przyspieszeniem procesów obowiązujących w zachodnim świecie od dawna. Niszczenie fundamentów cywilizacji trwa od dziesiątków lat, a jeśli spojrzeć na problem szerzej, od setek. Może jest tak, że jeszcze kilkadziesiąt, sto lat temu, edukacja, niejako siłą inercji była wciąż jeszcze pod wpływem klasycznych wzorców i w efekcie pojawiały się w polityce takie osobistości, jak Reagan, czy Thatcher. Dziś ta dziedzina nie tyle się zdegenerowała, co jest planowo, metodycznie prowadzona w odwrotną stronę, niż ta, w którą podążała w przeszłości. Wydaje się, że celem współczesnych szkół, uczelni jest zastąpienie wykształcenia, zdolności samodzielnego myślenia, pewną siatką pojęć, schematami ideologicznymi, produkujących zaprogramowane do nowej rzeczywistości masy. Takli proces współgra z kierunkiem wytyczanym przez organizacje w rodzaju Światowego Forum Ekonomicznego, które otwarcie głoszą potrzebę redukcji społeczeństw do roli bezwolnych, pozbawionych własności i praw degeneratów, utrzymujących się z zasiłku w postaci dochodu gwarantowanego.

    Nie zgodzę tylko się ze stwierdzeniem, że ideologia wychodzi bokiem nawet ideologom. Myślę, że Klaus Schwab i spółka święcą triumfy, bo założenia, które formułowali od lat, dziś wprowadzane są skutecznie w życie. W świetle tych założeń tacy, jak oni będę nadzorcami mas niewolników. Pozbawieni konkurencji w wyścigu do władzy osiągną i utrzymają nadrzędną pozycję i nie będzie już nikogo, kto mógłby im zagrozić.

    Myślę, że jeszcze ciągle jest czas, żeby ich powstrzymać.

  25. 25 Dariusz Rohnka

    Jacek,

    Edukacja, a ściślej, jej ewidentny już ześlizg w pseudo-edukację (jak pewnie słyszałeś ostatnio, to nieludzkie, żeby zmuszać uczniów do odrabiania lekcji – takich mamy dzisiaj ckliwych reformatorów w ministerstwie ciemnoty) jest być może ostatecznym gwoździem do trumny truchła naszej cywilizacji, ale nie ona, edukacja, ponosi główną, wedle mnie, odpowiedzialność. Proces upadku rozpoczął się zdecydowanie wcześniej…. kiedy to było dokładnie, długo by deliberować. Czy w mrokach oświecenia, a może w szaleństwach odrodzenia, albo i jeszcze wcześniej, gdy człowiek zechciał zapomnieć, że jego obecność w doczesności jest mgnieniem, istotnej, ale tylko chwili?

    Tak czy siak, ocknął się z wewnętrznej kontemplacji, rozejrzał wokół i począł dochodzić do przekonania, że wszechobecne świństwo nie tylko popłaca, ale do pewnego stopnia stanowi też przyjemność. Rzecz nie stała się z dnia na dzień ponieważ wciąż obowiązywał gorset przyzwoitości, wychowania, dobrych nawyków. Musiały minąć wieki, zanim osiągnęliśmy dno dzisiejszej degrengolady… publicznej, zadekretowanej, wszędobylskiej.

    Nie mogę się z Tobą zgodzić, jeśli idzie o Schwabów i towarzyszy. Wedle mnie, nadajesz ich poczynaniom zbyt wielkiej wartości. Paranoiczne pomysły, absurdalne ideologie współczesnych marksistów są jedynie narzędziami w dyspozycji absolutnego zła bolszewizmu. Rodzą się w czyimś chorym umyśle, niekiedy rozkwitają, kończą na historycznym śmietniku błędów i wypaczeń. Nie inaczej będzie z zielonymi ładami i dochodami gwarantowanymi… a ich autorzy albo zostaną wymazani z ludzkiej pamięci, albo w niesławie trafią do podręczników historii… co ja piszę?! – przecież podręczników historii nie będzie.

    Zgadzam się, że można powstrzymać Schwabów, tyle że to nie rozwiązuje istoty problemu. Ich miejsca na scenie zajmą nowi autorzy i tak… da capo al fine.

    Nie da się zwalczyć choroby, niszcząc jedynie objawy. Problem w tym, że bolszewizm został skutecznie wymazany z ludzkiego słownika…

    Zatem, w praktyce, wiadomo przynajmniej od czego należy zacząć.

  26. 26 Przemek

    Darek,
    z wielką przyjemnością czytam dysputę Twoją z Panem Jackiem o demokracji ale i wielu innych rzeczach. Sięgnąłem po Twoją pierwszą książkę, „A ja przeciwnie …”, zapewne znasz ją na pamięć. Tak pomyślałem, czy kolejną zaczniesz od podobnego cytatu, ten był niezwykle trafny, choć czytając Twoje późniejsze wypowiedzi i teksty, bardzo delikatny. Łagodniejemy na starość, może coś tam jeszcze Twojego takiego historiograficznego poczytam.

  27. 27 Dariusz Rohnka

    Przemek,

    Dobrych 30 lat minęło od czasu, gdy pisałem tę książkę, a Ty sugerujesz, że mógłbym pamiętać, co tam napisałem?… Dobry żart tymfa wart!

    Ale pamiętam, skąd wziął się cytat… jakże charakterystyczny dla Mackiewiczowskiego światopoglądu; wyraża bardzo wiele, ale może w największym stopniu oddaje integralność bohatera tych mocno przykurzonych szkiców.

  28. 28 Przemek

    Darek,
    przywołałem motto z nieco innego powodu, tak jak tu często piszecie, patrzę, niby widzę a jednak nie dostrzegam, a może nie chcę dostrzec. A to i tak nie jest złe, bo tak wielu wcale nie patrzy. Co oczywiście nie znaczy, że z Tobą się zgadzam, a wręcz przeciwnie.

  29. 29 Dariusz Rohnka

    Przemek,

    Śp. Christopher Story powtarzał trafnie, że Lenin posługiwał się ezopowym językiem. Zdaje mi się, że masz wiele z Leninem wspólnego, innymi słowy: bez wodki nie rozbieriosz, o czym prawisz. Widzę dwa rozwiązania: ponieważ czystej wódki nie pijam, stawiasz flaszkę Armanacu (nie jakąś byle jaką, ale wyjątkową, np. rocznik 1941, kiedy to zaistniała szansa obalenia bolszewizmu), a obiecuję, że wówczas fałd przysiądę, ażeby Twoją wypowiedź zrozumieć należycie, albo… wyjaśnisz passus:

    …„a jednak nie dostrzegam, a może nie chcę dostrzec.”

Komentuj





Language

Książki Wydawnictwa Podziemnego:


Zamów tutaj.

Jacek Szczyrba

Czerwoni na szóstej!.

Jacek Szczyrba

Punkt Langrange`a. Powieść.

H
1946. Powieść.