Od Michała epistoła mała (z ukłonem w stronę ES)
0 komentarzy Published 1 czerwca 2024    |
Darku drogi,
„Po co to? Po co?”, że zaczerpnę ze skarbnicy żyjącego klasyka literatury podziemnej. Najwyraźniej nie po to, by wchodzić w kolejną nużącą polemikę… Mnie osobiście polemiki nie męczą, a jeśli kogoś nudzą, to jeszcze nie ma nakazu czytać. Jest oczywiście możliwe, że już w najbliższej przyszłości zakażą nam odpowiadać w formie listu do przyjaciela, alibo nakażą czytać polemiki ad nauseam, ale żyjemy nadal w postrewolucyjnym liberalizmie, kiedy to po prostu rzadko kto wie o naszym istnieniu, więc razreszeno.
Zacznę od zaprzeczeń. Nie jest prawdą, jakobym sugerował, iż reakcja jest „stosowniejszym remedium dla naszego zrewoltowanego świata” niż kontrrewolucja. Zważywszy, że Twoja polemika zdaje się opierać na tym twierdzeniu, mamy tu chyba problem opacznej świadomości. To tak, jak gdyby rycerz stanął do pojedynku na ubitej ziemi, gdy jego oponent nic nie wie o wyzwaniu i pałaszuje z rozkoszą śniadanie w pościeli. Mało tego, dowiaduję się, że „odrzucam jakąkolwiek możliwość wyjścia” (skąd? z Podziemia?), że rezygnuję, że „odtrąbiam kapitulację”. Co więcej, okazuje się, że Cię zaambarasowałem, odgrywając rolę propagatora haseł. Chętnie bym przeprosił za ambaras, bo gdzież mnie do haseł, ale nie powinienem tego robić, gdyż nie odczuwam w tym względzie żalu za grzechy (i nie jestem trębaczem). Przejdę zatem do uściśleń.
Cytujesz moje słowa, jak gdyby były tego warte, i dziwi Cię, że coś skłoniło mnie do perswazji. To z pewnością moja wina, że nie podkreśliłem, nie zaznaczyłem, nie wybiłem tłustym drukiem, ale wydało mi się wystarczającym – naiwnie, jak się okazuje – dać nagłówek tłustymi literami: „Julius Evola”. A następnie, w treści tak zatytułowanej sekcji artykułu, przypomnieć czytelnikowi kilka razy, że przytaczam tu poglądy i koncepcje Evoli.
Myśl Evoli jest niezwykle interesująca i przekonująca, ale nie przekonywa mnie. Między innymi dlatego, że jest skrajnie antykatolicka, a może wręcz antychrześcijańska w ogóle, i w żadnym wypadku nie jest zbieżna z moim punktem widzenia. Wydaje mi się przez to tylko tym ciekawsza. Jest tak bardzo pobudzająca do myślenia, ponieważ poruszamy się w ideowej pustce. Myśl prawicowa – ja wiem, wiem, że prawica nie istnieje, ale nie mogę tego mówić za każdym razem – obraca się w próżni, więc co robić wobec takiego koszmaru? Evola dostarcza jakiejś treści, jakiegoś twardego punktu odniesienia, jest antykomunistą i kontrrewolucjonistą, toteż wydał mi się zajmujący – wydał mi się godny przytoczenia. Przekazałem tę myśl własnymi słowami, w skrócie, pod bardzo wyraźnym podtytułem: Julius Evola, co oznacza: od tego momentu będzie o nim (podobnie jak wcześniej, pod śródtytułem Józef Mackiewicz, było o Mackiewiczu). Evola zasługuje zresztą na osobne studium, zwłaszcza ze względu na paralele jego życiorysu z życiem Józefa Mackiewicza, ale to tylko na marginesie.
Wracając do cytatu, który tak Cię zaambarasował, Evola słusznie – moim zdaniem, czy mam to pisać w każdym zdaniu podrzędnym i osobno w nadrzędnych? w każdym akapicie? przy każdym twierdzeniu? – wskazywał na zakorzenienie rewolucji, toteż trafnie pytał: do czego wracać? To samo pytanie zadał tutaj Jacek Szczyrba: „do którego etapu w historii cywilizacji wracać, walcząc z obecną odsłoną komunizmu?” Jest to zasadnicza kwestia. Nie rozumiem więc, dlaczego, dopiero przypisawszy to samo pytanie mnie, dostrzegłeś w nim coś zdrożnego. Pytanie narzuca się samo: skoro kontrrewolucja musi być powrotem do status quo ante, bo inaczej jest kontynuacją rewolucji, to do czego wracać po wiekowej przerwie? Do Piasta Kołodzieja?
Przypomina mi to anonimową Księgę stu rozdziałów i czterdziestu statutów z XV wieku, której tajemniczy autor krył się pod pseudonimem Rewolucjonisty z Nadrenii (kiepskie nom de plume, bo w rzeczywistości był pre-kontrrewolucjonistą). Był on między innymi zdania, że Niemcy gniją i rozkładają się przed jego oczami, ale mimo to żywił milenarystyczną nadzieję na przyszłość, bowiem Złoty Wiek Niemiec – jego zdaniem, na Boga! to nie jest moja opinia! – zakończył się wraz z rzymskim podbojem. Prawo rzymskie zastąpiło naturalne, teutońskie prawa zwyczajowe, a zatem powrócić należy do ideału, odrzucić wszelkie antygermańskie naleciałości i sztuczności. (Czy jest jasne, że to mówi Rewolucjonista z Nadrenii, a nie ja?) Warto chyba uniknąć koncepcji kontrrewolucji na wzór nadreńskiego myśliciela sprzed niemal 600 lat.
Problemem jest, rzecz jasna, tak bliski Twemu sercu – prozelityzm. Przed wiekami, był to wprawdzie prozelityzm innej natury, ale jednak sprowadzał się do potrzeby perswazji, choćby przy pomocy kos postawionych na sztorc; do chęci przekonania do własnej racji, choćby nawet próba miała skończyć się na stosie.
Nota bene, w poprzednich odsłonach niniejszej debaty, zakwestionowałeś zasadę Pokoju Augsburskiego, cuius regio, eius religio, jako niemoralną, a ściślej: „obrzydliwą i pętającą wolność sumienia”. Cesarz Karol V uszanował wolność sumienia Lutra – w jaskrawym przeciwieństwie do cesarza Zygmunta w Konstancy, który udzieliwszy gwarancji bezpieczeństwa Husowi, spalił go na stosie – gdy zezwolił mu opuścić Worms (które po polsku zwykło się przezywać „Wormacją”), po niesławnej dyspucie. (Warto zauważyć, że wskazywałoby to na pewien postęp wśród tych moralnie obrzydliwych arystokratów, nawet jeśli „postęp” nie jest ani hipostazą, ani faktem.) Cesarski edykt z 1523 roku postulował powstrzymanie – a nie zniszczenie – Reformacji: parafie zreformowane miały takie pozostać, a parafie trzymające się Rzymu, nie miały być reformowane. Ale prozelityzm obu stron, wyrażany przy pomocy sierpów i młotów, kamieni i pałek, zapewnił, że cesarski edykt nie był w praktyce wprowadzony w życie. Klasztory palono i burzono, mnichów wypędzano, a zakonnicom powodziło się o wiele gorzej. Pokój Augsburski, wraz ze swą „obrzydliwą regułą”, po dekadach rozlewu krwi, nie był więc chyba aż tak złym pomysłem, jak to opisałeś. Zwrócony był właśnie przeciwko tym, którzy gotowi byli ukamienować sąsiada, ponieważ inaczej wyznawał swą wiarę. Zwrócony był przeciw fanatykom prozelityzmu. Był próbą kompromisu z tymi, którzy nie szanowali wolności sumienia, a dla tych, co myśleli inaczej, mieli tylko pogardę i widły.
Ale dość! Dość tych zaprzeczeń. Dość zastrzeżeń. Dość uściśleń. Przejdźmy do rzeczy zasadniczej: jak wygląda sprawa kontrrewolucji? Otóż jeżeli przyjąć za udowodnione, a ja przyjmuję, że rewolucja jest czymś więcej niż tylko gwałtownym przewrotem, jest bowiem odwróceniem naturalnego porządku przy pomocy dowolnych metod, obojętne, gwałtu czy długiego marszu (przez instytucje) – nieważna w tym kontekście wydaje mi się, zrozumiała skądinąd, sympatia, jaką odczuwać możemy dla skrzywdzonych i poniżonych rewolucjonistów, niewolników Babo czy gladiatorów Spartakusa – jeśli przyjąć następnie, że państwo, zasługujące na takie miano, jest czymś więcej niż źródłem zasiłków dla bezrobotnych, że ma pewien nadprzyrodzony, a nawet sakralny wymiar, a ja tak sądzę; to wynikałoby z tego logicznie, że należy dzisiejsze państwo, tę wzdętą obleśnie, garbatą pokrakę, przeciągnąć w jakiś cudowny sposób przez ucho igielne kontrrewolucji, tzn. przywrócić normalność. A dalej wynikałoby stąd, że kontra musi być powrotem do status quo ante czyli do tejże normalności, której łakniemy. I stąd wzięło się pytanie postawione przez Juliusa Evolę i Jacka Szczyrbę: dokąd wracać? Jaką tradycję wybrać?
Wobec tak postawionego problemu, trudności Judenicza, Denikina, Wrangla i Kołczaka, wydają mi się doprawdy drobiazgiem. Oni nie musieli przeskakiwać wielowiekowych marszów przez instytucje, dla nich rzecz była prosta: mieli strzelać do krasnoarmiejców. Popełnili z pewnością wiele błędów w swej walce z bolszewizmem, ale przynajmniej z nim walczyli, czego nie można powiedzieć o Polakach. Polacy zawsze walczyli z kacapami, z ruskimi, z Moskalami, ale nigdy nie – z bolszewią. W moim głębokim przekonaniu, nawet gdyby któryś z wymienionych przed chwilą kontrrewolucyjnych generałów zgodził się oddać pół Rosji w zamian za pomoc, to i tak by tej pomocy nie uzyskał, ponieważ jego kontrahenci doskonale rozumieliby taktyczny charakter takiej umowy. Innymi słowy, Finowie, Polacy czy Bałtowie, mieliby świadomość, że żaden generał (ani nawet admirał) nie ma prawa podjąć takiej decyzji, zatem jego oferta nie byłaby wiążąca.
Najdziwniejsza w Twej polemice jest jej ostatnia część. Wykazujesz, z podziwu godną trafnością, dlaczego Twoja supozycja na temat edukacji nie da się utrzymać, po czym podtrzymujesz ją mimo to, jak gdyby nigdy nic. Nie mam nic do dodania do Twojej listy inwektyw – ułuda, tombak, intelektualne wydmuszki – tak jest. Rozwiązanie nie może „tkwić w powrocie do fundamentów edukacji”, ponieważ edukacja tkwi fundamentalnie i bezpowrotnie w szponach propagandy. Jak to trafnie określiła Barbara Toporska, „propaganda zastąpiła dziś wszelki sąd moralny, lub odwrotnie – każdy sąd moralny jest przyjmowany jako propaganda, co w skutkach na jedno wychodzi.” I dlatego, edukacja jest narzędziem rewolucji, to z edukacją właśnie toczy się walka.
Zakończę na zgodzie. „Michał Bąkowski nie zna odpowiedzi na wiele pytań i nie zamierza tego skrywać.” Bravo! Zgadzamy się. Nie mam wprawdzie nawet „strzępu planu”, ale niech tam. Zgoda! Zgoda. I Bóg wtedy rękę poda. Ech, ci arystokraci…
Prześlij znajomemu
0 Komentarz(e/y) do “Od Michała epistoła mała (z ukłonem w stronę ES)”
Prosze czekac
Komentuj